- Opowiadanie: Auman - Wszystkowidzący

Wszystkowidzący

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Wszystkowidzący

Był wrzesień roku 2064. Wrzesień wyjątkowo zimny, ale jak mówią ekolodzy, ma to być norma. Nie wierzę w to, co piszą w gazetach. Po prostu obserwuje rzeczywistość i wyciągam własne wnioski. Coś niedobrego dzieje się ze światem i niestety także z naszym miastem.

Potwierdzeniem tych przeczuć była dziwna wiadomość, jaką dostałem. Ktoś pisał, że prezydent naszego miasta od kilku miesięcy jest przetrzymywany w nieznanym miejscu, a jego funkcję sprawuje android, któremu przy pomocy mind uploadingu wczytano pamięć prezydenta. Wziąłem to za głupi dowcip, bo jak można zrobić coś takiego najbardziej chronionej w mieście osobie? Jedna rzecz mnie tylko niepokoiła. Mój tracker nie był w stanie zlokalizować adresu, z którego nadano wiadomość. Autorem musiał być więc profesjonalista. Lata pracy w wydziale śledczym powodują różne skrzywienia zawodowe. Jednym z nich jest nadmierne analizowanie wszystkiego. Od razu pojawiła się u mnie myśl, że może jakiś haker mści się na swoim byłym współpracowniku, który go wykiwał. To by tłumaczyło donos i zatarcie śladów w transferze. Tylko po co miałby wymyślać aż tak absurdalną historyjkę? Wiadomość kończyła się miłym zaproszeniem na teren opuszczonych peronów. To typowe miejsce na takie schadzki. Zgłoszenie przyszło, więc trzeba się sprawą zająć. Mimo podejrzeń nie brałem tego wciąż na poważnie, więc przydzieliłem sprawę Młodemu. Kazałem mu jednak na wszelki wypadek zabrać niezbędny sprzęt.

*

Wieczorem oglądałem w telewizji otwarcie nowego biurowca. Pojawiają się w ostatnich latach jak grzyby po deszczu. Stare Miasto jest teraz przesłonięte przez cienie tych molochów. Na otwarciu był obecny prezydent. Wyglądał normalnie, mówił jak zwykle. Czytałem, że transfer umysłu pozwala na wczytanie wszystkich cech charakteru i wyuczonych zachowań. Jeśli więc rzeczywiście wyssaliby mózg prezydenta do cna, to byle kupa żelastwa mogłaby mówić jak on. Człowiek niczego nie jest już pewien. Praca detektywa w czasach, gdy świat fizyczny i cyfrowy są prawie tym samym jest niezwykle trudna. Może nawet niemożliwa?

*

Siedziałem następnego dnia w biurze, było koło południa, gdy zadzwonił Młody. Spodziewałem się, że złapał tego gnojka od wiadomości, albo że chociaż go nastraszył. Rzeczywistość znów okazała się odległa od moich życzeń. Facet rzeczywiście się stawił, ale został przez kogoś porwany. Wywiązała się strzelanina, Młody ruszył w pościg i wtedy dostał w ramię. Wylądował w szpitalu, dokąd się niezwłocznie wybrałem.

*

– Tak jak mówiłeś – zaczął młody ochryple. Starałem się go uspokoić, stracił dość dużo krwi. – urządzenie głosowe sprawiło, że jego głos rozchodził się echem po wszystkich peronach. Okoliczne penerstwo aż zaczęło wyłazić z nor. To był zimny, metaliczny głos. Miał też różne zabawki do ukrywania pola cieplnego przed sensorami. Żadnego promieniowania, normalnie duch. Nie było sposobu, żeby go zlokalizować.

– Przecież wziąłeś ze sobą urządzenie, które obchodzi takie rzeczy.

– Nic nie działało – odpowiedział przerażony.

– Kurwa, są coraz lepsi. Zawsze o krok przed nami. Skąd oni to biorą? – powiedziałem do siebie samego. – Ale ważniejsze jest to, co on mówił?

– Mówił coś o jakiejś grubszej sprawie. Mówił, że możemy sobie nie poradzić, bo to zatacza coraz szersze kręgi. Mówił, że był wykonawcą, ale odsunęli go w pewnym momencie. Ktoś się wycwanił i przejął interes, zaczął się po cichu pozbywać pozostałych. Szefie, to nie jest prezydent, już od dawna nie jest. To, co nim jest, wykonuje tylko rozkazy.

– Kto to zleca? – spytałem poirytowany.

– Nie zdążył powiedzieć. Ktoś zaczął strzelać. Sensory od razu zlokalizowały miejsce, odwróciłem się z bronią w ręku, ale było za późno. Strzelili pierwsi, a potem spieprzyli, spieprzyli z nim.

– Z informatorem – dokończyłem za niego.

Młody oddychał ciężko. Dałem mu odsapnąć. Zastanawiałem się nad tym wszystkim. Skoro dało się wykryć pola cieplne tych porywaczy, to nie byli to specjaliści w stylu naszego informatora To musiały być zwykłe zbiry, wynajęte do brudnej roboty. Tajemniczy informator jest za to jakimś komputerowym geniuszem – niebezpieczną bronią w czyichś rękach. Teraz już pewnie nie żyje. Trzeba będzie znaleźć inny trop.

– Przejmuję sprawę – powiedziałem Młodemu, zbierając się już do wyjścia.

– Ale szefie, przecież wzięli nam jedyne źródło…

– Już ty się tym nie przejmuj, wypoczywaj tylko. Możesz mi się potem przydać.

*

To wszystko jest tylko powierzchnią. Większym problemem jest to, co tkwi w podziemiu. Musiałem się skierować na Fabryczną – dzielnicę upadłą po podziale miasta na strefy – tam gromadzi się dziś przestępczy półświatek. W większości jest to zwykłe menelstwo, pijacy, złodzieje, czasem mordercy. Wszyscy jednak doskonale wiedzą, kto siedzi głębiej w labiryntach melin. Przestępcy komputerowi są najcenniejsi. Przez zwyczajnych chuliganów są traktowani jak święci. Gangi zapewniają ochronę podłączonym do sieci, bo wiedzą, że to tam jest prawdziwa forsa. Hakerzy nie wychodzą na zewnątrz. Te świry często usuwają sobie neurochirurgicznie oczy i łączą mózgi bezpośrednio z wizjerami interfejsów, przez co nie potrzebują już widzieć świata w jego fenomenach – wystarczą im same kody zera i jedynki, które transformują obrazy ze wszechobecnych kamer i satelitów, zapewniając im widok dalece bardziej przydatny od tego, który dostrzegają nasze prymitywne oczy.

Nienawidzę chodzić na Fabryczną – nigdy nie zapuszczam się głębiej w dzielnicę, bo doskonale wiem, że rządzą tam różne gangi, które nie cackałyby się ze mną, gdybym się pojawił na ich terenie. Mam bezpieczny dostęp tylko do tych miejsc, gdzie przebywają ludzie, mający u mnie dług. Dilal jest bardzo przydatny w momentach, kiedy zwyczajne procedury policyjne nie pozwalają zakończyć sprawy. Złapałem go kiedyś zupełnie przypadkiem, bo jego sąsiad coś podejrzewał i złożył donos. Na miejscu okazało się, że sąsiad wydał nam faceta z toną sprzętu hakerskiego w domu. Od razu wiedziałem, że Dilal nie jest początkujący. Zaszantażowałem go więc trochę, zmusiłem do pozostania w mieście, wczepiając mu na wszelki wypadek podskórny czip u jednego konowała. Od tamtego czasu Dilal załatwia dla mnie niektóre sprawy, na które policyjny sprzęt jest za słaby. Zbiry wymyślają teraz takie wynalazki, że gubimy ślad i szukaj wiatru w polu. Przymykam trochę oko na nielegalną działalność Dilala. Tylko on może mi teraz pomóc.

*

Łysy byczek z wytatuowanym na czaszce diamentem w gnieździe węży, prowadził mnie do Dilala. Wszyscy należący do gangu dobrze wiedzą, kim jestem. Ciemne tunele i schowane przed światłem słonecznym klatki schodowe przez które mnie prowadził, przyprawiają człowieka o mdłości. W końcu dotarliśmy do jakiegoś prowizorycznego bunkra, w którym cała podłoga była zawalona różnej grubości kablami. W dusznym pomieszczeniu wciąż wibrowały odgłosy chodzących serwerów. Dilal siedział na mechanicznym tronie, podłączony gdzie tylko się da do różnych urządzeń. Jego mózg był sprzężony z komputerem. Był jeszcze bardziej blady i gruby, niż wtedy gdy ostatni raz go widziałem. Nie wychodził stąd od miesięcy, jest tu pilnie strzeżony przez cały czas. Białe ciało pozbawione włosów prześwitywało spod podartych szmat kombinezonu. Tłuste, długie włosy opadały mu na ramiona niczym zgniłe strąki. Był jak w transie, jakby go tu w ogóle nie było. Z jego oczodołów świeciły ukryte pod pleksiglasem przewody. Mógłbym mu nawet współczuć – to przecież żałosny widok – wiem jednak, że to dla niego najlepsze życie. Zresztą, żyje mu się pewnie lepiej ode mnie.

– Czym sobie zasłużyłem na ten zaszczyt? – jego głos był bardzo słaby, ale dobitny.

– To poważna sprawa, inaczej bym nie przychodził. Dostałem dziwną wiadomość od jednego hakera, a potem się zaczęło… Boję się, że rozpęta się przez to niezłe gówno.

– Rozumiem. Już wczytuje twój interfejs – odparł beznamiętnie i zaczął proces, którego nie dało się zauważyć z zewnątrz. To mnie najbardziej niepokoiło w podłączonych – nigdy nie wiadomo, co dzieje się w ich głowach.

Oddychał spokojnie, nie odzywał się, ale zmarszczył czoło, co świadczyło o tym, że coś odkrył.

– No mów, co tam znalazłeś. Tylko nic nie ukrywaj.

– Nie mam co ukrywać – zaczął równie spokojnym głosem jak wcześniej. – Masz rację, siedzisz w gównie. Ten facet, co to wysłał jest, że tak powiem, duchem. W sieci go nie wytropisz, bo ma takie wirusowe programy, że wszystkie połączenia po drodze są zacierane. Tropy zawsze będą się urywać na jakichś zadupiach we wschodniej Afryce czy w amazońskiej dżungli. Wirusy psują wszystkie połączenia, wysyłając miliony ślepych tropów. W każdym miejscu w sieci, które duch odwiedza, zostawia on tylko swoje widmo, które nic o nim nie mówi.

– Nie da się tego przełamać? – spytałem z desperacją w głosie. – Przecież sam jesteś hakerem, dobrym hakerem. Znam twoją teczki i wiem też o rzeczach, których ci nigdy nie udowodniono.

– To technicznie niewykonalne. On działa z wieloma innymi osobami, które uruchamiają błyskawicznie kolejne pakiety danych. One tworzą cyfrowy szum. Jak pieniądze zostają zwinięte z konta, to przechodzą przez setki tysięcy innych kont, które wysyłają je do kolejnych, a miejsca, gdzie lądują ostatecznie nie da się wykryć w takim chaosie. Zresztą wiem, że tu nie chodzi o kasę, tylko o coś poważniejszego.

– Słucham? – spytałem.

– Tak. Facet jest ścigany i mogą go złapać tylko ci, którzy znają jego fizyczne połączenie, którzy coś o nim wiedzą. Nic dziwnego, że złapali go przed tobą.

– Dzięki za takie mądrości. Powiedz mi lepiej coś, czego nie wiem.

– Musiał odkryć coś, co spowodowało, że chciał uciec. Dziwię się co prawda, że zgłosił się akurat do ciebie, ale niewątpliwie chciał po prostu, żeby sprawa stała się publiczna. Liczył na to, że policja zacznie węszyć i tacy jak ja się dowiedzą.

Jego pewność siebie nie słabła. Robiło mi się niedobrze na myśl, że taki biały worek sadła może mieć większą władzę i możliwości ode mnie – policjanta z dwudziestoletnim stażem, pamiętającego jeszcze zupełnie inne czasy bez tych wszystkich technicznych ustrojstw.

– Jedyne wyjście – kontynuował po chwili. – to trafić na fizyczny ślad. On już pewnie dawno nie żyje. Jedynym fizycznym nośnikiem danych jest android, który udaje prezydenta. To jego trzeba złapać, wtedy będę mógł się do niego podłączyć i przejrzeć dane, dotrzeć do źródła. Będziesz więc musiał się jakoś przedostać do niego i mnie podłączyć.

– Zwariowałeś? – spytałem ze śmiechem. – Wiesz, jak ciężko się będzie do niego dostać, szczególnie teraz, gdy może mieć dodatkową ochronę? Co, może pokażę im plakietkę i powiem: Otwierać! Policja!

Uśmiechnął się, ale tak nieznacznie, że można to było równie dobrze odczytać jako grymas.

– Sam sobie rzeczywiście nie poradzisz, ale ze mną już tak.

– Przecież ty się stąd nie ruszałeś od wieków – powiedziałem, wskazując na jego pół biologiczny pół mechaniczny odwłok. – Jak chcesz się teraz tam ze mną przedzierać?

– Oj widzę, że jednak nie jesteś tak bystry, jak przypuszczałem. Wiesz, że ułatwiasz w ten sposób pracę takim jak ja? – ten jego zimny, przemądrzały ton nie tylko mnie irytował, ale też niepokoił. Wydawało mi się, że jest w nim niewiele z człowieka.

– Nie jesteś zbyt dobrym mózgiem – kontynuował – ale to nie problem, bo to ja będę mózgiem tej operacji, a ty będziesz pełnił funkcję moich rąk. Weźmiesz jedno małe sprytne urządzonko, które przejmuje transmisję ze wszystkich kamer w okolicy kilometra. W ten sposób będę miał obraz całego budynku, dzięki czemu będę cię mógł w łatwy sposób tobą kierować. Ominiesz wszystkie przeszkody i dostaniesz się do tego swojego sobowtóra. Potem po prostu mnie przełączysz ze swojego interfejsu do jego. Jakieś pytania?

– Musisz się pode mnie podczepiać? Nie lubię pluskiew.

– Włączysz mnie dopiero, jak będziesz na miejscu. Nie będę cię wcześniej śledził.

Zgodziłem się. Nie było innego wyjścia. Gdy opuściłem ponurą Fabryczną niebo było już czarne. Trzeba było to zostawić na następny dzień. Wolałem nie ryzykować i stwierdziłem, że rano wybiorę się do magazynu po jeden z tych egzoszkieletów, których używają brygady antyterrorystyczne. W ten sposób będę lepiej chroniony, a i siła ognia się zwiększy. Tylko kiedy ja miałem ostatnie szkolenie w tym egzoszkielecie?

*

Wziąłem tego wieczora solidną dawkę prochów i położyłem się do łóżka. Włączyłem sobie na interfejsie jeden z tych realistycznych filmików o wakacjach w egzotycznych miejscach. Piękny rezerwat przyrody w Tajlandii. Rozpływałem się w cudownych widokach, które zdawały się prawdziwe, a moje ciało swobodnie spoczywało pod ciepłą kołdrą. Przyjemna, nieinwazyjna muzyczka przygrywała w tle, a ja przedzierałem się przez bajeczne lasy, przyglądając się dzikim zwierzętom. W pewnym momencie miałem wrażenie, że zasypiam – to mi się często przytrafiało, gdy relaksowałem się przy obrazach spokojnej przyrody. Na pograniczu snu i jawy ukazał mi się inny obraz. Nie było już zieleni i słońca, tylko jakaś opuszczona hala i ludzie poubierani na czarno. Wszystko było w końcu wyraźne. Jeden z nich wycelował do mnie z broni. Zdałem sobie sprawę z tego, że jestem otoczony. Wyłączyłem natychmiast interfejs, a obraz zniknął. Wydawało mi się, że byłem przytomny, oglądając to. Koszmary senne czy wirtualne – człowiek traci już rozeznanie, w którym śnie żyje.

*

Poranek następnego dnia był chłodny. Zmierzałem właśnie do jednostki policji, by powiedzieć o postępach, gdy głos odezwał się w mojej głowie

– Weszli do twojego interfejsu. Już za późno. Wszystko wiedzą. Jak wejdziesz do tego budynku, to od razu cię zgarną – to był Dilal.

– Dlaczego akurat teraz mi to mówisz? – spytałem.

Włamali ci się już wczoraj. Mogłeś mieć jakąś zakodowaną wiadomość. To znane metody. Nie mówiłem ci tego wcześniej, bo obiecałem nie przeszkadzać ci aż do czasu akcji. Włącz urządzenie do nawigacji z kamer. Pomogę ci się przemieszczać tak, żeby byli zawsze dwa kroki za tobą.

Świetnie – pomyślałem. – nie dość, że stałem się zwierzyną na polowaniu, to jeszcze gadam z trzymającym się obietnic przestępcą. Kiedyś bycie policjantem było prostsze.

– Widzisz tego faceta, który wysiada z samochodu?

– Przecież to…

Schowaj się szybko za tą kolumną po twojej prawej. Świetnie. Teraz przejdź pięćdziesiąt metrów wzdłuż tej ściany. Idź blisko niej.

– Chcesz mi powiedzieć, że wszyscy moi kumple z wydziału są teraz przeciwko mnie?

Dostali rozkaz złapania cię, więc robią to, co do nich należy. Jesteś teraz… poczekaj… poszukiwany za złamanie kodeksu pracy i współpracę z zorganizowanymi grupami przestępczymi. Coś w tym jest, nie sądzisz?

– To w ogóle nie jest śmieszne. Przez tę sprawę mam przesrane. Po co się w to pakowałem?

Zatrzymaj się. Kucnij i poczekaj, aż nie powiem… Dobra, wstawaj. Przejdź szybko na róg ulicy i skręć ostro w prawo – trafiłem w ten sposób w pobliże magazynu. - Teraz będziemy czekać, aż zrobi się czysto.

– Nie chcę ci przerywać tej zabawy w szachy, ale przypomniało mi się coś. Muszę ostrzec Młodego. On leży w szpitalu. To do niego najpierw pójdą, chcąc mnie odnaleźć. Zrobią mu krzywdę. Przy okazji wezmę jego przepustkę, żeby się dostać do magazynu.

– Przepustka jest zbędna. Sam się tym zajmę. Który to szpital?

– Raszei – odparłem natychmiast, ale nie otrzymałem potwierdzenia.

Dobrze – Dilal odezwał się w końcu. – Do szpitala została wysłana ściśle tajna wiadomość z policji. Wszystko mu tam tłumaczę w maksymalnym skrócie. Otrzyma też wypis ze szpitala, a pod wejściem będzie na niego czekać taksówka.

Włamałeś się do szpitalnych i policyjnych baz danych? – spytałem zdumiony. Do tej pory myślałem, że przynajmniej te rzeczy są bezpieczne.

Słuchaj, nie czas teraz na takie rozmowy. Powiedzmy, że policja i instytucje państwowe nie bez powodu są tak słabo zabezpieczone. Pracujesz przecież w wydziale od lat. Widzisz, jak daleko w tyle jesteście za hakerami. Chodzi tylko o to, żeby sobie nie przeszkadzać. Sieć żyje własnym życiem. My przestępcy też wiemy, co możemy, a co jest zarezerwowane dla innych. Dla rządu to mniejsze zło.

Nie żeby mój światopogląd legł wtedy w gruzach. Od dawna się domyślałem, że walka z przestępczością sieciową to ściema, ale kto tak naprawdę na to zezwalał?

– W rzeczywistości to idealny porządek. Tacy co weszli głębiej, jak ja mogą sobie pozwalać na sieciowe oszustwa, bo to mała kropla w morzu tego, co robią potężniejsi. Pamiętasz naszą umowę? To dokładnie to samo.

– No właśnie. I dlatego zaczynam się ciebie obawiać. Coraz bardziej mi się to nie podoba.

– Jestem po twojej stronie. A teraz słuchaj. Najważniejsze, że w każdej kamerze ulicznej, która rejestruje twoje ruchy, wprowadzam lekkie opóźnienie, więc dla służb zniknąłeś, nie widzą twoich ruchów. Poza tym potrzeba ci będzie samochodu. Pięć metrów na prawo masz niezły model. Przyłóż moje urządzenie do klamki.

Musiałem przyznać, że skubany był niezły. Jak tylko przyłożyłem to cudeńko, to otworzyły się drzwi i samochód był na chodzie. Dałem wyraz swojemu zdziwieniu:

– Zaczynam się zastanawiać, dlaczego to nie ciebie wynajęli ci ludzie, co porwali prezydenta?

- Chcieli, ale odmówiłem. Jestem wolnym strzelcem. Potem chcieli mnie usunąć, żebym nie przeszedł na drugą stronę. Dlatego tak głęboko się ukrywam.

– Powiedz mi, kim są ci ludzie? Co oni jeszcze robią?

Sam do końca tego nie wiem. Wiem tylko, że oni za nic w świecie nie chcą, żeby ktokolwiek nieupoważniony się czegoś więcej dowiedział – tutaj zamilkł, jakby wpadł zadumę, choć nie posądzałbym go o to wcześniej. – Teraz masz szansę, leć do bramy wejściowej – dodał już typowym dla siebie beznamiętnym tonem.

Wszedłem do środka, starając się nie oddychać, idąc na palcach. Przykleiłem się do ściany, rozglądając się, wypatrując śladów straży.

– No co tak stoisz? – odezwał się – Stróż poszedł zrobić kawę, nie będzie go cztery minuty… no chyba że pójdzie jeszcze do toalety, bo na razie nie był.

Dużo pewniejszy, podbiegłem do okratowanych drzwiczek, które otwierały się tylko po okazaniu służbowej karty.

Masz szczęście, że w wolnej chwili opracowałem sposób na alternatywne uruchomienie zamka. Po przyłożeniu karty, strażnik od razu się o tym dowiaduje, więc przybiegłby tu. A tak po prostu zrobię mały błąd systemu, który otworzy drzwi bez informowania nikogo. Voila!

Zaczynam czuć się zbędny. To ja prowadziłem to śledztwo, a teraz jestem prowadzony za rękę przez oddalonego o setki metrów podziemnego cyborga. A do emerytury zostało jeszcze ładnych parę lat. Zresztą jakiej emerytury, kiedy jestem oficjalnie zwolniony z roboty i poszukiwany listem gończym? Została jednak jedna sprawa do rozwiązania.

Egzoszkielet znalazłem szybko. Są ustawione w bloku czwartym po prawej stronie. Wyglądają jak zbroje z otwartymi bebechami, w które wsuwasz swoje ciało. Potem wszystko się zamyka i stajesz się nadczłowiekiem. Przynajmniej tak nas uczyli. Dawno czegoś takiego nie nosiłem. W dodatku nie miałem czasu szukać rozmiaru. Egzoszkielet zwiększa znacząco masę ciała, bo jest zbudowany z mocnych materiałów. Elektronika i sam mechaniczny szkielet też swoje ważą. Co ciekawe, poruszanie się w egzoszkielecie nie jest toporne. Wydaje się, jakby każdy ruch wymagał jakiejś niesamowitej siły, a tak naprawdę lekkie drgnięcie powoduje błyskawiczną reakcję zbroi. Trochę zajmuje przyzwyczajenie się.

Wraca – Dilal odezwał się znów w mojej głowie. – spokojnie zmierzaj do drzwi, lekko je przymknij i schowaj się za ścianą po lewej.

Zrobiłem, jak mi kazał. Czekałem zasłonięty ścianą, aż facet przejdzie. W pewnym momencie czułem obecność drugiego człowieka za sobą. Po chwili widziałem już zza ramienia, jak siwy pan w mundurze idzie z kawą i ciastkiem do swojej kabiny. Nie widział mnie.

Ruszaj do samochodu. Powoli, po cichu.

Przeszedłem kilka kroków w świetle słonecznym, w chłodnym, rześkim powietrzu tego spokojnego dla wielu dnia i już byłem koło samochodu – tak działały te egzoszkielety. Ledwie się mieściłem w aucie, ale wiedziałem, że trzeba działać szybko, więc dałem gaz do dechy.

Zwariowałeś? – zabrzmiało echem. – Jadąc tak szybko tylko zwracasz na siebie uwagę. Od razu by cię złapali i nici ze wszystkiego. Przypomnij sobie, jak ja głupio wpadłem. Włączę ci teraz autopilota i położę siedzenie, żebyś odpoczął.

– Po co ja w ogóle się tą sprawą zajmuję, skoro i tak jestem sterowany przez komputer?

Bo prezydent jest komputerem sterowanym przez ludzi i tylko człowiek może go uwolnić z ich rąk. Weź się w garść. Jaką muzykę lubisz? Coś z początku XXI w. może być?

Jeszcze za radio robi. Centrum było jak zwykle skryte w cieniu potężnych wieżowców. Gdzie było moje miasto? Leciała jakaś psychodeliczna muzyka, raczej lekka. Wszystko toczyło się tak szybko, a ja nagle miałem pustkę w głowie.

*

Samochód zatrzymał się na placu, gdzie stał przede mną odnowiony, dwudziestopiętrowy oszklony budynek Rady Miasta. Wszedłem do środka, mijając faceta z recepcji, który puścił mnie jakby nigdy nic.

Dostali wiadomość z policji, że przyjdziesz sprawdzić bezpieczeństwo budynku. Masz hełm, więc nikt nie zobaczy twojej twarzy. Wsiadaj teraz do windy i jedź na 17 piętro. Tam jest gabinet prezydenta.

Gdy wyszedłem z windy, miałem przed sobą potężne drzwi, otwierane tylko na kartę.

– No ładnie. I co teraz? To też umiesz otworzyć, tak jak samochód?

Oczywiście. Już otwieram… – tyle zdążył powiedzieć, kiedy drzwi rzeczywiście się rozsunęły. Niestety przy okazji rozległ się ogłuszający dźwięk alarmu

Umiem tylko otworzyć, alarm odzywa się, bo nie wczytała się karta. Teraz ty musisz pokazać na co cię stać.

– Dobra, tak jak się umawialiśmy. Widzisz wszystko, a ja jestem rękami.

Pierwszy napastnik wyjdzie z prawej. Zaskocz go, podchodząc do lewej ściany – Strzeliłem od razu, bo zamaskowany strażnik wybiegł nagle. Egzoszkielet jest bardzo wyczulony na każdy ruch, także palec na spuście musi być ostrożny.

Po drugiej stronie czai się jeden i nawołuje pozostałych, żeby cię obeszli ze wszystkich stron. Korzystają z bocznych przejść. Przeturlaj się teraz bokiem i sprzątnij tego najbliżej – Jak tylko się odbiłem od ziemi, to wiedziałem, że wykonam automatycznie salto. Strzeliłem w locie prosto w szyję zaskoczonego napastnika. Upadłem mocno, ale zbroja miała amortyzację. Wszedłem do poczekalni. W powietrzu unosił się dym. Panowała całkowita cisza.

Szybciej by teraz poszło zdjęcie dwóch naraz, ale strzelaj na zmianę, bo nie zdążysz inaczej. Prawa, lewa, znowu prawa – Nie zawahałem się ani na moment. Każdy mój nerw działał natychmiast po słowach Dilala, jakby moje ciało było bezpośrednio sprzężone z jego mózgiem. Facet z tyłu przesunął się szybko do rogu, myśląc że nie wiem o jego obecności. Wyskoczyłem i wpakowałem w niego kulkę, zanim zdążył podnieść broń.

Wysyłają posiłki. Jak staniesz za… nie, nie zdążysz – zawahał się. Musiał być niezły kocioł. – Biegną po schodach. Chcą cię otoczyć. Wiedzą, że ich radary cię nie wykryją, bo ja blokuję sygnał… – chwila ciszy, która coraz bardziej mnie oddalała od sukcesu. Próbowałem nasłuchiwać, ale w całym budynku był jednakowy gwar. – Przeturlaj się w prawo i strzelaj ile wlezie przed siebie – w ten sposób prawie leżąc zdjąłem aż trzech. Jeden nieźle się wystrzelał, ale trafił tylko raz.

Ledwie się podniosłem, a Dilal znów zaczął – Rób unik w prawo – strzał poszedł tuż obok mojej głowy. – Kucnij, bo facet próbuje się chować za poręczą – zrobione, zaczynało mi się to podobać. – Za chwilę będą za tobą, zeskakują z dachu, jest ich trzech… nie, czterech – Strzelałem, jak pojawiali się na spuszczonych linach, nie mieli szans… przynajmniej dwaj, bo potem… – Odwróć się i przeskocz za kolumnę, za ścianą masz trzech – ledwie zdążyłem ich zdjąć, jak usłyszałem świsty strzałów za sobą. – Jeszcze dwóch z dachu – jednego z nich trafiłem, gdy był na linie, ale ten drugi był już na dole. – Unik w prawo – trafił mnie w lewe ramię. Celował w głowę. – Za tobą! – Odwracałem się szybko, ale wydawało się to wiecznością. Kątem oka widziałem, jak ciągnie za spust. Był ledwie sześć, siedem metrów ode mnie…

Żyłem. Nie wiem jakim cudem, ale napastnik zniknął, a ja stałem dalej. Z kłębów dymu zaczęła się wyłaniać postać. Złapałem za broń i już miałem strzelać, kiedy go ujrzałem.

– Młody, co ty tu robisz? Jeszcze przed chwilą byłeś w szpitalu.

– Nie mogłem szefa zostawić. Jak tylko się dowiedziałem, że szef ma kłopoty, to wysłałem wiadomość do Dilala. Okazało się, że mnie też już ścigają, więc nie zastanawiając się, pognałem tutaj z odsieczą – nie mogłem w to uwierzyć. Młody nie miał egzoszkieletu, żadnej osłony.

– Jak sobie poradziłeś ze strażą? – zapytałem.

– Wszystkich szef wybił. Tych nielicznych potraktowałem paralizatorem. Nie było to trudne, bo wszyscy byli skupieni na ściganiu szefa. Nieźle to szef rozegrał. Ale za chwilę zjawi się tu kilka razy tyle jednostek.

– Jasne. Trzeba szybko dorwać androida – powiedziałem i strzeliłem elektromagnetyczną kulą w drzwi, które otwarły się z hukiem. Stał tam jeszcze jeden strażnik, osłaniający własnym ciałem fałszywego prezydenta, ale był zbyt oszołomiony rozgardiaszem po otwarciu drzwi, żeby zdążyć się osłonić przede mną.

– No, mamy cię w końcu głupia kukło – powiedziałem do zupełnie naturalnie wyglądającego prezydenta. – Teraz nas połączysz z prawdziwym prezydentem.

– Zupełnie nie wiem, o czym pan mówi – krzyczał, a zdawał się całkowicie prawdziwy. – Jesteście terrorystami? Nie wiem, czego chcecie, ale oszczędźcie mnie proszę. Zrobię wszystko, tylko nie róbcie mi krzywdy.

Jest zaprogramowany, żeby tak mówić. Nie gadaj z nim, tylko podłączaj mnie do niego. Wyłączy się od razu.

Miał rację. Prezydent… to co z niego pozostało, było już nieobecne. Postanowiłem się rozejrzeć po gabinecie, poszukać jakichś poszlak, dowodów w sprawie, tak z przyzwyczajenia. Dilal skanował zawartość androida a ja przeglądałem co się dało.

– Patrzcie – zwróciłem się w końcu do Młodego i do dalekiego Dilala. – Prezydent podpisał dzisiaj umowę z prezesem firmy farmaceutycznej. Z tych dokumentów wynika, że miasto i przemysł farmaceutyczny są mocno powiązane. Tu jest pełno kopii wcześniejszych umów.

Młody dołączył się do mnie i zaczął przeglądać pliki. Prezydent miał w swoim gabinecie jeden z tych staromodnych już interfejsów zewnętrznych, które rzucały obraz na ścianę. Dawało to więcej przestrzeni dla oglądania dużej ilości dokumentów.

– Tutaj – Młody zawołał. – To jest umowa w sprawie oczyszczania miasta, przetarg kompletnie upozorowany. Firma pozbywa się odpadów chemicznych do miejskich zbiorników wody.

– Wszystko się układa w całość – zawołałem, będąc w transie. Dawno czegoś takiego nie czułem. – potrzebowali prezydenta, żeby mieć dojście do miejskiej administracji. Zatruwano środowisko naturalne, żeby ludzie brali nowe, zmodyfikowane leki. Chcieli sterować środowiskiem i ludzkimi ciałami.

– Tak to wygląda – odparł Młody. – Zastanawia mnie tylko, czy radni też o tym wszystkim wiedzieli? Prezydent przecież sam o tym nie decyduje.

– Może byli przekupieni… albo… – ta myśl wydawała się absurdalna, choć przecież porwano prezydenta i zamieniono go na androida. To co się widzi, nie musi być tym naprawdę. – albo oni też są zamienieni. Poza tym, kto nam powiedział, że prezes firmy farmaceutycznej jest prawdziwy?

Brawo Sherlocku – odezwał się Dilal po długiej nieobecności głosowej – Jednak jesteś dobrym śledczym. Odkryłeś to bez pomocy komputerów. Ja mam troszkę lepszy wgląd w sytuację. Słuchajcie więc: android jest sterowany z innego źródła. Mamy tu do czynienia z czymś, co nazywamy w środowisku studnią. Masz całkowitą rację, że osoby zamieszane w te szkodliwe dla społeczeństwa działania są podstawione. Umysły ich wszystkich zostały przesłane do studni, gdzie są w odpowiedni sposób sterowane. Ktoś wykorzystuje wiedzę i pozycję tych ludzi, żeby później wydawać rozkazy ich kopiom-androidom. W ten sposób kontroluje wszystkie gałęzie rynku, a miasto mu w tym nie przeszkadza, a wręcz służy. Najgorsze jest to, że nie tylko nasze miasto jest w to zamieszane. W tej studni są umysły ludzi z różnych stron świata. Ważnych ludzi. Są zapisane na jakimś superkomputerze, którego pewnie nie odnajdziemy.

– Co robimy w tej sytuacji szefie? – zapytał mnie Młody, a ja próbowałem pozbierać myśli. – Czas uciekał, zaraz mieli przysłać posiłki. To była kwestia minut.

– Wiem, już mówię. Dilal – zwróciłem się do jedynej osoby, która widzi wszystko z innej perspektywy. – jest tu jakieś wyjście ewakuacyjne?

- Oczywiście że jest. Bez tego nie można by…

– Skoro nie możemy im nic zrobić, bo mózgi wszystkich są gdzie indziej, cholera wie gdzie, to przynajmniej możemy przeciąć ten jeden mały drucik. Mamy przecież kukłę i możemy ją nastawić po swojemu, prawda?

Nie wydaje mi się, żebym za tobą teraz nadążał? – na to czekałem!

– Prezydent w obecnej formie jest tylko przekaźnikiem – mówi co mu się każe. Prawdziwego możemy już nigdy nie znaleźć, ale powiedzmy o tym przynajmniej mieszkańcom tego miasta. Młody, przejdziesz się teraz przez to wyjście ewakuacyjne i oczyścisz nam drogę do ucieczki. A ty Dilal podłączysz mnie teraz do aparatu mowy tego gościa.

Chyba go zatkało, bo od razu zabrał się do roboty bez gadania.

– Myśleli, że są władcami marionetek – kontynuowałem. – Chcieli się mnie pozbyć, gdy zająłem się tą sprawą. Oni doskonale wiedzą, jaką siłą są komputery, media i sieć. Tylko że ja też to wiem. Kręcimy teraz krótki materiał, a potem wrzucasz go do sieci, ok? Ma się rozprzestrzenić wirusowo, żeby każdy mieszkaniec mógł się dowiedzieć prawdy. Nagrywasz już? Mogę mówić przez niego?

Wszystko ustawione. Zejdź tylko z kadru i mów do nadajnika. I jeszcze jedno – zawahał się. – jesteś odważny, chcąc zdemaskować prawdziwy świat, który rozgrywa się w sieci. Przegrasz, bo to zaszło za daleko, ale może jesteś ostatnim, któremu się jeszcze chce.

– Nie gadaj już, tylko kręć.

„Drodzy mieszkańcy miasta, wydaje wam się, że oglądacie przemówienie swojego prezydenta, ale tak nie jest. Prawdziwy prezydent został porwany, a ja…”

Koniec

Komentarze

Hmmm. Spisków z podstawieniem sobowtóra panującego było już multum, ale współpraca “rąk” z “mózgiem” to coś nowego. Historia całkiem niezła, powinieneś jeszcze odrobinę dopracować warsztat. Trafiają się literówki (jedna w pierwszym akapicie, co słabo nastraja do reszty tekstu), czasami masz coś pokiełbaszone w zapisie dialogów – jeśli stawiasz kropkę, to dalszy ciąg dużą literą.

Wyglądają jak zbroje z otwartymi bebechami

To zbroje miały bebechy?

Babska logika rządzi!

Kazałem mu jednak[,+] na wszelki wypadek[,+] zabrać niezbędny sprzęt.

Bo wtrącenie.

 

Praca detektywa w czasach, gdy świat fizyczny i cyfrowy są prawie tym samym[,+?] jest niezwykle trudna.

Nie jestem pewien.

 

– Tak jak mówiłeś – zaczął młody ochryple. Starałem się go uspokoić, stracił dość dużo krwi. – uUrządzenie głosowe sprawiło

W razie wątpliwości, poczytaj o zapisie dialogów. 

 

Skoro dało się wykryć pola cieplne tych porywaczy, to nie byli to specjaliści w stylu naszego informatora[.+] To musiały być zwykłe zbiry

 

przez co nie potrzebują już widzieć świata w jego fenomenach – wystarczą im same kody zera i jedynki,

Uch, świat w jego fenomenach koślawo brzmi.

 

Znam twoją teczkię

dzięki czemu będę cię mógł w łatwy sposób tobą kierować.

 

Wolałbym:

tutaj zamilkł, jakby wpadł zadumę, choć nie posądzałbym go o to wcześniej

 

w chłodnym, rześkim powietrzu tego[,+] spokojnego dla wielu[,+] dnia i już byłem koło samochodu

Bo wtrącenie.

 

Dawno czegoś takiego nie czułem. – pPotrzebowali prezydenta,

To co się widzi, nie musi być tym naprawdę. – aAlbo oni też są zamienieni.

która widzi wszystko z innej perspektywy. – jJest tu jakieś wyjście ewakuacyjne?

– Nie wydaje mi się, żebym za tobą teraz nadążał? – nNa to czekałem!

zZawahał się. – jJesteś odważny

Zapis dialogów!

 

EDIT:

Możesz tez usuwać kropki z wtrąceń, by kontynuować wypowiedź… Zajrzyj do komentarzy pod poniższymi wątkami, omawiane są różne przypadki zapisu dialogów (między innymi)

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550 

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794 

 

=> punkty 3 i 4 z tego poradnika o dialogach cię zainteresują:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112 

 

/EDIT

 

 

Fabuła mocno wtórna, przesłanie idealistyczne, ostatni sprawiedliwy z dwoma sidekickami… Zaczyna się ciekawie, a potem osuwa w kliszę. Klisze nie są złe, o ile sprawnie je przetworzysz, zaciekawisz samym sposobem opowiedzenia – a tu jeszcze trochę tego brakuje. Czytałem bez dużego bólu, ale i bez nadmiernego zainteresowania.

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka