- Opowiadanie: pokutnica - Przygody Chłopca w Rajtuzach

Przygody Chłopca w Rajtuzach

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Przygody Chłopca w Rajtuzach

Powitanie

 

I

 

Problemem Chłopca W Rajtuzach nie było za mało słodkie ciastko podane w przedszkolu na podwieczorek. Jego malutkie życie, mała głowa, małe kończyny i szczerbate dziąsła musiały walczyć z sytuacją dziwną dziwnością niezbadaną.

Chłopiec w Rajtuzach żył na Balkonie Jaźni Bez Numeru, a więc był Balkoninianem. Mieszkał tam w niezwykłej, bardzo starej, sponiewieranej kamienicy o wielu różnokolorowych oknach. Tysiące powstałych w tynku pęknięć, przecinających się pod różnymi kątami, zarosło mchem – wyglądało to tak jakby zielona, włochata pajęczyna pokrywała cały budynek. Ale to nie zewnętrze stanowiło o osobliwości siedziby Chłopca W Rajtuzach, powód był zupełnie inny… Kamienica była myśląca, bardzo wrażliwa, a wręcz niestabilna emocjonalnie. Bardzo dawno temu, ze względu na jej nadzwyczajne zachowanie, ochrzczono ją mianem Humorzastej Kamienicy, gdyż wedle swojego uznania przechylała się to na prawo, to na lewo, to do przodu, to do tyłu. Siłą schorowanego umysłu dziurawiła sobie mury i pogłębiała pęknięcia na schodach. Jedyną osobą mogącą zapanować nad jej delikatną psychiką był Stróż Wąsaty. Ten zażywny, czerwony grubas w mundurze maszynisty strzegł biednej kamienicy dniem i nocą, opowiadał bajki, tulił do snu i uspokajał.

Stróż Wąsaty był przyjacielem Chłopca W Rajtuzach, wiele rozmawiali, jedli razem śniadania, obiady, kolacje, grali w klasy i w chowanego.

Była i Stara Irytująca Babuleńka. Mało znacząca osoba, chociaż spokrewniona z chłopaczkiem, którego odnóża obleczone były w rajtuzy.

W starym domu niedaleko Humorzastej Kamienicy mieszkała Dama Pogrzebowa. Pulchna starowinka, z miłą twarzą pokrytą cienką siatką zmarszczek. Skóra blada, prawie przeźroczysta, prześwitujące przez nią żyły zdawały się tworzyć delikatną niebiesko-różową skorupę. Strojna, zwykła nosić bogate, chociaż od lat te same, suknie wszelkich wzorów i kolorów z mnóstwem fałd, falban, wstążek i koronek.

To właśnie ona stała się przyczyną utrapienia Chłopca W Rajtuzach. Samotna, zdziwaczała staruszka ulubiła sobie jedną szczególną czynność – ukojenie i radość dawało jej organizowanie pogrzebów i styp (oczywiście uprzednio musiała kogoś zabić, ale to oczywistość, bo inaczej jej ukochane ceremonie nie miałby racji bytu). Towarzyszył temu pewien elegancki, mniej krwawy i właściwy dla starszej pani „rytuał”– na każdy pogrzebowy obrządek sprawiała sobie nowy, piękny kapelusz upamiętniający ofiarę.

Trzeba przyznać, że uroczystości nad którymi sprawowała kuratele były wykwintne i pełne szykownego przepychu. Jej mała słabostka nie przeszkadzała Chłopcu, ponieważ nigdy nie dyrygowała orkiestrą wygrywającą marsz pogrzebowy na terenie podlegającym jego rajtuzowej jurysdykcji. Aż do czasu…

Pewnego słonecznego ranka Dama Pogrzebowa wybrała się do pijalni fioletowej czekolady. Sącząc ten rozkoszny napój ze szczerbatej filiżanki zawiesiła swój zaprawiony szaleństwem wzrok na majaczącej gdzieś na drugiej stronie ulicy figurce Stróża Wąsatego, który skakał na jednej nodze, dzierżąc przy tym czerwony balonik w jednej i lizaka w drugiej dłoni.

 

Zamysł Damy Pogrzebowej

 

I

 

Tak, Dama Pogrzebowa postanowiła właśnie wyprawić Stróżowi huczne ostatnie pożegnanie!!!

Dziełem przypadku było, że Chłopiec W Rajtuzach wpadł na trop niecnych planów Damy Pogrzebowej związanych z wyprawieniem jego serdecznego przyjaciela w przysłowiową ostatnią podróż. A było to tak…

 

Epizod Cukierniany

 

I

 

Balkonianie celebrowali właśnie Święto Wirującej Twarzy.

Ta ważna rocznica upamiętniała dzień, w którym Przewodnik zstąpił wśród lud Balkonu Jaźni Bez Numeru. Przewodnik objawił się wówczas w postaci ogromnej twarzy złożonej z wzorzystych plam i łat o intensywnych wirujących kolorach. Niósł ze sobą pocieszenie. Celebrując to wydarzenie, Balkonianie wyrażali swą wdzięczność i podziw dla tego wspaniałomyślnego i miłosiernego wyższego bytu.

Według religijnych podań Przewodnik wykluł się z nasienia jednego z Wielkich Kreatorów rezydujących na Czwartym Balkonie Jaźni, na którym zawsze panował gęsty, ugwieżdżony mrok. Wielcy Kreatorzy to kreatury o żabich twarzach. Ich opasłe cielska niebieskiego koloru odziane są w powłóczyste czarne szaty. Byty te siedzą na krawędzi Czwartego Balkonu Jaźni i grają w karty. Od czasu do czasu jeden z nich przechyla się przez krawędź, aby rzygnąć swą Znudzoną Wyobraźnią. Z tej wydzieliny formują się różne światy.

Balkon Jaźni Bez Numeru został stworzony z bardzo lichych kreatorskich rzygowin, a niedola mieszkańców tego miejsca wzbudziła w Przewodniku smutek i współczucie. Postanowił on objawić się Balkonianom na krótką chwilę, aby światłem swego istnienia tchnąć radość w ich żałosny żywot. I oto geneza Święta Wirującej Twarzy!

 

II

 

Właśnie z okazji tego święta Stara Irytująca Babuleńka wysłała Chłopca w Rajtuzach po słodkości do cukierni hrabiny Elżbiety.

 Idąc do cukierni Chłopiec nie niósł w serduszku radosnego uczucia związanego z pysznymi eklerkami, różanymi pączkami i czekoladowymi muffinami. Było wprost przeciwnie, bo usta miał ułożone w żałośnie wyglądającą podkówkę, a oczka załzawione. Chłopiec nadzmysłem wyczuwał przerażającą osobliwość właścicielki cukierni i w związku z tym wszystko, co wiązało się z hrabiną Elżbietą, wzbudzało w nim mieszaninę niechęci i niepokoju. Ta rozwałkowana, stara kobiecina nie zjednała sobie zaufania Chłopca w Rajtuzach. Chłopiec nie cierpiał jej lelawych, kłująco-zimnych kończyn. Nie cierpiał jej przerośniętej fryzury; ta wielopiętrowa włochata konstrukcja wzbudzała w nim odrazę. Nie cierpiał jej trójkątnej twarzy, w którą wetknięto długi i cienki jak słomka nos przyozdobiony ogromnymi okularami. Uważał również, że zaschłe wargi hrabiny Elżbiety śmiały się w bardzo paskudny sposób. W akcie uśmiechu jej usta wyglądały jak otwierająca się powoli zastrupiała, stuletnia rana.

Przyznać trzeba, że przeczucie Chłopca w Rajtuzach nie było bezpodstawne, bowiem hrabina nosiła w sobie pewną budzącą grozę tajemnicę…

 

III

 

Dominującym tematem marzeń sennych oraz myśli snutych przez hrabinę Elżbietę na jawie były dzieci. Ta zminiaturyzowana forma istnienia sprawiała, że jej ręce o pająkowatych palcach drżały ekstatycznie, serce biło mocniej, a oczy zachodziły łzami rozkoszy. Hrabina miała świadomość swej nietypowej fascynacji i chcąc dać jej upust postanowiła wejść na poplątaną czarną włóczką ścieżkę zbrodni. Za młodych lat, kiedy jej rozwałkowane ciało wyrażało się przez ruch, hrabina Elżbieta zwykła włamywać się nocą do przedszkoli. Zziajana i spocona przechadzała się wówczas po korytarzach i pokojach zabaw wypełnionych tak miłą dla niej dziecięcą wonią. Każdą nocną wizytę wieńczył rabunek. Hrabina pakowała do wora dziecięce rysunki, wyklejanki i niezdarne ludziki z plasteliny. Z tych eksponatów tworzyła kolekcję, która słodko i delikatnie pieściła jej oczy. Ściany cukierni oblepione były pokracznymi rysunkami maluchów, a półki uginały się pod brzydkimi ludzikami z plasteliny. Ale i tego było mało. Hrabina Elżbieta ciągle czuła niedosyt. W końcu nadeszła starość, ciało powoli truchlało, a w konsekwencji jej nocne wyprawy do przedszkoli stały się niemożliwe. Jednak pomysłowa hrabina znalazła na to środek zaradczy w postaci Stowarzyszenia Dzieci Piwniczno-Cukiernianych.

Członkami tej grupy były wyłącznie dzieci i oczywistym jest fakt, że nie wstępowały w jego szeregi dobrowolnie. Hrabina Elżbieta drapaniem, kopaniem oraz krzykami i piskami wydobywającymi się z jej zaschłej piersi zapraszała je piwnicy. To znajdujące się pod cukiernią miejsce wykazywało siostrzane podobieństwo do przepasanej, wilgotnej i ciemnej studni. Hrabina więziła tam niezliczone ilości dzieci. Swoich miniaturowych zakładników skuwała w ciężkie łańcuchy i zmuszała do tworzenia rysunków oraz ludzików z plasteliny. Właścicielka cukierni odczuwała niepohamowany głód i aby go zaspokoić dzieci musiały dostarczać jej miliony swych prac dziennie. Dodatkowo Hrabina Elżbieta zawiązała z Właścicielem zakładu pogrzebowego o nazwie Zakład Pogrzebowy umowę, na mocy której Dzieci Piwniczno-Cukierniane zmuszone były wypisywać kulfoniastym pismem nekrologi. Mieszkańcy Balkonu Jaźni Bez Numeru byli zachwyceni tym rozwiązaniem, uważali owe nekrologi za bardzo urocze. Dzięki temu chętniej korzystali z usług zakładu pogrzebowego o nazwie Zakład Pogrzebowy. Balkonianie nie wiedzieli jednak jaka tragedia stoi za tymi kulfonami!

Dzieci pracowały nieustannie i bez wytchnienia. Ręce im krwawiły, rzygały na widok kredek, kartek z bloku i plasteliny. Piwnica była wypełniona odorem wydzielin Dzieci Piwniczno-Cukiernianych oraz ich żałosnym lamentem. Krzyki, krzyki. Wszędzie krzyki!!! Krzyki, pot i defekacja Dzieci Piwniczno-Cukiernianych.

Chorobliwą obsesje Hrabiny Elżbiety zaspokajały tylko pokraczne, typowe dla dziecięcej ręki, wytwory. Kiedy dziecko podrastało, a tym samym jego rysunki stawały się bardziej wprawne, hrabina rozdziawiała mu gębę szczypcami i pakowała do niej babeczkę z nadzieniem arszenikowym. Wówczas właściciel zakładu pogrzebowego o nazwie Zakład Pogrzebowy dopełniał swoich obowiązków określonych w umowie z hrabiną i urządzał takiemu maluchowi darmowy pochówek pod osłoną nocy.

 

IV

 

Chłopiec w Rajtuzach dotarł do cukierni. Niepocieszony i zasmucony. Na widok tego okropnego miejsca flaki mu zesztywniały, żyły nabrzmiały, a ślina nabrała posmaku metalicznej krwi.

Rażająco. Przerażająco-rająco!!! Przera. Ża. Przerażająco. Żrąco-przerażająco. Przerażająco wyglądała ta cukiernia. Hrabina Elżbieta ulokowała swój słodziutki interes w kulistym budynku pomalowanym na kolor wściekłokrwistej czerwieni. Na tej rozdęto-spuchniętej bryle zamontowała tysiące kandelabrów, w które powtykała świece z gatunku nieustannie płonących. To wszystko sprawiało wrażenie, że na zewnątrz cukiernia hrabiny Elżbiety przypominała zmasakrowane w okrutny sposób cielsko monstrualnego jeża, który pali się żywcem i intensywnie krwawi.

Nic dziwnego w tym, że Chłopiec się przestraszył. I nic dziwnego w tym, że kiedy w końcu znalazł się u celu swej podróży po ciastka strach hodowany przez całą drogę stał się Strachem.

Powolutku… najpierw jedna urajtuziona nóżka przestąpiła próg cukierni, a za nią druga, aż w końcu cały Chłopiec w Rajtuzach znalazł się w dobytku hrabiny Elżbiety. Rozglądnął się. Wszędzie te okropne dziecięce bazgroły i wytwory z plasteliny. Nie ma już żadnej wolnej ściany, żadnej wolnej półki. Ciastka, torty, babeczki nie mają siły przebicia. Ledwo widać, że cukiernia to cukiernia… W środku śmierdzi plasteliną i woskowymi kredkami. A gdzie zapach maślanych bułeczek z czekoladą? Nie ma. Wytwory Dzieci Piwniczno– Cukiernianych opanowały całe pomieszczenie. Zauważył, że hrabina Elżbieta była otumaniona nową partią dziecięcych rysunków, którą właśnie dostarczono jej z piwnicznych czeluści. Była w transie, chłonęła te kulfony całym ciałem, nic innego dla niej nie istniało. Leżała wyciągnięta na sofie zatopiona w gęstej zupie, której głównymi składnikami były chorobliwe obsesje zajmujące nieustannie jej hrabiowską wyobraźnię. Opętany ogromną dawką dziecięcych bazgrołów umysł zabrał Elżbietę do rozległej sali o ścianach i posadzce w kolorze mlecznobiałym. Pomieszczenie było puste. Jedynie na środku stała gigantyczna woskowa kredka, której barwę trudno było określić. Nagle na nieskazitelnie mleczno-czystej podłodze zaczęły tworzyć się różnokolorowe kleksy. Było ich tysiące. Najpierw kleks wybulwiał się leciutko, potem pęczniały coraz bardziej i bardziej, aż w końcu przemieniał się w ogromny bąbel, z którego wychodziło dziecko. Armia narodzonych w ten sposób maluchów pełzła na czworaka w stronę kredki. Kiedy w końcu dopadły tego woskowego kolosa rzuciły się na niego dziko, poczęły go gryźć bezzębnymi ustami, ślinić i zajadle drapać… Hrabina Elżbieta rozpłynęła się w tej wizji.

Chłopiec zanotował także obecność Damy Pogrzebowej. Starowinka w wytwornej sukni była dziwnie podniecona. Kupowała ciastka. Mnóstwo ciastek. I tort. Duży tort. Duży i pyszny. Pogrzebówka, bo tak nazywał ją w myślach Chłopiec, prowadziła następujący monolog : „Jakiż piękny tort upiekła dla mnie hrabina Elżbieta! Słusznie robię, że zamówienia składam zawsze w tej cukierni. Bardzo jestem zadowolona z tego uroczego torcika. Pantera jest cała w cętki, a przy tym ma bieg tak prędki, że chociaż tego nie lubi, biegnąc – własne cętki gubi. Taki słodziutki i kolorowy. Oj, ten torcik pieści moje poczucie estetyki. Mniam, mniam. Proszę państwa oto miś. Miś jest bardzo grzeczny dziś. Chętnie państwu łapę poda. Nie chce podać? A to szkoda. Mam z powodu tego przyjęcia tyle na głowie, muszę załatwić jeszcze mnóstwo sprawunków! Małpy skaczą niedościgle, małpy robią małpie figle, niech pan spojrzy na pawiana: co za małpa, proszę pana! Nudziło mi się ostatnio. Jak to dobrze się złożyło, że spotkałam tego Stróża Wąsatego. Dlaczegóż to wcześniej nie pomyślałam, aby zorganizować mu ostatnie pożegnanie? On jest taki rozkoszny! Czy ta zebra jest prawdziwa? Czy to tak naprawdę bywa? Czy też malarz z bożej łaski pomalował osła w paski?”

 

Epizod pogrzebowy

 

I

 

Chłopiec doskonale zrozumiał istotę wywodów Damy Pogrzebowej. Zorientował się, że ta pulchna starowinka w wymyślnym kapeluszu zamierza zgładzić Stróża Wąsatego. Obawa o życie przyjaciela wyostrzyła w nim wszystkie zmysły i zmusiła do podjęcia zdecydowanego działania. Co sił w nogach wybiegł z cukierni i skrył się za ogromnym drzewem z zamiarem śledzenia Damy Pogrzebowej. Staruszka bardzo długo nie wychodziła z cukierni. Czas oczekiwania wypełniło mu obserwowanie natchnionych pielgrzymek, które z okazji Święta Wirującej Twarzy wyszły na ulicę. Ubrani we wzorzyste szaty ludzie śpiewali dziękczynne pieśni, szeptali pochwalne modlitwy, tańczyli w ekstazie, a niektórzy trzymali w dłoniach transparenty z wizerunkiem Patrona. Było to nasycone kolorową radością widowisko. Niestety zbrodnicze plany Damy Pogrzebowej nie pozwoliły Chłopcu dzielić z pielgrzymami tych pięknych religijnych uniesień.

Pogrzebówka w końcu wyszła z cukierni, zeskoczyła po schodkach z zadziwiającą, jak na jej pulchne ciało, finezją. Chłopiec w Rajtuzach podążał za nią bardzo cichutko, stał się jej cieniem – przylepą.

 

II

 

Staruszka był w wybornym humorze – mamrotała coś do siebie, podskakiwała, zamaszyście wywijała sponiewieraną parasolką i śmiała się perliście. Przebyła w ten sposób kilka metrów, aż w końcu opuściła główną ulicę i weszła w obskurny, ciasny zaułek. Ta okolica wydała się Chłopcu w Rajtuzach nad wyraz podejrzana. Mimo popołudniowej godziny panowała tu ciemność, a waciana mgła zdawała się być przymocowana do gruntu, co stanowiło nie lada problem dla nóg i oczu Chłopca w Rajtuzach – brodził w niej z wysiłkiem, a dodatkowo musiał natężać wzrok, aby nie stracić Pogrzebówki z pola widzenia.

W końcu Dama stanęła przed posesją, wokół której ustawione zostały posągi diabłów z wykrzywionymi twarzami, które połączono ze sobą nawzajem ciężkimi łańcuchami. Chłopiec doszedł do wniosku, że ta dziwaczna instalacja pełni zapewne funkcję ogrodzenia. Dama poprawiła falbany sukni oraz przekrzywiony kapelusz, chwyciła za klamkę i weszła za diabelskie ogrodzenie. Na szczęście dla Chłopca w Rajtuzach zapomniała o zamknięciu bramki, dzięki czemu mógł on bez narażania się na zbędne ryzyko wejść bezszelestnie na teren tej tajemniczej posesji… Dama Pogrzebowa wraz przyczajonym Chłopcem znaleźli się na terytorium, którym dowodził Właściciel zakładu pogrzebowego o nazwie Zakład Pogrzebowy. Było to bardzo nieprzyjemne miejsce. Siedzibą tego istniejącego dzięki śmierci interesu była maleńka chatka, którą pomalowano na kolor żałoby. W tym przykurczonym budynku nie było miejsca na trumny, dlatego też ich niezliczone ilości walały się na dworze tworząc na tej przestrzeni makabryczny trumienny chaos. Niespodziewanie dla Chłopca Dama zakrzyknęła: „Halo, halo! Hop, hop! Jest tu kto?”. W odpowiedzi na jej słowa z chatki wyszedł właściciel zakładu. Był to wysoki mężczyzna o nietypowej twarzy. Swą nieprzeciętność zawdzięczał matrwookiej powadze połączonej z całkowitym zanikiem nawyku mrugania – powyrzynane z emocji, zmęczone oczy właściciela były nieustannie otwarte. Czyniło to z niego chodzący paradoks, ponieważ sprawiał wrażenie lunatyka, który nigdy nie zaznał snu. Ubrany był w elegancki surdut, na głowie nosił cylinder iluzjonisty.

Pojawienie się tego osobnika uwydatniło, wywołane przez tę pesymistyczną scenerię, przerażające wizje wywodzące się ze strachliwo – mrocznych rejonów świadomości Chłopca w Rajtuzach. Mały bohater znał właściciela domu pogrzebowego ze słyszenia, a nadmienić należy, że jęzory pokoleń ubarwiły historie o właścicielu dodając mu do biografii ogromne ilości makabrycznych wyskoków. W tej szczególnie trudnej dla chłopaczka chwili, kiedy to znalazł się na nieprzyjaznym pogrzebowym gruncie jako mały szpieg, do głowy przyszło mu jedna, zasłyszana dawno temu, historyjka na temat właściciela, na wspomnienie której jego rajtuziane serduszko struchlało…

Otóż Właściciel znany był jako doskonały hipnotyzer. Pewnego dnia, a było to dawno temu, znudzony codziennością postanowił pobawić się umysłami innych ludzi, a za swą pierwszą ofiarę wybrał prostodusznego Pana od Przypinania Nekrologów. Właściciel uznał Pana za łatwy materiał, którego urobienie będzie dziecinną igraszką i który nie pobrudzi jego smukłych i wypielęgnowanych palców mózgu. Właściciel miał wysublimowane poczucie smaku, dlatego też czyny, do których zmusił Pana pełne były artyzmu najwyższych lotów. Przebieg owej wymyślnej zbrodni przedstawiał się następująco : Właściciel zaprosił Pana od Przypinania Nekrologów na herbatkę. Powiedział mu, że szuka kompana do rozmowy, ponieważ doskwiera mu samotność. Pan od Przypinania Nekrologów był człowiekiem o dobrym serduszku, więc chętnie przystał na zaproszenie Właściciela. Wizyta przebiegała wzorcowo, panowie opowiadali sobie najświeższe plotki o mieszkańcach Balkonu Jaźni Bez Numeru, zaśmiewali się z dowcipów – jednym słowem gawędzili w najlepsze. W pewnym momencie Właściciel nagle i niespodziewanie wbił swój twardy, hipnotyczny wzrok w Pana od Przypinania Nekrologów i odezwał się do niego w te słowa :

– Kiedy powiem : „raz, dwa, trzy” wykonasz wszystkie moje rozkazy, które przekazuję ci w tej chwili za pomocą telepatii. Raz, dwa, trzy! –Pan od Wieszania Nekrologów wstał, kiwną głową na znak, że zrozumiał polecenie Właściciela Zakładu Pogrzebowego o Nazwie Zakład Pogrzebowy i mechanicznym krokiem cyborga ruszył w kierunku wyjścia.

Wszystko to, co zdarzyło się potem do tej pory wywołuje gęsią skórkę. Ta odmalowana krzyczącym z bólu szkarłatem historia nadal stanowi pożywkę dla wyobraźni wielu Balkonian. Kiedy Pan od Przypinania Nekrologów opuścił posesję Właściciela udał się prosto do swego domu, w którym, na swoją zgubę, była cała jego rodzina –żona, syn, córka, matka, ojciec oraz teściowa. Połączył ich w pary i torturami zmusił do tego, aby zrobili sobie na skórze głębokie nacięcia. Wyciekającą z nich krew kazał zlać im do pustych buteleczek po atramencie. Jego następnym życzeniem było, aby członkowie rodziny powypisywali sobie nawzajem nekrologi –matka synowi, syn matce, babka wnuczce, wnuczka babce i tym podobne konfiguracje. Familijną kaźnie uwieńczyło podcinanie gardeł. Pan od Przypinania Nekrologów pozarzynał wszystkich członków swojej rodziny, a sam popełnił samobójstwo przez powieszenie na powalanym krwią staniku swej żony.

A to wszystko stało się za sprawą Właściciela, którego zdolności hipnotyzerskie przechodziły wszelkie pojęcie!!!

Nic dziwnego, że na wspomnienie tej historyjki Chłopca w Rajtuzach przejął monstrualny strach. Najzwyczajniej w świecie przeląkł się tej postaci i pożałował, że przyszedł tutaj z Pogrzebówką.

 -Witaj, mój drogi. Przyszłam złożyć zamówienie na trumnę.

-Dla kogo? – Właściciel Domu Pogrzebowego mówił spokojnym, jednostajnym, pozbawionym emocji głosem, co kontrastowało z żywiołowym tonem, jaki wydobywał się z ust Damy Pogrzebowej.

– Dla Stróża Wąsatego.

– On jest taki grubawy?

– Tak, tak, taki pulchniutki.

– W takim razie to będzie kosztować więcej niż zazwyczaj. Człowiek o takich gabarytach nie zmieści się do tych dziecięcych trumien, które mam na składzie. Będę musiał zbudować nową trumnę.

– Nic nie szkodzi. Zapłacę tyle, ile będzie trzeba. Bardzo ci dziękuję. Oczywiście, wpadnę tu jeszcze razem z moją rozkoszną ofiarą, ale na razie muszę załatwić parę spraw. Pa, pa. – Dama Pogrzebowa pomachała Właścicielowi Domu Pogrzebowego na pożegnanie swą tłustą upierścienioną łapką, na co ten odpowiedział ledwo zauważalnym skinieniem głowy.

Chłopiec w Rajtuzach zastanawiał się co zrobić dalej. Uznał, że najrozsądniej będzie opuścić wartę przy Damie i udać się ostrzec Stróża Wąsatego przed grożącym mu niebezpieczeństwem.

 

III

 

Chłopiec szedł w stronę Humorzastej Kamienicy. Był bardzo zafrapowany, w głowie hulały mu problemy wynikłe z tej dziwnej sytuacji. Nagle uszczypnął go obraz ciasteczek, które miał kupić z polecenia Starej Irytującej Babuleńki, a o których, w ferworze tej makabrycznej hecy, zapomniał. I chociaż nie czas był ku temu Chłopiec postanowił ponownie wstąpić do cukierni, ponieważ wiedział, że Babuleńka byłaby bardzo niezadowolona gdyby nie spełnił powierzonego mu przez nią zadania. Za ladą stała hrabina Elżbieta, już trochę wytrzeźwiała, ale jej ruch nadal były bardzo ospałe. Szukała tych nieszczęsnych wypieków bardzo długo i niezgrabnie, co niezmiernie denerwowało Chłopca w Rajtuzach. Urastała w nim niepewność o los Stróża Wąsatego i nie chciał marnować czasu na obserwację ociężałego wirowania hrabiny. Kiedy Elżbieta uporała się z zamówieniem, Chłopiec puścił się pędem w stronę Humorzastej Kamienicy. Nie chciał stracić ani chwili. Wbiegł po schodach, rzucił paczuszkę z ciastkami na kolana Irytującej Babuleńki, a następnie udał się na poszukiwania Stróża Wąsatego. Z tym czerwonym grubaskiem w podeszłym wieku łączyła go szczera przyjaźń, dlatego też bał się o niego. Nawoływał Stróża, ale nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Po wielu nieudanych próbach nawiązania kontaktu Chłopiec udał się na tyły kamienicy, gdzie zwykle przesiadywał jego przyjaciel. To co tam zobaczył sprawiło, że krew odpłynęła mu z twarzy, a nogi obleczone w rajtuzy zatrzęsły się strachliwie. Obraz, który tak dogłębnie poruszył Chłopca w Rajtuzach przedstawiał krzesło Stróża Wąsatego, wokół którego porozrzucane było mnóstwo papierków po czekoladowych cukierkach. Wśród tego bałaganu dostrzegł również ogromne złote pióro. Przypomniał sobie, że dokładnie takie samo widział ostatnio na wymyślnym kapeluszu Damy Pogrzebowej. Był bystrym chłopaczkiem, a więc szybko powiązał fakty – ta wstrętna starucha dotarła tutaj przed nim, poczęstowała łasego na słodycze Stróża Wąsatego jakimiś zatrutymi cukierkami i otumanionego gdzieś zabrała… Pytanie tylko gdzie?

 

Na ratunek!!!

 

I

 

Uznał, że Dama Pogrzebowa najpewniej zabrała biednego Stróża do siebie, dlatego też prędko skierował swe rajtuziane kroki w stronę jej domu.

Każda komórka jego ciała przepełniona była nieopisaną obawą o los przyjaciela, serduszko ciążyło mu w piersi, trzepotało, wygrywało przerażającą w swym złowieszczo przyśpieszonym rytmie ciężką i przytłumioną przez inne narządy muzykę. Dreptał w stronę posesji Pogrzebówki, a każda mijająca sekunda pompowała w jego chłopięcy umysł ogromne porcje strachu.

W końcu dopadł do domu tej obłąkanej starowinki. Rozglądnął się uważnie. Zanotował, że Dama Pogrzebowa znajduje się w ogrodzie, gdzie wydaje swym pomocnikom polecenia odnośnie tego jak ustawić i przyozdobić stoły na przyjęcie. Miała na sobie czerwoną suknie, która pieniła się różowymi falbanami. Na plecy zarzuciła sobie długi aż do samej ziemi pluszowy płaszcz w kolorze fioletowym. Zauważył, że misterna kwiatowa kompozycja zdobiąca głowę Damy wykonana została z papierków po ulubionych cukierkach Stróża. Wiedział, że kapeluchy Pogrzebówki upamiętniają specyfikę jej ofiary. Wpatrywał się ten kapelutek, zrobiło mu się jeszcze bardziej smutno i jeszcze bardziej straszno niż wcześniej. Te wykonane z cukierkowych papierków florystyczne wzory symbolizowały dla niego tragiczny los Stróża, jego dziecięcą naiwność i prostoduszność. Chłopiec w Rajtuzach pochlipał i pobiadolił przez chwilę nad niedolą swego przyjaciela, a następnie wziął się w garść. Począł działać konkretnie i zdecydowanie.

 

II

 

Kiedy tylko przekroczył próg domu Damy Pogrzebowej jego nozdrza zostały zaatakowane przez dziwaczny zapach, na który składały się świeże kwiaty, wosk, czekolada, krochmal, stęchlizna i pot. Z braku lepszego pomysłu na to, do którego pomieszczenia udać się najpierw w poszukiwaniu Stróża Chłopiec w Rajtuzach postanowił uczynić z tego specyficznego odoru swojego przewodnika po labiryntach domostwa Pogrzebówki. Miał nadzieję, że ta przedziwna mieszanka zapachowa wskaże mu najkrótszą drogę do przyjaciela w tarapatach. Zmobilizował więc nos i ruszył przed siebie. W końcu dotarł do pomieszczenia, w którym ta mieszanka zapachowa hulała i kłębiła się aż po sam sufit. Przystaną i rozglądnął się uważnie. Znajdował się w ogromnym pokoju, którego ściany zostały przyozdobione wzorzystą tapetą wydzielającą intensywny różany zapach. Dama Pogrzebowa pokusiła się o wstawienie w tym pomieszczeniu witraży przedstawiających twarze Wielkiego Przewodnika. Chłopiec spuścił wzrok i spojrzał na podłogę, a to co tam zobaczył sprawiło, że zachował się niedyskretnie, bo wydał z siebie przeciągły i bolesny krzyk…

Na różowym linoleum w motylki i biedronki spoczywał Stróż Wąsaty. Był silnie odurzony, ale oddychał. Widać Dama Pogrzebowa nie dopełniła jeszcze swego rytuału. Wokół ciała tego biednego grubaska Pogrzebówka uformował z mnóstwa zapachowych świec ogromne serduszko, co sprawiało wrażenie jakby Stróż Wąsaty został oprawiony w płonącą ramkę w kształcie serca.

Chłopiec w Rajtuzach opanował swoje rozedrgane nerwy i podbiegł do przyjaciela. Wszelkie próby ocucenia Stróża zakończyły się fiaskiem. Chłopiec zaczął myśleć intensywnie nad innym wyjściem. Desperacko rozglądnął się po pokoju w poszukiwaniu ratunku i wtem jego wzrok padł na ogromną, brokatową walizkę na kółkach, w której znajdowała się góra przeróżnych nakryć głowy, wstążek, kokard i korali. Postanowił, że wsadzi Stróża do tejże walizy i przetransportuje w bezpieczne miejsce.

 Chłopaczek był bardzo przerażony, bał się, że Dama zdemaskuje jego tajną operację. Strach i instynkt samozachowawczy sprawiły, że jak na te niesprzyjające brawurze warunki działał szybko i sprawnie. Jakimś cudem ta kruszyna z nogami w rajtuzach zapakowała odurzonego tłuściocha do brokatowej walizki.

Powoli, powoli, powolutku. Wychodząc z domu Damy Pogrzebowej miał się na baczności, starał się nie robić hałasu. Krokiem myszy spod miotły wyszedł z domu tej zbzikowanej staruchy. Na szczęście starucha przeniosła się gdzieś na tyły ogrodu. Słyszał, że Pogrzebówka opisuje komuś z niezwykłym przejęciem i podnieceniem w głosie wygląd i smak tortu, który przygotowała na ceremonią upamiętniającą Stróża Wąsatego.

Gdy znalazł się za ogrodzeniem posesji Damy Pogrzebowej mocno zacisną rączkę na uchwycie walizki i zaczął biec co sił w nogach. Nieszczęsny Stróż Wąsaty czuł się w momencie tej szaleńczej ucieczki jak embrion w przyciasnej macicy matki, która biegnie gdzieś w szaleńczym tempie.

Był już blisko Humorzastej Kamienicy, kiedy doleciał do niego rozdzierający krzyk Damy Pogrzebowej. Piskliwe zdania : „Gdzie on się podział?”, „Mój dobry Patronie, on uciekł!”, „Gonić, szukać!” czy „Jak, na Wielkiego Patrona, mogłam tego nie zauważyć?” wzbijały się w eter z ogromną, wiercącą dziury w cichym powietrzu siłą. Uśmiech satysfakcji wykwitł na umęczonej twarzy Chłopca w Rajtuzach. Był pod wrażeniem swego sprytu i opanowania.

W końcu dopadł do drzwi wejściowych Humorzastej Kamienicy i nie zwalniając tempa udał się do piwnicy, gdzie wydobył Stróża Wąsatego z czeluści brokatowej walizki. Serce napęczniało mu z radości na widok drogiego przyjaciela. Cieszył się, że ten nieporadny grubasek w stroju maszynisty żyje. Przyjaciel Chłopca w Rajtuzach był z lekka wymięty i posiniaczony. Wyglądał już nieco lepiej niż wcześniej, chociaż w jego oczach orbitowały znaki zapytania, a uszy pluły resztkami otumanienia.

Chłopiec przytulił Stróża i wycałował go serdecznie, po czym streścił mu ostatnie godziny pełne niespotykanych przygód.

– Ale co teraz? Co zrobimy? Pogrzebówka będzie mnie szukać! –zapłakał  

– Nie martw się, obmyśliłem już plan działania. Dama Pogrzebowa na pewno przyjdzie tutaj, do naszej kamienicy. Kiedy starucha będzie wystarczająco blisko nasza niestabilny emocjonalnie kochany budyneczek zrzuci na nią kilka cegieł. Czy mogę na ciebie liczyć w tej sprawie, Humorzasta Kamienico? –Humorzasta Kamienica przytaknęła murami na znak, że zgadza się brać udział w odwecie za niedoszłą śmierć Stróża Wąsatego, który od zawsze był jej wierny i pomocny.

 

Odwet

 

I

Chłopiec w Rajtuzach oraz Stróż przycupnęli sobie cichutka w piwnicy w oczekiwaniu na tę cierpiącą na funeralne fixum dyrdum staruszkę. Przez piwniczne okienka widzieli dokładnie wszystko to, co działo się na zewnątrz.

Po kilku minutach oczekiwania rozległ się rumor. Dama Pogrzebowa wbiegła na dwór, zaczęła biegać wokół Humorzastej Kamienicy, popiskiwała, miotała złowieszczymi przekleństwami i tuptała ze złości. W pewnym momencie wszystko ucichło, a do uszu przyczajonych w piwnicy przyjaciół doleciał huk walącego się z impetem na ziemie cielska. To Humorzasta Kamienica trafiła w Pogrzebówkę cegłami, doskonale wywiązała się ze swojego zadania! Chłopiec w Rajtuzach oraz Stróż podbiegli do rozpaćkanej, ale ciągle żywej, Damy Pogrzebowej i wspólnymi siłami przytaszczyli ją do piwnicznych czeluści Kamienicy.

 

II

 

Ciemność. Jedna powieka podnosi się do góry, a potem opada. Podnosi się i opada. A za nią druga. Obie podnoszą się i opadają. Mrugają. Otworzyły się. Oczy się otworzyły i zobaczyły, że zawisły nad nimi, niczym katowski topór, sumiaste wąsy Stróża. Ciało jest przywiązane do łóżka. Twardego łóżka. Szyja pokręciła głową, żeby oczy mogły się rozejrzeć. Piwnica. Obskurna i wilgotna piwnica. A w tej piwnicy mnóstwo par rajtuz suszących się na sznurkach. Na suficie dogorywała w straszliwych konwulsjach słaba jarzeniówka.

– Ej, chłopczyku! Ocknęła się –zawołał zaaferowany Stróż Wąsaty przyglądając się z bliska Damie Pogrzebowej.

Dama zrobiła taki ruch jakby chciała coś powiedzieć, jednak nie mogła, bo usteczka miała zakneblowane.

– Dobrze –przemówił Chłopiec w Rajtuzach ze stoickim spokojem –pozwól, że zajmę się naszą drogą Damą Pogrzebową i jako świeżo mianowany mistrz ceremonii pogrzebowych dopełnię rytuału. A ciebie, drogi Stróżu Wąsaty, poproszę abyś śpiewał zawodząco-lamentujące pieśni. Chciałbym, aby ta stara wariatka umierała wśród rozkoszy tego samego rodzaju, jakie sama zwykła dawać swoim ofiarom.

– Nie ma sprawy. Podoba mi się ten pomysł –i Stróż Wąsaty zaczął dawać swe wokalne popisy.

W tym czasie Chłopiec w Rajtuzach podszedł do Pogrzebówki. Łóżko, na którym ją ułożyli było dla niego za wysokie, dlatego też podstawił sobie urocze dziecięce krzesełko, na które wdrapał się w niezdarnie rozkoszny sposób. Stanął nad Damą Pogrzebową i nie bawiąc się w kurtuazję dobył za gumki od rajtuz ogromny sztylet, który chwycił oburącz i wbił z całej siły w pomarszczone serce staruchy. Rach, ciach, ciach i już było po Pogrzebówce.

– Brawo! Świetnie ci poszło –pochwalił go Stróż

– Dziękuję, ale ty też świetnie śpiewałeś –powiedział Chłopiec wycierając sobie z twarzy krwiste piegi.

– Oj tam, w paru miejscach zapomniałem jak tekst idzie.

– Nie, nie było słychać tej pomyłki. Wyszło świetnie. Naprawdę.

– Co teraz? Wyprawimy tej megierze jakiś pogrzeb?

– Nie, –odpowiedział Chłopiec z szelmowskim uśmiechem –nie wyprawimy. Ironicznie. Ironią zakończymy podróż Pogrzebówki. Dama Pogrzebowa bez pogrzebu. Rozumiesz na czym polega cały dowcip?

– O tak, świetnie żeś to wykoncypował.

 

III

 

Przyjaciele uporządkowali piwnicę, ciało Damy Pogrzebowej umieścili w owej brokatowej walizce, w której Chłopiec w Rajtuzach przetransportował Stróża chcąc uratować mu życie, a następnie wrzucili ją do szlamowatej rzeczki nieopodal lasu.

 

Koniec

 

I

 

Wieczorem Chłopiec w Rajtuzach oraz Stróż Wąsaty przygotowali ogromne ognisko, na którym spalili wszystkie kapelusze Damy Pogrzebowej prosząc przy tym Wielkiego Patrona, aby zesłał ukojenie na wszystkie błądzące w zaświatach dusze ofiar Pogrzebówki.

Dzień obfitujący w tyle emocjonujących wydarzeń dobiegł końca. Wszystko skończyło się dobrze. Jedynie wyjściowa para rajtuz, którą akurat wtedy miał na sobie Chłopiec, podziurawiła się w kilku miejscach.

I koniec historii, która wydarzyła się dokładnie w Święto Wirującej Twarzy!

Koniec

Komentarze

Hmmm. Dziwny tekst – gdzieś w połowie drogi między powagą i zabawnym absurdem. Chyba przez tę połowiczność do mnie nie trafił. Ale wyobraźni nie można Ci odmówić.

Celebrując to wydarzenie Balkonianie wyrażali swą wdzięczność

Przecinek po “wydarzenie”. Zawsze w zdaniach z imiesłowem. W ogóle niekiedy interpunkcja Ci szwankuje. BTW, myślniki oddzielamy od reszty zdania spacjami. Obustronnie.

wszystko co wiązało się z hrabiną Elżbietą wzbudzało w nim mieszaninę niechęci i niepokoju.

Przecinki po “wszystko” i “Elżbietą”.

pułki uginały się pod brzydkimi ludzikami z plasteliny.

Ojjjj. Paskudny ortograf.

Familijną kaźnie uwieńczyło podcinanie gardeł.

Literówka. Masz ich trochę. Nie jakoś strasznie dużo, ale się trafiają.

wpatrując się w ten kapelutek zrobiło mu się jeszcze bardziej smutno

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu, za to wciąż obowiązują przecinki.

śpiewał zawodząco-lamętujące pieśni.

Ortograf.

Babska logika rządzi!

Zniknęło “słowo od Autorki”. w którym informowała, że zamierza napisać cykl historyjek dla dzieci. Historyjek takich, jak ta. Hmmm… Czy to na pewno nadaje się dla dzieci?

Inna sprawa, że bracia Grimm… No, wszyscy wiemy, jakie to były bajki.

Jeśli chodzi o poziom komplikacji tekstu, w sensie języka, to chyba faktycznie nadawałby się dla dzieci. Ale jakość wykonania, o czym nadmieniła Finkla, pozostawia sporo do życzenia.

 

Poprawiłam te błędy. Dzięki za pomoc.

 Pisząc to opowiadanie wykreowałam sobie w głowie takie dziwne dziecko, które miało być moim czytelnikiem. Lubię myśleć, że takie dzieci istnieją. Wiem, że żaden rodzić nie przeczytałby tego przedszkolakowi na dobranoc. Chciałabym stworzyć cykl opowiadań dla dorosłych utrzymanych w konwencji opowiadań dla dzieci. Na poziomie językowym i fabularnym miały być proste. Mam w zanadrzu kilka opowiadań. To napisałam kilka lat temu, ale nikomu go wcześniej nie pokazywałam. A już od dłuższego czasu myślałam o tym, aby poradzić się kogoś w tej sprawie. Nie umiałam samodzielnie rozpracować tego tekstu technicznie, wiele rzeczy mi umknęło. Dzięki za opinie, były naprawdę pomocne. Sama nie potrafiłam spojrzeć na to krytycznie.

Chciałabym stworzyć cykl opowiadań dla dorosłych utrzymanych w konwencji opowiadań dla dzieci.

A,. to już inna bajka, Koleżanko; to zmienia postać rzeczy. Dla dorosłych, ale w konwencji. OK.

Rozpracowanie, nazwane przez Ciebie technicznym. Jak zwał, tak zwał, w końcu ortografia, słownictwo, składnia, interpunkcja to w pewnym sensie składniki techniki pisarskiej. Poradzić się… To nie takie proste, ponieważ co czytelnik, to inny odbiór. W skrócie zwane to jest gustami, że różne u każdego, ale mniejsza o nazewnictwo, liczy się fakt, że odbiór jest zindywidualizowany, a to sprawia, że “dobre rady” umownej cioci będą różne od “rad” umownego wujka. Jedyna rada – zebrać jak najwięcej opinii, najlepiej o kilku tekstach, i na ich podstawie, tych opinii, zdecydować.

Moim zdaniem jedno jest poza dyskusjami. Wspomniane uprzednio techniczne aspekty tekstu, czyli, zamykając w jednym słowie, bezbłędność. Chcesz pisać i robić to dobrze? Zainwestuj w słowniki; są do kupienia PWN-owskie słowniki z płytami, instalujesz i masz w każdej chwili dostęp, w trakcie pisania przy najmniejszej wątpliwości sprawdzasz na bieżąco, potrzebny przecinek czy nie, jakie masz synonimy do dyspozycji, co z czym w jakim przypadku się łączy… Z początku, oczywiście, będzie to irytujące, będzie spowalniało pisanie – ale dość szybko najpierw przyzwyczaisz się, a niedługo potem będziesz miała 90% “banku wiedzy” w głowie i już nigdy nie pomylisz półki z pułkiem…

Powodzenia.

Wyjątkowa specyficzność stworzonych postaci i nonsensowność sytuacji, w których je poznajemy są absurdalne, wręcz niedorzeczne, do takiego stopnia, że nie można niczego traktować poważnie, a skoro nie można poważnie, należy do sprawy podejść z przymrużeniem oka. ;-)

Lektura dostarczyła mi pewnej przyjemności, która byłaby zdecydowanie większa, gdyby nie liczne usterki. Mam nadzieję, Pokutnico, że czytając Twoje kolejne opowieści zaznam wyłącznie dobrych wrażeń. ;-)

 

Pro­ble­mem Chłop­ca W Raj­tu­zach nie było… – Pro­ble­mem Chłop­ca w Raj­tu­zach nie było

 

szczer­ba­te dzią­sła mu­sia­ły wal­czyć… – Dziąsła nie szczerbią się. Szczerbaty, to ktoś mający niekompletne uzębienie.

 

uro­czy­sto­ści nad któ­ry­mi spra­wo­wa­ła ku­ra­te­le były wy­kwint­ne… – Literówka.

 

nie dy­ry­go­wa­ła or­kie­strą wy­gry­wa­ją­cą marsz po­grze­bo­wy na te­re­nie… – …nie dy­ry­go­wa­ła or­kie­strą wy­gry­wa­ją­cą marsza po­grze­bo­wego na te­re­nie

 

Chło­piec nie cier­piał jej le­la­wych, kłu­ją­co-zim­nych koń­czyn. – Co to są lelawe kończyny?

 

W końcu na­de­szła sta­rość, ciało po­wo­li tru­chla­ło, a w kon­se­kwen­cji jej nocne wy­pra­wy do przed­szko­li stały się nie­moż­li­we. – Dlaczego ciało hrabiny było przerażone?

 

krzy­ka­mi i pi­ska­mi wy­do­by­wa­ją­cy­mi się z jej za­schłej pier­si za­pra­sza­ła je piw­ni­cy. – Pewnie miało być: …za­pra­sza­ła je do piw­ni­cy.

 

Swo­ich mi­nia­tu­ro­wych za­kład­ni­ków sku­wa­ła w cięż­kie łań­cu­chy i zmu­sza­ła… – Tworzyła łańcuchy z dzieci? ;-)

Swo­ich mi­nia­tu­ro­wych za­kład­ni­ków zaku­wa­ła w cięż­kie łań­cu­chy i zmu­sza­ła

 

Cho­ro­bli­wą ob­se­sje Hra­bi­ny Elż­bie­ty za­spo­ka­ja­ły… – Literówka.

 

a ślina na­bra­ła po­sma­ku me­ta­licz­nej krwi. – Raczej: …a ślina na­bra­ła me­ta­licz­nego posmaku krwi.

 

w ku­li­stym bu­dyn­ku po­ma­lo­wa­nym na kolor wście­kło­kr­wi­stej czer­wie­ni. – …w ku­li­stym bu­dyn­ku, po­ma­lo­wa­nym na kolor wście­kle kr­wi­stej czer­wie­ni.

 

aż w końcu cały Chło­piec w Raj­tu­zach zna­lazł się w do­byt­ku hra­bi­ny Elż­bie­ty. – Nie przypuszczam, by Chłopiec znalazł się w majątku hrabiny. ;-)

Pewnie miało być: …aż w końcu cały Chło­piec w Raj­tu­zach zna­lazł się w przybyt­ku hra­bi­ny Elż­bie­ty.

 

Armia na­ro­dzo­nych w ten spo­sób ma­lu­chów peł­zła na czwo­ra­ka w stro­nę kred­ki. Armia na­ro­dzo­nych w ten spo­sób ma­lu­chów peł­zła na czwo­ra­kach w stro­nę kred­ki.

 

po­czę­ły go gryźć bez­zęb­ny­mi usta­mi… – …po­czę­ły go gryźć bez­zęb­ny­mi dziąsłami

Usta, to wargi – górna i dolna. Usta nigdy nie dorobią się zębów. Jama ustna, owszem.

 

Po­grze­bów­ka, bo tak na­zy­wał ją w my­ślach Chło­piec, pro­wa­dzi­ła na­stę­pu­ją­cy mo­no­log : Po­grze­bów­ka, bo tak na­zy­wał ją w my­ślach Chło­piec, wygłaszała na­stę­pu­ją­cy mo­no­log:

Zbędna spacja przed dwukropkiem. Ten błąd występuje wielokrotnie w dalszym ciągu opowiadania. :-(

 

Bar­dzo je­stem za­do­wo­lo­na z tego uro­cze­go tor­ci­ka.Bar­dzo je­stem za­do­wo­lo­na z tego uro­cze­go tor­ci­ku.

 

Chło­piec w Raj­tu­zach po­dą­żał za nią bar­dzo ci­chut­ko, stał się jej cie­niem – przy­le­pą.Przylepa, to dziecko lubiące tulić, łasić, pieścić. Nie wydaje mi się, by Chłopiec stał się kimś takim dla Damy Pogrzebowej.

 

usta­wio­ne zo­sta­ły po­są­gi dia­błów z wy­krzy­wio­ny­mi twa­rza­mi, które po­łą­czo­no ze sobą na­wza­jem cięż­ki­mi łań­cu­cha­mi. – Dlaczego twarze diabłów połączono łańcuchami? ;-)

 

chwy­ci­ła za klam­kę i we­szła za dia­bel­skie ogro­dze­nie. – …chwy­ci­ła/ nacisnęła klam­kę i we­szła za dia­bel­skie ogro­dze­nie.

 

po­wy­rzy­na­ne z emo­cji, zmę­czo­ne oczy wła­ści­cie­la były nie­ustan­nie otwar­te. – Czy dobrze rozumiem, że emocje były tworzywem, z którego wykrojono oczy Właściciela? ;-)

Pewnie miało być: …wyprane/ wyżęte z emo­cji, zmę­czo­ne oczy wła­ści­cie­la były nie­ustan­nie otwar­te.

 

Ubra­ny był w ele­ganc­ki sur­dut, na gło­wie nosił cy­lin­der ilu­zjo­ni­sty. – Wystarczy: Ubra­ny był w ele­ganc­ki sur­dut i cy­lin­der ilu­zjo­ni­sty.

Czy kapelusz nosi się gdzie indziej, nie na głowie?

 

wy­wo­dzą­ce się ze stra­chli­wo – mrocz­nych re­jo­nów świa­do­mo­ści… – …wy­wo­dzą­ce się ze stra­szno-mrocz­nych re­jo­nów świa­do­mo­ści

 

już tro­chę wy­trzeź­wia­ła, ale jej ruch nadal były bar­dzo ospa­łe. – Literówka.

 

a nogi ob­le­czo­ne w raj­tu­zy za­trzę­sły się stra­chli­wie. – Nogi mogą trząść się ze strachu, ale nie strachliwie.

 

po­czę­sto­wa­ła ła­se­go na sło­dy­cze Stró­ża Wą­sa­te­go ja­ki­miś za­tru­ty­mi cu­kier­ka­mi i otu­ma­nio­ne­go gdzieś za­bra­ła… Py­ta­nie tylko gdzie? – …i otu­ma­nio­ne­go dokądś za­bra­ła… Py­ta­nie tylko, dokąd?

 

W końcu do­padł do domu tej obłą­ka­nej sta­ro­win­ki. – Raczej: W końcu dotarł do domu tej obłą­ka­nej sta­ro­win­ki.

 

Miała na sobie czer­wo­ną suk­nie… – Literówka.

 

Chło­piec w Raj­tu­zach po­chli­pał i po­bia­do­lił przez chwi­lę… – Chłopiec raczej nie biadolił, by nie zwracać na siebie uwagi Damy Pogrzebowej, bowiem biadolenie, to głośne wypowiadanie żalów.

 

swo­je­go prze­wod­ni­ka po la­bi­ryn­tach do­mo­stwa Po­grze­bów­ki. – …swo­je­go prze­wod­ni­ka po la­bi­ryn­cie do­mo­stwa Po­grze­bów­ki.

 

nasza nie­sta­bil­ny emo­cjo­nal­nie ko­cha­ny bu­dy­ne­czek zrzu­ci na nią kilka ce­gieł. – Literówka.

 

cier­pią­cą na fu­ne­ral­ne fixum dyr­dum sta­rusz­kę. – …cier­pią­cą na fu­ne­ral­ne fiksum dyr­dum sta­rusz­kę.

 

Dama Po­grze­bo­wa wbie­gła na dwór, za­czę­ła bie­gać wokół Hu­mo­rza­stej Ka­mie­ni­cy… – Powtórzenie.

Na dwór wybiega się z jakiegoś pomieszczenia; wbiec można z dworu do domu.

Może: Dama Po­grze­bo­wa wybie­gła na dwór, za­czę­ła ganiać wokół Hu­mo­rza­stej Ka­mie­ni­cy

 

mio­ta­ła zło­wiesz­czy­mi prze­kleń­stwa­mitup­ta­ła ze zło­ści. – …mio­ta­ła zło­wiesz­cze prze­kleń­stwa­ i tup­a­ła ze zło­ści.

Tuptać, to dreptać, chodzić malutkimi kroczkami, a Dama przecież biegała.

 

po­pro­szę abyś śpie­wał za­wo­dzą­co-la­men­tu­ją­ce pie­śni. – Pieśni, niestety, nie zawodzą ani nie lamentują.

Proponuję: …po­pro­szę abyś śpie­wał i zawodził la­men­tacyjne pie­śni.

 

Stróż Wą­sa­ty za­czął dawać swe wo­kal­ne po­pi­sy. – Czy Stróż mógł prezentować cudze popisy:

Wolałabym: Stróż Wą­sa­ty dał popis wokalnych umiejętności.

 

i nie ba­wiąc się w kur­tu­azję dobył za gumki od raj­tuz ogrom­ny szty­let… – …i nie ba­wiąc się w kur­tu­azję, dobył zza gumki od raj­tuz ogrom­ny szty­let

 

Rach, ciach, ciach i już było po Po­grze­bów­ce.Rach-ciach i już było po Po­grze­bów­ce.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka