- Opowiadanie: Mr_D - Pantofelek

Pantofelek

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Pantofelek

Nika miała mieszane uczucia w stosunku do parków. Nawet za dnia.

Z jednej strony było tu zielono, w miarę cicho i nietłoczno. Nadal nie przyzwyczaiła się do miejskiego zgiełku, czuła się więc tutaj niemal na miejscu.

Niemal, bo odczuwała także wysiłek włożony w tę naturę. Trawa jest tu zawsze skoszona, liście zgrabione, chwasty wyplenione. Natura dla mieszczuchów. Przyjdź, popatrz jak stara się twój urząd miasta, i wracaj do swojego betonowego królestwa. Nie zajmie ci to więcej niż godzinę.

Jednak park sam w sobie nie był w tej chwili aż takim problemem. Za to ciemna noc i kawał drogi do akademika już tak. Nie wezwała taksówki – miała ochotę jeszcze coś zjeść w tym miesiącu – tym bardziej, że wystarczy, by doszła do głównej alei, latarnie oświetlają ją na całej długości, prawie jak w dzień, stamtąd jeszcze kwadrans i będzie grzać się pod ciepłą kołdrą.

Zresztą, nawet gdyby ktoś ją zgwałcił i zabił, to przynajmniej wszyscy się dowiedzą, jakim chamem jest Adam, że przychodzi z dziewczyną na imprezę, a ona musi do domu po nocy wracać sama.

Myślał, że powinna stać i czekać, aż wreszcie stoczy się pod stół ze swoimi głupkowatymi koleżkami? Albo, że usiądzie mu na kolana i zacznie się z nim lizać, nie zważając na alkoholowy chuch i ludzi wokół? Jak na przykład to urocze dziewczę w prześwitującej bluzce? Żeby chociaż miała czym się chwalić… Ale przynajmniej nadrabiała zapałem, mało brakowało, a jej wybranek spadłby z krzesła.

Nika myślała w pierwszej chwili, że może jest po prostu nowa w towarzystwie i nie czuje klimatu. Spróbowała się rozluźnić, wypiła trochę wina, ale żarty nadal były wymuszone jak życzenia na dzień nauczyciela, więc w końcu dała za wygraną i powiedziała Adamowi, że chce wracać.

– To idź – rzucił.

Co za bydlę!

A potrafił być taki uroczy… Przypomniała sobie jak siedzieli na schodach w akademiku – jak wiele par, ponieważ w Muchomorku nie było pokojów mieszanych, więc jeśli współlokatorzy akurat nie wyjechali, zawsze można było pójść całować się na schody. Potrafili siedzieć tam godzinami, a Adam gładził jej dłoń, jakby to był najpiękniejszy skarb, jaki kiedykolwiek widział.

Nika nie była dzieckiem, nie czekała na księcia z bajki. Gdy byli z Adamem sami, nie potrzebowała nikogo innego. Jednak najwidoczniej kiedy chłopcy są razem i mają butelkę wódki, automatycznie wyrównują poziom do najmniej inteligentnego członka grupy. Prawdopodobnie do butelki, choć nie była do końca pewna.

Wyszła z mieszkania kolegi Adama, nie pożegnawszy się z nikim, metrem dojechała do stacji Pole Mokotowskie, zostało tylko przejść przez park, a po drugiej stronie czekał już na nią akademik, kapcie, piżama w sowy i ciepłe łóżko. Otuliła się szczelniej kurtką i weszła na asfaltową ścieżkę między drzewami.

I klony, i rosnące dalej lipy zgubiły już liście, straszyły więc tylko swoimi posępnymi kształtami, a przynajmniej dopóki oświetlały je latarnie z ulicy. Im dalej szła, tym cichszy stawał się szum samochodów. Listopadowa noc okazała się orzeźwiająca. Rześkie powietrze ocuciło ją, prawie cały alkohol zdążył z niej ujść po paru chwilach.

Wówczas dotarło do niej, że dojście do głównej alei może nie być takie łatwe. Dotarła co prawda do skrzyżowania z lepiej oświetloną ścieżką, ale nadal miała dość mgliste pojęcie, w którą stronę powinna iść. Mieszkała w Warszawie niecałe dwa miesiące, a tę trasę pokonała zaledwie raz, jak spóźniła się na autobus. Tylko wtedy szła w drugą stronę – i było jasno.

Usłyszała krzyki pijanych ludzi gdzieś na prawo. Skręciła w lewo. Wiedziała, że w butach na wysokim obcasie, z dość krótką sukienką i ładnymi nogami, może być celem czyjegoś nachalnego podrywu, a potrzebowała tego teraz jak dodatkowej warstwy tłuszczu w okolicach talii.

Ku swojemu zdziwieniu, ujrzała w oddali między drzewami po prawej powierzchnię stawu, odbijającą światło latarni. Wydawało jej się, że powinna ją mieć po lewej. Na szczęście niedaleko przed sobą zobaczyła grupę rozbawionych ludzi siedzących na ławeczce. Postanowiła zapytać ich o drogę, jak tylko podejdzie bliżej.

Ale im była bliżej, tym bardziej ich śmiech zaczynał brzmieć jak rechot. Uznała, że zapyta kogo innego. Jednak kiedy przechodziła obok, krótko obcięty chłopak o napuchniętych oczach rzucił w jej stronę przepitym głosem:

– Księżniczko, masz ochotę się zabawić?

Uśmiechnęła się wymuszenie, pokręciła głową i poszła dalej. Z tyłu doleciało do jej uszu jeszcze:

– Siwy, co byś jej robił?

Rechot. Siwy odpowiedział. Znowu rechot. Przyspieszyła kroku.

Już wydawało jej się, że wie, gdzie jest. Minęła bar. W środku było sporo ludzi, część stała na zewnątrz, głównie paląc papierosy, poza dwoma facetami, którzy szeptali coś między sobą. Stanęła na moment, zastanawiając się, czy nadrobić drogi i dojść do oświetlonej alejki, czy iść dalej prosto. Wybrała drugą opcję. Chciała dojść jak najszybciej do domu, tym bardziej, że zobaczyła idącego w tamtą stronę mężczyznę w czarnym płaszczu, kapeluszu, z drewnianą laską w ręku, który wyglądał na trzeźwego i nienachalnego. Uznała, że pójdzie za nim.

Latarnie się skończyły, za to księżyc świecił dość jasno. Widziała mężczyznę w kapeluszu dość wyraźnie. Był bardzo wysoki, postawny, i szedł dostojnym krokiem. Zastanawiała się, co taka osobliwa postać robi o tej porze na Polach Mokotowskich.

Zaabsorbowana nim dopiero po jakimś czasie spostrzegła, że dwóch szepczących gości spod baru podążało za nimi. Poczuła się niepewnie, szczególnie że szli dosyć szybko, zupełnie jakby chcieli ją dogonić. Przyspieszyła kroku. Oni również.

Spanikowana, krzyknęła do osobliwej postaci w płaszczu:

– Przepraszam pana…

– Tak, panienko? – nieznajomy przystanął i obrócił się.

Nika spojrzała za siebie. Dwaj panowie zawrócili i tak szybko maszerowali z powrotem, że byli już tylko dwoma plamkami w ciemności.

Podeszła bliżej do swojego nieświadomego wybawiciela. Dopiero teraz zobaczyła jego twarz.

Nie była w stanie odgadnąć, ile ma lat. Nawet nie próbowała. Gładka twarz bez zarostu powinna wydawać się przystojna, nawet mimo ciut za szerokiej linii ust i lekko wyłupiastych oczu. Nie wydawała się, ponieważ była niepokojąco, chorobliwie wręcz blada. Jak ściana.

– Przepraszam, nie ma pan może zegarka? – poczuła się głupio, że nie wpadła na nic lepszego.

– Ależ proszę uprzejmie – Nieznajomy miał dziwny, metaliczny głos. Wyciągnął staromodny zegarek z dewizką. – Druga, minut czterdzieści i siedem.

– Dziękuję…

Zanim wymyśliła, co dalej powinna zrobić, Nieznajomy dodał:

– Nie chciałbym się narzucać, ale raczej nie jest to najbezpieczniejsza okolica, więc jeśli panienka ma ochotę na towarzystwo, to służę – skłonił się z gracją.

Nika miała mieszane uczucia, z jednej strony iść z nieznajomym mężczyzną przez park nocą to wręcz kuszenie losu. Z drugiej jednak… Czy facet z taką klasą może zrobić coś złego kobiecie? Pozory mogą jednak mylić… Chociaż w tym przypadku… Ale co niby miałoby się stać? Czy on wygląda na jakiegoś psychola? No cóż… Może trochę… Ale nawet jeśli, to stanowczo lepiej mieć do czynienia z wariatem z takimi manierami, niż z pijanymi „normalnymi”.

Oczywiście wszystko to przyszło jej do głowy, gdy już się zgodziła, teraz tylko chciała się sama przekonać, że jej decyzja była słuszna. Przez jakiś czas szli w milczeniu, które przerwał Nieznajomy.

– Chciałbym panience zadać jedno pytanie, o ile oczywiście mogę.

– Ależ proszę.

– Jaki panienka ma numer buta?

– Słucham? – Nika aż przystanęła, ogłupiała. – Numer buta?

– Tak właśnie. Wydaje mi się, że panienka ma numer 37, może 38, ale nie mam pewności.

– 37, zgadza się. Ale…

– To wspaniale! W takim razie, czy panienka zechciałaby przymierzyć…

Nieznajomy pogrzebał chwilę w kieszeniach płaszcza, by po chwili wyciągnąć rękę z damskim pantofelkiem.

– Ale…

– Czy panienka zechciałaby przymierzyć?

Nika poczuła się nieswojo.

– To raczej nie mój rozmiar.

– Jednak nalegam, tak dla zupełniej pewności.

Przyjrzała się bliżej pantofelkowi. Srebrzysty materiał, skrzący się w świetle księżyca, żadnych pasków czy klamerek, delikatny, niezbyt wysoki obcas. Zaczęła się zastanawiać, czy w winie, które wypiła, nie było jakichś innych substancji.

W jednej chwili jednak zapomniała o winie. Spojrzała na to, co Nieznajomy trzymał w drugiej ręce, a co do tej pory brała za krótką laskę. „O Boże,” pomyślała. „W co ja się wpakowałam”.

Nieznajomy trzymał w ręku siekierę.

Dokładnie rzecz biorąc, był to czekan, ale Nika nie znała się na broni drzewcowej na tyle dobrze, by to wiedzieć. Nieznajomy trzymał go za metalową część, tak, że była ukryta w jego dłoni, ale z bliska wyraźnie widziała wąskie ostrze wystające spomiędzy palców.

Nadal czekał na jej odpowiedź, ale Nika miała zbyt ściśnięte gardło, żeby mówić. Schyliła się, i zaczęła zdejmować swój but. Miała czas rozejrzeć się, ale wokół nie było nikogo.

Nieznajomy podał jej but, uśmiechając się szeroko. Nika bardzo nie chciała patrzeć na jego uśmiech, więc skupiła się na zakładaniu pantofelka. Gdy zachwiała się na jednej nodze, Nieznajomy stanął blisko niej, żeby miała podparcie, w razie gdyby chciała się przytrzymać. Nie chciała.

Gdy tylko stanęła stabilnie dwoma nogami na ziemi, mężczyzna schylił się, całą uwagę skupiając na jej stopie.

– Chyba nie… Pół numeru… Może i ćwierć, ale i tak…

Wyprostował się, zawiedziony.

– Cóż, niestety, ale nie pasuje. Tak czy inaczej, ślicznie dziękuję. Pomóc panience? – Nika już zdejmowała pantofelek.

– Nie… trzeba – wykrztusiła. Drżącymi rękoma obuła się, stanęła prosto, nie wiedząc, co dalej.

– Panienka gotowa? Naprzód zatem! – Nieznajomy ruszył, Nika bezwolnie poszła za nim.

Dopiero gdy zobaczyła w oddali latarnie na Żwirki i Wigury, ściśnięty żołądek rozluźnił się i zaczęła normalnie oddychać. Doszli do ulicy, którą jeździły, nieliczne o tej porze, samochody.

– Mniemam, iż panienka sobie już poradzi? Okazuje się, że muszę jeszcze pospacerować, ale jeśli trzeba, mogę odprowadzić…

– Nie! – prawie krzyknęła. – Nie trzeba, ja już sama… – wydukała przepraszająco.

– W takim razie dziękuję za miłe towarzystwo, kłaniam się. – Nieznajomy faktycznie się skłonił, prawie zamiatając kapeluszem chodnik, po czym obrócił się i pomaszerował z powrotem tą samą ścieżką.

Nika ruszyła chodnikiem. Miała pustkę w głowie. Doszła do przejścia. Poczekała, aż przejedzie samochód. Doszła do akademika, otworzyła drzwi kartą magnetyczną. Powiedziała „dobry wieczór” pani na recepcji. Weszła na schody. Zdawała sobie sprawę gdzie się znajduje i dokąd zmierza, ale nie czuła w związku z tym żadnych emocji. Pustka.

Otworzyła kluczem drzwi do pokoju. Weszła do środka, zapaliła światło, zamknęła drzwi. Jej współlokatorki nie było. „To dobrze”, pomyślała, siadając na łóżku. „To dobrze, że jej nie ma, bo…”

Nika skuliła się na łóżku i zaczęła płakać.

Długo dochodziła do siebie. Dopiero kiedy, nie mając już więcej łez, zaczęła oddychać coraz regularniej, była w stanie zadać sobie w myślach pytanie. Pytanie, które do tej pory desperacko tłumiła.

Co by się stało, gdyby pantofelek pasował?

Koniec

Komentarze

Ciekawe opowiadanie ;)

Szczerze powiedziawszy widząc 'horror' oczekiwałem nieco innego zakończenia… Ale przyznaję, że dosyć ciekawe rozwiązanie.

"Co by się stało…" – zapewne moja wersja zakończenia ;)

Z przykrością stwierzdzę, że się nie przyczepię do niczego… Ale na swoją obronę dodam, że jednym okiem już śpię, a drugie było w pełni zaabsorbowane fabułą.

/Then waken by rumble ancient wind-mariner /Howled loudly crushing his freezed dark lungs as bellows /Calling all ashy hordes hidden in caves below /To unchain the beast meant to be the beginner.

A o, proszę ja kogo… Tak naprawdę nic się nie dzieje nadzwyczajnego, nic się nie stało, Nice włos z głowy nie spadł, a jednak od pewnego momentu elektryzuje, trzyma w napięciu (około czterech kilopsychowoltów, co jak na mnie jest dużo, bo horrory nie ruszają mnie)… I jeszcze to podchwytliwe pytanie na końcu…

Dobre. Prawie bardzo, jak dla mnie.

Zastanawiam się jakiej płci jest autor i ile ma lat? I bardzo chciałbym wiedzieć, co by się stało. Może to dobry materiał na opowiedzenie tej historii z perspektywy tego Pana z “laską”?

A dlatego pytam o płeć, ponieważ opowiadanie wydaje mi się językowo delikatne, i niezbyt często, przynajmniej mi, zdarza sie czytać opowieść o kobiecie, pisaną przez faceta. Ta transpłciowość mnie intryguje…

A dlatego pytam o wiek, bo ci studenci, alkohol, gdzieś w tle niewinność jeszcze bez życiowego zdeprawowania…

Całość odbieram pozytywnie.

 

Gdy przeczytałem “Nieznajomy trzymał w ręku siekierę.“, aż jęknąłem w duchu. Co za tandeta! Czyli facet zaraz ją pociacha i tyle z tego będzie… A tymczasem – ta dam! – zupełnie inny przebieg wydarzeń niż się spodziewałem. Super! Niby nic się nie stało, żadnej krwi, ani wampirów, a zrobiło się groźnie. Zakończenie naprawdę uratowało tekst, plus 100% do oceny i gwiazdka, tfu, pentagram jakości. ;P

 

Do czego się przyczepię – pierwsze ¾ czyta się wprawdzie nieźle, ale za mało, hm, “horrorowato”. Jest za dużo krótkich, urywanych zdań, które wprawdzie zwiększają tempo akcji, ale nie budują odpowiedniego klimatu. Także polecałbym to jeszcze trochę doszlifować. 

 

Wreszcie coś zaskakującego w horrorze, mam nadzieję, że wyskrobiesz kolejne. ;)  

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Dziękuję za komentarze.

odyskorcz: autor jest mężczyzną w wieku wiecznie młodym. Sugerujesz, że powinienem dodać tag “gender”?;)

Ta opowieść musiała być opowiedziana oczami młodej, nierozgarniętej studentki, więc nie miałem specjalnie wyjścia jeśli chodzi o stylizację.

Elanar: zastanowił mnie Twój komentarz, że mało horrorowato. Lubisz Lovecrafta, Poego, gothic stories?

Budowanie horroru na samym klimacie i nastroju jeno, bez efektów specjalnych, to sztuka niepoślednia. I bardzo wymagająca. Mimo, iż znakomite zakończenie bardzo podciąga cały tekst, to właśnie owego niesamowitego nastroju grozy tu zzabrakło. Niby napięcie jest, bo z niecierpliwością oczekiwałem na rozwój sytuacji (i nie zawiodłem się), to jednak nie odczułem niepokoju i grozy sytuacji. Ale jesteś na bardzo dobrej drodze, drogi Autorze. A to i chłopcach, butelce i entropii inteligencji jest jednym z podstawowych, nienaruszalnych praw fizyki. Pozdrawiam!

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Nie jest źle. Mamy trochę napięcia, przyzwoity język, sensowną fabułę – naprawdę nie jest źle. Nie dzieje się tu za wiele, a sama historia (poza motywem pantofelka, który u mnie zaplusował) jest dość sztampowa, niemniej całość można przeczytać bez bólu i z przyjemnością.

 

thargone: poleciłbyś mi jakiegoś autora? Mówię o niepokoju i grozie sytuacji.

 

vyzart: sztampowa! Tego słowa potrzebowałem! Taką historię chciałem opowiedzieć, bez siedmiostopniowej alegorii ani odniesień biblijno-mitologicznych zawartych w buddyjskich koanach szyfrowanych ruchami szachowymi! A nie, czekaj, sztampowa to mówisz, że źle?

;)

 

Dzięki za opinie.

A ja nawet nie przeczytałam, że to horror, więc zupełnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Uczucia wracającej do domu dziewczyny opisane całkiem realistycznie, później robi się intrygująco, oryginalny pomysł z pantofelkiem i bardzo się cieszę, że nie skończyło się to wszystko śmiercią Niki z rąk typowego leśnego świra-rzeźnika :D

Faktycznie, ostatnie zdanie robi ten tekst. Jeszcze chciałem przyznać nagrodę Wyszczerzonej Faciaty za ten kawałek:

Jednak najwidoczniej kiedy chłopcy są razem i mają butelkę wódki, automatycznie wyrównują poziom do najmniej inteligentnego członka grupy. Prawdopodobnie do butelki, choć nie była do końca pewna.

Środkowa część jest, moim zdaniem, przydługa. Mam wrażenie, drogi Autorze, że miałeś straszną obawę, iż spotkasz się z zarzutem nielogicznego lub co najmniej niekonsekwentnego zachowania bohaterki. W rezultacie chyba lekko przesadziłeś.

Z innej beczki. Niestety dla mnie tekst nie posiada klimatu. Na początku może nawet coś iskrzyło, ale potem już nie. Nie zrobił na mnie wrażenia ciemny park, potencjalni gwałciciele, a nawet Nieznajomy. Nawiasem pisząc ten park w pewnym momencie zdał mi się gęsto zaludnioną dzielnicą.

I jeszcze słowo o drobiazgach, które mi troszkę zgrzytnęły. Po pierwsze: studentka, która używa zwrotu chłopcy w odniesieniu do rówieśników? Albo jestem poza obiegiem, albo… Po drugie zastanowiła mnie sprawa akademika: to teraz są w akademikach pokoje mieszane? Cholera jestem aż tak stary? I wreszcie kwestia siekierki, która pojawiła się w rękach Nieznajomego. Jako element grozy na mnie nie zadziałała, za to dłuższą chwilę zaprzątały moją uwagę pytania: skąd? po co? na co? No i nie mogłem uwolnić się od wizji macochy z Kopciuszka, która córkom przycina stópki, żeby wlazły do pantofelka. To chyba z wersji bliskiej oryginalnej pracy braci Grimm.

Jestem pewien, że byłbyś w stanie tekst nieco przepracować i zrobić z niego naprawdę fajne opowiadanie.

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Teyami: arigatou gozaimasu!

 

KPiach: z tego co wiem, nie ma pokoi mieszanych, a czemu miałyby być?

Masz rację, chciałem pokazać, czemu dziewczyna pcha się w nocy sama do parku, słynącego z tego, że nie jest zbyt bezpieczny. Ale miło wiedzieć, że mogłem przesadzić w uprzedzaniu krytyki.

Dziewczyna miała być trochę nieżyciowa, trochę naiwna (‘chłopcy’ – czyż to nie urocze?), bo gdyby łoiła jabole i grała w słoneczko nie byłoby efektu.

Ciekawe, z tą gęsto zaludnioną dzielnicą. Ale wydaje mi się, że dla dziewczyny wracającej po nocy do domu ludzie są właściwie jedynym zagrożeniem (bo jeśli chodzi o realizm, to jednak chodzą tamtędy ludzie, w końcu są ze trzy bary na terenie parku).

Dzięki, że chciało Ci się pisać tak szczegółowo o tym tekście.

Mr_D, z autorami i tytułami to kiepsko, bo pamięć nietęga. Ale weź takiego, wymienionego przez Ciebie Lovecrafta. Żaden był z niego wielki pisarz, a w jego opowiadaniach dzieje się niewiele. Ot, jest jakiś facet, co gra na skrzypcach w swoim mieszkaniu, albo inny, który w ciemnym pokoju szeptem opowiada swoją historię. I tak dalej. Ale groza spływa po tych tekstach, jak piana po paszczy Shoggotha. Albo opowiadanie z którejś z zeszłorocznych Nowych Fantastyk – "Dziewczyna z kartofliska" się chyba nazywało, autora nie pomnę. Akcji niewiele, ale atmosfera ohydnej, gnijacej beznadziei sytuacji, w jakiej znaleźli się bohaterowie, na długo w głowie zostaje. To są przykłady straszenia klimatem, którego w Twoim tekście zabrakło. Bo nie wystarczy umieścić bohaterki w ciemnym parku, to musi być park, gdzie panuje Mhrokh i mieszka niewypowiedziane Zuo. I nie ważne, że w środku miasta. Listopadowa noc nie powinna orzeźwiać, tylko dusić zimną, chorą, klaustrofobiczną atmosferą nieokreślonej grozy. Drzewa mają nie tylko być czarne i bezlistne, ale również zwieszać się złowrogo nad wędrowcem, niczym mroczne szkielety powstałych z grobu potworów, sięgając swymi artretycznie powykrecanymi gałęziami by wyrwać mu duszę. Dziewczyna powinna, przepraszam za wyrażenie, obsrywać se giry ze strachu, i to na długo przed spotkaniem swego prześladowcy/mordercy/demona/wybawcy. Ma bać się niewidzialnego zła, sorki – Zua, kryjącego się za każdym krzakiem. Nie ludzi. Co więcej, nikt z współużywaczy parkowych scieżek nie powinien zdawać sobie sprawy z obecności owego bezpostaciowego zagrożenia. Groza skierowana jest bezpośrednio do bohaterki, która wykazuje się niezwykłą wrażliwością na nieznany strach. Bo gdyby była to tylko niespecjalnie rozgarnięta studentka, to trafiłaby do amerykańskiego slashera, nie klimatycznego horroru. A straszyć nastrojem najłatwiej, używając rekwizytów. Na przykład dźwięku katarynkowej melodii, dochodzącej z – zdałoby się – pustego i ciemnego zaułka. Albo cichym płaczem dziecka, dobiegającym zza drzwi zaklejonych żółtą, policyjną taśmą drzwi. Tudzież skrzypieniem ogrodowej huśtawki w paskudną, burzową noc, huśtawki zbyt ciężkiej, by mógł ją rozkołysać wiatr. W Twoim tekście klimatu zabrakło. Park nie jest straszny, jest zwyczajny. Dziewczyna boi się pijanych chuliganów? No pewnie, to normalne. Facet z czekanem budzi obawy. No jasne. Nie ma tu miejsca na potrzebną horrorowi niezwykłość. Końcowka robi twój tekst, ale gdyby w całej reszcie znalazłoby się trochę nastroju grozy i niepokoju, to wyszloby coś znakomitego. Pozdrawiam! Aha, sorki za jednolity blok tekstu komentarza, bez żadnych akapitów i takich tam. Mój telefon inaczej nie potrafi.

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

thargon, pięknie to ująłeś. W sumie jakby tak sprytnie przekleić fragmenty Twojego komentarza do opka to byłby prawie gotowiec ;-)

 

@Mr_D

KPiach: z tego co wiem, nie ma pokoi mieszanych, a czemu miałyby być?

Napisałeś:

(…) ponieważ w Muchomorku nie było pokojów mieszanych (…)

Co zabrzmiało jakby w innych akademikach bywało zgoła inaczej.

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

KPiach – bo ze mnie taki erotoman – gawędziarz. Teorię zna, ale żeby w praktyce zastosować…

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Skądś to, drogi thargone, znam…

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Maleńkie rozczarowanie, bo nie wydaje mi się, że przeczytałam horror. :-(

Odniosłam wrażenie, że przejście Niki przez park jest nieco przydługie, ale domyślam się, że musiało trochę trwać, by dziewczyna miała czas na przemyślenia. Natomiast zakończenie historii okazało się tyleż niespodziewane, co absurdalne, a ponieważ lubię opowieści trochę nonsensowne, ogólne wrażenie – raczej pozytywne. ;-)

 

Ku swo­je­mu zdzi­wie­niu, uj­rza­ła w od­da­li mię­dzy drze­wa­mi po pra­wej po­wierzch­nię stawu, od­bi­ja­ją­cą świa­tło la­tar­ni. Wy­da­wa­ło jej się, że po­win­na je mieć po lewej. – Piszesz o powierzchni stawu, więc: Wy­da­wa­ło jej się, że po­win­na mieć po lewej. Lub, jeśli masz na myśli staw: Wy­da­wa­ło jej się, że po­win­na go mieć po lewej.

 

jak tylko po­dej­dzie bli­żej. Ale im bli­żej pod­cho­dzi­ła, tym bar­dziej ich śmiech za­czy­nał brzmieć jak re­chot. Uzna­ła, że za­py­ta kogo in­ne­go. Jed­nak kiedy prze­cho­dzi­ła obok… – Powtórzenia.

 

szedł do­stoj­nym kro­kiem. Za­sta­na­wia­ła się, co taka oso­bli­wa po­stać robi o tej porze na Po­lach Mo­ko­tow­skich. Za­ab­sor­bo­wa­na nim do­pie­ro po ja­kimś cza­sie spo­strze­gła, że dwóch szep­czą­cych gości spod baru szło za nimi. Po­czu­ła się nie­pew­nie, szcze­gól­nie że szli dosyć szyb­ko… – Powtórzenia.

 

by po chwi­li wy­cią­gnąć rękę ze dam­skim pan­to­fel­kiem. – …by po chwi­li wy­cią­gnąć rękę z dam­skim pan­to­fel­kiem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy: czyli zamiast straszno, wyszło śmieszno.

Zacząłem już liczyć na to, że skoro nikt nic nie znalazł, to nie ma tam baboli. Szacunek i dzięki, poprawione.

 

KPiach: a szczerze to po prostu nie wiem jak jest tam teraz ani w innych akademikach

 

thargone: no właśnie dzynks w tym, że dla mnie Lovecraft za nic nie jest straszny, z pięć jego opowiadań przeczytałem z zaciekawieniem, bo coś nowego, ale kolejne zaczęły mnie po prostu męczyć swoim przyciężkim stylem. Zanim dochodziłem do puenty historii, miałem jej już zwykle dość.

Nie postraszyło, ale wcale nie jest śmiesznie. Nie! Przecież napisałam, że odniosłam pozytywne wrażenie. ;-)

I cieszę się, jeśli pomogłam. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

[SPOJLER]Gdyby ten koleś zaciukał bohaterkę siekierą byłoby to banalne i beznadziejne opowiadanie. ale ponieważ nie zaciukał i zakończyło się całkiem niepokojąco, lektura była nawet przyjemna.

Aha, zapomniałbym: [KONIEC SPOJLERA]

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Całkiem niezły, trzymający w napięciu tekst. Z jednej strony jest trochę niedosytu, z drugiej taka otwarta fabuła intryguje. Tematyka ciekawa, sam kiedyś popełniłem opowiadanie w podobnym klimacie :)

 

Nie wezwała taksówki – miała ochotę jeszcze coś zjeść w tym miesiącu – tym bardziej, że wystarczy, by doszła do głównej alei, latarnie oświetlają ją na całej długości, prawie jak w dzień, stamtąd jeszcze kwadrans i będzie grzać się pod ciepłą kołdrą. – coś w tym zdaniu mi nie pasuje z podmiotem; kogo oświetlą latarnie? bohaterkę czy aleję?

zapyta kogo innego – kogoś

wie gdzie jest – wie, gdzie jest

Nie była w stanie odgadnąć ile ma lat. – przecinek przed “ile” i zgubiony podmiot – z kontekstu oczywiście wynika, że “ile ma lat” odnosi się do bohatera, ale tak zapisane równie dobrze może odnosić się do bohaterki

SzyszkowyDziadek: dzięki.

 

zygfryd89: jest tutaj to opowiadanie? Które masz na myśli?

kogo innego – jak dla mnie obie wersje brzmią poprawnie, tak samo jak można powiedzieć “kto inny” http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/kto-jako-ktos;6456.html

ją – ostatnia możliwa fraza rzeczownikowa, czyli aleję

Przecinki faktycznie, poprawiam.

Dzięki za uwagi.

Trzyma w napięciu, zaciekawia, dobrze napisany, choć raczej prosty tekst – jednak czego chcieć więcej od takiej krótkiej, ale bardzo klimatycznej historyjki?:)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Elanar: zastanowił mnie Twój komentarz, że mało horrorowato. Lubisz Lovecrafta, Poego, gothic stories?

Wiem, że rychło w czas, bo już w dalszych komentarzach w zasadzie wyjaśnili Ci o co chodzi. Tekst przypomina raczej film sensacyjny, a nie horror. To znaczy, emocje są, ciśnienie skacze, ale z powodu akcji, a nie tego że jest straszno (ponownie → zakończenie ratuje).

 

Co do Lovecrafta i gothic stories – owszem, spodobał mi się ten gatunek, ale niestety, dopiero niedawno zainteresowałem się tymi klimatami, dotąd czytywałem jedynie S. Kinga, a horrory oglądałem na ekranie. Chciałbym nadrobić, ale nawał obowiązków temu nie sprzyja. ;)

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Tensza: czyli mission accomplished, dzięki

 

Elanar: tzn. nie upieram się, że to horror, bo wg obiegowej opinii ten powinien mieć jakiś element “nadnaturalny”, i zwykle charakteryzuje się właśnie takim klimatem, jaki barwnie opisał thargone. I nie przeczę, jest to ciekawe, ale czy w gruncie rzeczy bardziej straszne?

Widzę ten tekst podobnie jak “Zjazd do zajezdni” – toczy się jakaś zupełnie zwyczajna sytuacja i nagle pojawia się jakieś dziwo. Mi to pasuje – taki kontrast klimatu z pierwszej i drugiej części opowiadania. Może mniej tych ciarek przechodzi po plecach w trakcie czytania, ale jak by tak się przypomniało kiedyś w ciemnym parku… taka groza z opóźnionym zapłonem ;)

Ogólnie podoba mi się ten kierunek, te nadzwyczajne wydarzenia w zwyczajnym świecie. To, co podobałoby mi się jeszcze bardziej to skrócenie opisu zwyczajności – bo trochę się dłuży. 

Zgadzam się, że pytanie na koniec jest wisienką na torcie. 

Dzięki za opinię Werwena. Skróciłbym, ale czy wtedy czytelnik wciągnąłby się w historię? Chyba lepszym wyjściem byłoby opisanie jej w ciekawszy sposób, żeby się nie dłużyło. Może następnym razem się uda:)

Świetna końcówka, a wiadomo po czym poznaje się mężczyznę…:) NMSP!

Napisano już wcześniej o plusach i minusach – nic nowego nie dodam. Ale cieszy mnie, że próbujesz się w tego typu klimatycznym straszeniu. Mogę tylko napisać: PROSZĘ WIĘCEJ :)

ps. Pola Mokotowskie Ci się przyplątały, a ono jest tylko jedno :)

 

Po tym, że zna 3 kolory?

Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś powiedział “jestem na Polu Mokotowskim”, zawsze jest “na Polach”. Plurale tantum, jak nic.

Dzięki, będzie więcej.

Bardzo fajny tekst. Spodobał mi się ostry, ironiczny język – butelka jako wyznacznik IQ rządzi. :-)

Trzymało w napięciu.

Fantastyki zaledwie cień, ale już trudno, niech będzie…

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka