- Opowiadanie: Carlini - Mars

Mars

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Mars

Prolog

 

– I znowu to samo.

– Trzeba było zamknąć okno.

– Wiem, wiem, nie przypominaj. Ciągle pamiętam czasy, kiedy otwarcie okna powodowało wypłynięcie delikwenta w próżnię – powiedział Dante, wstając z metalowej podłogi.

Otrzepał płaszcz z piachu i zamknął okno. Poszukał wzrokiem miotły, ale nie znajdując jej odetchnął i dał sobie spokój.

– Wiesz, mogłabym to zrobić za ciebie.

– Nie chcę, żeby wszystko robił za mnie przerośnięty helikopter.

– Powiedziała przerośnięta małpa. Jestem nowoczesnym statkiem kosm…

– N, przycisz się. Idę do pracy – złapał jabłko leżące na stole i wyszedł na zewnątrz.

Sto pięćdziesiąt lat kolonizacji Marsa nie dało dużych rezultatów. Można wyjść na powierzchnię i nie zostać wyrzuconym w kosmos ani udusić się w ciągu chwili. Grawiton też robi swoje. Jednak pracy pozostało i dla pięciu przyszłych pokoleń.

– Pieprzony piach… – Dante szedł do katalizatora zanurzając nogi po kolana w piachu nawiewanym przez wiatr – przyleć na Marsa, mówili, będzie fajnie, mówili… Nigdzie na tym durnym kawałku skały nie ma ani grama zieleni. Przywożenie tlenu z Ziemi, to jest aż żałosne… Po co ja tu jeszcze siedzę? Kupić paliwo i odlecieć z tej kupy piachu… Ha, gdyby nie cena, już by mnie tu nie było. Właściwie, to od kwadransa mówię do siebie. Kiedyś tu zwariuję, cholera niech weźmie tę całą Kolonię!

Katalizator jak zwykle zdążył się zepsuć przez noc. Stara ziemska technologia wymagała wiele trudu w utrzymaniu jej przy życiu. Kwadrant Dantego był jednym z najlepiej działających, spędzał na naprawie całe dnie, nie interesował się niczym innym.

– Znowu tryplak pękł… Jakim cudem piasek jest w stanie zrobić coś takiego? Cholera… Dobra, jeszcze kawałek i wejdzie… Powoli… Już prawie… – Pół sekundy później część leżała na ziemi w czterech kawałkach. Mężczyzna jak skamieniały klęczał przed maszyną, jakby liczył na to, że otrzyma od niej wyjaśnienie, co się właściwie stało. W końcu spojrzał w dół na stosik metalu, dymiący i błyszczący błękitnie.

– Nie, nie wy, nie dzisiaj, na litość boską… – odwrócił głowę w bok. Na wzgórzu stało pięciu obskurnie ubranych ludzi. Do poszarpanych płaszczy przyczepione mieli kawałki metalowych płyt. Każdy trzymał w ręku skręconą ze złomu broń. Panele plazmowe oświetlały postacie delikatnym wielobarwnym światłem. Jeden z renegatów podszedł bliżej Dantego.

– Witaj, przyjacielu! Przyszliśmy tu w ważnej sprawie. Otóż niespodziewanie skończył nam się prowiant i woda. Na szczęście spotkaliśmy ciebie! Miło, że chcesz podzielić się z nami tym, co masz. Doceniamy i obiecujemy, że nie będziesz umierał długo… Podobno w tych okolicach ciągle można zobaczyć, przy sprzyjających okolicznościach, pięć nagrobków z wyrytymi napisami w starym języku.

– W sumie nie jest źle. Kończyły mi się panele. A ten szmelc można na coś przerobić – chowając Thralla do kabury Dante pochylił się do skrzynki i wyjął kolejną część. – Dobra, na czym to ja skończyłem?

 

 

 

I

 

– Stary, proszę cię.

– Nie.

– Wiem, że masz złe wspomnienia, ale to jest naprawdę… – Mężczyzna w zbroi zatrząsł bezsilnie rękami w powietrzu.

– Devour, zamknij mordę. W dupie mam Szmaragdową Włócznię. W dupie mam całą tę Kolonię. A jeszcze głębiej mam Renegatów – Dante odłożył wypolerowaną już śrubkę do skrzynki.

– Dante, ale daj…

– Kazałem ci zamknąć mordę. Nigdy więcej nie założę pancerza Włóczni. Przysięgałem to dawno temu i wiesz o tym. Byłeś TAM razem z nami. Nie chcę mieć z Fraghiem nic więcej wspólnego.

– Gubernator nie ma nic wspólnego z moją prośbą – żołnierz oparł się o szafkę.

– Ma. I obaj o tym wiemy. Rząd finansuje Szmaragdową i ma wgląd w wasze posunięcia, nawet tajne. Pamiętaj, służyłem w niej.

– Bracie, proszę. To nie wiąże się z żadną walką czy Renegatami, posłuchaj mnie chociaż chwilę – Devour prawie padł przed Dantem na kolana. – Czy myślisz, że bym cię okłamał?

– Ty nie, ale Włócznia zrobi wszystko, by osiągnąć swój cel.

– Zupełnie jak Ty, Lanco – N przez długi czas miała żal do Dantego, że wewnętrzna ściana zarobiła wgłębienie w kształcie hełmu i lekko zielonkawy odcień w tym miejscu.

– Nigdy. Więcej. Nie. Mów. Do. Mnie. Lanco. – Wycedził przez zęby Dante. – Nie wrócę na służbę i nie chcę, żebyś mi przypominał o Istravie. To miasto dla mnie nie istnieje i nigdy nie istniało. Tak samo jak Włócznia, rząd i… – zawahał się.

– I ona, tak? Nie istnieje dla ciebie – wykrztusił z siebie Devour, podnosząc się z podłogi.

– Nie istnieje dla nikogo. Dzięki Włóczni. A teraz wynoś się.

– Dante… – Żołnierz postawił krok w stronę Dantego.

– Wypierdalaj z mojego domu! – Mężczyzna wyciągnął pistolet z kabury i wycelował w najemnika. Ale kiedy spojrzał w stronę wylotu lufy, nikogo przed nią nie było. Przy gardle Dantego pojawił się za to błyszczący zielonkawym światłem nóż.

– Sfera Dante. Znaleźliśmy Sferę.

 

 

*

 

– Nie mogę zostawić N. Rozebraliby ją na złom w przeciągu tygodnia. Albo zasypałby piach.

– Weźmiesz ją ze sobą. Mamy parking.

– Wiem. Tylko… Wcześniej ją ukradłem. Mogą chcieć mi ją odebrać. – Dante podrapał się po głowie.

– Nie zrobią tego. Nie po tym, jak zgodziłeś się wrócić – Devour zamknął boczny panel kontroli sterowania i założył rękawice. – Pamiętaj, że jesteś legendą. Urgoth ciągle podaje cię za przykład idealnego zdrajcy, Trig nie może do dziś pojąć, jakim cudem ukradłeś N, a Jinx szkoli ludzi według Twoich założeń i planów. Gdyby cię to interesowało, nikt inny jeszcze nie zestrzelił satelity z dachu.

– Dlatego nie chcę też wracać. Mogą mnie zastrzelić kiedy będę spał, mył się czy jadł bekon na maśle – Dante nerwowo przecierał panele kokpitu szmatką difibrową.

– Wysłał po ciebie dyrektor. Dostaniesz immunitet.

– Tylko że immunitet nie ochroni mnie przed pociskiem między żebrami. Jedna sprawa jeszcze. Nie założę pancerza. Nigdy więcej nie będę Szmaragdem.

– Nie wiemy, co nas tam czeka. Słyszałeś wszystkie legendy. Sam szukałeś Sfery i to jeszcze przed Istravą.

– Devour! Nie wypowiadaj tej nazwy w mojej obecności – Dante wycelował w porucznika ścierką.

– Bojowego użycia szmatki jeszcze nie widziałem… – Zaśmiał się żołnierz.

– Zdziwiłbyś się, jak może się przydać. N, dawaj, zaczynamy.

Musimy? Nie cierpię resetu. Nie musiałam tego robić od przeszło…

– Od kiedy siedzisz w jednym miejscu bez nawet jednego wzlotu. Dziewczyno, nie będę ryzykował lotu po tylu latach bez resetu.

– Dobra, już dobra… Niech Ci będzie. Ci białkowcy… Niby tacy twardziele, a jakie miękkie zające…

Powoli wszystkie światła gasły, aż zapadły całkowite ciemności. Devour zapalił latarkę w hełmie, a Dante odszukał żółty przycisk odpowiedzialny za reboot systemów. Silnik zaczął działać, pracę wznowiły od dawna wyłączone wentylatory zewnętrzne i głębokie partie statku.

Neurological Artifical Test Intelligence wita. Dante, usiądź w fotelu i przygotuj się na lekkie ukłucie. Nie będzie bolało. Zbyt długo.

Pilot usiadł tam, gdzie kazał mu program. Znów przypomniał sobie, dlaczego nie lubił latać N. Z fotela błyskawicznym ruchem wysunęła się mała igła i wbiła się Dantemu w pień kręgosłupa. Mężczyzna jęknął z bólu.

– Nie bądź baba. Jesteś dużym chłopcem. Zamrugaj i spróbuj dostroić komplant.

– Coś jeszcze pamiętam, nie przesadzaj – Dante uśmiechnął się i zamknął oczy. Mimo tego po chwili, jakby na powiekach, pojawiły się ekrany pełne liczb i danych.

– Wykryłam połączenie. Dante, potwierdzasz?

– Tak. Czuję cię. Systemy 68% funkcjonalności. Trzeba będzie cię podreperować.

Mówiłam to wiele razy, ale mnie nie słuchałeś – Komputer brzmiał jakby był odrobinę urażony wypomnieniem kiepskiej kondycji.

– Po co Ci sprawne AG kiedy nie masz latać? Okej, Devour, gotowy?

– Jasne, możemy lecieć – oparł głowę o zagłówek, sprawdzając wcześniej, czy nie ma w nim gniazda Neuro.

Dante, jaka destynacja?

– Nie musisz się przestawiać na żargon Włóczni. Jeszcze za bardzo się wczujesz. Lecimy do New Nexus.

 

 

II

 

– Długo to jeszcze potrwa? Trzęsie i drobinki piasku wpadają mi w oczy…

– To zamknij wizjer hełmu i włącz sobie w nim wentylację.

– Ale wtedy ciągle szumi i wieje mi od dołu w twarz…

– Jeny… Devour! Jesteś żołnierzem! Trochę powagi, stary – Dante przewrócił oczami rozstrajając przy okazji wirtualne ekrany przed twarzą.

– Jestem. Ale to nie znaczy, że lubię, kiedy mi nieprzyjemnie.

Może ja cię tu wysadzę i pójdziesz sobie piechotką? Za jakieś trzy dni powinieneś być w połowie drogi…

Aleś sobie ten złom wyszkolił. Mówi prawie jak twoja żona – Najemnik wstał i zaczął się rozglądać po statku.

Nie był duży. Długi na 17 metrów, szeroki na około 6, na 3 wysoki. Wyglądał trochę jak latający kontener z sześcioma łapami na zewnątrz. Pomagały w lądowaniu i utrzymywały pojazd, kiedy stał na ziemi. Dosyć zaniedbane wnętrze było w większości metalowe. Wszystko zostało albo przykręcone, albo wsadzone w pojemniki i włożone ciasno do szafek i szuflad. Jednak miejsce na broń znajdujące się na ścianie oraz zbiornik na pancerz przypominały, że pojazd był stworzony jako wojskowy. Devour podszedł do silnika. Niewielki obły kształt przypominający wannę miał po bokach jakby dwoje błękitnych oczu, w których nieustanie pojawiały się i znikały małe błyskawice. Na szczycie znajdowało się kilkanaście kolców z małą kulką na górze. Powodowały powstawanie pola magnetycznego niedopuszczającego do zagrożenia silnika, kiedy pracował. Mężczyzna widział taki silnik w działaniu po raz pierwszy. Był to prototyp stworzony przez pilotującego, a po kradzieży statku nie udało się zbudować czegoś podobnego po raz kolejny. Obecnie dostępne Włóczni pojazdy były zasilane silnikami jonowymi, podczas gdy to był silnik sprzężono-jonowy. Na ścianie statku znalazło się nawet miejsce na jedno zdjęcie. Wykonane starą techniką powoli niszczało, jednak ciągle było widać, kogo przedstawia. Młody Dante, w szmaragdowym pancerzu ze złotymi naramiennikami, obejmuje brązowowłosą dziewczynę z zielonymi oczami. Ona sama również nosi podobną zbroję, jednak z czerwonym krzyżem na piersi. Devour patrzył na zdjęcie przez parę minut. Przypomniały mu się wydarzenia sprzed ośmiu lat, kiedy wszystko się zmieniło. Kiedy zmienił się Dante. Kiedy zmienił się Mars.

– Widoki oglądasz? Skoro już tam jesteś, mógłbyś się przydać i posprzątać w kuchni. Walają mi się tam opakowania po serdelkach i goudzie.

– A może ja teraz polatam trochę, a ty zajmiesz się własnym burdelem?

– Z wielką chęcią. Poczekaj tylko, aż zamontuję ci w karku połączenie neuroelektryczne kręgosłupa z tą wielką kupą złomu.

Sam jesteś kupa złomu. Ja się trzymam doskonale. I przypominam, że z nas dwojga to ja potrafię latać.

– Lataniem to ja bym tego nie nazwał. Toczymy się ledwo nad ziemią… – Devour spojrzał z uśmiechem w stronę konsoli.

Ej, rycerzyku. Załóż swój hełmik i poczekaj, aż otworzę śluzę. Zobaczymy, czy aż tak nisko się „toczymy”, jak raczyłeś to ująć.

– Pytanie mam, Dante – najemnik wrócił na swoje miejsce przed odrobinę nieszczelną przednią szybą pojazdu.

– No, co jest? – Pilot patrzył na widoczne jedynie dla niego wiadomości w przestrzeni.

– Jak udało ci się zamieścić w pięciu linijkach kodu tyle kobiecości? Przypomina mi Ez, kiedy ją zirytuję.

– Bo i na Ezreel częściowo się wzorowałem podczas tworzenia N. Mała, przejmiesz stery? Zostało nam jakieś 100 kilosów, a muszę się przygotować do komitetu powitalnego.

Jasne. Możesz iść. Ja postaram się jakoś przelecieć przez tę burzę piaskową, która właśnie frunie w naszą stronę… – ironizował komputer.

– Nie przesadzaj… Ważysz kilka ton, trochę wiatru nic ci nie zrobi. Nie wiem, czy pamiętasz, ale leciałaś pod ostrzałem 14 halverdów Włóczni. Na połowie mocy w dodatku – Dante wstał szybkim ruchem z fotela. Na igle z neurołącza zapełgało jeszcze parę czerwonych iskier, a potem wsunęła się z cichym sykiem w głąb fotela.

To była wyjątkowa sytuacja. I korzystałam z 62,34% mocy. Działo nie zżera aż połowy.

To nie jest aż tak ważne. Lećże prosto i nie gadaj już. I postaraj się, żeby tak nie trzęsło. Muszę dopasować płaszcz.

Mężczyzna wyszedł z kokpitu. Choć między nim a częścią mieszkalną nie było przegrody, trudno więc mówić o jakimkolwiek „wyjściu”. Szafa otworzyła się przy delikatnym szarpnięciu.

– Co takiego zamierzasz włożyć? To nie jest jakieś szczególne powitanie. No, pomijając, że będzie tam każdy żywy członek armii.

– I właśnie dlatego myślałem o pełnym pancerzu elektronowym, bolterze z paroma magazynkami i plecaku rakietowym. I paru granatach fosforowych. Tak na wszelki wypadek.

– Mówiłem przecież, że nikt nic ci nie zrobi. – Devour kręcił się na fotelu.

– Gravanom też mieliście nic nie robić.

– To nie była moja decyzja! Jestem tylko porucznikiem. Nie mogę kwestionować poleceń Lancy – Devour pochylił głowę i położył ją na dłoniach.

– Wiem, przyjacielu. Jak raczyłeś mi przypomnieć, sam nim byłem. Pamiętam jeszcze, jak działa hierarchia Szmaragdowej – Dante sięgnął do szafy i wyjął swój sterany przez życie płaszcz.

– Nie masz nic innego? Mimo wszystko pamiętaj, będzie tam całe dowództwo. Włącznie z Urgothem. Został nowym Lancą.

– Domyśliłem się. Ten kretyn zawsze się podlizywał, a jednocześnie czekał, żeby wystrzelić mi prosto w potylicę z pół metra. A swoją drogą, ty pamiętaj, że to już nie jest moje dowództwo. I nie będzie nim nigdy więcej.

– Mówiłeś o tym już ze dwadzieścia razy…Mruknął porucznik.

– Tylko 13.

– Kazałem ci chyba sterować, a nie komentować, nie? Leć prosto. Jestem twoim twórcą, powinnaś się mnie słuchać niewdzięczny zbitku cyfr.Odrzekł Dante patrząc w lustro.

– Oczywiście, że cię słucham. Kazałeś mi lecieć prosto i leciałam. A teraz melduję posłusznie Panie, iż zbliżamy się do New Nexus.

Ile nam zostało?

– 300 metrów do wschodniej ściany najbliższego wieżowca.

Dante rzucił się do fotela upuszczając płaszcz, a Devour roześmiał się tylko głośno.

 

 

 

III

 

– Opuścić tarcze. – Rozkazał wysoki mężczyzna w szmaragdowej zbroi.

– Tarcze opuszczone.

– Wyłączyć obronę przeciwlotniczą.

– Obrona przeciwlotnicza wyłączona – potwierdził służbowo niski żołnierz.

– Drużyny, wyjąć magazynki z broni!

– Major Frix sir, magazynki wyjęte. Czy to na pewno…

– Magazynki pełne? – Przerwał wyższy.

– Tak jest sir, magazynki pełne.

– Drużyny, włożyć magazynki, odbezpieczyć – na całym placu po raz kolejny szczęknęły zapadki broni. Ponad 15 tysięcy żołnierzy w jednolitych, zielonych pancerzach stało w równych rzędach, jakby ktoś przyłożył linijkę. Drużyna obok drużyny, a każda starała się wypaść przed Lancą jak najlepiej.

– Sir, wszystkie legiony gotowe, broń sprawdzona, załadowana i odbezpieczona.

– Dziękuję, Frix. Chociaż składasz raport z czegoś, co sam właśnie widziałem.

– Przepraszam, sir. – Zakłopotał się major Frix.

– Skończ z tym teatrem. Co myślisz o całym pomyśle? – Lanca poprawił się w siedzeniu. Pomimo tego, że było ono specjalnie dla niego wyprodukowane, w pełnej zbroi zwyczajnie było niewygodnie.

– Ja, Lanco? Szczerze mówiąc, nie jestem do końca przekonany. Służyłem pod Dantem Carlinim przez długi czas. Dobry był z niego żołnierz i dowódca, nie wiem czemu opuścił Szmaragdową Włócznię. Też przeżyłem Istravę. Ale to mimo wszystko Zdrajca. Przez niego straciliśmy całe laboratorium broni, statek, silnik ITL i sztuczną inteligencję – Major zdjął hełm. Mimo wentylacji było w nim dosyć ciepło, a czarne oznaczenia funkcji nie pomagały. Był niewysoki, lecz muskularny. Miał krótkie czarne włosy przycięte po wojskowemu i niespotykane nigdzie indziej oczy o złoto-srebrnym odcieniu.

– Pamiętam to wszystko. I dlatego mają w rękach gotową do strzału broń. Nie wiem, czy nie zasypać statku ogniem i nie wyciągnąć go z wraku proszącego o życie. Nie trzeba by się przejmować jego zachciankami… – powiedział cicho Lanca.

– A porucznik Devour?

– Zrozumiałby. Jest żołnierzem. Wie, że czasem potrzebne są ofiary. Poza tym, może by przeżył.

– A sztuczna inteligencja? Jej nie można zastąpić. Innej w końcu nie mamy. – Przekonywał adiutant.

– Doprawdy? Dziękuję za te pouczające wieści majorze. Jestem wdzięczny – ironizował Urgoth

– Ja… Sir…

– Nie pogrążaj się, Frix – Dowódca wstał z tronu. Oparł się o barierki i spojrzał na rozciągający się pod nim ogromny plac. – Wspaniała forteca, prawda majorze? Projekt Dantego. Obejrzyj dokładnie moją zbroję. Dante. Wiesz, czyje imię jest wybite na każdym karabinie Mk 7? A ja bym kazał go zestrzelić. I wiesz co? Posłuchaliby mnie bez zastanowienia. Bo jest Zdrajcą. A ja Lancą. Ja jestem tu władcą. Władcą Szmaragdowej Włóczni. Władcą Marsa, Frix. To my rządzimy Marsem. I dzięki Carliniemu będziemy władać nim na zawsze. I dlatego nie zestrzelę tego skurwiela. To jedyny powód. Mógłby przypadkiem zginąć. A tego nie chcemy, prawda?

-Nie, sir – Major patrzył na potężnego mężczyznę w szmaragdowo-złotym stroju. Jego peleryna ze znakiem lancy powiewała na wietrze. U boku wisiał misternie zdobiony miecz energetyczny. Frix był wdzięczny, że Lanca stoi do niego tyłem, że nie musi oglądać jego twarzy.

Lordzie Urgoth. Wykryliśmy pojazd o znajomej sygnaturze. Zbliża się ze znaczną szybkością w stronę Klasztoru. Zostawia nieznany poświt energetyczny za sobą. Włączyć działa przeciwlotnicze?

– Nie. Powstrzymać procedurę ostrzału. Obrona przeciwlotnicza ma pozostać wyłączona. Majorze Frix, mamy gości. Mamy gości…

 

 

*

 

Nie wykrywam żadnej tarczy energetycznej. Wiedzą, że lecimy. – Komputerowy głos przerwał ciszę.

– Oczywiście. Jesteśmy jedynym pojazdem lecącym z własnej woli w stronę bazy Włóczni. Plus mamy inny silnik, co z pewnością wykryli. No i jest nasz rycerz w lśniącej zbroi z wbudowanym lokalizatorem. A na ostatek, jak mieliby nie zaufać niesamowitym zdolnościom dyplomatycznym wymienionego wcześniej Devoura?

– Nabijasz się ze mnie, prawda? – Porucznik zmrużył oczy.

– Skądże znowu. Zazwyczaj człowiek ze sztyletem przyciśniętym do krtani ma raczej niewiele do powiedzenia i zgodzi się na wiele…

– Chciałeś mnie zastrzelić! – Oburzony żołnierz aż wstał z siedzenia i uderzył z rozpędu w niski dach kokpitu. – Cholera, jak ja nie cierpię tego twojego statku. Jest piekielnie mały. I straszny syf tu masz.

Ty też nie jesteś moim ulubieńcem. Trzymasz swoje brudne buty na moim kokpicie. I nie wytarłeś ich przed wejściem. Nie uczyli was w tej Lancy kultury?

– Właściwie, to próbowałem – odparł Dante – ale jakoś mi nie wyszło. Może fakt, że większość z tych ludzi przyleciała na Marsa, żeby uciec przed sądami za wsadzenie komuś kosy w żebra, kradzieże z włamaniem czy jakieś podpalenia, ma z tym coś wspólnego…

– To był lekko głupi pomysł, racja. Ale czego się spodziewać po wojsku?

– Na Ziemi najpierw się ich badało, sprawdzało ich przeszłość i tak dalej…

Łapie cię melancholia.

Łapie cię melancholia. – Uczynnie poinformował przyjaciela Devour, do spółki z N.

– Jesteście oboje jak wrzód na dupie i to z założoną zbroją… – Dante obniżył pułap lotu i zmniejszył ciąg. Nie było słychać nawet najmniejszej zmiany w pracy silnika. Obaj mężczyźni doskonale za to słyszeli skrzypiący kadłub statku i niski przerywany pisk wysuwanych łap podwozia.

– Po to są właśnie przyjaciele. I wredne gadające statki, jak sądzę.

– Kapitanie Carlini, proszę o pozwolenie zrzucenia zbędnego ładunku.

– Odmawiam. Wyrzucenie z pokładu ich porucznika tuż przed wleceniem do głównej kwatery to kiepski pomysł na wejście. – Dante wysunął spod konsoli panel kontroli pola elektromagnetycznego.

Nie sądzę, żeby bardzo im było go szkoda. Raczej liczyli się z tym, że może mu się nie udać misja kiedy wysyłali go do nas. Generalnie prawie skończył z wypaloną dziurą w podbrzuszu.

– O czym Ty mówisz kupo złomu? Siadły ci kamery? – Devour mocował się właśnie z przypięciem swojego płaszcza – Dante celował mi w głowę, zresztą odsunąłem się z linii strzału.

– Ona ma rację Dev. Nie wiem, czy pamiętasz, ale skonstruowałem dwa Thralle. Ten drugi schowałem pod płaszczem, był wycelowany jakieś dziesięć centymetrów powyżej miejsca, którego zdecydowanie nie chciałbyś stracić. Choć myślę, że Ezreel byłaby zadowolona, mogłaby znaleźć sobie prawdziwego faceta…

– No nie, ty serio nie chcesz dolecieć do tego Klasztoru żywy! – Szmaragdowy oparł się o zagłówek pilota.

Dante roześmiał się gromko wstając z fotela. Igła neuroelektryczna wsunęła się z powrotem do wnętrza mechanizmu. Statek przeszedł w tryb autopilota. N zaczęła powoli sprowadzać pojazd do lądowania. Lądowania na placu, naprzeciwko jednego z budynków, którego Dante miał nadzieję już nigdy nie zobaczyć. Lądowania na placu naprzeciwko ludzi, których miał nadzieję nigdy nie spotkać. Na placu, gdzie prawie zginął.

 

IV

 

Statek stał w miejscu już ponad pięć minut. Urgoth siedział na tronie z oczami utkwionymi w burtę statku, gdzie znajdowały się drzwi. Jednak one niewzruszone stalowym wzrokiem przywódcy Szmaragdowej Włóczni ciągle pozostawały zamknięte. Piętnaście tysięcy żołnierzy stało bez ruchu z odbezpieczoną bronią. W każdej chwili na jeden znak Lancy ich karabiny odezwałyby się stukotem zamków i dźwiękiem wystrzeliwanych pocisków, zmieniając cenny wynalazek w kupę złomu, grzebiąc pod spaloną stalą resztki ciał pasażerów.

– Dlaczego nie wychodzą, sir?

– Carlini to zadufany w sobie pawian, chce nam po prostu pokazać, że może to zrobić… – Powiedział zza zaciśniętych zębów Lanca.

 

*

 

Dante, jak ci idzie?…

– Nie widać? Od paru minut stoimy naprzeciwko całej armii, w skradzionym statku, a jak do tej pory byłem jednym z najbardziej poszukiwanych przez nich człowiekiem na Marsie. To, że drzwi się zacięły, wcale nie pomaga w mojej obecnej sytuacji… – wysapał Dante napierając na metal.

– Może przestrzel zamek? – podpowiedział Devour.

– A Ty może przestrzel sobie podwzgórze?

N, nie mów tak do niego. Rozważałem ten pomysł, ale strzały to chyba nie jest najlepsze wyjście, lubię swoje tkanki w całości…

– Dobra, to co robimy? Musimy w końcu stąd wyjść. – Porucznik zaczynał się już niecierpliwić.

– Zdaję sobie z tego sprawę, Dev. Ale nie zamierzam wywalać okna, wyważać drzwi czy wyczołgiwać się przez luk bagażowy, nie przed całą Szmaragdową. Wyjdę na totalnego idiotę.

– A to nieprawidłowy pogląd, ponieważ…?

– Zaraz tobą rozwalę to okno, wtedy moje wyjście tamtędy będzie uzasadnione… – Właściciel pojazdu uniósł lekko brew i spojrzał na rozmówcę.

Dante odsunął się w końcu od drzwi, dając za wygraną.

– I co zamierzasz teraz zrobić?

– Wyjście. – Mężczyzna z premedytacją bagatelizował zaniepokojenie Devoura.

– Myślałem, że próbujesz otworzyć te drzwi już dłuższy czas.

– Tak, ale próbowałem siłowo. Teraz zrobię to umysłowo.

– Od kiedy posiadasz moce psioniczne?

Dante, gdzie ty go znalazłeś? – westchnęła sztuczna inteligencja.

– Przyplątał się kiedyś. Widocznie przyciągnęła go moja wspaniałość. Pośledni lud ciągnie do szlachetniejszych od siebie istot. – Odpowiedział zapytany, grzebiąc w szufladach.

Siebie warci…

– Dobra, wspaniały, czego ty szukasz w tej szafie?

– Tego.

Mężczyzna odwrócił się z palnikiem plazmowym w ręce.

Nawet się nie waż! Nie będziesz przepalał tych drzwi!

– Nie o to mi chodzi. Przetnę siłowniki i tyle. – Dante ustawiał pokrętła na obudowie.

Nie próbuj nawet! To jestem ja, to moje drzwi! Ja Ci brzucha nie rozcinam!

– Oj tam, nie masz nawet połączeń elektronerwowych w tym miejscu.

Dwoma szybkimi ruchami przeciął metalowe rury i odłożył palnik.

– Dobra, wyjście zrobione. N, pełna gotowość przez cały czas. Nie gaś silnika. Gotowy na wielkie wejście? – zagadnął żołnierza.

– Zaraz za tobą. – Porucznik poruszył barkami i poprawił kaburę.

Dawny Lanca pchnął drzwi, szykując się na spotkanie z tymi, których niegdyś zostawił okryty niesławą.

 

V

 

Cała armia jak jeden człowiek uniosła broń do oczu, kiedy ciężkie pancerne drzwi uderzyły o ziemię, wzbijając chmurę kurzu i pyłu. Jedynie żelazna dyscyplina najemników i brak bezpośredniego rozkazu uchroniły pojazd przed całkowitym zezłomowaniem przez deszcz plazmowych i laserowych pocisków. Kiedy kurz opadł, oczom zebranych ukazało się dwóch ludzi ubranych w brązowo-żółte maskujące płaszcze. Pierwszy z nich miał na sobie połyskujący uniform bojowy Szmaragdowej Włóczni, na którego ramionach i piersi odznaczały się insygnia porucznikowskie. W jednej ręce trzymał hełm bojowy z przyciemnianym wizjerem, druga opierała się na służbowym karabinie, zmodyfikowanym przez Devoura o parę elementów. Druga postać oparła się bokiem o kadłub statku i włożyła ręce do kieszeni. Brak osłony czy kaptura pozwalał dostrzec mocne rysy twarzy, niegoloną od paru dni brodę i rozwiane, ciemne włosy mężczyzny. Największą uwagę przyciągały jednak oczy – szare, niemalże stalowe o mocnym wyzywającym, spojrzeniu. Brak widocznej broni nakazywał myśleć, że jest on bezbronny, ale każdy kto spojrzał w te oczy wiedział, że to człowiek, który groźny jest nawet związany.

– To jak, gdzie ta larwa? – Dante skinął głową na najbliżej stojących Włóczników.

Jeden z żołnierzy nie był w stanie wytrzymać takiej zniewagi skierowanej, jak się domyślił, do Lancy i skoczył bez namysłu na pytającego włączając chwycone w locie wibroostrze. Nie zdążył jednak zatopić go w krtani przybysza, gdyż ten jednym płynnym ruchem zanurkował w bok, chwycił żołdaka za głowę i wyrżnął nią w tytanową ścianę statku pozbawiając go przytomności.

– Dobra, skoro powitanie mamy już za sobą, to może ktoś wreszcie zaprowadzi mnie do dyrektora? Dosyć się spieszę, czeka na mnie parę ton piachu paręset kilometrów stąd. Także, jeśli moglibyśmy załatwić to jak najszybciej…

– Carlini! – Na całym placu rozległ się mocny głos.

– No, wreszcie mnie ktoś zauważył… Urgoth! Dawnośmy się nie widzieli! Może zejdziesz tutaj i porozmawiamy bez twojej armii ołowianych żołnierzyków? – Dante przyłożył ręce do ust, wzmacniając krzyk. Zamachał ku loży widniejącej przed nim.

– Czy ty masz w ogóle rozum i instynkt człowieka cywilizowanego?… – porucznik westchnął, kręcąc głową nad zachowaniem przyjaciela. – Ledwo wyszliśmy, a ty już kogoś pobiłeś…

– Carlini! Widzę, że nie zmieniłeś swoich przyzwyczajeń i ciągle pozostawiasz za sobą pobojowisko! Zapraszam do nas! Żołnierze, przejście dla gościa! – Lanca skończył zdanie i wyszedł z loży, zmierzając do głównego budynku Klasztoru Szmaragdowej Włóczni.

Armia znowu ustawiła się na baczność i rozsunęła się pozostawiając szeroką na pięć metrów wyrwę.

– Dev, ja nie wytrzymam, wystrzelę mu prosto w twarz, a potem polecimy gdzie mamy, co? Już raz stąd uciekłem, mogę znowu. – Dante ruszył przed siebie, otrzepawszy płaszcz z pyłu.

– Tak, ale wtedy sam wyłączyłeś tarcze i działa przeciwlotnicze. Teraz trzymają N na celownikach. Nie zdążysz nawet uruchomić dopalaczy, a zostanie z nas kupka popiołu. – Devour poprawił zbroję na ramionach i podążył za mężczyzną. – Musimy odnaleźć i uruchomić Sferę. Słyszałeś, co potrafi robić. Mógłbyś… mogłaby…

– Zawrzyj, poruczniku Devour… Jeśli wspomnisz o tym jeszcze raz, to pozbędę się ciebie, nie Urgotha.

– Wiesz, że mam rację i że tego chcesz – zerknął na Dantego.

– Niczego bardziej na świecie. Ale nie można żyć marzeniami. A teraz cicho, musimy wyglądać profesjonalnie.

– Dante, przed minutą rozwaliłeś twarz jakiegoś typa na burcie statku. Nie jestem pewien, czy ty wiesz, co znaczy słowo, którego użyłeś… – Porucznik uniósł brew i spojrzał na idącego obok.

– To właśnie był pokaz mnie jako eksperta. Teraz będziemy prowadzili rozmowę kwalifikacyjną. Dobrałeś odpowiedni kolor krawata?

 

 

*

 

– Witamy z powrotem, mój drogi? Jak się czujesz znowu w siodle? – Urgoth siedział na szczycie sporego prostokątnego stołu, ciosanego z czarnego drewna. „Mahoń? Na Marsie? Nie szczędzi, szuja” – pomyślał Dante. Cała sala wypełniona była wszelkimi bibelotami z Ziemi. Na ścianach wisiały rekonstrukcje renesansowych i klasycystycznych obrazów, sufit upstrzony był płaskorzeźbami, a podłoga pokryta została mozaiką. Oba wejścia do sali zostały umieszczone w złoconych i posrebrzanych portalach.

– Widzę, że nie brakuje wam funduszy. Ale za to powoli skończą się miasta do równania z ziemią, co? – Powiedział Dante, odsuwając misternie wyrzeźbione z opalizującego czarnego kamienia krzesło i rozsiadając się wygodnie. – Ha, wbrew pozorom to jest całkiem wygodne.

– Cieszę się, że ci się podoba. Dobre siedzenia są bardzo ważne podczas planowania ochrony planety. Tak samo milej pracuje się w otoczeniu pięknych przedmiotów, zgodzisz się? – Urgoth sięgnął po stojącą na stole tacę z jabłkami. Przez chwilę wahał się, wodząc ręką nad naczyniem, aż w końcu wybrał jedno i wgryzł się w owoc.

– Z pewnością. O, pamiętam tę rzeźbę. Stała w siedzibie gubernatora Dryfu. Czy skażenie radioaktywne zmniejszyło się już do tego stopnia, że możecie zacząć ponowne „ratowanie” ocalałych dóbr? – Były żołnierz oparł buty o stół i zaczął nucić pod nosem.

– Lanco, chciałbym zgłosić, że odnalazłem Dantego Carlini. Przywieziony został cały i zdrowy. Wyraził również chęć współpracy. – Devour stanął na baczność i zasalutował dowódcy.

– Dziękuję, poruczniku Hawk, widzę. Teraz może nas pan zostawić, w mesie czeka na pana ciepły posiłek, należy się panu po tak sukcesywnej wyprawie. Odmaszerować.

– Tak jest, Lanco, dziękuję. Jeśli mogę tylko słowo do gościa…

– Oczywiście, poruczniku. Jestem panu to winny za tak sprawne wykonanie rozkazu. – Lanca odłożył ogryzek na talerz i spojrzał na siedzącego naprzeciwko zdrajcę.

– Dante, posłuchaj. Nie możesz tego spieprzyć, rozumiesz? Jeśli dotrzemy do Sfery, to użyjemy jej, żeby go zabić, jasne? Ale nie możesz teraz dać się sprowokować. – Devour zbliżył usta do ucha przyjaciela.

– Nie jestem idiotą, poruczniku. A teraz proszę posłuchać przełożonego i udać się na posiłek. I sugeruję też prysznic! – Odrzekł Dante nie spuszczając Urgotha z oka.

Devour ledwo powstrzymał się od uderzenia rozmówcy. Zasalutował jeszcze raz Lancy i wyszedł z pokoju.

– Dobra, koniec tej farsy. Po co mnie tu wezwałeś? – Dante zdjął nogi ze stołu i pochylił się w stronę żołnierza. – Czy to, o czym mówił mi Devour, kiedy po mnie przyjechał, to prawda?…

Urgoth uśmiechnął się szeroko. Wiedział, że porucznik wykonał dobrą robotę. Szkoda będzie się go pozbywać, ale nie miał złudzeń co do tego, komu jest bardziej wierny.

– A co dokładnie masz na myśli? Prawdą jest to, że cię tu… zaprosiłem.

-Wiesz o czym mówię, żmijo. Powiedz, czego chcesz. Wiem, że przez cały ten czas mogłeś mnie znaleźć dzięki Devourowi. Nie zrobiłeś tego z jakiegoś powodu, a teraz nagle przysyłasz go do mnie. Powiedz, znaleźliście Sferę? – Carlini nie był w stanie wytrzymać napięcia. Uderzył pięścią w stół i wstał. – Gadaj, gdzie to jest?!

– Siadaj! – Urgoth wyciągnął z kabury pistolet i wycelował go w mężczyznę. – Tak, znaleźliśmy ją. A w każdym razie tak myślimy. Wysłałem go po ciebie, bo zdaję sobie sprawę z tego, że jesteś najlepszą osobą do tego zadania. Nie jesteś już w szeregach armii, ale zależy ci na znalezieniu Sfery, jeśli rzeczywiście potrafi ona to, o czym mówią.

– W takim razie opuść ten szmelc, nie strzelisz we mnie. – Dante założył ręce na piersi.

– Tak ci się wydaje? Mam pod swoim dowództwem 15 tysięcy ludzi w samej bazie i jeszcze prawie dwa razy tyle w różnych częściach planety. Stać mnie na to, żeby ich tracić podczas prób.

Lanca miał rację i Dante to wiedział. Nie miał żadnej karty przetargowej, był praktycznie na łasce najemnika. Możliwe, że zdążyłby go zabić, ale Dev najpewniej nie wiedział, gdzie dokładnie mieliby się udać. Poza tym był w środku wrogiej bazy, a sala musi być zabezpieczona.

– Dobra, o co chodzi? Skoro masz tylu ludzi, dlaczego chcesz wykorzystać mnie? – Dante usiadł na krześle i pochylił się w stronę rozmówcy.

– Nareszcie mówisz do rzeczy… Zrozumiałeś w końcu, że to ja tu rządzę? – Lanca wyciągnął się na krześle. – Sprawa jest w gruncie rzeczy prosta. Wiesz oczywiście, że Szmaragdowa Włócznia zajmuje się, oprócz obroną planety, wykopaliskami, wydobywaniem surowców spod powierzchni globu i stara się sprawić, aby ta martwa skała do czegoś się przydała. Od zawsze myśleliśmy, że gdzieś w kosmosie żyje inna cywilizacja i być może jest to prawda. A od kiedy przybyliśmy na Marsa, krążą pogłoski o znajdywaniu pozostałości po żyjących tu niegdyś inteligentnych istotach. Naukowcy znaleźli oczywiście szczątki jednokomórkowych organizmach, ale przecież nie nazwiemy tego cywilizacją. Nikt jednak dokładnie nie wie, jak narodziła się legenda Sfery. – Urgoth rozkoszował się brzmieniem własnego głosu. – Podobno któregoś razu spoza tarcz tlenowych przybył wędrowiec w masce, który opowiadał o starożytnym konstrukcie Marsjan, którzy niegdyś mieli zasiedlać tę planetę. Miał on posiadać moc wskrzeszania zmarłych, tworzenia przedmiotów, fauny czy flory z niczego oraz dawać temu, kto nim włada, nadludzkie umiejętności. Dzisiaj nikt nie jest w stanie powiedzieć, jak naprawdę było czy gdzie rozpoczęło się poszukiwanie Sfery. Ale trwa ono od dawna, jak wiesz, nawet zanim zostałeś Lancą…

– Oczywiście. Ale co w związku z tym? Nie wezwałeś mnie chyba tutaj, aby poopowiadać mi

bajki? – Carlini przerwał Urgothowi wypowiedź.

– Dante, zamknij się wreszcie. Staram się przejść do rzeczy. I niedawno dostałem wiadomość, że jeden z zespołów znalazł wejście pod ziemię. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu wygnańcy i wyrzutki muszą gdzieś żyć, gdyby nie fakt, że wejście było ozdobione napisami w nieznanym nam języku i alfabecie. Poza tym, po obu stronach wejścia wyryte w kamieniu zostały postaci niewyglądające jak ludzie. Ich głowy są bardziej podłużne, mają też lekko spiczaste uszy. Wydaje nam się, że to może być właśnie wejście do Sfery… Jeśli ona oczywiście istnieje. – Urgoth skończył opowieść i spojrzał w oczy Dantego. – Potrzebuję cię, Dante, bo jesteś cholernie inteligentny. Mamy naukowców, ale oni nie powiedzą mi, jeśli coś pójdzie nie tak, zbyt się boją. Poza tym, działają schematycznie, nie ma w nich kreatywności, sam wiesz, to w większości przestępcy, niektórzy po prostu mają lepsze od innych wykształcenie. Chcę, żebyś ich prowadził. Ty się mnie nie przestraszysz, powiesz mi prosto w twarz, jeśli coś się spierdoli. Jeśli oni coś zniszczą albo Sfera okaże się marsjańskim placem zabaw z huśtawkami. Chcę wysłać ciebie, bo ufam ci bardziej niż im, właśnie dlatego, że cię nienawidzę. Rozumiesz?…

– Rozumiem… Urgoth, a skąd możesz mieć pewność, że jeśli znajdziemy co trzeba, nie spróbuję pozbyć się obstawy i użyć mocy Sfery przeciwko tobie?

– Nie mam. Wręcz jestem pewien, że ty i porucznik Hawk spróbujecie to zrobić. Ale właśnie dlatego przyznam wam, jak zdążyłeś się już domyślić, obstawę. Jesteś dobry, ale nie aż tak dobry. Nie dasz rady zabić wszystkich. Jeśli będę musiał, wyślę tam i cały legion. Jeżeli mnie zmusisz, dam dzieciom i kobietom karabiny i każę im wejść do środka. Sfera to potęga, Dante. Nie pozwolę jej sobie odebrać. Z taką siłą pójdę dalej niż Mars, dalej niż Ziemia… Przebiję to, co ty zrobiłeś w Isravie, Lanco… Myślałeś, że walczysz z terrorystami, co?… Z błyskiem w oku i bez namysłu zabiłeś ponad tysiąc niewinnych ludzi, bo takie dostałeś rozkazy. Jak dobrze, że gubernator miał mnie akurat pod ręką, żebym mógł Ci je przekazać…

– Mam nadzieję, że zgnijesz, skurwysynu… Jesteś największym ścierwem, jakie kiedykolwiek widziałem… A poza tym, szaleńcem pierwszego sortu… – Dante zacisnął pięści i powoli wstał z miejsca. – Znajdę Sferę i wysadzę ją w powietrze, zanim twoje żołnierzyki dadzą radę mnie powstrzymać, czy to dla ciebie jasne? Poślę do piachu każdego, kto stanie mi na drodze. Poświęcę obcych ludzi, Devoura i siebie, żebyś nigdy nie dostał tego, czego chcesz. Choćbyś odebrał mi całą broń i wysłał tam nagiego, znajdę sposób. Ostrzegam cię już teraz. Wiedz, że sprowadzając mnie tutaj, podpisałeś na siebie wyrok, śmieciu. – Zawarczał były Lanca.

Urgoth jedynie zaśmiał się na widok wściekłego Dantego. Podniósł się z krzesła i podszedł do mężczyzny. Stali tak chwilę, aż w końcu najemnik wyprowadził błyskawiczny cios w szczękę przeciwnika posyłając go na ziemię.

– Jesteś nikim. Od kilku lat żyjesz na pustyni, ukrywając się przed patrolami i użerając z buntownikami. Ledwo przeżywasz z miesiąca na miesiąc. Nazwałeś sztuczną inteligencję imieniem swojej zmarłej żony, nieżyjącej z powodu twojego błędu. Twój rewolucyjny pojazd jest zardzewiały i zniszczony. Nie masz szans, przeciwko potędze Włóczni. Nie uda ci się i jestem tego świadomy, dlatego pozwalam ci poprowadzić tę ekspedycję. – Napawał się wściekłością

więźnia. – Jesteś bystry, Dante. Ale tu nie wygra twój mózg, tylko moja siła. Możesz próbować, ale po prostu jesteś zbyt mały na to. A na koniec, zwyczajnie cię zabiję. Przed całą Włócznią. Wysyłając do na wszystkie kanały. Także na Ziemię. Pokażę, że nikt nie może się z nami

mierzyć. – Skończył i spojrzał w oczy przeciwnika.

Dante otarł usta z krwi. Oparł się na ręce i wstał, kołysząc się jeszcze przez chwilę. Najchętniej wystrzeliłby w Urgotha, opróżnił magazynek prosto w jego twarz. Ale nic by to nie dało. Musiał się opanować i przeżyć, aby uchronić świat przed zniszczeniem i tym obłąkańcem.

– Mylisz się. I to właśnie ci pokażę. Broń jest niczym w ręku wojownika, który nie wie, jak jej użyć. Ty nie jesteś nawet wojownikiem, jedynie rzeźnikiem. – Były żołnierz wyprostował się i spojrzał mocno w oczy Lancy. – Potrafisz tylko machać ostrzem na oślep. Ja wbiję ci je prosto w serce, z mroku.

Dante splunął pod nogi przeciwnika i odwrócił się.

– Odnajdę Sferę w tym samym miejscu, gdzie ty odnajdziesz śmierć.

 

 

 

VI

 

– Zabijesz nas obu.

– Zamknij się.

– Z zimną krwią i premedytacją.

– Powiedziałem, żebyś się przymknął, prowadzę. – Dante cedził słowa przez zęby.

– Mówiłem ci, żebyś tego nie spierdolił. A co zrobiłeś? Podpisałeś na nas wyrok

śmierci. – Rozpaczał Devour.

– Przecież wiesz, że i tak skończyłoby się w ten sposób. Nie powinieneś mieć już złudzeń co do tego, jaki on jest.

– Nie mam, ale ty nie poprawiłeś naszej sytuacji. Dobrze, że przynajmniej nie próbowałeś go zastrzelić.

– Chciałem, ale co z tego? Pojawiłby się kolejny Lanca, a ja jestem jeden. A w chwili, kiedy ja rozwaliłbym łeb Urgotha, sam straciłbym swój. Albo nawet szybciej, w końcu sala jest obserwowana. – Dante nie otwierał nawet oczu, skupiony na kontrolowaniu lotu statku.

– Czemu nie mogłeś użyć mózgu do, przynajmniej względnie, pokojowego rozwiązania tej

sytuacji? – Devour chodził po kabinie zdenerwowany. – Obaj się nienawidzicie, jasne. Ale mogłeś chociaż udawać, że wcale nie musisz się powstrzymywać od strzelenia mu w twarz.

– Po co? On też się ledwo powstrzymywał. A nawet nie do końca, generalnie to dostałem w twarz. Takie uderzenie jest dosyć bolesne, te rękawice od zbroi nie są zrobione z pierza… N, jak się czujesz? Wszystko gra?– Dante zręcznie zmienił upokarzający temat.

– Mam lekkie przebicia linii bocznej zasilania, ale to widzisz sam. Jeśli masz na myśli to, co myślę o tym pomyśle… Ten człowiek nie da ci przeżyć tej wyprawy. A ja zostanę przejęta, rozebrana na części i wsadzona pewnie do jakiegoś kosmicznego niszczyciela czy co ten świr sobie wymyśli.

– Nie martw się. Nie zostawię cię tam. Kiedy tylko wyjdziemy, masz odlecieć. – Dante otworzył oczy i poklepał konsolę pojazdu – Jeśli przeżyjemy, to wrócisz po nas. Jeśli nie, to… przeciąż silnik. Doprowadź do eksplozji. Nie chcę, żebyś trafiła w ręce szaleńca.

Dante…

– Nie, N. Muszę to zrobić. Poza tym… jesteśmy konwojowani. Nawet jeśli chciałbym uciec, to myślę, że te myśliwce nie żartują i posłałyby nas na ziemię w chwilę. Zresztą, jesteśmy już na miejscu. Dev? – mężczyzna odwrócił się do przyjaciela.

– Tak? – Porucznik kończył właśnie nakładać naramienniki. Poruszał jeszcze barkami sprawdzając, czy wszystko jest na swoim miejscu.

– Gotowy do lądowania?

– A mamy jakiś wybór?…

– Masz rację. – Dante uśmiechnął się. – N, odłączam się. Lądujesz sama, ja muszę założyć pancerz.

Przejmuję kontrolę. Powodzenia. Wróćcie do mnie cali.

 

*

 

Statek oderwał się od ziemi i odleciał w kierunku pustyni. Początkowo pojazdy bojowe Włóczni chciały go zestrzelić, ale powstrzymał je porucznik Devour, mianowany tymczasowym dowódcą grupy bojowej. Przybył razem z człowiekiem, którego historię najemnicy poznali podczas treningu w Klasztorze Włóczni. Zdrajca, wyrzutek, złodziej największych osiągnięć armii – bojowego AI Neurological Artifical Test Intelligence oraz statku zasilanego technologią sprzężono-jonową. Człowiek ubrany w czarny pancerz, z szarym płaszczem na ramionach. Dante Carlini, największy Zdrajca w historii Szmaragdowej Włóczni. Grabarz Istravy.

Do tej pory najważniejszym ich zadaniem było to, że jeśli go zauważą, mają otworzyć ogień i nie przestawać strzelać, póki nie zostanie z niego jedynie popiół. Obecnie kierował grupą, która miała odkryć, na czym polega sekret skrywany pod ziemią. Pięciu najlepszych naukowców Włóczni, trzydziestu żołnierzy, porucznik Devour i Dante. Grupa, która miała zmienić oblicze Marsa.

 

 

VII

 

Dante zapalił latarkę ukrytą w kołnierzu kombinezonu. Tunel był szeroki na dwie osoby. Na ścianach nie było widać żadnych płaskorzeźb czy ornamentów. Przed Dantem szło kilku żołnierzy, zabezpieczając go, aby w razie czego uchronić oddział przed niebezpieczeństwem. Za nim znajdował się Devour, badacze i reszta żołnierzy.

– Dziwne miejsce… Wydaje się być zwykłym korytarzem. Tylko że… Ściany są zbyt gładkie. Zobacz, nie są w żadnym miejscu nierówne. Wygląda jak wycięty laserem. A przecież nikt nie ma tutaj dostępu do takiej technologii poza rządem i Włócznią. Rząd nie pozostawiłby nieużywanego, a wy dopiero je znaleźliście… – Dante odezwał się do porucznika. – Może ktoś wybudował to dawniej… Spójrz też na te schody. Są idealnie zrobione. Ale… używane, na środku są przetarcia, tam, gdzie zwykle stawia się stopy.

– Czyli ktoś musiał korzystać z tego miejsca. I to wielokrotnie, skała nie ściera się tak szybko. – Stwierdził Devour. – Nie sądzisz, że to dziwne?

– Jasne, że tak. W tym miejscu nie powinno być niczego, jesteśmy setki kilometrów od zamieszkałych terenów.

– Poza tym…

Wypowiedź Devoura przerwał krótki piszczący dźwięk. W tym momencie trzech pierwszych żołnierzy zniknęło. Pozostały po nich jedynie małe sześciany tkanki rozsypane na ziemi. Przednia gwardia Dantego rzuciła się w popłochu do tyłu. Ale nagle rozległ się drugi dźwięk, tym razem z tyłu, a razem z nim przeraźliwy krzyk żołnierza. Wszyscy jak na komendę odwrócili się, aby zobaczyć wysunięte ze ścian grube kolce. Przebiły one jednego z Włóczników pozostawiając coś, co ledwo przypominało człowieka i gdyby nie zbroja, można byłoby pomylić go ze świnią rozszarpaną przez tygrysy.

– Jesteśmy odcięci!

– Kolce są zbyt gęste! Nie możemy się przedostać!

– Strzelajcie! Musimy się przebić! – Żołnierze zaczęli panikować i miotać się bez ładu.

Najemnicy uruchomili swoje karabiny. Rozgrzana plazma rozświetliła tunel, rozległy się dźwięki, ogłuszająco wzmocnione w małej przestrzeni. Przez kilka sekund broń nie cichła, zalewając kolce i ciało dawnego towarzysza potokami rozgrzanej do tysięcy stopni Celsjusza materii. Żołnierze strzelali, dopóki karabiny się nie przegrzały, a w powietrzu nie rozszedł się ostry smród palonego ciała. Wtedy, przerażeni, dostrzegli, że ich działania nie przyniosły żadnego skutku, poza spopieleniem truchła. Na kolcach nie pozostał nawet ślad po strzałach.

– Dante! Zrób coś! – Porucznik złapał przyjaciela za ramiona.

– Co mam zrobić?! Przebić się przez to głową?!

– Nie mam pojęcia! Po to tu jesteś, żeby sobie radzić z takimi rzeczami! – Devour krzyczał na cały głos, razem z pozostałą częścią grupy.

– Zamknijcie się wreszcie! – Dante wzmocnił swój głos używając możliwości

pancerza. – Poruczniku, spróbujcie się skontaktować z częścią grupy pozostałą po drugiej stronie tych kolców. Ilu nas tu zostało? Meldować!

– Raz!

– Dwa!

– Trzy!…

– Dante, mamy szesnastu razem z tobą i mną – Devour usiadł na ziemi. – Nie mogę połączyć się z pozostałą częścią grupy. Zupełnie jakbyśmy… byli ekranowani…

– Niemożliwe. Może to tylko ten materiał tak działa na fale radiowe, wygłusza je. – Dante powoli przysunął się do poszatkowanych ciał żołnierzy i podniósł jeden z karabinów. – Co mogło ich tak urządzić… Jedynie laser, ale nie było widać żadnego błysku, jedynie dźwięk…

Mężczyzna odblokował karabin i wystrzelił przed siebie. Poza odgłosem broni i świstem plazmy nie było nic słychać.

– Co Ty robisz? – Devour podniósł wzrok na przyjaciela

– Jak to, co? Działam. To, co ich zabiło musi działać na ruch albo na nacisk. Właśnie to sprawdzam.

Dante odsunął się i rzucił broń na ziemię. Potoczyła się w dół schodów, nic się jednak nie zadziało.

– Dziwne… W ten sposób powinno się uruchomić, cokolwiek by to nie było. Cóż, spróbujemy

tak. – Pochylił się i ruszył przed siebie.

– Dante! Nie! – Devour rzucił się, aby powstrzymać mężczyznę. Dante był jednak szybszy i zbiegł kilka schodów na dół. Cały.

– Co… Jak to?…

– Nie wiem, ale wszystko chyba jest w porządku. Powinniśmy iść dalej, tak myślę. – Dante wzruszył ramionami.

– Chyba żartujesz. Jeśli spróbujemy, to prawdopodobnie zginiemy tak, jak Ci tutaj. – Devour wskazał za siebie ręką.

– Mamy wybór? Nie możemy nawiązać kontaktu, a te kolce wydają się nie do zniszczenia. Całość, za mną. Idziemy głębiej!

Oddział wstał i ze strachem ruszył za Dantem. Przez następnych kilkadziesiąt minut schodzili niżej i niżej, aż wreszcie natrafili na koniec schodów i niewielką salę.

– No, przynajmniej widzimy jakiś postęp. – Zmęczony Carlini oparł się o ścianę. – Teraz droga powinna być już prosta.

– Czy to miał być dowcip? – Devour odłożył broń na ziemię i usiadł obok niej. – Jeśli tak, to kiepski.

– Oj, nie bądź takim sztywniakiem. Choć, podejdziemy dalej, żeby wszyscy mogli zejść ze schodów. Zaraz po tym, jak to powiedział, ziemia usunęła się spod ich stóp. Zaczęli spadać w ciemność, wśród krzyków żołnierzy i odgłosów lecących w dół pozostałości podłogi. Pod nimi widać było jedynie mrok. Dante odwrócił się twarzą w stronę, w którą spadał i szybko sięgnął do paska po dwóch stronach spodni.

– Dev! Złap się tego! – Dante wysunął w stronę przyjaciela czarną escrimę i przyciągnął go do siebie. Z drugiej ręki wyrzucił w stronę ziemi błyszczący błękitnym światłem dysk. Po chwili doleciał on do ziemi i wyzwolił z siebie niebieski promień, biegnący w górę i pokrywający Dantego, Devoura i trzech żołnierzy blaskiem. Zaczęli oni wyhamowywać, podczas gdy pozostała część ekspedycji runęła z obrzydliwym dźwiękiem na kamienną podłogę, miażdżąc sobie kości i ginąc w ułamkach sekund.

– Dante? Co to jest?

– Dysk antygrawitacyjny. Coś jak generatory stosowane w pojazdach latających. Nie mam teraz czasu wyjaśniać, na jakiej zasadzie to dokładnie działa. Zaraz zlecimy na dół. – Dawny Lanca przypiął escrimę do paska. Kiedy dotarł do ziemi wylądował miękko na nogach. Poczekał, aż pozostali wylądują, po czym wyłączył dysk.

– Dobra, panowie. Teraz musimy sobie coś wyjaśnić. Jeśli chcecie dożyć końca tej wyprawy… – Nie udało mu się jednak dokończyć, bo został w tym momencie postrzelony w bark.

– Nie, zdrajco. My coś ci wyjaśnimy. Jeżeli ty chcesz dożyć końca wyprawy, będziesz szedł dalej i nic nie mówił, bo przy następnym strzale nie zmniejszę już energii

pocisku. – Wszyscy trzej żołnierze podnieśli na niego broń. – Pan, poruczniku, też będzie współpracował. Wiemy, że jest pan po stronie tego tchórza, ale nie pozwolimy, żeby przez was plan Lancy nie wypalił. Czy to jasne?

Devour pomagał właśnie wstać Dantemu.

– Jak słońce, sierżancie. – Wycedził przez zęby. – Ale on jest wam potrzebny, może nie strzelajcie do niego tak pochopnie?

– Myślę, że to już niedaleko, może już i tak być nieprzydatny.

– Czemu tak sądzisz? – Zdziwiony Dante oparł się na poruczniku. Zbadał ręką pancerz, na szczęście wytrzymał, ale samo uderzenie i tak cholernie bolało.

– Za wami coś się świeci zza zakrętu. – Wskazał kierunek ruchem lufy.

 

 

VIII

 

Dante i Dev szli przodem, popędzani przez kolby karabinów na plecach. Obaj myśleli nad tym, że mogliby spróbować ucieczki, ale porzucili ten pomysł. Ich pancerze były wytrzymałe, ale strzał ze zbyt małej odległości może je przebić i pozbawić ich życia w sekundę. Dotarli do zakrętu, a światło zrobiło się mocniejsze.

– Dalej, właźcie dalej! – Jeden z pozostałych żołnierzy pchnął porucznika lufą. – Nie mamy całego dnia!

Dante spojrzał na Devoura i wszedł za zakręt. Ich oczom ukazała się… spora laboratoryjna sala, oświetlona pochodzącym, nie wiadomo skąd, światłem. Po środku pomieszczenia stała konsoleta, a na niej rękawica, misternie stworzona z przypominającego srebro materiału. Nad nią unosił się dziwny znak, jakby połączenie dwóch liter „V”, jednej zwykłej, a drugiej odwróconej do góry nogami. Na około ustawione były duże, wyglądające na szklane pojemniki wypełnione zielonkawym płynem. Po ziemi, ścianach i suficie plątały się błyszczące rury. Dante nie mógł oprzeć się wrażeniu, że powinien dotknąć rękawicy. Zaczął iść w jej stronę, kiedy usłyszał głos żołnierza.

– Nawet tego nie próbuj! Nie wiem, co to jest, ale nie dotkniesz tego! – Podniósł broń do twarzy i wycelował. – Już! Zatrzymaj się!

Pomimo jego słów, Dante ciągle zbliżał się do nieznanego przedmiotu. Wydawało się, jakby umieszczony w nim czerwony kamień zaczął lekko pobłyskiwać, a po całej rękawicy pełgały drobne wyładowania.

– Sam tego chciałeś! – Żołnierz naładował broń i wystrzelił do Zdrajcy.

-NIE! – Devour rzucił się przed siebie, wprost na tor lotu pocisku.

Dante odwrócił głowę, ale w tym samym momencie dotknął rękawicy i świat zamilkł. Devour upadł na ziemię, z ramieniem dymiącym od głębokich poparzeń i zwęgleń tkanki. Trzej żołnierze zostali posłani w powietrze i poza salę przez nieznaną energię, która wydobyła się z przedmiotu. Utworzyła ona pole, które ogarnęło pomieszczenie. Najemnicy podnieśli się błyskawicznie i próbowali przejść przez ścianę energii, odrzuciła ich jednak ponownie. Zaczęli więc strzelać w barierę, ale pociski wyparowywały w zetknięciu z barierą. Dante jednak nie zwracał na to uwagi. Przed nim stało dwoje… nie, nie byli to ludzie. Dwie wysokie, eleganckie istoty w długich szatach o pięknych, intensywnych kolorach. Patrzyli na niego oczami o niebiańskich barwach, wypełnionych gwiazdami.

– Witaj w domu, synu. – Odezwała się jedna z istot śpiewnym, delikatnym głosem przypominającym szmer liści na wietrze. – Czekaliśmy na ciebie.

 

 

 

IX

 

Dziesiątki tysięcy lat temu, w galaktyce Deohn mieszkał zaawansowany technicznie lud. Dowiedzieli się o swojej planecie i samych sobie wszystkiego, co mogli. Poznali inne rasy i kultury. Otaczali się pięknymi obrazami oraz rzeźbami. Nie używali broni, żyli pokojowo, także z przedstawicielami innych gatunków na różnych planetach. Jednak czegoś brakowało w ich życiu, czegoś nieznanego. Zapragnęli stworzyć coś, co byłoby nieprzewidywalne, ale w swojej nieprzewidywalności piękne. Chcieli, aby to stworzenie poniosło ich wiedzę dalej niż dali radę do tej pory. Stworzyli więc sztuczną planetę. Ściągnęli jeden z księżyców niezamieszkałej planety w swoim układzie słonecznym i przystosowali go do swoich planów. Wywiercili w środku miejsca na laboratoria, warsztaty czy sypialnie. Wewnątrz księżyca umieścili sztuczne jądro, aby podgrzewało planetę, nadając jej zdatną do życia temperaturę. Wybudowali ukryte pod powierzchnią manipulatory pogody i atmosfery. Na orbicie sztucznej planety stworzono pierścień, którego energia miała zostać wykorzystana do wystrzelenia ciała niebieskiego w kosmos. Kiedy cały projekt został zakończony, silniki grawitacyjne wprawione w powłoki księżyca, a pierścień został naładowany energią neutrinową, wyruszyli. Był to wielki dzień nie tylko dla ich rasy, ale też dla innych wspólnot. Wysłały one swoje zespoły, aby pomogły w nowym projekcie, projekcie Genesis. Mieli stworzyć nową formę życia. W tym właśnie laboratorium to się stało. Udało im się, używając własnego DNA i manipulacji genetycznej stworzyć inną istotę. Patrzyli jak dorasta, uczy się i ewoluuje w sztucznym środowisku skały, na której jesteśmy, Marsie. Stworzyli… człowieka… Ale coś poszło nie tak. Nie pomyśleli o jednym. Wirusy też ewoluowały. Mając kontakt z nową formą życia, pierwszą, której DNA było zbudowane z podwójnego łańcucha, dostosowały się… Zatruły wszystko. Ginęły zwierzęta, rośliny, mikroorganizmy. Cały ekosystem upadł. Byli zbyt próżni, zbyt pewni siebie. Wirus zaraził także ich. Ginęli bardzo powoli, ale nie mogli poradzić sobie z zagrożeniem. Nie chcieli, żeby ich dzieło spotkało to samo. Umieścili je w kapsułach i wysłali na najbliższą planetę, która wydawała się zdatna do życia, na Ziemię. Sami zatrzymali Marsa, żeby móc spoglądać na was, samemu nie mając już nadziei. Byli zbyt daleko, aby można im pomóc. Tak właśnie upadł Mars, zwany przez nich Sferą. Ale jednocześnie narodziła się Ziemia.

 

 

X

 

– Czyli… czyli Ci którzy mówili, że zostaliśmy stworzeni, mieli rację?

– Generalnie, tak. Ewoluowaliście od czasu pobytu tutaj, ale tak, wasza rasa jest naszym tworem. Najwspanialszymi dziećmi. – Obcy uśmiechnął się delikatnie.

– A… to? Ta rękawica? – Dante wskazał przedmiot na swojej ręce. – Czym ona jest?

Kosmita spojrzał na niego ciepło.

– Jest to coś, co pozwala ci przynajmniej w części umieć to, do czego doszliśmy my. Wkoło znajduje się mnóstwo cząstek, kwarków i energii. To urządzenie pozwala ci je kontrolować.

– Czy mogę w takim razie…

– Niestety nie, Dante. Rękawica nie jest w stanie stworzyć duszy. Nie chcieliśmy dawać wam takiej mocy, wiedząc do czego doprowadziła nas. Przykro mi… – Blask w jego oczach przygasł nieznacznie.

– A mogę chociaż uleczyć Devoura? – Spytał Dante ze smutkiem w głosie.

– Tak, do tego maszyna jest zdolna. Musisz się tylko skupić i pozwolić myślom płynąć przez klejnot umieszczony w rękawicy.

Dante stanął i podniósł rękę w stronę nieprzytomnego przyjaciela. Klejnot zabłysnął czerwonym światłem i dziura w ręce porucznika zaczęła zarastać.

– Jesteście pewni, że chcecie powierzyć mi taką potęgę? Mogę zniszczyć świat jedną myślą. – Dante odwrócił się w stronę hologramów. – Nie jestem odpowiednią osobą…

– Nie jesteś samotnym wybrańcem, synu. Jesteś jednym z wielu dobrych ludzi. Dzięki tej mocy będziecie mogli zmienić świat na lepsze. Devour Hawk to pierwszy i najlepszy z Twoich przyszłych druhów. Szanuj go i wpieraj, obaj tego potrzebujecie. Swoją drogą, zbliża się ktoś. – Kosmita skinął lekko głową w stronę wejścia.

– Kto taki? Nie będą chyba w stanie przebić osłony?

– Nie. Ale myślę, że sam będziesz chciał ją ściągnąć. To jeden z dawnych znajomych i obecny wróg.

– Urgoth… – Dante wycedził imię przez zęby.

– Spokojnie, chłopcze. Jest teraz pyłkiem. Możesz go zdmuchnąć, jeśli zechcesz. Ale pamiętaj, że będzie Ci ciążyć każda dusza, którą odbierzesz. – Przestrzegł go jeden z twórców.

– Nie jego. On nie ma duszy.

W tym momencie przy wejściu do sali pojawił się Lanca. Trzymał w ręce miecz energetyczny.

– Dante! Widzę, że tam jesteś. Nie wiem, jak udało ci się włączyć to pole, ale nie przeżyjesz tam zbyt długo. Nie masz jedzenia. Musisz się poddać!

– Możecie zrobić tak, aby bariera przepuściła tylko jego? Poza tym… On was

nie widzi? – Mężczyzna spytał kosmitów.

– Nie. Jedynie ten, który trzyma rękawicę jest w stanie nas zobaczyć. A co do bariery, to sam możesz to zrobić. Zawołaj go tu i zrób, co uważasz za słuszne. – Twórca zamknął powoli oczy.

 

*

 

– Wiedziałem, ze znajdziesz, co trzeba. Choć jestem trochę zawiedziony, liczyłem na coś bardziej spektakularnego. Ale, ale, czym jest ta rękawica? – Urgoth przechadzał się przed Dantem, wymachując lekko mieczem. – Och, biedny porucznik Hawk… Cóż, ofiary są konieczne.

– Jesteś zerem, Urgoth. Bałeś się każdego dnia, mając nadzieję, że nie wrócę. Nie potrafiłeś opanować swojej żądzy krwi, dlatego wysyłałeś swoich ludzi na kolejne podboje ścierając miasta z powierzchni planety. – Dante wycelował w niego palcem ręki na którą miał założony prezent od twórców. – A teraz pokażę ci, jak kończą potwory.

Dante pstryknął palcami i zapadła głęboka ciemność, mroczniejsza, niż jakakolwiek której Urgoth kiedykolwiek doświadczył. Nie widział błysku miecza, choć podniósł go tuż do twarzy. Zaczął wymachiwać nim panicznie na wszystkie strony. Był już przekonany, że Dante Carlini nie jest zwykłym człowiekiem.

– To prawda, nie jestem. – Wyszeptał wbity w serce Lancy nóż.

 

 

 

Epilog

 

Devour obudził się. Zamrugał oczami i od razu przymknął je, oślepiony błyskiem słońca. Zdziwił się, nie sądził, żeby tak wyglądało niebo lub piekło. Miejsce przypominało bardziej pustkowia Marsa. Pamiętał, jak został trafiony pociskiem plazmowym, powinien nie żyć nawet jeśli nie od postrzału, to od szoku i utraty krwi. Czuł jednak swój oddech i miarowo bijące serce.

– Wstawaj, przyjacielu. – Devour usłyszał znajomy głos.

– Dan…te?… – wychrypiał przez wyschnięte gardło.

– A kto inny? Wstawaj, dalej! – Dante chwycił przyjaciela pod ramię i podniósł z ziemi.

– Udało… nam się?…

– Jasne, że tak. W końcu nie przyjechałeś po mnie dlatego, ze szukałeś kogoś do sknocenia akcji, nie?

– To… co teraz zrobimy?… – Były porucznik uśmiechnął się z trudem

– Wskrzesimy świat, bracie.

Koniec

Komentarze

Nie przemówiło do mnie – jak na mój gust zbyt wiele żołnierzy, walki i armijnego rozumienia świata. Ale juror nie jest kobietą, pewnie patrzy na te sprawy całkiem inaczej.

Przywożenie tlenu z Ziemi? Oj, chyba taniej byłoby pozyskać ten, który już jest na Marsie. Chyba że masz jakiś taniutki rodzaj transportu.

Można wyjść na powierzchnię i nie zostać wyrzuconym w kosmos ani udusić się w ciągu chwili.

To przed kolonizacją grawitacja na Marsie działała jakoś gorzej?

ale leciałaś pod ostrzałem 14 halverdów Włóczni.

Liczby raczej piszemy słownie.

Armia znowu ustawiła się na baczność i rozsunęła się pozostawiając szeroką na pięć metrów wyrwę.

I tak rozsuwali się, stojąc na baczność?

w mesie czeka na pana ciepły posiłek, należy się panu po tak sukcesywnej wyprawie.

Sprawdź w słowniku, co znaczy “sukcesywny”. Możesz się zdziwić.

Babska logika rządzi!

Początek nawet mnie zainteresował. Ale im dalej, tym gorzej.

Ważnym elementem tej opowieści jest przeszłość Dantego. A dowiadujemy się o niej tylko z niejasnych aluzji i właściwie żadnych konkretów. Ok, bohater z przeszłością, fajnie – jednak mogłeś z tego faktu zrobić coś ciekawego, jakoś bardziej rozbudować jego postać, uczynić ją bardziej wielowymiarową. Zamiast tego – mocno Dantego przekozaczyłeś. 

Urgoth natomiast jest groteskowy. Może i taki miał być, ale w kontraście to supermegahiper Dantego – to wyszło niewiarygodnie i nierzetelnie.

Devour jakoś zaskakująco łatwo namawia Dantego na misję. Wspominam o tym, bo tu była szansa na dodanie tekstowi dramatyzmu, emocji, m.in. poprzez skupienie się na Dantem i jego przeszłości. 

Dialogi – N jest niezła. Natomiast rozmowy między Dantem a Devourem oraz Dantem a Urgothem – to takie infantylne przekomarzanie się lub zgrzytanie zębami. No i są miejsca, kiedy oni zdecydowanie za dużo gadają, zważywszy na sytuację.

Najpierw piszesz, że armia jest wyszkolona, bo spokojnie czeka z odbezpieczoną bronią na przylot załogi N. A potem, w obliczu wystrzeliwujących ze ścian kolców (Indiana Jones normalnie) żołnierze zupełnie tracą głowę. W ogóle ten koncept z wyrafinowanymi, antycznymi Marsjanami, co sobie siedzą w piwnicach, wydaje mi się dość ryzykowny. Końcówka sprawia wrażenie spisanej pośpiesznie.

Jestem kiepska, jeśli chodzi o astronomię, ale ten brak grawitacji na Marsie zdziwił nawet mnie. Owszem, jest niższa niż na Ziemi, ale tak, by wyrzucać ludzi w kosmos?

 

Ogólnie – taki trochę tekst niespełnionych możliwości i kilku dziwnych konceptów. Warsztatowo nie jest najgorzej, ale do następnego warto by się jednak trochę bardziej przyłożyć.

przeczytane

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Nowa Fantastyka