- Opowiadanie: guard14 - Bal

Bal

Pierwszy rozdział napisany dawno temu :) zapraszam do lektury i czekam na konstruktywne komentarze, z góry dziękuję

Oceny

Bal

Rozdział I

 

 

Lena od samego rana szykowała się na bal, właśnie dochodziła godzina dziewiętnasta i kobieta z przerażeniem stwierdziła, że nie jest gotowa do wyjścia i szybko nie będzie.

Stojąc przed ogromnym lustrem, wiszącym nad porcelanową umywalką, zabierała się właśnie za suszenie włosów. Mogłam iść do fryzjera, a nie teraz samemu użerać się z tymi kłakami… – pomyślała z goryczą. Szum suszarki wypełnił obszerną toaletę. Odbijając się od burgundowych kafelków, uciekał w głąb olbrzymiego domu, a kiedy ustał i dookoła znów zagościła cisza, kobieta dłonią przeczesała suchutkie, kasztanowe loki, które kaskadą opadały za ramiona. Zmarszczyła brwi. Nie jest najgorzej – pomyślała.

W białym ręczniku i czerwonych majtkach przemknęła do pokoju obok. Była to okrągła sypialnia o ścianach w kolorze lawendy i alabastrowym kopulastym sklepieniu, dziewczyna zgrabnie przemaszerował po puchatej zebrze, wprost do jasnych drewnianych podwoi. Rozsunęła je na boki i z radością dziecka spojrzała na swoje królestwo. Spojrzała na zadbany pokoik, wielkością przypominał on łazienkę, choć jego wystrój był z goła inny. Ściana na wprost wejścia zawalona była szafami pełnymi spódniczek, spodni i sukienek. Półki po prawej stronie niknęły pod stosem bluz, bluzek, koszulek i bielizny, a po lewej wisiały suknie. Atłasy i jedwabie we wszystkich kolorach tęczy. Kobieta przeprowadziła szczegółową selekcję, dzięki czemu udało jej się znaleźć suknię idealną na te noc. Ciemnoszafirową, długą, zwiewną, jedwabną, z haftowanym na boku srebrzystym motylem.

Pewna swego wyboru odłożyła suknię na wzorowo zaścielone, białe łoże z czterema kolumienkami i czym prędzej wróciła do toalety. Stanęła przed lustrem, a już po chwili w ruch poszedł podkład, cienie, róże, tusz do rzęs i pomadka. Tak o to została skorygowana natura, a Lena mogła wrócić do walki z fryzurą. Powoli, z wielką starannością zaczesała włosy za prawe ucho i ozdobiła je brylantową spinką. Spojrzała krytycznie na swoje odbicie. Lepiej już nie będzie.

Z takim o to werdyktem powróciła do sypialni i czym prędzej nałożyła na siebie jedwab. Suknia w ułamku sekundy przylgnęła do jej ciała, a ona poczuła się jak bogini. Była pewna, że cały świat tylko czeka na jej rozkazy i życzenia. Miała świetny humor, ale czuła, że czegoś jej jeszcze brakuje. I nagle w jej głowie zaświtał pomysł. Z komody wydobyła drewniane pudełko. Uniosła wieko i ze środka wyciągnęła ciemnoniebieski kamień, na srebrnym łańcuszku. Założyła wisiorek, teraz była już gotowa. Uśmiechając się od ucha do ucha, weszła do salonu.

Pomieszczenie było ogromne, potężne ściany przyozdobione rzeźbami, pokrywała farba w kolorze ciepłego latte, oraz kilka błyszczących zielenią obrazów, a na marmurowym kominku wesoło trzaskał ogień.

– O jejku! – wykrzyknęła z przejęciem Lena. – Mogłeś powiedzieć, że już jesteś! – załamała ręce, zwracając się do siedzącego na ciemnej sofie mężczyzny.

– Słyszałem jak rozbijasz się w toalecie. Postanowiłem ci nie przeszkadzać – odparł tamten z zawadiackim uśmiechem.

– Rozbijasz? – powtórzyła gniewnie.

Lekko naburmuszona podeszła do mężczyzny. On nie czekając na nich wstał, bez słowa złapał ją w biodrach i przyciągnął do siebie.

Spojrzała na niego z uwielbieniem. Barczysty, dobrze zbudowany, mierzący ponad dwa metry brunet o ogorzałej twarzy, czarnych jak węgle oczach i chropowatym zaroście. Pocałował ją namiętnie w pełne, błyszczące od pomadki usta.

– Wyglądasz zjawiskowo – szepnął z podziwem, patrząc w jej szare, jak zmierzch oczy.

– Ty też niczego sobie – odparła z uśmiechem i poprawiła mu poły grafitowej marynarki.

– Jesteś gotowa? – spytał, nie przestając przy tym pożerać jej wzrokiem.

– Już prawie, tylko włożę buty – kobieta odsunęła się od olbrzyma i sięgnęła po stojące na komodzie pudełko, a kiedy wsunęła na stopy wysokie szpilki, praktycznie dorównała mu wzrostem.

– Jak tam Kain? – spytała.

– Tak jak zawsze… – odparł mężczyzna, z lekką rezygnacją w głosie. – Od miesiąca nic się nie zmieniło. Syren brak, Arael siedzi w Wieży Gwiazd, a póki co mamy tylko Tenebriela, który unika mnie jak ognia.

– To niezbyt pocieszające… Dlatego chcesz jechać na ten bal? – westchnęła ciężko kobieta. – Jesteś pewny, że on tam będzie?

– Skoro będzie Aleksandra to i on. Po za tym lekko sfinansowałem tą uroczystość… Więc chyba wypadało by się pojawić?

– Wiesz co myślę o tej dziewczynie? – prychnęła ze złością, lekceważąc pytanie.

– Wiem i proszę cię, bądź dziś wyrozumiała – mężczyzna skrzywił się, temat Aleksandry zawsze kończył się katastrofą, a dziś nie mógł sobie na nią pozwolić. – To dla mnie bardzo ważne…– dodał, mając na dzieje na zażegnanie zagrożenia.

– Markus… byłam dla niej wyrozumiała przez dziewięć lat! Dziewięć cholernych lat – Lena wybuchnęła nagle i niespodziewanie i tak samo dziwnie i szybko zdołała się opanować. – Ale niech będzie…– burknęła oddychając głęboko. – Mam nadzieję że rozmowa z Nefeerytą coś da…

– Jesteś kochana – mruknął, dając jej buziaka w policzek.

– Oczywiście, że jestem! – warknęła z oburzeniem. – Tylko obiecaj, że nie zostawisz mnie z nią sam na sam. Okej? – Spojrzała na niego podejrzliwie.

– Zobaczymy jak to wyjdzie – odparł wymijająco.

– Mam pewne obawy… – skrzywiła się w odpowiedzi.

– I dobrze – uśmiechnął się jak dziecko, klepiąc ją w tyłek.

– Markusie Drake’u! – zachichotała z oburzeniem.

– Co?

– Zachowuj się!

– Co tylko sobie życzysz.

 

Wyszli na zewnątrz, wprost w objęcia lekkiej zawiejki. Pierwszy miesiąc nowego roku zbliżał się ku końcowi, w przeciągu kilkunastu ostatnich dni zima wezbrała na sile, dając się ludziom mocno we znaki. Lodowate wichry wiały dniami i nocami, z nieba bez wytchnienia sypały białe drobinki, które błyszczały w świetle latarni niczym brylanty. Świat okryła nieprzenikniona warstwa śniegu, ponad który dumnie unosiły się jedynie wiekowe drzewa i betonowe budowle, przyozdobione pozostałości bożonarodzeniowych ozdób.

Lena i Markus wsiedli do samochodu. Mitsubishi Evolution odpaliło, zawył silnik, konie mechaniczne rzuciły się do galopu i pojazd ruszył. A kiedy wjechał z zaśnieżonej drogi na czarny asfalt prędkość bez ostrzeżenia wcisnęła ich w fotele, a zewsząd otoczyły ich postsocjalistyczne bloki, śliczne kamieniczki i błyszczące apartamentowce, skąpane w mroku styczniowej nocy. Pośród skrawków wspaniałej historii, można było dojrzeć też i teraźniejszość. Pełną odrapanych ścian, pokrytych najczęściej niecenzuralnymi słowami. Po kilkunastu minutach jazdy krajobraz zaczął się zmieniać. Zniknęła ciężka, miejska zabudowa, a jej miejsce zastąpiły malutkie domki jednorodzinne, otoczone drewnianymi płotami, za którymi wałęsały się, wyjące niemiłosiernie psy.

– Długo jeszcze? – spytała znudzona Lena, odwracając się od szyby.

– Jesteśmy, już prawie na miejscu. To tam – odpowiedział Markus, wskazując znad kierownicy, jaśniejący między drzewami budynek.

Evolution X zatrzymało się na najbliższym wolnym miejscu w pobliżu budowli. Para wysiadła z samochodu i ze zdziwieniem stwierdziła, że na zewnątrz jest spokojnie. Przestał padać śnieg i wiać lodowaty wicher. Rozpogodziło się i na niebie pojawił się miesiąc.

 W jego bladym blasku Lena dostrzegła kompleks w którym miał odbyć się bal. Budynek wyglądał niesamowicie. Przypominał lodowy pałac królowej śniegu. Wyrastające spomiędzy białych hałd jasne, smukłe mury wznosiły się ku górze, wysoko ponad nagie korony otaczających je drzew. Ściany skąpane w blasku księżyca, błyszczały zimnym błękitem. Jaśniejące okna spoglądały na zewnątrz, rozpraszając mrok, a całość wieńczyła ogromna, strzelista kopuła.

Markus złapał Lenę pod rękę i razem przeszli na drugą stronę oblodzonej drogi. Gdzie czekali już na nich Aleksandra Ravecka i owiany złą sławą Tenebriel. W geście powitania Markus ucałował dłoń czarnowłosej. Podał rękę Nefeerycie, który lekko skinął głową Helenie. Kobiety uśmiechnęły się do siebie i naprawdę ciężko było stwierdzić, która zrobiła to sztuczniej.

– Chodźmy do środka, nie ma sensu tu dłużej marznąć – zaproponowała Lena, siląc się na obojętność i pocierając dłonią o dłoń, chociaż jeszcze chwilę temu siedziała w ciepłym samochodzie.

W czwórkę pokonali brukowaną ścieżkę, która doprowadziła ich do przeźroczystych drzwi, usytuowanych pod rzeźbionym łukiem. W środku otoczyły ich potężne, błękitne mury, pokryte fantastycznymi zdobieniami w kształcie złotych, pnących się ku sklepieniu łodyg, pełnych liści i kwiatów.

– Jeden wieszak? – spytała Aleksandra, Tenebriela, kiedy znaleźli się przy szatni.

Kiwnął głową. Zdjął swoją ciemną dyplomatkę, a chwilę później pomógł jej z czarnym paltem. Szatniarz bez słowa zabrał płaszcze, a po chwili podał im numerek. Nefilim schował pozłacaną blaszkę do kieszeni.

Drake oparty o ladę, podziwiał wiszący nad nimi wielki kandelabr. Cudo było złożone z miliona kryształowych drobinek w kształcie sopelków lodu. Opadały one kaskadami od złocistego sklepienia tworząc długi, jaśniejący stożek.

 Lena pozbyła się burberry i dyskretnie przyglądała się Nefeerycie. Wysoki, urodziwy młodzieniec. Nie wyglądający na swoje lata. Miał na sobie czarny garnitur. W stosunku do Drake’a był niższy prawie o głowę i dużo, dużo szczuplejszy. Poruszał się niezwykle lekko i szybko. Szopa ciemnobrązowych włosów okalała twarz o bardzo ostrych rysach. Helena pamiętała, jak dawniej gościł na niej złośliwy grymas. Obecnie zastąpił go szczery uśmiech. Jedyne co pozostało, po starym Tenebrielu to spojrzenie. Spojrzenie szmaragdowych oczu. Niezmiennie nieobecne, puste i pozbawione emocji. No nareszcie… – pomyślała Lena, widząc wyłaniającą się zza Nefeeryty Aleksandrę. Dopiero teraz, mogła się jej uważniej przyjrzeć. Dziewczyna o kilka centymetrów niższa od stojącego obok Tenebriela. Ubrana w pomarszczoną, hebanową suknie z satyny, podkreślającą sylwetkę. Kruczoczarne włosy opadały, aż do łopatek. Zaczesana na tył grzywka, odsłaniała niesamowicie bladą, trójkątną buzię, o delikatnych rysach, krwisto czerwonych ustach i głębokich piwnych oczach.

– Idziemy na salę? – zapytała Ola, trzymając się blisko Tenebriela

– Tak, nie ma na co czekać – odparł nefilim, kiwając głową.

– Idźcie z Leną same. Dogonimy was za chwilę – wtrącił się Markus. Spojrzał przeciągle na Nefeerytę. – Zaczekaj chwilę – dodał znacznie ciszej

Helena obrzuciła Drake’a morderczym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała i naburmuszona w towarzystwie Aleksandry ruszyła w stronę sali. Nim jeszcze obie kobiety zniknęły w tłumie ludzi, pomiędzy bogato zdobioną, bursztynową kolumnadą, odezwał się Tenebriel: – Czego chcesz?

Markus spojrzał na niego wzrokiem, w którym smutek mieszał się z powagą.

– Próbowałem się z tobą skontaktować, ale unikasz mnie…

– Najwyraźniej mam powód. To chyba dość jasne? Prawda? – rzekł chłodno nefilim.

– Dla mnie najwyraźniej nie – prychnął Drake. – Czasy mrocznieją. Ahrym wrócił, jego zło znów zatruwa świat. Trzęsienia ziemi, zamachy, katastrofy lotnicze, to nie są zbiegi okoliczności. Przecież doskonale o tym wiesz…

– Wiem. I co z tego? – wzruszył ramionami Tenebriel. – Ja jestem bezpieczny, Oleńka jest bezpieczna. Po co mam się wychylać? Obecny układ sił mi pasuje.

– To dlatego mnie unikasz?!

– Dopiero teraz na to wpadłeś – odparł nefilim, a w jego głosie zabrzmiała nuta, której Drake nie słyszał od lat.

Markus zawahał się, nie wiedział jak daleko może się posunąć, ale nie miał wyjścia, musiał zaryzykować. Postawić wszystko na jedną kartę.

– To jakaś kpina! – syknął. – Teraz kiedy wszyscy cię potrzebują, ty postanowiłeś wziąć sobie wolne?! Trybunał cię potrzebuje. Ja cię potrzebuje… ba ten świat cię potrzebuje! Nie widzisz tego?!

– Trybunał nie istnieje! – warknął ze złością Tenebriel. – Po za tym, nie ma mowy! Przez dziewięć cholernych lat walczyłem o wschód, by spłacić dług Araelowi! Przysłużyłem się temu światu… Ale teraz… teraz, kiedy jestem nareszcie wolny, mam zamiar żyć po swojemu. Mam zamiar żyć dla siebie i dla Aleksandry. Czasy w których polowałem na Ahryma to przeszłość!

– Zastanów się nad tym…

– Drake… Staram się ułożyć sobie życie od nowa! Doceń to z łaski swojej i zrozum… chce w nim Oleńki i spokoju. Natomiast nie chcę oglądać się za plecy, wypatrując mroku, albo któregoś z jego generałów. Pojmujesz to?

– Jesteś spadkobiercą Berealla, a Róża to nie zabawka, którą możesz wyrzucić, kiedy ci się żywnie spodoba. Róża to wielki dar i wielka odpowiedzialność.

– Nie prosiłem o to! – Nefeeryta podniósł głos jeszcze bardziej. – Chcesz, to weź sobie ten miecz. Ja go nie potrzebuje go. Chce tylko spędzić dany mi czas w spokoju, przy tej, którą kocham. Z daleka od nadprzyrodzonych wojen… W które tak usilnie starasz się mnie właśnie wplątać.

– Nefeeryto – rzekł poważnie Drake. – Bez ciebie nasz świat czeka zagłada. Runie Valorum, znikną lykanie i dzieci Kaina. Tego pragniesz?

– Ten świat mnie wygnał, odrzucił… A rasy… Rasy są dla mnie martwe! Nie obchodzą mnie. Nic tego nie zmieni. Drake mój udział w tej bajce dobiegł końca – odetchnął głęboko. – Chodź poszukamy dziewczyn, o ile się nie pozabijały.

– Boli mnie to co mówisz… ale w takim razie będę musiał radzić sobie samemu.

– Dasz radę – odparł Tenebriel najłagodniej jak tylko potrafił. – Nie jestem nikim wyjątkowym, kogo nie da się zastąpić. Znajdziesz zamiennik, prędzej bądź później.

Przepchnęli się przez tłum gapiów, który całkowicie zastawił przejście pod kolumnadą, by chwilę później znaleźć się w ogromnej, okrągłej sali. Potężne mury były identycznego koloru co ściany w monumentalnym przedsionku, jednakże dla odmiany pokrywały je prawie trzymetrowe, złote płaskorzeźby.

Przedstawiały one znaki zodiaku. Pierwszy od lewej stał baran, spoglądając dumnie na całą sale. Obok niego, spokojnie skubał złotą trawę byk. Dalej siedziały bliźniaki, bawiąc się monetami. Następny z kolei był rak, który w popłochu umykał przed majestatycznym lwem. Wielki kot z gracją potrząsał złotą grzywą, a leżąca w trawie panna, odziana w zwiewne szaty, podparła okrągłą buzie rękami i z pasją podziwiała to, co dzieje się na sali. Za sąsiada miała wagę, w pobliżu której skorpion straszył żądłem, a galopujący nad nim strzelec, oparł pocisk na cięciwie, celując ku górze. Koziorożec o potężnej brodzie spokojnie rozglądał się dookoła. Wodnik oburącz trzymał wielki dzban, z którego wkoło chlapała woda, natomiast ryby wydawały się nie zwracać uwagi na wydarzenia wokół. Ponad wszystkimi płaskorzeźbami wdzięcznie unosił się wężownik, złocisty gad o ostrych kłach i wąskich oczach wyglądał na władczego i groźnego.

Markus i Nefeeryta zamienili jeszcze kilka słów. Po czym Drake udał się na prawo, a Tenebriel na lewo do Aleksandry. Kiedy ten ostatni przemierzał energicznym krokiem ozdobną mozaikę, znajdującą się po środku sali, wydała mu się ona dziwnie znajoma, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać, już pokrótce dołączył do najdroższej mu istoty, stojącej w tłumie błyszczących sukien i matowych garniturów.

– Co tak długo? – spytała dziewczyna, z iskierkami w oczach i rękami skrzyżowanymi na piersi.

– Długa historia… – westchnął z rezygnacją nefilim. – Zagadał mnie Drake i do tego jeszcze ten tłum.

– Czego on chciał? Drake?

– Rozmawialiśmy o starych czasach – skłamał bez zająknięcia. – Gotowa? – zmienił temat, by uniknąć innych niezręcznych pytań Oli.

– Chyba tak – uśmiechnęła się, ukazując śnieżnobiałe ząbki – a ty?

– To się zaraz okaże – odparł, chwytając dłoń dziewczyny.

Coś huknęło. Z głośników zaczęły dobiegać słowa dyrektora. Niskiego, pulchnego, lekko spoconego człowieczka. Stał on na tle pary ogromnych schodów, które szerokim łukiem okalały całe pomieszczenie, a ich szczyty niknęły wśród pozłacanych, poręczy i barierek.

Tenebriel całkowicie zignorował przemówienie. Po dyrektorze mówiło jeszcze kilka osób, aż na scenie pojawił się prezes D&D Energy Corporation. Markus Drake. Górując nad wszystkimi ujął w dłonie mikrofon. Jego tubalny głos przetoczył się po całej Sali

 – Witam wszystkich bardzo serdecznie – zaczął olbrzym. – To wyjątkowy dzień, tak jak powiedzieli już moi przedmówcy. Ale ja nie jestem tutaj by was okłamywać. Wkraczacie w dorosłość, niedługo będziecie podejmować ważne decyzje. Decyzje, które wpłyną na waszą przyszłość. Dziś powinniście się wybawić, lecz kiedy nadejdzie czas zadajcie sobie pytanie… Jak mogę zmienić świat? Jak mogę uczynić go lepszym miejscem?… Dziś te słowa wydają się nie mieć sensu. Jednak liczę, iż niedługo zrozumiecie ich sens… Dziękuję.

Ozwały się gromkie brawa. Markus skłonił się nisko i zszedł z podium. Na dole czekała na niego Lena. Drake wziął ją pod rękę i razem odeszli na bok. Szafirowa suknia kobiety lśniła się przy każdym ruchu przyciągając wiele zalotnych i nienawistnych spojrzeń.

Dyrektor powiedział jeszcze kilka ciepłych słów i ucichł. Zamiast niego ozwała się muzyka. Głos tysięcy trąb zawył donośnie, by już po chwili ustąpić miejsca skocznym dźwiękom fletu, które przywodziły na myśl ptasi śpiew. Spokojny, kojący świergot niósł się ku żebrowemu sklepieniu.

Aleksandra i Tenebriel ruszyli powoli. Krok za krokiem. Pośród skocznych tonów, sunęli wraz z innymi parami po błyszczącej mozaice. Nefeeryta nachylił się ku partnerce, ona nie wiele myśląc, odwróciła głowę.

Ola w hebanowej sukni poruszała się z gracją. Rozglądała się to w jedną to w drugą stronę i z radością rozkazywała całej kolumnie. To znienacka zakręcała, to znów parła w przód, maszerując zygzakami. Potem jeden obrót, za nim drugi. Zatoczyli koło i kolejne …I trwało to, aż muzyka zaczęła cichnąć, a wszyscy wolnym krokiem zbliżyli się one do schodów i zatrzymali. 

Zapadła cisza, która nie trwała zbyt długo, albowiem w mig zmąciły ją oklaski i wiwaty. Młodzieńcy ukłonili się z lekka. Panny dygnęły z gracją. Sale wypełnił szmer, który prędko przerodził się w gwarne rozmowy. Tenebriel trzymając w ręku kieliszek szampana i ciągnąc za sobą Aleksandrę, przeciskał się przez tłum, ku majaczącej w oddali głowie Drake’a.

– Całkiem ładnie to wyglądało – uśmiechnął się Markus na widok nadchodzącej pary.

– Dziękuję – odparła Aleksandra z wyrazem ulgi na twarzy.

– Chodźmy na górę – warknął Nefeeryta, krzywiąc się od blasku flesza.

– Popieram – odezwała się Lena – jest tu zdecydowanie, zbyt tłoczno. Jeszcze chwila i nie będzie czym oddychać – teatralnie udała omdlenie.

Szybko pokonali schody i znaleźli się na piętrze. Jako że na dole nie było zbyt dużo czasu, to dopiero na górze Aleksandra przywitała się ze znajomymi, którzy ze zdziwieniem patrzyli na kroczącego obok niej sławnego Drake‘a. Jeszcze bardziej wybałuszyli oczy, kiedy usiadł on razem z nimi przy jednym stole, po lewicy mając Lenę, a po prawicy Tenebriela i Olę.

Obsługa bardzo szybko i sprawnie podała wyśmienitą zupę pomidorową. Posiłkowi towarzyszyły rozmowy na najróżniejsze tematy. Począwszy od tańca, który miał miejsce chwilę temu, a skończywszy na odległych egzaminach, studiach i planach na przyszłość. Potem przyszedł czas na drugie. Tenebriel jadł niedużo, dzięki typowej dla swojego gatunku wolnej przemianie materii. W przeciwieństwie do Markusa, który pochłaniał całe tony jedzenia. Lena w zamyśleniu bawiła się wisiorkiem. Aleksandra z nietęgą miną, dłubała widelcem w kotlecie.

– Wszystko w porządku? – spytał nefilim, z lekkim niepokojem patrząc na dziewczynę.

– Wszystko w porządku… – westchnęła cicho – prawie wszystko – dodała, odkładając widelec. – Szkoda że nie ma tutaj Julki. Dziwnie się bez niej czuję… W ogóle powinnam tu być? Skoro ona nie może?

Tenebriel pokręcił z niedowierzaniem głową. Szukając pomocy spojrzał na Lenę i Drake’a. Markus wbił wzrok w talerz, a jego ukochana z uśmiechem odwróciła głowę.

– Julia złamała nogę. Wątpię czy dobrze by się bawiła z gipsem… – rzekł spokojnie nefilim. – Ale jednego jestem pewien. Na pewno nie ma ci za złe, że jesteś tutaj bez niej. Myślę, że wprost przeciwnie, dlatego skończ się martwić i jedz – dodał rozkazująco.

Dziewczyna spojrzała na niego wzrokiem pełnym wątpliwości.

– Mam cię nakarmić – mruknął, tracąc cierpliwość.

– Poradzę sobie – prychnęła obrażalsko.

– Moja radość nie zna granic – odparł z ulgą Tenebriel. – Przepraszam – dodał po chwili. Wstał od stołu. Ucałował włosy dziewczyny i podszedł do barierki.

Oparty o srebrzystą poręcz stał w ciszy. Nie wiedzieć kiedy dołączył do niego Markus.

– Dawno nie widziałem tego symbolu – mruknął Nefilim. Ruchem ręki wskazał parkiet. Posadzkę sali pokrywała wielka mozaika. W błyszczące białe tło, wpisana była ogromnych rozmiarów, złota litera „V”. Nad nią zaś połyskiwało siedem gwiazd.

– A czego się spodziewałeś po siedzibie Wicehrabiego Wschodu?

– To jest ten wspaniały Biały Pałac?! – spytał z niedowierzaniem Nefeeryta. – Wyobrażałem go sobie trochę inaczej, kiedy Arael o nim opowiadał… Tak na marginesie Remfiel jest tutaj, w tej chwili?

– Tak. Zamieniłem z nim kilka słów, kiedy tańczyliście. Chociaż, teraz pewnie udał się do swoich komnat, w bocznym skrzydle…

Dziewczyny nie usiedziały zbyt długo przy stole, ciekawość wzięła górę. One również pojawiły się przy balustradzie.

– Znak Rady! – uśmiechnęła się Lena, wpatrując się w złocistą literę

– Kogo? – odezwała się Aleksandra, marszcząc brwi.

– Rady Valorum… – Odparł Markus.

Czarnowłosa pokręciła przecząco głową, nie wiedząc o co to całe zamieszanie.

– Nie powiedziałeś jej?! – Lena z rozbawieniem zwróciła się do Tenebriela.

– Oczywiście, że nie – prychnął nefilim, nie rozumiejąc skąd ta wesołość u Heleny.

– Możecie mnie oświecić, z łaski swojej– jęknęła Ola, krzyżując ręce na piersi.

– Z największą chęcią. Ja mam mówić czy ty? – Drake spytał Tenebriela.

– Ty – padła odpowiedź. – Nie lubię tych łzawych bajek.

– Jak chcesz – uśmiechnął się Markus i zatopiwszy wzrok w mozaice, począł opowiadać, dość szybko i cicho: – W zamierzchłych czasach nefilim rozplenili się na prawie cały świat, niczym zaraza. Król Królów, a konkretnie Kasper, wezwał do siebie najpotężniejszych z półaniołów. Wyniósł ich do godności hrabiowskiej i podarował ziemie. Sobie pozostawił stolicę i przylegające do niej grunty. Od tego czasu, z rozkazu króla, członkowie Valorum mieli opiekować się nefilim. Pilnować ich. A w razie potrzeby ścigać renegatów, czyli takich którzy przelewali ludzką krew, oraz sprzeciwiali się władcy i Bogu. Niestety, doszło do tego że władza królewska zaczęła słabnąć. W raz ze śmiercią ostatniego króla, Cor-Undara, hrabiowie urośli w siłę. Nie marnując czasu powiększyli swe majątki i wpływy. W rezultacie wcześniejsza opieka nad nefilim, szybko przerodziła się w kontrolę – westchnął. – Mimo iż przez eony zdarzało się, że rada podupadała, to jednak nie znalazł się nikt na tyle potężny, by raz na zawsze ją unicestwić. Targana wojnami, kłótniami i zdradami dotrwała do naszych czasów. Wielokrotnie zmieniając nazwę i skład. Dziś z dawnego wielkiego Valorum pozostało już tylko siedmiu Hrabiów Elektorów, którzy resztkami sił trzymają się świata, który usilnie próbuje o nich zapomnieć. Jedynie rządzona przez Araela Arhata Wieża Gwiazd przywodzi na myśl dawną potęgę rady. I to do jednego z jego najbardziej zaufanych sług należy również i ten o to pałac.

– Jego domena rozciąga się od Odry, aż po Don i Dniepr i wiele państw wchodzi w jej skład – wtrącił Tenebriel. – A jako Hrabia na Wschodzie uważany jest obecnie za najpotężniejszego z Valorum.

– Nigdy nie przywiązywałem wagi do tego jak wy nefilim, podzieliliście świat pomiędzy siebie – rzekł Markus.

 Tenebriel nie odpowiedział.

– Wolę inną wersję tej historii – odezwała się Lena. – Po za tym, chyba już najwyższy czas trochę się poruszać – podeszła do Drake’a i chwyciła go za rękę. – Chodźmy na dół – uśmiechnęła się czarująco. Ruchem głowy wskazała parkiet.

– Podoba mi się ten pomysł – poparła ją Ola.

Po mimo usilnych starań, nie udało im się przekonać Nefeeryty, by towarzyszył im na dole. Wolał pozostać na górze i zza balustrady obserwować tańczących. Natomiast Markus, Lena i Aleksandra, nie mieli zamiaru siłą ciągnąć go ze sobą. Chcąc nie chcąc udali się na parkiet sami. Nie byli tam pierwsi. Podczas kiedy oni słuchali słów Drake’a, wiele osób postanowiło wrócić na mozaikę, by spalić zbędne kalorie. Ale właśnie tam na mozaice czas płynął inaczej. Mijały utwory, zmieniała się muzyka, wszędzie pobłyskiwały kolorowe światła reflektorów. Gdzieniegdzie widać było jaśniejące flesze aparatów, które znikały równie szybko i niespodziewanie co się pojawiały.

Bawili się świetnie. Z minuty na minutę, zapominali o otaczającym ich świecie i uciekali w marzenia, pełne radości i szczęścia. W samym środku pałacu, wielkiego Araela Arhata, Hrabiego Valorum. Tam pomiędzy dźwiękami muzyki i światłami. To była ich noc, wszystkich razem i każdego z osobna. W końcu wśród szumu muzyki i dudniących bussów, Drake usłyszał głos Leny: – Muszę coś załatwić – nie czekając na jego reakcję, lub jakąkolwiek odpowiedź zniknęła w otaczającym ich tłumie. Markus i Aleksandra zostali sami, a Helena skierowała się ku schodom.

Lawirując pomiędzy krzesełkami i stołami, wreszcie go odnalazła. Nefeerytę. Stał oparty o balustradę, plecami do parkietu. W dłoniach trzymał telefon. Podeszła bliżej, chrząknęła znacząco. Podniósł głowę. Zmierzyła go karzącym spojrzeniem matki, matki, której nigdy nie miał.

– Dobrze się bawisz – spytała najzimniej jak tylko umiała.

– Cholernie dobrze – odparł Tenebriel. Schował zabawkę do kieszeni.

– Zamiast tu tępo stać, lepiej zejdź do Aleksandry…

– Rozmyślam – rzekł chłodno, starając się ją spławić.

– Nad czym? – nie dawała za wygraną.

– Rozmawiał ze mną Markus. Chciałby, żebym znów walczył, nie daje mi to spokoju… Dlaczego ja?

– Dziwisz mu się? – spytała już dużo cieplej. – Teraz kiedy mrok podniósł łeb, Trybunał potrzebuje pomocy. Wiesz mi, niewielu zostało już takich jak ty… Godnych zaufania.

– Ja?! Godny zaufania?! Nie słódź mi tutaj… to określenie do mnie nie pasuje. Oboje o tym wiemy.

– Pomyśl jak gówniana musi być sytuacja, skoro on szuka pomocy u ciebie… Swoją krucjatą, dałeś nam wszystkim Trzydzieści lat spokoju. Ale ciemność powróciła i już niedługo ciężkim całunem położy się na Hrabstwach Valorum. Ahrym zaatakuje Radę… Póki co powstrzymuje go jeszcze Arael Arhat i jego światło, ale co się stanie, gdy młody hrabia ulegnie pokusie? Wtedy Valorum upadnie, a równowaga sił zostanie zachwiana. Znajdziemy się pomiędzy imperium mroku, baroniami na wygnaniu i Arcyksięciem Kainem. To nikomu nie wróży dobrze.

– Lena oboje wiemy, że jestem nefilim. Mogę żyć cholernie długo i teoretycznie powinienem się przejmować tym całym syfem. Ja jednak mam zamiar związać się z Aleksandrą. Przy niej, czeka mnie życie śmiertelnika. Z daleka od smoków, ex aniołów, wampirów i reszty tego tałatajstwa. Chcę się w spokoju zestarzeć przy jej boku. Jesteś w stanie to pojąć?

– Staram się – warknęła. – Tylko że ty chyba nie do końca rozumiesz. Jest problem, którego nie dostrzegasz.

– Niby co? – spytał z niedowierzaniem.

– Aleksandra gamoniu… – jęknęła, zakrywając twarz dłońmi. Wzięła głęboki wdech. – Zrozum wreszcie. Kiedy ty wałęsałeś się na wschodzie, a Markus bawił się w pana wszechświata, ja miałam na nią oko. Ola to twoja jedyna słabość. Dzięki niej można cię kontrolować. Drake jest zbyt honorowy, by to robić. Ale znajdą się tacy, którzy mają ruchome zasady moralne. Pomyśl, gdzieś w mrokach czai się Edith… Ona nie zapomniała ci dawnych krzywd, a są i inni, którym zalazłeś za skórę. Trybunał mógłby zapewnić bezpieczeństwo Aleksandrze, o ile uda się go odbudować… Zastanów się nad propozycją Markusa.

– Ciekawe… – mruknął – Będę musiał nad tym pomyśleć… nad wszystkim co powiedziałaś

– Poprawiłeś mi nastrój – poklepała go po ramieniu. – A teraz chodź na parkiet i zajmij się nią. Nie wiadomo ile jeszcze mamy przed sobą dni spokoju. Lepiej je wszystkie wykorzystać… Chodź! – ponagliła go.

Pokręcił głową z niedowierzaniem. Z uśmiechem na twarzy ruszył za Leną. Zeszli po schodach. Właśnie skończył się jeden utwór i zaczynał nowy. Tenebriel podbiegł do Oli. Wyglądała na lekko zawiedzioną i najpewniej zniknęła by z parkietu, gdyby jej nie zatrzymał. Złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie, biorąc w ramiona. Źrenice dziewczyny rozszerzyły się. Bez słowa zarzuciła mu ręce na szyje. Objął ją w tali. Napawał się jej ciepłem i bliskością. Wtulił twarz w kruczoczarne, pięknie, pachnące wanilją włosy. Bujali się lekko w rytm piosenki.

– Wydajesz się zmartwiony… Co się stało? – szepnęła mu na ucho.

– Nie… Zdaje ci się – odparł, przyciskając ją mocniej do siebie.

Muzyka powoli cichła. Skończyła się też ich wyjątkowa chwila. Nie odchodzili od siebie. Dziewczyna położyła głowę na piersi Tenebriela. Słyszała jak bije jego serce, serce bijące tylko dla niej. Gładził ją delikatnie po hebanowych kosmykach. Aleksandra spojrzała mu głęboko w oczy.

 – Co się dzieje? – spytała.

Odgarnął niesforne kosmyki z jej policzka.

– Powiem ci jak będziemy sami – westchnął, czując jak słowa Leny ciążą mu na sercu.

– Przyrzekasz? – upewniła się.

– Owszem – uspokoił ją, tuląc do siebie.

Z głośników zaczęły płynąć nowe dźwięki. Kolejny utwór rozpoczął się na dobre.

 

– Wyglądają tak słodko. – Westchnęła Lena, patrząc na Aleksandrę i Tenebriela. – Gdybym nie wiedziała kim są, powiedziałabym że im zazdroszczę.

– Wiesz kochanie, myślę że, powinnaś dać tej dziewczynie szansę…

– Myślenie wychodzi ci słabiutko – odparła z jadowitym uśmiechem. Pociągnęła go za rękę.

Znaleźli się wśród wirujących par. Światła migały, grała muzyka. Drake objął ją jedną ręką, drugą delikatnie uchwycił jej dłoń. W porównaniu z jego była malutka. Wolnym krokiem obracali się to w jedną to w drugą. Lena patrzyła mu w oczy. Był jedynym mężczyzną w jej życiu. Kochała go ponad wszystko. Zaś myśli Markusa uciekały w zupełnie innym kierunku. Czy ona będzie ze mną szczęśliwa? Czy nam się uda. A może będzie tak jak zawsze. Ona się zestarzeje, a ja odejdę… – myślał gorączkowo.

– Hej?… – szepnęła, przyglądając mu się uważnie.

Pocałował ją tak, jakby jutra miało nie być, wyrzucając z głowy smutne myśli.

Po skończonym tańcu, podeszli do Tenebriela i Oli, którzy właśnie wrócili z góry. Ona ściskała w ręku miniaturową torebeczkę. On dwie szklane butelki coli. Jedną podał Markusowi.

– I jak? – Lena zwróciła się do Nefeeryty.

– Dużo lepiej – odparł. – Choć jak już mówiłem, mam nad czym myśleć.

Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Zmarszczyła brwi. – Przepraszam was na moment… muszę do toalety. Idziesz ze mną? – zwróciła się do Aleksandry.

– Mogę – odpowiedziała tamta, odrywając się od ukochanego.

– Oby obyło się bez trupów – rzucił zjadliwie Tenebriel, puszczając dziewczynę

– To akurat twoja specjalność – odszczeknęła się Lena.

Dziewczyny przepchnęły się między tańczącymi, by szybkim krokiem wejść po marmurowych stopniach i znaleźć się na piętrzę. Tam na górze, pomiędzy stołami kręciło się już nie wiele osób. Minęły platynową blondynkę i kilku facetów. Na lewo od szczytu schodów znajdowały się brązowe drzwi, prowadzące do toalety. Lena pchnęła je, otworzyły się cicho.

Weszły do środka. Cała łazienka była wyłożona jasnymi płytkami. Po prawej stronie, znajdowały się białe umywalki, nad którymi wisiały sporych rozmiarów, super czyste lustra. Ola podeszła do jednego z nich, postawiła torebeczkę na umywalce i lekko poprawiła usta. Lena natomiast przeszła kawałek dalej i skręciła w wąski korytarz na lewo, gdzie znajdowały się kabiny.

Kiedy już załatwiły swoje potrzeby, wyszły przed toaletę. Na zewnątrz czekali Drake i Tenebriel.

– Co dalej? – spytał Markus, chwytając Lenę w pasie i przyciągając do siebie.

– To się okaże – powiedziała kobieta i spojrzała na Nefeerytę.

– Mocno jesteś zmęczona? – mruknął Nefilim, otaczając Aleksandrę ramieniem.

– Troszeczkę… – szepnęła tuląc się do niego.

– Już prawie czwarta. Najwyższa pora się stąd zawijać – rzekł Tenebriel

– Jestem za – uśmiechnęła się słabo Ola.

– W takim razie chodźmy wszyscy – zaproponowała Lena.

Całą czwórką zeszli do szatni. Po drodze minęli, jeszcze bawiące się pary. Choć ilość osób na mozaice drastycznie spadła. Przy wejściu panowała cisza i spokój, jedynie pracownicy gawędzili wesoło. Bez problemu odzyskali rzeczy. Nefeeryta pomógł Aleksandrze założyć palto, a po chwili sam otulił się dyplomatką. Lena już ubrana podeszła do Drake’a. Stanęła na palcach.

– Bądź cierpliwy – szepnęła ukochanemu na ucho. – Rozmawiałam z Tenebrielem. Wydaje mi się, że ci pomoże.

– Jesteś kochana… – rzekł Markus, obejmując ją ramieniem. – Teraz pora zwrócić się do Arhata…

Po chwili dołączyli do nich właśnie Tenebriel z Aleksandrą. Całą czwórką wyszli na zewnątrz przez oszklone drzwi, wprost w objęcia zimy. Zaczynało powoli świtać. W czasie kiedy oni bawili się w najlepsze, pogoda zmieniła się diametralnie. Mogli już zapomnieć o bezchmurnym niebie, rozszalała się zamieć. Wiatr gnał płatki śniegu we wszystkie strony. Światło latarni z ogromnymi problemami przebijało się przez biały rój. Z trudem odnaleźli dróżkę którą tu przyszli. Bruk zniknął pod grubą warstwą puchu, tak samo jak oni zmierzając w stronę zaparkowanych samochodów, po chwili zniknęli w śród wszechogarniającej śnieżycy.

 

Koniec

Komentarze

Odwieczna walka między siłami Dobra i Zła…

:-) Zastanawiam się, czy stawianie przecinków we właściwych miejscach, używanie właściwych słów zamiast kolokwializmów oraz nie mylenie członkini orszaku panny młodej ze ścieżką wzmocniłyby siły Dobra. :-)

Poza tym, skoro to rozdział pierwszy, zmień kwalifikacje testu z “opowiadania” na “fragment”.

Dróżka wzmocniła siły dobra, a i kolokwializmy zmuszone były mocno przerzedzić swoje szeregi :) Zostały jedynie diabelskie przecinki, które zawsze były moją piętą achillesową…

Nowa Fantastyka