W drzwiach stała piękna, smukła kobieta. Włosy miała upięte w ciasny kok, jasnorude. Kilka niesfornych kosmyków wysunęło się i opadło kokieteryjnie na twarz. Zaprosiła mężczyznę do środka. Uśmiech, który wypłynął na jej usta, był sztywny, nie obejmował chłodnych oczu. Zachowywała dystans.
„Tak, to zdecydowanie kobieta z klasą” – pomyślał gość.
Postawił na podłodze torbę i zdjął kurtkę, którą zaraz zabrał służący.
– Zapraszam do salonu, doktorze Eberl. – Wskazała na najbliższe dwuskrzydłowe drzwi i ruszyła przodem.
Salon łączył się z częścią jadalną. Wnętrze było schludne i czyste, zwyczajne, wręcz pospolite. Do momentu, w którym lekarz zauważył ozdoby. Po plecach przebiegł mu nieprzyjemny dreszcz.
Na komodzie, najbardziej okazałym meblu w salonie, rzędem ustawiono zmumifikowane ludzkie głowy. Choć różnej wielkości, wyglądały dość podobnie. Nie sposób było odróżnić, które należą do mężczyzn, a które do kobiet. Na każdej z nich można było dostrzec strzępki włosów. Przez miniaturyzację były wysuszone i ciemne.
W salonie czuło się dziwny, lekko duszący zapach. Gospodyni, nie odrywając wzroku od gościa, zaprosiła go do stołu. Usiadł na wskazanym krześle. Zorientował się po chwili, że kobieta celowo wybrała to miejsce. Znajdowało się naprzeciw tej osobliwej wystawy. Lekarz widział w swoim życiu różne rzeczy. Nieobce mu były również praktyki, które w ostatnim czasie propagowała Trzecia Rzesza, ale ten widok napawał go obrzydzeniem. Nieraz już widział ciała, spreparowane w podobny sposób, ale nadal wzbudzało to w nim nieprzyjemne emocje. Na każdej głowie niezbyt wyraźnie wyrysowano swastyki. Z tej odległości trudno było to ocenić, ale sprawiały wrażenie słabo dopracowanych. Na ten widok, momentalnie odechciało mu się jeść.
Kobieta niczym kocica obnażyła zęby i zagadnęła gościa:
– Jak się panu podoba moja kolekcja? – Głos jej drżał od źle skrywanej emocji.
Przez chwilę milczał, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Zaprawdę interesująca, frau Koch. Prawdziwa?
– Och, tak. Wyjątkowo udane okazy. Niech pan mi uwierzy, były większe niż nasze własne. – odparła wyraźnie z siebie zadowolona. – Napije się pan czegoś?
– Herbaty, jeśli to nie problem.
Nie wstając z miejsca, Ilse Koch sięgnęła do sznura, wiszącego koło stołu i pociągnęła. Rozległo się dźwięczenie. Lekarz dopiero teraz spostrzegł, że w górze znajdowały się niewielkie dzwoneczki, które służyły do przyzywania służby. Wzrok przyciągnęło kilka ozdobnych abażurów, zwisających z sufitu. Wydawały się zupełnie nie pasować do siebie i do pomieszczenia. Były bladobeżowe z wyrysowanymi na nich kwiatami, sercami i jakimiś szlaczkami, złożonymi w jedną większą całość.
Z zamyślenia wyrwał go głos gospodyni.
– Marie, przynieś herbaty – powiedziała Ilse do służącej, która zjawiła się w salonie.
Kobieta kiwnęła tylko usłużnie głową i wyszła. Nie minęło nawet kilka minut i do pokoju wróciła już z tacą, na której stał dzbanek z parującą herbatą, filiżanki, cukiernica oraz ciasto.
Za nią wbiegło dwoje dzieci, które gdyby nie groźne spojrzenie matki, zgarnęłyby wszystko dla siebie. Dziewczynka prawie natychmiast wyszła, ale chłopiec został. Po chwili ku zdumieniu lekarza, podszedł do kredensu i wsadził palec w usta zmumifikowanej głowy. Na ten widok lekarz miał ochotę krzyknąć. Siłą woli powstrzymał się, bo matka, jak widać, nie wzbraniała takich praktyk.
Frau Koch upiła nieco i zwróciła się bardziej poufale.
– Mam nadzieję, że się panu u nas spodoba. Mąż coraz częściej jest oddelegowywany w inne rejony… Chyba to panu nie przeszkadza? – zapytała.
Doktor przyjrzał się jej dokładniej. Zadbana i zgrabna jak dwudziestolatka, choć z pewnością liczyła znacznie więcej wiosen. Dwie ciąże i porody nie zaszkodziły sylwetce. Zupełnie nie znać było po niej upływu czasu. Może właśnie dlatego ręce ukrywała w rękawiczkach, aby nie pokazać, że skóra jest tam w gorszym stanie. Heinrich mógł śmiało stwierdzić, że wydawała mu się również tajemnicza. Mąż wiecznie nieobecny i ten salon… Właściwie cały dom musiał skrywać masę sekretów.
– Wierzę, że jest pan w stanie nam pomóc. Nasze prace, moje i doktora Zieglera, o którym zapewne pan słyszał… Nieprawdaż? – Przerwała na moment, a gdy Heinrich Eberl pokiwał głową, kontynuowała: – Stanęły w martwym punkcie. Potrzebujemy kogoś doświadczonego, ale zarazem z nowatorskim podejściem. Ludzie, tacy jak pan, mogliby bardzo nam się przydać. Te nowe techniki. Doktor Ziegler nie jest już młody, a i tak pracuje ponad wszelkie moje oczekiwania. Niemniej jednak przydałaby się nam pańska pomoc. Świeża krew. – Nagle zakończyła swój wywód.
Heinrich milczał przez chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie był do końca przekonany. Sam salon świadczył o dziwacznym guście gospodyni, ale czy w swoim czasie nie robił rzeczy równie kontrowersyjnych? Czyż do pracy w laboratorium nie używał materiałów, które udostępnili mu rodacy? Pamiętał, jak jeszcze niedawno wraz z innymi studentami w Bonn kształcił się w zakresie wykorzystywania ludzkiego ciała. Jeńcy z obozów idealnie nadawali się na produkty nowego rynku. Skoro można było wykorzystywać mydło z ludzi, włosy, czy te głowy nie mogły być ozdobą, jeśli takie było upodobanie Ilse Koch? Chociaż taki pożytek można było z nich mieć.
Spojrzał ponownie na kobietę. Ona miała władzę, dało się to odczuć, nawet teraz gdy siedziała naprzeciw niego, tak dumna ze swych trofeów. Zebrała je starannie i szczyciła się nimi. Ta duma dodawała jej elegancji i przyciągała go. Nieobecność męża też robiła swoje.
– Zgadzam się na zapoznanie z badaniami, frau Koch. Mam nadzieję, że nie będę tego żałował – powiedział i skłonił głowę.
Kobieta nie okazała żadnych emocji, tylko jej oczy rozbłysły na chwilę zadowoleniem.
– Tak się cieszę! Nawet nie wie pan, jak wielka to ulga! – powiedziała.
„Jakbym w rzeczywistości miał jakiś wybór” – pomyślał Heinrich.
– Może przejdziemy na ty, doktorze? Tak będzie łatwiej – powiedziała Ilse.
Kiwnął tylko głową.
– Ilse. – Wyciągnęła do niego rękę.
– Heinrich – powiedział i podał jej dłoń. Uchwyciła ją zadowolona, delikatnie gładząc.
„To dziwne” – pomyślał.
Rękawiczki, które miała na sobie były delikatne i miękkie niczym ludzka skóra.
***
Buchenwald dzielił się na dwa obozy – kobiecy i męski. Dzień był mroźny, ale rześki. Słońce po raz pierwszy od wielu dni przebiło się przez chmury. Mogło to zwiastować rychły koniec zimy. Warunki do zwiedzania przyszłego miejsca pracy Heinricha Eberla były wręcz idealne.
Czystość oraz porządek natychmiast rzucały się w oczy – nic nie można było zarzucić frau Koch. Ludzie pracowali, ale za to dostawali pożywienie i schronienie. Powinni się cieszyć, że w ogóle pozwalają im żyć. Polacy, Cyganie, Czesi, Żydzi i inni do końca swych dni będą tanią siłą roboczą. Więźniowie wyglądali jednakowo i wydawało się, że niczego im nie brakuje. Nie widział może wszystkich baraków, ale czyż to nie wystarczy, aby móc ocenić pracę, jaką Ilse Koch włożyła w ułożenie jeńców? Takie przemyślenia chodziły po głowie doktora. Nawet napis nad wejściem zdecydowanie przypadł mu do gustu: „każdemu, co mu się należy”.
„Toż to prawdziwy wyczyn” – myślał Heinrich Eberl.
Gdy przechadzał się z nią, z daleka dostrzegał pracujące kobiety. Obok przechodzili kłaniający się mężczyźni w pasiastych strojach. Wszystko wyglądało jak w prospektach Trzeciej Rzeszy, wprost idealnie.
– Jak ci się podoba obóz, Heinrich? – zapytała, gdy spacer trwał już blisko dwadzieścia minut.
– Tak zadbanego ośrodka jeszcze nie widziałem! Nawet są zadowoleni – powiedział. – Jak tego dokonaliście?
Szła sprężystym krokiem.
– Och, drogi Heinri. To moja zasługa – powiedziała Ilse, nie udając skromności. – Nie wiesz, że kobiece dłonie potrafią sprawić wiele. Więźniowie mnie uwielbiają, a ja co grzeczniejszych nagradzam. Mój mąż dawno przestał się przejmować sprawami Buchenwaldu. Po prostu się do tego nie nadawał. Ot co! – powiedziała Ilse z wyraźnym zadowoleniem.
Lekarz okazał zdumienie. Nigdy nie spotkał kobiety, która byłaby takim zarządcą. Pod jej rządami ludzie musieli być naprawdę szczęśliwi, zaczynał okazywać Ilse coraz większy szacunek.
– Musisz przyznać, że nasz obóz to urocze miejsce. Jeśli do tej pory tak nie uważałeś, to wiedz, że zaraz zmienisz zdanie – stwierdziła Ilse, gdy lekarz nic przez dłuższy czas nie mówił.
Minęli kilka stanowisk pracy, parę baraków i skierowali się do dużych pomieszczeń po lewej stronie. Kręciło się tam sporo umundurowanych. Wielu kłaniało się przechodzącej Ilse i jej towarzyszowi, ale ona nie zwracała na nich uwagi. Pomieszczenie, do którego go zaprowadziła, było dosyć duże, o nieregularnym kształcie. Wyglądało na stawiane w pośpiechu, choć w miarę zadbane. Ilse podeszła do drzwi naprzeciwko i zastukała delikatnie.
– Czy wszystko gotowe? – spytała, gdy drzwi się lekko uchyliły. – Możemy już wejść?
Ktoś coś odpowiedział z drugiej strony, ale głos był tak niewyraźny, że Heinrich Eberl nic nie dosłyszał. Zauważył dziwne oznaczenia. Czy to były wyryte w drewnie kolejne swastyki? Nie miał pewności, gdyż wszystko było rozmyte.
Zdziwiło go też, że przy ograniczonej ilości powierzchni w obozie, ta część jest cały czas pusta. Oczekiwanie nie trwało zbyt długo, zostali wprowadzeni do kolejnego pomieszczenia. Pierwsze, co dobiegło do jego uszu, to postękiwania.
Gdy minął niewielki przedsionek, jego oczom ukazały się stoły i łóżka, a na nich więźniowie. Wszyscy bez wyjątku byli w zadziwiających pozach, których w tym miejscu się nie spodziewał. Wielu z nich było przywiązanych i zakneblowanych, a inni robili im takie rzeczy, że nawet młodemu lekarzowi twarz poczerwieniała. Pomieszczenie wyglądało jak miejsce schadzek dla więźniów. W szoku sam nie wiedział, w którą stronę kierować wzrok. W pewnym momencie na dłużej skupił spojrzenie na dwóch mężczyznach i kobiecie. Przynajmniej tak mu się wydawało, że to co było między nimi, kiedyś musiało być kobietą. Głowę miała praktycznie łysą, a cała trójka była tak przeraźliwie chuda, że żebra wyraźnie się na ich ciałach odznaczały. Dopiero po zdjęciu więziennych ubrań, można było dostrzec, że nawet w tak dobrze prowadzonym Buchenwaldzie, jedzenia nie ma zbyt wiele.
Kobieta rozpaczała i próbowała się wyrywać, ale mężczyźni sobie z nią poradzili. Jeden trzymał ją w stalowym uścisku, czekając niecierpliwie na swoją kolej, a drugi robił swoje. Dłonie trzymał na jej biodrach i od tyłu penetrował jej ciało. Nie bacząc na protesty kobiety, poruszał się coraz szybciej i pewniej. Gdy zaczęła zawodzić, któryś z nich stracił w końcu cierpliwość. Miał dość jej wyrywania i wycia. Uderzył głową więźniarki o blat, a ona straciła przytomność. Już nic im nie przeszkadzało. Nawet kapiąca z jej twarzy krew. Gdy więzień skończył ustępując, kolejkę drugiemu Heinrich zauważył, że na ciele po rękach mężczyzny zostały sine ślady.
– Wszystko jest dla ludzi. Nawet dla nich. Możesz patrzeć, jeśli chcesz, drogi Heinrichu – powiedziała bardziej poufale i dodała: – To sama natura. Oni tego pragnęli, a ja im to umożliwiłam.
Patrzyła na więźniów, niemal pożerając wzrokiem. Niczym wielki drapieżnik, który dopadł swoje ofiary. Eberl pozostał na miejscu, a ona nie oglądając się za siebie, z wyraźnym zadowoleniem podeszła w stronę pierwszego „łóżka”.
– Spójrz tylko, czyż to nie piękne? – zapytała.
Na tym stole kobieta leżała na plecach, a młody mężczyzna poruszał się rytmicznie. Oboje byli wychudzeni. Może nie aż tak bardzo jak tamci. W tym akcie, nie było żadnego uczucia. Nawet jednej iskierki, tylko zwykły seks, bez większych emocji, taki by zaspokoić swoje potrzeby. Heinrich musiał przyznać, że wszystko jest takie puste, bez uczuć i przywiązania. Nadal stał w miejscu. Nie wiedział, co o tym myśleć. Czuł się oderwany od rzeczywistości. Zastanawiał się, jakby to było, gdyby teraz Ilse zamiast do więźniów podeszła do niego… Ona jednak w tym czasie z wyraźnym zadowoleniem na twarzy, pogłaskała po chudej ręce zdecydowanie zajętego więźnia.
– Cóż, za delikatna skóra. Wprost idealna – powiedziała do siebie.
Po chwili jednak zwróciła się znów do młodego doktora i wzięła go pod ramię.
– Może następnym razem do nich dołączymy? – wymruczała, a później się roześmiała, jakby był to najlepszy żart na świecie.
Heinrich tego nie widział, ale gdy wychodziła kiwnęła w stronę oficera, dając zdecydowany znak, aby zajął się więźniem o delikatnej skórze. Potrzebowała nowych rękawiczek. Stare się nieco przetarły.
Młodego lekarza natomiast dręczyło jedno pytanie. Czy następnym razem dołączą z Ilse do więźniów?
***
– Pamiętaj o skórze. Chcę, aby była idealna! – powiedziała Ilse z naciskiem.
Znów widział ogień w jej oczach.
– Mówiłam ci, kretynie, że ma być nienaruszona! – Wykrzywiła twarz w gniewie, gdy stary Waldemar Ziegler zadarł skórę, leżącej na blacie młodej kobiety.
Rysa przechodziła w miejscu, w którym wyłaniał się tatuaż. Ciało młodej więźniarki zdobiła ogniście czerwona róża. Teraz ozdoba miała posłużyć komuś innemu.
– Idioto, miałeś tylko objechać dookoła. Czy o tak wiele proszę? – darła się Ilse Koch. – Widzisz, Heinrich? Nawet z martwych nie można mieć pożytku, bo jakiś inny żywy wszystko spieprzy!
Po raz pierwszy widział na jej twarzy tak ogromne wzburzenie. Minęło kilka miesięcy od jego przyjazdu. Czas mijał zdecydowanie zbyt szybko. Kiedy chciała, była wspaniałą kochanką, świetną nauczycielką, jego mentorką. Wiele się od niej nauczył, ale wiedział, że nie należy się zbyt mocno sprzeciwiać. Ta kobieta trzymała w garści cały Buchenwald. Już dawno przyznał przed sobą, że zawładnęła jego duszą i ciałem. Bez niej i tej pracy jego życie nie byłoby tak ekscytujące. To co pokazali mu w Bonn, było niczym przy tym co odkrył w obozie. Wcześniej nie miał do czynienia z żywymi okazami eksperymentów. Trzecia Rzesza chciała, aby wszystko odbywało się po cichu. Szybkie morderstwa i jak najszybsze wykorzystanie ciał pojmanych więźniów.
– Ilse, przecież wiesz, że ciężko jest to zrobić, gdy są tacy chudzi – odpowiedział doktor Ziegler.
Usta drżały mu ze strachu. Obawa, że Ilse może mu coś zrobić z każdym dniem była bardziej realna. Już nawet jako kochanek jej nie wystarczał.
„I bardzo dobrze, zdecydowanie muszę go zastąpić” – stwierdził w myślach Heinrich. – „Tylko ja mogę jej pomóc. Być przy niej.”
Nie widział nic złego w zadawaniu bólu. Na razie tylko się przyglądał, ale wiedział, że niebawem nadejdzie ten dzień, gdy z jeszcze żywego człowieka zedrze skórę. Ilse twierdziła, że właśnie wtedy jest najlepsza zabawa. Wszystko, aby ją zadowolić. Teraz jednak musiał obserwować. Ona chciała, aby wykonywać wszystko w określony sposób, niczym rytuał.
***
Mężczyzna z przerażeniem spoglądał na roztrzęsioną kobietę. Jej maniery i opanowanie zniknęły. Siedział na kanapie, a ona opierała się o biurko. Znajdowali się w gabinecie jej męża. Nad głową pysznił się najnowszy nabytek Ilse. Jasny abażur, ozdobiony czerwoną różą w jednym miejscu nieco uszkodzoną, rozlewał delikatne światło.
– Och, drogi Heinrich! – wykrzyknęła, rzucając mu się na szyję. – Ty nic nie rozumiesz! To źli ludzie. Znajdą nas!
– Ucieknijmy, Ilse! Uda nam się, wierzę w to!
– Ale co z Gisele i Atrwinem? – zapytała z przerażeniem o los swych dzieci.
– Zabierzemy, wychowamy jako nasze!
Kiedy tu przyszedł, nie sądził, że będą jakieś problemy. Ponoć państwo zaczęło respektować prawa więźniów. Niepokojące słuchy docierały do nich z innych części kraju. Ktoś ich wsypał, a władza zamierzała zareagować. W opinii Heinricha nie było się do czego przyczepić. Tych kilka niewinnych eksperymentów, które wyszły poza ramy standardów, to wszystko dla dobra ich rasy. On to wszystko pojął dzięki Ilse. Wiedział, że te działania przyczynią się do zwycięstwa Trzeciej Rzeszy. Więźniowie z obozu byli jedynie problemem, którego chcieli się pozbyć. Oni powinni cierpieć za swoje grzechy. Czyż nie tego właśnie pragnęła władza?
Kochanek znów spróbował ją uspokoić i ucałował z przejęciem. Całowałby ją długo, gdyby mu nie przerwała. Wstała z kanapy, zostawiając zdezorientowanego mężczyznę. Koszulę miał rozpiętą i spodnie zsunęły mu się na uda. W tym czasie Ilse zaczęła chodzić w tę i z powrotem po pokoju. Informacja była świeża, dosłownie kilka minut temu przyniosła ją służąca, gdy jeszcze w najlepsze zabawiali się na niewielkiej kanapie. Wszystko byłoby dobrze, gdyby Ilse nie stwierdziła, że trzeba sprawdzić, co jest w kopercie.
Zupełnie nie przejmowała się tym, że jest zaadresowana do jej męża.
– Nie mogę stąd wyjechać – powiedziała, głucha na prośby Heinricha.
– Buchenwald to nie jedyne miejsce. – Próbował przemówić jej do rozsądku. – Przecież możemy żyć gdziekolwiek.
– Biedny, Heinrich! Ty naprawdę nic nie pojmujesz – powiedziała. – Myślałam, że będę mieć więcej czasu. Och, jaka szkoda!
– O czym ty mówisz, najdroższa? – zdziwił się Heinrich, a po przedłużającym się milczeniu, dodał: – Przecież możemy mieć mnóstwo czasu! Jesteśmy razem, to chyba najważniejsze.
Ilse patrzyła na niego. Uczucie, które jeszcze przed momentem widział w jej oczach, zmieniło się w niechęć i szyderstwo.
– Oj, biedny, głupiutki, Heinrich. Ty naprawdę nic nie rozumiesz? – zapytała drwiąco. – Buchenwald jest tym wszystkim, czego pragnęłam i nadal pragnę.
Gdy zastanawiał się nad odpowiedzią, Ilse Koch kontynuowała:
– To wszystko to ułuda, iluzja.
– Ale co jest iluzją?
– Głuptasie, nie wiesz? – W jej głosie nie było czułości. – Ja nią jestem. Świat nie jest taki, jak ci się wydaje. Ja też taka nie jestem.
– Wiem, jaka jesteś. Poznałem cię, Ilse.
– Nic o mnie nie wiesz. Myślałam, że dane będzie mieć nam nieco więcej czasu. Wierzyłam, że coś zmienię. Ludzie nie rozumieją, jak wiele dla nich zrobiłam. Wszystko dla tego kraju, dla narodu!
Lekarz był zdumiony jej słowami. Wydawało się, że nie do końca do niego docierają.
– Waldemara Zieglera uczyniłam moim pomocnikiem. Wierny Waldemar, zawsze u mego boku. Och! Nie patrz tak na mnie… Wiele lat zajęło mi dojście do władzy. Teraz gdy ją mam, nie puszczę. Nie oddam nikomu!
Heinrich obawiał się, że Ilse pomieszało się w głowie. Wstał szybko i próbował do niej podejść, ale ona zgrabnie uniknęła jego rąk.
– Ilse…
– Nie, Heinrich, ja zostaję. To całe moje życie! Tu mnie uwielbiają – bredziła od rzeczy. – Więźniowie mnie kochają. Słyszałeś jak do mnie mówią?
Gdy nie odpowiedział. Dodała:
– Łaskawa pani. Zawsze tak mnie witają.
Patrzył na nią, ale nie mógł znaleźć słów, które by do niej dotarły. Jak mogła być tak zaślepiona? Władza nie popierała zbyt wielkiego rozgłosu. Bała się, że dotrze to poza granice kraju. Wszystko miało odbywać się szybko i po cichu. Buchenwald za sprawą Ilse stawał się miejscem coraz bardziej popularnym i rozpoznawalnym. W ostatnim czasie wielu wysoko postawionych wojskowych przyjeżdżało, zwiedzić ich placówkę. Budziła zachwyt i prestiż. Widocznie komuś się to nie spodobało.
– Nie możesz! Przecież wiesz, że wszyscy zostaniecie oskarżeni. Może się to nawet skończyć śmiercią! Sądy ostatnio nie są zbyt łaskawe! – krzyknął, ale nie zrobiło to na niej wrażenia. – Nie widzisz, że to koniec?
– Nic mi nie zrobią! Nie po to tyle lat walczyłam z przeciwnościami losu. Nie dam tego sobie odebrać!
Była głupia. Dopiero teraz pojął, jak bardzo jest zaślepiona. Nie widziała nic więcej poza Buchenwaldem. Myślał, że jest inna, ale jak widać cały czas pod maską wielkiej damy, kryło się chłopskie pochodzenie. Poznał całą jej historię. Sama nic nigdy mu nie zdradziła, ale on miał swoje sposoby. Pochodziła z nisko urodzonej rodziny i tylko dzięki zbiegowi okoliczności znajdowała się tu w tym miescu.
– Odchodzę – powiedział po przedłużającym się milczeniu. – Przykro mi, Ilse.
– Chyba żartujesz – odparła nawet się na niego nie oglądając. – Nie możesz!
Wstał. Podciągnął spodnie i ruszył do drzwi. Nie patrzył nawet w jej kierunku. Nie był w stanie. To co kiedyś uważał za silną kobietę, teraz przedstawiało się żałośnie. Nie tak ją chciał zapamiętać. Ona jednak podeszła do niego. Słyszał jej kroki. Może jeszcze zmieni zdanie? Nie zdążył się odwrócić, gdy zagrodziła mu drogę. Chciał coś powiedzieć, ale ona nie czekając na reakcję, wbiła mu sztylet prosto w pierś. Zaskoczony tym nagłym atakiem, nie zdążył zareagować. Jeszcze przez moment ciężko dyszał, nie mogąc uwierzyć co się stało. Skąd wzięła sztylet? Dlaczego?
– Przykro mi, Heinrich – powiedziała Ilse, wyjmując nóż z jego piersi. – Nie chciałam, aby tak się to skończyło. Naprawdę. – Dotknęła delikatnie jego twarzy. – Skoro nie chcesz zostać, zginiesz. Nie pozwolę ci odejść. To ja porzucam. Nie na odwrót.
Ostatnie słowa błąkały się w resztkach świadomości. Gdy umierał, zobaczył, jak Ilse pierwszy raz zdejmowała ukochane rękawiczki z ludzkiej skóry. Przyszła mu do głowy dziwna myśl – zrobiła to, aby ich nie zabrudzić.
Cały czas mówiła, lecz tych słów już nie dosłyszał, a może nie zrozumiał. Tonął.
***
Tylko dla Niemców, 25.05.1943
Buchenwald – koniec z samowolą
Władza Buchenwaldu została postawiona przed sąd. Aresztowanie odbyło się dwudziestego trzeciego maja. Przed sądem znalazły się takie osobistości jak Hans Merbach, Hubert Krautwurst, Emil Pleissner, Otto Koch, Ilse Koch, Waldemar Ziegler i wielu innych. Pełną listę czterdziestu nazwisk znaleźć można na stronie szóstej dzisiejszego wydania.
Załoga Buchenwaldu została oskarżona o nieodpowiednie i nielegalne praktyki w ośrodku dla więźniów. Nowa załoga objęła kierownictwo i prowadzi śledztwo związane z postępowaniem aresztowanych.
Najgłośniejsze zatrzymanie odbyło się w pomieszczeniach służbowych. Ilse Koch wraz Waldemarem Zieglerem znaleziono w niedwuznacznej sytuacji w pomieszczeniu pełnym więźniów, którzy jak sami przyznali byli zmuszani do odbywania stosunków na życzenie Ilse Koch. Sprawa jest w toku. Po zapoznaniu się z materiałem dowodowym zostanie ustalona rozprawa sądowa.
Poszukiwany jest lekarz Heinrich Eberl. Władze podejrzewają, że miał znaczny wpływ na sytuację, która miała miejsce w obozie.