- Opowiadanie: lszoszk - Rok 2612

Rok 2612

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Rok 2612

(do lektury zaleca się odszukać na YouTube i włączyć uwerturę do „Roku 1812” Piotra Czajkowskiego)

– Co z nim? – zapytał Michaił wskazując na mężczyznę leżącego na górnej pryczy pod ścianą. – Nie rusza się od trzech dni.

– Jak to, nie wiesz? – zdumiał się Jakow. – Zabrali mu telefon. Nie może zarejestrować się na zbiórkę, iść do kopalni, ani dołączyć do obiadu. A jak nie ma telefonu, to nie może nawet wysłać wiadomości do naczelnika obozu.

– Cholera, nieźle musiał przeskrobać – zdziwił się Michaił. Od kiedy został umieszczony w kolonii karnej trzy dni temu codziennie poznawał nowe zasady rządzące więzienną codziennością. Miał na to czas – został skazany na pięćdziesiąt lat robót. – Przecież on niedługo umrze. Bez internetu, bez jedzenia.

– Zasłużył sobie – wzruszył ramionami Jakow. – Krążą pogłoski, że nawrzucał Wasylowi Wasyljowiczowi pod jego zdjęciem profilowym. Chociaż niektórzy mówią, że cofnął gwiazdkę ostatniemu wpisowi komendanta. Osobiście przychylałbym się do pierwszej wersji.

– I co z nim teraz będzie?

– A ja wiem? – Jakow przerzucał pościel w poszukiwaniu ładowarki do telefonu. Obok samego aparatu była to najważniejsza część więziennego wyposażenia. – Podejrzewam, że poleży tutaj jeszcze kilka dni, a później przyjdą go usunąć.

– Usunąć? – Michaił zadrżał na samą myśl. Usunięcie oznaczało dożywotnie pozbawienie dostępu do internetu. Takiemu osobnikowi nie pozostawało wówczas nic innego jak życie na wygnaniu gdzieś na dalekiej Syberii albo jednej z wulkanicznych wysepek na Pacyfiku. Od połowy XXI wieku całe życie zaczęło stopniowo przenosić się do internetu – najpierw rozrywka, później edukacja, wszystkie urzędy, służba zdrowia, nawet armia to niemalże tylko hakerzy. Jedyną pozostałością dawnych czasów są kurierzy, którzy dostarczają do domów jedzenie i przesyłki. No i personel obsługujący atomowe katiusze, na wypadek czwartej wojny światowej.

– Mogę jakoś tobie pomóc? – Michaił podszedł do mężczyzny, kiedy Jakow wyszedł za potrzebą i w baraku nie było nikogo innego.

Mężczyzna początkowo nie reagował, ale kiedy Michaił położył rękę na jego ramieniu, drgnął. Odwrócił się na drugi bok i wbił w Michaiła spojrzenie swoich gasnących oczu. Jego twarz była poorana głębokimi bruzdami, a ciężkie powieki ciążyły nad oczami niczym teatralna kurtyna w ostatnim akcie.

– Wiem, że niedługo mnie usuną – jego głos był porowaty, a przy tym świszczący. – Mam tylko jedno życzenie. Weź to – wyciągnął spod poduszki zmiętą kartkę i wcisnął ją do ręki Michaiłowi. – Kiedy nadejdzie właściwy moment…

Mężczyzna nie dokończył zdania, gdyż do baraku wpadł Jakow i Michaił wyskoczył jak sprężyna udając, że krząta się wokół swojego posłania.

– Michaił, zbiórka za pięć minut. Właśnie dostałem zawiadomienie w telefonie – oświadczył Jakow. Michaił wetknął kartkę, którą przekazał mu mężczyzna głęboko do kieszeni i wraz z kolegą udał się na zbiórkę.

 

– Baczność! – komendant obozu Wasyl Wasyljowicz wydarł się jak zwykle opluwając pierwszy szereg więźniów flegmą zalegającą w gardle. Chorował na pylicę, której nabawił się nie wychodząc z mieszkania przez pięć lat. Tyle trwała Druga Wielka Wojna Ojczyźniana, a on jako dowódca piątego pułku strzelców wyborowych nie mógł odejść od komputera ani na chwilę. To była pierwsza globalna wojna, która toczyła się wyłącznie w internecie, tak przynajmniej naucza się dzisiaj na lekcjach historii. – Co to, kurwa jest, Iwanowicz? Równaj! – dźgnął jednego z więźniów pogrzebaczem, który zazwyczaj służył mu do sięgania po komputer bez wstawania z łóżka. Iwanowicz jęknął, ale wykonał polecenie.

– Fiodorze Dawidowiczu, odczytajcie raport! – wrzasnął w kierunku asystenta, któremu ze strachu trzęsły się ręce. Miało się wrażenie, jakby zaraz miał upuścić telefon na ziemię.

– Zalogowanych czterystu siedemdziesięciu dwóch! – pisnął Fiodor Dawidowicz przesuwając trzęsącymi się dłońmi po ekranie dotykowym. – Niezalogowany jeden!

– A kto się, kurwa, nie zalogował?! – komendant opluł Fiodora Dawidowicza, tak że ten musiał dyskretnie przetrzeć ekran telefonu, aby odczytać nazwisko nieszczęśnika.

– Paweł Nikołajewicz, komendancie! – głos niemal uwiązł mu w gardle.

– Usunąć skurwiela! – wrzasnął Wasyl Wasyljowicz uderzając pięścią w otwartą dłoń i zaciskając szczęki jak niedźwiedź dobierający się do zwierzyny.

– A zalogowani w prawo zwrot! – odwrócił się w stronę więźniów. – Barak numer cztery idzie wydobywać glinę! Barak numer trzy do kopalni złota! Barak numer dwa buduje drogę z kopalni złota do naszego obozu! A barak numer jeden… – komendant zawiesił głos napawając się strachem, który padł na więźniów – …idzie kopać bitcoiny![1]

Przez ustawionych w szeregu więźniów jak fala meksykańska przetoczyło się westchnienie – po części z ulgi, po części ze współczucia dla feralnego baraku. Chociaż wszystkie prace wyglądały pozornie – więźniów sadzano w przeszklonych boksach przed komputerami, aby raz za razem posyłali wirtualnych robotników do odpowiednich miejsc – kopanie bitcoinów było najcięższym zadaniem. Oddelegowani pechowcy musieli najpierw wprawić w rozruch olbrzymie komputery pamiętające jeszcze czasy przedwojenne, a później pilnować, aby wykorzystanie ich pamięci wirtualnej pozostawało na maksymalnym poziomie. Obozowa norma wynosiła 89% i każdy wynik poniżej był karany zmniejszeniem racji żywnościowej. Stare komputery często się zawieszały i przegrzewały, dlatego praca przy nich to było nieustanne dokręcanie śrubek, czyszczenie systemu chłodniczego i skanowanie w poszukiwaniu ewentualnych wirusów. Jeden z komputerów trząsł się niczym pralka, kiedy osiągał wydajność 85%, dlatego jedyną możliwością, aby utrzymać pracę na najwyższym poziomie było siedzenie na nim okrakiem.

 

Michaił miał dzisiaj szczęście – został oddelegowany do kopalni gliny. Posadzony przed przestarzałym komputerem musiał pilnować, aby wysyłać robotników do znajdujących się w pobliżu kopalni gliny. Kiedy ci wracali z ładunkiem, wysyłał ich ponownie i tak przez czternaście, a czasem i szesnaście godzin dziennie. Glina była stosunkowo łatwą działką, bo w rejonie Magadanu nie było zbyt wiele tego surowca. Niemniej średnio co pięć minut klikał kolejno: zaznacz wszystkich -> rozładuj ładunek → zaznacz wszystkich -> wyślij do kopalni. Dla porównania, w kopalni złota trzeba było klikać co trzy minuty, a w kamieniołomach co dwie. Ci, którzy pracowali w kamieniołomach szybko tracili zmysły i później budzili się w nocy spoceni, że zmrużyli oko na dłużej niż sto dwadzieścia sekund.

W przerwach pomiędzy klikaniem Michaił wyciągnął kartkę, którą otrzymał tego poranka od tajemniczego mężczyzny. Nagryzmolono na niej kilka słów:

 

Pamiętaj, pamiętaj, o piątym listopada,

O dzielnym chłopie, któż go rozpłatał?

Oby nigdy to wydarzenie,

Nie odeszło w historii zapomnienie.

 

„Jak ja dawno nie widziałem odręcznego pisma” Michaił podekscytował się widząc koślawe litery. Cyrylicy nauczyła go babcia, kiedy był jeszcze dzieckiem – przynosiła mu czytanki wydrukowane na papierze i spięte twardym kartonem. Nazywała je książkami. Chociaż potrafił rozpoznać pojedyncze litery, nie był w stanie przeczytać całego zdania. Miał schować kartkę z powrotem do kieszeni i zapomnieć o niej na resztę dnia, kiedy dostrzegł na odwrocie niewielki napis. Był to adres strony internetowej, o której wcześniej nie słyszał. Zaintrygowany wpisał ją w wyszukiwarkę i czekał. Ze zdziwieniem odkrył, że dostęp do niej nie był zablokowany, tak jak to miało miejsce z większością witryn. Władza, a szczególnie ta więzienna, ściśle kontrolowała przepływ informacji i ograniczała dostęp do wszelkich wrogich i reakcjonistycznych portali.

Z głośników popłynęła muzyka, w której rozpoznał uwerturę do opery „Rok 1812” Piotra Czajkowskiego. „Jak ja dawno tego nie słyszałem!” próbował przypomnieć sobie, kiedy po raz ostatni obcował z muzyką klasyczną. W młodości studiował muzykologię i chyba wtedy po raz ostatni ściągał z internetu zremasterowaną antologię mistrzów XIX wieku.

Z zadumy wyrwało go oblicze uśmiechniętej lalki z kanciastymi wąsami i brodą w kształcie trapezu, które pojawiło się na ekranie komputera. Zaróżowione policzki na porcelanowej twarzy przywodziły na myśl cyrkowego clowna, ale maska miała w sobie coś złowieszczego. Michaiłowi przebiegł dreszcz po plecach. Pod spodem widniał zegar odliczający czas – wskazywał, że pozostało jeszcze dwanaście godzin. „Do czego?” Michaił nie miał pojęcia. Spojrzał jeszcze raz na kartkę, a później przeniósł wzrok na oblicze złowieszczej lalki. Zamknął przeglądarkę internetową i przywrócił podgląd na kopalnię gliny.

 

O godzinie dziewiątej wieczorem wyświetlacz telefonu Michaiła zamigotał, a na ekranie pojawiła się twarzy komendanta oznajmiającego, że za dziesięć minut kończy się zmiana i więźniowie mogą udać się do stołówki na kolację, a następnie do baraków. Później mogą się wylogować i ułożyć się do snu. Michaił odebrał jeszcze dwa transporty gliny, po czym wyłączył komputer i oczekiwał aż strażnik mający podgląd na jego miejsce pracy zwolni blokadę drzwi. Kiedy szedł do stołówki jesienny wieczór wbijał w jego ciało chłodne szpile. Chociaż miał na sobie zimowy kaftan, nie chronił on przed magadańskim zimnem. Wodził po ekranie skostniałymi palcami, próbując zarejestrować się na wieczorny posiłek. Słyszał o nieszczęśnikach, którym telefon wypadał z rąk, kiedy ci próbowali potwierdzić swoją obecność na kolacji. Ich rozkładające się ciała zabierała później straż obozu, kiedy wykrył je program antywirusowy.

Michaił brodził łyżką w błotnistej zupie z genetycznie modyfikowanego owsa. Kiedy kucharka chlapnęła mu do miski szarą masą, całkowicie stracił apetyt. Jego myśli zajmowała twarz clowna z podłużna bródką. „Pozostały jeszcze niecałe trzy godziny” obliczył spoglądając okiem na wyświetlacz telefonu. Z zamyślenia wyrwał go Jakow, który rzucił na stół tackę z posiłkiem. Sztućce zadzwoniły wwiercając się w uszy Michaiła.

– Cholera, Jakow! – podskoczył Michaił uderzając łyżkę w taki sposób, że zupa wystrzeliła jak z katapulty rozbryzgując się na ścianie.

– Cholerna, to jest ta zupa! – burknął Jakow wsuwając swoje kościste ciało pomiędzy drewnianą ławkę, a obity ceratą stół.

– Jak chcesz, możesz zjeść moją – mruknął Michaił. – Jeszcze nie wystygła.

– Jakby kiedyś podawali nam ją ciepłą. – Jakow mieszał łyżką nie podnosząc jej do ust. Błotnista owsianka była podawana na zmianę z kolagenowym kisielem, który miał wspomagać pracę stawów u więźniów klikających całymi dniami.

– Aj! Misza, weź no ubij tę wesz! – krzyknął Jakow widząc insekta pełzającego po jego lewym ramieniu. Prawą rękę miał amputowaną powyżej łokcia, dlatego nie był w stanie samemu go rozgnieść. Prędzej czy później każdy więzień chorował na zespół bruzdy nerwu łokciowego, który objawiał się najpierw drętwieniem, a później postępująca utratą czucia w palcach u dłoni, którą obsługiwało się myszkę. Dlatego wielu więźniów, w tym Jakow, miało amputowaną jedną z rąk. Michaił domyślał się, dlaczego jeszcze nigdy nie widział osoby z dwoma kikutami, ale wolał nie poruszać tej kwestii na głos.

Strzepnął wesz z ramienia Jakowa i wrócił na swoje miejsce. Myśli zaprzątała mu wiadomość od konającego mężczyzny, uwertura do „Roku 1812” i złowieszcza lalka. Zastanawiał się, czy powiedzieć o tym Jakowowi. Niby miał do niego zaufanie, ale sam Jakow ostrzegał go, że w gułagu nie można nikomu ufać. „Oni traktują nasze ciało jak rejestr komputerowy i oczyszczają go ze wszystkich, ich zdaniem zbędnych, rzeczy” powtarzał. „A zaczynają od empatii.” Z drugiej strony – z kim, jeżeli nie z nim, będę mógł o tym porozmawiać?

– Jakow, powiem coś tobie – Michaił pochylił się w stronę kolegi i ściszył głos. – Ten facet z naszego baraku, który nie schodzi z pryczy, przekazał mi dzisiaj kartkę z adresem internetowym.

Jakow tylko spojrzał na niego spode łba wyskrobując z dna miski resztki owsianki.

– I wiesz co? Nigdy nie widziałem tak dziwnej strony. Znajdowała się na niej twarz porcelanowej lalki i zegar odliczający czas, a z głośników płynęła muzyka Czajkowskiego. Jakow pokręcił głową sięgając po porcję Michaiła.

– Mam jakieś dziwne przeczucie, że kiedy czas dobiegnie końca, wydarzy się coś wyjątkowego – Michaił rozejrzał się wokół upewniając się, że nikt go nie słyszy.

– A ile czasu pozostało? – Jakow miał zwyczaj mówienia z pełną buzią.

– Około dwóch godzin – w głosie Michaiła dało się wyczuć nutę podekscytowania. – Patrz – podsunął koledze pod nos telefon, na którego wyświetlaczu pojawiła się twarz porcelanowej lalki. Zegar wskazywał, że pozostało dokładnie godzina pięćdziesiąt dwie minuty. – Widziałeś kiedyś cos podobnego?

– Przecież to Iwan Susanin – oznajmił takim tonem, jakby było to równie oczywiste co rachunek dwa plus dwa. Jakow trafił do obozu za nielegalne uzupełnianie haseł historycznych w Wikipedii. – Rosyjski chłop, który uratował cara w 1612 roku. Został opłacony przez Polaków, żeby doprowadził ich przez lasy do miejsca, w którym miał ukrywać się Michaił I Fiodorowicz, a zamiast tego zawiódł ich na bagna, gdzie wszyscy zginęli.

– Iwan Susanin też zginął? – Michaił wbijał wzrok w złowieszczą twarz.

– Też – Jakow odstawił na stół pustą miskę i wytarł usta zdrową ręką. – W nagrodę car nadał jego rodzinie kilka wsi w okolicach Kostromy. Po trzystu latach odebrali je bolszewicy, a Susaninów rozkułaczono i rozstrzelano.

– Dzisiaj pod Kostromą znajdują się państwowe serwery… – Michaił zamyślił się próbując połączyć w całość wszystkie elementy układanki. – A wiesz, kiedy zginął ten cały Susanin?

– Daj mi pomyśleć – Jakow odgiął się do tyłu zapominając, że nie ma za sobą oparcia. Z trudem utrzymał równowagę, ale kontynuował – Kreml padł czwartego listopada. Wtedy car uciekał z Moskwy. Polacy mogli wynająć Susanina tego samego dnia, najdalej kilka dni później.

– Wiesz który dzisiaj jest? – Michaiłowi błysnęły oczy. – Czwarty listopada!

– Rzeczywiście, tak się złożyło – Jakow przeciągnął się i uderzył dłonią w stół. – No! Pojedlim, popilim, można spać!

Michaił również podniósł się z ławki i podążył wraz ze współwięźniem do baraku. Ściskał w ręku karteczkę, którą otrzymał tego poranka i zastanawiał się, dlaczego więzień przekazał mu taką tajemniczą wiadomość. Przez niechlujnie zbite drewniane ściany ochoczo wdzierał się mroźny wiatr, a światło obozowych latarni sączyło się wyjątkowo niewyraźnie. Pozostali więźniowie już spali, dlatego, aby nikogo nie zbudzić, pomagali sobie światłem bijącym z ekranów telefonów. Poprawiając swój siennik, Michał ze zgrozą odkrył, że mężczyzna śpiący na górnej pryczy zniknął.

– Jakow, ten facet zniknął! – syknął.

– Usunęli go – Jakow wzruszył ramionami. – Przyzwyczaisz się, Misza.

Po plecach Michaiła przebiegł zimny dreszcz. Podłączył telefon do ładowarki i ułożył się na sienniku. Zanim zmrużył oczy ustawił jeszcze budzik na godzinę piątą rano, aby jak zwykle zalogować się na poranna zbiórkę.

 

Kiedy przebudził się, ze zdziwieniem odkrył, że kilku współwięźniów siedzi zwiniętych w kucki i wpatruje się w ekrany telefonów. „Co jest grane?” pomyślał sięgając po swój, z którego płynęła dziwnie znajoma muzyka. Za oknami było ciemno jak zawsze o tej porze roku, ale wydawało mu się, że jeszcze nie pora na pobudkę. „Czyżby komendant zarządził karne prace?”

– Cholera! – wyrwało mu się, kiedy zobaczył, że na ekranie widnieje porcelanowa maska z kanciastymi wąsami i zaróżowionymi policzkami. W jednej chwili rozpoznał pobrzmiewającą w baraku muzykę. „To uwertura do „Roku 1812!”. Płynęła ze wszystkich urządzeń znajdujących się w budynku, nawet z megafonu umieszczonego w rogu baraku.

Zegar wskazywał, że pozostały dwie minuty, muzyka zwalniała. Minuta czterdzieści sekund, na pierwszy plan zaczęły przebijać się dzwony. Pięćdziesiąt sekund i wyczuwalne przyspieszenie. Trzydzieści sekund i salwy armatnie! Teraz już wszyscy w baraku ściskali w rękach telefony i czekali, co wydarzy się, kiedy zegar wskaże, że czas minął.

Bzzzzz. Ekran telefonu, który trzymał Michaił najpierw zamigotał, jakby miał zaraz zgasnąć, ale po chwili obraz ustabilizował się.

Za biurkiem siedział mężczyzna w masce Iwana Susanina. Ubrany był od stóp do głów na czarno, a na ramiona miał zarzuconą pelerynę. Kiedy mężczyzna przemówił, Michaił poczuł jak zasycha mu w ustach.

 

Dzień dobry, Moskwo! Po pierwsze, proszę mi wybaczyć to zamieszanie. Wierzcie mi lub nie, ale doceniam komfort dnia codziennego – to poczucie stabilności, jakie daje nam rutyna, ten spokój, jaki płynie z niewychylania się poza obręb własnego mieszkania. Ale w hołdzie pamięci, pozostając w zgodzie z tradycją upamiętniania tragicznych wydarzeń z naszej historii, chciałbym wspomnieć o dniu piątym listopada roku pańskiego tysiąc sześćset dwunastego. Niewielu z was pamięta dzisiaj o człowieku, którego rozpłatał miecz dokładnie tysiąc lat temu, dlatego chciałbym wam o nim opowiedzieć. Oczywiście znajdą się tacy, którzy nie będą chcieli, abyście usłyszeli tę historię. Podejrzewam nawet, że odpowiednie rozkazy są właśnie wydawane, a uzbrojone jednostki są w drodze. Dlaczego? Ponieważ władza wierzy, że policyjne pałki mogą zastąpić dialog społeczny. Ale ja uważam, że słowa są silniejsze od nich. Słowa mają określone znaczenia i mogą nieść ze sobą prawdę. A prawda, to coś, z czym w tym państwie jest bardzo, bardzo źle.

Zamknięcie i izolacja, kontrola i złudzenie, że życie toczy się w internecie. Jeżeli ktoś z was doświadczył kiedykolwiek wolności myśli i czynów, zapewne zdaje sobie sprawę, że teraz żyje stłamszony przez władzę, która ma gwarantować komfort, a naprawdę wymusza poddaństwo. Jak do tego doszło? Kto jest temu winny? Hmm… Winni są ci, którzy podjęli się kiedyś wzięcia odpowiedzialności za naród.

Wiem, dlaczego to zrobiłeś. Wiem, że się śmiertelnie bałeś. Któżby się nie bał? Wojna z amerykańskimi imperialistami, terror czeczeńskich dżihadystów, pandemie afrykańskich wirusów. Było miriad problemów, które były twoją wymówką. Strach działał na twoją korzyść i wykorzystałeś to, aby ogrodzić kraj wysokim murem, a samemu objąć urząd pierwszego komisarza, Włodzimierzu Uljanowiczu. Otrzymałeś z zewnątrz obietnicę spokoju, a w zamian musiałeś tylko zapewnić bezwzględne posłuszeństwo. Twoje i twojego narodu.

Ale dzisiejszej nocy zrzucam zasłonę milczenia. Państwowe serwery pod Kostromą, które właśnie wyleciały w powietrze, mają przypomnieć temu narodowi o tym, o czym zdążył zapomnieć. Tysiąc lat temu wielki obywatel tego kraju zapisał dzień piątego listopada złotymi zgłoskami w carskich kronikach. Swoim czynem chciał przypomnieć światu, że takie wartości, jak uczciwość, sprawiedliwość i lojalność są czymś więcej niż tylko pustymi słowami.

Jeżeli nie dostrzegałeś żadnego zła, jeżeli zbrodnie tego reżimu nie są tobie znane, pozwalam tobie, aby piąty listopada minął dla ciebie niezauważony. Ale jeżeli widziałeś to, co ja, jeżeli czułeś to, co ja, i jeżeli tak, jak ja poszukiwałeś odpowiedzi na pytanie „dlaczego?”, wówczas proszę, abyś wyszedł wraz ze mną na ulice i sprawił, że już nigdy więcej dzień piątego listopada nie zostanie zapomniany.

 

Na ekranie telefonu Michaiła pojawiło się nagranie z kamery przemysłowej w Kostromie. Państwowe serwery, na których opierała się sieć internetowa kraju, wybuchały jeden po drugim, jak petardy rzucane przez dzieci na Nowy Rok. Michaił, tak jak i inni więźniowie, nie wiedział co robić. Przenosił wzrok z ekranu na ludzi i z powrotem. Nagle coś go tknęło i podniósł się z łóżka. Zajrzał przez barierkę ogradzająca górną prycz i włożył rękę pod siennik. Wymacał coś dużego i płaskiego.

Trzymał w ręku maskę o kanciastych wąsach, trapezowej brodzie i zaróżowionych policzkach. Maskę przedstawiającą oblicze Iwana Susanina.

Serce waliło mu jak młot, kiedy zrzucał siennik z pryczy. Znajdowało się tam kilkanaście masek, wystarczająco dla wszystkich więźniów z baraku. Rozdał je, po czym wszyscy założyli je na głowę i wyszli na zewnątrz.

– Ktoś z was wie, jak nazywał się ten mężczyzna, który nie wstawał od kilku dni z pryczy, a dzisiaj zniknął? – rzucił Michaił.

Więźniowie pokręcili przecząco głowami, a Michaiła przeszył dreszcz na widok dwudziestu identycznych twarzy wykonujących ten sam ruch. Tylko jeden z nich, niewysoki starzec, wyłamał się i odezwał – O ile mnie pamięć nie myli, to nazywał się Iwan Iwanowicz, towarzyszu.

„Iwan Iwanowicz” powtórzył Michaił w myślach kiwając głową ze zrozumieniem. Uśmiechnął się pod maską, tak że nikt nie mógł tego widzieć.

 

 

[1] Kryptowaluta istniejąca tylko w formie elektronicznej, pozbawiona banku centralnego. Od 2009 roku stale zyskuje na popularności. Bitcoiny można pozyskać „kopiąc” je mocą procesorów komputerowych i kart graficznych. Koszt zużycia elementów komputera i energii elektrycznej przekłada się na pozyskane bitcoiny.

Koniec

Komentarze

Przeczytałam, ale nie do końca rozumiem jaki jest związek między Iwanem Susaninem a opisywanymi wydarzeniami. Nie bardzo też pojmuję, w jaki sposób mężczyźni siedzący przy, a nawet na komputerach, kopali np. glinę. Zastanawiam się też, skąd tyle masek pod siennikiem człowieka, którego usunięto z baraku.

 

– Jak to, nie wiesz? – zdu­miał się Jakow.– Jak to, nie wiesz? – Zdu­miał się Jakow.

Źle zapisujesz dialogi. Zajrzyj do wątku: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Bez in­ter­ne­tu, bez je­dze­nia.Bez In­ter­ne­tu, bez je­dze­nia.

Ten błąd występuje wielokrotnie w dalszej części opowiadania.

 

Mi­cha­ił pod­szedł do męż­czy­zny, kiedy Jakow wy­szedł za po­trze­bą… – Powtórzenie.

 

jego głos był po­ro­wa­ty, a przy tym świsz­czą­cy. – Czy głos na pewno był porowaty?

Pewnie miało być: …jego głos był chropowaty, a przy tym świsz­czą­cy.

 

Mi­cha­ił we­tknął kart­kę, którą prze­ka­zał mu męż­czy­zna głę­bo­ko do kie­sze­ni… – Ze zdania wynika, że mężczyzna przekazał kartkę głęboko do kieszeni.

Może: Kartkę, którą prze­ka­zał mu męż­czy­zna, Mi­cha­ił we­tknął głę­bo­ko do kie­sze­ni

 

i za­ci­ska­jąc szczę­ki jak niedź­wiedź do­bie­ra­ją­cy się do zwie­rzy­ny. – Wydaje mi się, że niedźwiedź dobierający się do zwierzyny, raczej rozwiera szczęki, nie zaciska.

 

Cho­ciaż wszyst­kie prace wy­glą­da­ły po­zor­nie… – Co to znaczy, że prace wyglądały pozornie?

Nie umiem domyślić się, co Autor chciał powiedzieć.

 

Obo­zo­wa norma wy­no­si­ła 89%… – Obo­zo­wa norma wy­no­si­ła osiemdziesiąt dziewięć procent

Liczebniki zapisujemy słownie, nie stosujemy symboli.

 

przy­no­si­ła mu czy­tan­ki wy­dru­ko­wa­ne na pa­pie­rze i spię­te twar­dym kar­to­nem. – W jaki sposób papier spina się kartonem?

 

na ekra­nie po­ja­wi­ła się twa­rzy ko­men­dan­ta… – Literówka.

 

Zegar wska­zy­wał, że po­zo­sta­ło do­kład­nie go­dzi­na pięć­dzie­siąt dwie mi­nu­ty.Zegar wska­zy­wał, że po­zo­sta­ła do­kład­nie go­dzi­na i pięć­dzie­siąt dwie mi­nu­ty.

 

Było mi­riad pro­ble­mów, które były twoją wy­mów­ką. Były mi­riady pro­ble­mów, które były twoją wy­mów­ką.

 

Zaj­rzał przez ba­rier­kę ogra­dza­ją­ca górną prycz i wło­żył rękę pod sien­nik. – Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A mnie się nawet podobało, szczególnie idea e-łagru. Dość oryginalne podejście. Fakt, związek z Susaninem nieco naciągany. Zwłaszcza, jeśli pomyśli się, jak długo musiała przetrwać Wikipedia.

Szkoda, że jeszcze nie poprawiłaś usterek, które wskazała Regulatorzy.

Babska logika rządzi!

“V jak Vendetta” w klimatach sowiecko-łagrowych. Ogólnie biorąc koncept ciekawy i nawet zabawny, tylko sam pomysł cyber-łagrów mało sensowny. Zamiast do gier komputerowych, taniej jest zapędzić skazańców do rzeczywistego kopania gliny. Poza tym ludzie ewidentnie głodujący nie mówią:

 

Cholerna, to jest ta zupa!,

 

tylko tę zupę jedzą.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka