- Opowiadanie: Riboq - Kopuła

Kopuła

Po dłuższym okresie czasu, ponownie wystawiam się na Wasze pełne entuzjazmu, piki  korekty. Są najmniej mydlące, najbardziej szczere i zwyczajnie rozwijające. 

Tekst już przeszedł kilka korekt, dziękuję wszystkim za pomoc :).

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Kopuła

Nieustający szum zaczynał doprowadzać ją do szału. To był zwykły, jeden z wielu patroli w poszukiwaniu części samolotu. Przeczesywali regularnie wydzielone odcinki lasu. Dzisiaj była jej kolej na przeszukanie terenu na zachód od plującego lodem i hałasem potoku. Pełnego szczelin idealnych dla grotołaza.

Było zimno, wilgotno i zdecydowanie zbyt późno by ryzykować oddalanie się od obozu. Pociągnęła nosem, sprawdziła jeszcze raz godzinę i zawróciła. Ulga, jaka ogarnęła ją na widok płonącego ogniska, nie mogła równać się absolutnie z niczym. Czuła się jakby ktoś wręczył jej najbardziej oczekiwany prezent w życiu. Przypadła do trzaskających płomieni i szybko zsunęła rękawice.

– Co tam, chłopcy? – Uśmiechnęła się, pociągając nosem. – Co dzisiaj upichciliście?

Tom spojrzał krótko na towarzysza i skinął z wyrazem twarzy, który wróżył zdradę największej tajemnicy państwowej. Postukał w puszkę stojącą obok jego krzesełka.

– Super tajna, mega wydajna…

-… prawie zjełczała puszka łajna. – Skończył Kris.

Ewidentnie Santozowi humor nie dopisywał. Cat nie potrafiła sobie nijak przypomnieć, żeby śniady kolega po fachu uśmiechał się kiedykolwiek. No może na początku, podczas rekrutacji. Tak, wtedy śmiał się często. Wzruszyła ramionami. Była tak przemarznięta, że naprawdę nie robiła na niej wrażenia kolejna puszka fasoli. Byleby była ciepła. Tom skrobał już dno swojej miski.

– Znalazłaś coś ciekawego za strumieniem?

Przełknęła z sykiem.

– Strumieniem to to jest w dole, przy zejściu. Na zachodzie to pieprzony rwący potok. Byłam za wodospadem.

– Miałaś tam nie chodzić sama.

Zrezygnował już z awantur. Cat była uparta jak mało kto, a tereny, które wybierała i tak mogła sprawdzić tylko ona. Żaden z nich nie mieścił się w tutejszych szczelinach. Jako drobna, szczupła kobieta miała szanse dostać się tam, gdzie oni mogli wsadzić tylko…

I była doskonale przeszkolona. Tak jak i oni.

– I znalazłaś coś?

– Jeszcze nie, ale jest pewna intrygująca szczelina. Niestety dzisiaj było już za późno.

– No to sprawdzi to pani pojutrze, pani Wallet.

– Pojutrze?

Tom wstał, zbierając miskę i swoją torbę.

– Aha. Pojutrze. Jutro ty pichcisz breję i pracujesz w obozie. My ruszamy po resztę skrzyń.

Cat ściągnęła usta w ciup, niezadowolona z odkładania rozpoznania.

– A teraz dowiosłuj swoją kolację i dołącz do mnie, proszę. – Mrugnął niedwuznacznie.

– Przemarznięta jesteś, coś trzeba z tym zrobić.

Cat roześmiała się i rzuciła w niego rękawicą.

Kiedy pozostali z Krisem sami, zapadła cisza przerywana tylko skrobaniem łyżek. W końcu mężczyzna skończył i odstawił naczynie.

– Co jest takiego intrygującego w tej szczelinie?

Cat w pośpiechu przełknęła kęs fasolowej brei.

– Dziś nie udało mi się podejść wystarczająco blisko, ale następnym razem będę szła bezpośrednio, biorąc ją za cel, więc dotrę tam wcześniej.

Kris zaczął czyścić nóż.

– Z miejsca, do którego dotarłam, widziałam zdecydowanie metaliczny odblask, ale mogę się mylić. Wieczorne słońce już nieraz płatało nam figle.

Oboje wyciągnęli nogi w kierunku ognia.

– Jak chcesz, mogę jutro z tobą tam pójść. Jak już przywleczemy te skrzynie. – Zaproponował, nadal czyszcząc ostrze. Oboje wiedzieli, że Pike nie zgodzi się na to. Przestrzegał tak zwanego bezpiecznego rozkładu dnia. W obecnych warunkach nie było to złym pomysłem. Musieli wydatkować siły i zapasy oszczędnie. Z planem. Cat pokręciła głową.

– Nie trzeba, zróbmy to na spokojnie.

– W ten sposób to będzie trwało miesiącami.

Gniew i frustracja w głosie Latynosa były tak silne, że Cat spojrzała na niego zdziwiona. Miał ostre rysy twarzy, teraz ściągnięte w nerwowym skupieniu. Starał się nie okazywać tego, co brzmiało w jego głosie. Czarne, gęste brwi zbiegały się w gniewnym grymasie, pełne usta teraz zaciśnięte były w wąską linię.

– Nie ma się co spieszyć, Kris. Posiedzimy tu trochę, a nawet jak doślą wsparcie, nadal tu będziemy mieli parę rzeczy do zrobienia.

Zaczęła zbierać swoje rzeczy.

– Nie mamy pojęcia, ile tego jest w okolicy. – Mrugnęła do niego uspokajająco. Uśmiechnął się kącikiem ust, jednak jego oczy, nadal skupione na ostrzu, pozostawały chłodne.

– Dobranoc, Cathy.

– Kolorowych, Przystojniaku.

 

Leżała w śpiworze wtulona w pierś Toma. Nie mogła tym razem zasnąć pomimo zmęczenia całodzienną wyprawą. Zastanawiała się, jak długo przyjdzie im pracować tutaj. Wysłano ich ponad trzy tygodnie temu, na sprzątanie. Standardowe porządkowanie miejsca z ofiar to jedno. Tym zajęli się inni. Im pozostawiono misje odzyskania części awionetki i towaru, który rozbijając się, porozrzucała po okolicy. Co do ostatniego odłamka. Po to właśnie wysyłano dyskretną delegację.

Tak właśnie nazywał ich Santoz. Dyskretna delegacja.

Za całej ekipy pozostawiono tutaj tylko ich troje. Wystarczająca ekipa do drobnicy, która została.

Obszar, na którym doszło do katastrofy, nie był jakoś szczególnie duży, ale warunki pogodowe pozostawiały wiele do życzenia, w związku z czym prace posuwały się zdecydowanie wolniej, niż życzyłoby sobie którekolwiek z nich.

Jeszcze trochę.

Ta myśl ostatnio była jak modlitwa. Jeszcze trochę.

 

Wspinała się mozolnie, ostrożnie szukając kolejnych miejsc do chwytu. Uspokajała się powoli. Poprzedni dzień był koszmarny. Chłopcy większość dnia znosili skrzynie i odłamki z odnalezionego ostatnio miejsca. Mało rozmawiali, co powinno było ją zaalarmować. Zignorowała jednak ich milczenie. Zajęła się czyszczeniem filtrów z piecyków, przyrządzaniem kolejnych puszek gotowego żarcia i naprawą zepsutego radioodbiornika. Wśród zbieranych odpadków widziała jakieś zapasy, ale wyraźnie zaznaczono, że korzystanie ze znalezionego sprzętu może się dla nich skończyć źle. I to nie z powodu zatrucia, a zleceniodawcy. Sprzątane mienie zresztą zawsze było nietykalne. Zasady.

Żarli zatem puszki.

Wciągnęła się na półkę, która była kolejnym etapem wspinaczki i patrzyła chwilę na rozciągające się pod nią widoki. Omiotła spojrzeniem pomniejszony odległością obóz i zobaczyła Toma i Krisa oporządzających namioty i porządkujących skrzynie z samolotu.

Może jak się wyżyją, to im przejdzie. Kris znów od rana chodził nabuzowany. Warczał o byle pierdołę, w końcu zapytany przez Pike’a o powody, zaczął rzucać się jak zwierzę w klatce.

– Kurwa, wy tutaj na jakichś wakacjach jebanych jesteście, co?!

Oskarżycielski ton wprawił Cat w osłupienie.

– Co?! – Reakcja jej i Toma była jednoczesna.

– Łazicie sobie na pieprzone wycieczki górskie, rozpalacie ogniska, a potem grzejecie sobie nawzajem dupy!

Cat skrzywiła się. Owszem ich zachowanie odbiegało od standardowych procedur, jednak pracowali razem, a tutaj nikogo nie było. Czy to możliwe, że… Cat spojrzała na niego zaskoczona. Pytanie jednak zadał Tomas.

– Chcesz mi powiedzieć, że jest dla ciebie problemem to, że Cat i ja zachowujemy się jak para?

– Nie. – Kris wściekle rzucił trzymanym pakunkiem. – Przeszkadza mi to, że w ogóle jesteście ze sobą.

Zarówno Cat ,jak i Tom stali bez słowa. Kris wodził spojrzeniem od jednego do drugiego, oczekując reakcji. Kiedy nic się nie wydarzyło, odwrócił się na pięcie i ruszył między drzewami otaczającymi obóz.

Cat siedząc teraz na półce skalnej, wspominała tę rozmowę. Nigdy nie zauważyła, żeby jej porywczemu kompanowi przeszkadzał fakt, że pieprzy się z Tomem. Byli parą już od lat, a cała trójka pracowała wspólnie niezliczoną ilość razy. Nie zwróciła uwagi na żadne sygnały dezaprobaty ze strony Krisa. A tu masz.

Sięgnęła do kolejnych występów skalnych. Były oblodzone, więc najbliższy odcinek wymagał od niej większego skupienia. Odpuściła sobie rozmyślania nad zazdrosnym mężczyzną. Parsknęła tylko śmiechem.

Zazdrosny Kris. Aha, pewnie.

 

Tom kontrolował spis odnalezionych skrzyń. Każda z nich miała własny numer, pozostałym elementom zebranym w okolicy nadawali symbole sami. Odhaczał właśnie kolejną pozycję, kiedy podszedł do niego Kris. Wycierał dłonie w trzymaną szmatę. Był ewidentnie zdenerwowany.

– Hej, Tom…

Pike odwrócił się powoli, wciąż wzrok wklejając w listę.

– Yhm?

– Przepraszam za tamto… – Santoz urywał wyrazy, jakby nie wiedział co powiedzieć. Może faktycznie brakowało mu słów.

– Dobra, nic się nie stało. – Tom uśmiechnął się krzywo. – Jesteśmy tutaj zbyt długo. Nie nawykliśmy do takiego stanu rzeczy. Naprawmy to radio i się zwijajmy. Niech sami se tu posprzątają.

Kris pokiwał głową, ta niedorzeczna uwaga miała załagodzić sytuację. Widocznie przyjął ją za dobrą monetę, bo powoli obrócił się i ruszył w kierunku namiotu.

– To Cat powinieneś przeprosić. – Tom rzucił przez ramię.

– Ona jest bardziej twarda, niż myślisz.

Pike wzruszył ramionami.

– Może, a co to ma do rzeczy?

– Zniesie wiele.

Tom opuścił papiery i zmarszczył brwi.

– Co masz na myśli?

 

Zeszła ze zbocza późnym wieczorem. Walczyła ze sobą, żeby nie przyspieszać za bardzo. Było ślisko i ciemno, każdy nierozważny ruch na ścianie skalnej groził śmiercią. Kiedy jednak zeszła do bezpieczniejszych terenów, rzuciła się biegiem w kierunku obozu.

Wpadła dysząc do obozu i zachwiała się przy ognisku.

– Nie uwierzycie, co znalazłam!

Santoz nie podniósł nawet głowy, ale przechylił ją lekko, jakby nastawiając uszu. Tom podniósł się zaniepokojony jej stanem.

– Hej, oddychaj!

Wallet wciągnęła łapczywie powietrze i wsparła się dłońmi o kolana.

– Kurwa, przecież oddycham!

Sapała jak duszone zwierzę.

– Siadaj. – Tom pociągnął ją na skrzydło, z którego zrobili tymczasowe siedzisko.

– Tam, na górze… za szczeliną…

Wręczono jej kubek ciepłej herbaty. Otuliła go dłońmi i jednak zamilkła na chwilę, uspokajając oddech. W końcu nabrała powietrza spokojnej.

– To niesamowite, ale… – Wbiła wzrok w ogień, przywołując obrazy. – Za szczeliną była jaskinia, którą spokojnie, bez specjalnych wspomagań, można przejść dalej, aż do wyjścia z drugiej strony ściany, na którą wchodziłam. Po tamtej stronie stok jest o wiele łagodniejszy, więc poruszanie się po nim nie stanowi problemu, ale to, co tam zobaczyłam, tak mnie ścięło, że i tak o mało co nie zwaliłam się w dół.

Pociągnęła łyk z kubka.

– Co to takiego? – Kris znów czyścił nóż. Mówił cicho.

Wbiła wzrok w kubek, jakby szukając słów. W końcu wydukała:

– Tam jest coś… jakby kopuła. Energetyczna kopuła. – Zdecydowała, że to określenie najlepiej odda to, co zobaczyła.

– Kopuła? – Obaj mężczyźni podnieśli spojrzenie, a ich brwi wspięły się w zdumieniu.

Patrzyła na nich niepewnie. Czuła jak twarz płonie jej od ognia i emocji. Kiwnęła głową.

– Tak, kopuła. Energetyczna.

– Energetyczna?

Zdenerwowała się.

– Będziecie tak za mną powtarzać bez sensu?

Zerwała się i zaczęła chodzić.

– Wyszłam z tej jaskini i zobaczyłam powywalane skrzynie. Klęłam jak opętana, bo już zaczynałam wyliczać problemy z wydostaniem ich stamtąd. Ja sama przez szczelinę przechodzę swobodnie, ale z takim balastem?

 

 

Okrążyła ognisko, gestykulując.

– A potem dotarło do mnie, że coś jest nie tak. Podeszłam bliżej i okazało się, że ten stosik skrzyń i pak jest równiutko odcięty.

– Odcięty?

Wywróciła oczyma, słysząc kolejne pytanie-powtórzenie.

– Tak, odcięty. Jakby ktoś laserem z filmów science fiction przejechał przez ten stosik. Tak po przekątnej. – Zamarkowała ruch cięcia.

– Pieprzony Jedi! – Santoz parsknął śmiechem, ale szybko ucichł.

– Nie mam pojęcia co to, ale odkryłam coś jeszcze. Parę metrów od tych skrzyń nie jestem w stanie nic dojrzeć. Jakby wszystko było zamglone. Z daleka miałam wrażenie, że wszystko jest w porządku, ale jak zbliżyłam się do tej granicy, gdzie rozcięto skrzynie, okazało się, że nie mogę dojrzeć niczego konkretnego. Jakby obraz załamywał się i wpadał w mgłę!

– Dlaczego zatem mówisz o kopule?

– Bo to się zagina wyżej w kierunku szczytu. – Wodziła wzrokiem od jednego mężczyzny do drugiego. – I coś mi mówi, że to ciągnie się nad nami.

Santoz spojrzał na Toma.

– Radio i komunikatory nie działają.

Pike wyprostował się.

– Chyba wiemy dlaczego…

 

Stali przed rozmazaną krawędzią świata. Żadne z nich nie miało pojęcia co zrobić. Każdy rzucany w barierę przedmiot znikał, kiedy jednak chcieli przesunąć poza nią dłoń, zatrzymywała się na twardej płaszczyźnie, która chłodna jak szkło, nie pozwalała przebić się dalej.

– Blokada dla żywych stworzeń?

– Świetnie. – Cat się skrzywiła. – Jak nam się puszki skończą, weźmiemy się za tych parę niedźwiedzi, które gdzieś tu śpią.

– O ile śpią – mruknął Kris.

Tom stał w milczeniu jeszcze chwilę, po czym zadecydował.

– Cat, wracaj do obozu. Spróbuj popracować nad radiem. Skoro odcina nas od satelity, może jakieś bardziej retro rozwiązania podziałają. Nie gra roli, z kim się skontaktujesz. Jesteśmy rozbitkami z tej awionetki, w razie pytań.

Rzucił kolejną śnieżką w barierę.

– My zbadamy jeszcze te skrzynie. Nie są organizmami żywymi, a jednak je rozchlastało. Ewentualnie przyniesiemy do obozu to, co się da wyratować.

 

 

 

Parę godzin później pojawił się Santoz z wysokim plecakiem wypchanym do granic możliwości. Cathrine siedziała nad radiem, które wyniosła na zewnątrz. Podjadała z puszki podgrzaną fasolę i ze znużeniem manipulowała przy sprzęcie. Kiedy zobaczyła Krisa, podniosła się.

– I jak tam?

Mężczyzna zdjął plecak i odstawił go z sapnięciem obok namiotu.

– Tom sortuje jeszcze pozostałości z pak. Mamy wrócić oboje, tak żeby zabrać wszystko stamtąd jeszcze dzisiaj.

– A coś znaleźliście w temacie tych cięć?

Wypakowywał zawartość plecaka, do pustego metalowego pudła.

– Wygląda na to, że leżały tam, kiedy ta bariera się pojawiła i rozdzieliła… ekhm… światy? – Wzruszył ramionami. – Wydaje się, że jej siła rozcięła stos pudeł i odrzuciła fragmenty na kilka metrów od granicy.

Pokiwała głową powoli.

– A jeżeli tam nic nie ma? Za kopułą?

– Cat, ruszajmy. Zaczął padać śnieg, a przed nami ciężka droga.

 

Toma nie było. Cat starała się ze wszystkich sił nie wykrzykiwać jego imienia. Góry nie wybaczały takich histerii. Biegała jednak w kółko, półgłosem nawołując i przeszukując szczeliny. Nawet te zbyt wąskie dla niej. Santoz był z drugiej strony, na ściance. Szukał śladów.

– Co się z tobą stało, Tom? – Otarła łzę, której przypisywała więcej strachu niż żałości. Przecież to nie był byle chłopiec. To sprzątacz. Umie o siebie zadbać.

Nawet zimą, w górach.

Sam.

Pod dziwną kopułą.

Kucała nad miejscem, w którym, mimo padającego śniegu, wciąż było widać wgłębienia po butach. Tutaj stali we trojkę, tu chłopcy ruszyli do paczek, a ona w kierunku obozu. A tam rozdeptane, wgłębione ślady wskazywały na to, że nosili duże ciężary, w kierunku jaskini.

Nic, czego by nie wiedziała. Żadnego śladu. A śnieg złośliwie padał coraz bardziej, pospołu z nadchodzącym wieczorem zacierając resztkę możliwych tropów. W tej pozycji znalazł ją Kris.

– Cat, chodź. Nie możemy tutaj zostać.

Nie ruszyła się.

– Chodź. Równie dobrze może być już w obozie i czekać na nas.

Ta irracjonalna myśl poderwała ją.

– Chodźmy.

 

Nie było go. Ani w obozie, ani na górze. Przez dwa kolejne dni przemieszczali się na osi szczelina-obóz. Wallet po to, by odszukać Toma, Kris – by przenosić zawartość skrzyń. Pozwalał jej na te histeryczne poszukiwania. Od dwóch dni jedynym pocieszeniem, jakim naruszał jej szaleństwo, było krótkie „Jesteś silna. Wytrzymasz”. Miękła za każdym razem, kiedy przytulał ją i cicho powtarzał to zapewnienie. A z dnia na dzień zdawało się mieć inne znaczenie. Na początku dodawało jej animuszu w poszukiwaniach. Teraz, po kilku dniach, pozwalało uwierzyć, że jeżeli Tom zniknął na dobre – będzie w stanie z tym żyć. Zaczęło do niej docierać, że Pike i jego zniknięcie było obecnie najmniejszym jej problemem.

– Kończą się puszki – Santoz powiedział to tak lekkim tonem, że Cathrine z początku nie zrozumiała. Potem jednak napłynęły do niej wszystkie konsekwencje wiążące się z tym komunikatem.

– Widziałem tutaj jakieś drobne zwierzęta. Myślę, że trzeba będzie zapolować, na jakiś czas wystarczy. – Spojrzał na nią ze słabym uśmiechem. – Jak będziemy oszczędzać.

Przełknęła ślinę powoli.

– Zajmę się dzisiaj radiem, sprawdzę jeszcze kilka możliwości.

Kiwnął głową z zadowoleniem.

– Mówiłem ci, że jesteś silna. Wytrzymasz.

 

Kris kontynuował wyprawy, ale tym razem łączył rekonesans z polowaniem. Przynosił czasem jakiegoś drobnego zająca, oprawiał go i ćwiartował. Przechowywanie mięsa nie było problemem w tych warunkach. Kiedy skończyły się puszki, mieli całkiem spory zapas jedzenia, chociaż bez przypraw Cat czuła, że żuje karton.

Radio nadal nie działało, a raczej nie byli w stanie przebić się przez barierę, którą stworzyła kopuła. Nie mieli też nadal pojęcia, skąd wzięła się ta anomalia, jak powstała i jak jej się pozbyć. Cat głównie przebywała w obozie, pracując nad radiem, Santoz prócz polowań szukał innych krańców kopuły. Wszystko to na nic.

Znużenie i zdenerwowanie w końcu jednak dopadły Cat i uniemożliwiły jej dalszą pracę. Musiała odpocząć.

Zebrała podręczny sprzęt i ruszyła na rozpoznanie. Musiała odświeżyć umysł. Nie obrała jednak ścieżki na górę. Zbyt wiele czasu już spędziła, szukając tam zaginionego, by teraz znaleźć tam odpoczynek. Wybrała spokojne zbocze na południe od obozu. Może uda jej się upolować jakiegoś gryzonia. Czułaby się bardziej przydatna.

Odeszła kilkaset metrów od obozu, kiedy natknęła się na ślady Krisa. Wyglądało na to, że obrał ten sam kierunek. Cat skrzywiła się, niekoniecznie miała ochotę poruszać się po tym samym terenie co on. Nadskakiwał jej i, mimo że nie był napastliwy, uważała to za niemiłe.

Jednak odruchowo ruszyła po jego śladach i w końcu dotarła do miejsca, w którym jak się wydawało, oporządzał zwierzynę. Zadziwiająco mało krwi zostawił. Przesunęła palcem po śniegu. Nie była świeża, ale ślady jak najbardziej, więc musiał być niedaleko. Miała już się wyprostować, kiedy jej uwagę przykuło w śniegu coś błyszczącego. Sięgnęła i wydłubała przedmiot.

Kiedy złoty sygnet zabłyszczał na czarnej rękawicy, z jej płuc odpłynęło powietrze. Nie była w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku.

Pierścionek należał do Toma.

Wystarczająco często jej włosy wplątywały się w przytrzymujące niebieski kamień ząbki, by go nie rozpoznała. Kamienia nie było, ale sygnet był tym samym, który Pike nosił zawsze i wszędzie.

Cat padła na kolana i ogarnęła wzrokiem całokształt tego, co widziała na ziemi. Rozbebeszone, przybrudzone krwią bruzdy śniegu, sygnet i…

Wepchnęła pierścionek do kieszeni i zaczęła rozorywać stwardniały śnieg rękami. Nie trwało długo, kiedy odnalazła kolejną rzecz, które nie spodziewałaby się tutaj, i której z pewnością nie chciałaby widzieć. A potem kolejną. I kolejną.

Włosy. Czapka. Rękawica. Z dłonią. Okrojona kość.

Torsje, które wstrząsnęły jej ciałem, zagłuszyły odgłosy śniegu uginającego się pod butami.

– Jesteś silna, Cat. Wytrzymasz.

 

Miała skrępowane dłonie. Przywiązał ją również mocno do pniaka, który przyciągnął bliżej ogniska. Była zmęczona rzyganiem, krzykiem i płaczem.

Przez cały ten czas, kiedy wydzierała się i bluzgała, Santoz siedział bez słowa przy ognisku i czyścił ostrze. Za każdym razem, kiedy patrzyła na to narzędzie, zbierało jej się na wymioty. Wyobraźnia podsuwała jej same najgorsze obrazy powiązane z tym nożem.

Teraz patrzyła na twarz niedawnego towarzysza niedoli, obecnie oprawcę. Skupiona do bólu na każdym możliwym elemencie jego twarzy, odsuwała myśli inne niż pragnienie mordu.

Przełknęła ślinę powoli przez obolałe gardło.

– Dlaczego, Santoz?

Mężczyzna czyścił nadal ostrze.

– Nie zasługiwał na ciebie, zwyczajnie.

Milczała chwilę.

– I to wystarczający powód, twoim zdaniem?

Podniósł się, obszedł ognisko i przykucnął przy niej. Nie mogła zdzierżyć tego wyrazu czułości, który rozmywał jego ostre rysy.

– Jesteś zbyt piękna i silna dla kogoś pokroju Pike’a, zasługujesz na pewną dozę szlachetności.

Pogłaskał jej policzek. Zszokowana dziewczyna nawet się nie wzdrygnęła.

– Szlachetności?

Pochylił się nad jej ustami.

– Yhm.

Powietrze zebrało się w jej płucach i uciskało pierś. Rozedrgane nerwami ciało wprawiło serce w niepewny trzepot, a członki w dziwaczne delirium. Dziewczyna bez namysłu odchyliła się i zdzieliła mężczyznę głową w twarz.

I straciła przytomność.

 

 

 

 

Było cicho. Cały czas było cicho. Od tygodni tylko opadające płatki śniegu naruszały nieśmiało tę ciszę. Dzisiaj to się odmieniło. Przytłumione odgłosy życia wpełzły powoli w obręb jego zmysłów, a jaskrawe światło przelewało się po mrocznym pomieszczeniu, boleśnie kalecząc oczy. Otwierały się powoli, a pole widzenia brudziły mroczki sypiące się jak muchy spod powiek. Ktoś coś mówił. Nawet krzyczał. Światła zbliżyły się i padły bezpośrednio na niego. Zmrużył oczy, usta rozchyliły się bezwiednie, ale nie wydostało się z nich żadne słowo.

– Ja pierdolę, on żyje.

Dwa cienie pochylające się nad jego głową nabierały kształtów i kolorów. Ktoś podwiesił źródło światła pod sufitem.

– Jakim cudem?

Ktoś zimnymi paluchami rozszerzył mu oczy, poświecił w źrenice. Chciał coś powiedzieć, podnieść rękę.

– Dawać podstawowe kroplówki i sprzęt.

– I krew. – Dodał głos zza ratownika.

– O kurwa.

– Dopiero zobaczyłeś?

Inny głos zza kadru zapytał:

– O co mu chodzi? Na co wskazuje?

Ratownik, który wołał o sprzęt, wciągnął powietrze i rzucił się w bok. Rzygał.

Ten zza jego pleców przejął i sprzęt, i akcję ratowniczą. Rozcinał rękaw i oczyszczał przedramię ofiary, wskazujące gdzieś w kierunku rozwalonej tablicy niewielkiej awionetki. Jego twarz miała ziemisty kolor, ale trzymał się twardo. Ignorował wypluwającego śniadanie kompana.

– Smakowały własne nóżki? – Rzucił ironicznie, ale w jego głosie brzmiał strach.

– Jeden ranny?! – ktoś krzyknął z zewnątrz.

Dłoń na wpół martwego pilota wciąż sięgała do stojącej na tablicy rozdzielczej pamiątki z Alp.

Mężczyzna towarzyszący ratownikowi w kokpicie sięgnął po nią i podał rannemu.

– Leciał sam – mruknął, zaciskając zgrabiałe palce ofiary na niewielkiej kuli.

Kuli, w której maleńki samolocik przytwierdzony do szczytu góry pławił się we wzruszonych, sztucznych płatkach śniegu.

Troje ludzi stało u podnóża, machając pilotowi.

Koniec

Komentarze

Nie do końca rozumiem zakończenie, znaleźli Pike, któremu Kriss odciął nogi? I go nimi nakarmił? Jeśli nie, to nie rozumiem, niestety :/

Cały świat stracił przytomność.

Wystarczyłoby, że ona straciła – jakoś słabo to brzmi moim zdaniem.

A całe opko niezłe, mocne cztery jak dla mnie :) Popracuj trochę nad emocjami postaci, bo nie czuć ich tak wyraźniej jak zapewne być chciała, przez co scena z krwią na śniegu traci moc. Pozdrawiam!

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Zakończenie, przy założeniu, że dobrze zrozumiałem, przyprawia o podwójny dreszcz.

<>

[…] stojącej na tablicy rozdzielczej pamiątki z Alp. Niewielkiej kuli, w której maleńki samolocik przytwierdzony do szczytu góry pławił się we wzruszonych, sztucznych płatkach śniegu.

Troje ludzi stało u podnóża, machając pilotowi.

Ja to skądś znam. Nie potrafię uprzytomnić sobie w tej chwili, skąd – książka ze zbiorem opowiadań? Internet? – ale znam.

Bardzo ciekawa koncepcja, ale trochę mam jak Kwisatz – końcówka do mnie nie przemówiła. I te machające ludziki – co chciałaś przez to przekazać: miały stanowić mechaniczną część pamiątki czy żywe istoty?

Masz błędy w zapisie dialogów, zajrzyj tutaj.

Wspinała się powoli, ostrożnie wyszukując kolejnych miejsc do chwytu.

IMO, szukając miejsc, ale wyszukując miejsca.

Biegała jednak w kółko półgłosem nawołując i przeszukując szczeliny.

Przecinka zabrakło.

Babska logika rządzi!

Och, jestem ślepcem. Teraz zaczynam rozumieć, choć dalej nie jest to jasne.

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Dzięki, że poświęciliście czas. Poprawiłam co zauważyłam, również w zapisie dialogów. Mam nadzieję, że nie przepuściłam niczemu. Zmieniłam również nieco zakończenie. Nie radykalnie, ale dodałam nieco więcej światła. Dajcie znać czy brzmi to teraz nieco jaśniej. :)

Ja niestety dalej nie rozumiem, kim była trójka w śnieżnej kuli. I pilotem jakiego samolotu był ten na końcu. Jeśli w kuli byli bohaterowie opka, to powinno ich być dwóch – jeden został zabity. A skąd tam nagle wątek o pilocie jak mniemam tego samolotu – też nie mam pojęcia. Choć możesz zostawić to tak jak jest, trochę domysłów nie zaszkodzi.

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Niezły tekst, choć nie jestem pewien, czy wszystko dobrze zrozumiałem.

 

Czuła się jakby ktoś wręczył – Czuła się, jakby ktoś wręczył

tereny, które wybierała i tak mogła – tereny, które wybierała, i tak mogła

co spieszyć Kris – co spieszyć, Kris

półkę, która była kolejnym etapem wspinaczki i – półkę, która była kolejnym etapem wspinaczki, i

Cat ,jak – Cat, jak

nie wiedział co powiedzieć – nie wiedział, co powiedzieć

To Cat powinieneś przeprosić. – Tom rzucił przez ramię.

To Cat powinieneś przeprosić – Tom rzucił przez ramię.

nie miało pojęcia co zrobić – nie miało pojęcia, co zrobić

Pojęłam, pewnie całkiem po swojemu, bo osobistym rozumem, że dla trojga ludzi znajdujących się w kuli, była ona kopuła. Podejrzewam, że po pewnym czasie ratownicy natkną się na kopułę nie do pokonania…

Niewykluczone, że gdyby opowiadanie miało ciąg dalszy, okazałoby się, że kula z ratownikami zdobi np. jakiś kominek…

Bardzo porządne, nietuzinkowe opowiadanie. Przeczytałam je z ogromną przyjemnością, która byłaby jeszcze większa, gdyby nie usterki.

 

Prze­cze­sy­wa­li re­gu­lar­nie ko­lej­ne od­cin­ki lasu. Dzi­siaj była jej kolej na prze­szu­ka­nie te­re­nu… – Powtórzenie.

 

Było zimno, wil­got­no i zde­cy­do­wa­nie już za późno na dal­sze od­da­la­nie się od obozu. – Powtórzenie.

Proponuję: Było zimno, wil­got­no i już zde­cy­do­wa­nie za późno, by ryzykować od­da­la­nie się od obozu.

 

Na za­cho­dzie to pie­przo­ny po­ry­wi­sty potok. – Porywisty może być wiatr. O potoku wolałabym: Na za­cho­dzie to pie­przo­ny rwący potok.

 

Cat w po­śpie­chu prze­łknę­ła kęs fa­so­lo­wej brei. – Wolałabym: Cat w po­śpie­chu prze­łknę­ła nieco fa­so­lo­wej brei.

Breja jest czymś gęstym ale płynnym. Trudno mówić o kęsie płynu.

 

będę szła bez­po­śred­nio, bio­rąc ja za cel, więc dotrę tam wcze­śniej. – Literówka.

 

Wie­czor­ne słoń­ce już nie raz pła­ta­ło nam figle.Wie­czor­ne słoń­ce już nieraz pła­ta­ło nam figle.

 

Czar­ne, gęste brwi zbie­ra­ły się w gniew­nym gry­ma­sie… – Raczej: Czar­ne, gęste brwi zbie­ga­ły się w gniew­nym gry­ma­sie

 

Za­sta­na­wia­ła się, ile wła­ści­wie przyj­dzie im pra­co­wać tutaj. – Wolałabym: Za­sta­na­wia­ła się, jak długo przyj­dzie im pra­co­wać tutaj.

 

Wy­sła­no ich ponad trzy ty­go­dnie wstecz, na sprzą­ta­nie. – Wolałabym: Wy­sła­no ich ponad trzy ty­go­dnie temu, na sprzą­ta­nie/ do sprzątania.

 

Tym za­ję­li się inni. Oni głów­nie mieli się zająć od­zy­ska­niem… – Powtórzenie.

 

Pro­mień ka­ta­stro­fy nie był jakoś szcze­gól­nie duży… – Katastrofy raczej nie maja promieni. Pewnie miałaś na myśli obszar, na którym, w wyniku katastrofy, zostały rozrzucone szczątki.

 

Wspi­na­ła się po­wo­li, ostroż­nie szu­ka­jąc ko­lej­nych miejsc do chwy­tu. Uspo­ka­ja­ła się po­wo­li. – Powtórzenie.

 

Zi­gno­ro­wa­ła jed­nak ich mil­czą­ce or­bi­to­wa­nie. – Orbitowali? Może raczej cyrkulowali.

 

a cała trój­ka pra­co­wa­ła razem nie­zli­czo­ną ilość razy. – Wolałabym: …a cała trój­ka pra­co­wa­ła wspólnie/ ze sobą nie­zli­czo­ną ilość razy.

 

Od­pu­ści­ła sobie roz­my­śla­nia nad za­zdro­snym męż­czy­zną. Po­zwo­li­ła sobie tylko na par­sk­nię­cie śmie­chem. – Powtórzenie.

 

Wy­cie­rał dło­nie w trzy­ma­ną szmat­kę nie­spo­koj­ny­mi ru­cha­mi. – Trzymał szmatkę niespokojnymi ruchami? ;-)

 

Wi­docz­nie przy­jął ja za dobra mo­ne­tę… – Literówka.

 

Wal­let zła­pa­ła głę­bo­ki od­dech i wspar­ła się dłoń­mi na ko­la­nach. – Oddech, to wdech i wydech. Nie można złapać głębokiego oddechu.

Proponuję: Wal­let, głęboko oddychając, wsparła się dłońmi o ko­la­na. Lub: Wal­let, wdychając głę­bo­ko powietrze, wspar­ła się dłoń­mi o ko­la­na.

 

…aż do wyj­ścia z dru­giej stro­ny ścia­ny, na którą wcho­dzi­łam. Z dru­giej stro­ny stok… – Powtórzenie.

 

weź­mie­my się za te parę niedź­wie­dzi, które gdzieś tu śpią. – …weź­mie­my się za tych parę niedź­wie­dzi, które gdzieś tu śpią. Ewentualnie: …weź­mie­my się za parę niedź­wie­dzi, które gdzieś tu śpią.

 

nie byli w sta­nie prze­bić się przez ba­rie­rę, jaką stwo­rzy­ła ko­pu­ła. – …nie byli w sta­nie prze­bić się przez ba­rie­rę, którą stwo­rzy­ła ko­pu­ła.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, stęskniłam się za Twoimi epistołami. Czyżby ich powrót to znak, że odżywasz po Dragonezie? :-)

Babska logika rządzi!

Nie Finklo, Dragoneza czeka. Czytam opowiadania z dyżurów, a nie umiem czytać i nie poprawiać, choć i tak pewnie nie wypisuję wszystkiego. ;-)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

  1. Dzięki piękne. Tyla cudeniek, których w ogóle nie zauważyłam.  Jest nad czym pracować. A co do finału opowiadania, faktycznie mocno mi nie poszło, bo znaczenie jest jeszcze inne niż sugeruje regulatorzy :).

Riboq, bardzo się cieszę, że mogłam pomóc. ;-)

Mniej zadowolona jestem z tego, że niewłaściwie odczytałam opowiadanie. No cóż, wiele tłumaczy, że do osobistych wniosków doszłam przy pomocy myślenia niewielkim rozumkiem prostej kury domowej… :-(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajnie się czytało, ciekawe zakończenie. "Wpadła dysząc w obręb ogniska." Strasznie dziwne to zdanie, można pomyśleć, że zaczęła dmuchać w ognisko. Nie lepiej będzie: "Wpadła w obręb ogniska, ciężko dysząc."?

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Moja interpretacja jest tak, że [spoiler] tak naprawdę był tylko jeden bohater opowiadania, który próbował przeżyć i wyparł swoje przeżycia, przerzucając je figurki w zabawce, którą akurat miał pod ręką. Dobrze czy źle? :)

Wicked G ma rację. Zdanie, choć nie wygląda najlepiej, umknęło mi wcześniej.

Proponuję: Dysząc, zatrzymała się w zasięgu ogniska. Lub: Dysząc, zatrzymała się przy ognisku.

Wiemy, że Cat biegła, a przy ognisku, zziajana i dysząca, musiała się zatrzymać. Nie mogła wpaść w obręb ogniska, bo tym samym znalazłaby się wśród płomieni. Natomiast zatrzymując się tuż przy ognisku, znalazła się w zasięgu jego ciepła i światła.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Uff, nie było mnie dni parę i dopiero zabiorę się za poprawki :). Jeszcze raz: dziękuję.

I tak Zygrydzie :D! Dokładnie wstrzeliłeś się w zakończenie!

 

Edytka: poprawiłam i dziękuję wszystkim za pomoc :). Jeżeli ktoś znajdzie szczęśliwsze zdania niż te, które zbudowałam to nadal chętnie wysłucham :D.

<pręży się dumnie zachwycony swą przenikliwością>

Nowa Fantastyka