– Panie profesorze, czy coś się stało? Nie wygląda pan na zbytnio szczęśliwego…
– Bo i nie jestem szczęśliwym człowiekiem. Pies pożarł mi kolejny mózg, prawdziwy sukinsyn.
– Ale… jak to pożarł mózg?
–Zwyczajnie. Szykuję wieczorem odpowiedni mózg do sfotografowania, zostawiam go na noc aby odrobinę wysechł, następnie przychodzę o poranku i nie zastaję nic. Tylko ta czworonożna gadzina spogląda na mnie niewinnymi oczami.
– Obawiam się, że nie do końca rozumiem jak…
– Panie Grune, tutaj naprawdę nie ma nic do rozumienia.
***
Profesor Plateu był właścicielem największej na świecie kolekcji ludzkich mózgów. Preparaty zajmowały całe skrzydło jego pokaźnego domostwa na obrzeżach miasta, przyczyniając się do wytworzenia specyficznej atmosfery prosektorium zarówno wewnątrz budynku jak i w jego pobliżu. Sam profesor był na wskroś przesiąknięty zapachem przeróżnych płynów, których używał do konserwacji swoich preparatów, tak dogłębnie, że nie czuł już iż cały jego dom był niemalże niezamieszkiwalny z powodu intensywności nieprzyjemnych woni.
Mózg ludzki był największą pasją uczonego. Plateu mógł spędzać całe dnie, krojąc kolejne okazy, oglądając je ze wszystkich stron, opisując i porównując. Jego najnowszym postanowieniem i celem było stworzenie niezwykle dokładnego atlasu fotograficznego mózgowia i wydanie go by mógł służyć studentom oraz praktykującym już lekarzom. W celu wykonania odpowiednio precyzyjnych zdjęć trzeba było jednak odpowiednio przygotować wybrany preparat, co wymagało między innymi pozostawienia go na całą noc poza roztworem i uzyskania właściwego przekroju dopiero o poranku.
W tymże właśnie miejscu na scenę wkraczał pies Plateu.
Ogromny bernardyn wydawał się zwierzęciem z natury łagodnym i pokojowo nastawionym jednakowoż musiał w nim tkwić jakiś zalążek pierwotnego diabelstwa, który nakazywał mu co pewien czas sprawiać jakąś przykrość swojemu panu. Nie było żadnej logiki w jego złośliwości, poza tym że uległa ona widocznemu nasileniu od czasu rozpoczęcia prac nad atlasem, Bernardyn znajdował bowiem wyjątkową przyjemność w pożeraniu akurat tego mózgu, który Plateu przygotowywał z wielką starannością do sesji fotograficznej. Mózg takowy spoczywał zawsze na wysokim stole w centrum pracowni profesora, przykryty szklanym kloszem i cichy w swym zimnym i niepokojącym braku żywotności.
Trzy pierwsze zniknięcia nieszczęsnych mózgów były dla profesora zupełną zagadką, klosz bowiem nie ulegał zniszczeniu, a wręcz zostawał ostrożnie odłożony na bok i tam oczekiwał go o poranku, świecąc znaczącą pustką. Plateu podejrzewał włamanie, biorąc jednak pod uwagę fakt, że nie skradziono żadnego z cenniejszych okazów, a zniknięcia następowały z uporczywą regularnością, połączył je z wyjątkowo niewinnym wyrazem malującym się na pysku bernardyna każdego ranka, gdy preparat nie znajdował się na swoim miejscu.
Natychmiastowo wdrożony został podstawowy środek zapobiegawczy, to jest zamykanie drzwi na klamkę, która wydawała się odpowiednim zabezpieczeniem przed ostatecznie niezbyt rozumnym psem. Jej forsowanie nie było jednak dla bernardyna najmniejszym problemem. Kontynuował on swoje wyprawy rabunkowe jak gdyby nigdy nic.
Klamka została więc wymieniona na gałkę, lecz także i ona nie była w stanie powstrzymać żarłocznego zwierzęcia.
Zdumiony niezwykłymi umiejętnościami swojego czworonożnego towarzysza, Plateu począł spoglądać na niego z niejaką obawą, która przerodziła się w namacalne przerażenie, kiedy diabelski pies poradził sobie również nowo zamontowanym łańcuchem. Profesor doszedł do wniosku, że w jego domu mieszkał prawdziwy demon, który nie dość, że posiadał jakieś dziwaczne moce, to jeszcze rozsmakował się w ludzkich mózgach, prawdopodobnie mając coraz większą chętkę by wreszcie zamiast starych preparatów spróbować jak smakuje ten kąsek w stanie świeżym i na dokładkę osłodzonym wiedzą profesorską.
Przerażony perspektywą Plateu postanowił więc zasadzić się z bronią na potwora i przyłapać go na gorącym uczynku, aby ostatecznie położyć kres temu szaleństwu.
***
– I nakrył go pan? – młody Grune, ulubiony uczeń Plateu, zapytał z zaciekawieniem.
– Ależ skąd! – Plateu zrobił się cały czerwony na twarzy. – Ten diabeł wyczuwa mnie na kilometr i nie przychodzi, gdy na niego czekam. Za to kiedy tylko odpuszczę na jedną noc, przybywa i znów żeruje jak gdyby nigdy nic.
– A gdybym tak to ja… – Grune zamyślił się.
– Zaryzykowałby pan spotkanie z demonem? – Plateu spojrzał z niedowierzaniem na zdolnego studenta.
– Sprawa jest jak najbardziej słuszna toteż jest i warta wszelkiego ryzyka. – Grune wzruszył nonszalancko ramionami. – Uzbroję się w pistolet.
– Słusznie, młodzieńcze. – Plateu uśmiechnął się. – Postęp naukowy zawsze wymaga od nas wielu poświęceń, przyszłe pokolenia będą nam wdzięczne za nasz trud. Zatem dzisiejszej nocy?
– Tak jest, dzisiejszej nocy.
***
Stężenie chemikaliów w powietrzu było niewiarygodnie nieznośne i drażniące. Oczy Grunego łzawiły, a nos piekł go potwornie, gdy obserwował jak profesor wyciąga ze słoja wybrany mózg i umieszcza go pod kloszem, po czym wychodzi, udając że poza nim w pracowni nie było dziś nikogo. Grune został wcześniej wpuszczony oknem, tak więc zamknięty w innej części domu pies nie miał szans zaobserwować go, a wszechobecny odór preparatów skutecznie maskował jego obcy zapach.
W pracowni zapadła cisza i zapanowała ciemność. Grune tkwił skulony w szczelinie za ledwo letnim piecem i spoglądał w kierunku drzwi oraz zagrożonego preparatu.
Nieznaczne ciepło bijące od kafli, z którymi stykał się bokiem ciała, w tych trudnych warunkach okazało się wystarczające by, gdy tylko nos studenta nauczył się już ignorować potworny smród, ukołysać zmęczonego młodzieńca do snu.
Co najmniej godzina drzemki upłynęła mu w spokoju, gdyż dopiero koło kwadransa po północy pierwszy cichy szmer rozległ się przy drzwiach. Odgłos ten był niemal niesłyszalny toteż nie obudził on Grunego, którego dłoń poruszyła się jednak nieznacznie, zaciskając się na pistolecie, a usta mruknęły coś niezrozumiale.
Dopiero dźwięk odkładanego na stół klosza wyrwał studenta ze snu. Melodyjny odgłos był bowiem na tyle niespodziewany, że Grune odruchowo zerwał się na równe nogi, wystraszony dodatkowo przez natychmiastowe i wszechogarniające zrozumienie popełnionego błędu, które spłynęło na niego w tejże sekundzie grozy. Wobec tak nagłego przypływu adrenaliny, nie był więc dziwnym fakt, że gdy tylko ujrzał on potężną sylwetkę pochylającą się nad stołem, bez dalszego zastanowienia wystrzelił.
Rażony kulą demon wrzasnął ogłuszająco i padł na ziemię, pociągając za sobą szklany klosz, który rozbił się na milion drobnych kryształków, pokrywając podłogę błyszczącym piaskiem. Roztrzęsiony Grune nie przejął się jednak możliwością poranienia się i pospiesznie podbiegł do biurka by zapalić lampę, spojrzeć na martwego czarta i upewnić się, że został on pokonany.
Okrzyk grozy wydarł się z jego ust, gdy ujrzał przed sobą rozciągnięte na posadzce ciało profesora Plateu. W martwych dłoniach naukowca tkwił mózg naznaczony śladem ugryzienia, a rubinowa krew wypływała cienkim strumyczkiem z maleńkiego otworu, rysującego się pomiędzy jego uniesionymi w wyrazie zaskoczenia brwiami.