- Opowiadanie: LauraFigwer - Demon Profesora Plateu

Demon Profesora Plateu

Witam wszystkich, którzy postanowili dać szansę mojej historii! Poniższe opowiadanie jest moim debiutem na forum publicznym, dlatego też drżę cała, obawiając się srogiej krytyki. Podobało się ono moim znajomym, ale czy sprosta oczekiwaniom tutejszych wyjadaczy, to dopiero się okaże, dlatego też z niecierpliwością czekam na szczere opinie.

Co zaś się tyczy samego opowiadania, najwłaściwiej opisałby je tag ‘makabreska’, gdyby takowy istniał, ponieważ stylistycznie inspirowałam się mocno historiami Bierce’a z tomiku “Jeździec na niebie”. Sam pomysł na tę historię narodził się w mojej głowie po pewnym seminarium z historii medycyny, na którym usłyszałam anegdotkę o warszawskim neurologu nazwiskiem Flatau i jego psie, który wyjątkowo mocno pragnął zapobiec postępowi w medycynie. Oczywiście moja wersja wydarzeń odbiega od prawdy dość... drastycznie, ale fakt, że w ogóle postała w mojej głowie, wynika z głębokiego szacunku i fascynacji postacią wielkiego uczonego.

Atlas, o którym mowa, wydany został w roku 1894 pod niemieckim tytułem “Atlas des menschlichen Gehirns und des Faserverlaufes”

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Demon Profesora Plateu

– Panie pro­fe­so­rze, czy coś się stało? Nie wy­glą­da pan na zbyt­nio szczę­śli­we­go…

– Bo i nie je­stem szczę­śli­wym czło­wie­kiem. Pies po­żarł mi ko­lej­ny mózg, praw­dzi­wy su­kin­syn.

– Ale… jak to po­żarł mózg?

–Zwy­czaj­nie. Szy­ku­ję wie­czo­rem od­po­wied­ni mózg do sfo­to­gra­fo­wa­nia, zo­sta­wiam go na noc aby odro­bi­nę wy­sechł, na­stęp­nie przy­cho­dzę o po­ran­ku i nie za­sta­ję nic. Tylko ta czwo­ro­noż­na ga­dzi­na spo­glą­da na mnie nie­win­ny­mi ocza­mi.

– Oba­wiam się, że nie do końca ro­zu­miem jak…

– Panie Grune, tutaj na­praw­dę nie ma nic do ro­zu­mie­nia.

***

Pro­fe­sor Pla­teu był wła­ści­cie­lem naj­więk­szej na świe­cie ko­lek­cji ludz­kich mó­zgów. Pre­pa­ra­ty zaj­mo­wa­ły całe skrzy­dło jego po­kaź­ne­go do­mo­stwa na obrze­żach mia­sta, przy­czy­nia­jąc się do wy­two­rze­nia spe­cy­ficz­nej at­mos­fe­ry pro­sek­to­rium za­rów­no we­wnątrz bu­dyn­ku jak i w jego po­bli­żu. Sam pro­fe­sor był na wskroś prze­siąk­nię­ty za­pa­chem prze­róż­nych pły­nów, któ­rych uży­wał do kon­ser­wa­cji swo­ich pre­pa­ra­tów, tak do­głęb­nie, że nie czuł już iż cały jego dom był nie­mal­że nie­za­miesz­ki­wal­ny z po­wo­du in­ten­syw­no­ści nie­przy­jem­nych woni.

Mózg ludz­ki był naj­więk­szą pasją uczo­ne­go. Plateu mógł spę­dzać całe dnie, kro­jąc ko­lej­ne okazy, oglą­da­jąc je ze wszyst­kich stron, opi­su­jąc i po­rów­nu­jąc. Jego naj­now­szym po­sta­no­wie­niem i celem było stwo­rze­nie nie­zwy­kle do­kład­ne­go atla­su fo­to­gra­ficz­ne­go mó­zgo­wia i wy­da­nie go by mógł słu­żyć stu­den­tom oraz prak­ty­ku­ją­cym już le­ka­rzom. W celu wy­ko­na­nia od­po­wied­nio pre­cy­zyj­nych zdjęć trze­ba było jed­nak od­po­wied­nio przy­go­to­wać wy­bra­ny pre­pa­rat, co wy­ma­ga­ło mię­dzy in­ny­mi po­zo­sta­wie­nia go na całą noc poza roz­two­rem i uzy­ska­nia wła­ści­we­go prze­kro­ju do­pie­ro o po­ran­ku.

W tymże wła­śnie miej­scu na scenę wkra­czał pies Pla­teu.

Ogrom­ny ber­nar­dyn wy­da­wał się zwie­rzę­ciem z na­tu­ry ła­god­nym i po­ko­jo­wo na­sta­wio­nym jed­na­ko­woż mu­siał w nim tkwić jakiś za­lą­żek pier­wot­ne­go dia­bel­stwa, który na­ka­zy­wał mu co pe­wien czas spra­wiać jakąś przy­krość swo­je­mu panu. Nie było żad­nej lo­gi­ki w jego zło­śli­wo­ści, poza tym że ule­gła ona wi­docz­ne­mu na­si­le­niu od czasu roz­po­czę­cia prac nad atla­sem, Ber­nar­dyn znaj­do­wał bo­wiem wy­jąt­ko­wą przy­jem­ność w po­że­ra­niu aku­rat tego mózgu, który Pla­teu przy­go­to­wy­wał z wiel­ką sta­ran­no­ścią do sesji fo­to­gra­ficz­nej. Mózg ta­ko­wy spo­czy­wał za­wsze na wy­so­kim stole w cen­trum pra­cow­ni pro­fe­so­ra, przy­kry­ty szkla­nym klo­szem i cichy w swym zim­nym i nie­po­ko­ją­cym braku ży­wot­no­ści.

Trzy pierw­sze znik­nię­cia nie­szczę­snych mó­zgów były dla pro­fe­so­ra zu­peł­ną za­gad­ką, klosz bo­wiem nie ule­gał znisz­cze­niu, a wręcz zo­sta­wał ostroż­nie odło­żo­ny na bok i tam ocze­ki­wał go o po­ran­ku, świe­cąc zna­czą­cą pust­ką. Pla­teu po­dej­rze­wał wła­ma­nie, bio­rąc jed­nak pod uwagę fakt, że nie skra­dzio­no żad­ne­go z cen­niej­szych oka­zów, a znik­nię­cia na­stę­po­wa­ły z upo­rczy­wą re­gu­lar­no­ścią, po­łą­czył je z wy­jąt­ko­wo nie­win­nym wy­ra­zem ma­lu­ją­cym się na pysku ber­nar­dy­na każ­de­go ranka, gdy pre­pa­rat nie znaj­do­wał się na swoim miej­scu.

Na­tych­mia­sto­wo wdro­żo­ny zo­stał pod­sta­wo­wy śro­dek za­po­bie­gaw­czy, to jest za­my­ka­nie drzwi na klam­kę, która wy­da­wa­ła się od­po­wied­nim za­bez­pie­cze­niem przed osta­tecz­nie nie­zbyt ro­zum­nym psem. Jej for­so­wa­nie nie było jed­nak dla ber­nar­dy­na naj­mniej­szym pro­ble­mem. Kon­ty­nu­ował on swoje wy­pra­wy ra­bun­ko­we jak gdyby nigdy nic.

Klam­ka zo­sta­ła więc wy­mie­nio­na na gałkę, lecz także i ona nie była w sta­nie po­wstrzy­mać żar­łocz­ne­go zwie­rzę­cia.

Zdu­mio­ny nie­zwy­kły­mi umie­jęt­no­ścia­mi swo­je­go czwo­ro­noż­ne­go to­wa­rzy­sza, Pla­teu po­czął spo­glą­dać na niego z nie­ja­ką obawą, która prze­ro­dzi­ła się w na­ma­cal­ne prze­ra­że­nie, kiedy dia­bel­ski pies po­ra­dził sobie rów­nież nowo za­mon­to­wa­nym łań­cu­chem. Pro­fe­sor do­szedł do wnio­sku, że w jego domu miesz­kał praw­dzi­wy demon, który nie dość, że po­sia­dał ja­kieś dzi­wacz­ne moce, to jesz­cze roz­sma­ko­wał się w ludz­kich mó­zgach, praw­do­po­dob­nie mając coraz więk­szą chęt­kę by wresz­cie za­miast sta­rych pre­pa­ra­tów spró­bo­wać jak sma­ku­je ten kąsek w sta­nie świe­żym i na do­kład­kę osło­dzo­nym wie­dzą pro­fe­sor­ską.

Prze­ra­żo­ny per­spek­ty­wą Pla­teu po­sta­no­wił więc za­sa­dzić się z bro­nią na po­two­ra i przy­ła­pać go na go­rą­cym uczyn­ku, aby osta­tecz­nie po­ło­żyć kres temu sza­leń­stwu.

***

– I na­krył go pan? – młody Grune, ulu­bio­ny uczeń Pla­teu, za­py­tał z za­cie­ka­wie­niem.

– Ależ skąd! – Pla­teu zro­bił się cały czer­wo­ny na twa­rzy. – Ten dia­beł wy­czu­wa mnie na ki­lo­metr i nie przy­cho­dzi, gdy na niego cze­kam. Za to kiedy tylko od­pusz­czę na jedną noc, przy­by­wa i znów że­ru­je jak gdyby nigdy nic.

– A gdy­bym tak to ja… – Grune za­my­ślił się.

– Za­ry­zy­ko­wał­by pan spo­tka­nie z de­mo­nem? – Pla­teu spoj­rzał z nie­do­wie­rza­niem na zdol­ne­go stu­den­ta.

– Spra­wa jest jak naj­bar­dziej słusz­na toteż jest i warta wszel­kie­go ry­zy­ka. – Grune wzru­szył non­sza­lanc­ko ra­mio­na­mi. – Uzbro­ję się w pi­sto­let.

– Słusz­nie, mło­dzień­cze. – Pla­teu uśmiech­nął się. – Po­stęp na­uko­wy za­wsze wy­ma­ga od nas wielu po­świę­ceń, przy­szłe po­ko­le­nia będą nam wdzięcz­ne za nasz trud. Zatem dzi­siej­szej nocy?

– Tak jest, dzi­siej­szej nocy.

***

Stę­że­nie che­mi­ka­liów w po­wie­trzu było nie­wia­ry­god­nie nie­zno­śne i draż­nią­ce. Oczy Gru­ne­go łza­wi­ły, a nos piekł go po­twor­nie, gdy ob­ser­wo­wał jak pro­fe­sor wy­cią­ga ze słoja wy­bra­ny mózg i umiesz­cza go pod klo­szem, po czym wy­cho­dzi, uda­jąc że poza nim w pra­cow­ni nie było dziś ni­ko­go. Grune zo­stał wcze­śniej wpusz­czo­ny oknem, tak więc za­mknię­ty w innej czę­ści domu pies nie miał szans za­ob­ser­wo­wać go, a wszech­obec­ny odór pre­pa­ra­tów sku­tecz­nie ma­sko­wał jego obcy za­pach.

W pra­cow­ni za­pa­dła cisza i za­pa­no­wa­ła ciem­ność. Grune tkwił sku­lo­ny w szcze­li­nie za ledwo let­nim pie­cem i spo­glą­dał w kie­run­ku drzwi oraz za­gro­żo­ne­go pre­pa­ra­tu.

Nie­znacz­ne cie­pło bi­ją­ce od kafli, z któ­ry­mi sty­kał się bo­kiem ciała, w tych trud­nych wa­run­kach oka­za­ło się wy­star­cza­ją­ce by, gdy tylko nos stu­den­ta na­uczył się już igno­ro­wać po­twor­ny smród, uko­ły­sać zmę­czo­ne­go mło­dzień­ca do snu.

Co naj­mniej go­dzi­na drzem­ki upły­nę­ła mu w spo­ko­ju, gdyż do­pie­ro koło kwa­dran­sa po pół­no­cy pierw­szy cichy szmer roz­legł się przy drzwiach. Od­głos ten był nie­mal nie­sły­szal­ny toteż nie obu­dził on Gru­ne­go, któ­re­go dłoń po­ru­szy­ła się jed­nak nie­znacz­nie, za­ci­ska­jąc się na pi­sto­le­cie, a usta mruk­nę­ły coś nie­zro­zu­mia­le.

Do­pie­ro dźwięk od­kła­da­ne­go na stół klo­sza wy­rwał stu­den­ta ze snu. Me­lo­dyj­ny od­głos był bo­wiem na tyle nie­spo­dzie­wa­ny, że Grune od­ru­cho­wo ze­rwał się na równe nogi, wy­stra­szo­ny do­dat­ko­wo przez na­tych­mia­sto­we i wszech­ogar­nia­ją­ce zro­zu­mie­nie po­peł­nio­ne­go błędu, które spły­nę­ło na niego w tejże se­kun­dzie grozy. Wobec tak na­głe­go przy­pły­wu ad­re­na­li­ny, nie był więc dziw­nym fakt, że gdy tylko uj­rzał on po­tęż­ną syl­wet­kę po­chy­la­ją­cą się nad sto­łem, bez dal­sze­go za­sta­no­wie­nia wy­strze­lił.

Ra­żo­ny kulą demon wrza­snął ogłu­sza­ją­co i padł na zie­mię, po­cią­ga­jąc za sobą szkla­ny klosz, który roz­bił się na mi­lion drob­nych krysz­tał­ków, po­kry­wa­jąc pod­ło­gę błysz­czą­cym pia­skiem. Roz­trzę­sio­ny Grune nie prze­jął się jed­nak moż­li­wo­ścią po­ra­nie­nia się i po­spiesz­nie pod­biegł do biur­ka by za­pa­lić lampę, spoj­rzeć na mar­twe­go czar­ta i upew­nić się, że zo­stał on po­ko­na­ny.

Okrzyk grozy wy­darł się z jego ust, gdy uj­rzał przed sobą roz­cią­gnię­te na po­sadz­ce ciało pro­fe­so­ra Pla­teu. W mar­twych dło­niach na­ukow­ca tkwił mózg na­zna­czo­ny śla­dem ugry­zie­nia, a ru­bi­no­wa krew wy­pły­wa­ła cien­kim stru­mycz­kiem z ma­leń­kie­go otwo­ru, ry­su­ją­ce­go się po­mię­dzy jego unie­sio­ny­mi w wy­ra­zie za­sko­cze­nia brwia­mi.

Koniec

Komentarze

Mocne!

Przed czytaniem skonsultuj się z lekarzem bądź farmaceutą. Lub psychologiem.

Napisane całkiem nieźle.

 

Fabuła interesująca z udanym twistem w finale.

Bardzo dobry debiut!

 

Liczę na więcej opublikowanych tutaj, Twoich tekstów!

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Zgrabnie spisana, oryginalna opowieść i udany debiut. Z marudzeń formalnych: raz zgubiłaś podmiot (”Mózg ludzki był największą pasją uczonego. Mógł on spędzać całe dnie…”). Z czystej ciekawości: czy da się skonsumować zakonserwowany mózg i nie odczuć negatywnych konsewencji zdrowotnych?

na emeryturze

Dziękuję wszystkim za miłe komentarze :) Ja również mam nadzieję, że wena pozwoli tworzyć rzeczy równie dobre, a nawet i lepsze!

Zagubiony podmiot zaraz poprawię, a co do konsumpcji mózgów… Nie polecałabym ;) Z tego, co mi powiedziano na ćwiczeniach z anatomii, wynika wyraźnie, że przez 10 lat od śmierci poprzedniego właściciela istnieje spore prawdopodobieństwo odnalezienia w preparacie wirusów WZW i zakażenia przez nieopatrzne zatarcie w nawet najmniejszą rankę, dlatego też zawsze przy pracy z nimi, a szczególnie z mózgami właśnie, trzeba mieć rękawiczki. Poza tym obecnie wszystko konserwowane jest formaliną, która może nie jest trująca, ale jest środkiem mocno drażniącym nawet w postaci oparów, więc można założyć, że nie wpłynęłaby zbyt pozytywnie na śluzówki przewodu pokarmowego. Mam nadzieję, że taka odpowiedź jest wyczerpująca :)

Ja też stwierdzam, ze to udany debiut i dobrze napisana opowieść. Chociaż dość szybko domyśliłam się kto jest tym demonem i zakończenie mnie nie zaskoczyło. Klimat ma i atmosferę trzyma.

Oby tak dalej :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

A fuj. Obrzydliwe. I dobre.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dobry pomysł i bardzo fajne napisane – z klimatem, ale nie dałem się nabrać. Od momentu kiedy profesor wymienił klamkę, przypuszczałem, że to on żre te mózgi.

Każdy pies przy zdrowych zmysłach, przypuszczam, wzgardziłby mózgiem wymoczonym w chemikaliach, więc kierowanie nań podejrzeń jest usiłowaniem oczerniania bernardyna i nieudolną próbą zagmatwania sytuacji.

Szort, niestety, nie spodobał mi się. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka