- Opowiadanie: Astardes - Ścieżka przez las

Ścieżka przez las

Witam bardzo serdecznie.

Jestem sobie nieśmiałym człowieczkiem dłubiącym w zaciszu swoich czterech kątów opowiadania, który postanowił pokazać szerszej publiczności coś z tych swoich tworów, licząc że się nie zbłaźni, a rozwinie dzięki krytyce innych. 

Zapraszam do czytania...

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Ścieżka przez las

Straszny był tej nocy las, oj straszny. Wszystko w nim przyprawiało o dreszcze. Rifkin marzył tylko o tym by być teraz gdziekolwiek indziej. Niestety, mimo jego niemych próśb i modłów, nadal znajdował się w tym lesie, pełnym wielkich, starych drzew, których mroczne, powykręcane sylwetki jawiły mu się w oczach jako potwory. A droga przed nim ciągle jeszcze daleka. Jeśli dobrze oceniał przebytą odległość, to nie uszedł póki co nawet połowy. Rodzice zawsze go ostrzegali, by wracał do domu o zmierzchu nim nastaną ciemności nocy. Czuł się teraz głupio, że dziś tej rady nie posłuchał. Jednak nowi znajomi z pracy zaprosili go do karczmy na jednego i nie chciał wyjść na gbura odmawiając im. Zresztą sądził, że kufelek, czy dwa nie zabiorą mu wiele czasu. Tyle tylko, że rozmowa tak jakoś się przeciągnęła, chociaż wcale się przy niej nie upił. Kiedy młodzieniec się zorientował w upływie czasu, na zewnątrz było już całkiem ciemno. W panice wybiegł wtedy z karczmy jakby się paliło. Na pewno koledzy będą się z niego nazajutrz nabijać.

-Cholera! –Jęknął, nerwowo rozglądając się na boki. –Jestem idiotą! Mogłem przecież tam przenocować, a nie włóczyć się na świętą noc!

Był zły na siebie. Że też dopiero w tej chwili przyszło mu to do głowy! Rodzina by się martwiła, zresztą już teraz pewnie się martwi, ale przespałby się, poszedł do pracy i wrócił do domu następnego wieczora. Żadnego głupiego narażania się przez nocne spacery. Ale oczywiście w panice polazł do lasu. Zatrzymał się na chwilę rozważając powrót. Tyle że był już mniej więcej w połowie drogi. Jeden diabeł, w którą pójdzie teraz stronę, a jak dotrze do domu to przynajmniej uspokoi rodziców. Ruszył więc dalej.

Ścieżka wydawała się dłużyć Rifkinowi w nieskończoność, a szelest liści na wietrze oraz odgłosy nocnego bytowania zwierząt niemiłosiernie grały na jego nerwach. Czuł się dosłownie jak pyszne danie podane na półmisku  leśnym lichom. Jego wyobraźnia postawiła sobie za punkt honoru tworzenie rozmaitych „wesołych” i co raz bardziej makabrycznych obrazów wyskakujących na niego z zarośli potworów. Rifkin wzdrygnął się i przejechał dłońmi po swojej rudej, kędzierzawej czuprynie, aż w końcu szarpnął się mocno za włosy.

-Przestań! –Zażądał od swojej głowy.

Ból powstrzymał wyobraźnię, ale było to rozwiązanie wyłącznie chwilowe. W dodatku nie miał ze sobą lampy, by przynajmniej trochę ogrzać serce widokiem ognia i rozpędzić mary. Żeby chociaż było dzisiaj widać księżyc. Nawet jego niezbyt jasne, srebrne światło byłoby pomocne, a że była dzisiaj pełnia to tym bardziej. Niestety dzisiejszej nocy niebo zasnuły gęste chmury i póki co nie zanosiło się na zmianę. Rifkina otaczały więc prawie kompletne ciemności. Co chwila potykał się o wystające korzenie, albo kamienie na ścieżce. Mimo to musiał iść dalej, chociaż lęk ogarniał ciało młodego mężczyzny co raz bardziej.

Minęło kilka minut, a Rifkinowi zdawało się, że wciąż stoi w miejscu, zaś nienawistny las chce go uwięzić, pożreć, by potem wypluć zaledwie nagie kości. Chociaż to wrażenie mogło mieć związek z tym, że szedł co raz wolniej, by nie zwracać na siebie uwagi stworów hałasem oraz ruchem. Wtem w lesie odezwał się głośny rumor, jakby odgłosy szamotaniny, czy walki w zaroślach. Chłopak jęknął i skoczył w pierwsze lepsze krzaki przy ścieżce, kalecząc się niemiłosiernie. Pech bowiem chciał, że to były kolczaste krzewy. Zagryzając z bólu zęby, wyjrzał ostrożnie ze swojej kryjówki, ale nic nie zobaczył w mroku. Za to hałas ucichł tak nagle, jak się pojawił. Rifkin, z zawstydzoną miną, wygrzebał się więc z zarośli i gdyby ktoś teraz go zobaczył mógłby go wziąć za żebraka, taki przedstawiał sobą marny widok.

-Co ty wyprawiasz? Uspokój się! –Poinstruował sam siebie, zły z tego co ze strachu zrobił i wziął kilka głębszych wdechów, aby się rozluźnić.

Pomogło, przynajmniej trochę. Rifkin otrzepał się i odczepił od ubrań połamane gałęzie. Syknął przy tym kilka razy, bo gdzie nie gdzie kolce zraniły go do krwi. Nawet na policzku miał szramę, z której ciekła czerwona ciecz. No to teraz dopiero będzie łatwym celem dla bestii, gdy to poczują. Stwierdził, obcierając twarz. Jednak myśl ta pomogła mu ruszyć dalej, szybciej przy tym przebierając nogami. Nie uszedł jednak daleko. Kilkadziesiąt kroków później, z dala od ścieżki, pomiędzy pniami zobaczył coś jakby światełko. Przez chwilę zastanawiał się co to może oznaczać. Wtedy nagle go olśniło. Mniej więcej stąd ozwał się rumor. Mogło być, że kogoś napadli zbóje, albo zwierzęta i leży teraz ranny. Rifkin nie poleciał od razu na ratunek, ani nie pobiegł ścieżką byle z dala od tego miejsca. Nie był przykładem odwagi, ale nie chciał zostawić kogoś na pastwę lasu. To co zaatakowało pewnie już sobie poszło, wmawiał sobie, a okazując pomoc mógł zyskać przy okazji, oprócz świadomości zrobienia czegoś dobrego, także światło. Postanowił jednak wpierw się upewnić, czy to nie zwidy.

-Halo! Jest tam kto? Nic ci nie jest? –Zawołał w las, a potem nasłuchiwał.

Wydało mu się, że słyszy w odpowiedzi pełne bólu jęki. Rifkin westchnął, rozluźnił mięśnie i wreszcie postawił krok poza ścieżką. Nie był to najbardziej rozważny czyn, zresztą nie jedyny dzisiaj, ale lampa uczyniłaby dalszą drogę znacznie znośniejszą, a żeby wrócić na trasę wystarczy by się obrócił. Szedł więc w stronę świecącego punkciku, starając się tak manewrować między drzewami i zaroślami, by jak najmniej zmieniać kierenk marszu. Minęła tak chwila, a światełko stało się większe, zaś jęki zdawały się głośniejsze. Rifkin przyspieszył więc kroku, pewien że zaraz odnajdzie tą osobę. Już miał przebyć ostatnie zarośla, które przesłaniały mu owe światło, gdy stanął oko w oko ze straszną bestią. Nadlatującą wprost na niego sową. Zaskoczony mężczyzna natychmiast padł na ziemię, ponownie między krzaki, ale tym razem, na szczęście, nie kolczaste.

-Głupie ptaszysko! –Zawołał za pohukującym ptakiem, kiedy się podniósł.

Otrzepawszy się miał zamiar podejść do światła, ale tylko otworzył szeroko oczy ze zdumienia.

-Co jest? –Jęknął.

Światła nie było przed nim. Ani nigdzie dookoła, kiedy się rozejrzał. W dodatku przez upadek i rozglądanie się w koło stracił całkiem orientację. Walcząc z rozpaczą wszedł na polankę, na której wydawało mu się, że widział to światło. Tyle tylko że nic tu teraz nie było. Duchy jakieś? Pomyślał, co wcale go nie pocieszyło. Wtem potknął się o coś leżącego w trawie i nie był to ani kamień, ani korzeń. Sięgnął po ową rzecz, by ze zdziwieniem odkryć, że jest to chyba kieł jakiegoś zwierzaka. Bardzo duży kieł, co zwiastowało bardzo dużego zwierzaka, z którym nie chciał się bynajmniej spotkać. Niestety w mroku nie widział żadnych szczegółów mimo usilnych prób obejrzenia znaleziska. Mimo to postanowił schować znalezisko do kieszeni, ale nieopacznie nacisnął kciukiem na ten ostry koniec, niezbyt mocno po prawdzie, ale wystarczyło to by poczuć silny ból. Rifkin wsadził palec do ust i poczuł metaliczny smak krwi. No pięknie pomyślał, kiedy urwał kawałek swojej koszuli, by obandażować krwawiący palec. Głupi kieł. Zranił go bardziej niż te paskudne krzaki. Ale nie zawracał sobie głowy wyrzuceniem przedmiotu, tylko zajął się powrotem na ścieżkę. Ale gdzie ona teraz jest? Rifkin znowu się porozglądał dookoła.

-To chyba w te krzaki zanurkowałem, by uniknąć sowy. –Powiedział na głos, by sam siebie utwierdzić w tym przekonaniu, po czym ruszył w ową stronę.

Chciał po prostu jak najszybciej opuścić tą polanę, obawiając duchów i potworów z lasu.

Po dłuższym marszu, zbyt długim, ścieżki ni widu, ni słychu i nie było wątpliwości, że poszedł w złą stronę. Rifkin spodziewał się ataku paniki, że nogi zatrząsnął się pod nim i padnie na kolana. Nic jednak takiego się nie stało, chociaż zapachy wydały mu się intensywniejsze, a dźwięki głośniejsze. Nadal czuł strach oraz zrobiło mu się gorąco, ale nie opanował go lęk mimo świadomości, że się zgubił. Chłopak przygryzł wargi i szedł dalej, pewien że gdzieś w końcu trafi.

Niemiłosiernie dłużące się minuty później Rifkin wyszedł na znacznie większą polanę, pośrodku której rosło wielkie drzewo. Źle się czuł, więc postanowił odpocząć pod nim i usiadł na ziemi, opierając się o pień. Mimo chłodu nocy było mu tak gorąco, że się cały spocił. Ściągając z ulgą koszulę pomyślał wpierw, że się przeziębił. Dopiero moment później przypomniał sobie o przedmiocie w kieszeni. Czy ten kieł mógł zawierać jakiś jad, który teraz zaczął działać? Pomyślał, ponownie oglądając znalezisko, tym razem ostrożniej, ale przedmiot milczał, jak to w zwyczaju mają martwe przedmioty. Gorąc trawiący ciało Rifkina stał się niemiłosierny w dodatku zaczynały go boleć mięśnie, a głowę wypełnił mu zamęt utrudniając zebranie myśli. Jakby rażony niemocą leżał pod drzewem pewien rychłej śmierci w strasznych boleściach. Ah, czemuś dotykał tego kła? Czemuś w ogóle schodził ze ścieżki? Karcił sam siebie. Ból stawał się nie do wytrzymania.

-Bogowie, ratujcie! –Jęknął, próbując wstać, ale ostatecznie po kilku krokach runął na twarz w trawę opodal drzewa.

W tym momencie bogowie odpowiedzieli, ale raczej nie ci, na których pomoc Rifkin liczył. Zza chmur nieoczekiwanie wyjrzał księżyc, zalewając polanę mdłą, srebrzystą poświatą. Na moment katusze ustały, a on poczuł dziwną, niewytłumaczalną więź z tym ciałem niebieskim. Spojrzał w niebo zastanawiając się, czy księżyc też mógł mieć wspólnego z tym co się dzieje. Jednak krótka ta przerwa w cierpieniu była niczym cisza przed burzą w obliczu  tego co miało nadejść. Młodzieniec, dysząc ciężko, ledwo zdołał podnieść się na klęczki, gdy ból powrócił z wielokrotnie większą siłą. Rifkin aż zaczął łkać. Czuł się jakby absolutnie każdy, najmniejszy element jego ciała miał zamiar eksplodować. Tyle że nie to miało się stać. Ze zdumieniem oraz przerażeniem odkrył, że wraz z tym cierpieniem jego mięśnie zaczęły rosnąć, a kości się wydłużać głośno i obrzydzająco przy tym trzeszcząc. Jego raczej drobna postura ekspandowała w szybkim tempie.

-Co się dzieje? Co się dzieje? –Syknął przez zaciśnięte zęby. -Co się na wszystkich bogów i diabłów ze mną dzieje?! –Krzyknął, gdy spazm wygiął mu plecy.

Kiedy kurcz puścił, Rifkin padł na ziemię, wijąc z bólu, ale zdołał podeprzeć się rękami nim uderzył twarzą. Po kilku zaledwie chwilach jego ciało wyglądało jakby należało do kogoś innego. Stał się dużo wyższy i umięśniony, jakby od lat zajmował się co najmniej wojaczką. Jednak nie były to jedyne zmiany. Kiedy drżąc od kolejnych spazmów próbował się utrzymać na rękach, widział jak jego dłonie rosną o wiele większe niż by pasowało do człowieczego ciała. Paznokcie pękały, gdy wyrastało spod nich coś czarnego i ostrego. Na bogów, czy to pazury? Pomyślał z przerażeniem. W dodatku coś zaczęło kiełkować ze skóry. To włosy! Rude włosy! Z dłoni ta kolejna faza przemiany przeszła na resztę ciała powoli niwecząc jego ludzkie kształty, potęgując jeszcze ból, chociaż nie wydawało się to już możliwe. Tyle tylko, że Rifkinowi to cierpienie i ta przemiana zaczęły sprawiać przyjemność. Jak to w ogóle możliwe? Zaczął czuć tak wielką euforię, jakiej nigdy wcześniej nie zaznał, która zachęcała by się w niej zatopić oraz zapomnieć o wszystkim innym co go otaczało. Tymczasem całe jego ciało, potężnie już wówczas umięśnione, zaczęło obrastać rudą sierścią. Ręce stały się nieproporcjonalnie długie, a barki i pierś rozszerzyły się ponad możliwą dla najroślejszego człowieka miarę. Wtedy przemiana zdała się skupić w nogach, gdzie kości nie tylko rosły, ale zmieniały również kształt. Jego pięty oddaliły się od palców, zmuszając go do stania właśnie na nich, upodabniając jego stopy do wielkich, zwierzęcych łap. Kolejne ognisko bólu zgromadziło się u końca kręgosłupa, nad pośladkami. Młodzieniec sięgnął tam i ze zdziwieniem odkrył powiększającą się narośl, od której napinały się i tak za ciasne już spodnie aż wreszcie pękły całe uwalniając… Rifkin nie chciał początkowo przyjąć tego do wiadomości, ale właśnie zyskał sobie ogon. Świadomość posiadania tej nowej części ciała była najdziwniejszym uczuciem jakiego kiedykolwiek zaznał. Ogon, również pokrywający się sierścią ruszał się tak jak tego chciał, jak jego ręka, czy noga. W końcu jedyną ludzką rzeczą jaka mu pozostała była twarz, ale nie na długo, bowiem, gdy nic innego nie zostało, przemiana zawędrowała również tam.

-Tylko nie to! Wystarczy już! Wystarczy! –Wycharczał.

Świadoma resztka jego umysłu próbowała jakoś zmusić swoje ciało, by przestało się zmieniać, ale nikła ona szybko, zalewana przez przyjemne uniesienie, powodujący je bólu oraz dochodzące zewsząd intensywne zapachy. Rifkin złapał się za głowę i zaczął krzyczeć w niebo głosy, gdy przemiana wreszcie tam dotarła, aby dokończyć dzieła. Jego uszy stały się szpiczaste. Twarz zaczęła się wydłużać, zmieniać kształt. Podobnie zęby, które zyskały na długości oraz ostrości. Młodzieniec miał teraz zwierzęcy pysk i z głębi całego swojego jestestwa wydał z siebie gromki ryk, od którego poderwały się do lotu śpiące ptaki z okalających polanę drzew. Rifkin zatracił w tym momencie  zdolność racjonalnego myślenia. Całe jego ciało drżało, pęczniało od wielkiej, niespożytej mocy, euforia wypełniała każdy skrawek od czubków uszu po poduszki u łap, a umysł domagał się irracjonalnej zemsty na czymkolwiek za zaznany przed chwilą ból. Zerwał się jak wichura, by wyładować swój gniew na najbliższym możliwym przedmiocie. Na wielkim drzewie. Bestia, w którą zmienił się Rifkin przypadła do pnia, po czym zaczęła walić w nią pięściami z taką siłą, że aż cała potężna roślina chwiała się i trzeszczała żałośnie oraz drapać pazurami, które bez najmniejszego trudu rozrywały korę, wbijając się w drewno. Przez kilka minut ta część umysłu, która pozostała Rifkinem miała wrażenie, że patrzy na to wszystko gdzieś z boku, że to tylko jakiś koszmarny sen, który przeminie, gdy tylko się obudzi. Jednak, gdy szał osłabł, to właśnie ten fragment osobowości zaczął zyskiwać kontrolę na tym ciałem i wypierać tą nowo powstałą część jego jestestwa. W końcu, z przerażeniem oraz niedowierzaniem zdał sobie sprawę, że ta monstrualna na wpół zwierzęca, kipiąca energią istota to jego ciało, a zmasakrowane drzewo to jego dzieło. W szale, gdy ciałem władały instynkty, nie miało to znaczenia, ale kiedy wrócił do zmysłów nie wiedział jak stać na zwierzęcych nogach i upadł na plecy, machając bezradnie kończynami, niczym żółw przewrócony na skorupę.

-Bogowie? Co tu się stało? –Jęknął, chociaż jego głos podobny był teraz do warkotu. –Czy to ja? Czy to jestem ja? –Pytał przyglądając się swoim ogromnym rękom, a potem całemu przemienionemu ciału.

Bogowie uparcie milczeli.

Chciał temu wszystkiemu zaprzeczyć, ale nie potrafił. Był teraz wielki, owłosiony, miał pazury, ogon, pysk, kły… Kiedy przejechał językiem po zębach wydały mu się podobne do kła, który znalazł i którym się ukłuł. Czy to przez to się przemienił? Jak w legendach o ludziach wilkach? Czy to oznacza, że zmienił się w wilkołaka, albo coś podobnego? Chwilę czasu zajęło mu wstanie i nauczenie się używania nowych stóp, chociaż powinien je nazywać teraz łapami. Gdy wreszcie zdołał się niezdarnie utrzymać w pionie, zaczął się zastanawiać co robić. Czy jeszcze powróci do swego prawdziwego ja. To wszystko wydawało się takie nierealne. Pragnął tylko wrócić do swojego domu, do rodziny, a która, miał takie wrażenie, stała się teraz tak nagle odległa. Zaczął płakać, już nie z bólu, ale z tęsknoty.

Jednak nie miał całkowitej kontroli nad sobą. Ta bestia ciągle siedziała w jego głowie i tylko na moment wycofała się, zadowoliwszy zniszczeniem drzewa. Teraz wróciła, natrętnie podpowiadając Rifkinowi jak użyć jego wielkiej siły. Roztaczała przed nim wizję niezwykłych przyjemności, a przede wszystkim polowania, którego zwieńczeniem będzie satysfakcjonujące wbicie kłów w surowe mięso ofiary i krew, która przyjemnie wypełni paszczę. Młodzieniec ledwo walczył z pragnieniem ulegnięcia tym wizjom, a głód spotęgowany przez wysiłek przemiany oraz wyostrzony węch wcale nie pomagały stawiać oporu. Jego nowy nos wyraźnie czuł, że las dookoła kwitnie życiem, życiem, którym można się pożywić. W końcu poddał się, a bestia przejęła kontrolę nad jego ruchami. Pobiegł wtedy  za jednym z zapachów.

Poruszał się demonicznie szybko nawet na dwóch nogach, ale słuchając podszeptów zaczął używać wszystkich czterech kończyn, dzięki czemu jeszcze bardziej przyspieszył. Bestia nie kłamała, już sam wysiłek, samo korzystanie z tej rozpierającej go energii było niezwykle przyjemnym, pierwotnym uczuciem. Ten szaleńczy bieg, powiem wiatru w sierści i wrażenie, że żadna przeszkoda  nie zdoła go teraz zatrzymać zaczęły sprawiać mu niesamowitą radość. Biedny jeleń, samotny, dorosły rogacz, który mu się napatoczył nie miał najmniejszych szans. Wprawdzie próbował uciekać, gdy wyczuł nadciągającą bestię, ale nie odbiegł daleko. Rifkin skoczył mu na kark wgryzając się weń mocno. Jego siła i masa powaliła zwierzę, które wiło się w uścisku kłów aż w końcu zastygło w śmierci. Bestia, a Rifkin wraz nią, cieszyła się. Polowanie, smak krwi i ofiara konająca w objęciach, to wszystko było niesamowicie wspaniałe. Chociaż ludzka część umysłu uparcie próbowała wciąż walczyć o swoje, powstrzymać się przed jedzeniem surowego mięsa, potwór był górą. Zaczął pożerać jeszcze ciepłego jelenia. Gdy skończył zawył z radością do księżyca. Noc była jeszcze młoda, a energia wciąż go rozpierała. Wiele było jeszcze do zrobienia…

 

Kiedy Rifkin się obudził, dochodziło prawdopodobnie południe, a może było już nawet później. Czuł się jakby miał potężnego kaca, a wydarzenia nocy wydawały tylko pijackim snem. Początkowo nawet wierzył, że zwyczajnie upił się w karczmie i leży teraz w jakimś rowie. Jednak kiedy się podniósł oraz otworzył oczy, szybko zechciał znowu zasnąć. Był nagi w samym środku lasu, a tuż obok leżał dowód wczorajszych niezwykłych i przerażających zdarzeń. Na wpół dojedzone truchło jelenia, którym zainteresowały się już muchy.

-To… To wszystko prawda. –Szepnął jednoczenie przerażony i zdumiony.

Przez chwilę łudził się, że transformacja była jednorazowe. Jednak kiedy poszukał w umyśle wyczuł ją, bestię. Teraz drzemała, człowiek miał pełną kontrolę. Jednak co jak ona się wybudzi? Czy znowu się przemieni? Czy to ma jakiś związek z wczorajszą pełnią? Tyle pytań, żadnych odpowiedzi.

-Jedno jest pewne. Nie mogę zostać w domu. –Stwierdził z goryczą, idąc w kierunku polany po resztki swych ubrań. –Ten stwór… -Przygryzł wargi.

Wciąż próbował walczyć z tą świadomość, chociaż było to bezsensu.

-To znaczy JA! Mogę ich skrzywdzić. Własną rodzinę.

Koszula była zakrwawiona i wbita w błoto, a spodnie leżały w strzępach tam, gdzie zgubił je podczas przemiany. Ubrawszy się w to, wyglądał jak najbardziej obdarty żebrak, którego w dodatku napadło stado wilków. Siedział jeszcze chwile pod zrujnowanym drzewem, dumając co ostatecznie zrobić. Może da się to kontrolować? Przyszło mu do głowy. Może kiedyś nad tym zapanuję i będę mógł wrócić. Ta nikła nadzieja nagle pokrzepiła jego serce oraz ułatwiła mu decyzję. W końcu ruszył w stronę domu ze świadomością, że może to ostatni raz, gdy będzie go oglądał, ale będzie walczył to, by tak się nie stało. Wydało mu się, że potwór zaśmiał mu się w głowie z tego planu, ale nie pozwolił, by zgasiło to nadzieję.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Bohater nie przekonał mnie do siebie – nie lubię takich ciapowatych. No, żeby samemu się… Ech… Wydaje mi się, że opis przemiany za długi – czytelnik już od dawna wie, o co chodzi, więc żadna nowa informacja do niego nie dociera.

Interpunkcja kuleje, szczególnie w zdaniach złożonych (z imiesłowem, ale nie tylko). Robisz błędy w zapisie dialogów, zajrzyj tutaj. Myślniki od reszty tekstu oddzielamy spacją

co raz bardziej makabrycznych

Coraz. Później też to powtarzasz.

Żeby chociaż było dzisiaj widać księżyc. Nawet jego niezbyt jasne, srebrne światło byłoby pomocne, a że była dzisiaj pełnia to tym bardziej.

Powtórzenia.

zaraz odnajdzie tą osobę.

Tę.

nieopacznie nacisnął kciukiem na ten ostry koniec,

Chyba miało być “nieopatrznie”.

Babska logika rządzi!

gdy to poczują. Stwierdził

Zamiast kropki powinien być myślnik, błąd powtarza się kilkukrotnie. Za dużo “że”, “żeby” i “był”. Błędów sporo, ale tekst mi się podobał – niezły klimat. Romantyczne opowieści zawsze na +. A bohater… faktycznie trochę ciapowaty ;D

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Dziękuję wam za komentarze.

Zdaję sobie, że moje pisarstwo pod względem technicznym nie jest piękne i wymaga ode mnie wiele pracy. Dłubiąc tylko dla siebie, nie pokazując tego nikomu, nigdy bym się nie poprawił, a tu już dwójka miłych osób wytłuściła co bardziej rażące błędy, których postaram się nie popełniać na przyszłość.

Co do samego tekstu. To moja pierwsza próba napisania fizycznej przemiany postaci, więc nie miałem wyczucia na jak długo ją opisać, by nie przegiąć. I przyznaję, że bohater wyszedł mi zbyt ciamajdowaty, czułem to już podczas pisania. I tak to poprawiłem, początkowo była z niego taka ciapa, że z domu by takiego nie dało się wypuścić :-D

Sam mam podobny problem – czasem bohaterowie po prostu nie chcą “wyjść” i koniec kropka :/

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Nowa Fantastyka