- Opowiadanie: marco1105 - Pan i stwórca

Pan i stwórca

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Pan i stwórca

Nicość, ciemność i pustka. Do tej pory nie odczuwał żadnych bodźców. Nie istniał, więc i nie mógł. Lecz gdy zaczął, wszystko uderzyło jednocześnie. Jasne światło sprawiło, że dosłownie chwilę po otwarciu oczu musiał je zamknąć. Różne zapachy mieszały się ze sobą powodując, że nieustannie szybko wdychał i wydychał nozdrzami powietrze. Poza tym dźwięki, tak dźwięki cicho pracujących maszyn, ciekawiły go niesamowicie. Wszystkie kolory, dźwięki i zapachy wydawały się sycić zmysły, podobnie jak dotyk półki, na której się znajdował. Jednak zakiełkowała również myśl, sugerująca, że może to nie wszystko. Może to jasne pomieszczenie w którym przebywa, rozświetlone dziwnymi świetlistymi prostokątami nie jest jedynym. Myśl ta rozkwitła w przekonanie, że musi się koniecznie wydostać z tego miejsca. A razem z myślą przyszły czyny.

***

Doktor Otto Van Schietzen lubił gdy się na niego czekało. Pozwala to w rzeczywisty sposób odczuć, że jest się ważną osobistością. Sytuacja,  gdy grupa naukowców oczekuje na twoje przybycie z rozpoczęciem eksperymentu, zdecydowanie potęguje to uczucie. Otto nawet pozwolił im zacząć się niecierpliwić, jednak nawet on nie mógł przeciągać sytuacji zbyt długo. Fundusz dla całego laboratorium zapewniał Caleb Rheet, bogaty i dosyć ekscentryczny multimilioner.  Od czasu do czasu przekazywał on Robertowi Iverettowi, będącemu jego prawą ręką, pomysł, który za wszelką cenę miało zrealizować laboratorium. Wtedy wszyscy naukowcy musieli porzucić swoje dotychczasowe zajęcia i rozpocząć pracę nad projektem zaproponowanym przez Rheeta. Skala trudności wahała się zazwyczaj od prostych do dosyć trudnych zadań. Tym razem jednak główny sponsor zażądał dokonania niemożliwego i do pomocy swoim najlepszym naukowcom zatrudnił uznanych na całym świecie genetyków. Wszyscy mieli pracować nad stworzeniem nowego gatunku zwierzęcia, pracując na podstawie stworzeń wymyślonych przez artystów na przestrzeni wieków. Każdy z pracujących nad tym projektem od razu stwierdził, że w chwili obecnej jest to niewykonalne zadanie, zaś nauka nie dotarła jeszcze do takiego stanu rozwoju by być w stanie zmieniać duże grupy genów, a co dopiero stworzyć nowy organizm praktycznie od zera. Jednak teraz, pięć lat po ogłoszeniu przez Caleba Rhetta swoich planów, naukowcy muszą zrewidować swoje poglądy. Po pierwszych nieudanych próbach stworzenia gryfa czy pegaza uznano, że warto zainteresować się tematem smoków. Jako, że badacze mieli próbki niedawno wymarłych zwierząt takich jak waran z Komodo czy draco – czyli latająca jaszczurka, a co ważniejsze udało im się zdobyć ostatni żyjący egzemplarz aligatora. Wystarczyło przekonać pana Rheeta by przelał część ze swoich ogromnych zasobów finansowych na konto ZOO, w którym to ostatni aligator na Ziemi miał przeżyć resztę swoich dni. Kwota ta wystarczy by utrzymać podupadający ogród zoologiczny przez kilka lat. Jako, że jedyny pozostały przy życiu okaz był samcem, jakiekolwiek próby utrzymania gatunku byłyby nieskuteczne, więc dyrektor placówki nie miał większych oporów by sprzedać aligatora w imię większego dobra, jakim miało okazać się stworzenie prawdziwego smoka obecnego dotychczas w bajkach, legendach i podaniach.

Otto uśmiechnął się, zarzucił na siebie biały kitel i spojrzawszy na zegarek ruszył w kierunku sali laboratoryjnej. Minęło wiele lat od kiedy jako młody student zainteresował się genetyką, przez kilka pierwszych lat po zdobyciu tytułu doktorskiego zajmując się mikrobiologią. Jednak gdy dwadzieścia lat temu Caleb Rheet poszukiwał naukowców do pracy w swoim laboratorium postanowił odkurzyć stare zainteresowania i zgłosił się do pracy w RheeLabs. Mijały lata, ciało się starzało, jednak umysł pozostawał wciąż błyskotliwy, dlatego też został odpowiedzialny za nadzorowanie całego projektu. Doktor Van Shietzen pchnął drzwi i znalazł się w pokoju, w którym po przeciwległej stronie znajdowała się szyba. Za nią rozciągało się dużo większe pomieszczenie. Jego białe ściany i migoczące niemrawym światłem jarzeniówki przy suficie przyprawiały o dreszcz i budziły skojarzenie z izolatką w szpitalu psychiatrycznym. W samym centrum sali stał biały, niewysoki stół, który przypominał stół operacyjny, zaś w jednym z dalszych rogów stała przezroczysta tuba wypełniona jakimś płynem. Z owej tuby wychodziła dalej sieć rurek i kabli, które znikały gdzieś w ścianach. Po lewej stronie od okna, uważny obserwator mógł dostrzec drzwi, również pomalowane na biało, jedynie odrobinę wyróżniające się w porównaniu do ścian. Drzwi te były zrobione z grubego metalu, tak by były dobrą ochroną i niełatwym było je wyważyć lub zniszczyć.

W chwili wejścia doktora wszyscy obecni wydawali się podenerwowani i zniecierpliwieni, jednak już kilka chwil później uczucia te zastąpiła ciekawość oraz ekscytacja. W końcu rzadko ma się okazję uczestniczyć w być może przełomowym wydarzeniu w dziejach nauki. Oczywiście największe laury zbierze doktor Van Shietzen, jednak oni mogli również liczyć na uznanie w oczach innych naukowców. Otto wydał kilka poleceń swoim pracownikom i w spokoju przyglądał się jak uwijają się jak w ukropie by wszystko zostało wykonane tak jak to zaplanował. W tym momencie obok niego pojawił się mężczyzna w szaroniebieskiej marynarce i spodniach w kant. Robert Iverett zjawił się by obserwować czy pieniądze zostały wydane we właściwy sposób i badaczom uda się spełnić zachciankę jego szefa. Pan Rheet niestety nie mógł być obecny ciałem, przy tym prawdopodobnie epokowym wydarzeniu, gdyż zmogła go choroba paraliżująca jego kończyny i powoli wyniszczająca ciało. Wszelkie próby jej wyleczenia przyniosły nikły skutek, więc Caleb chwycił się ostatniej deski ratunku i rozkazał szukać na świecie szamanów, magicznych roślin i stworzeń. Jako, że szamani i ich magiczne rośliny zawiedli, zaś magiczne stworzenia jak wiadomo nie istnieją, postanowił, że jego laboratorium stworzy własne stworzenie na podstawie dawnych wierzeń. Uchwycił się tej myśli do tego stopnia, że próby przekonania go, że to niemożliwe by wyhodować własny gatunek od zera, tym bardziej magiczny, spełzły na niczym. Naukowcy z ReeLabs zaś zmuszeni, przez możliwość straty finansowania, do pracy nad projektem stwierdzili, że skoro nie mają innego wyjścia to dadzą z siebie wszystko co mogą i spróbują zaprojektować genetycznie takiego stwora. Jednak gdy padał temat magii wszyscy oni uśmiechali się pobłażliwie.

– Doktorku, jak myślisz, ten twój eksperymencik ma jakąkolwiek szansę powodzenia? Przychodzę tu znowu bo któryś z twoich tresowanych szczurków znów zadzwonił i znów powiedział, że macie przełom i że tym razem to będzie to. Wiesz, że chciałbym by Caleb wyzdrowiał, jednak jak sam rozumiesz, nie mogę mu kolejny raz rzucić w twarz kłębkiem złudnej nadziei. Dlatego też o dzisiejszych zabawach w boga nic nie wie. – zaczął krótki monolog Iverett. Wyprostował się i czekał na odpowiedź doktora.

Otto nie odzywał się przez kilkadziesiąt sekund. Obrócił powoli głowę w kierunku rozmówcy i powoli zaczął:

– Miejmy nadzieję, że tak, staraliśmy się, przeprowadziliśmy potrzebne symulacje i pomniejsze eksperymenty. Jeśli tym razem się nie uda to niestety moja wiedza się w tym miejscu kończy, a, nie umniejszając im, żaden z moich kolegów nie wydaje się być zdolnym do zrobienia czegoś więcej. Także jeśli ta próba okaże się nieudana, chyba najwyższy czas zaprzestać kolejnych prób i wydawania pieniędzy na nic i dawania bezpodstawnej nadziei. Lepiej spożytkować czas i pieniądze na bardziej realne cele.

Jego rozmówca zamyślił się i po chwili wypalił:

– No to postarajmy się żeby jednak wyszło. To co doktorku, zaczynamy?

Doktor kiwnął głową i wydał asystentom kilka rozkazów. Większość słów z tego co mówił wydała się Robertowi bełkotem, jednak naukowcy przytaknęli i zabrali się do działania. Mężczyzna spojrzał w stronę jednego z nich siedzącego przed komputerem. Na ekranie monitora po kilku chwilach pojawiły się na czarnym tle zielone linie wyznaczające siatkę, jasnoszare linie, które pojawiły się następnie zaczęły się poruszać i tworzyć trójwymiarowe kształty, które po minucie przeszły najpierw w mało skomplikowany model budowy ciała smoka. Model ten z każdą kolejną sekundą stawał się bardziej szczegółowy i coraz mocniej przypominał wyobrażenie prawdziwego smoka. Po chwili za szybą błysnęło jakieś światło. Otto wraz z Iverettem podeszli do okna i przyglądali się jak kilku rzutników umieszczonych przy tubie wysyłany jest hologram modelu. Zaczął się powoli obracać, prezentował się jeszcze bardziej okazale. Gdyby w sali pojawił się ktoś z chociaż nutką artystycznego smaku stwierdziłby prawdopodobnie, że jest to hologram jednego z najpiękniejszych i niesamowitych stworzeń jakie widziało ludzkie oko. Jednak wszyscy obecni posiadali umysły bardziej analityczne niż nastawione na stronę artystyczną, a więc zwyczajnie doceniali ile godzin obliczeń pochłonęło zaprojektowanie samego modelu i ilu genialnych naukowców poświęciło się tej sprawie by doprowadzić ją chociaż do tego momentu. A apetyt zwykle rośnie w miarę jedzenia. Rok czasu spędzono na opracowaniu właściwych proporcji ciała i budowy mięśni by taki stwór miał się w ogóle szansę ruszyć z miejsca. Innym problemem z kolei było zaprojektowanie mózgu i innych narządów wewnętrznych, tak by spełniały właściwie swoje role.

Na innym ze stanowisk komputerowych badacz obserwował symulację sprawowania funkcji życiowych i wprowadzał ostatnie poprawki. Kolejny z nich nadzorował właściwe proporcje budulców, z których już niedługo ma powstać smok. Doktor podszedł do jednego z komputerów i rozpoczął inicjację tworzenia. Tuba za szybą powoli zaczęła się obracać. Przez rurki i rury przepływały różnokolorowe płyny, powodując, że płyn zawarty w tubie co chwilę zmieniał swój odcień. Składniki zaczynały się łączyć, wpierw w szarą masę, której barwa zdążyła chyba przejść przez całą gamę kolorów, a ostatecznie zatrzymała się na brudnozielonym. Taki kolor pozostał już do końca eksperymentu. Następnie przez rurki zaczęło napływać coś co kształtowało masę i po niespełna pięciu minutach masa zaczęła przybierać postać smoka. Tuba obracała się coraz szybciej i szybciej, aż cały obraz w jej środku zaczął się zamazywać i trudno było stwierdzić na pierwszy rzut oka czy eksperyment się udaje czy może coś poszło nie tak.

– Serce nie rośnie! Nie wytrzyma obciążeń tak dużego ciała. – krzyknął jeden z naukowców.

– Podać dodatkową dawkę adrenaliny i zwiększyć poziom białka trafiającego w okolice serca! Nie obijać się, jesteśmy blisko czegoś wielkiego! – Otto wydawał się być w swoim żywiole, wydawał polecenia i nadzorował to co zaprojektował wraz zespołem.

Gdzieś w głębi umysłu zakiełkowało uczucie dumy, że doszli już teraz do czegoś, co wspomniane jeszcze kilka lat temu przez większość ludzi traktowane było jako bajka i kończyło się popukaniem w czoło, zaś pozostali radziliby wizytę u psychologa lub od razu zamknięcie w pokoju bez klamek. Jednak szybko zastąpiła je chęć doprowadzenia wszystkiego do końca.

Tuba zatrzymała się. W samym jej środku w pozycji embrionalnej znajdował się mały smok. Chociaż mały nie jest dobrym określeniem, smok był wielkości dużego psa. Wydawało się, że śpi, z jego nozdrzy co kilka chwil wypływały bąbelki z powietrzem.

– Musi jeszcze kilka godzin być w stanie śpiączki. Nie wszystkie narządy już wykształciły się do stanu, w którym moglibyśmy go odłączyć od urządzenia. Przez kilka najbliższych godzin będziemy mu podawać składniki niezbędne do wzrostu, narządy powinny wtedy dojść do stopnia, który założyliśmy w symulacjach. – Iverett wzdrygnął się gdy Van Schietzen zaczął mówić. Wpatrzony w małe stworzonko, nie zauważył kiedy doktor podszedł do niego. Nie odrywając wzroku od smoka skłonił lekko głowę na znak zrozumienia.

Otto rozpromienił się, jako pierwszy człowiek na Ziemi wygrywa grę w boga. Dokonał tego do czego dążyła ludzkość od kiedy tylko nastąpił boom naukowy. Gra w boga zaczęła się już gdy człowiek zaczął naprawiać i przeszczepiać uszkodzone narządy oraz zastępować je sztucznie wytworzonymi. Kolejnym etapem było stworzenie zamienników utraconych kończyn, które podłączone do układu nerwowego mogłyby być sterowane za pomocą impulsów wysyłanych z mózgu. Najnowszym, niedawno uzyskanym osiągnięciem była naprawa mózgu z wieloma uszkodzonymi obszarami. Doktor wykorzystał je do stworzenia własnego modelu mózgu, który mógł umieścić w smoku. Przejawiał skrytą nadzieję, że chociaż część wiedzy, którą zdobył w ciągu swojego życia przekaże dalej, nawet w tak dziwny sposób jak umieszczenie jej w smoku. Gra w boga tak bardzo zakorzeniona w ludzkim przekonaniu o swojej wielkości. Gra, której celem ostatecznym jest perfekcja–  doskonałość jednostki. Idealna jednostka w założeniu tworzy idealne społeczeństwo. Idealna jednostka nie tworzy konfliktów i podporządkowuje się ogółowi. Idealna jednostka żyje i tworzy idealny świat. Van Schietzen uznał, że ideałów nie ma, jednak warto ku nim dążyć i póki wszystko idzie po jego myśli należy się tym cieszyć.

Minuty upływały szybko, smoczek rósł powoli jednak dalej pozostawał w śpiączce. Najpierw przypominał małego warana, któremu ktoś nieudolnie przyczepił skrzydełka, wątłe i niedorozwinięte. Jednak po dwóch czy trzech godzinach skrzydła urosły i wyglądały na dużo mocniejsze, nawet ułożone wzdłuż ciała wciąż pozostającego w pozycji embrionalnej. Sam smok też urósł prawie dwukrotnie i prezentował się jeszcze bardziej okazale i wzbudzał respekt, jaki czuje się przed najniebezpieczniejszymi i najbardziej zabójczymi zwierzętami na świecie. Iverett wrócił po przerwie na lunch, odrobinę znudzony tak powolnym rozwojem smoka, z drugiej strony nie mogąc się doczekać gdy stworzenie zostanie wybudzone nareszcie ze snu farmakologicznego. W tym momencie jego telefon zawibrował i włączyła się skoczna melodyjka. Odszedł w sam kąt pomieszczenia z dala od wszystkich uczonych. Otto przyglądał mu się, ale słyszał tylko jak Robert co chwilę przytakuje i kręci głową z niedowierzaniem. Gdy skończył rozmawiać podszedł do Van Schietzena.

-Caleb nie żyje. Przed chwilą dzwonił jego syn Brandon. Zmarł we śnie, trzydzieści minut temu. No ale skoro już tu jesteśmy dokończmy co zaczęliśmy… ku pamięci Caleba Rheeta. – głos Iveretta załamywał się co chwilę, mówił z wyraźnie słyszalnym smutkiem w głosie.

Godzinę później wszyscy naukowcy zaczęli zachowywać się niespokojnie, na większości z twarzy malowała się niepewność i podekscytowanie.

– Nadszedł czas by ocenić nasz eksperyment. Randall rozpocznij proces odłączania dopływów do tuby kreacyjnej, zostaw tylko ten, przez który nasze dzieło tak słodko śpi i niech powoli z tuby wypompowuje się płyn okalający.

Randall przytaknął i rozpoczął wykonywanie procedur zleconych przez doktora. Kable odpięły się wszystkie w tym samym momencie. Rury jedna po drugiej odklejały się od tuby, a w miejscu gdzie przed chwilą stykały się z nią pojawiały się zaślepki. Poziom płynu ze środka tuby kreacyjnej z każdą chwilą malał, aż w końcu spadł do zera. Smok leżał teraz na dnie pojemnika, nadal utrzymany w śnie. Robert Iverett pomyślał, że nawet jeśli to nie uratuje Caleba, warto było zainwestować w to pieniądze i czas. Wiedział, że zapamięta dzisiejszy dzień do końca życia.

Do sali za szybą weszło kilku naukowców, tuba zaczęła się opuszczać i do smoczych płuc docierało już bezpośrednio powietrze. Gdy osunęła się do końca podeszli do smoka, rurka z roztworem utrzymującym stworzenie w śpiączce wydłużyła się. Stanęli każdy z jednej strony smoka i wspólnymi siłami przenieśli go na stół. W tej chwili Robertowi wydawało się, że oni wcale nie mają zamiaru go budzić. Pokroją go i przebadają, dopiero wtedy być może zrobią nowego – pomyślał. Stół, który wcześniej wydał mu się podobny do operacyjnego potęgował to uczucie. Naukowcy, ubrani w białe fartuchy również. Sam wystrój sali i sytuacja, że przyglądał się temu wszystkiemu przez ogromną szybę zamocowaną w ścianie także powodowały dodatkowy niepokój. Smok wydał mu się mały, bezbronny i zrobiło mu się go żal, że zanim tak na prawdę zaczął żyć, praktycznie już umarł. Jednak o dziwo, badacze nie wyciągnęli skalpeli i nie zaczęli kroić brudnozielonej skóry. Jeden z nich wyjął sporą strzykawkę i wbił ją w klatkę piersiową. Opróżniwszy jej zawartość ludzie odeszli od smoka i przyglądali mu się z dużą uwagą, kontrolując przebiegające procesy.

Stworzenie oddychało miarowo, gdy nagle jego głowa uniosła się. Otworzyło oczy, lecz prawie od razu je zamknęło. Obecni w pomieszczeniu ludzie odeszli na bezpieczną odległość, ustawiwszy się niedaleko drzwi. Smok otwarł oczy już na dobre, przyzwyczaiwszy się do jasnego światła i spróbował stanąć na nogi. Przez moment wydawało się, że nie uda mu się i runie jak długo z powrotem na stół, jednak ustał i przez moment obserwował badaczy. Potem zaczął rozglądać się na boki, jak gdyby szukał czegoś lub kogoś. Wszystko robił w dosyć leniwym tempie. Lecz wszystko co wydarzyło się później potoczyło się w okamgnieniu. Smok skoczył na wycofujących się do drzwi badaczy, jeden z asystentów obecny w pomieszczeniu obserwacyjnym nie wytrzymał napięcia i dobiegł do przycisku zatrzaskującego wyjście, tak by smok nie mógł uciec. Niestety czego nie mógł smok, nie mogli również pozostali naukowcy. I tak utkwili w śmiertelnej pułapce, między nieobliczalnym stworzeniem, a półtorametrową warstwą żelaza, która spełniała funkcję drzwi. Iverett i wszyscy obecni w pokoju obserwacyjnym mogli tylko oglądać jak smok rozrywa paszczą i potężnymi pazurami każdego uczonego znajdującego się w jego zasięgu. Ich krzyki przepełniały grozą i każdemu normalnemu człowiekowi zagwarantowałyby co najmniej wizytę u psychologa. Gdy idealnie biały pokój zamienił się w mieszankę bieli i czerwieni, zaś ludzkie szczątki, niemożliwe do rozpoznania, walały się po wszystkich kątach, smok wypatrzył ludzi za szybą. Iverett w tym czasie zdążył wezwać już strażników, którzy właśnie przybyli na miejsce. Pozostali odeszli od okna zaś każdy z członków straży przygotował broń i wycelował ją w stronę szyby. Stworzenie skoczyło i wbiło pazury w szybę. Nie pękła ona, jednak stworzenie drugą łapą próbowało ją wybić, tak by dostać się do środka.  Kierujący zespołem ochroniarzy nakazał im czekać na właściwy moment aż wyda rozkaz. Mimo tego, gdy smok wciąż starał się wybić szybę, jedna z broni wystrzeliła w jego kierunku. Spanikowany młody strażnik trzymał broń w roztrzęsionych rękach i prawie chwiał się na nogach. Kula trafiła w okno, powodując pajęczynę mikropęknięć. Pazury raz po raz uderzały w cel, aż w końcu szyba rozpadła się w drobny mak. Smok straciwszy oparcie osunął się w dół, jednak był na tyle szybki, że chwycił się krawędzi pazurami. Wciągnął się do pomieszczenia obserwacyjnego, odrobinę wspomagając się skrzydłami, które okazały się majestatycznie piękne i dużo większe niż się wydawało. Gdy znalazł się w pokoju, złożył skrzydła wzdłuż ciała. Padł rozkaz strzału. Osiem kul wystrzeliło prawie w tym samym momencie, po chwili padł dziewiąty strzał, młody ochroniarz opanował drżenie rąk i wyglądał na dużo odważniejszego niż jeszcze przed chwilą. Otto, Robert, Randall oraz inni naukowcy wycofywali się jednocześnie obserwując rozwój sytuacji. Padły kolejne strzały, jednak wydawało się, że nie uczyniły stworzeniu żadnego uszczerbku, gdyż skoczyło ono do przodu i otworzyło paszczę obnażając ostre jak szpikulce zębiska. Najpierw z gardła wydobyła się najpierw smużka, a następnie buchnął ogień. Dziewięć spalonych ciał upadło z gruchnięciem na podłogę. Pozostali rzucili się do ucieczki, smok doskoczył do nich i po jednym zręcznym kłapnięciu paszczą przed nim znajdowała się jedynie połowa Randalla. Kolejni naukowcy padali jak muchy, czy to pod naporem zębów smoka, czy to usmażeni jak kurczaki na rożnie, czy to poszatkowani na strzępy ostrzejszymi niż najlepsze miecze pazurami. Obok Iveretta biegł zdyszany doktor Van Schietzen, ledwie dotrzymując mu kroku. Kilkanaście kroków dalej słyszeli dudnienie łap o podłogę przeciskającego się korytarzem przeciwnika. Dobiegli do drzwi, Robert nacisnął mocno klamkę, ta jednak jak zaczarowana, ani myślała ustąpić.

– Pewnie ten laborant, który nacisnął przycisk awaryjny zamknął nam również wszystkie wyjścia… – wypalił ledwo łapiąc oddech Otto.

– Cholera! Jak my teraz się stąd wydostaniemy? – krzyknął rozpaczliwie Robert.

Podciągnął koszulę i wyciągnął z kabury pistolet. Ostatnia nadzieja, kroki napastnika słychać było coraz głośniej. Iverett obrócił się i wycelował tuż obok klamki, tam gdzie drzwi były najbardziej wrażliwe. Oddał strzał jednak pocisk odbił się tylko od nich. Smok pojawił się na końcu korytarzyka prowadzącego do wyjścia. Mężczyzna wycelował bronią w głowę potwora i wystrzelił jeden po drugim pięć naboi. Nie tylko nie przebiły one jego skóry, ale wydawało się, że rozwścieczyły go jeszcze bardziej. Robert nakazał doktorowi schowanie się za nim i zaczął zmieniać magazynek. Gdy skończył stworzenie zdążyło pojawić się przed nim, zdążył wystrzelić jeden raz nim świst pazura sprawił że jego głowa wraz z częścią lewego ramienia potoczyła się w stronę drzwi.

Otto Van Schietzen modlił się. Ostatni raz odmawiał jakąkolwiek modlitwę jeszcze jako młody chłopak. Spodziewał się jednak, że modlitwa nic nie zmieni, miała służyć jedynie oczyszczeniu sumienia przed śmiercią, którą sam na siebie sprowadził. Dzieło miało zabić swojego mistrza. Zostanie zapamiętany jako człowiek, który stworzył coś niesamowitego jednak nie potrafił utrzymać tego w ryzach. Człowiek, który uznawany był za jedną z najinteligentniejszych osób na świecie miał zostać zniszczony przez własny umysł. Właśnie, umysł! Myśl ta zakiełkowała, a po chwili rozkwitła w pomysł.

– Jesteś inteligentny. Wiesz kim jestem i co dla ciebie zrobiłem. Jesteś moim dziełem. Dzięki mnie istniejesz. Masz mózg bazujący na moim, nie musisz mnie zabijać. O nic więcej nie proszę, zostaw mnie tylko w spokoju. – spróbował ostatecznego rozwiązania.

Ostatnią rzeczą jaką pamiętał był widok smoka szykującego się do skoku i ciemność przed oczami. Wydawało mu się, że mogły minąć miesiące, zanim wstał, jednak gdy się podniósł po smoku nie było ani śladu. Jedynym znakiem obecności było przecięte na dwie części ciało Roberta Iveretta i całkowicie zniszczone drzwi. Otto stwierdził, że poza niesamowitym bólem głowy, nic mu się właściwie nie stało, ale nie warto prowokować losu i postanowił przejść na emeryturę. Jako, że był jedyną osobą, która wiedziała o tym co zaszło tego dnia zadecydował, że tak pozostanie. W mediach co jakiś czas pojawiały się doniesienia o smoku, lecz podobnie jak dawniej w związku z potworem z Loch Ness, nikt specjalnie w nie nie wierzył, więc istnienie smoka można włożyć między bajki. Magiczne stworzenia nie istnieją.

Koniec

Komentarze

Smok na zamówienie? Też dobrze. Nie przekonała mnie końcówka – nikt nie zauważył jatki w instytucie? Nikt nie wiedział, nad czym tam ludzie pracowali?

Jeśli chodzi o warsztat, to nie jest źle, ale rewelacyjnie też nie: masz mnóstwo powtórzeń, interpunkcja kuleje, raz piszesz rozdzielnie słowo, które powinno pisać się łącznie…

Babska logika rządzi!

Zaczęło się ciekawie, a potem rozmemłało długaśnymi, odrobinę niefortunnymi opisami.

Opowiadanie niewątpliwie ma swoje przebłyski, ale widać, że pomysł przerósł twoje możliwości techniczne.

Błędy? Są. Potknięcia? Są. Ale tekst i tak wydał mi się interesujący. Uwagi przedpiśców jak najbardziej słuszne.

Sorry, taki mamy klimat.

Spodobała mi się koncepcja stworzenia smoka od podstaw i czytało mi się dobrze do momentu przebudzenia smoka i opisów masakry. Jakoś nie ruszyło mnie rozwiązanie, po prostu.

Teoretycznie sprawa jatki w laboratorium mogła zostać wyciszona przez właścicieli – w końcu główny zleceniodawca umarł, więc można było “przykryć” zamknięcie laboratorium właśnie tym – nie było już potrzebne, skończyły się fundusze itp.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Um, do przebudzenia smoka dobrze, budujesz napięcie, oczekiwanie, czytelnik jest ciekawy, co za chwilę się stanie. Potem równia pochyła.

Wstał, zrobił masakrę, coś tam główny naukowiec wybełkotał – i oszczędził go, a potem takie bardzo skrócone, dwuzdaniowe zakończenie. Lipa, brak prawdziwej kulminacji, nie ma emocji.

 

Spory problem ze stawianiem przecinków za to jest. I niezły pomysł, choć zepsuty wykonaniem.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka