- Opowiadanie: paradox - Więcej niż gra

Więcej niż gra










 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Więcej niż gra

Nie zdawał sobie sprawy, że popełnił dwa błędy. Pierwszym był przyjazd do Międzybrodzia. W drewnianej daczy, z dala od miejskiego gwaru i nadmiaru zajęć chciał wreszcie odpocząć.

Cichutko grało radio, co jakiś czas rozgorączkowany reporter przerywał audycję muzyczną i informował o niezrozumiałej kradzieży czaszek z miejscowego muzeum antropologicznego. Janek leżał i patrzył na ścigające się wokół lampy muchy. W dzieciństwie ten widok go irytował, teraz odprężał. Czuł się lepiej, słysząc dochodzące zza ściany ciche odgłosy komputerowej gry. Siedmioletnia córka czyniła go lepszym człowiekiem. Od paru już lat byli sami. Mama Ani wyjechała do Irlandii i jakoś nie chciało się jej wracać. On, mimo że zapracowany, starał się wynagrodzić córce tę amputowaną rodzinę. Tym razem miał powód do zadowolenia. Jego firma informatyczna wprowadziła na rynek nową grę. Prawdziwy hicior. Janek już widział pieniądze z tantiem, a za pieniędzmi… kto wie, może do kraju wróci mama Ani. Gdyby się udało, byliby najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Znowu we troje.

Ania grała w wymyśloną w jego firmie grę i to był drugi, znacznie poważniejszy błąd.

„Co jest u licha” – pomyślał Janek. Pośród ledwo słyszalnych odgłosów przyrody i dźwięków komputerowej gry, pojawiły się nowe nuty, ni to szelest, ni westchnienie. Jeszcze niestraszne, a jednak niepokojące. Wstał z fotela i wstrzymując oddech nadsłuchiwał. Czyżby się mylił. Było coś złowieszczego w cichutkim pomruku. Podszedł do drzwi. Dziewczynka siedziała przed komputerem, lecz nie patrzyła w monitor. Blada i dziwnie spięta utkwiła spojrzenie w rogu biurka, skąd dochodziło dziwne syczenie i mlaskanie. „Raczej nie pająk, bo wtedy odbyłby się pokaz prawdziwego ataku histerii” – po matce córka bała się i myszy, i pająków. Cichutko otworzył drzwi i postąpił parę kroków. Plecy dziewczynki wciąż zasłaniały najważniejszą część biurka. Przybliżył się bardziej. Ania nawet nie drgnęła. To „coś” wyjątkowo silnie koncentrowało jej uwagę, aż wydawała się zahipnotyzowana. Mlaskanie i cichy pisk stały się wyraźniejsze. „Pewnie młody nietoperz. Musieli go nie zauważyć przy wietrzeniu daczy” – pomyślał Janek i w tym samym momencie przekonał się, jak bardzo się mylił. Obok komputera siedział dziwaczny mały stworek, pokryty piórami i łuską. Coś jak miniaturka tyranozaura, tyle że ze skrzydłami zakończonymi szponami i ze świecącymi na czerwono ślepiami. Janek przestał cokolwiek rozumieć, zaskoczony nie skojarzył nawet, jak łudząco stworek przypominał złe smoki ze stworzonej w jego firmie gry. Smok i dziewczynka patrzyli na siebie. Ania z przestrachem, stwór złowrogo i coraz bardziej bezczelnie, jak kobra przygotowująca się do ataku.

„Może mi się to tylko śni” – tak nierealny i baśniowy był to widok. Janek bezradnie rozglądnął się po pokoju. Na łóżku leżał niedbale rzucony atlas geograficzny. Duży i ciężki. Czegoś takiego potrzebował. Rozsmaruje gada i przywróci porządek w domku. Nie robiąc żadnych gwałtownych ruchów, uchwycił atlas dwiema rękami i jak drwal rąbiący siekierą drewno wziął zamach. Ciężka książka uderzyła z łoskotem o blat biurka. O ułamek sekundy za późno, bo w tym samym momencie stwór skoczył na Anię, wbijając pazurki w jej szyję.

– Tatuuusiu! Ratuj! – krzyknęła, machając rękami, w chaotycznych próbach zrzucenia wrednego gada.

Drobne szpony wbijały się w krtań. Strużka krwi ciekła wprost na sweterek dziewczynki, a w rozwartym gadzim dziobie ukazały się dwa rzędy ostrych ząbków. Zacisnęły się z całych sił, potem jeszcze raz. Stwór uczył się atakować, jeszcze był mały, wciąż niezdarny, większej krzywdy zrobić nie był w stanie. Umysł Janka pracował intensywnie. Mógłby co prawda chwycić gada i oderwać od córki, bał się jednak, że razem z gadem wyrwałby kawałek skóry. Dziewczynka darła się w niebogłosy. Janek ujął w dwa palce pokrytą ostrymi łuskami szyję smoka i nie zważając na przecinane opuszki zacisnął je z całej siły, próbując odłamać smoczy łepek. Niemal usłyszał trzask pękającego szkieletu. Wstrętny stwór zginął, a właściwie zniknął. W jednej chwili przestał istnieć, a o jego obecności przypominały tylko drobne rany na ciele dziewczynki, ponacinane palce Jana i niewytłumaczalny lęk, tak wielki, że Ania w panicznym spazmie krzyczała, wciąż machając na oślep rękami.

Niebezpieczeństwo nie było zażegnane. Janek nie zdążył jeszcze dojść do siebie, gdy na jego swetrze zmaterializował się kolejny smok. Jak w komputerowej grze, smok miał kilka istnień. Ale tym razem był większy, może zdobył doświadczenie z poprzedniego spotkania z Jankiem. Nie próbował nawet wczepić się w ubranie, nie sprawdzał siły swych małych szczęk. Odbił się na rachitycznych nóżkach i przy pomocy nie w pełni wykształconych skrzydeł doskoczył do twarzy mężczyzny, mierząc w jego oczy, jakby domyślał się, gdzie uderzyć, żeby skutecznie unieszkodliwić głównego wroga. Janek nie zdążył się zasłonić, z odległości niespełna centymetra zobaczył zakrzywione żółte ząbki i wiedział już, że straci oko. Smokowi brakowało jednak dokładności, nie trafił, tylko boleśnie wgryzł się w brew. Janek odruchowo schwycił gada i nie zważając, że wraz z gadem wyrywa sobie kawałek brwi, rzucił nim z całej siły o podłogę. Krew z łuku brwiowego lała się obficie. Wciąż przelęknięty i ledwo co widząc na zalewane krwią oko, wdeptał gada w deski podłogi, rozcierając podeszwą, jak czyni się to z niedopałkiem papierosa. Smok zniknął. Zapewne na krótko, Janek był niemal pewien, że pojawią się kolejne smocze inkarnacje. Będą nie tylko silniejsze, ale też bardziej inteligentne i nauczą się atakować całą zgrają.

Komputerowa gra – skąd najwyraźniej pochodziły małe bestie – miała kilka poziomów. Smoki szybko się uczyły i na każdym kolejnym etapie coraz trudniej będzie je pokonać. Pod tym względem gra nie różniła się od innych, tyle, że jak dotąd istoty binarne nie opuszczały swego wirtualnego świata.

Trzeba coś z tym zrobić. Skropiony krwią pokój córki i jej przestraszona do granic nieprzytomności twarz były zbyt realne, żeby to wszystko uznać za sen. Zresztą nawet koszmary nie są aż tak boleśnie złe. Myślał intensywnie. „Ocalić córkę, siebie, no i wyjaśnić, co tak naprawdę stało się z grą”. Nie zważając, że psuje własny komputer, odłączył zasilanie i wyrwał tackę z płytą, na której była gra. Zrobił to w ostatniej chwili. Wyłażące z komputera smocze stwory wraz z przerwaniem gry zaczęły niknąć, aż całkowicie rozpłynęły się w powietrzu.

Byli bezpieczni. Chyba nie na długo? „Ciekawe, kto jeszcze w to grał?” – zastanowił się.

Zmęczony wziął córkę na ręce. Cała drżała. Wolno zaczynała odreagowywać, po jej twarzy płynęły łezki, jedna za drugą, aż zmieniły się potok. Płakała w głos. Mechanizm psychologiczny chroniący dziecięcy umysł chyba zadziałał prawidłowo. Tulił do siebie córkę, wiedząc że ciepło i spokój ukoją także i ją. Ania płakała, aż zasnęła. Teraz mógł zająć się sobą.

Na podłodze leżała wyjęta z komputera płyta. Przydeptał ją, jednak potem podniósł i z satysfakcją przytrzymał nad płomieniem z zapalniczki. Smród palonego plastiku oznaczał wygraną rundę. Walka wciąż nie była zakończona i nawet nijak ocenić, ilu rundowy jest cały pojedynek. Nie wiedział, ile gier zostało rozesłanych do osób testujących produkty firmy, nie miał pojęcia, czy wszystkie zachowują się w identyczny sposób, czuł tylko zbliżające się niebezpieczeństwo.

Żeby uporządkować swój wygląd, wszedł do łazienki.

Wyglądał jak Pan Szklana Pułapka w ostatnich scenach filmu. A może jeszcze gorzej. Pomazany krwią, z wyrwanym kawałkiem brwi i posiniaczoną twarzą obmywał się zimną wodą, która ściekając barwiła umywalkę na brunatny kolor. Ręcznik od razu wrzucił do kosza. Oko zakleił plastrem, od biedy mógł się już pokazać ludziom. Chociaż lepiej, żeby nie widzieli go w pełnym świetle.

Zadzwonił do firmy. Telefon milczał, tylko co jakiś czas włączała się automatyczna sekretarka. Dziwne, ktoś tam przecież powinien być. Owinął Anię kocem i zaniósł do auta. Czuł się dziwnie bezradnie. Zazwyczaj, szykujący się do walki bohaterowie filmów akcji otwierają walizkę z mnóstwem gadżetów. Jak w „Ghostbusters” mógłby nałożyć na siebie odkurzacz i udawać pogromcę złych duchów. Jan nie miał żadnej walizki, tylko twarz  pomazaną. Nie na czarno co prawda, lecz na czerwono, choć jeśli się zastanowić, to też barwa wojenna. Nie brakowało mu za to wewnętrznej siły i determinacji. Rozglądnął się po pustej daczy. Niedawno uważał to miejsce za bezpieczną przystań, teraz wszystko było tu dziwnie niepokojące, jakby naznaczone złem.

Ułożył córkę na tylnim siedzeniu i tak jak stał wsiadł do samochodu. Jechał do firmy, z nadzieją, że znajdzie tam pomoc i wyjaśnienie. Prowadził auto uważnie, dbając, by nie obudzić córki. Przed wjazdem do Bielska skręcił w jedną z bocznych uliczek. Przed małym drewnianym domkiem kręciła się mama Janka, doglądając stadka kurek. Nie miała komputera, podobnie jak nie używała komórki ani robota kuchennego. W domku były za to kaflowe piece, niebojące się niczego koty i mnóstwo miłości. Kiedy miał pilny wyjazd albo dużo pracy, zawsze podrzucał tu Anię. Nie rozgadując się i tak ustawiając twarz, żeby ukryć ślady walki, wrócił do samochodu. Położył ręce na nagrzanej kierownicy, dopiero wtedy poczuł się lepiej. Przynajmniej nie ryzykował już życia córki.

Firma produkująca gry komputerowe mieściła się po drugiej stronie miasta. Na płocie kolorowy napis: „Wytwórnia gier przeróżnych”, a dalej stara willa pośród wiekowych drzew przykuwała uwagę swą tajemniczością zaprawioną odrobiną grozy. Właśnie z tego powodu najpierw ją wynajęli, a potem kupili, bo w takim klimacie łatwiej im było wymyślać kolejne komputerowe zabawki, które im straszniejsze, tym więcej przynosiły kasy. Tym razem chyba przesadzili.

Drzwi willi były otwarte, a zachodzące na czerwono słońce wypełniało swym złowróżbnym światłem wnętrza przestronnych pomieszczeń. W salonie, gdzie mieściły się najważniejsze komputery i gdzie zazwyczaj testowano gry, było dziwnie cicho. Ustało nawet buczenie serwerów, wyłączone były klimatyzatory. Janek szybko otworzył wysokie, obite czerwoną skórą drzwi i zamarł. Trójka pozostałych właścicieli, a zarazem jego najbliższych przyjaciół, nie żyła. Dwóch siedziało w obrotowych fotelach i z daleka wydawać by się mogło, że na chwilę zasnęli. Wystarczyło jednak zrobić parę kroków, żeby wzdrygnąć się z przestrachu. Wykłute oczy i poprzegryzane nosy. Stosunkowo mało krwi. Zupełnie tak, jak gdyby zmaterializowane komputerowe stwory przestały atakować w sposób chaotyczny. Wolały wwiercać się do samego mózgu. Wybierały najkrótszą drogę i okazywały się coraz bardziej skuteczne. Jolka leżała obok wyłącznika głównego zasilania, i to ona zapewne wyłączyła prąd, przerywając krwawą jatkę.

Gdy zawiadamiał policję i pogotowie, uświadamiał sobie, jak niewiele brakowało, aby gra znalazła się w telefonach komórkowych. Przez moment wyobraził sobie, jak te małe wstrętne stwory przebijają się przez uszy dzwoniących i wgryzają w mózgi. Straszne i wcale nie takie nierealne. Musi odejść stąd jeszcze przed przyjazdem policji. Jako jedyny żyjący współwłaściciel, byłby najbardziej podejrzaną osobą. Zanim udałoby mu się wszystko wytłumaczyć, spędziłby parę dni w areszcie, a on nie miał czasu. Chciał działać. Z szafy pancernej wyciągnął notatnik ze scenariuszem gry i spis wszystkich podwykonawców. Przy okazji sprawdził adres Dawida. Chłopaka nie było w firmie, czyli powinien być w domu, a skoro zajmował się organizacyjną i logistyczną stroną całego przedsięwzięcia, może wie coś więcej, dlaczego gra zaatakowała swych twórców.

„Żeby tylko Dawidowi nie strzeliło do głowy włączyć się do gry” – myślał jadąc w kierunku oddalonego o kilkanaście kilometrów Skoczowa.

Zadzwonił do mieszkania na trzecim piętrze. Cisza. Nacisnął dzwonek jeszcze raz i jeszcze raz. Za piątym razem usłyszał brzęczek otwieranych drzwi.

W mieszkaniu panował bałagan. Książki i pornograficzne gazety porozrzucane były po wszystkich kątach. Na ścianie erotyczne grafiki w antyramach dopełniały obrazu moralnego upadku właściciela. Śmieci należało wynieść dwa tygodnie temu.

Janek nie bez pewnego obrzydzenia usiadł na brzegu materaca i w syntetyczny sposób streścił wydarzenia.

– I mówisz, że pogryzł cię smok?

– Tak. I jestem trzeźwy, czego o tobie powiedzieć nie można.

– Smok z komputera?

– Dokładnie z komputerowej gry.

– Jak byłem mały, czytałem o smoku wawelskim, a potem miałem bąble na rękach. Sądzisz, że zaistniała wtedy podobna zależność?

Janek zaczynał się irytować.

Dawid natomiast tworzył dalsze wyjaśnienia.

– Pogryzł cię, hmm. Nie poznał, więc ugryzł. Może zmieniłeś uczesanie – głos Dawida brzmiał bezdusznie i nie było w nim słychać ani jednej żartobliwej nuty. – Smoki czasem przywiązują się do swoich właścicieli, jak psy – chwila przerwy i ciągnął dalej. – Jak byłeś pijany mógł cię pogryźć. Mnie kiedyś pogryzł pies mojej kobiety, gdy wróciłem wypity do domu.

– Proszę, skup się na chwilę i wymyśl coś bardziej rozsądnego. Powiedz dlaczego?

– Dlaczego co? – pytaniem na pytanie odpowiedział Dawid.

– No… jak to się dzieje, że smoki uczyniły sobie z gry korytarz, którym przechodzą do realnego świata?

Dawida zupełnie nie interesowała ani gra, ani smoki. Miał jakieś swoje problemy, tylko nie wiadomo z czym większe, z kobietami, czy z alkoholem.

– Chcieliście mieć ostrą grę, to macie. Zawsze uważałem, że najgroźniejsze są te marzenia, które się spełniają – stwierdził nieco rozsądniej, otwierając kolejną puszkę piwa.

– Mógłbyś nie filozofować? – poprosił Janek.

– Będzie trudno. Bo widzisz, ta gra ma okultystyczny kontekst.

– Co masz na myśli?

– Że zasponsorowaliście okultystyczną sektę, a w zamian oni powiedzieli wam, jakie zaklęcia powinniście wpisać do programu komputerowego. W ten sposób urealniliście istoty reprezentujące zły świat. Wasze smoki są niebezpieczne, ponieważ wraz z nimi uruchamiają się ciemne moce. Ale chyba wam o to chodziło? – zakończył niepotrzebnym sarkazmem i łapczywie siorbnął piwo prosto z puszki.

– I da się to teraz jakoś odkręcić? Ile testowych wersji trafiło do testujących ją graczy?

– Jakieś dwadzieścia. Jeśli zaczęli już sprawdzać waszą grę, i jeśli ta gra działa tak jak mówisz, powinno być o tym głośno w telewizyjnych wiadomościach.

– Co ty byś zrobił? Masz jakiś pomysł?

Wzruszył ramionami. Temu chłopakowi było zupełnie obojętne, co stanie się z grą. Nie przejmował się losem świata. Uznał, że wszystko jest w porządku, przecież firma dostała to, za co zapłaciła. Pracowników rajcowały prawdziwie złe smoki, więc nie powinni się teraz oburzać. Martwiły go własne problemy. Pusta w połowie szafa i rozrzucone w nieładzie części damskiej garderoby aż nazbyt wyraźnie sugerowały wyprowadzkę. Rzuciła go kolejna dziewczyna. Która już? Nikt chyba nie pamiętał, co zważywszy na jego dwadzieścia parę lat było nie lada wyczynem. Jednak mało kto się dziwił. Dawid potrafił być trudny, miewał swoje humory, ale mimo swych licznych wad był też bezczelnie inteligentny.

– Mówi się, że zawsze są dwa wyjścia – spojrzał z nad puszki. – Oczywiście ci, co tak twierdzą, działają bez polotu. Rozwiązań jest zawsze więcej. Ot, moglibyśmy uruchomić grę, zmaterializować małego smoka, nakryć go szklanką, albo jakimś słoikiem, komputer przełączyć w stan hibernacji i zająć się badaniem gadzich zwyczajów. Można by go rozciąć, sprawdzić, jak funkcjonuje jego układ pokarmowy, gdzie ma serce, jak wygląda jego mózg. Jeśli to smoczyca, moglibyśmy obejrzeć jej układ rozrodczy. Przy większej spostrzegawczości mógłbyś nauczyć się rozróżniać smocze samce od samic. Wszyscy zawsze twierdzili, że nauka jest kluczem do sukcesu. Wiedząc, co smoki jedzą, w jakich pozycjach ciupciają i kiedy chodzą spać, dałoby się przygotować pułapkę i wyłapalibyśmy je wszystkie. A ty zostałbyś mistrzem gry.

– Przyroda zaczęła mnie interesować dopiero na poziomie anatomii człowieka. A i tak nie wszystkie szczegóły traktowałem z jednakową uwagą. Gady i smoki od początku pozostawiałem pisarzom fantazy.

Dawid z kwaśnym uśmiechem przemaszerował przez pokój. Był w jednej skarpetce, a podkoszulek powinien był zmienić wówczas, gdy zapomniał pierwszy raz wynieść śmieci. Puste wieszaki istotnie wyzwalały dołującą atmosferę, która udzieliła się Jankowi. Obu mężczyznom było jakoś ciężej niż zwykle, a butelka z czystą dawała szansę na poprawę nastroju. Zasnęli już po północy.

Gdy Janek się obudził, Dawid kręcił się po mieszkaniu, wciąż w tej samej pojedynczej skarpetce. Gdzieś zaglądał, czegoś szukał. Wreszcie spod fotela wyciągnął klejącego się od brudu pilota. Rozbłysnął ekran telewizora. Przerzucił kanały, aż dotarł do programów informacyjnych. Smoki zdawały się przystępować do ataku. Spiker lokalnej stacji nie krył zdenerwowania.

„W naszym mieście mnożą się dziwaczne ataki. Policja poinformowała o przynajmniej trzynastu przypadkach niewyjaśnionych ukąszeń i ugryzień. Prokurator i policjanci prowadzący śledztwo nie chcą ujawniać szczegółów, ale z tego, co udało się ustalić naszym reporterom, wynika że ofiarami są gracze komputerowi. Samo nasuwa się pytanie, czy nieznany wirus komputerowy byłby w stanie zaatakować dorosłe osoby? O wyjaśnienie poprosiliśmy profesora informatyki z tutejszej uczelni”.

Sześćdziesięcioletni facet, ewidentnie przekarmiony, z parodniową brodą i szczątkowymi włosami zabierał się do tłumaczenia w identyczny sposób, jakby mówił do swoich studentów. Może nie potrafił już inaczej.

„Szanowni państwo, wirus komputerowy jest programem. Człowiek nie może się nim zarazić, natomiast człowiek może zarazić komputer. Relacja jest jak widać nieprzechodnia…”

Mógłby długo pleść. Szczęśliwie wyłączono profesora. Dziennikarz połączył się z reporterem będącym w szpitalu w Bielsku, gdzie aktualnie przebywa dziewczyna zajmująca się zawodowo testowaniem gier komputerowych. Robiła dużo lepsze wrażenie niż profesor. Ale o to akurat było nietrudno. Spomiędzy opatrunków patrzyła inteligentna młoda twarz w okrągłych okularach. Dziewczyna mówiła o smokach, które pojawiają się na ekranie, a potem materializują w realu i to w swej najbardziej wrednej, krwiożerczej postaci.

Stacja telewizyjna przygotowana była na każdą ewentualność. Do studia ściągnięto historyka idei, jakiegoś znawcę gadów i profesora-od-wszystkiego. Znawca smoków przypominał stiuningowaną wersję profesora informatyki, tyle że chyba był trochę młodszy.

– Wśród mieszkańców Syberii oraz ludów Wielkiego Stepu i Iranu – mówił napuszonym tonem – smok symbolizuje mrok, śmierć, zimę i suszę. Jest wrogiem, z którym muszą się zmagać herosi. Z kolei w wierzeniach chińskich jest władcą żywiołu wodnego, takiego choćby jak chmury, i może przybierać dowolną postać.

– Muszę się wtrącić – nie wytrzymał profesor-od-wszystkiego, chcący najwyraźniej zaistnieć za wszelką cenę. – Z tego co czytałem na temat smoczych zwyczajów, przyznać muszę, że nie mamy się czego obawiać. Smoki atakują przede wszystkim inne osobniki tego samego gatunku. Robią to w ten sposób, że rzucają się od tyłu, przedziurawiają miękką błonę międzysegmentalną w okolicy szyi i trwają w tym morderczym uścisku aż do śmierci ofiary.

Najspokojniejszy był znawca gadów. Przysłuchiwał się z uwagą, a oczy robiły mu się coraz większe. Sprawiał wrażenie kogoś, kto przez pomyłkę znalazł się w studiu lokalnej telewizji i przeżywa rozterki normalnego człowieka, który trafiał na obserwację do psychiatryka. Kiedy wreszcie pozwolono mu coś powiedzieć, nieśmiało zwrócił się do profesora-od-wszystkiego.

– Bardzo interesujące rzeczy mówi pan o smoczych zwyczajach, ale pomylił pan gady i smoki z mrówkami z gatunku Epimyrma. Nie żeby pomyłka pana profesora tak bardzo mi przeszkadzała. Nie chciałbym tylko, żeby jakiś przyrodnik widział mnie w tym programie i zastanawiał się, dlaczego nie sprostowałem podobnych bredn… – w ostatniej chwili ugryzł się w język i dokończył – drobnych nieścisłości. Co do jednego muszę się jednak zgodzić z szanownym profesorem. Ja także nie sądzę, żebyśmy się mieli obawiać smoków. Często grywam z komputerem w szachy i jak dotąd nigdy fizycznie nie zaatakował mnie żaden szachowy pionek. Figury też dawały mi do tej pory spokój.

Nie było sensu dłużej oglądać tego programu. Naukowcy nic ciekawego nie powiedzieli. Wciąż nie znana była skala zjawiska. Nie wspomniano też o żadnym przypadku utrzymania się smoka w realu po wyłączeniu gry. Było to optymistyczne.

Janek patrzył na krzątającego się bez ładu Dawida. Chłopak cierpiał. Brakowało mu zarówno skarpetki, jak i kobiety.

– Wiesz… – nieszczęśliwemu kochankowi zaświtała jakaś myśl. – Chyba powinniśmy odwiedzić tę okultystyczną sektę. Niech nam powiedzą, jak sprowadzić smoki do postaci binarnej, wtedy na dobre zamkniemy je w grze. No chyba, że odpalili swój egzemplarz promocyjny. Wtedy smoki pożywią się ich mózgami przepełnionymi wiedzą tajemną – mówił spokojnie i Janek sam nie wiedział, na ile poważnie ma go traktować.

Wyciągnięcie Dawida z domu miało oczywiście swoje dobre strony. Była szansa, że przestanie marudzić. Ponadto w jakimś skrawku ich męskiego ego narastało pragnienie zostania bohaterem ratującym świat przed smokami. W ostatniej chwili, tuż przed wyjściem, Dawid wrzucił jeszcze do swojego plecaka Biblię i założył krzyżyk. „Ciekawe, czy przy jego – jakby go nie usprawiedliwiać – raczej grzesznym prowadzeniu, w czymkolwiek mu to pomoże” – zastanowił się Janek. Zbiegając do samochodu każdy z nich myślał, że jest współczesnym szewcem Dratewką, z tą różnicą, że binarnym smokom obojętne były dziewice i raczej nie skosztowałyby barana wypełnionego siarką.

Szybko dojechali do zdewastowanego dworku, miejsca regularnych okultystycznych spotkań. Zbliżając się, czuli narastające zdenerwowanie. Janek wyobrażał sobie widok podobny do tego, jaki zastał w firmie. Ludzi z pustymi oczodołami i wyjedzonymi kawałkami mózgu.

Bez przeszkód weszli do środka. Było cicho. Ze ścian spoglądały na nich mityczne stwory i kabalistyczne znaki uwiecznione na wyblakłych freskach. Przy końcu korytarza znajdowały się uchylone drzwi. To stamtąd dochodziły ciche dźwięki ni to modlitwy, ni rozmowy.

Podeszli bliżej. Pięć osób ubranych w strój czarownika z krainy Oz siedziało wokół nabazgranego na podłodze pentagramu, w jego wierzchołkach tkwiły czaszki. W środku pentagramu znajdował się smok. Był wielkości średniego psa, czyli największy z tych, jakie do tej pory się pojawiły. Włączony komputer z grą aż nadto wyraźnie wyjaśniał, skąd pochodzi bestia o skrzących się na czerwono oczach. Smok jednak nie stał na podłodze. Ziała pod nim dziura wypełniona falującym ogniem. Błyskając i migotając zdawała się sięgać do samego centrum ziemi. Okultyści trzymali się za ręce i śpiewali czterooktawową pieśń o zniszczeniu i śmierci. W miarę trwania tego dziwnego obrządku, smok stawał się większy i potężniejszy. Janek i Dawid popatrzyli po sobie. Nie bardzo wiedzieli, co zrobić. Przyszli tu pogadać ze współtwórcami gry, a trafili na satanistyczny obrządek. Zostali zauważeni – to pewne, lecz nikt z siedzących nie wykonał żadnego ruchu, nie odezwał się, nie chcąc przerywać rytualnych modlitw. Tak dziwna sytuacja nie mogła trwać wiecznie. Coś trzeba był zrobić. Dawid nie wytrzymał.

– A co to jest? Jakieś zamawianie kołtuna? – wykrzyczał w stylu, w jakim mąż krzyczy na żonę przyłapaną z innym facetem na tylnim siedzeniu samochodu, który dostali w prezencie ślubnym. – Odkręćcie to wszystko.

Pięć osób drgnęło. Smok popatrzył groźnie, lecz wnętrze pentagramu działało jak ogrodzenie.

Janek wciąż obmyślał sposób ataku. W głowie miał pustkę. Za to Dawid najwyraźniej postanowił pójść na żywioł. Też bez pomysłu, ale z przekonaniem, że po odejściu kobiety, którą kochał, nic złego nie może mu się już zdarzyć, zaczął tarmosić kiwających się okultystów i wyrywać ich po kolei z kręgu. Nie spodziewali się takiego zachowania. Nie przerywając swoich melorecytacji dwóch czarowników z Oz wstało. Czy to przez wysokie czapki i swoje szerokie peleryny robili wrażenie wielkich i postawnych, a może tacy byli w istocie i pełnili funkcje strażników, trudno powiedzieć. Postanowili schwycić nieproszonych gości. Dawid chyba specjalnie szukał zaczepki. Zrzucił plecak z ramienia i z całej siły uderzył nim okultystów. Odrzut jakiego doznali strażnicy wydawał się taki, jakby oprócz Biblii w plecaku znajdowało się dodatkowo żelazko. I to z duszą. Zgromadzeni wokół pentagramu wykrzyknęli chórem „Nieeee!”. Jeden z zaatakowanych zachwiał się tuż nad ziejącą pustką, pozostali chwycili go za czarną pelerynę. Głośne trach. Materia nie wytrzymała, kumpel wyślizgnął się im z rąk i spadł wprost do ognistych czeluści.

W powstałym zamieszaniu starta została część pentagramu. Smok znalazł się poza kabalistycznym znakiem. Był jeszcze większy niż przed chwilą. Janek pomyślał, że gdyby dało się go jakimś cudem złapać, wypatroszyć i wypchać trocinami, stanowiłby modelowy wzorzec smoka. Pazury lwa, skrzydła orła, ogon węża, a z nozdrzy wydobywała się chmurka ciemnoszarej pary. Taki smoczy podrostek, jeszcze nie dorosły smok, a już nie smocze dziecię. Z nienawiścią rzucił się na stojącego najbliżej Dawida. Chciał mu rozerwać gardło. Parę sekund i wbije w niego pazury, a gadzi pysk rozerwie mu szyję. Niebezpieczna i całkowicie nieprzygotowana misja musi zakończyć się tragicznie. Smocze szczęki kłapnęły złowrogo i niemal się zamknęły. Niemal – ponieważ natrafiły na srebrny krzyżyk. Smokiem wstrząsnął konwulsyjny dreszcz. Odskoczył. Przez krótką chwilę jego harde czerwone oczy wypełniło zdziwienie. W tym momencie nie było wiadomo, kto jest górą i kto wygrywa w tym dziwacznym starciu. Zakrwawiony Dawid krzyknął „Chodu!” i razem z Jankiem pognali do auta. Za nimi wybiegło trzech okultystów, jeden pozostał, wyrysowując na nowo zamazane boki pentagramu i zatrzymując smoka wewnątrz rysunku.

Nie od dziś wiadomo, że faceci w długich sukienkach biegną wolniej, od facetów w spodniach. Janek z Dawidem znaleźli się przy aucie. Chwilę trwało, zanim Janek trafił kluczykiem do stacyjki. Resztę załatwiło przyzwyczajenie: sprzęgło, bieg, gaz, kolejny bieg i na razie byli bezpieczni.

Dawid chusteczkami wycierał krew sączącą się z głębokich zadrapań. Widać było, że jest dumny z dokonanego wyczynu. Istnienie smoków nieodmiennie budzi pragnienie zostania herosem. Potrząsał plecakiem i srebrnym łańcuszkiem na szyi.

– Stare metody okazują się najskuteczniejsze. Widziałeś? Ci faceci w czarnych szlafrokach chcą wyhodować jakąś straszną smoczą bestię.

– Podobnych grup satanistycznych jest na pewno więcej – mówił Janek – rozproszone po całym świecie tylko czekają na przesłanie im gry. Internet rozwlecze tę zarazę, jak weneckie statki dżumę w czternastym wieku. Tylko dużo szybciej, bo w naszym wypadku wystarczy parę kliknięć i voilà.

– Więc? – dopytywał się Dawid.

– Czy tego chcesz, czy nie, jedziemy do Anety.

Dawid jęknął.

– Dlaczego do niej?

– Jest najlepszym programistą, jakiego znam. Pracowała przy tej grze, a to żeście się pożarli… . Wybacz, ale to nie moja wina.

Przez całą drogę Dawid siedział milczący. Trochę zły, a trochę zawiedziony, że jadą prosić o pomoc jego byłą dziewczynę. Ich rozstanie było głośne.

Aneta mieszkała na ostatnim piętrze dziesięciopiętrowego bloku. Podobno nie myślała o przeprowadzce z powodu pięknego widoku. Mało kto jej wierzył. Okna wychodziły na inne wysokie bloki, w dodatku wiało tam niemiłosiernie i mieszkanie trudno było ogrzać. Siedziała w tym mieszkaniu, gdyż nie miała kasy na lepsze lokum.

Wchodzących do środka obrzuciła obojętnym spojrzeniem. W grubym swetrze i laptopem na kolanach starała się nie zauważać Dawida. Nawet proponując zrobienie gorącej herbaty, zwracała się wyłącznie do Janka, dowodząc, że śliczne i niegłupie dziewczyny bywają nader pamiętliwe. Kiedy Janek wszystko jej już objaśnił, spytała rezolutnie:

– I co? Chcecie żebym stworzyła komputerowego wirusa, unieszkodliwiającego złe smoki? Musicie wiedzieć, że nigdy nie chciałam być bohaterem. Zresztą pokonywaniem złych bestii zajmowali się zawsze faceci. Kobiety nie miały czasu na dziecięce zabawy. Poproście jakiegoś szewca, udało mu się ze smokiem wawelskim, poradzi sobie i z binarnym.

– Zagrażający nam smok jest groźny w najbardziej fizyczny sposób. Kłapnie raz paszczęką i połknie cały twój laptop razem z kolekcją pokemonów, którą ci dałem – odezwał się Dawid, któremu znudziło się ciągłe milczenie.

– Powiedz swojemu koledze, żeby się zawarł – Aneta nieodmiennie ignorowała Dawida.

– Zaproponuj jej – Dawid także uznał, że najlepiej wykorzystać Janka w charakterze tłumacza – zaproponuj mój zestaw ćmielowskich filiżanek z dziewiętnastego wieku. Na te filiżanki po babci leciała zawsze, i to bardziej niż na mnie. Chyba dlatego ze mną zamieszkała, żeby móc z nich pić.

Spory katalog zmiennych nastrojów odbijał się na twarzy Anety. Pragnienie porcelany i nienawiść, potrzeba przygody i chęć upokorzenia swoich gości. Widać było, że kalkuluje i przelicza. Nie było pewne, co woli: otwartą dalszą wojnę, czy porcelanę. Wreszcie uzgodniła decyzję z samą sobą.

– Napiszę wam wirusa, ale oprócz filiżanek chcę mieć zbiór erotycznych rysunków Mleczki.

– Cha, cha. Mieszkałaby ze mną, to by nie potrzebowała rysunków, erotykę miałaby w czystej postaci.

– Powiedz mu, żeby siedział cicho. Zresztą ty też możesz napisać wirusa – zwracała się cały czas do Janka, wciąż nie dostrzegając drugiego gościa.

– Tylko, że tobie zajmie to parę minut. Najdłużej pracowałaś przy tej grze, lepiej niż ktokolwiek… – w myślach dodał „…ktokolwiek z żyjących” – …wiesz jak jest skonstruowana.

– Więc jak będzie. Tu na ścianie mam miejsce, grafiki Mleczki fajnie będą pasowały. No nie?

Rozglądnęli się obaj z Dawidem. Ściany niemal całkowicie zalepione plakatami zespołów muzycznych; nie było gdzie wcisnąć znaczka pocztowego, a co dopiero nowe obrazki. W targowaniu się chodziło wyłącznie o pokazanie, kto jest górą. Dawid machnął ręką i kiwnął zrezygnowany głową. Kobiety pokonywały go łatwo. Już lepiej radził sobie z mitycznymi tworami rodem z komputerowej gry.

– OK. Jeśli wymyślisz wirusa dostaniesz wszystkie fanty – zacisnął dłonie w pięści i zazgrzytał zębami.

Jednak pisanie wirusa nie szło łatwo. W wirtualno-realnym Armagedonie po stronie Dobra wojowali jacyś słabeusze, znikający po spotkaniu ze smokiem. Kolejne wersje okazywały się nieudane. Aneta pisała intensywnie, sprawdzała i… nic. Smoki były odporne, a nawet zachowywały się jak najlepszy antywirusowy program.

– Nasza pazerna hakerka zamiast rysunków Mleczki dostanie mleczko do kawy – zadrwił Dawid.

Popatrzyła na niego ze złym błyskiem w oku.

– A wiecie jak św. Jerzy pokonał smoka? – spytał Janek, czytając jakąś wyświetloną na ekranie informację. – Anioł wręczył mu chorągiew z krzyżem i dopiero wtedy Jerzy ujarzmił smoka. Szewc Dratewka nakarmił smoka siarką, a w Biblii Daniel pokonał smoka bez miecza i kija, karmiąc go kołaczem ze smoły, sadła i sierści, od czego smok pękł. Mam wrażenie, że ważna jest smocza dieta.

Nie było wiadomo, na co komu te wiadomości. Rycerz na białym koniu, mimo szczerych chęci, nie miał jak wjechać do programu, smoła i sadło także wydawały się bezużyteczne.

Aneta robiła się coraz bardziej nerwowa, a Dawid bardziej zgryźliwy. Nawet do siebie pasowali, jednak przy dłuższym przebywaniu pod jednym dachem, babcina porcelana mogłaby rozsypać się w drobny mak. Widok hakerki rzucającej czajniczkiem i Dawida celującego filiżankami w swoją byłą dziewczynę wydawał się czymś bardziej niż naturalnym.

Aneta wymyślała nowe sposoby. Zawsze coś było nie tak. Już sięgnęła po Apokalipsę św. Jana i zaczęła wypełniać wirusy biblijnymi treściami. W ten sposób wirusy stały się mniej smakowitym kąskiem dla smoków, za to tym chętniej gadzie stworki gromadziły się teraz wokół wirusów. Można było pomyśleć, że przyciągają je urywki z Apokalipsy, smoki szczelnie otaczały wirusy nie pozwalając im na jakikolwiek ruch w sieci. Dobro było w odwrocie.

– Czyżby przegrana „jasnej strony” była symbolem naszych czasów, a może tylko Anetka – z przekąsem wymówił zdrobnienie imienia byłej dziewczyny – nie uważała na lekcji religii, gdy ksiądz katecheta omawiał sposoby walki ze Złym.

Gruby podręcznik do programowania przelobował przez pokój, uderzając Dawida centralnie w głowę.

– Następnym razem pofrunie laptop – poinformowała Aneta i nie było wątpliwości, że zrealizuje swój zamiar.

Janek siedział przed włączonym komputerem, wciąż czytał jakieś informacje, równocześnie obserwując ruch wirusów i smoków w sieci. Trzeba było uważać. Co jakiś czas komputery wyłączano, nie pozwalając zmaterializować się złowrogim stworom. Czas uciekał. Patrząc na coraz groźniejsze i dojrzalsze smoki, było wiadomo, że nie utrzymają dłużej złośliwych stworów w wirtualnym świecie i za którymś razem pojawią się w pokoju Anety i nic nie da nawet wyłączenie komputera.

– Wiem, co musimy zrobić – w głosie Janka brzmiała pewność. – Skoro wirusy przyciągają smoki, wykorzystamy to, żeby się ich pozbyć.

Patrzyli na Janka ze zdziwieniem. Zamiast oczywistej rezygnacji i poddania się, miał nowy pomysł.

– Wpuść nasze apokaliptyczne wirusy do sieci, niech się tam mnożą i niech kierują się wszystkie do naszego komputera. Nasz komp będzie takim smoczym rezerwuarem. Przynajmniej będą w jednym miejscu. A teraz wyjeżdżamy.

W tym pomyśle tkwiła jakaś odległa szansa. Janek nie zdradzał do końca swojego planu. Prosił tylko, by mu zaufali.

 Auto prowadził spokojnie. Przejechali przez parę skrzyżowań i zatrzymali się przed katedrą. Razem weszli do kruchty. Było ciemno i chłodno, unoszący się w powietrzu zapach kadzidła dodawał im odwagi. Marmurowa chrzcielnica w połowie wypełniona była wodą święconą. Janek zanurzył słoik, aż zaskrobał nim o dno. Woda wypełniła szklane naczynie.

Janek położył słoik na laptopie. Uśmiechnął się, widząc jak woda zaczyna bulgotać i niemalże gotować.

– Teraz najważniejsze. Czeka nas walka przy pomocy starych recept i sprawdzonych rozwiązań. Uśmiechnął się, próbując dodać sobie animuszu.

Ani Aneta, ani Dawid nie bardzo wiedzieli do czego zmierzają te wszystkie działania. Szli za Jankiem zastanawiając się, czy nie przejawia jakichś objawów szaleństwa wywołanego wcześniejszym gadzim ukąszeniem. Zeszli do katedralnej krypty. Nikt ich nie zaczepił. Janek scyzorykiem podważył skobel. Ciche stuknięcie oznaczało, że rygiel ustąpił, Za grubymi dębowymi drzwiami ułożone były równo trumny zakonników. Słabe światło palących się zniczy nadawało całemu pomieszczeniu szczególny klimat. Mogło budzić strach, ale równocześnie było coś niezwykle potężnego w widoku spoczywających na wieczność braciszków.

Usiedli na środku krypty. Janek zanurzył kredę w wodzie święconej i wyrysował koło. Wewnątrz postawił komputer i uruchomił grę. Siedzieli poza okręgiem i patrzyli, co się będzie działo. Dość szybko smoki zaczęły gromadzić się wokół wirusów. Po chwili wypełniły sobą cały monitor. Wtedy zaczęło się. Najpierw małe, a potem coraz większe stworki wyskakiwały z komputera. Kredowy okrąg utrzymywał ich w jednym miejscu, lecz było wiadomo, że musza zacząć wypychać jeden drugiego. Tak się jednak nie stało. Zamiast tabunu większych i mniejszych smoków, nagle w środku okręgu pojawiła się ziejąca czeluść. Gadzie stworki znikły, a ze środka płomienistego szybu wynurzył się obrzydliwie śmierdzący stwór. Strzyknął czarną śliną. Programiści z przestrachem patrzyli jak znika kredowy okrąg. Byli sam na sam z prawdziwą bestią. Nikt nie miał wątpliwości, że zbliża się do nich samo zło. Nie dało się go już zatrzymać. Wrota zostały uchylone. Zło wychodziło na świat.

Właśnie wtedy, gdy już było pewne, że smok został uwolniony, a programiści pokonani, wydarzyło się coś niezwykłego. Wypalone dotychczas znicze rozbłysnęły nowym blaskiem, wieka trumien się rozsunęły, a kryptę wypełnił zakonny monomelodyczny śpiew. Uskrzydlony jaszczur rozwarł paszczę, ukazując żółto-czerwone zęby. Syk był wyraźniejszy, odór jeszcze większy. Przygotowywał się do rozprawy z programistami. Jeszcze szerzej otworzył pysk. Właśnie na to czekał Janek. Do rozwartej paszczy wrzucił słoik z wodą święconą, a trzymanym w ręku lichtarzem uderzył weń z całej siły. Chlusnęła woda. Smok struchlał. Święcona woda ze słoika wlewała się wprost do wnętrza bestii. Zakonny śpiew przybrał na sile. Komputer zaczął płonąć, a smok rozpadać na znikające w czeluści cząsteczki.

– Wygląda, że spaliliśmy laptopa Anety. Na pewno zażąda teraz mojego – z ulgą na twarzy powiedział Dawid.

Nikt się nie odezwał, gdy wracali przez miasto. W miejscu, gdzie wcześniej była siedziba zdziwaczałych okultystów uwijała się straż pożarna.

 

Janek, Aneta i Dawid przez parę dni dochodzili do siebie. Janka po raz pierwszy cieszyły reklamacje. Testerzy gier odsyłali swoje egzemplarze z adnotacją, że gra nie działa, czasem z groźbą podania ich do sądu, gdyż komputery, na których zainstalowano grę uległy samozapłonowi. Najdziwniejsze było jednak coś innego. Otóż jakieś dwa tygodnie po wydarzeniach w katedralnej krypcie, Janek przejeżdżał w pobliżu bloku Anety. Popatrzył i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Przez parking szedł Dawid z rysunkami Mleczki, a w pudle miał ułożone równiutko malutkie filiżanki z kompletu kawowego babuni. Na pytanie: „Co robi”, odpowiedział, że wprowadza się do Anety. Bo cuda przecież chadzają parami.

 

 

Koniec

Komentarze

Nie można publikować tekstów na konkurs korzystając z opcji publikacji anonimowej. Pokaż, proszę, swój nick :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Ha, fajnie. tylko jak mam teraz pokazać swój nick? Pojęcia nie mam, jak to zrobić. Doradzisz?

Chyba się udało. Sory za kłopot!

Udało jak najbardziej :) Dzięki!

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Ciekawy pomysł na smoki i ich sprowadzenie na świat. Niby nic specjalnie nowego, ale jednak. Bardzo wciągający tekst. W końcówce nie spodobał mi się Deus ex trumna. Wydaje mi się, że dałoby się bez tego.

Warsztatowo bardzo dobrze; tylko wielokropek składa się z dokładnie trzech kropek. Ale możliwe, że coś przeoczyłam, pochłonięta lekturą. :-)

Babska logika rządzi!

Dziękuję Finaklo! Jedno dobre słowo (i to od kobiety) może ogrzać cały świat. Ty napisałaś ich kilka. Teraz już wiem, skąd wzięło sie ocieplenie klimatu. Dziękuję!

No i dziękuję Berylowi. Wiadomo dlaczego. Bez Beryla historyjka nie mogłaby zaistnieć w przestrzeni Dragonezy. Zatem jeszcze raz wielkie dzięki!

Człowiek napisze coś miłego, a tu od razu zwalają na niego katastrofę klimatyczną… Zima trwająca tydzień to też ja? ;-)

Babska logika rządzi!

Tygodniowa zima? Nie, chyba nie. Ale przebłyski słońca i pogoda zaprawiona wiosenną wesołością – tu już winiłbym Finklę. 

Zaczęło się świetnie. Swojskie realia, nie żadne elfy, krasnoludy i magia. Innymi słowy – fajnie. Na początku serwujesz krótki wstęp, a potem od razu przechodzisz do akcji. To lubię, w tym jest moc.

A potem Janek pojechał do Dawida i nagle logika została wyrzucona przez okno. Trudno jest mi sobie wyobrazić, że o udziale sekty w procesie twórczym wiedział człowiek od logistyki, który nie musiał przecież z samą produkcją być powiązany, a nie wiedział tego właściciel firmy, która tę grę tworzyła. Nie rozumiem też, dlaczego Janek i Dawid, mając nad sobą presję rozwiązania problemu itd., zamiast ten problem po prostu rozwiązać, postanowili napić się wódki. Mogliby na przykład od razu pojechać na spotkanie z sekciarzami. 

Poza tym minus za zakończenie, które jest właściwie klasycznym Deus ex Machina, a takie zakończenia nigdy nie są dobre.

Ten brak logiki i babolowe zakończenie bardzo mnie dziwią, zwłaszcza, że poza tym tekst stoi na wysokim poziomie, a historia jest wciągająca i mniej więcej trzyma się kupy. To naprawdę fajnie się czyta i widać, że masz już jakieś pojęcie o pisaniu. Dlaczego zatem postanowiłeś w pewnym momencie zrobić swoim bohaterom przerwę w używaniu logiki? Pojąć nie mogę, ale mimo to przeczytałem tekst z przyjemnością.

Hm. “…i mniej więcej trzyma się kupy” – jedynie w przypadku żuka gnojarza byłaby to zaleta, choć nawet tego nie jestem pewien.

Ogromne dzieki za ciekawą i pogłębioną ocenę.

Oj, czyżby ktoś tu ni był fanem kolokwializmów? A więc uznajmy, że zamiast “…i mniej więcej trzyma się kupy” napisałem: “jest w dużym stopniu niepozbawione sensu”.

Od mniej więcej połowy tekstu miałem nadzieję, że sugestia, iż historia zmierza w stronę oklepanego finału, jest celowa i zwodnicza; że Autor  – i to taki, który potrafi pisać – rozegra zakończenie, zaskakując czytelników ucieczką od banału w ostatniej chwili… Niestety, fabuła powędrowała – moim zdaniem – w najgorszy z możliwych kierunków. Szkoda, bo zapowiadało się dobre opowiadanie. 

 

Sorry, taki mamy klimat.

Co racja, to racja. 

Zgadzam się z przedmówcami – że zaczęło się całkiem ciekawie, klimatycznie i intrygująco, że pomysł jest niezły i oryginalny, oraz że pozór wiarygodności istniejący na początku zostaje rozwiany od pewnego momentu. Nawet jakby łyknąć okultystyczny kod w grze (bo czemu nie), jakoś ta cała potyczka z satanistami wypadła blado, a zakończenie ze skandującymi martwymi mnichami – w zasadzie jest wręcz śmieszne. Szkoda, bo nietuzinkowe zakończenie mogłoby z tego zrobić naprawdę dobry tekst.

Niemniej czytało się gładko i poza kilkoma literówkami chyba nic nie wpadło mi w oko.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ciekawy pomysł, który osunął się w przeciętność na

 – postaci Darka

 – zakończeniu

 – śmiesznym stereotypie okultystów

 

Wykonanie całkiem całkiem. ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka