- Opowiadanie: sylwka - Smocza opowieść

Smocza opowieść

Witam,

Pewna jedenastoletnia dziewczynka bardzo chciała podzielić się z dorosłymi swoją niezwykłą historią o smokach. Poznajcie zatem opowieść Jagody  z klasy piątej a...

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Smocza opowieść

Moja smocza opowieść

 

Cześć! Jestem Lucy Stars, mam siedemnaście lat. Opowiem wam o tym, jak po raz pierwszy zobaczyłam prawdziwego smoka. Pewnie mi nie uwierzycie, ale to prawda i dodatkowo uratowałam ich całą zgraję.

Wszystko zaczęło się od przeprowadzki z powodu pracy rodziców. Pewnie to znacie: nowe miasto, nowy dom, nowa szkoła. Wszystko wydaje się być dziwne, nieznane i trochę tajemnicze. Na szczęście nie miałam problemu z szybkim znalezieniem nowego towarzystwa. Kilka godzin włóczenia się po okolicy i już miałam z kim porozmawiać. Na zewnątrz czułam się lepiej niż w domu. Już po trzech pierwszych dniach wiedziałam (a raczej zaczęło mi się wydawać), że ktoś lub coś mieszka z nami. Mówiłam o tym rodzicom, ale tylko ich rozbawiła moja ,,wspaniała wyobraźnia”. Czasem wciąż traktowali mnie jak dziecko, mimo że za rok miałam być już pełnoletnia.

Po trzech tygodniach nie mogłam usiedzieć na miejscu. Ciekawość nie dawała mi spokoju, więc poszłam na strych. Pewnie się domyślacie, że właśnie tam znalazłam smoka. Ta istota nie była duża, spokojnie zmieściłaby się w walizce. Miała lśniące, fioletowe łuski i zielone uszy. Tym co mnie zdziwiło najbardziej (poza tym, że patrzyłam na mityczne stworzenie) było to, że na skrzydłach i końcu ogona miała białe pióra. Wiecie, jak już widzicie coś, co według was istniało tylko w bajkach, to oczekujecie, że będzie wyglądać dokładnie tak jak na każdej ilustracji w książce dla dzieci. Powiedzcie mi, znacie jakąś książkę, w której smoki mają pióra? Bo ja nie.

Wracając już do samej opowieści. Stałam tam jak słup soli i patrzyłam na smoka przez dłuższą chwilę. Dopiero po jakimś czasie zauważyłam, że on do mnie coś mówi. Ludzkim głosem.

– Co?! Czekaj! Ty mówisz?! Jesteś prawdziwy? O! Już wiem! Na pewno jeszcze śpię!

Nigdy nie mówiłam, że ten smok mnie nie zaskoczył, ale nie mogę powiedzieć, że się bałam.

– Tak, jestem najprawdziwsza, ale tym zajmiemy się potem. Teraz mamy ważniejsze sprawy na głowie.

Najprawdziwsza? Smok ku mojemu zaskoczeniu był samiczką – dziewczynką.

– Mamy? Co ja mam z tym wspólnego? – zapytałam.

–  Byłoby szybciej gdybyś pozwoliła mi skończyć.

Może i miała trochę racji, ale jak można spotkać gadającego smoka i nie zadawać pytań? Niezaspokojona ciekawość to prawdziwe tortury.

– No dobrze. Przepraszam. Już nie będę ci przerywać. Mów – zgodziłam się niechętnie.

– Jestem Anilla, królowa wszystkich smoków na wschód od góry ognia. Ty zaś jesteś jedyną osobą, która może nas uratować .

Zamarłam.

– Co masz na myśli?…

– Istnieje przepowiednia, która mówi, że młoda pani tego domu, która odnajdzie nas po latach, ma moc by przywrócić nam chwałę i moc, niegdyś odebraną nam przez Smoczego Strażnika.

– Świetnie… – mruknęłam nieco oszołomiona. – Słuchaj, myślę, że albo to wszystko mi się śni, albo pomyliłaś mnie z kimś innym. Nie jestem nikim specjalnym. Nie potrafię… Właściwie to co ja miałbym zrobić?

– Jeszcze nie znasz swojego potencjału panienko. Bez problemu sobie poradzisz. Wiem to. Musisz tylko odnaleźć zaginione berło Króla Smoków i zanieść go na szczyt Góry Ognia. We wszystkim ci pomogę. Zaniosę cię na swoim grzbiecie gdzie tylko będzie trzeba.

– Hmm, a gdzie jest zaginione berło?

– Gdzieś u stóp Góry Ognia. A sama góra znajduje się gdzieś w Górach Skalistych.

– Skoro wiesz gdzie co jest, to czemu sama nie możesz tego wszystkiego załatwić? – coś mi w tym wszystkim nie pasowało. Tylko do końca jeszcze nie wiedziałam co. Pomijając to, że samo rozmawianie ze smokiem jest już trochę podejrzane i lekko niepokojące.

– Każdy smok potrafi wyczuć Górę Ognia, ale berła już nie. Smoki widzą świat w innych barwach niż ludzie, więc nie możemy go zobaczyć na tle skał. Poza tym kształt berła jest dostosowany do ludzkich rąk, a nie do smoczych łap.

To wszystko brzmiało bardzo nieprawdopodobnie. Miałam ogromny mętlik w głowie.

– No dobrze. To powoli zaczyna nabierać trochę sensu. Mogłabyś dać mi trochę czasu do namysłu?

– Lucy! Zejdź na kolację! – uwielbiam moją mamę za idealne wyczucie chwili. Jest wspaniała. Często nie ma choć cienia świadomości jak bardzo mi pomaga.

– Oho. I tak już muszę lecieć. Mama mnie woła– próbowałam udawać niezadowoloną, ale tak naprawdę bardzo się cieszyłam, że mam pretekst do przerwania tej niewiarygodnej rozmowy.

– Lucy!

– Idę mamo!

 

Kolacja minęła w bardzo wesołym nastroju. Tata był zachwycony tym, że tak szybko zaaklimatyzowałam się w nowym miejscu. Mama komplementowała moją nową koleżankę Angelikę, którą przedstawiłam jej kilka dni wcześniej. Faktycznie, była bardzo ułożoną dziewczyną. Od września miałyśmy chodzić do tej samej klasy. Rodzice trochę narzekali, że całymi dniami siedzą w pracy i tylko weekendy mogą spędzać ze mną. Mi to było bardzo na rękę. Miałam nadzieję, że uda mi się załatwić całą tą smoczą sprawę jeszcze przed ich powrotem. Przecież ile może zająć przeniesienie jakiejś laski z jednego miejsca na drugie mając do dyspozycji smoka jako tragarza? Im szybciej to wszystko załatwię, tym szybciej będę miała spokój.

 

* * *

 

Następnego dnia znowu poszłam na strych. Smoczyca wciąż tam była, więc stwierdziłam, że jednak chyba nie jestem wariatką. Smok grzecznie zapytał się czy lecimy. Odpowiedź naturalnie brzmiała ,,tak”. Przewiesiłam przez jedno ramię torbę z paroma kanapkami, butelką wody i telefonem, po czym chwyciłam berło i usiadłam na smoczycy. Bałam się, że będę za ciężka i za duża, żeby taki mały smok mógł mnie unieść. Okazało się, że moje obawy były bezpodstawne, ponieważ smoki są ponadprzeciętnie silne. Usiadłam więc na jej grzbiecie i… poleciałyśmy. Gdy dotarłyśmy do Góry, smoczyca obniżyła lot, a ja zaczęłam wypatrywać czegoś co mogłoby przypominać berło. Po pięciu godzinach znalazłam je. To była długa prawie na dwa metry niebieska, połyskująca laska, która na jednym końcu miała przymocowany czerwony kamień. Naprawdę ciężko byłoby ją przeoczyć.

– Naprawdę nie byłaś w stanie jej zobaczyć na tle tych skał? Jest naprawdę jaskrawa, a skały są szare! Nie widzę powodu dla którego nie mogłabyś jej chwycić w łapy.

Te oczywiste pytania, które same nasuwały się na myśl budziły niewielkie wątpliwości czy w ogóle powinnam pomagać tym smokom. Na moje nieszczęście wtedy od razu je zignorowałam.

– Mówiłam ci, smoki mają inny wzrok. Jest już późno, a ty podobno chciałaś wrócić przed rodzicami do domu. Weź berło i wracajmy. 

Nie ma to jak płynna zmiana tematu. Ale smoczyca miała rację. Żeby zdążyć przed rodzicami musiałyśmy wracać naprawdę szybko.

 Następnego dnia wczesnym rankiem rodzice pojechali do pracy,a ja jak zwykle poszłam na strych. Smoczyca tam oczywiście była. Szybko wyciągnęłam berło z jednej ze starych skrzyń, które były tam zanim się wprowadziliśmy. Po krótkiej rozmowie poleciałyśmy na Gorę Ognia. Lot minął w ciszy. Chciałam mieć to już za sobą, tym bardziej, że musiałam zająć się przygotowaniami do szkoły, która miała się zacząć już niedługo.

Gdy doleciałyśmy na szczyt, okazało się, że mamy towarzystwo. Przed niewielkim kręgiem kamieni stał chłopak. Wyglądał na mojego rówieśnika, no, może był troszkę starszy. Miał kruczoczarne włosy opadające na twarz, niebieskie oczy i bardzo bladą cerę. Ubrany był jak każdy chłopak w naszym wieku. Jedynym co wyróżniało jego czarny strój był połyskujący czerwony wisior.

– Wiem kim jesteś Lucy i co masz zamiar zrobić. Ale ostrzegam cię, nie rób tego. – powiedział cichym, spokojnym i nieco ochrypłym głosem.

– N-nie słuchaj go! To jeden ze Smoczych Strażników!

– Cicho smoku! Chcę go wysłuchać. Dlaczego niby miałabym tego nie robić? Poza tym miło by było gdybyś najpierw się przedstawił. I skąd znasz moje imię?

– Jestem Will i nie wiedziałem, że to twoje prawdziwe imię. Lucy w smoczym języku po prostu oznacza nadzieję. Już ci tłumaczę dlaczego. Widzisz tego smoka jako śmieszną i łagodną istotę. Inne smoki też takie są, ale kiedy…

– Oh przestań już! Lucy kochanie mogłabyś włożyć berło w tą dziurkę pośrodku kamiennego kręgu? – przerwał smok.

– Daj mu skończyć! – tak naprawdę nie miałam żadnego poważnego powodu, czy chociażby przeczucia, żeby go słuchać. Po prostu miał bardzo ładny głos i ślicznie się uśmiechał jak mówił moje imię. Tak! Wiem! To było bardzo niedojrzałe z mojej strony.

– Mów dalej – poprosiłam.

– Inne smoki też takie są, ale gdy wsadzisz berło w święty kamień staną się bestiami. Uwierz mi. Nie bez powodu Pierwszy Strażnik użył całej magii tego świata, żeby je osłabić. Poświęcił swoje życie…

– To nieprawda! Pierwszy Strażnik odebrał nam magię i zagarnął ją dla siebie, a potem uciekł! – wrzasnęła smoczyca.

Zawahałam się i zaczęłam szybko analizować sytuację. Smoka znałam od kilku dni, a przystojnego chłopaka tylko chwilę. Smok był po prostu miły, a przystojny chłopak ewidentnie używał swojego uroku, żeby mnie do siebie przekonać. Poza tym, we wszystkich powieściach, które czytałam przystojny mroczny młodzieniec nigdy nie zapowiadał niczego dobrego. Z drugiej strony smoki w opowieściach to raczej średnio bezpieczne istoty. Z trzeciej, ta smoczyca pokazała mi, że smoki mogą być śliczne i miłe. Już sama nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. Uznałam, że zamiast się zastanawiać po prostu zrobię to, po co tu przyleciałam, wrócę do domu i uznam, że wszystko mi się przyśniło. To brzmiało jak bardzo dobry plan.

– Przepraszam, nie przekonałeś mnie. Zrobię to po co tu przyszłam, a potem pogadamy, dobrze?

– Dobrze. To ty jesteś nadzieją tego świata, nie ja. To twój wybór. Ale pamiętaj, że cię ostrzegałem – powiedział spokojnie.

Szczerze powiedziawszy miałam nadzieję, że jednak będzie bardziej bronić swojego stanowiska.

Przeszłam z berłem obok niego i włożyłam w dziurę pośrodku centralnego kamienia. Niestety on miał rację. Gdy tylko to zrobiłam smoczyca naprawdę zmieniła się w bestię. Urosła, jej pióra wypadły odkrywając okropną ciemną skórę, a łuski pociemniały. W tej samej chwili nadleciały inne, śliczne, pierzaste, kolorowe smoki. Jak tylko postawiły swoje łapy na Górze Ognia stało się z nimi to samo co z ich królową. Pół minuty później przemówiły jednogłośnie.

– O dzięki nasza królowo! A teraz z twojego rozkazu zniszczymy ten świat!

– Nie! Nie, nie. Nie tak miało być! – mamrotałam pod nosem schowana za jednym z większych głazów. Kompletnie spanikowałam. Na szczęście Will szybko pojawił się obok mnie.

– Will! Ja nie chciałam! Przepraszam. Ja nie wiedziałam. Naprawdę – byłam bliska płaczu. – Co ja mam teraz robić?

– Uspokój się Lucy. Jeszcze nie jest tak źle– wyszeptał i chwycił mnie za rękę. – Wszystko wróci do normy jak tylko wyciągniesz berło z kamienia.

– Ale jak ja mam to zrobić? Jesteśmy z trzydzieści metrów od kamiennego kręgu. Do tego między nami a nim przelatuje jakiś tuzin smoków! One nas zabiją zanim znajdziemy się w połowie drogi!

– Nie znajdziemy tylko znajdziesz. Pobiegniesz tam sama, a ja odwrócę ich uwagę. Jak tylko chwycisz berło, będziesz bezpieczna. Samo jego dotknięcie zabija smoki, więc żaden nie zbliży się do ciebie. Do tego czasu masz to. 

Podał mi swój miecz.

– Co? Will! Zaczekaj! – zanim się zorientowałam, wybiegł zza naszego głazu i zaczął strzelać w smoki. Trzymał łuk tak, jakby trenował całe swoje życie. Niewykluczone, że tak właśnie było.

Miałam mało czasu. Jak tylko smoki rzuciły się na niego, pobiegłam skulona w stronę kamiennego kręgu. Oczywiście, gdyby nie pojawił się jakiś problem, wszystko byłoby za proste. Jeden ze smoków zranił Willa pazurami tak, że ten przewrócił się, uderzył głową w kamień i zemdlał. Jak tylko smoki uznały, że jest nieszkodliwy, rzuciły się w moją stronę. Byłam w połowie drogi. Przyspieszyłam. Serce waliło mi jak młotem. Nigdy nie myślałam, że mogę biec tak szybko. Cztery metry. Trzy. Dwa. Już prawie mogłam dosięgnąć berła, kiedy poczułam ciepło krwi na wyciągniętym w stronę kamiennego kręgu ramieniu. Smok pazurami rozdarł mi skórę. Byłam zbyt rozemocjonowana, żeby poczuć ból. Wściekła zamachnęłam się mieczem Willa i odcięłam smokowi skrzydło. Wrzasnął i upadł na ziemię, a ja skoczyłam do przodu i szybkim ruchem wyjęłam berło z kamienia. Smoki obniżyły lot, zaczęły maleć i nabierać barw, ale nie stały się ani trochę mniej straszne. Nawet w tej łagodniejszej formie były wściekłe i leciały w moją stronę, żeby mnie zaatakować.

Nie tak miało być. Miały złagodnieć, stać się tak potulne jak wtedy kiedy znalazłam Anillę na strychu! Kątem oka zauważyłam Willa, który leżał bez ruchu. Strach o to, że chłopak mógłby się już więcej nie obudzić, wywołał we mnie wściekłość. Zapominając o rozciętym ramieniu, trzymając w jednej ręce miecz, a w drugiej berło, odpierałam atak jednego smoka za drugim. Nie wiem skąd miałam tyle siły ani jak długo to trwało. Działałam zupełnie jak we śnie. Miałam wrażenie, że moje ciało żyje własnym życiem i dokładnie wie co powinno robić. Nie myślałam. Po prostu walczyłam. Chciałam odegrać się na nich za to, że mnie wykorzystały. Za to, że mnie zraniły. Za to, że zraniły Willa. Will.

Po jakimś czasie, godzinie, trzech, może pięciu, wszystkie smoki zniknęły. Część leżała bez życia u moich stóp, a część odleciała. Gdy tylko się od nich uwolniłam, podbiegłam do mojego nowego przyjaciela. Nie mogłam uwierzyć, że zginął przez moją ignorancję! Powinnam była go posłuchać! Od początku coś mi nie pasowało w tych smokach. Co ja najlepszego narobiłam? Nie wiem czy byłabym w stanie wybaczyć sobie, gdyby chłopak przeze mnie miałby już nigdy więcej nie zobaczyć nieba.

Przyłożyłam ucho go jego klatki piersiowej. Jego serce biło. Oddychał. Żył! Byłam niesamowicie szczęśliwa. Will zamrugał i coś szepnął. Był bardzo słaby. Odszukałam szybko torbę, w której powinna być jeszcze woda. Podałam mu butelkę. Chwycił ją drżącymi dłońmi i wziął kilka dużych łyków.

– Byłaś bardzo dzielna Lucy. Zrobiłaś to. W końcu nas uratowałaś. Teraz musisz wracać do domu. Do rodziców.

– Ci… nie gadaj tyle. Co z tobą? Gdzie mieszkasz? Mogę ci jakoś pomóc?

– Po drugiej stronie góry, u jej podnóża, na granicy z lasem jest domek. Niedaleko. Dam sobie radę.

Chłopcy naprawdę muszą udawać twardzieli nawet jak nie potrafią samodzielnie prosto usiąść?

– Chyba śnisz. Odprowadzę cię do domu i poczekam aż nie poczujesz się choć trochę lepiej.

 Will uśmiechnął się lekko i mruknął ciche ,,dzięki”.

Zanim sprowadziłam go na dół minęło trochę czasu. Ogromne, nieporęczne berło, które musieliśmy zabrać ze sobą wcale nie ułatwiało sprawy. Jak tylko dotarliśmy do jego domu, a Will położył się do łóżka, zaczęło robić się ciemno. Zadzwoniłam do mamy z zapytaniem czy mogę zostać u mojej nowej przyjaciółki na noc. Zgodziła się bardzo chętnie, lubiła Angelikę. W dodatku musiała dzisiaj zostać z tatą dłużej pracy, więc cieszyła się z tego, że mam towarzystwo. Niechętnie ją okłamywałam, ale w tej sytuacji nie miałam innego wyjścia.

Przygotowałam szybką kolację. Will powinien coś zjeść po tak męczącym dniu. Sama też zjadłabym konia z kopytami. Po niewielkim posiłku chłopak ledwo żywy wrócił do łóżka i natychmiast zasnął. Ja byłam zaskakująco rozbudzona. Wzięłam jedną z książek stojących na półkach w salonie, usiadłam na kanapie i zaczęłam czytać. To było coś o historii smoków. Lektura bardzo mnie wciągnęła i sama nie wiem kiedy zasnęłam.

Kiedy się obudziłam, leżałam przykryta ciepłym kocem, a przede mną stał kubek parującej herbaty. Rozejrzałam się po pokoju. W drzwiach do kuchni stał uśmiechnięty Will. Wyglądał zadziwiająco dobrze, zważywszy na to, jak źle z nim było wczoraj wieczorem.

– Dzień dobry Lucy. Dziękuje za wszystko.

– Weź przestań. To ja narobiłam tylko kłopotów. Gdyby nie ja nic złego by się nie stało.

 Poczucie winy wierciło mi dziurę w brzuchu. Gdybym tylko od razu go posłuchała ,naprawdę nic złego by się nie wydarzyło.

– Cóż… Kiedyś to musiało się stać. Anilla i tak w końcu by kogoś znalazła i bardzo możliwe, że ten ktoś mógłby mieć bardziej zbliżone do niej poglądy na zagładę świata. Poza tym, w ogólnym rozrachunku i tak nas uratowałaś.

Mimowolnie się uśmiechnęłam. Był naprawdę bardzo miły.

– Nie obraź się, ale powinnaś już chyba wracać do domu. Jest już południe i masz niemały kawałek do przejechania.

– Co?! Południe? Czemu nie obudziłeś mnie wcześniej?– faktycznie miałam daleko do domu. Na piechotę zajęłoby to cały dzień, a ja przecież już nie miałam smoka.

– Spokojnie! Nie ma co się denerwować. I tak miałem cię za chwilę budzić. Zjedz śniadanie a potem pojedziemy konno. Zdążysz przed rodzicami.

 Cóż… jego organizacja niewątpliwie była godna podziwu. Był tylko jeden mały problem…

– Ale ja nigdy jeszcze nie siedziałam na koniu. Nie wiem jak to się robi. Nie potrafię jeździć. To…

– Uratowałaś świat przed smoczą zagładą, a boisz się wsiąść na konia?– roześmiał się. Tak, bałam się koni. Jak miałam pięć lat spadłam z jednego i od tamtej pory nawet nie chciałam myśleć o zbliżaniu się do nich. Ale nie miałam zamiaru mu o tym mówić. Miał rację. Dałam radę zwalczyć armię smoków, a przełamać własnego strachu z dzieciństwa nie? Śmieszne. Oczywiście, że dam radę. Will musiał zauważyć wahanie na mojej twarzy.

– Spokojna głowa. Będziesz jechała z najlepszym jeźdźcem świata. Jedyne co będziesz musiała robić to mocno się mnie trzymać. A teraz jedz śniadanie i się zbieraj.

Postawił przede mną talerz pięknie pachnących naleśników posypanych jagodami. Pochłonęłam je natychmiast. Nawet nie wiedziałam jak byłam głodna. W końcu poprzedniego dnia prawie nic nie jadłam, a wieczorem byłam zbyt zmęczona, żeby myśleć o burczeniu w brzuchu. Dopiłam herbatę i chwyciłam moją torbę. W zasadzie byłam gotowa. Jeszcze tylko..

– A co z berłem?– spytałam biorąc je do ręki. – Nie będzie z nim więcej kłopotów?

– Zniszczymy je przy najbliższej pełni księżyca.

– Zniszczymy? Nie możesz sam tego zrobić? Mam dość smoczych spraw do końca moich dni.

– Nie. To ty jesteś Nadzieją. Poza tym, chcę cię jeszcze kiedyś zobaczyć – powiedział cicho, i wziął berło ode mnie. Postawił je w rogu pokoju – póki tu jest, mam pewność, że wpadniesz tu jeszcze co najmniej raz.

 Uśmiechnął się, a ja nie wiedziałam co odpowiedzieć.

Poszliśmy za dom, do stajni, w której czekał najpiękniejszy biały koń jakiego kiedykolwiek widziałam. Will podsadził mnie, żeby łatwiej mi było na niego wsiąść, po czym sam sprawnie go dosiadł.

Tak jak powiedział, byłam w domu jeszcze przed powrotem rodziców.

Berło, zgodnie z zapowiedzią zniszczyliśmy podczas najbliższej pełni księżyca i jak nie trudno się domyślić spotkaliśmy się jeszcze wiele razy. W zasadzie wciąż się spotykamy. Ale to już nie należy to mojej smoczej opowieści.

 

Koniec

Komentarze

– Oh prze­stań już! Lucy ko­cha­nie mo­gła­byś wło­żyć berło w tą dziur­kę po­środ­ku ka­mien­ne­go kręgu? – prze­rwał smok.

Chyba: Och.

 

– Ura­to­wa­łaś świat przed smo­czą za­gła­dą, a boisz się wsiąść na konia?– ro­ze­śmiał się.

Masz problemy z prawidłowym zapisem dialogów.

 

 

Przyznam, że po przedmowie, zacząłem się obawiać, że będzie to jakaś strasznie infantylna opowiastka. Nie było aż tak źle, choć całość zachowała pozory naiwnej bajki.

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Zgadzam się, ta historia zawiera w sobie pewną naiwość, ponieważ autorem jest jedennastoletnie dziecko.  Dziękuję za przeczytanie i skomentowanie pracy. Pozdrawiam ciepło i serdecznie.

Jak na jedenastolatkę, to naprawdę dobrze. Gratuluję tym mocniej, im większy był udział młodej osoby w tworzeniu.

O ile wiem, w USA prawdziwa pełnoletność to dwadzieścia jeden lat, nie osiemnaście.

Jakie berło chwyciła bohaterka, udając się na poszukiwania berła?

Językowo – zdarzają się powtórzenia, “ta” odmienia się trochę inaczej niż sądzi autorka, interpunkcja kuleje, szczególnie w pobliżu wołaczy. Ale jest przyzwoicie.

Babska logika rządzi!

Musisz tylko odnaleźć zaginione berło Króla Smoków i zanieść go na szczyt Góry Ognia

Raczej zanieść “je”; chyba że ma zanieść tam Króla Smoków, a nie berło.

 

Błąd logiczny, na który zwróciła uwagę Finkla: bohaterka, wyruszając po berło, chwyta w dłoń… berło właśnie. Jakieś wytłumaczenie tego fenomenu?

 

Wołacze wydziela się przecinkami, warto poczytać o zapisie dialogów, a poza tym…

 

biorąc pod uwagę wiek Autorki – rewelacja. Trudno mi uwierzyć, że jedenastoletnie dziecko mogło stworzyć taki tekst: w którym trafiło się kilka całkiem “dojrzałych” refleksji , gdzie padają sformułowania mające zakorzenienie biblijne (słup soli), czytelnik raczony jest od czasu do czasu subtelnym humorem, a “pewna naiwność” i tak jest mniej zauważalna, niż w dziełach sporej części pełnoletnich twórców. Jeśli Autorka ma rzeczywiście jedenaście lat, to – mimo że wróżkiem zdecydowanie nie jestem – widzę przed nią świetlaną przyszłość literacką.

 

Sorry, taki mamy klimat.

Tekst przyzwoity, powiedziałbym, że napisany lepiej niż przeciętne opowiadanie w tym konkursie, co już samo w sobie o czymś świadczy. Zwłaszcza biorąc pod uwagę młody wiek autorki. Nie wiem, jak wielka byłą ingerencja osób starszych w pisanie tego opowiadania, ale jeśli nieznaczna, to tym większy plus. 

Mówiąc szczerze, nie jest to być może opowiadanie, które wygra ten konkurs, ale za kilka lat? Kto wie.

No no no… Jeśli naprawdę jedenaście… Warto zadbać, by nie przeszła tej osóbce chęć do kreowania światów i postaci.

Ponawiam pytanie o berło, które bohaterka już miała, wybierając się na jego poszukiwanie ; )

 

Za poprzednikami napiszę – owszem, historia jest miejscami trochę dziecinna, ale rzeczywiście jest to opowiadanie lepiej napisane niż niejedno, które zamieszczają tu osoby starsze. Jeżeli tylko Autorka będzie próbowała dalej, rozwijała się, uczyła i ciężko pracowała, to ma przed sobą przyszłość. Chętnie zobaczyłabym za rok czy dwa, jakie uczyniła postępy ; )

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Kurczę, chciałbym umieć takie bajki tworzyć w wieku lat jedenastu… ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka