- Opowiadanie: eskil111 - Mechaniczny smok

Mechaniczny smok

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

PsychoFish

Oceny

Mechaniczny smok

Ireneusz M. Chojnacki

 

Mechaniczny smok

 

 

Eail był potężny.

Eail był najmądrzejszy.

Eail był jedyny.

Eail był, ale już go nie ma.

Wiedział o tym każdy mechaniczny byt, egzystujący na pokrytej metalowymi odpadami ziemi Ern, wzdychającej ciężko pod zasnutą dymem i kwaśnymi deszczami kopułą Czarnieba, rozciągającego się ponad zniszczonym Pustkowiem, brudnym, toksycznym, od wieków wydalającym trujące nieczystości, spływające nieprzerwanie szlamem radioaktywnych wydzielin wzdłuż rozoranych wiatrem kanionów.

Przesiąknięte smogiem powietrze, gęste od nadmiaru unoszącej się wokół czarnej mgły, co dzień wpychało się siłą do nozdrzy egzystujących w ruinach mechanicznych stworzeń, wpadając do przeładowanych rurkami gardeł i płuc, by wypełnić je oleistym smakiem dymu.

Rozrzucone po powierzchni ziemi skały kontrastowały ostro z wynurzającymi się obok metalowymi elementami dawnych budowli, konstruktów i urządzeń, będących jedynie wspomnieniem mechanicznego świata, pokrytego teraz bezduszną warstwą stali, spowijającą wszystko w uścisku swoich szarych ramion.

Nowe Ern – pozbawione życia ustronie, skazane na samotność i zapomnienie, zawieszone w niebycie mechanicznej egzystencji – trwało w stanie spoczynku od tysięcy lat.

Ale nie zawsze tak było.

Acelon S – 101 pamiętał czasy, kiedy na pokrytej stalową skorupą ziemi świeciło słońce, wiatr zawodził radośnie pośród wyrastających zewsząd potężnych gmachów, a padający deszcz rozpoczynał mokry koncert tysięcy uderzających o siebie wilgotnych kropel. Czasami wydawało mu się, jakby to było wczoraj; ułamek sekundy zapisany w jego mechanicznej podświadomości, wypchanej plastrami danych, kwartałami niezbędnych informacji i przepływającą przewodami esencją, dzięki której istniał jeszcze na tym świecie.

Dawni Konstruktorzy uformowali jego stalowe ciało, złożone z siłowników, trybików, tłoków i silników, na wzór potężnych bestii sprzed tysięcy lat, dawnych władców przestworzy, nie znających przed niczym lęku. Smoki wyginęły jednak dawno temu. Tylko tyle po nich zostało – wspomnienie wszechpotężnego bytu zamienione na metalowe siłowniki, wirniki i cylindry wspomagane całą masą elektroniki, przewodów i rurek. Na pewno dawni bogowie nie tak zaplanowali sobie świat. Liczyli na wzniosły pomnik dla swojego dzieła, pod kopułą którego ludzie czcić będą wspaniałość ich produktu. Nie przypuszczali, że stracą swój świat w momencie, kiedy dadzą ludziom wiedzę. Ale to nie ona go zniszczyła, tylko dała początek całemu procesowi destrukcji.

Świat zaczął się zmieniać przez kolejne tysiąclecia, przeobrażając przesiąknięty górami, drzewami i strumieniami krajobraz w stalowy pejzaż rozrzuconych na powierzchni konstrukcji, pomiędzy którymi lawirowały przewody i rury. Rósł przez kolejne stulecia. Pokrywał się betonem i nowoczesnością. Zalegał stopniowo pod grubymi warstwami stali, aż w końcu stał się pozbawioną drzew pustynią.

Ale takim uczynili go Konstruktorzy, próbując ocalić Ern przed większym zagrożeniem.

Ciekawe, co powiedziałby Eail, gdyby mógł zobaczyć dzieło swoich następców.

Acelon westchnął metalicznie, unosząc do góry wspomagane nadtłokami i siłownikami skrzydła. Zamachał nimi kilka razy, otrzepując z kurzu pokryte erezotopem błony umieszczone pomiędzy wygiętymi sztywno prętami. Wyprężył najeżony tytanowymi kolcami grzbiet, przypominający szereg ustawionych na jego plecach żołnierzy z włóczniami. Stalowe pazury rozorały głęboko ziemię, kiedy przeciągnął się ospale.

Dopiero przed chwilą wyłączył się tryb czuwania i silniki powoli rozpoczęły swoją pracę. Elektryczne impulsy uruchomiły wszystkie wewnętrzne urządzenia, a przewodami popłynęła esencja, docierając do każdej najmniejszej mechanicznej cząstki, pozwalając na powolny, ospały ruch.

Acelon bez pośpiechu uniósł do góry powieki.

Pustkowie nic się nie zmieniło, odkąd włączył tryb snu. Nadal pozostawało jedną wielką kupą gruzu, bez tętniącego wokół życia, odrobiny radości i gwaru ludzi.

Tylko brud, trucizna i opary – przemknęła myśl przez elektroniczny mózg, połączony

z plastrami pamięci.

Często zastanawiał się nad swoim losem. Odkąd świat się zmienił, czekał cierpliwie,

aż wydarzy się cokolwiek interesującego w jego mechanicznym życiu, kiedy wreszcie będzie mógł znowu przemierzać ziemie Ern. Ale mijały najpierw tygodnie, później miesiące, aż w końcu lata, które zamieniły się w dekady i stulecia. W końcu pogrążył się w długim, automatycznym śnie, wyłączając funkcje pozwalające samodzielnie istnieć, a kiedy się obudził, było jeszcze gorzej. O tamtej pory miał dużo czasu, żeby wszystko przemyśleć. Zebrane przez spędzony na pustyni czas informacje pomogły mu zrozumieć nową rzeczywistość. Odpowiedziały na pytanie: jak do niej doszło. Ale w żaden sposób nie wskazały celu, za który warto by poświęcić swoje mechaniczne istnienie. Stał się jak otaczające go dookoła Pustkowie: apatyczny, zrezygnowany, głuchy na najmniejszy przejaw radości.

Dmuchnął z nudów w pokrytą kurzem ziemię, wzniecając niewielkie obłoki. Przypatrywał się im przez chwilę, po czym przeniósł wzrok na sterczące na horyzoncie resztki metalowych konstrukcji zniszczonej budowli. Dawniej była potężną świątynią. Kapłani Nowych Bóstw Postępu odprawiali w niej modlitwy, wychwalali potęgę wiedzy

i mądrości, uczyli zasad technologii, matematyki, fizyki i architektury. Dziś po świętym przybytku zostały tylko zgliszcza i pył, po których deptały jedynie podobne mu mechaniczne byty. Tylko tyle, nic więcej dla tysięcy lat przekazywanej w niej wiedzy.

Ponownie dmuchnął nozdrzami w ziemię. Ponownie wzbiły się w górę niewielkie obłoki. Ale tym razem nie rozpłynęły się jak poprzednie.

Acelon wytężył wzrok.

Niemożliwe – pomyślał, kiedy dostrzegł zbliżającego się w jego stronę jeźdźca. – Niemożliwe.

 

***

 

Pokryte betonem, żelazem i wystającymi z ziemi pozostałościami urządzeń Pustkowie przywodziło na myśl mechaniczne piekło przedstawiane w wizjach Konstruktorów. Każda jego część zapadała w pamięć, wżerając się w podstawy czaszki, zatapiając się w miękkim mózgu, zagłębiając w podświadomości, by przez resztę życia nawiedzać sny. Wiszące z resztek budynków pręty wiły się kaskadą opadających w stronę podłoża zardzewiałych części, przypominając stalowy wodospad, pełen korodujących elementów, zastygłych w geście bijącej zewsząd rozpaczy. Pochmurne niebo wisiało ciężko ponad ruinami, potęgując wrażenie ogarniającego wszystko zniszczenia, przesiąkniętego dekadencją rozpadającego się świata.

Mechaniczny wierzchowiec stąpał ciężko, zagłębiając kończyny w żelaznym bagnie blach, śrub, wirników i tłoków. Kopyta roztrzaskiwały z gruchotem popękany beton, odciskały się na przeżartych rdzą resztkach mechanizmów, roztrącały na boki zalegające wokół żelastwo. 

Kupa gruzu, nic więcej. – Kapryśny komentarz mechanicznego wierzchowca dotarł przez słuchawki do uszu Tormecha. – Nie powinniśmy się tu zapuszczać. Twojemu ojcu by się to nie spodobało.

– Raczej nie – wymruczał pod nosem w odpowiedzi, rozglądając się uważnie dookoła.

Ojciec zawsze ostrzegał go przed Pustkowiem. Zabraniał zbliżać się do niego, wdychać nadciągające stamtąd opary, spoglądać w kierunku Starego Ern, a nawet o nim rozmyślać. Ale Tormech był inny. Nie zamierzał siedzieć bezczynnie i czekać, aż dopadnie go starość i nigdy nie zobaczy na własne oczy pogrążonego w destrukcji miejsca, skąd przybyli jego przodkowie. Pochodził z rodu Lyr i był potomkiem dawnych Technologów, a to oznaczało, że musiał w jakikolwiek sposób udowodnić swoją wartość. Nie przed innymi, złaknionymi pochlebstw hipokrytami, czekającymi tylko na jego potknięcie. Nie przed Aspo Lyrem, ojcem, którego kochał i nienawidził. Nie przed otaczającym go mechanicznym światem, którego czasem nie rozumiał. Tylko przed sobą. A to oznaczało wyprawę na Pustkowie i powrót z niego z jakimś wyjątkowym konstruktem lub urządzeniem, mogącym przydać się całemu społeczeństwu i zaspokoić jego ambicję.

Nigdy nie uważał się za wzór syna i następcy Nowego Ern. Ojciec uważał go

za bezczelnego i aroganckiego młokosa, który nie powinien zostać jego sukcesorem. Najgorsze było to, że miał rację, i wkrótce Tormech sam zaczął o sobie myśleć jak

o niewdzięcznym dziecku, które nie zasługiwało na przejęcie obowiązków władcy. Przez kolejne lata zdążył się już pogodzić z myślą, że jeden z jego braci przyjmie insygnia Technologów i zasiądzie na tronie.

W oddali majaczyły coraz większe rozrzucone na horyzoncie konstrukcje. Wychodzące z fundamentów pręty wiły się w górę niczym stalowe węże, oplatając pozostałości starych budynków. Wyginały się w cichej ekstazie zniszczenia, będąc ostatnimi świadkami wydarzeń, które miały tu kiedyś miejsce. Teraz rozsypywały się w pył, zżerane przez rdzę i czas, trawiące każdą najmniejszą metalową cząstkę dawnego Ern.

Czego ty właściwie tutaj szukasz? – Mechaniczny koń potrząsnął łbem. Zawsze tak robił, kiedy nie mógł się doczekać odpowiedzi.

Tormech wzruszył ramionami, jakby nie do końca wiedział, po co tak naprawdę udał się na Pustkowie.

– W Starej Bibliotece znalazłem zapiski dawnych Konstruktorów – wyjaśnił. – Wskazują miejsca, gdzie znajdowały się ich pracownie.

Nawet ja wiem, gdzie można było je znaleźć, odparł z wyrzutem. Należało po prostu zapytać. Zaoszczędziłoby to obu nam niepotrzebnych wyjaśnień i tłumaczenia twojemu ojcu, że wybieramy się na krótką przejażdżkę.

– Inaczej wysłałby z nami strażników i nici by były z dotarcia aż tutaj.

Trzeba było mnie uprzedzić, że przejażdżka zamieni się w kilkudniową eskapadę,

z której możemy nie wrócić w jednym kawałku. Mam tu na myśli ciebie, bo mnie przynajmniej będą mogli poskładać.

– Nie liczyłbym na to – odparł. – Nie zostawiłem żadnej wiadomości, dokąd się udajemy.

Czy chcesz mnie zdenerwować? – Wierzchowiec obrócił łeb, łypiąc na niego niemym spojrzeniem szklanych oczu.

– Możesz mi wierzyć lub nie, ale nie zamierzam – wyjaśnił potulnie.

I tak ci nie wierzę.

Pustynny kurz wciskał się pod blachy w elektropancerzu, osiadając na nitach łączących poszczególne elementy, zawiasach ułatwiających zdejmowanie niektórych części, siłownikach i małych tłokach wspomagających noszenie i używanie zbroi. Tormech sam ją wykonał. Należał do grupy Technologów i doskonale radził sobie z każdego rodzaju elementami wyposażenia, nieważne czy był to mechaniczny pancerz, czy też broń. Podwładni jego ojca nauczyli go wszystkiego, żeby sam poradził sobie z przygotowaniem niezbędnego wyposażenia. W warsztatach spędził znaczną część swojego życia, a drugą na nauce i władaniu bronią. Rodzice odpowiednio zadbali o jego wykształcenie, ale nigdy nie mieli dla niego dostatecznie dużo czasu.

 Przetarł rękawicą szkła osadzone w otworach hełmu, przypominającego maskę przeciwgazową pokrytą lśniącą stalą. Wychodziły z niej grube na dwa palce gumowe rurki: jedna zagłębiała się tuż pod lewym naramiennikiem, a druga połączona była z urządzeniem doprowadzającym do szczelnie zamkniętej osłony tlen. Powietrze na pustyni nie nadawało się do oddychania. Pełne toksycznych wyziewów opary mogły zabić w przeciągu kilku chwil.

– Jeden wdech wciągnięty przez usta lub nos w Starym Ern i już jesteś martwy – powiedział mu przed wyjazdem stary Rad, przełożony Technologów II stopnia.

Nie mylił się.

Wiedział o Pustkowiu więcej niż inni. Często zapuszczał się tutaj w poszukiwaniu dawnych technologii, mechanizmów i konstruktów. Z takich wypraw wracał z wozami wyładowanymi częściami maszyn, urządzeń o nieznanym przeznaczeniu, fragmentami mechanicznych bestii. Dzięki niemu ludzie więcej dowiedzieli się o dawnych Konstruktorach i ich dziełach. Z każdej takiej podróży przywoził jednak coś więcej, coś, co stało się inspiracją dla małego chłopca zafascynowanego dawnym światem. Długo mógł wsłuchiwać się w opowieści Rada, które nabierały w jego głowie nowych form, zamieniając nudne życie w pełne inspiracji historie. To jednak nie podobało się ojcu.

Przez dziesięć lat marzył o tej wyprawie, przygotowywał się do niej, poznawał warunki panujące na Pustkowiu. W końcu poprosił ojca o zgodę na wyjazd. Wiedział, że był do niego dobrze przygotowany. Wiedział, że sobie poradzi. Jedyne, czego nie był pewien, to decyzja ojca.

– Nigdy nie otrzymasz ode mnie zgody na wyprawę do Starego Ern – usłyszał tamtego dnia oświadczenie z ust Kaspio Lyra, stanowcze, bezwzględne, pozbawiające go jakichkolwiek złudzeń.

Więcej o nic go nie prosił.

Powinieneś przynajmniej wspomnieć o podróży Radowi – westchnął niezadowolony towarzysz, przesyłając swój zarzut przez słuchawki w hełmie. – On przynajmniej by cię zrozumiał. To w końcu przez niego wpadłeś w jakieś chorobliwe pragnienie udania się na Pustkowie.

– Gdybym to zrobił, a ojciec dowiedział się o tym, nigdy by mu nie darował – odparł smutno.

Do jego uszu doleciało tylko metaliczne skrzypnięcie, świadczące o niezadowoleniu mechanicznego wierzchowca.

– Jesteśmy już prawie na miejscu. – Pocieszył towarzysza, spoglądając na trójwymiarową mapę obszaru. – Gdzieś tu powinien znajdować się pałac, a za nim pracownie Konstruktorów.

Teren dookoła przypominał teraz stalowe pogorzelisko. Ogromne budynki były zrujnowanymi stertami gruzu, spod których wystawały jedynie stalowe elementy konstrukcji. Przypominały ogromny plac budowy, zniszczony nagłym najazdem ogromnych bestii, które postanowiły wdeptać wszystko w ziemię i pozostawić po sobie tylko zgliszcza i pył.

Nagle mechaniczny zgrzyt przerwał zalegającą wokół ciszę.

Coś podnosiło się z zalegających na powierzchni metalowych elementów, wzbijając

w górę kłęby pyłu. Rozdarł się przeciągły skowyt metalu ocierającego się o metal, po czym powoli zaczął wyłaniać się przed Tormechem mechaniczny smok, rozkładając na boki podziurawione zębem czasu skrzydła.

Niemożliwe – usłyszał w myślach niedowierzanie wierzchowca.

 

***

Acelon S-101 nie widział człowieka od chwili przebudzenia.

Najpotężniejsze konstrukty opuściły Ern lub wyłączyły się, nie mając przed sobą celu istnienia. On również przeszedł w tryb spoczynku, ale ktoś lub coś wyłączyło funkcję odpowiedzialną za sen i przywołało mechaniczną świadomość do rzeczywistości.

Po wiekach spędzonych pod piaskami Pustkowia obudził się w nowym, nie do końca zrozumiałym dla siebie świecie. Otaczało go pozbawione życia ustronie. Nie był na to przygotowany. Postanowił jednak nie wyłączać świadomości.

Czekał.

W tym czasie dowiedział się, że ludzie przybywali tu tylko po to, żeby zabrać na nowe ziemie tyle stali, urządzeń i technologii, ile tylko byli w stanie załadować na mechaniczne wozy. Przychodzili po to, aby niszczyć podobne mu twory – wyniki efektów pracy jego twórcy Eaila.

Nie potrafił zrozumieć, jak do tego doszło, choć inne żelazne byty próbowały mu to jakoś przedstawić. Kilka stuleci po zakończeniu Wojen Konstruktów pojawili się tu pierwsi ludzie. Najpierw nieśmiało przemierzali Pustkowie w poszukiwaniu ocalałych mechanicznych stworzeń, a później przybywali coraz liczniej. Kiedy napotykali się z wyraźnym ostrzeżeniem, wracali po kilku miesiącach w większej grupie i dochodziło do walki, dopóki człowiek nie otrzymał tego, co chciał.

Teraz jednak miał przed sobą dowód potwierdzający słowa i myśli jego mechanicznych braci. Do Starego Erg wtargnął uzbrojony nieproszony gość. Przybył, żeby niszczyć twory Eaila, grabić Pustkowie z pozostawionych tu urządzeń, zabrać ze sobą dowody triumfu i pokazać je swoim rodakom, za których Acelon kiedyś walczył.

Teraz nie oddałby za nich ani jednej śrubki.

Powoli podniósł się z ziemi i przybrał postawę, jakby szykował się do walki. Rozpostarł podziurawione skrzydła, wbił w ziemię zardzewiałe pazury, wyszczerzył stalowe kły, w których zaczęły pojawiać się ubytki.

Nie wyjedziesz ze Starego Ern ze swoim trofeum, człowieku. – Wyraźna groźba pojawia się w jego głowie.

Nie zamierzał dopuścić, żeby zakuty w elektropancerz śmiertelnik wywiózł stąd cokolwiek.

Nawet jeśli on będzie musiał to przypłacić własnym istnieniem.

 

***

 

Tormech patrzył z niedowierzaniem, jak potężna, stalowa bestia podnosi się do góry.

To jednak był głupi pomysł, żeby jechać tu samotnie – pomyślał cierpko.

– Sartos, przejdź w tryb bojowy – wydał rozkaz swemu mechanicznemu towarzyszowi.

Chyba nie muszę powtarzać, że to był wyjątkowo debilny pomysł, żeby się tu zapuszczać – pouczył go wierzchowiec.

– Nie musisz, ale dziękuję, że wyjątkowo często mi o tym przypominałeś.

Gdybym był bardziej upierdliwy, może w ogóle by nas tu nie było.

– Nie narzekaj, tylko skup się na walce, jeśli chcesz wyjść z tego cało.

Natychmiast uruchomił się tryb namierzania i w prawym szklanym oczodole hełmu wyświetlił się niewielki krzyżyk. Zaraz potem kirys rozjarzył się serią pojedynczym impulsów elektrycznych, przeskakujących po różnych częściach uzbrojenia. Ruszyły powoli tłoki, wspomagając stalowe kończyny, podnosząc ich siłę i szybkość. Prawa ręka zacisnęła się na przytroczonej do siodła kopii, która zaraz po dotknięciu zaczęła wydłużać się, składając poszczególne segmenty w coraz węższą całość, po czym na stalowej broni roziskrzyły się wyładowania.

Gotowe – usłyszał w myślach potwierdzenie procesu przez Sartosa. – Możemy na niego ruszać.

 Żelazne kopyta zaczęły orać ziemię, zdzierając ciemną powierzchnię i wyrzucając ją na boki. Metalowe ścięgna, wspomagane natłokami i siłownikami, wykonywały nieustannie swoją pracę, naprężając stal do granic wytrzymałości. Stawy zatrzeszczały, poruszone nagłym zrywem, podporządkowując się procedurze ataku. Pokryty pancerzem grzbiet naprężył się, dając jeźdźcowi złudne poczucie bezpieczeństwa.

Mechaniczny smok zeskoczył na dół. Pokryty rdzą i dziurami pancerz z zaplecionych ze sobą metalowych segmentów został naruszony przez czas, zamieniając się w dziury pełne łat i wystających z nich przewodów. Kiedyś musiał wyglądać imponująco, pokryty lśniącą stalą, z wzorami wytrawionymi na bokach, rozchodzącymi się wzdłuż szyi i grzbietu. Teraz był tylko zlepkiem przeszłości, zamkniętym w metalowej, poobijanej puszce, ściśniętej i sprasowanej, którą można by wyrzucić na złom.

Ale to wszystko to tylko pozory.

Tormech wiedział, że pod warstwami pożeranego przez rdzę żelaza kryje się potężny konstrukt, może nawet jeden z pierwszych, jakie powstały w dawnym Ern, stworzony ręką samego Eaila. Mechaniczne bestie, pomimo zalegających w ich ciałach maszyn, urządzeń i najpotężniejszych technologii, potrafiły zachowywać się nadzwyczaj ludzko. Technologiczni Dawcy zaszczepili w nich namiastkę najprostszych uczuć, wypełniając świadomość przywiązaniem, odwagą, posłuszeństwem. Konstruktorzy jednak stworzyli z nich maszyny do zabijania, które mogły przetrwać w najcięższych warunkach przez setki, a nawet tysiące lat. Pozwalało na to wewnętrzne zasilanie, rodzaj baterii lub akumulatorów, które po przejściu w tryb spoczynku same się ładowały, oraz krążąca wewnątrz esencja. Zatem jeśli taka stalowa bestia jeszcze istniała, to znaczyło tylko tyle, że Pustkowie skrywało więcej tajemnic, niż mogłoby się komukolwiek wydawać.

Uniósł kopię wyżej, mierząc w pierś mechanicznego smoka.

Miał tylko jedną szansę, żeby powalić stojące naprzeciw monstrum, i jeśli jej nie wykorzysta, nie ochroni go nawet elektropancerz, który rozerwą pazury i zęby potwora.

Przyspiesz – ponaglił w myślach wierzchowca, czując, jak towarzysz zrywa się do szybszego biegu.

Cel zbliżał się z każdą sekundą. Czubek elektrokopii pokrył się z krzyżykiem w prawym oczodole hełmu, drgając niewyraźnie za każdym razem, kiedy Tormech unosił się i opadał delikatnie na grzbiecie mechanicznego konia.

– Albo ty, albo ja – wymruczał do siebie, pochylając się w siodle.

 

***

 

Acelon nie czekał, aż tytanowy grot kopii utkwi w jego mechanicznym ciele,

a wyładowania elektryczne rozleją się po siłownikach, tłokach, łożyskach i wałach, doprowadzając je do ostatecznego końca, zamieniając w pozbawioną ruchu stertę śmieci. Nie zamierzał stać się kolejnym porzuconym na pustyni żelastwem, po którym pełzać będą przystosowane do tutejszych warunków robaki, gnieżdżące się w porzuconych na wiatr i słońce konstruktach. Jeszcze tliła się w nim iskra esencji, trzymająca świadomość  w garści, nie pozwalająca myśleć o poddaniu się. Nie po to został stworzony przez Eaila, by znaleźć koniec pod kupą piachu, betonu i stali, jak niepotrzebny nikomu złom.

Naprężył łapy do skoku, podwinął skrzydła, zamachnął ogonem. Poczuł gniew. Nie na pędzącego mu na spotkanie człowieka, tylko na świat, który tak bardzo się zmienił. Niegdyś ludzie i konstrukty walczyli w wspólnej sprawie, a teraz zabijali i niszczyli się nawzajem.

Nie mógł tego pojąć.

Stworzono go do innych celów: wzniosłych, heroicznych, bezinteresownych.

Miał chronić ludzi, a nie zabijać, ale widząc gnającego z kopią rycerza, nie miał innego wyjścia.

Nie spuszczał szklanych oczu ze skaczących po ostrym grocie wyładowań. Wystarczyło jedno silne uderzenie, by ostrze utkwiło pod rozpadającym się pancerzem, a wówczas elektroniczny impuls rozlałby się pod mocnym korpusem.

Nigdy do tego nie dojdzie.

Wyskoczył do góry, próbując wzbić się w powietrze, ale przeleciał tylko kilkanaście kroków, lądując za plecami jeźdźca. To wystarczyło, żeby go zaskoczyć.

Rycerz nie zdążył wykręcić. Sama prędkość mu na to nie pozwoliła. Mechaniczny wierzchowiec wydał z siebie metaliczny świst, próbując się zatrzymać. Wzbił tumany kurzu, które okryły stalowe nogi, ale nie zdążył zrobić nic więcej. Jeździec wykręcił się niezgrabnie, próbując obrócić kopię.

Nie zdążył.

Acelon z całej siły uderzył łapą w metalowy pancerz, wyrzucając w powietrze elektryczne rozbłyski, a zaraz po nich metalową skorupę, w której skrywał się rycerz. Wziął kolejny zamach, chcąc rozpruć elektropancerz i dobrać się do miękkiego wnętrza.

Nie rób tego!

Czyjaś myśl wdarła się do jego świadomości.

Spojrzał na mechanicznego wierzchowca, próbującego zasłonić jeźdźca, który nie spuszczał z niego szklanych oczu.

Wymień chociaż jeden powód, dla którego nie powinienem tego zrobić. – Wysłał mu odpowiedź.

Mechaniczny koń spoglądał na niego swobodnie, nie czując najwyraźniej żadnego respektu wobec potężnego przeciwnika.

Podam aż trzy powody – wyjaśnił zdecydowanie. – Po pierwsze: to jest człowiek.

Po drugie: konstrukty służą innym celom i nie zabijają bez powodu. Po trzecie: to jest człowiek. Jeśli go ruszysz, będę zmuszony cię unicestwić.

Acelon westchnął metalicznie.

Poczuł obecność esencji bijącej ze stalowego rumaka. Każda była inna,

a w mechanicznej podświadomości przypominała twarze ludzi, które z łatwością można by rozróżnić w tłumie tysięcy patrzących na niego osób. Pamiętał z dawnych czasów jeden wyjątkowo arogancki i bezczelny konstrukt. Żaden inny nie miał w sobie tyle charyzmy

i odwagi. Wydawało się prawie niemożliwe, żeby udało mu się przetrwać tyle wieków.

– Nic się nie zmieniłeś, Sartos – powiedział metalicznym głosem. – Szkoda tylko, że nic nie pamiętasz.

 

***

 

Tormech zaczął powoli odzyskiwać przytomność.

Pamiętał tylko zgrzyt metalowych nóg wierzchowca, wyładowania na czubku elektrokopii i wyskakującego w górę mechanicznego smoka.

Nic więcej.

Potem zapadła ciemność i obudził się w ogromnej, wypełnionej różnymi urządzeniami sali, przypominającej technologiczne muzeum wyładowane po brzegi mechanizmami, maszynami, uzbrojeniem i niepotrzebną nikomu aparaturą. Ściany wznosiły się na wysokość kilkunastu metrów, odarte z dawnego splendoru trwały niewzruszone, krusząc się i rozpadając pod kopułą przemijającego czasu. Poruszające się wielkimi krokami stulecia nadwyrężyły obraz świetności sali, zamieniając ją w pozbawioną przepychu i bogactw ruinę, którą pokrywał jedynie kurz i resztki dawnego świata.

Jak się czujesz? – W umyśle pojawiło się pytanie, a zaraz po nim nad głową ujrzał stalowe chrapy Sartosa.

– Bywało lepiej – odparł, siadając wygodniej, choć w metalowym pancerzu było to nadzwyczaj trudne. – Gdzie jesteśmy?

W Sali Tronowej Pierwszych Technologów – wyjaśnił. – Trochę się tu zmieniło, odkąd widziałem ją ostatnio.

– Byłeś już w niej wcześniej? – zapytał zdumiony.

Wydawało mu się, że wie wszystko na temat swojego wierzchowca, ale widocznie Sartos skrywał o wiele więcej tajemnic, niż można by przypuszczać. Otrzymał go od starego Rada na dwunaste Przyjście. Był jednym z przywiezionych do Nowego Ern konstruktów, który poddano całkowitej renowacji. Wymieniono w nim obudowę, zainstalowano innowacyjne urządzenia, a na koniec wszczepiono świeżą świadomość w stare plastry pamięci. Nie mógł przywołać wspomnień z przeszłości bez odpowiedniej aparatury. Zostały wyczyszczone i zastąpione nowymi. Pozostawiono mu tylko imię, które ktoś wytrawił kwasem na karku, formując wokół niego wijące się spirale.

Tam wisiały sztandary. – Sartos spojrzał w stronę wystających ze ściany resztek galerii, po których kiedyś musieli przechadzać się dworzanie. Podobne znajdowały się teraz w Kon-Urb-Thal. – Po lewej stronie stały wykute z brązu rzeźby dawnych władców, wspartych na stalowych mieczach. Podparta szeregiem kolumn kopuła górowała ponad wypełnioną po brzegi salą, nadając wnętrzu niezwykłej powagi i majestatu. Byłem tu wcześniej wiele razy, zanim Endymion i Amadrell stworzyli swoje groteskowe bestie, zanim Wielki Konstrukt wypowiedział wojnę ludziom, zanim upadło Ern, pogrzebane pod tonami żelaza, betonu i piachu. Acelon przypomniał mi o tym. Wydobył z plastrów wspomnienia, które ukryli przede mną twoi Technolodzy. – Przekręcił łeb w stronę potężnego konstruktu, stojącego niczym wsparty na stalowych szynach budynek.

Tormech przyjrzał się z lękiem pokrytemu łuską mechanicznemu stworzeniu, które najwyraźniej wcale nie zamierzało pozbawić go życia. Odetchnął z ulgą, patrząc przez szklane soczewki hełmu na masywną konstrukcję stalowej istoty. Przypominał mu pokryte pancerzem cielsko smoka, jakie widywał na rozpostartych w Wielkim Hallu arrasach. Ten jednak znacznie się od nich różnił. Był szary, niczym powleczony popiołem kominek, w którym właśnie zgasł ostatni płomień. Rdzawa powłoka na grzbiecie i brzuchu nie przypominała doskonałego pancerza, raczej kojarzyła się z kawałkiem sera, w którym było za dużo dziur, a za mało wypełnień. Przez niewielkie szczeliny mógł ujrzeć obracające się wewnątrz zębatki, pracujące niewielkie tłoki, siłowniki unoszące do góry potężne elementy. Niektóre ubytki były tak wielkie, że mógłby bez problemu wbić swoją elektrokopię i pozbawić potężny konstrukt mechanicznego życia. Mógł. Ale nie miał na to ochoty.

– Możesz ściągnąć swój hełm – powiedział metalicznym głosem gospodarz tego ponurego miejsca. – Nie docierają tu żadne toksyczne wyziewy. Jest w miarę bezpiecznie dla człowieka.

– Mam co do tego inne zdanie – odparł, wahając się przed podjęciem decyzji. – Gdybym to zrobił, jednym ruchem oderwałbyś mi głowę od reszty ciała.

– Mógłbym jednym ruchem pozbawić cię życia na wiele sposobów – odrzekł zniecierpliwiony olbrzym. – Na przykład siadając na tobie. Sartos wyjaśnił mi jednak,

w jakim celu przybyliście do Starego Ern. Dlatego jeszcze żyjesz. Podziękuj mu, jak już stąd odjedziecie.

– Przybyłem tu, żeby coś odszukać. – Podniósł się ciężko z pokrytej popękanymi płytami podłogi. – Nie zamierzam bez tego opuszczać Pustkowia.

– W takim razie kolejne ludzkie kości będą się walać pośród żelaza i betonu – dodał znacząco. – Stare Ern to nie miejsce dla chłopców szukających przygód.

– Nie jestem już chłopcem i nie szukam tutaj przygód. – Podniósł do góry hełm,

po czym zaczął odłączać od niego rurki i przewody doprowadzające powietrze. – Chcę tylko odnaleźć pracownie dawnych Konstruktorów.

– Żeby zabrać stąd ich wiedzę i wykorzystać dla własnych celów?

– Wykorzystać dla dobra ludzkości.

– Inni też tak mówili, a potem nastała wojna, która zniszczyła Ern. Jeśli dysponujesz dużą wiedzą i siłą, to po jakimś czasie chcesz więcej i więcej, aż w końcu wokół siebie zaczynasz dostrzegać same słabe istoty, które należy poddać własnej woli. Tego chcesz?

Poszukał wzrokiem Sartosa, sądząc, że wierzchowiec wstawi się za nim, ale najwyraźniej nie zamierzał brać udziału w dyskusji.

Tormech pragnął tylko poznać sekrety pierwszych Konstruktorów. Sądził, że Stare Ern zaspokoi jego ciekawość. Nie miał zamiaru stać się kolejnym Akterianem, Wolą czy Sailem, którzy doprowadzili ten świat do zagłady. On taki nie był. Musiał tylko przekonać mechanicznego stwora, by nabrał do niego chociaż odrobiny zaufania.

Ojciec chciał stworzyć Nowe Ern, ale potrzebował dawnych technologii, urządzeń, planów, konstrukcji, żeby tego dokonać. Wyprawy organizowane przez Rada nigdy nie zapuszczały się w głąb Pustkowia, dlatego też Tormech postanowił dotrzeć znacznie dalej, niż zapuścił się ktokolwiek. To tam kryły się odpowiedzi na pytania.

– Potrzebuję wiedzy, by ludzie mogli stworzyć na nowo miasta. Potrzebuję mądrości Konstruktorów, żeby budować, a nie niszczyć.

– Teraz tak mówisz, ale czy dasz mi słowo, że inni również pójdą tą drogą?

– Nie odpowiadam za innych, tylko za siebie.

– Właśnie. – Ogromny łeb zbliżył się do jego twarzy. Smród żelaza dotarł do nozdrzy, wypełniając je metalicznym zapachem. – Nic nie rozumiesz, synu Technologów.

– W takim razie wyjaśnij mi wszystko, o czym nie wiem.

 

***

 

Ludzie nowej epoki nie wiedzieli o wielu rzeczach. Zapomnieli o wydarzeniach, których byli częścią. Nie pamiętali zgrzytu żelaza pod stopami, wiszących nad ziemią chmur smogu, oplatającej wszystko cywilizacji, pożerającej każdą cząstkę przyrody. To o to wybuchła pierwsza wojna, a druga doprowadziła wszystko do zguby. Chłopak był zbyt młody, żeby to zrozumieć. Wychował się w nowym świecie, pozbawionym potężnych konstruktów i starych technologii. Żył w przekonaniu straconych szans przez dawną wojnę. Wmawiano mu, że powinien walczyć z takimi jak on, bo mechaniczne stworzenia doprowadziły ten świat do zniszczenia. A może jednak istniała jeszcze nadzieja. Mógłby przekazać wiedzę o dawnych czasach swoim pobratymcom. Może ktoś zrozumie. Może przybędzie tu nie po to, żeby walczyć ze stalowymi potworami, ale z nimi porozmawiać. Może.

– Powiem ci coś o dawnych czasach, chłopcze. – Acelon przykucnął na potężnych łapach, opierając łeb na wystających z podłoża połamanych kolumnach. – Przed nastaniem Mechanicznej Ery świat wyglądał zupełnie inaczej. Ziemię pokrywały wysokie góry, a lasy wyglądały jak zielony dywan. Strumienie nie były zanieczyszczone, tak samo jak powietrze. I wtedy przybyli pierwsi Konstruktorzy. Przynieśli ze sobą wiedzę i umiejętności. Sformułowali prawa nowego świata. Wpoili ludziom wiarę w mechanicznych bogów. Nadali wszystkiemu cel.

Człowiek stał się potężny, jak nigdy wcześniej. Zaczął wznosić miasta ze stali i betonu. Niszczył góry, by wydobyć z nich cenną rudę. Palił lasy. Ziemię zaczęła zasnuwać czarna mgła, wydobywająca się z kominów, wylatująca rurami z mechanicznych urządzeń. Aż w końcu pojawiły się konstrukty. Czerpały moc z esencji – źródła wygenerowanego przez Konstruktorów, które pozwalało zasilać potężne mechaniczne bestie, takie jak ja. Dawcy tchnęli w nie świadomość, Konstruktorzy nadali im kształt, Technolodzy wyposażyli w niezbędne urządzenia. Rozpoczął się nowy czas w dziejach Ern, który nazwano Erą Mechaniczną. Nikt wtedy nie przypuszczał, że właśnie świat zaczął chylić się ku upadkowi. To właśnie ludzie do tego doprowadzili. Chciwi głupcy, którzy uwierzyli we własną potęgę.

– Ale to konstrukty wypowiedziały wojnę. – Padło z ust chłopaka oskarżenie.

Acelon spojrzał w nadąsaną twarz.

– Jak ty mało wiesz – westchnął metalicznie.

Przypuszczał, że wyjaśnienie przyczyn, jakie doprowadziły do obecnego stanu, nie będzie łatwe.

– Stanęły tylko po stronie swoich twórców, którzy posłużyli się nimi jak narzędziami – wyjaśnił spokojnie. – Nie do tego je stworzono, ale człowiek w swojej bezmyślności wykorzystał nasze bezgraniczne oddanie. Poszliśmy na wojnę nie dlatego, że nam kazano, ale dlatego, że darzyliśmy ludzi zaufaniem.

– W takim razie popełniliście duży błąd – odrzekł arogancko młodzieniec.

To człowiek popełnił duży błąd, a nie konstrukty. Acelon dobrze o tym wiedział. To nie on ani żaden z jego braci doprowadzili Ern na skraj przepaści. Nie wszczęli konfliktu, po którym zostały jedynie ruiny i ogarniający wszystko kurz. Uczynił to człowiek – zachłanna maszyna wykorzystująca mechaniczne stworzenia do wytyczonych przez siebie celów.

– Drażnisz mnie swoim lekceważącym stwierdzeniem – wymruczał gniewnie.

– Chyba słyszę emocje w twoim głosie – powiedział chłopak. – Odkąd konstrukty odczuwają tak wysokie uczucia?

– Otrzymaliśmy je w chwili, kiedy Dawcy tchnęli w nas świadomość, a przewodami popłynęła esencja.

– Może nie powinni tego robić.

– Wtedy bylibyśmy tylko kupą żelaza.

– A czym jesteście teraz? – zapytał pogardliwie młodzieniec. – Co różni was od mechanicznych bytów nie wypełnionych esencją otrzymaną przez Dawców?

– Każda cząstka naszej konstrukcji – odparł logicznie, składając wypowiedź w spójny argument. – Każdy wirnik, tłok, śrubka, siłownik i napęd. Każda kropla esencji. Każda myśl, stworzona na wzór waszej świadomości.

– A gdyby zabrać wam świadomość, to czym się staniecie? – Padło zuchwałe pytanie, na które nie potrafił odrzec nic sensownego. – Odpowiedz.

– Stertą żelaza i trybików – odparł w końcu z trudem, uświadamiając sobie, że był tylko wypchaną urządzeniami górą stali.

– Właśnie – usłyszał triumfujące westchnienie.

Nigdy nie zastanawiał się nad tym. Istniał tylko dlatego, że Konstruktorzy nadali mu odpowiedni kształt. Chodził i latał przy pomocy niezwykłej precyzji Technologów. I zyskał świadomość, dzięki esencji Dawców, którzy tchnęli w niego mechaniczne życie.

Chłopak nie mógł tego zrozumieć.

Był tylko człowiekiem.

Może gdyby był tu Eail, potrafiłby przemówić mu do rozsądku.

– Zapomniałeś jednak o czymś. – Wlepił twarde spojrzenie w niebieskie oczy młodzieńca, próbując zmusić go do odwrócenia głowy. – Konstruktorzy nadali cel naszemu istnieniu, wypełnili plastry świadomością. Dzięki temu potrafimy dokonywać wyborów.

– Żywe istoty tak robią, a ty jesteś tylko mechanicznym produktem konstruktorów.

– Jestem czymś więcej i dzięki temu nie zabiłem cię dzisiaj. Mogłem. Miałem wybór.

– Tak sobie tylko wmawiasz – odparł kpiąco. – To żaden dowód, tylko potwierdzenie,

że zostałeś zaprogramowany, żeby nie uczynić człowiekowi krzywdy.

– Zyskałem świadomość, żeby pomagać takim jak ty, choć nie zawsze na to zasługiwaliście. Egzystuję od tysięcy lat jako dowód istnienia dawnego świata, jego potęgi i wiedzy.

– Mechaniczna Era przeminęła, a zastąpiła ją nowa rzeczywistość, z którą trzeba się pogodzić!

Nie potrafił się z nią pogodzić. Cały czas myślał o dawnych czasach. Nie umiał odnaleźć się w nowym świecie, w którym ludzi i konstrukty dzieliły wydarzenia z przeszłości.

– Nie przekonam cię, chłopcze. – Szklane spojrzenie utkwiło w niebieskich oczach człowieka. – Zabierz swojego mechanicznego towarzysza i odjedź stąd, póki inne konstrukty nie dowiedziały się jeszcze o waszej obecności.

– Nie odejdę stąd, jeśli nie dostanę tego, po co tu przybyłem – odrzekł zdecydowanie.

– Odejdziesz. – Acelon wyszczerzył pokryte rdzą kły, wpatrując się gniewnie

w chłopaka. Nic nie wiedział o Pustkowiu. Niektóre mechaniczne byty polowały na takich jak on – naiwnych bohaterów, którzy sądzili, że wrócą ze Starego Ern ze stertą wiedzy

i urządzeń. Niektórym się udało, inni dołączyli jedynie do rozrzuconych pośród piasków żelaznych konstruktów. – Inaczej możesz nie wrócić do Nowego Ern.

– Nie dam się tak łatwo zastraszyć.

– Nie straszę cię, tylko ratuję – wyjaśnił, choć wątpił, czy chłopak go posłucha. – Nie wszystkie konstrukty na Pustkowiu pamiętają czasy Mechanicznej Ery. Niektóre to rozgoryczone istnieniem potwory, szukające zemsty na swoich stwórcach. Musisz uważać, żeby nie natknąć się na nie w drodze powrotnej.

Acelon mówi prawdę – wtrącił się Sartos, grzebiąc kopytem w ziemi jak prawdziwy koń. – W ogóle nie powinniśmy tu przyjeżdżać. Niepotrzebnie cię posłuchałem.

 

***

 

Tormech zmarszczył czoło.

Nie podobało mu się, że opuści Stare Ern z niczym. W umyśle dostrzegał pogardliwe spojrzenie ojca, karcące go stare oczy, kiedy będzie próbował wytłumaczyć swoje zniknięcie. Na dodatek wróci upokorzony, nie mając ze sobą ani skrawka wiedzy dawnych Konstruktorów. Nie pragnął wiele, chciał tylko udowodnić swoją wartość, ale widocznie daleko mu było do Rada i pozostałych, którzy zawsze przywozili ze Starego Ern przydatne dla wszystkich urządzenia i konstrukty, dostosowując je do nowych potrzeb. Ukłucie niespełnienia zabolało bardziej, niż setki ciosów otrzymanych podczas żmudnych treningów.

Nałożył na głowę hełm, by następnie wetknąć w niego wiszące ze z zbroi rurki

i przewody.

– Kiedyś tu wrócę, Acelonie. – Podszedł powoli do mechanicznego wierzchowca, wskakując na skórzane siodło przylegające do stalowego grzbietu. – Ale wtedy nie będę już sam.

– Może do tego czasu zmądrzejesz – prychnął pogardliwie metalowy stwór.

Podjechał do wygiętych drzwi. Silnym uderzeniem nogi otworzył je na zewnątrz, aż skrzydła jęknęły nieznośnie, obrażone z powodu nietaktownego zachowania, ale Tormecha w ogóle to nie obchodziło. Mogły sobie jęczeć, skrzypieć i piszczeć, aż rozpadną się pod upływem przemijającego czasu.

Na zewnątrz nic się nie zmieniło.

Ponury pejzaż dogorywającego starego świata pozostał niezmącony. Pobojowisko żelaza i betonu nadal trwało w cichej agonii umierania, bez jęków, krzyków rozpaczy, gwaru lamentów i płaczu.

Coś jednak zaczęło wdzierać się w niezmąconą niczym ciszę Starego Ern.

Ziemia wokół zafalowała delikatnie, wypiętrzyła się, jakby pod gruzami nadal tliła się iskierka życia. Popękane płyty chodnikowe unosiły się i opadały, tworząc wijącą się rzekę, unoszącą na brudnej powierzchni resztki zniszczonego miasta. Dało się słyszeć odgłos przeżuwania, jakby pod ziemią rozpoczęła swoją pracę potężna maszyna, pochłaniająca tony kamieni. Metaliczny szelest trawionych odpadków mieszał się ze skrzypieniem zardzewiałych elementów, ocierających się gdzieś pod spodem, próbujących wydostać się na zewnątrz.

Człowiek – zabrzmiało w słuchawkach hełmu. Nie rozpoznał głosu Sartosa, chociaż częstotliwość wskazywała na jego mechanicznego towarzysza. – Nareszcie.

Niedługo przybędą kolejni – ponownie usłyszał czyjś szept, chociaż nie potrafił stwierdzić, do kogo należał. – Wiecznie głodni, żądni ludzkiego życia. Poczekamy na nich,

a potem pozostawimy w Starym Ern kolejne zwłoki.

– Niczego nie zostawicie! – odparł odważnie, chociaż zaczął odczuwać uzasadniony strach przed czymś, czego nie można było ujrzeć.

On nas słyszy. – Coś zaskrzypiało w słuchawkach.

– I widzi – odrzekł, spoglądając na przetaczającą się rzekę gruzu, spod której zaczęły wystawać metalowe elementy naszpikowane ostrymi końcami.

W takim razie pokażmy się mu, żeby mógł się nam bliżej przyjrzeć.

Ziemia rozstąpiła się kilkanaście metrów od niego, wyrzucając do góry kawałki konstrukcji i kamieni, ukazując oczom Tormecha wijącego się po powierzchni mechanicznego robaka. Składający się ze stalowych segmentów kilkudziesięciometrowy czerw otworzył szeroko paszczę, przypominającą otwór gębowy z pracującymi wewnątrz okrągłymi piłami, obracającymi się nieprzerwanie w jednym kierunku. Pokryte grubymi płytami pierścienie zwężały się i rozsuwały, kiedy mechaniczny stwór wijąc się i skręcając sunął w stronę Tormecha.

Wróć natychmiast do środka – usłyszał głos wierzchowca, który najwyraźniej wydawał się zaniepokojony. – Nie wygrasz z nim.

Nie zamierzał sprzeczać się z Sartosem. Nie tym razem. Stalowy robak był zbyt wielki, żeby można go choć zadrasnąć elektrokopią. Jedyną szansą był impuls, ale potrzebował czasu, żeby doładować broń.

Wijące się metalowe cielsko pełzło powoli ku nim, nie zamierzając się zatrzymać.

– Odejdź, Durra! – Potężny, metaliczny głos wypełnił całą przestrzeń, powstrzymując ciągnącego ku niemu stwora, który zatrzymał się natychmiast, unosząc do góry zwój stalowych pierścieni. – Pozwoliłem mu stąd odjechać!

Tormech obejrzał się za siebie, dostrzegając przez szkliste soczewki wspartego na potężnych łapach mechanicznego smoka.

To człowiek, Acelonie – wychrypiał głos w słuchawkach. – Przybył tu, żeby niszczyć

i kraść. Pozwól mi zakończyć jego nic niewarte życie.

– On nie rozumie, Durra. – Metaliczny szczęk ocierających się o siebie płyt zabrzmiał przeraźliwie, kiedy smok ruszył w stronę przypominającego robaka konstruktu. – Próbowałem mu wyjaśnić, ale jest zbyt młody, żeby myśleć logicznie.

Nie broń go, Acelonie. Tacy jak on ścigają nas od setek lat. Chcą nas zniewolić, przerobić na maszyny, które z łatwością poddadzą się ich woli. Ale my pamiętamy, jak było kiedyś. Nie pozwolimy, by nasi twórcy rozebrali nas na części, zabrali esencję i pozbawili świadomości. Jesteśmy od nich silniejsi, z łatwością potrafimy rozerwać ludzi na części, by nigdy więcej tu nie przychodzili.

– On nie rozumie, Durra – powtórzył ponownie mechaniczny olbrzym. – Jeśli mu wszystko wyjaśnimy, przekażemy wiedzę o dawnych czasach, odejdzie stąd i opowie innym, że nadal tu jesteśmy i czekamy. Ludzie zapomnieli, że podczas Mechanicznej Ery żyli obok siebie z konstruktami.

Człowiek stąd nie odjedzie i nic nie opowie – stwierdził głos. – Zostanie tu na zawsze, żeby stać się częścią naszego cmentarza, który sam stworzył.

– Odejdź, Durra, nie zabijesz dziś żadnego człowieka.

I tu się mylisz, Acelonie.

Tormech nie zdążył nawet dostrzec, kiedy potężny czerw wystrzelił w powietrze, rzucając się na niego całym ciałem.

Może trzeba było tym razem posłuchać Sartosa – pomyślał gorzko, wpatrując się

w wypełnioną piłami paszczę. – Może trzeba było.

 

***

Acelon skoczył natychmiast, jak tylko ujrzał strzelające do góry ciało mechanicznego czerwia. Stalowe stawy, wspomagane masą elektroniki, siłowników i niewielkich silników, zatrzeszczały z nagłego wysiłku. Pokryty rdzewiejącą łuską grzbiet wyprężył się, zamieniając się w pancerz, który ciężko byłoby przebić. Szczęki rozwarły się, ukazując rząd ostrych zębów, by po chwili zatopić się w jednym z metalowych segmentów czerwia, odrywając od niego spory kawałek żelaza. Pazury rozorały kolejne pierścienie, wystawiając na światło dzienne pracującą pod pancerzem maszynerię.

Nie chciał, żeby doszło do walki. Stanął w obronie człowieka tylko dlatego, że jakaś odległa część złożonej świadomości nie pozwoliła mu na bierne przyglądanie się czyjejś śmierci. Gdyby był tu Eail, wszystko potoczyłoby się inaczej. Niestety został sam – mechaniczny smok ze swoimi rozterkami, pragnący powrotu do starego świata, który przepadł na zawsze i nic nie było w stanie go zastąpić.

Złapał łapami ciało czerwia i w naruszonych już wcześniej segmentach zanurzył pazury, rozrywając stalowy pancerz. Metaliczny jęk bólu zmącił panującą ciszę, ale na ten odgłos odpowiedziały kolejne dźwięki, wibrując w uszach gniewem i cierpieniem.

Ziemia wokół Acelona zaczęła się poruszać, tworząc grząskie bagno odpadków,

z którego zaczęły wyłaniać się kolejne zwoje, pokryte popękanymi płytami, pierścieniami i ostrymi kolcami.

Rzucił się na nie, drąc metal pazurami, wygryzając w stalowych ciałach dziury, młócąc korpusy skrzydłami i ogonem, byle tylko wydostać się z kłębiącego morza czerwi. Było już jednak za późno. Coś złapało go za łapę, nie pozwalając wykonać skoku, po czym poczuł, że inny stwór zaczął owijać się wokół grzbietu, miażdżąc go w swoich splotach niczym wąż duszący ofiarę. Ostatkiem sił zionął resztkami gazu, zmagazynowanego w zbiornikach na wzór gruczołów żarowych dawnych smoków, wyrzucając w stronę robaków jasne płomienie, wpadające do wnętrza skorodowanych czasem segmentów pancerzy, topiąc znajdujące się w środku urządzenia. Wkrótce jednak ogień zaczął przygasać, pozostawiając w paszczy niewielki płomyczek. Nie miał już nic więcej, żeby dalej walczyć.

Tak oto odchodzi kolejny potężny konstrukt – pomyślał z goryczą. – Może nawet ostatni, jaki stworzono w czasach Mechanicznej Ery. Szkoda.

Gdyby Eail mógł zobaczyć po raz ostatni swoje największe dzieło w euforii walki, byłby z niego dumny. Doceniłby poświęcenie mechanicznego smoka, podziwiałby siłę

i odwagę stworzonego przez siebie konstruktu, uszanowałby jego decyzję. Ale nic już nie zobaczy.

Szkoda.

 

***

 

Tormech nie czekał już dłużej.

Początkowo sądził, że mechaniczny smok poradzi sobie z większym od siebie przeciwnikiem bez najmniejszego problemu, ale wkrótce do walki dołączyły się inne czerwie, oplatając go i dusząc, próbując wciągnąć pod ziemię stalowego olbrzyma, jakby był ich pokarmem.

– Tryb bojowy, Sartos – wyszeptał cicho. – Szybko!

Natychmiast wyładowania elektryczne zaczęły skakać po elektropancerzu, przeobrażając go w roziskrzoną energią tarczę.

Wyciągnął kopię i przygotował się do ataku.

– Skup całą energię na grocie. Wyładowanie musi być na tyle silne, żeby mogło powalić wszystkie konstrukty.

Do jego uszu dotarł dźwięk rosnącej prędko energii. Wibrował w hełmie, budząc niepokój, ale jednocześnie dawał nadzieję, że może wyjdzie z tego cało, jeśli tylko mu się uda zadać jeden celny cios.

Sartos ruszył powoli, ale z każdym stąpnięciem nabierał szybkości. Stęp zamienił się

w kłus, a następnie w galop, dzięki któremu można było zadać odpowiednie pchnięcie.

Oplatające smoka czerwie poczuły wyładowania.

Metalowe cielska obróciły się w jego stronę. Wiele z nich nosiło liczne obrażenia: wyrwane segmenty, dziurawe korpusy, wydarte wnętrzności, ciągnące się za nimi; Acelon był naprawdę potężny, skoro zrobił coś takiego.

Koniec kopii zaczął błyszczeć jasnym światłem. Broń była gotowa do użycia.

Tormech zbliżał się do leżącego na gruzach kłębowiska mechanicznych robaków.

Musiał uderzyć w jednego, żeby impuls rozszedł się po pozostałych ciałach i pozbawił je świadomości, wyłączając systemy odpowiedzialne za wszystkie napędy.

Jedno pchnięcie, nic więcej.

Końcówka kopii zanurzyła się w szczelinę pomiędzy dwoma segmentami, wystrzeliwując ogromną energię, której uderzenie odrzuciło Tormecha do tyłu, przewracając wraz z mechanicznym wierzchowcem na ziemię. Wyładowania zaczęły rozchodzić się po ogromnych cielskach, przeskakując z jednego na drugie, wyginając w konwulsjach bólu poskręcane zwoje, prężące się i kurczące, próbujące nieprzerwanie wyrwać się elektrycznego impulsu. Na próżno. Energia powoli wyłączała wszystkie systemy, zatrzymywała wirniki, tłoki i silniki, pozbawiała mechaniczne czerwie świadomości, przegrzewając przewody, zmieniając je w stertę żelastwa, jakim pokryte było Stare Ern.

Z trudem podniósł się z ziemi, sprawdzając uszkodzenia zbroi, ale nic nie wskazywało na to, że pancerz odniósł jakiekolwiek zwarcie w instalacji. Użycie elektroimpulsu wiązało się z poważnym ryzykiem. On również mógł ucierpieć.

– Jesteś cały, Sartos? – zapytał wierzchowca.

Za chwilę dojdę do siebie – usłyszał w słuchawkach odpowiedź. – Trochę mnie trzepnęło, kiedy wbiłeś kopię w czerwia.

– Nie tylko ciebie – westchnął, podnosząc się na nogi. – Przywróć poprzednie ustawienia, doładuj baterie. Chciałbym wyruszyć stąd jak najszybciej.

Zobaczę, co da się zrobić.

Podszedł do zastygłych na ziemi części robaków, które leżały nieruchomo pośród rozrzuconych dookoła żelaznych elementów i bloków betonu.

Nagle coś zaczęło gramolić się spod zalegających na powierzchni metalowych skorup. Potężna łapa odepchnęła na bok kilkumetrowy kawałek oderwanego od ciała segmentu, po czym pokazał się po niej uszkodzony łeb mechanicznego smoka. Górna cześć pancerza była oderwana, ukazując kręcące się pod powierzchnią trybiki, dostarczające przewodami białą esencję do reszty mechanizmów. Rozerwane nozdrza, z których wyciekał jakiś płyn, rozbite łuski i brak prawego oczodołu przypominały groteskowe dzieło szaleńca, stworzone na podobieństwo surrealistycznych wizji obłąkanego artysty.

Kiedy wydostał się już cały, padł na ziemię. Ogromny łeb oparł na leżącym obok kawałku żelaza, które kiedyś było pojazdem.

– Teraz już mi wierzysz, że Pustkowie to nie miejsce dla chłopców? – zapytał ciężko, nawet nie spoglądając na Tormecha.

– Wierzę – odparł ponuro chłopak, jakby próbował się usprawiedliwić, prosząc

o wybaczenie dla swojej głupoty. – I dziękuję.

Lewe oko spojrzało w jego stronę.

– Mam do ciebie prośbę – wyszeptał metalicznie smok. – Zabierz moją esencję

i zapisaną na plastrach świadomość do Nowego Ern, zanim przybędzie tu więcej czerwi, które pożrą moje mechaniczne ciało. Tylko o to cię proszę.

– Zrobię to – wyszeptał.

Przynajmniej tyle, za uratowanie życia.

– Wiesz, myliłem się. – Lewe oko Acelona spoglądało na niego bezdusznie. Gdyby było prawdziwe, mógłby przynajmniej ujrzeć w nim jakieś emocje. Ale widział tylko szklaną soczewkę, za którą znajdowało się urządzenie przetwarzające rzeczywistość. – To ja powinienem zrozumieć was, ludzi, a nie próbować niepotrzebnie opowiadać historie o dawnych czasach. Miałeś rację, one już nie wrócą. Mechaniczna Era przepadła wraz ze Starym Ern, a próba przywrócenia mu świetności nie należy już do nas. To wasze zadanie, chłopcze.

– Co będzie, kiedy ludzie poznają prawdę o was.

– Może w końcu świat stanie się lepszy. Może zrozumiecie, że wspólnie z konstruktami tworzyliście wspaniałą cywilizację. A może znowu znajdą się szaleńcy ogarnięci rządzą władzy, gotowi poświęcić wszystko, byle tylko dopiąć celu.

– Nie mogę odpowiadać za innych.

– To prawda, nie możesz. – Światło w oku zaczęło gasnąć, stając się coraz mniejszą plamką, która wkrótce całkowicie znikła.

Tormech wyciągnął miecz i rozpruł pancerz smoka.

Przez chwilę zaczął grzebać w mechanicznych częściach, rozkręcając trybiki, poluzowując siłowniki, przecinając przewody, aż w końcu dostał się do esencji – kuli wielkości ludzkiej głowy, która emanowała jasnym światłem. Następnie sięgnął po plastry pamięci, odłączył je i wyciągnął na zewnątrz.

To wszystko.

Nic więcej nie pozostało po Acelonie S-101.

Teraz był tylko kupą złomu, którą pożrą mieszkające tu inne konstrukty, przetrawią

i wyplują.

– Popieprzony świat, Sartos – stwierdził, patrząc na podnoszącego się ciężko wierzchowca. – Konstrukt uratował mi życie, a ja chciałem go rozwalić na części. Popieprzony świat.

Mi to mówisz? – sarknął mechaniczny towarzysz, patrząc na niego nieustępliwym wzrokiem. – Zawsze tak twierdziłem.

 

Koniec

Komentarze

Co się podobało:

– plastyczne opisy

– historia świata i jej stopniowe dawkowanie czytelnikowi

– to, że byłeś w stanie z okazji końcowej walki wywołać… może nie wzruszenie, ale jednak jakąś reakcję – zdołałeś wytworzyć więź emocjonalną między konkretnym czytelnikiem a smoczą maszyną

– dopracowanie tekstu

– rozmowy jeźdźca z koniem. ;)

 

Co się nie podobało:

– pleonazmy, liczne; tylu “unoszeń do góry” dawno nie widziałem

– próby moralizowania w zestawieniu z głupotą Tormecha

– powtarzające się, bardzo podobne opisy pracy wnętrz konstruktów; jeden taki opis w zupełności by wystarczył – to tak, jak gdybyś chciał przy każdym ruchu ludzkiego bohatera opisywać pracę mięśni i ścięgien

– perełka: “A może znowu znajdą się szaleńcy ogarnięci rządzą władzy, gotowi poświęcić wszystko, byle tylko dopiąć celu.”

 

Podsumowując – dobry tekst, bardzo porządnie napisany. Niektóre opisy/wspomnienia wydały mi się nieco przydługie, lecz równie dobrze może być to wina późnej godziny; niemniej całość trzyma wysoki poziom.

 

Dziękuję za wzięcie udziału w konkursie.

 

Sorry, taki mamy klimat.

Stworzyłeś ciekawy świat, ale niestety nie towarzyszy mu równie interesująca fabuła. Wydaje mi się, że opowiadanie to zbyt krótka forma jak na tak rozbudowane opisy.

Jeśli chodzi o warsztat – kilka zbędnych enterów, pleonazmy, jeden paskudny ortograf.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za wnikliwe spostrzeżenia, na pewno wezmę je pod uwagę przy pisaniu kolejnych opowiadań. Istotnie chyba przesadziłem z niektórymi opisami, ale niełatwo się kontrolować podczas pracy twórczej. Będę szczery, wyjątkowo trudno było mi zmieścić się w określonej ilości znaków. Jak słusznie zauważyła Finkla, to miało być coś zdecydowanie dłuższego, ale postanowiłem przerobić tekst i dopasować do zasad konkursu. Tak czy owak wdzięczny jestem za Wasze opinie smiley.

Całkiem przyzwoity tekst. Fajnie, że kreujesz tak nietuzinkowy świat. Podoba mi się sposób, jaki to robisz, nawet opisy mechanicznych konstruktów zdają się być staranne, choć jednak trochę przydługie, biorąc pod uwagę to, że jednak piszesz opowiadanie, a nie powieść. Z kwestii technicznych – pamiętaj, proszę, że nie ma czegoś takiego jak impuls elektroniczny. Elektryczny – proszę bardzo, elektromagnetyczny – jak najbardziej, elektroniczny – w żadnym wypadku.

Fabularnie tekst jest dość ciekawy, choć zdecydowanie traci na tym, że próbujesz wcisnąć weń trochę nieudolne moralizatorstwo. A poza tym główny bohater (Tormech) jest mało interesujący. 

Ogólne wrażenie pozostaje jednak pozytywne.

Jeden z nielicznych tekstów na konkurs w tych klimatach. Ja akurat fanką nie jestem, ale pokazany świat wydał mi się ciekawy. Zgadzam się, że miejscami opisy są przydługie oraz że główny bohater jest słabo zarysowany i starcie mądrego/pouczającego smoka z tępym/aroganckim szczylem wypada zbyt moralizatorsko, by było wiarygodne.

Często nie dookreślasz podmioty w dialogach (jest napisane “powiedział”, ale nie wiadomo kto powiedział).

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

O kurczę na smarze smażone…! Za rz w żądzy ostry strzał w potylicę, ale wierzę, że po ogłoszeniu wyników poprawisz. Pleonazmy przeoczyłem, tak się wyciągnąłem. Daję nieco awansem bibliotekę.

Opisy. Jasne, można je odrobinę skondensować, ale nie przeszkadzała mi ich długość, bo świetnie budują klimat, nie pozwalajac zapomnieć o postapokaliptycznej panoramie.

Bohater. Wydaje mi się, że bohaterem nie jest Tormech, a smoczy konstrukt. To przez pryzmat wspomnień stojedynki stopniowo budujesz tło, to przez jego decyzje otwierasz ciąg dalszy… Nie jest tylko tytułowym bohaterem. Jasne, młodzieniec jest irytujaco głupi, ale który młody facet z nadmiarem testosteronu nie jest? Jego motywację budujesz schematycznie, w potrzebie akceptacji przez ojca – starczy, by wprowadzić na scenę, portret można pogłębiać gdzie indziej lub w wersji rezyserskiej.

Pomysł. Nienowy, momentami wtórny, ale bardzo zajmująco opisany. Znaczy, dobrze jest :-)

Dzięki za mile spędzony czas!

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka