- Opowiadanie: angie861 - Sto złotych

Sto złotych

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Sto złotych

 

1.

Szczerze mówiąc niezbyt lubiłem swoje życie. Kawaler, 34 lata, mieszkanie dwupokojowe, ładnie urządzone. Każdego dnia 8 godzin w pracy, potem jakiś sport, najczęściej bieganie, bo w końcu w zdrowym ciele zdrowy duch… Wieczorem ucieczka z pustego mieszkania do jakiegoś pubu, gdzie samotnie, a czasem z kumplem, który wyrwał się z pod pantofla wypijałem kilka drinków.

Pokazywałem wszystkim jak potrafię cieszyć się każdym dniem, a w głębi duszy każdego z tych dni szczerze nienawidziłem. Nie było nawet na co czekać. Na weekend? Wolne żarty, samotność wtedy męczy najbardziej.

Najbardziej drażni mnie to, że tyle czasu poświęciłem na budowanie formy, zdrowego i prężnego ciała, a zginąłem w tak głupi sposób. Równie dobrze mogłem całymi popołudniami objadać się pizzą i grać w gry na jakiejś badziewnej konsoli. Teraz co najwyżej nieźle wypadnę w trumnie.

Pewnie zastanawia was mój stosunek do płci przeciwnej. Jestem heteroseksualny, jeśli o to chodzi. Mam za sobą kilka lat związków, słodkie miesiące i gorzkie lata. Nienawidzę dzielenia się całym czasem z inną osobą, nienawidzę brania innych pod uwagę w moich planach. Denerwuje mnie, a raczej doprowadza do białej gorączki fakt, że jakaś dziewczyna będzie mi przestawiać meble czy upychać bibeloty, w stylu ręcznie robionych wazoników, na szafkach. Nienawidzę siebie za to, że nie potrafię koegzystować z drugą osobą. Przynajmniej nigdy nie spotkałem takiej, która by się nadawała. Możecie pomyśleć, że pewnie mogłem sobie znaleźć dziewczynę uległą i usłuchaną. Są takie. Z jedną nawet chciałem zamieszkać, niestety okazało się, że denerwowała mnie jej nienaganność, idealne dopasowanie i złościłem się, że brakuje jej własnego zdania. Dwa lata temu postanowiłam dać sobie spokój z szukaniem. Jak coś wpadnie to wpadnie. Jak nie, to trudno. Podrywam dziewczyny w barze, idę z nimi do łóżka i kończę znajomość następnego dnia. Dziwi mnie to, że tak wielu laskom to pasuje. Bałem się, że na starość samotność dokuczy mi bardziej, brak kogoś kto pomógłby mi w życiu, z kim mógłbym pogadać o tym co mnie boli i lekarstwach. Jak widać moje zmartwienia były zupełnie niepotrzebne. Umarłem młodo z głupawym uśmieszkiem na twarzy. A teraz jestem tutaj. Ale po kolei.

2.

Dzień nie zapowiadał się nadzwyczajnie. Wstałem o siódmej, ubrałem się i poszedłem biegać. Po trzydziestu minutach truchtu byłem już w sklepie gdzie kupiłem, jak zwykle, trzy ciemne bułki i maślankę. W domu wziąłem szybki prysznic i zjadłem śniadanie spoglądając co jakiś czas na ekran telewizora. Jarosław Kuźniar jak zwykle przechodził płynnie z tematów ważnych do lekkich. Od eutanazji do psa tańczącego w rosyjskim balecie eksperymentalnym. To smutne, gdy czujemy więź z ludźmi z telewizji tylko dlatego, że codziennie jemy z nimi śniadanie. Czasami wyobrażałem sobie, że Kuźniar jest taki jak ja. Że jest samotnym nudziarzem, który na dłuższą metę nie przepada za towarzystwem. Wiem, że to tylko wyobraźnia, ale i tak pomaga. Wcale nie jest fajnie kiedy  czujesz, że jedyna postać z którą możesz się identyfikować jest żałosny Adaś Miauczyński z filmów Koterskiego. Nikt tego nie lubi. Strasznie bolesne doświadczenie. Możecie mi wierzyć. A najgorsza z tego wszystkiego jest ta świadomość stanu rzeczy. Wiesz, że jest nie tak jak być powinno, ale co poradzić, jeśli wprowadzenie zmian wiąże się nie tylko z bezradnością, ale i z niechęcią do działania?

Praca od godziny dziewiątej. W centrum Poznania, w dziale reklamy sporej firmy usługowej. Mieszkam kilka przecznic od biura, więc nawet nie muszę odpalać auta. Robię to tylko gdy jest bardzo zimno, albo mocno pada. Zadziwiające, że potrafię zmusić się do porannego joggingu w temperaturze -20 stopni, ale w płaszczu do pracy nie jestem w stanie dotrzeć. Sam nie wiem jak to nazwać. Lenistwo wybiórcze?

Nieistotne.

Dziś, w ciepły majowy poranek, wybrałem spacer. Jak co dzień przeciąłem marszowym krokiem linię tramwajową i po kilku minutach wchodziłem już przez wielkie przeszklone drzwi do biurowca. Wjechałem windą na trzecie piętro – po raz kolejny ujawniając to wybiórcze lenistwo – minąłem kontuar za którym siedziała sekretarka i usiadłem przy swoim biurku.

Nie myślcie sobie, że jestem (a właściwie byłem) jakąś szychą, to nie moja sekretarka, to znaczy nie tylko moja. Reprezentuje cały dział reklamy. Miałem z nią niewielki epizod w postaci szybkiego seksu na przyjęciu z okazji znacznego wzrostu zainteresowania naszymi usługami. Wzrost ten spowodowany był doskonale skrojoną kampanią promocyjną, nad którą wszyscy ciężko pracowaliśmy długie miesiące.

Wiem, że brzmi to pretensjonalnie. Impreza firmowa, trochę za dużo Jacka Danielsa i penetracja mokrej szparki w ciasnym pomieszczeniu na dokumenty, ale co zrobić… tak właśnie było. Taki byłem. Później udawała, że to się nawet nie zdarzyło, mi to pasuje, a jej się nie dziwię. W końcu jej narzeczony nie byłby zbyt zadowolony gdyby się dowiedział jak jego ukochana spędza wolne chwile.

Teraz jak spoglądam wstecz to się zastanawiam czemu ta siła, która chciała mnie zabrać nie zabrała mnie przed pracą? Wreszcie miałbym dzień wolnego. Nie tak to jednak było zaplanowane. Musiałem się jeszcze pokłócić z tym durniem Dominikiem o kolor tła debilnej ulotki, którą za miesiąc znajdziecie za swoimi wycieraczkami i wywalicie do kosza na śmieci. Musiałem zjeść lunch w towarzystwie dwóch nudnych gości, którzy przez cały czas rozmawiali o tym czy Borussia ma szanse pokonać Bayern w finale ligi mistrzów. Najzabawniejsze było to, że sami wyglądali jakby nie widzieli piłki od czasów, gdy ktoś poczęstował ich pierwszym piwem.

Po pracy wypiłem drinka w pobliskim barze z dziewczyną, którą poznałem tydzień temu. Zaprosiłem ją na kolację w sobotę, licząc że w niedzielę zrobi mi śniadanie. Nawet teraz nie jestem pewien czy liczyłem na więcej, jakąś namiastkę związku czy tylko na seks. Nie będę miał już szansy się przekonać. A to dlatego, że moje ciało leży rozciągnięte w niewygodnej pozie na torach tramwajowych blokując przejazd tramwaju linii 53 i przyciągając do siebie tłum ludzi, z których znaczna część próbuje mi zrobić zdjęcie telefonem komórkowym.

Cholerni hobbystyczni paparazzi. Nawet nie dadzą człowiekowi umrzeć w spokoju.

3.  

Pieprzone Poznańskie tramwaje. Ktoś krzyczy, dziecko wyrwało się mamie i przeciska się między nogami dorosłych by zobaczyć co się stało. Staje nade mną i zaczyna wrzeszczeć w niebogłosy. Ja powoli zasypiam. Dźwięki się oddalają.

„And who in case she doesn't hang, Can say she started with a bang? Roxie Hart!”

Słyszę jazzową melodię i głos Rene Zellweger. Myślę sobie, że znów zasnąłem oglądając telewizję. Wiem jednak, że to nie jest prawda. Może spodziewaliście się, że będę unosił się nad ciałem, spoglądał na wszystko z góry, wejdę w ciemny korytarz na końcu którego dojrzę słabe zachęcające światełko. Nic z tych rzeczy. Po prostu obudziłem się na czerwonym fotelu, takim jak w „przyjaznych klientom bankach” wygodnym ale bez przesady. Znajdowałem się w czymś w rodzaju poczekalni. Wszędzie kręcili się ludzie, część wyglądała na zagubioną, ale część wydawała się tu pracować. Nosili szare uniformy i czapeczki swoim kształtem przypominające nakrycia głowy stewardess. Uśmiechali się szeroko i fałszywie. Ku mojemu zdumieniu wszyscy poruszali się w rytm muzyki płynącej z głośników, nie nachalnie tańcując tylko lekko podrygując.

Wstałem z fotela i dokładnie obejrzałem swoje ciało. Byłem w garniturze, tym samym co w ciągu dnia. Przyszło mi do głowy, że z powodu stresu mój mózg wyrzucił z pamięci cześć mojego życia i teraz zaczynam od jakiegoś dziwacznego check pointu. Zmieniłem jednak zdanie kiedy się rozejrzałem. W pomieszczeniu były trzy pary drzwi, przy nich panowie z czytnikami kart kredytowych w dłoniach, nie wiedziałem czy to wyjście, nie było też okien no i ta ścieżka dźwiękowa z „Chicago”… Nie wyglądało to jak jakiekolwiek inne znane mi wnętrze. Raczej jak bank skrzyżowany z lotniskiem i nocnym klubem.

– Och, pan Jędrasiak! – Usłyszałem za sobą. Stała tam śliczna dziewczyna w tym zabawnym kapelutku na głowie i ze sztucznym uśmiechem na twarzy. – Spodziewaliśmy się pana dzisiaj.

– Co tu się dzieję? – zapytałem

– Nic takiego. Umarł pan, wyrazy współczucia. – na chwilę jej uśmiech ustąpił miejsca współczującej minie, ale wrócił na miejsce tak szybko, że wydawać się mogło, iż dziewczyna tylko dziwacznie się skrzywiła. – Ale każdy koniec jest początkiem czegoś nowego. Prawda?

Byłem całkowicie zdezorientowany. Nie bardzo wierzyłem w istnienie Boga, zaświatów, nieba, piekła i tak dalej. Nie byłem zdeklarowanym wojującym ateistą, raczej nie zaprzątałem sobie głowy takimi sprawami. Teraz stoję przed kimś kto być może jest aniołem i zaraz zaprowadzi mnie na miejsce w którym spędzę wieczność. Wszystko w tak groteskowej scenerii jak to tylko możliwe.

– Na to wygląda – powiedziałem niepewnie i rozejrzałem się znacząco po pomieszczeniu – może mi pani wytłumaczyć co to wszystko ma znaczyć?

– Cóż, nie jest pan pierwszą osobą, która o to pyta. – powiedziała – Właściwie wszyscy pytają.

Jakby na potwierdzenie jej słów usłyszałem głos kobiety: ”Co to za Sodoma i Gomora? To nie może być niebo, a ja powinnam być w niebie, tak mi obiecano, byłam dobrym człowiekiem! Chcę rozmawiać z kierownikiem!”

– Niektórym nie podoba się tu za bardzo. – zauważyłem tonem towarzyskiej konwersacji.

– Naszą rolą jest uspokajać i tłumaczyć wszystko. Zacznijmy więc od pytań, co konkretnie chciałby wiedzieć?

– Cóż… jestem martwy?

– To już chyba omówiliśmy.

– Upewniam się tylko. Czy to coś w rodzaju „przedsionka”?

– Można tak powiedzieć. Widzi pan tamte drzwi? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

– Mhm.

– Za każdymi z nich mamy inny rodzaj wieczności.

– Piekło, niebo i czyściec?

Skrzywiła się.

– To przestarzała nomenklatura. Mamy tam trzy wersje indywidualnie dopasowanych do potrzeb konkretnego klienta rodzajów życia po śmierci. Wersja „ECONOMIC”, „NORMAL” i „DELUXE”. – wskazywała kolejno drzwi czarne, białe i złote.

– Nawet zaświaty poddały się globalizacji językiem angielskim. Co mnie tam czeka?

– To zależy od tego jak pan żył, jakie są pańskie pragnienia i obawy.

– Czyli niewiele się tu zmieniło w tej kwestii?

– Drogi panie, my tylko dostosowujemy stare zasady tak by pasowały większości żyjącej na świecie ludności. Całe życie teraz sprowadza się do czegoś w rodzaju zakupów premiowanych punktami. Pan pochodzi z Polski prawda?

– Tak. Przecież mówię po polsku.

– To panu się tak wydaje. – w jej twarzy dało się dostrzec politowanie – No nieważne. To pańska karta. Uzbierał pan sto złotych. Gratuluję, to nieźle jak na ten wiek.

Wziąłem od niej kawałek plastiku. Było na nim moje nazwisko. Żadnych numerów, rysunków.

– Za życie wieczne płacę kartę kredytową?

– Och… to nie ma nic wspólnego z kredytem. To pańskie pieniądze. Karty zastąpiły gotówkę całkiem niedawno. Zaledwie 3 lata temu.

– Liczycie tu czas jak na ziemi?

– Tak, ale tylko tutaj w „przedsionku” – jak pan to nazwał. – Tłumaczyła cierpliwie z tym samym uśmiechem. – Za drzwiami bywa różnie.

– Proszę mi powiedzieć czy sto złotych to dużo? Co mogę za to mieć?

– Wersja NORMAL i ECONOMIC są w pana zasięgu.

– Tak z ciekawości… ile kosztuje wersja DELUXE?

– To bez znaczenia.

– Ile?

– 101 złotych.

– Co? Brakuje mi tylko złotówki. Wpuście mnie.

– Proszę mi wierzyć. To bardzo trudna do zdobycia złotówka. Wersja NORMAL to koszt 100 złotych, a „ECONOMIC” 99 złotych.

Skinąłem głową na znak, że rozumiem. To nie jej wina, że tak to zostało urządzone.

– Mam jeszcze jedno pytanie.

– Tak?

– O co chodzi z tymi musicalami? – z głośników ciągle sączyła się muzyka. Tym razem była to już ścieżka dźwiękowa ze „Skrzypka na dachu”.

– Ach to… Szef tak umila rozważanie i podejmowanie decyzji wam, umarłym.

– Ale dlaczego musicale?

– Cóż. Świat udał się Bogu całkiem, całkiem. Był zadowolony, dopóki nie obejrzał pierwszego musicalu. Uważa, że popełnił błąd, że życie powinno wyglądać właśnie tak. Ludzie powinni śpiewać i tańczyć spontanicznie w różnych punktach dnia i nocy. Z różnych powodów. Za późno jednak na poprawki, więc zadowala się tym, co ma tutaj, w „przedsionku”.

– Jej… macie tu wszystkie ścieżki?

– Mhm…

– Nawet „Jesus Christ Superstar”?

– To ulubiona pozycja w płytotece Szefa.

Zrobiłem wielkie oczy, ale nie skomentowałem tego boskiego wyboru.

– Czy to wszystko? – zapytała anielica – stewardessa z uśmiechem.

– Chyba tak.

– Proszę wybrać dobrze. Decyzje o życiu wiecznym nie są łatwe.

– Zapewne.

– W razie czego proszę pytać. Ktoś zawsze odpowie.

– Dziękuję. – powiedziałem, a ona podeszła do innego mężczyzny, na oko 50-letniego, który zdezorientowany wstawał z krzesła.

4.

Stoję sobie teraz przed rzędem drzwi. Na jedne patrzę z utęsknieniem. Na dwie pary z ciekawością. Ściskam w ręce kartę z moim nazwiskiem. Nie wiem co zrobić.

– Przepraszam? Mam pytanie. – mówię w pustkę i obok mnie materializuje się pan w niebieskim garniturze z plakietką na której widnieje napis „Hej, jestem Jan”.

– Słucham.

– Czy jeśli wejdę w drzwi ECONOMIC to ta złotówka przepadnie?

– Nie proszę pana.

– A czy będę miał jeszcze kiedyś możliwość wyboru?

– Tego nie wiem. Nie ode mnie to zależy.

– Rozumiem. Bóg o tym decyduje?

– Tak i nie. Mówi cos panu powiedzenie: „Każdy jest kowalem swojego losu”.

– Tak.

– Mniej więcej tak jest. Ale to jednak Szef decyduje.

– Dziękuję.

Jan rozpłynął się w powietrzu.

Kierowanie się impulsem to nie jest dobry pomysł kiedy wybieramy jeden z wariantów życia wiecznego. Tak pomyśli pewnie każde z was. Ale powiedzcie mi na co miałem czekać? Aż decyzja sama się podejmie? Postanowiłem zaoszczędzić tą złotówkę. Zaryzykować wieczność z powodu niejasnej, niepewnej możliwości wygranej. Wejściówki do nieba w wersji DELUXE.

Klasa ekonomiczna. Latałem nią wiele razy. Zimny bufet nie jest taki zły jeśli wiesz, że lecisz do pięciogwiazdkowego hotelu.

Podszedłem do czarnych drzwi. Stojąca przy nich hostessa miała jasne włosy i sztuczny uśmiech. Podałem jej kartę. Kazała wstukać pin i zatwierdzić zielonym przyciskiem. Zupełnie jak w supermarkecie. Wszedłem.

5.

Hałas, krzyk, okropny ból. Nie do wytrzymania. Chcę umrzeć, umrzeć… Boże zabierz mnie stąd. Boli.

– Mamy go, będzie żył! Będzie żył. Bierzcie go do karetki. Jezu jakie szczęście…

– Nie sądzę żeby kiedykolwiek stanął na własnych nogach.

– Ale przynajmniej żyje…

Otworzyłem oczy. Kłębowisko kolorów… Krzyk i hałas. Ból.

– Uratowałeś go…

Koniec

Komentarze

Błędnie zapisujesz dialogi. Przeczytaj ten wątek:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

 

Przyznam, że widząc tę kropkę w tytule, nie obiecywałem sobie zbyt wiele.

Jest lepiej niż myślałem, ale i tak, mogło być lepiej. 

 

Zdziwiło mnie takie materialne podejście do nieba;) Mam nadzieję, że mi udało się już uzbierać na wersję delux;)

 

Poza tym zdziwiła mnie przyczyna śmierci bohatera. Pewnie są przypadki ludzi zabitych przez tramwaj. Ale nie słyszałem o samobójcach kładących się na tory tramwajowe. Pociąg, o! To już co innego. Tramwaj zatrzymuje się często – przystanki, światła. No i tramwaj chyba ma szansę zahamować w porę?

Tak mi się wydaje. Zwłaszcza, że różnica prędkości robi swoje.

 

I jeszcze: liczebniki zapisujemy słownie.

 

Pozdrawiam!

 

 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Czekaj, bo chyba nie zrozumiałem. On nic tu o samobójstwie nie napisał (albo jestem ślepy ;D). Byłeś kiedyś w Katowicach? Ludzie dosłownie przepływają “falami” pomiędzy tramwajami. Za każdym razem nie mogę się nadziwić, że nikt nie ginie. Jest to jak najbardziej możliwe :)

A co do samego opka, jak już Nazgul wspomniał – liczebniki słownie. Strasznie to razi. I jak dla mnie tyle dialogu jednocześnie, prawie nie przeplatane opisami – też razi. Pomysł ciekawy. Nie wiem jaka tu jest skala na forum (bo prawie nikt nie daje ocen i trochę nie ogarniam), ale myślę, że 4/6 może być :)

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

A to dla­te­go, że moje ciało leży roz­cią­gnię­te w nie­wy­god­nej pozie na to­rach tram­wa­jo­wych blo­ku­jąc prze­jazd tram­wa­ju linii 53 i przy­cią­ga­jąc do sie­bie tłum ludzi, z któ­rych znacz­na część pró­bu­je mi zro­bić zdję­cie te­le­fo­nem ko­mór­ko­wym.

Rozumiem, że “śmiertelne potrącenia” się zdarzają. Ale tutaj chyba mowa, że bohater położył się na torach i… przejechał go tramwaj.

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Uważasz, że tramwaj przejechałby kogoś kto położył się na torach? Skoro zbierają się gapie, to musi być już fakt dokonany – potrąciło go. 

blokując przejazd tramwaju linii 53

Zakładając, że go potrąciło to trzeba czekać na “ekipę sprzątającą” a więc zwłoki faktycznie blokują przejazd. Nie mieszkamy na wschodzie, gdzie pewnie delikwentem by się nikt nie przejmował, tutaj wezwali by policje albo siłą sami go przeciągnęli na bok, ale na pewno nie przejechali ;D

Pozdrawiam!

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Mój bohater dostał się w zaświaty w wyniku wypadku. Blokował trasę już konając i później, wracając do życia. 

Teraz jak spoglądam wstecz to się zastanawiam czemu ta siła, która chciała mnie zabrać nie zabrała mnie przed pracą? Wreszcie miałbym dzień wolnego.

Już tutaj jest sugestia, że to nie była jego decyzja. 

Poza tym jako samobójca miałby pewnie tylko 99zł. 

Tak sobie myślę jako autorka. 

Nie zdradzaj nam szczegółów, to psuje efekt :)

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Uwaga! Mam plakietkę z napisem “Hej, jestem Dragon”. Udzielę Ci teraz kilka odpowiedzi na pytania, które najbardziej Cię nurtują. A więc:

 

– Czy podobało Ci się?

– I tak, i nie.

 

– Jeśli “tak”, to dlaczego?

– Ciekawa wizja zaświatów. Lekki humorystyczny powiew świeżości.

 

– Jeśli”nie”, to dlaczego?

– Bo omal nie zanudziłaś mnie wstępem. Wg mnie, mogłaś oszczędzić nam tak przydługawego wstępniaka, zamiast tego trzeba było od razu ładnie i skromnie doprowadzić do śmierci bohatera i rozwinąć główną atrakcję opowiadania ;). Znacznie rozwinąć.

 

– Czy zauważyłeś jakieś błędy?

– Mnóstwo, ale nie zamierzam ich przytaczać. Nie ma sensu, po prostu przy następnym dziele pisz uważniej.

 

– Opisz ogólne wrażenia.

– Przepraszam, to nie jest pytanie.

 

– JAKIE… MASZ… WRAŻENIA?!

– Dobrze, dobrze, już odpowiadam! Szczerze mówiąc, tekst czytało się lekko, pomimo kilku gramatycznych baboli i tego wstępu. Na pewno nie chciałbym zobaczyć filmu na podstawie tego tekstu, bo uznałbym go z marszu jako kicz. Przez pół filmu “Oh, God, jest mi nudno i samotnie”, a drugie pół “nagle z dupy wesoła komedia”. Nie dla mnie takie rzeczy. Przełożyło się to niestety na odbiór opowiadania, ledwo przebrnąłem przez pierwszą połowę twoich wypocin, na szczęście to, co na mnie czekało dalej, zdołało zainteresować na tyle, by ujrzeć ostatnie litery. Fabularnie żadnych złotych kokosów nie ma, ale jest kilka naprawdę fajnych motywów – np. “ECONOMIC”, “NORMAL,” “DELUXE” ;).

Jak dla mnie, mocny średniak.

 

Tuszę, że wyczerpałem już wszystkie twoje pytania, pędzę więc już, bo zagubiło się tu jeszcze kilka duszyczek, którym trzeba pomóc odnaleźć odpowiedzi ;).

 

Pozdrawiam, Dragon :P:P:P:P:P:P:P:P:P:P

 

Hmmm. Jesteś pewna, że to SF?

Koncepcja przyjemna, ale ten przydługi wstęp faktycznie można skrócić.

Czytało się przyjemnie, tekst napisany przyzwoicie, tylko najwidoczniej kilku rzeczy jeszcze nie wiedziałaś.

Zaledwie 3 lata temu.

Liczby nadal słownie. Dlaczego jeszcze nie poprawiłaś wytkniętych błędów?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka