- Opowiadanie: AlissCarroll - Ryzyko rzemieślnicze

Ryzyko rzemieślnicze

Z góry dziękuję za czas poświęcony na zapoznanie się z tekstem i wszystkie uwagi – dla mnie bardzo cenne.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Ryzyko rzemieślnicze

– Wyjdźże pierwszy, oddany druhu…! – nagabywania rycerza stawały się bardziej natarczywe.

– Nie ma mowy, Erhardzie.

Rodegon, istota magiczna, nie należał do stworzeń upartych, ale tym razem nie miał zamiaru odpuścić.

– Zapomniałeś, komu służysz? – Rycerz wychylił głowę zza skalnego muru. Jaskinia dawała pozorne schronienie przed niebezpieczeństwem do czasu, póki bestie ich nie wywęszą. – Jeżeli już kogoś mają pożreć, to na pewno nie mnie!

– Myślisz, że kiedy te dwa smoczyska, wylegujące się w pobliżu, jednym kłapnięciem szczęk rozerwą mnie na pół, to zrezygnują ze smakowitego kąska, próbującego czmychnąć? Bracie, smoki zmieszczą w brzuchach również i ciebie! – Rodegon machnął łbem i uderzył ze złością kopytem.

Rycerz przewrócił oczami i westchnął. Dbając o to, by pozostać w cieniu pieczary, wyjrzał raz jeszcze. Ponownie się przeraził. Niestety, smoki wciąż nie opuszczały polany. Oba ogony rytmicznie unosiły się i opadały. Bestie czuwały. Spokojne, jakby w oczekiwaniu na dogodny moment do ataku.  

– Aż do teraz mniemałem, że nie znam strachu… – szepnął młodzieniec, wyściubiając nos zza skalnej półki.

– Nie martw się, druhu. Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Wiesz już, jak nas stąd wydostaniesz? – Rodegon lekko dźgnął rycerza rogami. Dwurożec lub chichevache, jak kto wolał. Prawie jak jednorożec, tylko o róg więcej i sierść w kolorze hebanu. Charakter też odmienny – żadne tam delikatne zwierzę, co skłoni łeb na łonie niewiasty. Bliżej mu było do zwierzęcia bojowego niż oswojonego towarzysza dam.

– Szans w walce nie mam – przyznał rycerz nieśmiało. – Może jakiś układ? Układałeś się kiedyś ze smokami? Chociaż w dyplomacji też nie jestem dobry…

– Patrzcie, panowie i panie! Zgłupiał do reszty nasz rycerzyk!… Ze smokami układać się zachciało. – Kpiący wyraz pyska Rodegona przyprawił Erharda o rumieniec na twarzy. – Jesteś damulką w lnianej koszuli, czy rycerzem króla Vandila? Ze smokami walczy się, czy dysputy prowadzi? Jakich historii słyszałeś więcej? O dyplomatycznych układach czy wojownikach z łbem bestii przy siodle? – Szepczące zwierzę nadal dźgało rycerza rogami. – Planuj, mości rycerzu, jak pojedynek zwycięski stoczyć, bo obawiam się, że na dialogi ze smokami życia może ci zabraknąć.

Erhard usiadł na ziemi, skrył twarz w dłoniach i westchnął. Od czasu gdy wyruszył na wyprawę przeciwko bestiom, żył jakąś złudną nadzieją, że sprawy nie wyglądają tak poważnie. Kiedy w końcu na smoczyska trafił, znalazł się w potrzasku. Mógł wybrać jedną z dwóch dróg – śmierć w chwale lub… zginąć, nawet się nie broniąc. Niewiele myśląc, pod wpływem brawury, a trochę pod wpływem emocji, rycerz chwycił tarczę, włócznię i bez słowa opuścił pieczarę. Zaskoczony Rodegon nie poruszył się, jedynie podreptał ku wyjściu by obserwować to, co nieuniknione.

– Psia mać, jaki zryw odwagi! – mruknął.

Dwa wielkie łby obróciły się w kierunku rycerza. Smoczyska były naprężone, gotowe do ataku. Z ich nozdrzy buchała para, skrzydła powoli unosiły się, jedna z bestii wydała ryk. Jednak żadna z istot nie ruszyła do walki, nie zionęła ogniem, nawet nie machnęła łapskiem. Pot zrosił czoło Erharda, który skrył się za tarczą, przygotował włócznię i czekał. Nagle zbroja stała się zbyt ciężka, a broń drżała w dłoni.

Czekał. I czekał. A śmierć nie nadchodziła.

– Co za imbecyl. Zawsze, ale to zawsze jakiś baran zjawić się musi. – Czerwony smok wystawił pysk ku słońcu, zamruczał i wypuścił smużkę dymu przez wielkie, wilgotne nozdrza. Granatowy poczłapał w kierunku Erharda i pochylił się tak nisko, że rycerz poczuł ciepły oddech. Nie drgnął jednak.

– Pójdziesz już? – Bestia machnęła ogonem. – I zabierz kamrata, który czai się w jaskini. – Rodegon, zdemaskowany, jak na zawołanie opuścił schronienie. – Żegnam paniczów. Kaszę, dziewki i miód mają w karczmie za rozdrożem, co żeśmy jeszcze jej nie spalili. No, zmykajcie, jużże!

Chichevache zaskoczony obrotem sytuacji, stanął w miarę bezpiecznej odległości, czekając na rozwój wydarzeń. Na wszelki wypadek postanowił przywołać burzowe chmury, które w jednej chwili zebrały się nad polaną. Ciężkie, kipiące od deszczu, przesłoniły lazurowe niebo i stanęły w miejscu.

– Chwileczkę! Cóż to do licha, co za jarmark? Gdzie walka na śmierć i życie? – Oburzenie Erharda zaskoczyło nawet jego samego. Przecież nie tak pisali w eposach o Archibaldzie Miedzianym, Pogromcy Wężów. Najpierw była bestia, potem pojedynek, po czym następował moment wiecznej glorii. Młodzieniec naprężył się niczym struna, butnie zadarł głowę do góry i… tupnął.

– Groźnie. – Smoczysko zarechotało. – Co mi po twojej śmierci, głupcze? Już minęły te czasy, kiedy plądrowaliśmy wsie i miasta w poszukiwaniu skarbów albo niszczyliśmy je ze znudzenia. Okazało się, że ryzyko rzemieślnicze jest większe, aniżeli korzyści zeń płynące. A od kiedy wasze strawy są pełne coraz to paskudniejszych składników, to i nawet ludzkie mięso nie nadaje się do zjedzenia.

– Garth, nie tłumacz tej istocie filozofii naszego życia. Jego to i tak nie obchodzi. Nawet nie zrozumie. – Czerwony rozłożył się na polanie, opierając łapy na zwalonym pniu. – Stawia się, bo go tu wysłali. Nawet nie wie, po co z nami walczy. No, zmykaj już, młodzieńcze! – Puścił ostrzegawczy dym z nozdrzy. – Nie mamy czasu na zajmowanie się szaleńcami twojego pokroju. Jeżeli ci życie, dziewki i karczmy miłe, odejdź stąd jak najprędzej.

– A jak niemiłe, to również zmykaj. Nie w smak mi tracić siły na takie chuchro, jak ty – dodał z wyższością drugi smok, ostrzegawczo wysuwając łapsko. 

– Że niby kto?! – oburzył się rycerz. – Chuchro?! Jakie chuchro?! – Archibald na taką obelgę reagował w jeden możliwy sposób – atakiem, więc Erhard napiął się, przygotował tarczę, poprawił hełm i pędem ruszył w stronę bestii.

– Zawsze to samo. – Rozległo się westchnięcie Gartha. – Czy wy się nigdy nie nauczycie? Niby tacy mądrzy, tacy ucywilizowani, społecznie przystosowani, a nadal prymitywizm wychodzi z onuc. Lecz czego wymagać od istot, które polują same na siebie? – warknął. – Zaślepione żądzą bogactwa i przepełnione zazdrością o cudze… Tacy jesteście. Ale cóż, chyba znasz uroki rycerskiego rzemiosła? Czasem ręka, czasem noga, a dzisiaj co, Seth? Głowa?

Smok był wściekły. Podniósł się, naprężył. Rozpostarł błoniaste skrzydła i uderzył ogonem w ziemię. Zatrzęsło się wszystko. Erhard przez moment stracił równowagę, ale parł uparcie naprzód, ogarnięty przez jakiś wewnętrzny amok. Rodegon, nadal skryty za granią, wytężał z całych sił własne myśli, aby zmusić chmury do działania. Opierały się mocno, ale już po chwili zagrzmiało i błyskało raz za razem. Rycerz podbiegł do Gartha, ten otworzył szeroko pysk, obnażając setki ostrych zębów. Z gardzieli wydobywał się smolisty dym i jaskrawe światło. Garth nabrał powietrza i zionął wprost na Erharda, ale chwilę wcześniej z nieba zwaliły się strugi deszczu. Smoczy płomień zgasł natychmiast.

Rodegon podbiegł do przywalonego przez tarczę rycerza i zaczął trącać go kopytem. Rozległo się kasłanie, po czym Erhard podniósł się, cały osmalony, ale żywy. Otrzepał trochę tabard, podniósł miecz, stanął w pozycji do walki i czekał.

– Dobrze ci radzę. Odejdźmy, póki jest nadzieja – szepnął rumak. – Kolejny raz nie dam rady przywołać burzy.

– I widzisz, panie rycerz. – Drugi smok nadal leżał spokojnie i przyglądał się sytuacji. – My daliśmy ci wybór, szkoda, że nie skorzystałeś… Ci przed tobą i ci po tobie byli i będą tacy sami. Nazywacie nas potworami, które ani chybi trzeba pozbawić głowy, bezrozumnymi monstrami, nie mającymi ani krzty wolnej woli. – Strugi niedawnego deszczu spływały po smoczych łuskach, a te, oczyszczone z kurzu, odzyskały pełnię barw.

– Seth, sam mówiłeś, żeby mu nie tłumaczyć…

– Skoro i tak go zabijemy, to niech przynajmniej umiera świadomy dlaczego. – Zrobił krok w stronę Erharda. – Jesteś taki malutki. I bezbronny z tym swoim ostrzem. Śmieszysz mnie, ale mam do ciebie szacunek, wiesz? – Delikatnie zionął ciepłym powietrzem. Rycerz poczuł, jak jego odzienie wyschło w mgnieniu oka. – My, przebrzydłe smoki, jak nas nazywacie, szanujemy każdego przeciwnika i traktujemy jak równego sobie.

– Szczególnie, gdy górujecie nad łąkami i pożeracie owce, a także i wtedy, gdy swąd dymu ze spalonej wioski dociera do sąsiedniej. Wtedy na pewno.

– Bo nie dajecie nam wyboru. – Seth zmrużył oczy. – Polujecie w puszczach na naszą zwierzynę, niszczycie legowiska… Dlaczego? – zamilkł na chwilę. – Bo tak wam się podoba. Bo macie broń, żołnierzy i lepsze takie uciechy, kiedy sąsiad już nie ma nic, bo okradliście go dzień wcześniej.

– I myślisz, że mnie to przekona? – Rycerz popatrzył w smocze źrenice, które przypominały kreski. – Że mnie wzruszysz, wzbudzisz litość i zmusisz do odejścia?

– Powiedz mi, człowiecze, czym ci zawiniliśmy, że pałasz do nas taką nienawiścią?

– Trudno kochać istoty, które szarpią ciała najbliższych ci osób, prawda?

– Szkoda, że zapominasz, iż owi najbliżsi chwilę wcześniej biegną całą hołotą z toporami w dłoniach, wbijają ci je w ciało, zarzucają stalowe sieci, by następnie rozorać podbrzusze. Nic nie dzieje się bez powodu.

– Żadna ze stron nie jest bez winy. – Rodegon postanowił wziąć udział w dyspucie.

– Szkoda tylko, że ten twój młokos powiela błędy przodków, a nie idzie z duchem czasu. – Łeb Gartha znalazł się tuż nad pyskiem Rodegona. – Jesteś niczym stara księga, która raz zapisana, zmienić się nie może – zwrócił się ku rycerzowi.

– Przesiąkłeś ojcowskimi prawdami i ślepo im ufasz. – Słowa Setha oskarżały Erharda wprost. – Wierzysz, że świat, w którym żyjesz jest taki sam jak wiele lat temu? Uważasz, że smoki nie mają prawa tego świata zmieniać i w końcu któregoś dnia wyjść z ukrycia, tak jak teraz, aby odpocząć? Może mamy dość krycia się po grotach?

– W dzisiejszym świecie trzeba mieć wiedzę i umiejętności, aby móc w nim uczciwie żyć. Śmiem zauważyć, iż smoki owych przymiotów nie posiadają. – Chichevache butnie zadarł łeb.

– Może czas spojrzeć na niektóre rzeczy z innej strony. Ze smoczej?

– Smoki od zawsze siały zło. Taka już wasza natura. Bestia zawsze będzie bestią.

– Wasze słowa przyprawiają mnie o swędzenie kłów. Dość wywodów. Odejdźcie wreszcie i dajcie nam spokój! – Rozległ się gromki ryk Setha. Garth mu zawtórował.

– Nie godzi się! – zaprotestował Erhard, wyjmując z sakiewki fiolki z miksturami, które dostał od pewnej napotkanej dawno czarownicy. – Zwalczyć was muszę, królowi przysiągłem, że rozliczę się z bestiami waszego pokroju. Za wszystkie wioski, zniszczone łany pszenicy, porwane owce i za każdą spaloną chatę! Mszcząc się za doznane krzywdy, atakujecie niewinnych, ale poniesiecie zasłużoną karę! – Wiatr wzburzył poły tabardu i wdarł się wizurami do wnętrza hełmu. Rycerz poczuł chłód, który na moment go otrzeźwił.

– Dobrze, głupcze! Skoro mierzysz wszystkich jednakową miarą…! – Garth naprężył się, jego pierś urosła od pochłoniętego powietrza. Oczy zapłonęły ogniem.

Seth rozłożył skrzydła, które przysłoniły niebo. Rodegon starał się przywołać kolejną burzę, ale niestety, nie mógł. Erhard otwierał właśnie Gryfią Pełnię, która dodawała sił. I nagle wszystko zaczęło toczyć się błyskawicznie. Najpierw Seth machnął skrzydłami, a fala powietrza zmiotła Erharda i chichevache. Potoczyli się wprost na skalną ścianę, uderzając w nią z całej siły. Szklane butelki pękły, a rycerz poczuł, jak pod prawą łopatką rozlewa się ciepła fala krwi, a hełm wbija mu się boleśnie w kark, mimo wyściółki. Rodegon krzyknął:

– Szybko, za tamtą  skałę!

Erhard nie zwlekał dłużej. W samą porę, bo Garth zionął tak potężnie, aż poczuli pod plecami rozgrzany głaz, a sąsiednie krzewy stanęły w płomieniach. Towarzysze znaleźli się w potrzasku.

– I co? – zagrzmiał Seth. – Nadal chcesz stanąć przeciwko nam, marny człowieku? Nadal pragniesz pozbawić nas głów, w imię wyższej racji? A może wrócisz do domu? – Przymilny ton ociekał sarkazmem.

Smoki nie ruszyły się z miejsca. Rodegon domyślił się, że w istocie wcale nie były nimi zainteresowane i że gdyby nie porywczość Erharda, to mogliby odejść. Wiedział, że spotkanie z tymi gadami to nie żarty. Cóż, są jednak w życiu okoliczności, na które nie ma się wpływu.

– Niczym mazgaj, z podkulonym ogonem, spojrzeć ojcu w oczy i rzec, że wybrałem zamiast śmierci hańbiący żywot? – Rana doskwierała Erhardowi tak bardzo, że mógł unieść jedynie tarczę, która jeszcze była w całości. Sięgnął po nią. – Zresztą, nie o to już chodzi. Ślubowałem, ślubu dotrzymam.

– Gadasz jak ten, o którym piszą pieśni, co w obronie króla poległ na przełęczy. Prawda, nie myśmy mu śmierć zadali, ale niemniej, też cenił bardziej honor niźli życie. Gdzie tacy mają rozsądek? – Seth nie oczekiwał odpowiedzi. – Ale powtarzam i powtarzać będę – każde rzemiosło ma własne ryzyko.

– Wy będziecie zwać to ryzykiem, ja zaś obroną tych, którzy walczyć z wami nie dadzą rady.

– Szkoda, że gdy padniesz trupem, nikt nie okaże wdzięczności takiemu wybawcy! – zadrwił Garth.

– Odejdźmy – szepnął Rodegon. – Nic tu po nas. Jesteś ranny i nie stawisz im czoła, Erhardzie. Może, gdyby był tylko jeden, to rzecz inna…

Smoki ponownie rozłożyły się na polanie i nie zwracały uwagi na rycerza ani na rumaka. Erhard zmęczony, oparł się, próbując w ten sposób choć trochę powstrzymać krwawienie. Nie był w stanie toczyć dalszej walki. Stał i czekał, nie wiedząc na co, gdy nagle dobiegła go rozmowa bestii.

– Coś długo ci zeszło… Seth, podaj worek.

Rycerz wyjrzał zza skały, ale niczego nie dostrzegł, bo wielkie cielsko Setha przesłaniało mu widok.

– Rodegonie, coś się dzieje, słuchaj.

– To samo co zwykle? – Głos nie należał do żadnego ze smoków. – Ale porządek być musi i sprawdzę na wszelki wypadek…

– Nie widzę przeszkód.

Rycerza dobiegły dźwięki rozsupływania, jakieś drapnie i przerzucanie. Kilka szklanych butelek uderzało o siebie, coś innego potoczyło się po ziemi.

– Brynis, ostrożnie. Bo nie wiem, kiedy będą następne zapasy. – Seth warknął.

– Spokojnie, radzę sobie. Nie pierwszy raz, prawda? A tak poza tym, wszystko w porządku? – Kobiecy głos przepełniała troska.

Erhard, nie śmiał przerwać spotkanie, które nagle wydało mu się czymś niesamowitym.

– Dobra, mam łuski, mam płomień… A zębów żadnych? – zapytała nieznajoma.

Rycerz wyjrzał zza skały i jego oczom ukazał się niecodzienny obrazek. Obok smoków, które uprzednio go atakowały, krążyła wysoka i szczupła dziewczyna. Zaczynała troczyć do siodła kilka skórzanych sakw, wypełnionych nieznanymi Erhardowi przedmiotami.

– Odkąd dajecie nam najprzedniejsze owce, nasze kości stały się nadzwyczaj zdrowe – Seth patrzył przenikliwym wzrokiem na dziewczę i ziewnął, tak jak tylko smoki potrafią ziewać.

– Brynis, ale może zabierzesz ze sobą marnego rycerzyka, który psuje nam popołudnie? – Garth wskazał łbem miejsce kryjówki Erharda, ten zaś błyskawicznie schował się ponownie za skałę. – Chyba boli go ręka.

– Zastanowię się – fuknęła i znów zajęła się pakowaniem worków. – Migar! – zakrzyknęła.

Z pomiędzy drzew wyjechał mały wóz, na tyle którego stało kilka owiec. Smokom poruszyły się nozdrza, zadrżały ogony. Brynis podeszła do powozu, wyjęła skobel, a owce, becząc, potruchtały na pobliską trawę. Migar, blady na twarzy, niezwłocznie ruszył w drogę powrotną. Seth naprężył się i nabrał powietrza w płuca.

– Garth, czujesz to?

– Nie inaczej, Seth. Mięsko.

– Dalej utrzymujesz, że ze smokami nie da się układać, Rodegonie? – syknął Erhard, trzymając się za ramię. – Przyszło nam żyć w zaiście ciekawych czasach… Smoki parają się handlem, ludzie z nimi dysputy prowadzą, a rycerze? – parsknął. – Śmiem twierdzić, że niedługo nasz żołnierski fach stanie się zbędny, a ginąć będziemy nadaremnie.

– Spójrz na to z innej strony – parsknął Rodegon. – To znacznie ogranicza rycerskie ryzyko rzemieślnicze i twoje szanse na przeżycie rosną.

– Czyżby? – Erhard obrzucił rumaka wściekłym spojrzeniem.

– No, wstajemy, paniczu. – Rumiana twarz Brynis nagle pochyliła się nad rycerzem. – Wskakuj na swoją dwurogą bestię i hajda za mną. Ruchy, póki smoki zajęte. Bo nas też, mości rycerzu, mogą potraktować jak owieczki. – Pomogła mu wstać. – Co wam do łbów strzeliło, aby na gady się zasadzać w pojedynkę?

Cisza. Rumieniec przyoblekł twarz Erharda. Ruszyli.

– O mało żeście mi handlu nie zepsuli! – Brynis była wściekła.

– Cóż, każdy zawsze może ponieść jakieś ryzyko we własnym fachu… – dodał Rodegon, uznając, że nadszedł właściwy moment na wygłoszenie mądrości życiowych.

– Milcz. – Brynis strzeliła dwuroga w ucho. – Na razie poniesiesz swojego pana, dziwny koniu.

– Moje ryzyko profesji dwuroga tego nie przewiduje!

Erharda dobiegły jeszcze odgłosy gruchotanych owczych kości i mlaskanie języków.

 

Koniec

Komentarze

– Wyjdźże pierwszy, oddany druhu!… – nagabywania rycerza stawały się bardziej natarczywe.

Zapis: – Wyjdźże pierwszy, oddany druhu…! – Nagabywania rycerza stawały się bardziej natarczywe.

Rodegon, istota magiczna, nie należał do stworzeń upartych, ale tym razem było inaczej.

Trochę to odwołanie bez sensu. Czyżby Rodegon nagle stał się uparta istotą? Nie. Tylko tym razem się uparł, wyjątkowo.

Propozycja: "Rodegon, istota magiczna, nie należał do stworzeń upartych, ale tym razem nie miał zamiaru odpuścić."

Myślisz, że kiedy te dwa smoczyska, wylegujące się w pobliżu

Na polanie, przed jaskinią leżały dwa ogromne smoczyska.

Po co dwa razy podawać czytelnikowi to samo info, w tej samej formie? Drugie zdanie zmieniłabym na coś w stylu: "Niestety ogromne smoki wciąż wylegiwały się na polanie".

w oczekiwaniu na dogodną moment do ataku.  

dogodny

Kpiący wyraz rodegonowego pyska

Średnio podoba mi się ten zabieg robienia z imienia epitetu.

Erharda

Eberharda

Ja bym trochę urozmaiciła te imiona, bo to jeden pies teraz jest ;)

łbem bestii przy siodle? – szepczące zwierzę nadal dźgało rycerza rogami.

Zapis:"łbem bestii przy siodle? – Szepczące zwierzę nadal dźgało rycerza rogami."

Rodegon nie poruszył się, zaskoczony, jedynie podreptał ku wyjściu by obserwować to, co nieuniknione.

Zmieniłabym kolejność:"Zaskoczony Rodegon nie poruszył się, jedynie podreptał ku wyjściu by obserwować to, co nieuniknione."

Żadna z istot nie ruszyła do walki, nie zionęła ogniem, nawet nie machnęła łapskiem.

Dodałabym:"Jednak żadna z istot nie ruszyła do walki, nie zionęła ogniem, nawet nie machnęła łapskiem."

Kasza, dziewki i miód mają w karczmie

Kaszę

w miarę w bezpiecznej odległości

drugie "w" do wywalenia

A od kiedy wasze strawy są pełne coraz bardziej paskudnych składników

Do stylizacji pasowałoby:"coraz to paskudniejszy składników"

Ostrzegawczy dym z nozdrzy.

“Puścił ostrzegawczy dym z nozdrzy”? Bo teraz tak jest dziwnie.

Archibald na taką obelgę reagował w jeden możliwy sposób – atakiem. Erhard

Trochę mylące. Dałabym:"Archibald na taką obelgę reagował w jeden możliwy sposób – atakiem, więc Erhard"

– ZAWSZE TO SAMO. – Rozległo się

A ten caps lock to po co?;) Wątpie, że ludziom przypadnie do gustu.

uwikłany w jakiś wewnętrzny amok

"ogarnięty przez" ?

Rodegon,[+] nadal skryty za granią, wytężał

Drugi smok nadal leżał spokojnie i przyglądał się.

Drugi smok nadal leżał spokojnie i przyglądał się sytuacji.

Ci przed tobą,[-] i ci po tobie,[-] byli

Mszcząc się za doznane krzywdy, atakujecie niewinnych, poniesiecie zasłużoną karę!

Mszcząc się za doznane krzywdy, atakujecie niewinnych, ale poniesiecie zasłużoną karę!

jednakową miarą!… –

jednakową miarą…!

Rana doskwierała Erhardowi tak bardzo, że mógł albo włócznię, albo tarczę.

Co? O.o

i ziewnął, tak jak smoki mogą ziewać.

i ziewnął, tak jak tylko smoki potrafią ziewać.

Znów było jak dawniej.

Nie rozumiem finalnej wolty. Nie było jak dawniej. Smoki sobie żyły w spokoju, a rycerz ani nie zginął w chwale, ani nie pokonał bestii.

 

Miły, ale jednak trochę zbyt przegadany tekst ;)

 

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

A czy te komentarze nie powinny zniknąć? 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Kiedy, po becie? Dla nas nie znikną, ale dla reszty będą niewidoczne.

EDIT: Nie zauważyłam, że tekst już wisi na stronie…

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Ok. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Tensza, zgodzę się, że być może przegadany. Staram się to ograniczać, ale nie ukrywam, że wiele pracy przede mną. Myślę jednak, że warto próbować i ćwiczyć. Nie każdy dostaje talent, czasem jedynie chęci :)

Niemniej, bardzo dziękuję za poświęcony czas i błędy. To kolejna lekcja nauki pisania dla mnie :)

Follow the White Rabbit!

Coś jest z tym przegadaniem (za często te smoki jęczały, że nikt ich nie rozumie i że młody powinien już iść do domu), niemniej tekst wypada całkiem sympatycznie.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Sympatyczne opowiadanie, spodobało mi się zakończenie. Jak to czasy się zmieniają, a konserwy nie mają o niczym pojęcia… ;-)

Warsztatowo – sporadycznie brakuje przecinków, niektóre konstrukcje zgrzytają, ale nie jest źle.

Babska logika rządzi!

Sympatyczne, trochę przegadane – moim zdaniem dialog smoków z rycerzem można by skrócić bez szkody dla historyjki, ewentualnie ubarwić, nie dodając zanadto objętości. ;-) To ryzyko rzemieślnicze/zawodowe tak trochę na siłę wciśnięte, ale podoba mi się jako punkt wyjścia do rozważań o ginącym fachu rycerza i smoka-bestii. Same rozważania już ociupinkę mniej, no, ale to kwestia do wyćwiczenia.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

joseheim, Finkla, PsychoFish – dziękuję za uwagi, postaram się wyeliminować “bajdurzenie” i lanie wody. Cieszę się, że ktoś o tym napisał, bo sama pewnie dostrzegłabym to dużo później :)

Człowiek cały czas się uczy, grunt to się nie poddawać.

 

PS. joseheim, bardzo motywujący cytat w podpisie! Dzięki :D

Follow the White Rabbit!

 

– Wyjdźże pierwszy, oddany druhu…! – nagabywania rycerza stawały się bardziej natarczywe.

„Nagabywania” napisałbym dużą literą, bo… http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis-partii-dialogowych;13842.html – ostatni przykład z podpunktu “a)”

 

– Psia mać, jaki zryw odwagi! – mruknął.

Nie mruczy się z wykrzyknikiem.

 

 

butnie zadarł głowę do góry i…

Jesteś pewna, że nie do dołu?

 

Strasznie mentorskie te dialogi; takie współczesne i porażająco oczywiste. :(

 

Smoki szanują przeciwnika, traktują go jak równego, a przy byle okazji nazywają marnym człowiekiem lub innym maleństwem. Brak konsekwencji.

 

Cóż mogę powiedzieć – tekst przegadany, że aż strach! I trąci łopatologicznym moralizatorstwem. ;)

 

Mimo tego całość pozostawia raczej pozytywne wrażenie. Ot, sympatyczne opowiadanko. I oczywiście wielgachny plus za cudne imię jednego ze smoków. ;)

 

Dziękuję za wzięcie udziału w konkursie.

Sorry, taki mamy klimat.

Oj, przegadane, przegadane, ale niezmiennie przyjemne. Czytało się miło, bo i tekścik jest sympatyczny i lekki. Zdecydowanie wychodzi mu to na dobre.

Nowa Fantastyka