- Opowiadanie: Monivrian - Smocza przewrotność

Smocza przewrotność

 Nie wiem czy  opowiadanie jest dobre na tyle, by mogło konkurować z innymi tekstami, ale raz się żyje. I jeszcze jedno debiutuję na portalu dłuższym tekstem po długiej przerwie w mej bytności tutaj :)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Smocza przewrotność

Nad polem bitwy krążyły kruki; kilka zniżyło lot, kołując między gałęziami drzew, by po chwili wylądować na spryskanym świeżą krwią listowiu. Na zmasakrowanych zwłokach elfów, krasnoludów, orków, norliendmorów oraz ludzi. W powietrzu unosił się ciężki zapach dymu oraz popiołów, a także metaliczny smród krwi. Spiżowe wrota, ogromnego zamczyska na skraju lasu, zostały rozbite w drzazgi. Na blankach murów bezwładnie wisiały zwłoki, zabarwiając szare kamienie przerażającym szkarłatem.

Monarvyn spokojnie pochyliła się nad konającym władcą cytadeli, Silvarem. Elf ze złocistym diademem na skroniach oddychał z trudem, wpatrując się w przywódczynie mrocznej armii z przerażeniem, a zarazem nienawiścią. Krew z licznych, ciężkich ran plamiła kosmyki długich, srebrnych włosów. Resztkami sił spróbował splunąć kobiecie w twarz, jednakże zmieszana z krwią ślina upadła na jego zbroję, nawet nie docierając do generał ciemności.

– Śmiało, przeklęta służko Władcy Ciemności, dobij mnie! – wymamrotał z trudem. – Żałuję, że nie będę mógł zobaczyć twego ostatecznego upadku, Monarvyn, bo wiem, że prędzej czy później poniesiesz klęskę.

Dziewczyna jedynie uśmiechnęła się pogardliwie, unosząc nad powalonym elfem miecz. Czarne ostrze powoli wbiło się w pierś mężczyzny, z dziecięcą łatwością przebijając zbroję i kolczugę z mithrilu. Monarvyn, dla lepszego efektu, mocno przekręciła klingą. Ze spokojem patrzyła, jak oczy władcy zamku powoli się zamykały, a oddech powoli zamierał w jego piersi. Głowa powoli opadła na pierś elfa, który już więcej się nie poruszył. Powoli wyrwała ostrze z trupa; starannie otarła splamioną posoką klingę o płaszcz leżącego, po czym schowała je do pochwy.

– Próżne były twe nadzieje, Silvarze – wymamrotała, patrząc gdzieś ponad ciało elfa. – W najbliższym czasie nie spotka mnie żadna klęska, a zwłaszcza z rąk tych, którzy będą chcieli cię pomścić. Nikt z sprzymierzonych mnie nie pokona, tego możesz być pewien.

Usłyszała za sobą szybkie kroki, zbliżających się w jej stronę dwóch żołnierzy. Nawet nie odwracając się w ich stronę, czekała, aż powiedzą to, co mieli do powiedzenia.

– Pani, znaleźliśmy coś w podziemiach zamku. Myślę, że powinnaś to zobaczyć.

Monarvyn powoli odwróciła głowę w stronę żołnierzy, mierząc ich twarze zimnym, podejrzliwym spojrzeniem. W zwłaszcza w Dargetorna, jedynemu z wojowników, któremu mogła zaufać prawie bez zastrzeżeń. Wysoki, dobrze zbudowany norliendmor, okryty pełną zbroją płytową z czarnego żelaza stał spokojnie, zaciskając wargi w wąską kreskę w oczekiwaniu na jej reakcję. Jego prawa ręka była kurczowo zaciśnięta w pięść, jakby trzymał tam coś cennego. Dziewczyna bez pośpiechu podeszła do żołnierza; całą jego postać otaczała chłodna, przytłaczająca mroczna poświata. Bynajmniej na Monarvyn nie robiła żadnego wrażenia. Widocznie zbyt wiele czasu spędziła wśród norliendmorów, by ich moc wywoływania w innych istotach strachu, uczucia bezsilności i bezmyślnej uległości mogła na nią w wystarczającym stopniu zadziałać. Zresztą ona sama była na wpół norliendmorem, a na wpół drowem, więc od urodzenia miała w sobie tę odporność. Na jej wargach zajaśniał lekki uśmiech, który jednak nie objął błękitnych oczu, cały czas zimnych i nieustępliwych.

– Podoba mi się to, że przeszukujecie zamek – powiedziała powoli. – Ostrzeżcie żołnierzy, by nie zagłębiali się w podziemia zbyt głęboko. Nie chcę tracić ludzi z powodu ich nieostrożności i głupoty. – Zmrużyła oczy w groźne szparki. – Najlepiej będzie, jak przekażę im to osobiście, a przy okazji przyjrzę się temu, co znaleźliście.

Norliendmor zawahał się przez chwilę, nie wiedząc, co powinien zrobić. Po chwili zbliżył się do swej przywódczyni, otwierając do tej pory zaciśniętą w pięść dłoń. Monarvyn ujrzała w jego ręce kilka złotych monet oraz drogocenne klejnoty, które w świetle słońca lśniły wspaniałym blaskiem. Generał ciemności powoli skinęła głową z nagłym zrozumieniem, splatając ramiona na piersi.

– A więc to jest znalezisko, które odkryliście w podziemiach – powiedziała, uśmiechając się drwiąco. – Nie wiedziałam, że Silvar był, aż tak łasy na złoto i klejnoty, choć to był elf! Pewnie to właśnie to uśpiło jego czujność, dzięki czemu z taką łatwością zdobyliśmy zamek i wyrżnęliśmy jego mieszkańców w pień!

– Pójdź ze mną, pani, a dowiesz się, jak wiele tego jest.

Monarvyn przymknęła oczy, udając zamyślenie. Przez kilka minut milczała, wprawiając Dargetorna w strach i niepewność, jednak po chwili powiedziała:

– Więc prowadź. Złoto nam się może przydać w najbliższej przyszłości, a lord Mortienvar będzie rad, jeżeli przywieziemy trochę łupów z Reindaru.

~*~

Powoli schodzili stromymi schodami w głąb zamku. Monarvyn z coraz większym zaciekawieniem, przyglądała się ponurym ścianom. Nie spodziewała się, że podziemia Reindaru mogły okazać się tak rozległe. Z pewnością dałoby się tu pomieścić wszystkich mieszkańców pałacu, nie tylko elfów, ale też ludzi oraz krasnoludów.

 Wkrótce schody się skończyły; Monarvyn, Dargetorn oraz trzech towarzyszących im gwardzistów podążyli szerokim korytarzem, oświetlonym nielicznych pochodniami, pozostawionymi przez jej własnych żołnierzy. Wyglądało, że przed nimi jeszcze nikt nie zaglądał w tę zapomnianą część zamku Reindar, lecz dla przywódczyni mrocznych legionów nie miało to żadnego znaczenia. Interesowało ją tylko to, co znajduje się dalej w głąb korytarza.

Po przekroczeniu szerokiego, kamiennego przejścia, do złudzenia przypominającego krąg, ujrzała kolejne schody, ukute w litej skale. Bardziej węższe, strome i niebezpieczne niż poprzednie. Monarvyn niewiele mogła dostrzec, gdyż to, co znajdowało się na dole przysłaniała ciemność. Dargetorn jedynym ruchem ręki rozpalił dwie pochodnie, jedną z nich podał swojej przywódczyni. Dziewczyna zmrużyła oczy, patrząc na norliendmora wyczekująco.

– Ty już wcześniej tu byłeś, Dargetornie – powiedziała cicho. – Idź pierwszy, ja będę tuż za tobą.

Mężczyzna powoli przytaknął ruchem głowy, po czym zaczął ostrożnie schodzić w dół. Monarvyn powoli, z lekkim wahaniem ruszyła za towarzyszem dalej w głąb podziemnych przejść Reindaru. Podpierała się wolną dłonią ściany, aby nie upaść. Niektóre stopnie były tak zniszczone przez czas, że musiała bardzo ostrożnie stawiać stopy, by nie spaść. Schody cały czas wiły się w dół, ku coraz większej ciemności, do której oczy generał ciemności zaczęły się powoli przyzwyczajać. Widziała nawet słabe zarysy poszczególnych popękanych skalnych bloków, tworzących stopnie.

Kiedy znaleźli się już na dole, zdziwiona generał ciemności dostrzegła, że niespodziewanie znaleźli się w podziemnej jaskini. Najwyraźniej owa grota była jakoś połączona z podziemiami Reindaru. Nikt od dawna tutaj nie był…, zauważyła nagle dziewczyna, spokojnie przyglądając się wiszącym nad jej głową ostrym stalaktytom. Było chłodno i wilgotno; w powietrzu unosił się zapach stęchlizny. Do uszu dobiegał plusk kropel wody, uderzających miarowo o skały.

– To już niedaleko, pani – poinformował ją Dargetorn – zaraz będziemy na miejscu.

Nie mylił się. W miarę, jak szli dalej, tunel poszerzał się coraz bardziej. Skały wydawały się błyszczeć w słabym blasku pochodni, jakby coś ogromnego otarło się o nie. Dziewczyna nie wiedziała, ile lat miała ta jaskinia pod Reindarem, lecz podejrzewała, że mogły jeszcze istnieć, nim w ogóle zamek został wzniesiony. Za załomem korytarza dostrzegli w końcu cel swojej wędrówki. Ogromną jaskiniową komorę wypełniały niezliczone ilości złota, klejnotów, drogocennych naczyń. Kilku żołnierzy, stojących na uboczu i pilnujących znaleziska, pokłoniło się lekko przed przywódczynią, jednak ta nie zwróciła na to nawet najmniejszej uwagi. Monartvynta jeszcze nigdy nie widziała tak ogromnej ilości bogactwa w jednym miejscu. Niemożliwe, żeby ten skarb należał do Silvara!, stwierdziła ze zdumieniem. Czyżby nie zdawał sobie sprawy, ile bogactwa miał tuż pod swoim nosem. Za tyle złota mógł spokojnie kupić wielu dobrych najemników oraz wyposażyć ich w przyzwoitą broń i mocne pancerze.

Z wahaniem postawiła krok w stronę skarbu, przyglądając się uważnie każdej najmniejszej rzeczy. Złote monety brzęczały lekko pod jej stopami. Monarvyn nie potrafiła odwrócić wzroku od piętrzącej się wokół niej stert bogactw, zalewających całą wielką komorę jaskini. Wiedziała, że teraz ten skarb należał do jej władcy, a on z pewnością wykorzysta go w odpowiedni sposób, uzbrajając dobrze armię. Dargetorn nie odstępował swojej przywódczyni ani na krok, jakby bał się, że mogło ją w tym miejscu spotkać coś złego. Tymczasem wzrok Monarvyn przykuł wielki, błyszczący szafir, leżący wśród bezkresnego morza złota. Bez chwili namysłu podeszła do klejnotu, powoli wchodząc na niewielkie wzniesienie z piętrzących się stert bogactw. Powoli zacisnęła rękę na klejnocie, podnosząc go do swej twarzy. Ledwo mieścił się w jej dłoni, delikatnie lśnił w skąpym świetle nielicznych pochodni. Piękny klejnot, przemknęło dziewczynie przez głowę, uśmiechając się z zadowoleniem. Może lord Mortienvar nie będzie miał nic przeciwko, jeżeli zostawię go dla siebie.

Niespodziewanie zauważyła dziwne poruszenie w stercie złota. Monety, klejnoty oraz cenne naczynia powoli zaczęły się zsuwać, tocząc się po ziemi i odsłaniając śpiącego pod nimi ogromnego, czarnego smoka. Monarvyn cofnęła się gwałtownie, przyglądając się z lękiem wielkiemu cielsku. Cały jego grzbiet i ogon pokrywały długie, ostre kolce, które wieńczyły również błoniaste skrzydła. Imponujące poskręcane rogi zdobiły głowę potwora, który nadal był pogrążony w głębokim śnie. No proszę, mamy tutaj kawał smoka!, stwierdziła ponuro generał ciemności, cofając się powoli tak długo dopóki, nie poczuła pod nogami gołego, twardego kamienia.

Jej wojownicy najwyraźniej również dostrzegli zagrożenie. W mgnieniu oka, znaleźli się obok swej przywódczyni, gotowi do ewentualnej walki. Norliendmorzy, mroczne elfy, orkowie oraz ludzie rzucali w stronę smoka spojrzenia pełne strachu oraz wściekłości. Co niektórzy sięgali po broń z zamiarem zakradnięcia się do leżącego w złocie potwora i zabicia go we śnie. Monarvyn uniosła lekko dłoń, nakazując swoim ludziom ciszę.

– Teraz powoli odwracamy się i idziemy do wyjścia – rozkazała twardym, nieznoszącym sprzeciwu głosem. – Jeżeli, ktokolwiek z was będzie próbował targnąć się na tego smoka, osobiście rozpłatam mu gardło.

Nikt się nie sprzeciwił. Wojownicy odwrócili się na pięcie i powoli ruszyli do wyjścia. Monarvyn przepuściła ich przodem, zamierzając osłaniać ich odwrót oraz przypilnować, by żaden z wojowników nie próbował zlekceważyć rozkazu. Dargetorn ruszył do wyjścia jako ostatni, wpatrując się cały czas z przywódczynię z niepokojem. Ona tylko kiwnęła głową, dając mu znak, żeby szedł za pozostałymi. Kiedy tylko norliendmor zniknął za załomem korytarza, generał ciemności przez chwili jeszcze stała w bezruchu, nadal wpatrując się w śpiącego smoka. Wiedziała, że dobrze czyni, ustępując. Choć dysponowała licznymi siłami, wiedziała, że z przedstawicielem rasy niemal tak starej jak norliendmorzy nie miała żadnych szans. Bestia spaliłaby ich z łatwością, a Monarvyn nie zamierzała tracić ludzi z powodu skarbu, który bezsprzecznie należał właśnie do niego. Nawet sam Władca Ciemności nie pochwaliłby trwonienia sił na beznadziejną walkę ze smokiem.

Odwróciła się na pięcie z zamiarem ruszenia śladem swoich wojowników, gdy w miejscu zatrzymał ją wibrujący, złowieszczy głos, bardziej przypominający ryk bestii niż ludzką mowę:

– Odchodzisz bez pożegnania? Czyżbyś zapomniała, że nadal masz przy sobie coś, co należy do mnie?

Monarvyn odwróciła się gwałtownie, czując, jak strach powoli ścisnął jej gardło. Spojrzała prosto w straszne, żarzące się czerwienią w ciemności oczy smoka. Gad spokojnie siedział na złocie, uważnie przyglądając się nagle pobladłej twarzy generał ciemności.  Dziewczyna próbowała się cofnąć, uciec, lecz jakaś nieznana siła trzymała ją mocno w miejscu. Jej wzrok cały czas był utkwiony w ogromnej bestii, która wydawała się rozbawiona strachem kobiety. Kątek oka Monarvyn dostrzegła, że w jednej dłoni nadal dzierżyła wielki szafir należący do skarbu. Do smoczego skarbu, dodała w myślach, zaciskając rękę jeszcze mocniej na klejnocie.

Tymczasem smok nadal patrzył wyczekująco w jej stronę, a potem znów przemówił:

– Podejdź bliżej. Spokojnie, nie zabiję cię, a przynajmniej na razie. Chcę tylko porozmawiać. Od dwóch tysięcy lat z nikim nie zamieniłem ani jednego słowa.

Monarvyn powoli się zbliżyła do wielkiej bestii, przyglądając się jej pięknych, czarnych łuską, lśniących niczym najpiękniejsze kamienie. Smok powoli powstał, leniwie rozprostowując łapy po długim śnie pod złotem. Ruch imponujących mięśni pod skórą przykuwał wzrok generał ciemności. Zatrzymała się zaledwie metr przed smokiem, wbijając wzrok w ziemię, bojąc się mu spojrzeć w oczy. Miała wrażenie, że próbował wejrzeć w jej umysł, by poznać wszystkie wspomnienia i sekret, by później obrócić je przeciwko niej.

– Przespałeś pod ziemią dwa tysiące lat – odezwała się powoli drżącym głosem. – To dziwne, że nikt z mieszkańców Reindaru do tej pory tutaj nie zszedł i nie odnalazł tego skarbu oraz drzemiącego pod nim smoka. Nie wierzę, żeby było to możliwe.

– Gdyby mnie znaleźli, natychmiast uciekliby z krzykiem, zasypując za sobą tunele i opuszczając swoją twierdzę na zawsze. Było już bardzo wiele śmiałków, którzy tu schodzili i próbowali zabrać moje złoto. Nie pozostało po nich nic, nawet najmniejszej kosteczki czy ziarnka pyłu.

– Zabiłeś ich, bo przerywali twój sen. Czyż nie tak? Wybacz mi, że ja i moi wojownicy wtargnęliśmy do twego sanktuarium, ale nie wiedzieliśmy, że skarb do kogoś należy. Sądziłam tylko, że Silvar jest ślepym głupcem, nie dostrzegając, jakie bogactwo miał tuż pod stopami. Nie wiedział o tej podziemnej jaskini pod swoim zamkiem, a gdyby wiedział, nie zginąłby z mojej ręki, lecz od twego ognia, smoku.

Smok przysunął swój ogromny łeb w stronę twarzy dziewczyny, zmuszając ją, by spojrzała mu w oczy. Monarvyn skrzywiła się z bólu, czując na sobie palący, natarczywy wzrok czerwonych ślepi bestii. Wszelka odwaga momentalnie ją opuściła, pozostał tylko strach i dziwna pokora, której nie potrafiła w ogóle pojąć. Nogi ugięły się pod nią, padła na kolana przed smokiem, opuszczając głowę. Nie wiedziała, co ją do tego skłoniło, lecz czuła, że tak powinna zrobić. Okazać należny bestii szacunek, żeby zachować życie. Jeszcze nigdy nie klękałam przed nikim, poza lordem Mortienvarem.

– Wstań, nie potrzebuję takich hołdów – Smok wydawał się rozbawiony postawą dowódczyni legionów ciemności. Chwilę jeszcze przyglądał się dziewczynie, po czym ponownie się odezwał. – Nie dziwię się już temu, że Władca Ciemności powierzył ci władzę nad częścią jego armii. Półdrow, półnorliendmor! Rzadko się zdarza, żeby norliendmorzy łączyły się z innymi rasami.

– Nie widzę w tym nic dziwnego – Monarvyn wzruszyła ramionami, choć w głębi serce nie podobały jej się to, co mówił wielki gad. – Ponoć moi rodzice się kochali, choć nigdy nie zdołałam ich poznać.

– Zabił ich ten, któremu przysięgłaś wierność. Mortienvar zbyt dobrze wie, że mieszańcem może okazać się znacznie silniejszy niż pełnej krwi drow albo norliendmor. Wie, że z każdym dniem wzrastasz w siłę i moc. Wkrótce będzie próbował się ciebie pozbyć, bo choć mu służysz, już zaczyna w tobie widzieć potencjalne zagrożenie.

Monarvyn przez chwilę milczała, kompletnie nie wierząc w ani jedno słowo stojącej przed nią bestii. Przecież, ufała niemal bezgranicznie Władcy Ciemności, który zajął się nią po śmierci jej rodziny. Nauczył ją walczyć, zabijać i dowodzić, by w końcu stała się jedną z najwyższych generałów. Nie wierzyła, żeby to on stał za śmiercią jej bliskich. Jednak z każdą chwilą ogarniały ją coraz większe wątpliwości, choć starała się za wszelką cenę nie dopuścić ich do głosu. Powoli traciła pewność, co do prawdziwych intencji jej władcy, który bardzo często powierzał jej ciężkie zadania, przy których czasem odnosiła rany.

– Kłamiesz, smoku! Doskonale wiem, o co ci chodzi! Chcesz wzbudzić we mnie gniew i strach, które potem skieruję przeciwko lordowi Mortienvarowi!

W umyśle kobiety rozbrzmiały drwiący, pełen rozbawienia śmiech smoka, stanowiący okrutną, przerażającą odpowiedź. Monarvyn czuła coraz większe wątpliwości, co do prawdziwych intencji jej władcy. Nie potrafiła już zaprzeczać słowom smoka, choć cały czas miała wrażenie, że gad kłamał w żywe oczy. Najwyraźniej smoki podobnie jak norliendmorzy, miały niezwykłą umiejętność wchodzenia w myśli swych przeciwników, mącąc w nich oraz poznając najskrytsze sekrety ofiary, by użyć ich przeciwko niej. Generał ciemności nie potrafiła odgadnąć intencji swego rozmówcy. Nie wiedziała, czy mówił o tym, bo chciał ją ostrzec przed jej własnym władcą, czy może próbował ją zwieść dla rozrywki.

– Wiem, że mi nie wierzysz, Monarvyn córko Mordergarda – stwierdził ze spokojem wielki gad. – Zapytaj Mortienvara o prawdę. Jestem pewien, że zjawi się tu jeszcze tej nocy. Twój nieszczery przyjaciel Dargetorn z pewnością już go powiadomił o trudnościach z przejęciem mojego skarbu.

Na twarzy Monarvyn odmalował się gniew, słysząc te słowa.

– Zabroniłam mu powiadamiania władcy – powiedziała cicho. – Uczynił to za moimi plecami.

– Teraz rozumiesz, prawda? Dargetorn zawsze wiernie wykonywał rozkazy Mortienvara. Miał obserwować każdy twój ruch i donosić mu o wszystkim! Jak na razie twój nieszczery przyjaciel spisuje się doskonale z powierzonego mu zadania!

Monarvyn nie odpowiedziała. Przez chwilę stała w całkowitym bezruchu, wpatrując się w smoka uważnie, twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Do dziewczyny powoli zaczęło docierać znaczenie słów smoka. Na jej wargi stopniowo wypełzł zimnym, pogardliwy uśmiech. Dłoń sięgnęła ku rękojeści miecza, przywódczyni legionów ciemności czuła na skórze przyjemny chłód stali. Powoli obnażyła ostrze, bez żadnego ostrzeżeni atakując smoka.

– Zamknij się już, parszywy gadzie! Już dość nasłuchałam się twoich kłamstw, a te były ostatnie w twoim nędznym życiu! Giń! – krzyknęła, wznosząc nad głową miecz, nawet się nie siląc na to, by próbować się zasłonić przed ewentualnym kontratakiem.

Smok najwyraźniej spodziewał się tego ataku, gdyż cofnął się szybko. Ostrze trafiło w pustkę. Monarvyn zaatakowała ponownie, mierząc ostrzem w szyję gada, lecz miecz ześlizgnął się po twardej jak mithril łusce. Na klindze dziewczynie udało się dostrzec siatkę niewielkich pęknięć, które tylko rozwścieczyły ją jeszcze bardziej. Bestia cofała się zwinnie cofnęła się przed kolejnymi ciosami, po czym przepuściła na wojowniczkę kontrataku. Uzbrojona w ogromne niczym sztylety smocza łapa rozdarła ramię i pierś generał ciemności. Monarvyn zatoczyła się do tyłu pod wpływem ciosu, z jej ust dobył się urwany jęk. Osunęła się na ziemię, czując dziwny piekący ból w zadanych ranach oraz ciepłą posokę zabarwiającą na czerwono jej koszulę i pancerz. Miecz wysunął się z jej rąk i z cichym szczękiem opadł na ziemię.

– Ja nie jestem twoim wrogiem, Monarvyn – odezwał się smok groźnym głosem. – Jest nim ten, któremu aktualnie służysz. Nie powiem ci, dlaczego, bo sama musisz poznać prawdę. Zbyt długo byłaś przez Mortienvara i Dargetorna zwodzona. Zapytaj ich o prawdę, są ci ją winni. Kiedy będą wzdragać się przed odpowiedzią, zrozumiesz wszystko.

– Dlaczego mam ci wierzyć? – zapytała cichym, zachrypniętym głosem. Pochyliła głowę, krzywiąc się z bólu. Rany okropnie krwawiły, a smoczy jad krążył w jej żyłach, a na dokładkę było go na tyle, by pozbawić ją życia.

– Nie musisz mi wierzyć – Smok popatrzył na nią ze znudzeniem. – Uwierzysz albo i nie. Twój wybór. Teraz odejdź, póki nie zmienię zdania i nie postanowię cię jednak zabić.

Monarvyn nie sprzeciwiała się temu poleceniu. Podniosła się z trudem, patrząc na smoka z coraz większą niepewnością, po czym podniosła miecz i ruszyła do wyjścia. Zatrzymała się na chwilę tuż przy samych schodach, dostrzegając, że w dalszym ciągu trzyma szafir, należący do smoczego skarbu. Powoli odwrócił się, biorąc zamach, by cisnąć kamień w stronę sterty złota.

– Zatrzymaj sobie ten klejnot jako dowód mojej dobrej woli – powiedział smok, skutecznie zatrzymując generał ciemności w miejscu.

Dziewczyna wymamrotała ciche podziękowanie, po czym powlokła się w ukutym w litej skale korytarzu, by jak najszybciej opuścić podziemną jaskinię. Nie wiedziała, jak długo szła, podpierając się rękami, walcząc z obezwładniającym bólem i zmęczeniem. Z trudem wspięła się na strome, wąskie schody, które miały ją poprowadzić z powrotem do podziemi zamku Reindaru, skąd było już całkiem niedaleko na powierzchnie. Jednak z każdym krokiem słabła coraz bardziej, palący ból w ranach stawał się coraz mocniej odczuwalny. Kiedy znalazła się kilka kroków od kolejnych schodów, prowadzących do bramy, Monarvyn zachwiała się. Słabym, zamglonym wzrokiem dostrzegła podbiegającego w jej stronę norliendmora. Monarvyn powoli osuwała się na ziemię, patrząc coraz mniej przytomnie na nadbiegającego żołnierza. Mężczyzna podtrzymał ją w ostatniej chwili.

– Pani! – Generał Władcy Ciemności usłyszała zaniepokojony głos Dargetorna. Dopiero teraz zdołała go rozpoznać. Norliendmor spojrzał przerażony na głębokie, krwawiące rozcięcia na jej piersi i ramieniu. – Jesteś ranna. Uczynił ci to ten smok, zgadza się?

– Tak – odpowiedziała z trudem. – Sama się oto prosiłam, ponieważ sama go zaatakowałam. Popełniłam błąd, dałam się mu podpuścić. Mówił okropne rzeczy o tobie i naszym władcy. Najwidoczniej kłamał w żywe oczy.

Dargetorn przez chwilę milczał, patrząc na słabnącą przywódczynię zimnym, wyrachowanym spojrzeniem. Po chwili poprowadził ją ku stopniom, w końcu opuścili te przeklęte zamkowe podziemia.

– Nie mnie będziesz się tłumaczyć, Monarvyn – odezwał się nagle sucho norliendmor. – Lecz lordowi Mortienvarowi. Już tu przybył i niecierpliwie cię oczekuje. Zabieram cię do niego.

Monarvyntat jedynie posmutniała. Pierwsze z wiadomości zasłyszanych od smokach okazało się prawdą. Dargetorn tak naprawdę nigdy nie był wobec nie całkowicie lojalny i rzeczywiście wezwał Władcę Ciemności, mimo że wyraźnie mu tego zabraniała. Pewnie od początku zamierzał go wezwać, by odebrać mi władzę, pomyślała z ogromnym niezadowoleniem.

~*~

Ranną dziewczynę zaprowadzono do ogromnego namiotu dowodzenia na środku obozu legionów ciemności. Dargetorn posadził swoją byłą przywódczynię na wygodnym fotelu, by mogła chwilę odpocząć. Podał jej szklankę wody, by mogła zwilżyć gardło przed ciężką rozmową, która ją czekała. Monarvyn spojrzała słabym wzrokiem na norliendmora i wymamrotała ciche podziękowanie. Przymknęła oczy, nadal słabnąć coraz bardziej. W ogóle nieopatrzone rany od smoczych pazurów zdawały się palić żywym ogniem. Trucizna krążyła już w jej żyłach, tego kobieta mogła być pewna. Wiedziała, że Władca Ciemności nie będzie chciał jej leczyć i pozwoli, by jad zrobił swoje, a to miała być raczej powolna i bolesna śmierć.

– Wygląda na to, że pozostało mi już bardzo niewiele czasu, Dargetornie – wyszeptała słabym, drżącym głosem. – Kiedy przybędzie władca, by ze mną pomówić po raz ostatni?

– Nie musisz się martwić oto, droga Monarvyn. Już tu jestem! – Do namiotu wmaszerował wysoki, umięśniony norliendmor w czarnej, pełnej zbroi i płytowej. Na jego pięknej twarzy widniała długa, szpetna blizna, którą kiedyś zadał mu jeden z wrogów. Czarne włosy Mrocznego Władcy były obcięte tuż przy samej skórze. Monarvyn podniosła się z trudem, składając przed lordem Mortienvarem długi, służalczy pokłon. Cały czas drżała lekko ze strachu, czując na sobie twarde, zimne i pełne pogardy spojrzenie czerwonych oczu lorda Mortienvara. Niezauważalnie schowała szafir ze smoczego skarbu do kieszeni. Monarvyn w napięciu czekała na to, co miał jej do powiedzenia Władca Ciemności.

Norliendmor skrzywił się lekko, dając dziewczynie znak, by usiadła. Monarvyn z ulgą ponownie zajęła miejsce na wygodnym fotelu. Przez chwilę między Władcą Ciemności oraz przywódczynią jego wojsk trwała długa, krępująca cisza, której nikt nie ważył się przerwać. Dziewczyna popatrzyła na swego władcę z nagłym zrozumieniem. On chciał, żeby to ona zaczęła tę rozmowę.

– Zrobiłam, jak rozkazałeś, panie – zaczęła cichym, pełnym wahania głosem. – Ognisko sprzymierzonych w tym miejscu zostało wycięte w pień. Ich władca, Silvar poległ z mojej ręki. Komplikację zaczęły się wraz z informacją, że żołnierze znaleźli w podziemiach zamku ukrytą grotę wypełnioną po brzegi najróżniejszymi skarbami. Zeszliśmy tam z Dargetornem, by osobiście zbadać tę pogłoski i okazały się prawdą. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pewien mały, dość kłopotliwy szczegół.

– Jakiś to szczegół? – zapytał niezbyt przyjaznym tonem Władca Ciemności.

Monarvyn spojrzała na swego władcę coraz słabszym wzrokiem. Położyła rękę na ranach, które w dalszym ciągu krwawiły, a jednak powoli przestawały być tak bolesne, jak kilka minut wcześniej. Wzięła głęboki wdech i kontynuowała:

– Skarb od bardzo wielu lat należy do smoka, którego obudziliśmy swoim wtargnięciem do jaskini. Wyprowadziła żołnierzy z jaskini, lecz sama nie zdążyłam z niej wyjść na czas. Gad mnie zatrzymał. Nie zabił mnie, tylko rozmawialiśmy. Od dawna nie nasłuchałam się tylko kłamstw na temat ciebie, panie oraz Dargetorna. Odniosłam rany, ponieważ dałam się podpuścić i go zaatakowałam, czego bardzo żałuję…

– Cokolwiek powiedział ten smok ani to, jaka jest prawda, nie ma już dla ciebie żadnego znaczenia, Monarvyn, bo już umierasz, wedle mojego planu – odpowiedział Mortienvar, po czym zaczął się śmiać.

Monarvyn zamarła, słysząc te słowa oraz zimny, okrutny, pełen rozbawienia śmiech Władcy Ciemności. Popatrzyła na niego z coraz większą niepewnością, czując dziwny chłód w sercu, który stopniowo przemieniał się w gniew, a potem wściekłość, której przyczyny nie umiała pojąć. Nareszcie pojęła wszystko i nadal nie czuła się z tym dobrze. Być może w głębi serca już dawno wiedziała, że smok mówił prawdę, lecz do tej pory nie chciała tego przyjąć tego do świadomości. Nagle zerwała się z miejsca, jakby to silne uczucie obudziły w dziewczynie nową siłę do tej pory drzemiącą w niej. Szybkim krokiem podeszła do norliendmora, a jej czerwone oczy lśniły dziwnym, dzikim blaskiem. Rany zaczęły się nagle goić w porażająco szybkim tempie, lecz Monarvyn nie zwracała na to nawet najmniejszej uwagi. Bez ostrzeżenia pochwyciła własnego władcę z całej siły za gardło i uniosła lekko nad ziemią. Śmiech Mortienvara momentalnie zamarł, a norliendmor popatrzył na nią z wściekłością przemieszaną ze strachem.

– Myślę, że pora skończyć z tymi wszystkim kłamstwami, Mortienvar – Głos Monarvyn był zimny, pozbawiony jakiejkolwiek litości. – Czas, byś zaczął mówić prawdę! Planowałeś mnie zabić, kiedy tylko stanę się zbędna? Widzę to w twoich oczach, miałeś nadzieję, że smocza trucizna załatwi za ciebie sprawę, ale jak widać drogo się pomyliłeś. Z każdą chwilą czuję się coraz lepiej, choć wiem, że jad nadal krąży w moich żyłach i mnie wzmacnia zamiast osłabiać i ostatecznie zabić. Nie masz teraz wyjścia, tylko powiedzieć całą prawdę. Nie obiecuję, że w ogóle wyjdziesz cało z tej rozmowy.

Władca Ciemności odetchnął głęboko, kiedy zrozumiał, że Monarvyn nie żartowała. Nawet przerażony Dargetorn nie ośmielił się ruszyć na pomoc swemu władcy, tylko patrzył z coraz większą zgrozą na to, co się działo. Po chwili Mortienvar w końcu się odezwał:

– Tak, moja droga, twoi rodzice zginęli z mojego rozkazu, choć twój ojciec był moim przyjacielem. Nie mogłem mu jednak wybaczyć tego, że doprowadził swą nędzną miłością do narodzin mieszańca norliendmora i drowa. Przez chwilę rozkazałem cię oszczędzić i wziąłem na wychowanie, by cię szkolić, abyś przez krótki czas była moim narzędziem do zwycięstw. Wszystko szło dobrze dopóki, nie odkryłem, że z każdym dniem rośniesz w coraz większą potęgę. Zacząłem się bać, że prędzej czy później staniesz się dla mnie zagrożeniem. Już rozumiem, dlaczego nie padłaś pod wpływem smoczego jadu. Twoja potężna moc uchroniła cię przed tym, a trucizna tylko cię jeszcze bardziej wzmocniła.

– I dzięki temu stałam się twoją zgubą – odpowiedziała Monarvyn, patrząc na Władcę Ciemności z nienawiścią i bez litości. – Ufałam ci, Mortienvar i traktowałam jak ojca, ale zawiodłeś mnie. Teraz za to zapłacisz.

– Nie ośmielisz się wystąpić przeciwko mnie, przeklęta zdrajczyni – krzyknął norliendmor, lecz w jego oczach czaił się paniczny strach.

– Zdrajczyni?! – Monarvyn zaniosła się paskudnym, przeszywającym śmiechem. Wyrwała z pochwy miecz. – Wybacz mi, ale jestem w połowie drowem, a mroczne elfy akurat zdradę mają we krwi.

Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Ostrze bezlitośnie rozerwało szyję norliendmora; ciszę rozdarł stłumiony, bełkotliwy wrzask byłego Władcy Ciemności. Jego krew trysnęła na Monarvyn, plamiąc twarz i zbroję. Patrzyła na swego dawnego władcę spokojnie, oczy nie wyrażały żadnych uczuć. Dla pewności wbiła klingę w lewą pierś konającego Mortienvara i mocno nim przekręciła. Po chwili martwe ciało norliendmora bezwładnie opadło na ziemię u jej stóp. Mroczna poświata do tej pory otaczająca jego ciało zniknęła zupełnie. Nowa Władczyni Ciemności splunęła z pogardą na trupa i odwróciła się w stronę przerażonego Dargetorna.

– Monarvyn, zabiłaś go… – powiedział drżącym głosem, powoli cofając się w stronę wyjścia.

– Stój! – rozkazała zimnym, nieznoszącym sprzeciwu głosem, a norliendmor zamarł w bezruchu. – Na kolana! Dziś przysięgniesz mi całkowitą wierność, podobnie jak wszyscy, którzy do tej pory bez szemrania wykonywali rozkazy Mortienvara.

Dargetorn bez protestu osunął się na kolana u stóp swej nowej pani, opuszczając głowę, kompletnie nie potrafiąc znieść jej strasznego spojrzenia. Jej piękną twarz o ciemnej karnacji oraz kosmyki srebrno-białych pokrywała krew dawnego Władcy Ciemności. Lekka skórzana zbroja na piersi i ramieniu nosiła ślady smoczych pazurów. Półelfka, półnorliendmorka wyglądała pięknie i dostojnie, czuć było od niej aurę władzy, a Dargetorn w końcu zrozumiał, że będzie wspaniałą następczynią lorda Mortienvara. Że wszyscy bez chwili wahania za nią pójdą.

– Teraz będę posłuszny tylko twej woli, pani.

Na to Monarvyn uśmiechnęła się drwiąco.

– Taką przynajmniej mam nadzieję…

~*~

– Wiedziałeś, że do tego dojdzie. Powinnam być ci wdzięczna za to, że znalazłam się na samym szczycie po śmierci lorda Mortienvara. Dargetorn po jego śmierci od razu zrobił się pokorniejszy i przysiągł mi służbę.

Wylegujący się na stercie złota smok powoli otworzył oczy. Popatrzył leniwym wzrokiem na Monarvyn stojącą spokojnie zaledwie metr od niego. Jej piękna twarz nie wyrażała żadnych emocji. Patrzyła na niego spokojnie, bez nawet najmniejszej iskry strachu w oczach. Wydawało się, że miał przed sobą zupełnie inną osobę, niż wierną do granic możliwości swemu władcy generał ciemności. Teraz ona sama jest Władcą Ciemności, zauważył smok, przyglądając się Monarvyn z coraz większą ciekawością. W miejscu ran, które jej zadał swymi pazurami pozostały jedynie doskonale widoczne, szpetne blizny. Jednak dziewczyna wyglądał dostojnie i dumnie.

– Tak, wiedziałam, że tak się skończy nędzne życie Mortienvara – odpowiedział ze spokojem smok. – Widzę, że w końcu przejrzałaś na oczy i pozbyłaś się go, zanim on wykończyłby ciebie. Miło było na to popatrzeć, od dawna nikt nie dostarczył mi tylko rozrywki.

Monarvyn popatrzyła na smoka ze zdumieniem przemieszanym z gniewem, ale nic nie zrobiła. Nie próbowała go atakować. Wzruszyła ze smutkiem ramionami, jakby chciała pokazać te słowa nie zrobiły na niej nawet najmniejszego wrażenia.

– To było perfidne z twojej strony – powiedziała cicho. – Jednak jestem ci wdzięczna za to, że otworzyłeś mi oczy na prawdę, którą od lat skrywał przede mną Mortienvar. Utrzymywał mnie przy życiu, póki byłam dla niego użyteczna, a kiedy zaczął czuć zagrożony moją osobą, postanowił mnie zabić. Myślał, że twój jad załatwi problem, jednak się pomylił, a tylko zyskałam dodatkowe siły, które pozwoliły mi go zabić.

Smok zaśmiał się lekko, przybliżając się do swej rozmówczyni jeszcze bardziej. Dziewczyna bez strachu wyciągnęła rękę i pogładziła go po twardy niczym mithril łuskach, na co gad przymknął z rozkoszą oczy. Monarvyn chwilę gładziła smoka, czekając aż ponownie się do niej odezwie. Przestała już czuć strach wobec niego strach, lecz tylko wdzięczność i lekki żal z powodu jego przewrotnej perfidii. Sprowokował to, co się wydarzyło, ponieważ mu się nudziło po tylu latach siedzenia ciągle w tym samym miejscu. Jednak wiedziała, że gdyby nie jego przewrotne słowa, ona mogłaby wkrótce zginąć rąk tego, kogo do tamtej pory miała za ojca.

– Wiedziałem, że mój jad cię nie zabije, ponieważ jako półdrow, półnorliendmor miałaś znacznie większą wytrzymałość niż te obie rasy. Teraz nosisz w sobie cząstkę mojej własnej mocy i mam nadzieję, że ją mądrze wykorzystasz.

– Tak się stanie. Teraz będę miała na głowie bardzo dużo obowiązków. Zostawię w zamku Reindar kilku wojowników, by nikt więcej nie niepokoił ciebie i twojego skarbu. Podjęłam pewne decyzję, do których będę dążyć za wszelką cenę.

– Jakież to cele? – Smok popatrzył na nią z ciekawością.

Dziewczyna jedynie uśmiechnęła się lekko. Choć wiedziała, że teraz będzie musiała bardzo uważać na ewentualne zamachy na jej życie, wielu obdarzonych ogromną mocą norliendmorów nie będą w stanie pogodzić się z myślą, że rządzi nimi byle mieszaniec. Znała zbyt dobrze tę starą egoistyczną rasę, wśród której wychowywała się przez całe życie. Władzę miał tylko ten, który był silni, a słabi musieli stać w cieniu. Wielu z potężniejszych będzie chciało wydrzeć jej władzę, do tego akurat nie miała żadnych wątpliwości. Nie czuła jednak żadnego strachu i uśmiechem na ustach patrzyła pozytywnie w przyszłość.

– Będę dążyć do pokoju ze sprzymierzonymi. Zmęczyła mnie już ta wojna, a skoro Mortienvar już nie żyje, jestem pewna, że będą chcieli pertraktować z jego następczynią. Na mnie już czas, smoku, nie będę ci się już naprzykrzać. Moja stopa już nigdy więcej nie stanie w tej jaskini.

Po tych słowach odwróciła się plecami od stosu bogactw i leżącego na nich smoka, po czym ruszyła do wyjścia z podziemnej groty. Tego wieczora czekało ją jeszcze bardzo wiele pracy. O świcie miała wraz z armią opuścić zamek Reindar na zawsze i nawet cieszyła się z tego. Po chwili zniknęła zza zakrętem korytarza, a wielki gad słyszał już tylko cichnące kroki Władczyni Ciemności, a wkrótce i one ucichły.

Smok ponownie rozłożył się na swoich klejnotach, rozkoszą przymykając oczu. Z jego krtani dobył się paskudny, okrutny śmiech, od którego zadrżała cała grota. Wiedział, że tego dnia wszystko potoczyło się wedle jego planu. Postąpił mądrze, pozbywając się Mortienvara rękami jego najlepszej generał. Z nim nie poszłoby mu tak łatwo, jak z nią. Teraz mógł się spokojnie napawać myślą, że osiągnął cel, który sobie wyznaczył odkąd żołnierze Monarvyn obudzili go spod głębokiego snu.

– Głupia dziewczyna nie wie, że teraz na zawsze będzie pod moją kontrolą – mruknął do siebie z ogromnym zadowoleniem. – Wkrótce zapomni o myśli o pokoju i skupi się na wojnie, która uczyni mnie władcą tego świata. Dopóki ma ten szafir, który jej podarowałem, będę widział wszystko i sterować jej ruchami…

Jego oczy błyszczały czerwienią na myśl o bogactwach i ziemiach, które dzięki Monarvyn będą należały do niego. Teraz pozostało mu już tylko siedzieć spokojnie i obserwować rozwój zdarzeń, które tylko rozpalą jego chciwość, która już nigdy nie zostanie zaspokojona. Będzie wymuszał na swej marionetce, by dawała mu więcej i więcej, a ona będzie myślała, że czyni to wszystko z własnej woli. Już się nie mogę doczekać twych pierwszych podbojów, pomyślał z nadzieją smok.

Koniec

Komentarze

Świat nie powala oryginalnością, fabuła też niespecjalnie.

Pod względem warsztatowym – mogło być dużo lepiej. Masz sporo literówek, powtórzenia, nieprawidłowo użyte słowa, pleonazmy, nieodpowiednie przypadki, zdania, w których gramatyka się posypała…

Babska logika rządzi!

Be­stia co­fa­ła się zwin­nie cof­nę­ła się przed ko­lej­ny­mi cio­sa­mi, po czym prze­pu­ści­ła na wo­jow­nicz­kę kontr­ata­ku.

W tekście zdarzają się różne błędy. Warto byłoby przeczytać opowiadanie i wyłapać choć literówki.

 

Spotkanie ze smokiem mocno trąci sceną z Hobbita ;) Jak rozumiem, była to główna inspiracja? Później dostajemy nie taką ostatnią intrygę, choć może i trochę naciąganą. Za to finał znakomity – smok wyrachowany i podły jak należy!

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Brakujące przecinki, w dwóch miejscach bodajże zjadłaś wyraz, zabawne literówki – czy poprawiałaś tekst przed publikacją?

Lojalność pani generał, mimo, że uzasadniona, jest strasznie naiwna. A naiwny dowódca to martwy dowódca. Nie kupuję tego. Podobnie jak tego, że pokonani nie wiedzieli o jaskini, a najeźdźcy znaleźli ją od razu.

Opisy do skrócenia lub przyciecia, lub uważniejszego stosowania – obecnie są nieoczekiwanymi spowalniaczami w lekturze.

Brakuje emocji, utopione – chyba – zostały w nadmiernej narracji i mało wiarygodnych elementach fabuły. Wolę obserwować rozterki bohaterów w ich dzianiu się, niż czytać serwowane pod nos w formie narracji.

Za to finałowy akapit – bardzo dobry. Smoczy. Chyba najpierw mialas to zakończenie, a potem próbowała jakoś doprowadzić do niego całe opowiadanie, co? Monivran, jesteś na portalu już dłużej, dlaczego nie zorganizowałaś sobie bety?

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Mam wrażenie, że ten tekst to niemal Tolkienowski fanfic. Aż sobie sprawdziłam, bo naprawdę źle by o mnie świadczyło, gdybym pamiętała takie pierdoły – mithril to metal, wymyślony przez Tolkiena, wydobywany przez krasnoludy w kopalniach Khazad-dum. W Twoim świecie też były kopalnie Khazad-dum? ;)

Jak to już Nazgul zauważył – scena spotkania ze smokiem jakby mocno zainspirowana “Hobbitem”. Zupełnie nie trafia do mnie, że zdobywcy od razu znaleźli grotę ze skarbami, o której dotychczasowi mieszkańcy nie mieli zielonego pojęcia. 

Relacje Monarvyn – smok – Dargetorn – Mortienvar są naiwne i niewiarygodne, popadające z jednej skrajności w drugą.

Warsztatowo też mogło być lepiej, miałaś jeszcze przecież kilka dni, żeby tekst dopracować.

Dziękuję wszystkim za opinię.  Jak patrzę na to opowiadanie z dystansu to stwierdzam, że lepiej by to wyglądało, gdyby jednak okazało się, że jednak dawni mieszkańcy wiedzieli o smoku, ale zachowywali to w sekrecie. Trochę rzeczywiście zawaliłam pod tym kątem. To opowiadanie będzie miało dziewięć miesięcy 15 września. Kurczę, ale ten czas leci :D.

Może drugie podejście do Smoczej przewrotności okaże się bardziej satysfakcjonujące. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Myślę nad tym, ale dopiero po zakończeniu konkursu “Dobro Złem Czyń”, bo chcę napisać na to opowiadanie i wysłać, zwłaszcza, że mam kilka pomysłów na tekst.

Mam nadzieję, że to kilka świetnych pomysłów, które sprawią, że opowiadanie będzie znakomite. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka