- Opowiadanie: araevin - Renascentia

Renascentia

Mój debiut na stronie Nowej Fantastyki. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze przy nim bawić. Serdecznie zapraszam do lektury!

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Renascentia

Pojawili się znikąd i spadli na nas jak śnieżna lawina. Nie było czasu na myślenie, a rozkaz Pedagoga był prosty: Uciekajcie, jeśli tylko coś pójdzie nie tak. To nie są żarty.

Biegnę więc ile sił w nogach. Kątem oka widzę tą wytatuowaną dziewczynę, która dołączyła do nas dziś rano, a blondyn z Dziewiątego Składu wyrwał kilkanaście metrów naprzód, mknąc jak strzała.

Za plecami słyszę głośny trzask, a zaraz po nim pełen bólu krzyk. Po teksturach drogi, wzdłuż której uciekamy oraz po fasadach budynków po obu jej stronach, przepływa fala wyładowania elektrycznego. Samochody mrugają liczbami. W jednym z okien grafika się zacina i wystrzeliwuje z niego bezkształtna plątanina brył i wielokątów. Serwer się haczy.

– Uważaj, po prawej! – krzyczy dziewczyna i faktycznie po kilku sekundach z wąskiej alejki przed nami wyskakuje trzech napastników. Celują w chłopaka z Dziewiątki i oddają strzały, jednak ten jest szybszy od kul. A właściwie wcześniejszy niż one. Z wprawą aktywuje Splot i chwilę później jest już koło nich, rażąc ich wyładowaniem i spopielając na miejscu. Jest dobry, nie ma co.

Ruszamy dalej. Słyszymy kolejne wyładowanie elektryczne, od którego aż zatrzęsło ziemią. Tam za nami musi dziać się istne piekło. Nie mam jednak czasu odwrócić głowy, by przekonać się jak wygląda sytuacja.

Przygotowywali nas na to latami, tłukli do łbów procedury i manewry, recytowali kodeksy i inne bzdury. Wszystko to w ułamku sekundy wyleciało mi z głowy, gdy tylko usłyszałem pierwsze uderzenie Splotu i krzyk umierającego Azjaty z Czwórki. Potem był tylko chaos i paniczna ucieczka, w której nie było miejsca na procedury i kodeksy.

Mijamy zakręt. Odgłosy walki cichną z każdym naszym krokiem.

– Tam… – rzucił blondyn, z trudem łapiąc powietrze w płuca i wskazując stojący na końcu ulicy budynek przypominający nieco urząd. Po kopule na jego szczycie co jakiś czas przebiegają wyładowania liczbowe, a cała fasada gubi momentami tekstury. Być może to efekt silnego nagromadzenia Splotu w krótkim czasie.

Wpadamy do środka i zatrzaskujemy za sobą drzwi. Dziewczyna pada na ziemię tuż za progiem i spazmatycznie łapie oddech. Blondyn z Dziewiątki rozgląda się wokół, szukając zagrożenia. Oczy lśnią mu niebieskim blaskiem. Jest gotów zaatakować w każdej chwili. Chyba on jedyny jest przygotowany na to, co nas tutaj zastało.

Wnętrze budynku wygląda, jakby przeszedł tędy huragan. Naprzeciwko wejścia ciągnie się długi korytarz. W jego głębi widzę regularne wyładowania, a moich uszu dochodzą głośne trzaski. Serwer jest chwiejny. Jak tak dalej pójdzie, wszystkich nas szlag trafi.

Pochylam się nad dziewczyną. Jest blada jak ściana i nadal nie może wyrównać oddechu.

– Wszystko gra? – pytam i chwytam ją pod głowę. Przyciska dłoń do brzucha. – Jasna cholera… – klnę, widząc krew. Oberwała.

– Nie mamy czasu, by się na nią oglądać – mówi blondyn. Głos ma spokojny i zimny.

– Stul pysk i lepiej mi pomóż – odpowiadam ostro i rozrywam koszulę na prowizoryczny bandaż. – Nie zostawię jej tutaj.

– Jeśli jej nie zostawisz, zginiemy wszyscy i nie wypełnimy misji.

– Chrzanię zatem tą misję. – Spluwam mu pod nogi i podwijam dziewczynie koszulę. Klnę pod nosem, widząc paskudną ranę. Kula przeszła na wylot. Splot utrzyma ją przy życiu jeszcze długi czas, ale jeśli nie otrzyma pomocy lekarskiej, umrze tak czy siak. Krew szybko krzepnie, niemniej czasu jest mało. Robię prowizoryczny opatrunek i pomagam jej dźwignąć się na nogi. – Byłoby szybciej, gdybyś mi pomógł – rzucam gniewnie.

Bierzemy dziewczynę pod ręce i ruszamy niestabilnym korytarzem zrujnowanego urzędu.

– Jaki jest więc plan? – pyta nagle blondyn, gdy dochodzimy do jakiejś większej sali, w której na ścianach porozwieszane są portrety oprawione w złote ramy. Ich twarze powykrzywiane są groteskowo, piksele nakładają się na siebie, a z trzech wystrzeliły bryły, podobnie jak z tamtego okna. Widok jak z horroru. Sportretowane maszkary odprowadzają nas spojrzeniami, a ja odpowiadam chłopakowi z Dziewiątki dopiero, gdy wchodzimy do kolejnego pomieszczenia.

– Musimy połączyć się z którymś z naszych – mówię. – Najlepiej z Pedagogiem, jeśli żyje. Ktoś żyć musi.

– A jeśli nie? – Pragmatyzm i chłód w głosie blondyna przyprawia mnie o gęsią skórkę. Lśniące nieprzerwanym, niebieskim blaskiem oczy, jeszcze bardziej zbijają mnie z tropu.

– Wtedy działamy na własną rękę. Odszukamy Źródło – jeśli tu jest – i wylogujemy się.

– A czym właściwie jest Źródło? – pyta niespodziewanie dziewczyna. Głos ma słaby, ledwo słyszalny.

Otóż to. Czym jest Źródło? Może być wszystkim. Nie przygotowano nas na odpowiadanie na to pytanie.

– Pedagog powtarzał, że sami się zorientujemy – odezwał się blondyn.

– Oby miał rację… – mruczę pod nosem.

 

* * *

 

To było, jeszcze zanim spadła pierwsza bomba. Choć właściwie każdy wiedział, że w końcu jakaś spadnie, że to kwestia czasu. To było, zanim padł pierwszy strzał. Choć każdy przeczuwał, że w końcu ktoś strzeli, a kula pomknie naprzód. To było, zanim stary świat legł w gruzach, tylko po to, by potem ostatkiem sił próbować ponownie podnieść się na nogi.

To było, zanim krzyk rozdarł ciszę, niczym rozpalona do czerwoności brzytwa rozdzierająca miękkie ciało. Zanim kalejdoskopowy wszechświat poszarzał i skurczył się do tego jednego, małego punktu rzeczywistości. Zanim czas wstrzymał swój bieg i uwiecznił tą chwilę jak na boskiej kliszy.

Wtedy się nie bałem, wszystko miało sens. Tak po prostu.

Strach przyszedł później.

 

* * *

 

Dziewczyna drzemie kilka kroków ode mnie. W końcu udało jej się usnąć. Blondyn z Dziewiątki też ledwo utrzymuje powieki w górze. Cud, że w ogóle jest w stanie zachować przytomność. Przebywanie tak długo w gotowości i w połączeniu ze Splotem wykończyłoby każdego.

– Połóż się – mówię w jego stronę. To go wyrywa z zamyślenia, wzrok mu przytomnieje. – Zdrzemnij się, ja będę czuwał. Jesteś wykończony.

– Dzięki – odpowiada i układa się koło dziewczyny, obejmując ją ramieniem. Jest zimno, ogrzeją się nawzajem. Jego twarz wykrzywia krótki skurcz. Czuję falowanie powietrza i zapach spalonych przewodów charakterystyczne dla odpalania Splotu. Chłopak prawdopodobnie poprzez transfer przekazuje jej część swojej energii. To da jej jeszcze kilka godzin.

Słońce już dawno skryło się za horyzontem, a na jego miejsce wszedł cyfrowy księżyc, rozświetlający miasto srebrzystym blaskiem. Skryliśmy się na szczycie jednego z załadowanych przez serwer wieżowców. Stąd łatwo obserwować otoczenie. Jesteśmy niemal bezpieczni.

Patrzę w dal, w miejsce, gdzie co jakiś czas ciemność rozświetla się błękitnymi błyskami. Jakby ktoś bawił się olbrzymią diodą i to ją zapalał, to znów gasił. Czy tam w dali nadal trwa jakaś pomniejsza bitwa? Który to skład? Czy w ogóle jakiś przetrwał? Cyfrowe wyładowania rozbiegają się po teksturach miasta, rozbijając się o budynki jak morskie fale o skalisty klif. Uszu dochodzą mnie stłumione wybuchy.

W zamyśleniu bawię się broszką w kształcie rozpościerającego skrzydła smoka z numerem „3” wyrytym pośrodku. W końcu sam łączę się ze Splotem.

Myśli opuszczają ciało. Zostawiam je gdzieś tam, w dole, a sam szybuję w sferze niebytu otoczony liczbami. Zgarniam je ku sobie i formuję serię algorytmów obronnych. Roztaczam je wokół miejsca, gdzie nasze zmaterializowane „my” rozbiły kryjówkę. Nakładam filtr i wizualizuję cały obraz. Algorytmy zawierały pole maskujące wykreowanej przeze mnie bariery, ale i tak jest ona widoczna, jeśli skupić na niej wzrok. Dokonuję kosmetycznych poprawek, ukrywając ją w stu procentach. Następnie przygotowuję cztery równania samoczynne, które odpalą, gdy tylko znajdziemy się w niebezpieczeństwie, a pierwsza bariera padnie (co jest niemal niemożliwe). Ostatnim działaniem wtłaczam w swoje żyły odrobinę środka pobudzającego. Z początku czuję nieprzyjemne pulsowanie moich materialnych skroni, ale to szybko mija.

Wychodzę ze Splotu. Towarzyszy temu nieprzyjemne świdrowanie podbrzusza i napad nudności. Opanowuję je jednak szybko. Mam wprawę. Nasuwam na głowę kaptur i obejmuje nogi rękoma, kryjąc się przed chłodnym wiatrem. Obserwuję rozgrywającą się w dali bitwę.

Tak mija noc. Na szczęście spokojna i cicha.

Blondyn budzi się pierwszy. Ma koszmarne wory pod oczami. Wygląda, jakby nie spał ani chwili. Jest blady i twarz co chwilę wykrzywia mu krótki, nerwowy grymas. Gdy wstaje na nogi, chwieje się i niemal przewróciłby się ponownie, ale udaje mi się w porę go chwycić. Delikatnie sadzam go na ziemi i zaglądam w oczy. Są srebrnoszare i puste jak u ryby. Niemal całkowicie wypompował się z energii Splotu. Szlachetny idiota. Zachciało mu się zgrywać bohatera. Gdyby przeciągnął transfer ledwie kilka minut, zwyczajnie by zginął.

Ponownie sięgam do Splotu i przekazuje mu część własnej energii. Nocne równania mnie wyczerpały, ale mam jej jeszcze pod dostatkiem.

– Czas nam w drogę – mówię, pomagając mu wstać. Dziewczyna wstała sama, idzie już też bez niczyjej pomocy. Oczywiście do czasu.

Kilkanaście minut później zostawiamy wieżowiec za plecami. Idąc z jego szczytu na dół, przygotowałem sondę i przeskanowałem całą mapę serwera w poszukiwaniu jakichś stref respawnowych. Wprawdzie naraziło nas to na wykrycie, ale to jedyny sposób, by szybko je odszukać. Powrót to naszej startowej strefy nie wchodził w grę, a błądzenie jak ślepcy we mgle, mijało się z celem. Skalibrowałem sondę na obszar moim zdaniem najbezpieczniejszy o średnicy trzech kilometrów. Uwinęła się w kilka sekund, wskazując nam dwie takie potencjalne strefy, choć z pewnością na całej mapie jest respawnów znacznie więcej.

– Powinniśmy się zakamuflować – odzywa się nagle dziewczyna, gdy kolejny raz przemykamy z jednej strony ulicy na drugą i kryjemy się w cieniu jakiegoś budynku.

– Musimy oszczędzać energię – odpowiadam.

– W każdej chwili możemy się podłączyć – wtrąca chłopak z Dziewiątki.

– I tym samym zwrócić ku nam oczy wszystkich na tym serwerze? Odpada.

Obelisk stoi na środku małego skweru, otoczony precyzyjnie przystrzyżonym żywopłotem z poskręcanych gałęzi obrosłych w purpurowe liście. Jego ciemną strukturę przecinają fluorescencyjne żyłki, pulsujące niczym krwiobieg. Chmury, które od rana zbierały się na niebie, krążą wokół niego, a sam menhir znajduje się jakby w oku cyklonu.

Strefa wydaje się pusta, ale dla pewności odpalam Splot i skanuję otoczenie w poszukiwaniu ukrytych przeciwników, jednak jedyną anomalią jest stojąca na środku skweru skała. Postanawiamy więc wyjść z ukrycia i szybko do niej podbiegamy.

Kładę dłonie na obelisku i łączę się z Siecią.

 

* * *

 

Z daleka wyglądało to jak płomień świecy. Jak gwiazda jakiegoś odległego, kosmicznego układu. Było piękne. Lecz jak coś tak nieskazitelnego, może być zarazem tak straszne, tak obrzydliwe i plugawe?

Ktoś z tyłu rzucił coś o masowych mordach. Inny dodał parę słów o odwecie ze strony Ligii. Pierwszy odparł, że jeśli Liga, to i Heffermayer rzuci co ma. Nagle trzeci głos: jak Heffermayer rzuci, to w ostateczności jedynie. Pierwszy na to: gdy do tej ostateczności dojdzie, to biada nam, powiadam, biada. A z tym już się każdy zgodził.

Horyzont rozpalił się dziesiątkiem płomieni, cały gwiazdozbiór wykwitł w tej dali. Biada, dudnił głos w głowie, biada nam wszystkim.

 

* * *

 

Zbliża się. Sztywny chód, ręce głęboko w kieszeniach płaszcza Karminowego Legionu, twarz skryta w cieniu głębokiego kaptura. Z tego cienia jeno blask błękitu żarzących się oczu. Idzie sam. Gdzie pozostali? Czy wszyscy zginęli?

Wytatuowana dziewczyna z… – właściwie, z którego jest składu? – chce coś powiedzieć, ale Pedagog ucisza ją oszczędnym gestem długopalcej dłoni, zanim ta jeszcze otwiera usta. Podchodzi do obelisku i klęka przed nim. Wygląda, jak pogrążony w żarliwej modlitwie pielgrzym u podnóża miejsca kultu jakiegoś pierwotnego, starożytnego boga. Mijają długie minuty, nim w końcu podnosi się i zwraca ku nam.

– Tędy. – Słyszymy jego chrapliwy głos, brzmiący jak warkot wilka. „Tędy”, wskazał kiwnięciem głowy, i już, i tyle. Jego gesty, jego postawa, napięcie, ta namacalna żałość i gniew, one dopowiadają resztę. Słowa są zbędne, wszyscy od razu się domyślamy.

Ruszamy we wskazanym kierunku.

Serwer gubi się w natłoku algorytmów, błędy wyskakują na każdym kroku. Jakiś wieżowiec unosi się kilkanaście metrów nad ziemią. Chmura sunie po jezdni, niczym bezkształtny samochód. Niewidzialna ściana zagradza nam drogę. Chodnik wystrzeliwuje ni stąd, ni zowąd pionowo w górę, ku burzowemu niebu. Rozbita szyba unosi się w powietrzu, jakby zatrzymana w locie w jakiejś bańce czasu. Drzewo drga w nieregularnych spazmach, przeskakując z jednego miejsca na inne w nieprzerwanej sekwencji niedokończonego dialogu decyzyjnego. Liczby błyszczą na każdym kroku niczym neony cyfrowego Las Vegas.

Pedagog idzie na szpicy, za nim ja, potem dziewczyna z Trzynastki (przyjrzałem się smoczej broszy), a tyły zamyka blondyn z Dziewiątki.

Zaczyna padać deszcz.

Pojawia się zupełnie znikąd. W jednej chwili go nie było, a teraz wisi w powietrzu tuż przed nami. Za naszymi plecami materializują się kolejne trzy. Z lewej okrążają nas cztery, a z prawej ucieczkę uniemożliwia mozaika splątanych tekstur. Nie ma czasu na myślenie, działamy instynktownie.

Splot aktywujemy niemal równocześnie. Eksplozja energii wielkości grzyba atomowego z potężnym impetem uderza w pobliskie budynki, które rozpadają się w ciągi przyczynowo skutkowe i rozbiegają na wszystkie strony świata. Niewiele myśląc tworzę pięć algorytmów i odpalam je w stronę najbliższych przeciwników. Nie widzę skutków, nie mam czasu nakładać filtrów wizualizujących. Zgarniam ku sobie kolejne serie liczb i wyrzucam je na wszystkie strony w postaci wielokrotnie złożonych równań piętrowych. Niemal bez namysłu kreuję ochronna barierę i umacniam ją samoaktywującymi się działaniami. Dzielę moją cyfrświadomość na dwie części. Jedną pospiesznie nakładam filtr, by zorientować się w sytuacji, a drugą komponuję kolejne wielogałęziowe drzewa decyzyjne, które miotam w stronę napastników. Aktywuję filtr i w końcu widzę pole bitwy. Dwóch pada spopielonych energią blondyna. Jeden imploduje do wielkości ziarna kawy pod wpływem mocy dziewczyny. Kolejnych trzech stapia atak Pedagoga. Sam skupiam się na umocnieniu barier ochronnych, nakładając jedną na drugą, szaleńczo łącząc jedne komendy w kolejne.

W ziemię uderza pierwsza kropla deszczu.

Zanim czuję uderzenie obcej energii, słyszę ryk alarmów algorytmów ostrzegawczych, które bezmyślnie i odruchowo wmontowałem w strukturę barier. Ktoś mnie trafia. Nim moje zmaterializowane „ja” uderza plecami w ścianę pobliskiego budynku, jakaś zabłąkana komenda pokazuje mi przewidywaną trajektorię lotu, a w osobnym oknie wyświetla potencjalne uszkodzenia ciała. Wiedziałem już o złamanym kręgosłupie, zanim faktycznie został złamany. Wiedziałem, że nie nie żyję, zanim jeszcze umarłem.

Jeszcze mam trochę czasu, ciało połamie się dopiero za jedną szesnastą sekundy. Gdyby tak…

Zgarniam kolejną sekwencję liczbową i tworzę szalony dialog decyzyjny, który zaprzeczyłby wszystkiemu, czego uczyli mnie w Akademii. Dzielę cyfrświadomość na kolejne części i komponuję algorytmiczną rozetę rozmiarów iście kolosalnych. Splot wokół mnie aż trzeszczy od natłoku równań i podziałek. Tysiące, miliony sekwencji.

Ciało uderza o ścianę. Kręgosłup pęka jak wykałaczka. Splot samoczynnie władowuje w wiotkie ciało terabajty energii, ale nie jest w stanie utrzymać pracy serca.

Rozpościeram cyfrskrzydła i przelatuję nad polem bitwy. Wokół mnie szaleje energetyczny huragan. Machnięciem cyfrogona zrywam tekstury z pobliskich wieżowców. Zionę równaniem wielokrotnie złożonym w jedynego pozostałego przy życiu przeciwnika, zamieniając go w pył. Wzlatuję wysoko ponad pole bitwy i zataczam wokół niego łuk, wypatrując tego, który zabił materialnego „mnie”.

Jestem smokiem.

Jestem Splotem.

 

* * *

 

Z czasem traci się poczucie realności, to ponoć normalne. Nie wiesz, czy to co widzisz, widzisz w rzeczywistości, czy to tylko projekcja, zbiór kolorowych pikseli; czy to co pijesz, to nie jedynie szereg jakichś komend; czy to co słyszysz lub mówisz, to nie raptem zero-jedynkowy ciąg liczbowy. Jesteś zagubiony, czujesz strach. W końcu zaczynasz wegetować, czekasz, czekasz, czekasz. Czekasz, choć właściwie sam nie wiesz na co dokładnie. A potem zdaje ci się, że sam jesteś jedynie informacją, zbiorem wieloelementowym, jakimś skomplikowanym ciągiem cyfr.

Jeśli masz szczęście, wyciągają cię szybko. Jeśli się spóźnią – cóż… Śmierć jest zawsze lepsza od agonii. Poza tym stwarzasz zagrożenie. Jesteś jak tykająca bomba zegarowa, która może eksplodować dosłownie w każdej możliwej chwili. Boją się ciebie bardziej nawet niż ty sam.

Gdy jednak masz szczęście i żyjesz, wskazują ci drogę, prowadzą za rękę i już nie jesteś zagubiony, już nie jesteś sam w ciemnościach. Choć trudno rzec, co byłoby gorsze. Wszak wtedy sobie przypominasz – wszystko, od samego początku. Ponownie widzisz te okropne, przerażające obrazy, o których już zdążyłeś zapomnieć, które już wyparłeś ze swojej zdruzgotanej pamięci. Obrazy zbyt mroczne, by spokojnie żyć, mając je w głowie.

Poklepawszy mnie po plecach, Jonatan Trickmayer podsunął mi pod nos paczkę papierosów. Poczęstowałem się. Sam również wziął jednego, pomogłem mu odpalić. Zaciągnął się potężnie i dopiero wtedy się odezwał. Wiele tamtej nocy mówił. Czasem przerywał na długie minuty i wpatrywał się wtedy we wskazówki zegara, jakby odpływał myślami w miejsca, o których mi opowiadał.

W tych opowieściach słońce i zielona trawa, szum morskich fal i krzyk mew, chłód śniegu na górskim stoku, gorąc piaszczystych pustyń, tajemniczość mrocznych jaskiń. Mistyczny monolog o ludzkim szczęściu, o pięknie życia, o majestatyczności dni minionych. Był już stary, więcej z tego pamiętał.

W moich wspomnieniach jedynie strach – mrożące krew w żyłach, paraliżujące ciało i umysł przerażenie. Resztę wyparłem. Pozostały tylko wybuchy i płomienie, krzyki i wystrzały, paniczna ucieczka i smród spalenizny. Gęsta, plugawa czerń.

Tej nocy pierwszy i ostatni raz widziałem, jak płakał. Strumienie łez spływały mu po policzkach, niknąc w gęstej, siwej brodzie. Przygryzał schowane w tym krzaczastym gąszczu wargi. Ramiona mu drżały. Mocno zaciskał kościste palce na moim nadgarstku. Prosił, przepraszał i szlochał na zmianę. W końcu zamilkł.

Jedną ręką sięgnąłem ku jego twarzy i zamknąłem mu powieki, drugą wyciągnąłem niedopałek spomiędzy sztywnych, zimnych palców. Skinąłem na pielęgniarkę i wyszedłem. Teraz to ja płakałem. Pierwszy i ostatni raz w życiu.

 

* * *

 

Jestem smokiem.

Przelatuję nad dachem wieżowca, zdmuchując z niego tekstury. Potężne bicie moich cyfrskrzydeł rozrywa algorytmy serwera, rozdmuchując je na wszystkie strony. Zataczam koła wokół stojących nieruchomo Pedagoga, dziewczyny i blondyna. Z góry widzę nienaturalnie wygięte ciało, które niegdyś należało do mojej cyfrświadomości. Jednak ani śladu zabójcy mojego dawnego „mnie”.

Świat w negatywie. Słońce lśniące czarnymi wstęgami, przebijającymi się przez fiolet rzednących już chmur. Błotnisty odcień nieba, jakby trawionego jakąś parszywą chorobą. Biało-niebieskie wieżowce, rzucające jaskrawe cienie na błękitne sieci ulic i błyszczące mrokiem latarnie.

Obniżam lot, teraz jestem tuż nad ziemią. Pedagog stoi odgięty mocno do tyłu, niemal dotykając plecami ziemi. Dziewczyna z Trzynastki zamarła w powietrzu, przypominając jakiegoś wojownika z filmu o wschodnich sztukach walki. Chłopak z Dziewiątki stoi niczym heros – nogi prosto, pierś wypięta, broda uniesiona, a wokół niego drobiny tekstur, rozbite mocą mojego zionięcia. Trwają w bezruchu, jakby zatrzymał się czas. Jestem szybszy niż jakakolwiek myśl, niż najszybszy przepływ danych.

Wszędzie wokół leżą zwłoki naszych przeciwników, nikt nie przeżył. Kto zatem mnie trafił? Kto zdołał przebić się przez niemożliwe do przebicia bariery? Kto zdążył to zrobić? Musiał korzystać ze Splotu, to pewne. Nie mógł jednak rozpłynąć się w powietrzu!

Spowalniam moje myśli do upośledzonego tempa ludzkiego. Czas wraca do swojej umownej „normy”. Pedagog przewraca się na plecy. Dziewczyna spada miękko na ziemię. Blondyna w końcu dosięga fala powietrza, ścinając go z nóg. Mija chwila, nim dochodzą do siebie i zauważają moje dawne ciało – martwą powłokę, ograniczającą mnie wirtualną projekcję mojego rzeczywistego ciała, które teraz siedzi wygodnie w fotelu w Bazie. Widzą złamaną, żałosną, kruchą skorupę. Tak mizerną, tak słabą, tak powolną. Blondyn bije to marne truchło po twarzy, sprawdza puls. Dziewczyna łapie się za głowę, ciągnie za włosy. Sądzą, że mnie stracili.

Tylko Pedagog patrzy na mnie, tylko on widzi smoka.

Nagle czuję, jak z dziką furią łączy się ze Splotem. Ułamek sekundy później posyła w stronę dziewczyny z Trzynastki morderczy algorytm, który zamraża krew w jej żyłach. Kolejne drzewo decyzyjne godzi w blondyna, zatrzymując pracę jego serca. Pedagog jest szybszy niż cokolwiek, co w życiu widziałem, jest szybszy nawet ode mnie.

Na mych oczach wzbija się w powietrze, porzucając swoje ciało, niczym wąż zrzucający starą, spękaną, bezużyteczną skórę. Płaszcz Karminowego Legionu opada na ziemię jak jesienny liść. Bije dwoma parami ogromnych cyfrskrzydeł, rozpędzając potężny huragan. Zionie numerycznym płomieniem, tworząc algebraiczny deszcz meteorytów. Bije kolczastym cyfrogonem, burząc budynki i wywołując trzęsienie ziemi. Sam jego ryk zdziera tekstury, rozbija cyfrowe konstrukcje. Potężny jaszczur zatacza szerokie koło wokół mnie, a potem szarżuje z wściekłością burzy z piorunami.

Odnalazłem mego mordercę.

 

* * *

 

Gdy ginie wirtualna projekcja, umysł operatora doznaje szoku. Szczęściarze umierają w wyniku gwałtownego wylogowania i bezbolesnego wyładowania elektrycznego. Ci, którzy szczęścia nie mają, doznają umysłowego upośledzenia i resztę życia (niezmiernie krótką) spędzają zależni od medycznego oprzyrządowania. Ludzie-rośliny. Do tej pory miał miejsce tylko jeden przypadek, gdy operator zachował świadomość i nadal mógł łączyć się z Siecią mimo cyfrowej śmierci. Paraliżu fizycznego jednak nie uniknął.

Dla porównania w trzech tysiącach pięciuset sześćdziesięciu dwóch przypadkach wirtualna śmierć skończyła się natychmiastowym zgonem operatora. W kolejnych przeszło dwóch tysiącach śmierć w Sieci kończyła się umysłowym i fizycznym kalectwem. W tym drugim przypadku prowadzono tygodniowe badanie potencjalnej poprawy ofiary wirtualnej śmierci, w celu stwierdzenia szansy na jej powrót do zdrowia. Oczywiście po negatywnym wyniku tegoż badania, obiekt uśmiercano. Utrzymywanie go przy życiu było niezmiernie kosztowne i zwyczajnie się to nie opłacało.

Co zatem pchało kolejnych ludzi do tego szalonego wyścigu? Potarłszy haczykowaty nos, Peter stwierdził, że to strach. Spytałem, co dokładnie ma na myśli. Nim odpowiedział, zamyślił się, wpatrzony w akwarium i zażył silnie miętowej tabaki. Rzekł, iż ludzie boją się, że tutaj umrą; że zginą, nie zobaczywszy nieba, słońca, gwiazd. Nie tych wirtualnych zbiorów pikseli z Sieci, ale prawdziwego, pięknego nieboskłonu. Boją się, że już nigdy nie poczują wiatru we włosach, nie usłyszą szumu fal; że przyjdzie im zginąć w tej dziurze, gdzie niebem są blaszane płyty, a gwiazdami żarówki energooszczędne.

Ten szalony wyścig daje im nadzieję, daje im światło w tunelu. Ryzykują, bo czują, że gdy przetrwają to piekło, otrzymają nagrodę, odzyskają utracony raj, który sami sobie odebrali.

Wtedy ostatni raz widziałem Pittmana. Zginął jak pozostali. Na pamiątkę zachowałem jego tabakę.

 

* * *

 

Jestem Splotem. Jestem smokiem.

A on jest dobry, zdecydowanie lepszy ode mnie. Zasypuje mnie lawiną skomplikowanych komend. Bombarduje mnie algorytmami i falami energetycznymi. Ciska we mnie potężne dialogi decyzyjne, od których Serwer rwie się i haczy. Od natłoku wyładowań energii palą się wirtualne ciągi przyczynowo skutkowe. Jeśli to potrwa dłużej, Sieć eksploduje.

Jego potęga mnie przytłacza. Algorytmiczna rozeta, która dała początek mojej obecnej formie, jest niczym w porównaniu z postacią Pedagoga. Jego cyfrświadomość jest tak złożona, że nie sposób się przez nią przebić. Jest wręcz nieprawdopodobnie nieludzko skomplikowana. Każda moja próba zhakowania jej, kończy się fiaskiem. Nie sposób się przebić.

Panicznie wznoszę kolejne bariery, które on zdmuchuje niczym domki z kart. Roztrąca moje osłony, jakby odganiał natrętne muchy. Jedynie jakaś nadludzka siła sprawia, że nadal żyję. Wpakował już we mnie setki terabajtów danych, a ja nie uderzyłem w niego ani razu.

Wirujemy wokół siebie z prędkością tornada. Jego ataki rozbiły słońce, strzaskały horyzont, zrujnowały ziemię. Tańczymy w niebycie, a taktem naszym zera i jedynki, bijące w szalonym tempie śmiertelnego metronomu.

Spóźniam się. W końcu musiało się to stać. Zaatakował z taką siłą, że zadrżał cały cyfrowy wszechświat. Wszystko trwało tak krótko.

– Dlaczego? – pytam, opadając w niebyt. Widzę, jak moje gadzie ciało rozsypuje się w locie na miliardy cyfr. – Dlaczego to zrobiłeś? Misja… Źródło…

Nie odpowiada. Zamiast tego pokazuje mi.

Seria stop-klatek. Tu pierwszy grzyb atomowy na terenie Iraku. Tu prezydent Stanów Zjednoczonych w trakcie przemowy w Waszyngtonie. Tu posiedzenie Unii Europejskiej w Brukseli. Tu tajna narada Japończyków z premierem Zjednoczonych Narodów Rosji. Tu konferencja ONZ w Nowym Jorku. Tu nieoficjalne dane statystyczne, pochodzące z przecieków – ofiary, ranni, wykresy, diagramy. Tu zniszczenia na Bliskim Wschodzie. Tu kontrofensywa Ligii Północnoafrykańskiej. Tu pierwsze projekty Baz. Tu początkowe koncepcje Sieci. Tu pierwszy zespół powołany do badań nad Splotem. Tu pierwszy operator-ochotnik, R. Jukko, Fin (próba zakończona śmiercią wolontariusza). Tu szczegółowy plan kompletnej Bazy w Monachium. Tu ostatnie zdjęcie zrobione na powierzchni Ziemi. Tu pierwszy oddział Karminowego Legionu (Pedagogiem Serb A. Garajević, a jego zastępcą Polak o nieznanym nazwisku). Tu relacja z początku Wojen Cyfrowych. Tu teoretyczna koncepcja Źródła. Tu pierwsza ofiara Wojen – Adrian McGrimley, Brytyjczyk. Tu szereg danych o Wirusie. Tu informacje o upadku Baz w Bordeaux i Sztokholmie.

Tysiące zdjęć. Czternaście lat najmroczniejszych dziejów ludzkości w ułamku sekundy.

– Dlaczego? – powtarzam, tonąc w otchłani. – Dlaczego to robisz? Kim jesteś? Czym jesteś? Po co ta szalona gonitwa za ratunkiem? Po co te beznadziejne poszukiwania Źródła? Po co to wszystko?

W odpowiedzi cisza. Dopiero wtedy czuję jego oślizgłe macki. Dopiero wtedy czuję jego destrukcyjne fale. Wżera się w struktury mojej cyfrświadomości, pochłaniając kolejne wiązania liczbowe, plugawiąc algorytmy, wypaczając moje myśli. Dopiero wtedy zdaję sobie sprawę z tego, że on mnie pochłania, pożera. Z każdą milisekundą ewoluuję w jakąś pokraczną formę, tracę samokontrolę, tracę władzę nad moim umysłem.

Wirus.

Był nim od początku, czy splugawił Pedagoga tak jak teraz mnie?

Staram się wyrwać z jego klatki, która zacieśnia się wokół mnie. Staram się wyplątać z więzów, które blokują moje myśli. Mój Boże, co za okropne uczucie, co za koszmarna śmierć!

Wtem widzę lukę. Nie zauważył jej? Pomylił się? Zbieram resztkę sił, ostatki energii i zieję desperacko pokracznym algorytmem. Byłby zbyt słaby, by zaskoczyć go jeszcze pół sekundy wcześniej, gdy toczyliśmy naszą nierówną walkę, ale teraz już wygrał, teraz nie musi się mnie bać, nie może już przegrać. Teraz chełpi się zwycięstwem, pastwi nad ofiarą.

Przebijam się i docieram do jego źródeł. Już się zorientował, już zbiera liczby, zagarnia serie zer i jedynek, już komponuje kontrofensywę i bariery. Za późno. Jest zwyczajnie za wolny. Zduszam jego czarne serce, niszczę plugawą duszę, rozczłonkowuję, miażdżę. Zabijam Wirusa.

A później sam umieram.

Jestem na łące, a wokół mnie ocean zielonej trawy. Plecy praży złoty blask słońca. W dole klifu szum morskich fal, nad głową krzyk mew. Jestem na górskim stoku. Pod nogami zgrzyt świeżego śniegu. W oddali mgła i mróz. Powietrze tak rześkie, tak czyste. Jestem na szczycie gigantycznej wydmy. Twarz tnie piach, poderwany z ziemi rwącym wiatrem. Gorąc i duchota takie przyjemne. Jestem w mroku jaskini, otulony chłodem i wilgocią. Gdzieś w dali błyszczą oczy nietoperzy. Jestem wszędzie tam, gdzie ojciec zabierał mnie w swych opowieściach. Jestem w tym pięknym świecie, który tak bezpowrotnie utracono.

Byłem przerażony.

Wtedy stałem się smokiem.

A teraz jestem szczęśliwy.

 

grudzień 2014 – styczeń 2015

Koniec

Komentarze

Smoki i SF to ciekawe połączenie, ale motywy cyberpunkowe, IMO, są dosyć wyeksploatowane – tutaj nowości nie dostrzegłam. No, może Splot, ale nie wyjaśniasz, czym on właściwie jest.

Jeśli chodzi o język, to interpunkcja szwankuje, słowo “ta” odmienia się nieco inaczej niż sądzisz, sporadyczne powtórzenia i literówki. Przynajmniej na początku, później już przestałam zwracać na nie uwagę. Widać tekst wciągnął.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za wskazanie błędów i konstruktywną krytykę. Wciąż szkolę swój warsztat i staram się ograniczać błędy do minimum. 

Co do niewyjaśniania czym jest Splot – było to celowe. Jako czytelnik lubię, gdy niektóre wątki w powieści/opowiadaniu są niedopowiedziane, a ja mam pole do gimnastyki nad moją wyobraźnią (czym to jest? jak właściwie działa? po co? dlaczego?). Robię więc to samo jako autor.

Konrad Dziewanowski

Gdy wsta­je na nogi, chwie­je się i nie­mal prze­wró­cił­by się po­now­nie, ale udaje mi się w porę go chwy­cić. 

Momentami strasznie nadużywasz zaimków. Tutaj, jedno zdanie, a trzy “się”.

 

Co do fabuły, przyznam, że wciągneło, a biorąc poprawkę, że nie przepadam za cyberpunkiem, to tym bardziej na plus. Co do splotu, to mam własne ( nie wiem czy słuszne ) wytłumaczenie, czym on jest. Więc to niedopowiedzenie ( subiektywnie ) nie działa na niekorzyść tekstu, a nawet skłania do refleksji. 

 

Warsztatowo nie jest źle, były fragmenty napisane naprawdę bardzo dobrze. Poza tym tekst ciągle utrzymuje swoje dosyć szybkie tempo, a to nie łatwe.

 

Ogólne odczucia, jak najbardziej pozytywne.

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Dziękuję za opinię i miłe słowa.

Nad błędami będę pracował i mam nadzieję, że nie powielę ich w kolejnym tekście.

Również pozdrawiam!

Konrad Dziewanowski

Wciąga ;-)

 

Mocno cyberpunkowy smok, trochę taka happy-endowa konwencja (wirus, który zostawia lukę w ochronie, lukę, której nie było?), ale skupiłeś się na samym starciu, zostawiając tło mocno niedopowiedziane – po co ludzie weszli w Sieć? Czy wojna atomowa rozegrała się na pełną skalę? Co usiłują uzyskać ci, którzy przetrwali, docierając do Źródła? Bez choćby paru wskazówek tekst sprowadza się po prostu do walki.

Tym niemniej, bardzo ciekawie przedstawionej, cybersmoczej.

 

 

EDIT:

kolejny tekst z użytkownikiem widmo, wlepiającym “6” – masakra, naprawdę macie tak niskie poczucie własnej wartości, że potrzebujecie “fake’owych” szóstek?

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dziękuję za opinię.

Co do niedopowiedzianego tła – jak wyżej – ja to lubię, więc tak piszę. Mógłbym rzecz jasna to wszystko napisać, bo ja to wiem, ale sam – jako czytelnik – czułbym się trochę rozczarowany postawieniem przez autora wszystkiego “czarno na białym”.

Oczywiście rozumiem, że innym może się to nie podobać, ale już jakiś czas temu wyleczyłem się z chęci usatysfakcjonowania wszystkich moimi tekstami. Skrycie wierzę, że gdzieś tam istnieje bratnia mi dusza, która podziela moje upodobania.

Co do fake’owej szóstki – mrs.laiho to moja młodsza siostra. Nie próbujcie sobie wyobrazić mojego rozczarowania, gdy się o tym dowiedziałem. Masakra? Z ust mi to wyjąłeś.

Konrad Dziewanowski

Masz kochaną młodszą siostrę – ja bym ją cmoknął i podziękował. I zaproponował, żeby poczytała np. teksty z Biblioteki, żeby mogła wyrobić sobie, przez porównanie, umiejętność oceniania.

 

Nie chodzi o “czarno na białym”. Chodzi o konstrukcję tekstu – sprowadza się do samej walki. Amen. Ma Bohatera – ok. Niby jakimś celem jest Źródło, ale tak naprawdę, to walka i tyle. I nic więcej.

 

Nie ma pogłębionej relacji między postaciami, roli Pedagoga i jego związku z “cyberkomandosami” czytelnik z ogromnym trudem może się domyślać, wstawiłeś scenę rozmowy ze starszym żołnierzem/człowiekiem – ale pozostawia ona więcej znaków zapytania niż możliwych tropów… Generalnie coś, co nazywamy “fabułą” – jest, moim zdaniem, u ciebie dość po macoszemu potraktowane. Za to widać rozmach, pomysł i nie najgorsze umiejętności ich przelania na papier/ekran.

 

O to chodzi :-) Kilka dodatkowych zdań i nawet bym nie pisnął – ale to ja.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Że jest kochana, to ja wiem i każdemu takiej życzę (a ja mam potrójne szczęście, bo mam aż 3 takie siostry).

Dziękuję za rady – z pewnością wezmę je do serca, przy kolejnym opowiadaniu. Napisałeś: “(…) pozostawia on więcej znaków zapytania niż możliwych tropów…” Nie ukrywam, że ja właśnie o tym pisałem, że to lubię.

A co do fabuły i tej wszechobecnej walki – gdy tak na to spojrzeć, masz rację. 

Dziękuję za rzetelną ocenę!

Konrad Dziewanowski

No, ale jak zostawisz zbyt “grube” niedopowiedzenia, to zostawisz czytelnika z tzw. łotdefakami… Generalnie, uwazam, że warto się zastanowić, jak to wyważyć. :-) Nie namawiam cię do zmiany stylu, tylko do bardziej świadomego zastanowienia się, co zostawić w tle, a co powinno być pokazane.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Rozumiem i będę nad tym pracował. Moja ocena “zrozumienia” “Renascentii” jest spaczona, bo ja wiem, o czym pisałem. Postaram się jakoś to wyśrodkować.

Konrad Dziewanowski

Proś o betę ;-) Opinie betaczytaczy pomoga ci zauwazyć, co jest, a co nie jest zrozumiałe dla czytelników.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Również mam wrażenie, że tych niedopowiedzeń tu jest trochę za wiele. Osobiście nie uważam, że wszystko musi być wytłumaczone od a do z, jednak w tym przypadku jako czytelniczka poczułam się pozostawiona nieco na lodzie. ;) I tak – masz rację – fakt, że Ty wiesz, o czym piszesz, innym nie pomaga. :)

Ale opowiadanie rzeczywiście wciąga, a jego Autor na pewno ma potencjał.

Widzę, że już kilka osób widzi ten sam problem. Będę pracował nad “rozjaśnianiem” moich tekstów. Tak krótkie opowiadania są dla mnie czymś nowym. Postaram się znaleźć złoty środek, by narzucić dostatecznie wiele światła na moje teksty, ale dać też pole do domysłów i własnych interpretacji. 

Dziękuję za komentarz i opinię, ocha!

Pozdrawiam!

Konrad Dziewanowski

Nowa Fantastyka