- Opowiadanie: Robert Oszczyk - Karczma "Pod Wilkiem" - cz. II

Karczma "Pod Wilkiem" - cz. II

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Karczma "Pod Wilkiem" - cz. II

Piwo i wygrana bitka znacznie poprawiły im humory. Andrzej zaordynował jeszcze sporą butlę gorzałki, a gdy w tej pokazało się dno, postanowił zapytać karczmarza o nocleg. Nie zdążył jednak. Siedzący przy oknie Jaremka zastrzygł nagle uszami jak żbik i wlepił w nie zaniepokojone spojrzenie, mało nie rozpłaszczając nosa na szybie.

 

– Co u licha?!

Wyjrzeli wszyscy. W świetle księżyca spostrzegli jakieś wysokie szare sylwetki przemykające chyłkiem po podwórcu karczmy. Dla doświadczonego żołnierza taki widok nie może pozostać obojętnym. W pierwszej chwili pomyśleli, że to Sapieżyńcy powrócili wyrównać rachunki. Być może w większej liczbie. Rodowicz wykrzywił usta, jakby miał splunąć. Zamierzał już powiedzieć coś pogardliwego, ale nieoczekiwanie głos uwiązł mu w krtani…

Zza ściany karczmy, za którą znajdowała się stajnia, wyraźnie usłyszeli głośne rżenie swoich koni. Właściwie rżeniem to było tylko na początku, bo zaraz przeszło w rozpaczliwy kwik, potem obłąkańczy wizg, a na końcu już tylko rzężenie. Po czym wszystko nagle ucichło. Spojrzeli po sobie, a zgroza zmroziła ich twarze…

Pierwszy wyskoczył zza stołu Rodowicz, ale nie zdążył przebyć nawet połowy odległości od drzwi, kiedy te rozwarły się z hukiem i stanął w nich pachołek karczmarza. Twarz matołka była blada jak kreda, a oczy rozszerzał mu zwierzęcy wręcz strach. Rodowicz zatrzymał się zaskoczony. Pachołek wyciągnął ku niemu ręce, postąpił dwa kroki i padł jak długi, gruchnąwszy łbem o podłogę, tak, że aż podskoczył stołek stojący opodal. Wtedy wszyscy ujrzeli cztery krwawe rany ciągnące się przez jego plecy. Koszula na plecach i portki na rzyci chłopaka czerwone były od krwi. Komuś niewprawnemu rany te mogłyby wydać się zrobione szablą, ale panowie bracia w lot poznali, że ciało zostało rozszarpane, nie rozcięte.

Zanim jednak którykolwiek zdążył skomentować ten fakt, już musieli przenieść wzrok na drzwi, bo rozległy się za nimi jakieś głuche pomruki i skrzypienie desek podłogi na ganku. A chwilę później ujrzeli w nich coś, czego widok nawet takim rezunom jak oni postawił dęba włosy na głowie…

Stwór miał lekko ze sześć stóp wzrostu. Stał na dwóch nogach jak człowiek; nieco pochylony do przodu, jakby czaił się do skoku. Jego muskularne cielsko gęsto porastała szara zszerszeniała sierść. Grube czarne paluchy u łapsk były zwieńczone zakrwawionymi sierpowatymi szponami. Na byczym karku monstrum osadzona była stosunkowo nieduża głowa przypominająca wilczy łeb. Bestia szczerzyła kły i łypała naokoło żółtymi ślepiami. Rodowicz cofnął się mimowolnie o krok. Stwór warknął ostrzegawczo…

I wtedy huknął strzał. To Jaremka wypalił z krócicy. Siła uderzeniowa ciężkiej ołowianej kuli wywaliła bestię aż na podwórze. Andrzej doskoczył i zatrzasnął drzwi. Drzwi były solidne, dębowe, otwierane na zewnątrz. Posiadały masywny rygiel, który Rodowicz natychmiast przeciągnął przez mosiężne strzemiona. Wątpliwe, aby i trzy konie dały radę je wyrwać.

Kobieta z dzieckiem wrzeszczała histerycznie. Prawosławny mnich już dawno trząsł się pod stołem jak osika. A blady jak papier karczmarz stał otępiały przy szynkwasie. Pod jego lewym łapciem szybko rosła kałuża moczu.

– Co to było, wasza miłość? – spytał Jaremka ledwo słyszalnym szeptem.

– A jak myślisz? – warknął Rodowicz, dopiero teraz dobywając szabli i pistoletu.

Zdanowicz natychmiast podszedł do ich stołu i odebrawszy krócicę Jaremce, zaczął ją ponownie ładować. Nie zdążył. Szyba w oknie wyleciała z brzękiem i pojawił się w nim łeb kolejnej bestii. Że kolejnej, poznali po ciemniejszej sierści. Rodowicz nie mógł wypalić ze swojego pistoletu, bo Andrzej stał na linii strzału, ale namiestnik nie stracił zimnej krwi. Walnął zza ucha kolbą krócicy w wilkołaczy łeb aż ta wypadła mu z rąk. Oszołomiona bestia osunęła się na moment na ościeże, a wtedy Andrzej złapał ją obiema rękami za sierść i szarpnął, wciągając nieco do środka. Nie musiał tłumaczyć Rodowiczowi, co ten ma czynić. Lisowczyk doskoczył i ciął ciężką batorówką, aż powietrze zawyło. Odcięty łeb spadł na podłogę, a cielsko osunęło się za okno.

Nie było czasu do stracenia. Jaremka zajął się ładowaniem broni, a Andrzej z Rodowiczem poodsuwali wszystkie stoły w kąt, żeby nie przeszkadzały w walce. Na podwórcu rozległo się przeciągłe wycie. Odpowiedziały mu następne. W stajni, za karczmą, na drodze, a nawet w lesie, o ile im się nie zdawało. Kobieta wciąż wrzeszczała, więc Rodowicz dał jej w pysk na uspokojenie. Natomiast Andrzej próbował indagować karczmarza o rozkład budynku. Udało mu się tyle dowiedzieć, że ze strychu nie da się wejść bezpośrednio do karczmy. Usłyszeli tam zresztą wkrótce ciężkie kroki, które niebawem ucichły. Jaremka sprawdził kuchnię. Było tam niewielkie okienko. Wątpliwe, żeby mogli nim przeleźć, ale Zdanowicz wolał nie ryzykować. Rzucił Jaremce pistolet i ładownicę i nakazał walić do wszystkiego, co się w tym oknie pokaże.

Wycie ustało.

– No, na razie dobra nasza – skwitował Rodowicz. – Ale na jak długo? Ile ich może być?

Andrzej wzruszył ramionami.

– Cztery najmniej. Myślę jednak, że przywiedli towarzyszy.

– Towarzyszy? O czym waść mówisz?

Namiestnik bez słowa wskazał łeb wilkołaka leżący pod oknem. Ale łeb nie był już łbem bestii. Był głową jednego z litewskich dragonów. Tego, którego oficer od psalmów nazwał Arturem. Lisowczyk pokręcił głową ze zdumienia.

– No, wiedziałem ja, że każden boćwina psubratem, ale coś takiego?… Co nam tedy czynić? Utrzymamy się do świtu?

Andrzej nie zdążył odpowiedzieć. Z podwórca doszedł ich głos. Głos dziwny, mrożący krew w żyłach. Głos istoty nienawykłej do ludzkiej mowy:

– No, panowie Polacy! Wychodźcie! Czemóż to nie wychodzicie?! Teraz możem się już spróbować.

– O, suka mać… – mruknął Rodowicz. – Gada ludzkim głosem. To nie byle szysz. Słyszałem…

– Wiem. Ja też o tym słyszałem – przerwał mu Andrzej.

A potem zawołał do okna:

– Chodźcie wy tutaj! Jedna nam droga.

– Wyłaźcie, bo karczmę podpalim! – odkrzyknął wilkołak.

Zapadła chwila milczenia.

– Mus nam wyjść – rzekł twardo Rodowicz.

Andrzej pokręcił głową.

– Rozedrą nas na sztuki jak tylko łby z karczmy wychylim.

– Lepsze to niż dać się popalić jak szczury!

– Trzeba uciekać. Nie ma innej rady.

– Jak? Konie nam ubili. Na piechtę daleko nie ujdziem.

Namiestnik nieco przyciszył głos.

– Koń Sapieżyńcy stoi u koniowiązu. Jego nie ubili. Po cichu odryglujem drzwi, potem w skok, najbliższym po kuli, w siodło i po zadzie. Może się przebijemy?

Lisowczyk przetarł twarz dłońmi, co zwykł był czynić myśląc intensywnie.

– We trzech na jednym koniu? Wątpię. Ale niech tam. Lepszej rady faktycznie nie masz.

Andrzej przywołał Jaremkę z kuchni i objaśnił mu, co zamierzają.

– A z tymi co? – młodzian wskazał mnicha, dziewkę i karczmarza.

– Jechał ich sęk! – warknął Rodowicz. – Sami mamy marne szanse.

Jaremka skinął głową. Wtedy nieoczekiwanie podbiegła do nich dziewczyna z dzieckiem. Upadła do nóg Andrzeja i zaczęła łkać w łamanym polsko-rusińskim języku:

– Pan, zabierz riebionka… Błagam, Pan… On lekki, nie zawadzi…

Rodowicz chciał ją odepchnąć, ale Andrzej powstrzymał go.

– Jeżeli nam dziś do piekła droga, to choć z jednym dobrym uczynkiem – rzekł.

Bez zbędnych ceregieli przejął dziecko od dziewczyny. Osesek spoczywał w długiej lnianej płachcie, która służyła za coś w rodzaju nosidła. Namiestnik przyłożył sobie dzieciaka ścisło do piersi, a Jaremka związał mu solidnie płachtę na plecach.

– Istne jasełka – mruknął Rodowicz, jednak protestować nie było sensu.

Cichcem odryglowali drzwi. W dłonie ujęli po szabli i pistolecie.

– Czuj duch – rzekł Rodowicz i pchnął drzwi.

Wyskoczyli na ganek, zbiegli z niego i natychmiast skierowali się w stronę koniowiązu. Andrzej widział dwa potwory stojące opodal okna karczmy. Widział, jak bestie ich zauważają i jak zrywają się do biegu w ich stronę. Mieli jednak nad nimi kilkanaście sekund przewagi. Andrzej dopadł konia, odciął szablą więzy, puścił ją na temblak i jednym susem wskoczył w siodło. Wierzchowiec wyczuwszy obcego jeźdźca, parskał i próbował czwanić, ale namiestnik ściągnął go ostro za uzdę i osadził w miejscu. Nadbiegł pierwszy wilkołak. Jaremka wystrzelił mu prosto w pierś. Stwór przewrócił się, przekoziołkował z rozpędu i wylądował niemal u stóp pana Rodowicza. Ten chciał go przyciąć szablą, ale bestia gwałtownie zaczęła wycofywać się na czworaka. Drugi potwór zatrzymał się. Z jego paszczy wydobył się przeraźliwy skowyt. Natychmiast odpowiedziało mu kilka innych z różnych stron. Rodowicz strzelił do niego, celując w łeb. Bestia zwaliła się na ziemię. Wprawdzie zaraz się podniosła, ale również poczęła się cofać.

– Na koń! – zawołał do nich Andrzej.

Najpierw na koński grzbiet wgramolił się Jaremka, potem, podawszy mu rękę, wciągnął za siebie Rodowicza. Lisowczyk smagnął płazem szabli zad wierzchowca i pognali przez błonie ku oświetlonej przez światło księżyca wstędze drogi. Goniło ich wycie rozwścieczonych bestii. Tuż przed traktem wyskoczył na nich kolejny wilkołak. Andrzej wypalił do niego, odrzucając go na bok, a gdy przelatywali koło niego, siedzący z tyłu Rodowicz zajechał mu jeszcze szablą przez pysk.

Najpierw gnali co koń wyskoczy, ale gdy już niepodobnym się stało, aby bestie mogły ich dogonić, coraz częściej dawali mu odpocząć. W końcu całkiem zwolnili, nie chcąc zajeździć go na śmierć. Jakoś nie uśmiechała im się nocna wędrówka na piechotę.

Do obozu dotarli dobrze po południu. Andrzej, oddawszy dzieciaka pod opiekę kapelana, natychmiast postawił całą sotnię na nogi i nie odpoczywając, poprowadził z powrotem ku przeklętej karczmie. Dotarli tam pod wieczór, ale niczego już nie zastali. Karczma stała jak ją zostawili, ale była zupełnie pusta. Nie było karczmarza, dziewki, mnicha. Nie znaleźli żadnego truchła ani owego odciętego łba. Nie było też żadnych szczątków ani śladów krwi. Zwiadowcy nie odnaleźli żadnego tropu, poza ich własnymi śladami. Zdanowicz zamyślał już nawet ściągnąć psy tropiące, ale wtedy przybył goniec ze sztabu z rozkazem natychmiastowego wymarszu.

Później jeszcze Andrzej próbował odszukać owych żołnierzy, przez swoich znajomych w litewskim kompucie, ale bez powodzenia. Jedynym namacalnym dowodem, że cała ta historia im się nie przyśniła, była, poza dzieciakiem, który koniec końców trafił pod opiekę sióstr, ta kalwińska księga psalmów, którą Andrzej odnalazł pod jedną z ław w karczmie i postanowił zatrzymać.

 

Koniec

 

Koniec

Komentarze

Postanowiłem jednak nie czekać do końca wakacji i dać drugą część opowiadania od razu. :) Tutaj jest link do pierwszej części:
http://www.fantastyka.pl/4,1266.html
Ponownie życzę wszystkim miłej zabawy podczas lektury i zachęcam do komentowania oraz oceniania. :)

no i nie zawiodlem sie. calosc oceniam na 6.

Zastanawiam się, jakim sposobem przeszła niezauważona przeze mnie część pierwsza. Nie z powodu wilkołaków, one nie za mocno mnie "interesują" --- z powodu przyjemności czytania czegoś napisanego ładnym, czystym językiem.
Pozdrawiam i życzę zdecydowanie pozytywnej reakcji Redakcji.

Ja także się nie zawiodłam i odczułam, że 6, którą wystawiłam awansem pierwszej części, była absolutnie zasłużona.

Pojawił się obiecany wątek fantasy i to w dwóch miejscach; po pierwsze wilkołak, po drugie tajemnicze zakończenie. Oba elementy oceniam bardzo pozytywnie, podobnie jak dbałość o wierność legendom - w końcu wilkołaka nie da zabić się zwykłą kulą.

Oczywiście ponownie wszystko oceniam na 6, gratuluję i pozdrawiam :)

Wątek fantastyczny zaznaczono już w pierwszej części, nie bez powodu litewscy dragoni czekali na księżyc ;>  5/6

Podtrzymuję swoje zdanie i ocenę z pierwszej części. Szóstka.

wszystko juz chyba powiedzieli inni, wiec ja powiem tylko, ze i mi sie bardzo podobalo. :) mam nadzieje, ze autor i opowiadanie zostana dostrzezeni.

pozdrawiam

Brawo. :)

Do mnie trafia. Nawet bardzo.

ciekawe

Obie części oceniłem na 6. Zakradł się maleńki błąd w archaizacji - jest "na piechte" (współczesne slangowe), a powinno być "na piechty", albo samo "piechty" (stosowane np. w XVIII wieku). Mam pytanie warsztatowe, z jakich źródeł czerpiesz słownictwo do archaizacji?

Dziękuję za wszystkie komentarze i celne uwagi. Z pewnością wykorzystam je w przyszłości. :)
Co zaś do pytania o źródła archaizacji, to po prostu opieram się na tym co przeczytam i usłyszę. Głównie na fragmentach tekstów z epoki, ale zaglądam też do panów Hena, Gierałtowskiego, Komudy, oraz innych autorów i szukam u nich ciekawych wzorców. :) Przede wszystkim jednak polegam na logice i własnym wyczuciu. Pamiętam, że w XVII wieku też musiał istnieć jakiś język potoczny, umożliwiający szybką i bezproblemową komunikację między tzw. szarymi ludźmi, a zwykły żołnierz, często prostak i cham, nie mógł raczej przemawiać językiem, który znamy z literatury. :)

Widać u Ciebie określony charakter, własny styl, chociaż - jak piszesz, i jak trochę widać - jest w samym tworzywie podobny do sposobu pisania Sienkiewicza, który ktoś nazwał "bluszczowatym". I nie miało to znaczenia negatywnego. Ja jednak próbuję podobne czasy (końcówka XVI w.) opisywać właściwie zupełnie bez stylizacji/archaizacji. Nie wiem, jak to wychodzi.

Nie uważam, żeby konieczne było obowiązkowe stylizowanie wszystkich tekstów, których akcja rozgrywa się w XVI/XVII wieku, czy w ogóle w przeszłości. Chyba kluczowe jest tutaj znalezienie stylu, który będzie się nam (autorom znaczy się) podobał i którym będziemy się z przyjemnością (i przede wszystkim z łatwością) posługiwali. Jeżeli sami będziemy łamać sobie na stylizacji języki (jak na jakiejś mowie elfów), to co dopiero czytelnicy? ;) Wyjdzie sztucznie i irytująco. Ja uwielbiam te wszystkie soczyste archaizmy, ale staram się, żeby nie przesłaniały sensu dialogu, jego tempa i zabarwienia.

Nie jest t mój klimat. Ale napisane w sposób nie dający miejsca na krytykę. Gratulacje.

Naprawdę świetne opowiadanie! Można wczuć się w ten niebezpieczny świat.

Polecam przeczytanie tego opowiadania z motywem "Attack At Sea", Stuarta Chatwooda. Pomimo tego, że zostało nagrane na potrzeby innych klimatów, to i tak daje po wyobraźni. Tak czy siak, świetne czytadło. Tylko jakoś nie mogłem sobie wyobrazić tej ucieczki trójki dorosłych facetów na jednym koniu. Nie jestem jakimś specjalistą od koni, dlatego nie będę się wymądrzał. Po prostu wydało mi się to lekko naciągane ;).

No cóż, normalnie nie jeździ się na koniu w trójkę, ale i sytuacja nie była normalna. :) W każdym razie to jak najbardziej wykonalne, a jak mówi stare rzymskie przysłowie: lepiej byle jak jechać, niż dobrze iść. ;)
Dzięki za komentarz. Pozdrawiam.

No, muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem!
Fajnie się czytało, wciągneło i w ogóle super atmosfera... szkoda tylko, że takie krótkie :-(
Chętnie bym ocenił, ale niestety nie mam jeszcze dość punktów, więc sorry.
Pydr. Paul

Dzięki za komentarz i cieszę się, że się podobało. :)
pzdr

Tak jak napisał paulttrogue - zdecydowanie za krótkie, chciałoby się więcej, bo tekst jest bardzo dobrze napisany. Stawiam najwyższą ocenę. :-)

Dzięki. Obiecuję, że kolejny mój tekst będzie dłuższy. ;)

Przeczytałem obie części, pozostaje mi pogratulować :)

Rewelacyjne opowiadanie! Wartka akcja, piękny język i fajne dialogi w świetnym stylu. Bardzo mi się podobało, a muszę zaznaczyć, że zazwyczaj nie leżą mi sarmackie klimaty ;)

Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić to pan Rodowicz dający kobiecie "w pysk na uspokojenie". Wydaje mi się że to trochę za dużo. Nie wiem, może wynika to z mojego braku znajomości realiów, ale jakoś mi to zgrzytnęło. Z klasyki gatunku znam tylko Sienkiewicza, a tam takich kwiatków nie było ;)

Poza tym, suuuper! Pisz dalej!

Dzięki. :) Owszem, piszę cały czas. Chociaż teraz trochę w innych klimatach.
Co zaś do dania w twarz kobiecie, to trudno byłoby oczekiwać takich momentów u Sienkiewicza, który tworzył w zupełnie innej epoce. Bardziej romantycznej, rzekłbym. :) Myślę jednak, że bliższe siedemnastowiecznej rzeczywistości wojennej jest zachowanie moich bohaterów (prostych żołnierzy, pochodzących ze szlachty szaraczkowej), niż dworskie maniery różnych panów Skrzetuskich i Wołodyjowskich. ;)

Dobry klimat. Powiedziałbym, że to takie siedzenie samemu na ganku w mroźną noc przy zgaszonym świetle w domku położonym w samym środku lasu. Człowiek się rozgląda... i nieczuje sie pewnie.Brak utopijnych opisów cieszy moje oko, zbędne ględzenie w czasie walki rzadko kiedy wychodzi na dobre (tu pewnie batorówka by pordzewiała zanim oddzieliłaby wlikołaczy łeb od reszty ciała dlatego tym lepiej więc, że ich nie ma :) ) Mości panowie- chłopy jak się patrzy równe i konkretne. Nie wzdychają, nie płaczą ino rąbią kiedy trzeba.. a w obronie życia trzeba aż nad to. Ktoś wyżej powiedział, że Rodowicz nie potrzebnie daje kobiecie "w pysk". W moim spojrzeniu, kiedy postawiłem się w sytuacji pana Rodowicza, czyli będąc w otoczeniu wilkołaków, które szczerzą zęby w celu innym niż uśmiech starałbym się skupić jak najbardziej, i także nie chciałbym być rozproszonym przez kobiecy pisk (który znając z autopsji nieraz mógłbym porównać do pisku Nazgula!). Piekąc taki placek trudno jest by po wyjęciu z pieca nie zapachniało Sienkiewiczem (ale wzór to przecie wielki i naśladowania godny więc dlaczego by się próbować na siłę od niego odcinać? ). Oby każde następne opowiadanie było jeszcze lepsze.

Brak utopijnych opisów cieszy moje oko, zbędne ględzenie w czasie walki rzadko kiedy wychodzi na dobre
Jestem dokładnie tego samego zdania. :) Śmiać się chce, kiedy czyta się te wszystkie opisy walk, w których współwalczący, a nierzadko i przeciwnicy, dyskutują ze sobą, silą się na ironię i spowiadają ze swoich planów (obowiązkowo kończąc złowieszczym chichotem). ;) Cieszę się, że się podobało i dzięki za komenta. Jeżeli lubisz opowiadania w tym klimacie to polecam swój drugi tekst:
http://www.fantastyka.pl/4,915.html
http://www.fantastyka.pl/4,916.html

Myślałem, że wolę raczej realia mediewistyczne - do czasu.
Ten tekst jest GENIALNY, czyta się go z czystą przyjemnością.
Zico nie zastanawiałeś się nigdy nad dłuższą formą literacką ?

Dzięki. To miłe. :) Cieszę się, że się podobało.
Co zaś do pytania, to tak - piszę też dłuższe rzeczy. Ale jeszcze za wcześnie, żeby myśleć o opublikowaniu książki. :) Póki co, zapraszam do lektury swojego drugiego opowiadania na tym portalu, a wkrótce do lektury mojego opowiadania w NF.

pzdr

Bardzo fajne opowiadanie, niezły klimat. Miło się czytało. Pozdr.

Bardzo fajne opowiadanie, niezły klimat. Miło się czytało. Pozdr.

Dzięki. Także pozdrawiam. :)

Nowa Fantastyka