- Opowiadanie: Eivrel - Bękart Apokalipsy

Bękart Apokalipsy

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Bękart Apokalipsy

­ Młody jesteś, lecz pokonałeś niejedno zło. W tobie wiara i moc silna. Lubisz się z magią. To dobrze. Musisz wiedzieć, że nie zawsze w naturze trwała harmonia. Ziemia pamięta czasy, że magia – co się dziś bratasz z nią – nie słuchała. Ale szalała i niszczyła okrutnie. Korzystasz z jej potęgi, jednak nie znasz całej. Nie wyobrażasz sobie. Ta siła zdolna zabić wszystko, co w wodzie i ponad. Zbuntować się i kres przynieść światu, który ci miły. Tak już bywało. Ziemia pamięta.

 

***

 

Dominik ihr Ethnicny zmierzał do wyznaczonego miejsca wizyty i rozważał sprawę. Plotki głosiły: nieznane monstrum na lądzie. Sieje postrach, ludzie nie wiedzą, co robić. Zmierza do wody. Nie mógł być pewien, ile w tym prawdy. W rzeczy samej, wieści nie brzmiały typowo. Zdarzało się, że wyrzuciło wodną bestię na suche. Wtedy sztywniaki bywały nieporadne w obliczu nieznanych mocy. Ale i one liche, a magia przecież jedna (pomijając techniczne niuanse). Ostatecznie decydowała przewaga liczebna. Siła złego na jednego (tutaj akurat przeciwnie). „Zmierza do wody”. Może w tym tkwi sedno? Skoro wraca – niech lezie! Niech się martwią! Ale czy byliby aż tak głupi?

Sam jeden rozszarpie za zniewagę, cwaniaczków! Stopę który zamoczy, nie wyjmie już!

Jednak nie, nie o to chodzi. Odrzucił myśl. Za ich honor nie ręczył, ale mądrości nie odejmie. Zaprzestał rozmyślania. Dowie się wszystkiego od boss-maga ziemi. Konkretny gość. Lubił go. Co prawda większość rozmów przeprowadzali oficjalnie, ale Dominik znał się na duszach. Wyczuł brata.

 

***

 

Czekali, gdy nadpłynął. Wokół kręciło się wielu magów, duchownych i zwykłych gapiów. Pośrodku zamieszania unosiła się wizytowa łódź podwodna, obok blask roztaczał spory, przeciwpodsłuchowy sześcian magiczny.

Nie rozgryzł sprawy, ale wiedział jedno: jak już fatygują się osobiście – zapowiada się konkretna impreza.

Wszyscy pozdrawiali i ustępowali z drogi. Wpłynął do strefy wespół z gośćmi.

Gdzie nie spojrzeć różne odcienie szarości przeskakujące z miejsca na miejsce z dużą częstotliwością.

Stanęli naprzeciwko siebie. Za szkłem był człowiek ubrany w koszulę, spodnie podtrzymywane szelkami. Siedział na fotelu, na kolanach trzymał klawiaturę. Skinął głową. Ethnicny nie do końca pamiętał obowiązującą konwencję prozaicznych gestów, nie zaprzątał sobie głowy głupotami. Tego samego spodziewał się po rozmówcy. Machnął macką jak zazwyczaj. Człowiek wprowadził polecenie i rozpoczęła się ekspozycja dostosowanego do rozmów abstrakcyjnych translatora. Projektor umieszczony przy dachu łodzi rzucił hologram przedstawiający model komunikacyjnych tentakul. Spod okna wysunął się system fotokomórek i laserów kalibracyjnych. Dominik wyeksponował buławy. Jako że nie po raz pierwszy korzystał z tłumacza, wzorcowanie wymagało jedynie namierzenia kilku punktów referencyjnych i skanu kontrolnego, bez konieczności rejestrowania każdej ssawki czy haczyka z osobna.

Po chwili mogli cieszyć się możliwością (nie do końca) swobodnej konwersacji.

– Dominiku ihr Ethnicny, boss-magu wód wszelkich – przymilił się – zaszczytem dla mnie gościć w twych toniach!

– Rubi Onegday, boss-magu lądów niezmierzonych! Cała przyjemność po mojej stronie!

Czytali, potem patrzyli sobie w oczy. Kalmar w te maleńkie ślipia, w których nijak szło cośkolwiek ujrzeć. Człowiek w te okręgi wielgachne, przez które miałby koszmary, gdyby nie znał właściciela. Nawet w porównaniu z innymi Architeuthis sapiens Dominik wypadał ogromnie. Osiem metrów mantle length, dwadzieścia cztery całkowitej. Płetwy od głowy przez płaszcz ciągną – ale to nie płetwy. Nieregularne, pomarszczone, zwężające się i rozszerzające raz płynnie, raz ostro „płachty śmierci”. Macki z pięcioma rzędami przyssawek zakończonych haczykami, na buławach dwanaście. Wygląd, który sugeruje: „uciekaj, lub od razu umrzyj ze strachu”.

Pospólstwo machało, że specjalnie się takim zaczarował. Nieprawda. Chociaż nie wiedział, czy któryś z przodków w genach nie mieszał. Ale podejrzewał, że samo tak wyszło. Kiedy możesz się magicznie odrzucić na sto metrów w pięć sekund, mało wydajne płetwy nie stanowią o przetrwaniu. Kwestia zachowania życia nie dotyczyła magów, tylko osobników, na których skupiali uwagę. 

– Niestety nowiny, które niosę, nie są najweselsze.

– ,,Co ty nie powiesz?” – przemilczały członki Dominika, po czym drgnęły:

– Patrzę uważnie w twe słowa.

– Ląd nawiedziła przedziwna bestia – podjął Onegday. – Obrzydliwa i paskudna. Cielsko wielkie na sześć metrów, grube i rozlazłe. Kupa mięcha, flaków i czego jeszcze. Łapy wyrastają tu i ówdzie, ale pokraczne. Ni płetwy, ni szpadle. Chodzi ledwo. Pełza raczej, albo turla się. I najgorsze: ryj. Morda ciężka na szyi dziesięciometrowej, którą ciągnie jak ogon. A wygląda strasznie – pomarszczona, bąblami pokryta, rogami, bliznami naznaczona. Oczu jeno się domyślać w gąszczu skaz. Dziury widać, lecz czy to nos, nie stwierdzisz. Nędza, ohyda i rozpacz. Tylko pysk rozciągnięty, w nim kły pokaźne. Jedyne, co zdrowe.

– Chcesz stwierdzić, że nie sprostałeś niedołęstwu?

– Owszem, ale z osądem zaczekaj. Bo jak żałośnie potwór się prezentuje, tak magię roztacza gigantyczną i rujnuje wszystko na swej drodze. Sam też ataki przyjmuje, jakby ich nie zauważał.

– Niespotykane – przyznał kalmar. – Jakimi konkretnie czarami raczyłeś bestię?

– Dominik – zwolnił tempo, wyraźnie oddzielając zdania. – Ja ogłosiłem mobilizację. Wezwałem wszystkich magów z całej Ameryki. I z reszty kontynentów wielu się przestrzeliło szybami transportowymi, żeby pomóc.

Ethnicnego zamurowało. Mało by machnął mackami i tłumacza rozstroił, ale powstrzymał się i unosił w wodzie nieruchomo jak żyrandol. Onegday ciągnął:

– W pięćdziesiąt głów dzień cały ciskaliśmy najsilniejszymi czarami. A toto nic, tylko  czasem zmieni kierunek pełznięcia, ale też nie za bardzo. A jak się zeźli – miota mocą, że szczęśliwy, kto wstanie. Ośmiu odeszło na wieki, świeć panie nad ich duszami.

Oderwał ręce od klawiatury i wykonał znak krzyża. Dominik przeżegnał się w myślach. Był wstrząśnięty.

– Do czego to podobne? Co to za stwór?

– Ano właśnie! To jest pytanie. Wszystko wskazuje, że będziesz miał okazję go poznać.

– Zmierza do wody – dokończył Ethnicny.

– Tak. Zaprzestaliśmy natarcia i ewakuowaliśmy ludność.

– Naturalnie. Kiedy?

– Jutro powinien doczłapać do brzegu.

– Aha.

Rozmowa stanęła w martwym punkcie.

– Jeżeli to wodna magia, macie dużo większe szanse.

– Tak – odpowiedział. – „Jeżeli” – pomyślał.

Trzy mgnienia potrwała zaduma i przywołał się do porządku. Uderzył w oficjalne tony:

– Dziękuję, boss-magu lądu, za poinformowanie mnie o wszystkim i próby zgładzenia potwora.

– W każdej chwili możesz liczyć na pomoc z góry.

Wymienili uprzejmości, zmówili Ojcze nasz (Ethnicny cztery razy nim tamten skończył) i zdjęli barierę.

Sprawa śmierdzi, rozmyślał. Skoro gadzina taka mocna, dlaczego taka słaba? I inteligencji nie wykazuje, nie chełpi się pychą belzebubią? Może w wodzie odżyje. A jeśli to Trójjedynego próba? Ale żeby Bóg metodami diabelskimi się posługiwał?! Nie przystaje to do miłosierdzia!

Jednego był pewien: „do imprez to ja mam nosa”.

 

***

 

Dostali wiadomość, że jest w wodzie. Wyczuli, jak moc drga złowieszczo. Zmobilizował wszystkich magów Atlantyku. Na wezwanie stawiło się dwadzieścia pięć osób, czerwień bojową przybrawszy. Ambitnych, młodych chwatów, doświadczonych starych wyg na czele z legendarnym bossem. Wszyscy gotowi ukierunkować całą siłę w ofensywę. Paradoksalnie potwór zagrażał i chronił jednocześnie zważywszy na zagęszczenie szczególnych indywiduów. Byliby się pozjadali sami, gdyby nie cel wspólny. 

Szczęśliwie wróg wszedł na pustkowiu. Najbliższe miasto ośmiornic znajdowało się czterdzieści kilometrów na północ. Uratowani od konieczności przeprowadzania manewrów w ekstremalnie płytkich wodach przyczaili się na granicy szelfu. Zwiadowcy informowali, czy nie zmieniał kierunku. Płynął w głębiny.

Plan był prosty: utrzymywać dystans, aby nie narażać życia. I czarować, ile Bóg da! Po pierwsze: żeby zabić. Po drugie, jeśli nie umrze, żeby oddalić od miasta. I jednocześnie uzyskać czas na kolejny atak – tu schemat się zapętlał.

Wreszcie ujrzeli. Wyłonił się z granicy widoczności, ale w sposób nie przywodzący na myśl ostrego natarcia. Z przodu wystawała gęba niczym ubabrany w błocie zębiasty kij oblepiony przeróżnymi śmieciami. Przebierał kończynami z mizernym skutkiem.

 Żadne z ciebie wodne straszydło, pokrako brzydka.

Wyczekali, aż zbliży się na trzydzieści metrów. Naraz skoczyli, by przesłonić północ. Zwartym szykiem po pięć osób na rząd i kolumnę; ściana kalmarów wściekłych i połyskujących. Wymierzyli w przeciwnika tentakule, z których uciekła seria jaskrawych wstęg. Powstał układ: nieznany stwór – ściana śmierci, zespolony magiczną energią niby-piorunów. Rozświetliły toń, by oznajmić wszem i wobec scenę mordu. Czar sprawiał gwałtowne podniesienie temperatury, co dla biologicznych celów bywało zgubne.

 Ostrzał zajął nie więcej jak sekundę, moc rozpierzchła się na powrót. Kilkadziesiąt par oczu śledziło efekt, który zdumiał sprawców. Bestia zachwiała się, jakby otrzymała kuksańca i popłynęła dalej. Jednak nie trwożyli się. Dominik szybko zakomenderował przygotowanie do kolejnej próby. Uderzyli.

Nic i nic, po którym coś w ból przechodzące. Potem wróciło czucie i obraz. Czego? Kalmary, ile kalmarów! Dryfują bezwładnie, modyfikując wodno-mięsistą mozaikę. Ostatnia wróciła pamięć, nakładając zrozumienie na kalejdoskopowe doznania. To monstrum odpowiedziało z nawiązką na „zaczepki”. Boss-mag zebrał siły i zawiesił pole uzdrawiające. Zdezorientowana kompania pobudziła się, a potwór oddalał jednostajnie. Dogonili go. Zreorganizowali szyk na większym dystansie. Ethnicny zamachał na znak zmiany zaklęcia. Czarowali. Tym razem bez efektów wizualnych – atak odnosił się do innej domeny. Drgnęli, gdy magia zbuntowała się złu, zgęstniało pole dobra. Każda najmniejsza skaza sumienia rosła i kłuła umysł. Wróg zareagował spazmem. Niczym to jednak, myśląc o katuszach, jakie powinien przeżyć świadomy grzesznik. Nie tędy droga.

Ethnicny zasygnalizował odmienną strategię. Zawzięli się i napięli mięśnie. Wytaczali bowiem najcięższą artylerię.

Jeśli to nie da rady, to już chyba nic!

Macka szefa wykonała ruch. Wystrzelili. Zaklęcie dezintegrujące osobę, z ciała wypędzające duszę. Kres życia pomknął w błyskach!

Stwora silnie odrzuciło. Skręcił w bok i… tyle. Najgorszy z czarów odebrał jak niekorzystną zmianę strumienia wody. Zespół zaaferował się przez jawną kpinę z najpotężniejszych mocy. Nie znali prawa, które pozwalało paskudzie dychać. Co dopiero sunąć niewzruszenie.

– Istis! – mignął Dominik na partnera. – Dowodzisz dopóki nie wrócę. Trzymajcie dystans i kontynuujcie spychanie.

– Dokąd zmierzasz, mistrzu? – zapytał bez cienia emocji. W rzeczywistości był podniecony jak mucha na oborniku, ale lubił zgrywać rutynowo działającego profesjonalistę.

Boss odpływał już, kiedy zostawił odpowiedź powszechnym gestem:

– Jak trwoga, to do Boga.

Zniknął.

– Ucieka, cwany – pokazał Beterda Alegz, najmłodszy z magów.

Ale trwał w sądzie osamotniony. Gdyby zapytać, kto z Ojcem żyje w najlepszych stosunkach, prędzej by Dominika wskazali, niż kogo duchownego. Nawet pewnie i papieża (choć tego publicznie przyznać nie wypada). Toteż przeczuwali, że po rzuconym mimochodem przysłowiu klęski nie należy oczekiwać, lecz zwrotu akcji. 

 

***

 

Czy może być coś gorszego od masowego mordu? Śmierci w liczbie, której nie umiesz nazwać? Potęgi, która burzy ład; wymazuje miłość, uczucia? Nikogo nie szczędzi, by linie, co od niepamiętnych czasów ciągną, przerwać nieodwracalnie?

Nie wiem, mój drogi. Nie wiem, czy słowo „gorszy” zachowuje znaczenie.

Ale jedno chcę przekazać. Jeśli coś czasy, o których prawię, przetrwało – miej się na baczności.

I nie lękaj się. Nie straszę ciebie. Rozważ słowa, które może kiedyś wykorzystasz:

 

***

 

Zwolnił tempo nad gujotem. Mimo że odległość spora, już dochodził blask. Delikatny, ale narastał z wolna razem z mistycznym nastrojem Boskiego Wzniesienia. W pobliżu Rzędu Chwały biła intensywna poświata i przestał być pewien, czy więcej wody, czy magii obmywa skrzela. Niebiański żywioł skupiony niesamowicie. Drogę  zastąpił strażnik, ale usunął się, nim Dominik dokończył wykonywać znak zakonu.

– Chciałbym zostać sam.

– Tak jest!

Wpłynął na miejsce, a kilkudziesięciu duchownych w drugą stronę. Dobrze, że się nie lenili, pomyślał. Ale to mi trzeba się sprawą zająć.

Wyrażał grzeczności, nie zdając sobie sprawy z kontrastu, cały bowiem trwał nabuzowany w bojowych barwach.

– Najmocniej mi przykro, że przerywam, ale potrzebuję rozmowy na osobności – kręciły haczyki. – Spłyńcie mi z oczu, bylebym powtarzać nie musiał!- wtórowała postawa.

Tak też się stało, nikt nie śmiał wystosować sprzeciwu. Nic już nie mąciło wody, tylko boss-mag pośród dwóch rzędów wbijanych od pokoleń chitynowych piór najznamienitszych magów. A przed nim cud. Nieustannie błyszczący, wielki i masywny, majestatyczny gladius samego Jezusa Chrystusa, Syna Bożego. Jego trzeciej inkarnacji, w której zaszczycił Ziemian pod postacią głowonoga.

Dominik bez zwłoki zabrał się za modlitwę. Pozdrowienie AnielskiePańską zmówił i przeszedł do rzeczy. Uważał, że nie jego rolą formuł klepanie, a z autopsji wywnioskował, że Trójjedyny się z tym zgadza.

Boże, widzisz sam, jaka sytuacja. Nie wiemy już, co czynić. Proszę cię o pomoc.

Nic nie zobaczył, więc wymachał kilka Zdrowasiek. Dostrzegł zbłąkaną rybę, której nie wystraszyła skupiona moc. Przycupnęła na świętym piórze, wtedy zorientował się, że dokonał złej klasyfikacji. Mała, jasna. Dzióbek maciupki. Dwie sztywne nogi oddalone od głowy. Rozpostarła duże, niekształtne płetwy. Skojarzył obraz z hologramami, które widział od ludzi. Przecież to zwierzak z góry, co lata w powietrzu! Co nie powinien tu być!

Ucieszył się, bo zrozumiał, że otrzymał odpowiedź na modły. Zbliżył się do zwierzęcia. Patrzył. A ono poskromiło obawy. Wszystko dobrze. Bóg panuje. Potem przekazało konkretne zdanie. Nie wiedział w jaki sposób, ale w umyśle pojawiło się:

W niebiosach ratunku szukasz, kiedy szaleńcy zdolni zaleczyć twe rany.

Gołąb „odleciał” wysoko. Pewnie w chmury, do aniołów.

No to świetnie. Mam odpowiedź. Ale właściwie… Co z tego rozumieć? Szaleńcy i rany? Czy to jakiś szyfr? Nie, nie bawisz się w gry. To musi być coś dla mnie. Coś oczywistego.

I zawirował w miejscu, gdy uświadomił sobie.

No jasne!

Szalony Zur Mirak należał do postaci ekscentrycznych. Zapowiadał się pojętnym magiem, jednak na pierwszy plan wybiła skłonność do bajęd. Plecenia historii niestworzonych, przepowiadania przyszłości i straszenia wszystkiego co pływa. Tak oto  opisywał zagładę szelfowych miast, nadejścia potworów, śmierć sławnych osobistości. „Dziwak” drgali, taki przydomek pejoratywny otrzymał, który przylgnął na zawsze. Historia jednak odmieniła sposób wspominania: pogardę i szyderstwo zamieniła na szacunek oraz bojaźń (Dominik akurat utożsamiał oba ostatnie pojęcia). Jedna rzecz mogła to sprawić: wszystko, co przepowiedział, spełniło się. Co do joty. Nikt już nie śmiał się z Szalonego.

Spotkali się, gdy pióro starego proroka ciągnęło na Rząd. Wtedy Ethnicny wysłuchał strasznego monologu, którym przeraził się na dobre (młody był, a Mirak już poważany). Opowieść traktowała o przeszłości. O złej przeszłości.

Słowa wracały, przywodząc lęk. Zganił się, że nie pomyślał o zajściu wcześniej.

Jaki związek lekcji Miraka z pokraką? Czyżby ona pochodziła z wrogich czasów?

Zastanowił się nad rzuconą na koniec radą: „Rozważ słowa (…)”. Zaczął intensywniej analizować. Żarówka zapłonęła.

Dzięki ci, Boże!

Wystrzelił się na pole bitwy.

 

***

 

Armia lawirowała przy niedraśniętym przeciwniku. Ucieszyła się, widząc, że szef wraca z rozwiązaniem.

Śledź wie, czy to da coś, myślał. Ale trzeba próbować. Głąby na przemocy się znają, ale jak przychodzi do kombinowania, wysiadają. Co by beze mnie zrobili?

Zatrzymał się przed bestią, ona coraz bliżej. Wszyscy patrzyli, czym też ciśnie stwora. Jeszcze podpłynął, że mackę wyciągnąć. Wtedy rzucił zaklęcie, gapie zamarli w przerażeniu. Z potężnej energii, ciosu morderczego, których się spodziewali – nic nie ujrzeli. Ponieważ wódz, lider Zakonu Magii rzucił na zło gigantyczne Eupatie! Na bydlę niepokonane zabawowy czar, który umila czas na spędach. Wprawia kalmary w radosny nastrój, wypełnia szczęściem. Ale moce nieczyste tylko się wzdrygają. Jak teraz obserwatorzy, którzy zaczęli domyślać się znaczenia sceny. To ich teoria: nie ma szans na wroga. Zagłada wszystkim. Dominik chce tylko osłodzić ostatnie chwile.

Byliby skłonni uczynić coś impulsywnego, jednak zsumowanie efektów psychicznego załamania z silnie działającym czarem sprawiło, że nic nie zrobili. Swoista równowaga pozwoliła obejrzeć zdarzenie do końca, którego finał zaskoczył ponownie.

Dziwadło zatrzymało się tuż przy Ethnicnym. On powtarzał radę Szalonego jak mantrę:

Gdy trafisz na siłę mocarniejszą, której pokonać nie sposób – zastanów się najpierw. Czy ona pragnie walki?

Zbliżyli się tak, że się zetknęli. Cały czas utrzymywał silne pole. Stwór wyraźnie uspokoił się. Wykonywał wolne, miarowe ruchy. Przede wszystkim: śmiałka nie ugodziła żadna moc.

– Cóż się dzieje?! – machali podnieceni.

– Kompani, spokojnie. – Bynajmniej obaw nie rozwiał. Musiał dodać: – Że brzydkie, silne i obce, założyliśmy: wrogie ma zamiary. Nic bardziej mylnego. Wygląd i moc straszne, bo nienaturalne. Został okaleczony. Atakuje, ale kto pierwszy? Broni się zdezorientowany. Prawdą jest, że zwierzak przetrwał najczarniejszą epokę. Makabrę, która wykorzeniła gatunki liczne, włączając potężne dinozaury. Kto się uczył, ten wie.

– To co to jest? – zapytał Istis.

– Gad morski, na moje oko. Niewyrośnięty – odpowiedział, kojąc zakonserwowanego i zmutowanego magicznie Terminonatatora ponteixensis. Na pewien odrażający sposób – słodki widok.

Nagle pokazał:

– Alegz! Nadpłyń no tu!

– Ja?

– Teraz ty czar rzuć, zajmij się gadem – rozkazał Dominik.

– Ja mam się stworem opiekować?

Boss wyjaśnił rzeczowo:

– Tak, masz to zrobić.

Młodzieniec żachnął się, ale zdusił złość i wykonał polecenie.

I ma szczęście, myślał Ethnicny, bobym dziób rozerwał. Z gówniarzami trzeba krótko. Inaczej na głowę nalezą.

– Musimy zorganizować schronienie i doglądać zwierza. Zgodzicie się, więcej nie chcemy, by się denerwował.

Przyznali rację i zaczęli śmiać z nieoczekiwanej puenty.

Dominik odpłynął, a jego chwała i cześć rosły wraz z wieściami obiegającymi Wszechocean. Tak jak zazwyczaj.

 

Epilog

 

– Doprawdy, niesamowita historia. Całe szczęście, iż Opatrzność Boża stale nad tobą czuwa!

– I ja rad jestem.

Widział, że myśli w sztywniaku krążą podobne, ale należało kwestie pokazać widocznie. Po coś w końcu poprosił o spotkanie.

– Rubi, duże to szczęście, że gad nie okazał się groźny. Jednak takie rzeczy nie dzieją się przypadkiem. Nie wstają magiczne mumie po milionach lat zagrzebania, ot tak. Nie wiemy, jakie zmiany zwiastuje zdarzenie.

– I ja podobnie uważam – przyznał. – Powinniśmy zachować czujność i obserwować, co się dookoła dzieje.

– Prawda.

Patrzyli na siebie w zrozumieniu.

– W razie czego, w każdej chwili możesz liczyć na pomoc z góry.

– I ty zawsze wodnych mocy bądź pewien.

 

Koniec.

Koniec

Komentarze

Pierwsza sprawa: stylizacja.

O ile na początku dosyć konsekwentna (momentami, budująca nawet klimat) to pod koniec już potraktowana “po łebkach”.

 

Tekst w ogólnym rozrachunku, wcale nie jest źle napisany. Jest trochę“drobnicy”, którą napisałbym inaczej, ale nie wpływa to w wielkim stopniu na odbiór tekstu.

 

Fabuła. Początkowo wydała mi się osobliwa. Ale później było lepiej. Opis wyglądu stwora wielce przypadł mi do gustu. No i finał – przyznam, że nie tego się spodziewałem. Myślałem, że będzie klasycznie: łupu-cupu. Ale może lepiej, że tak się nie stało. Twoja końcówka, nawet intetesująca.

 

Ogólnie: przeczytałem bez bólu. Jest dobrze, ale liczę, że będzie jeszcze lepiej;)

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Dzięki za opinię, pozdrawiam również :)

Skromny fp: www.facebook.com/Eivrelinho

Niezłe-niezłe. Potrzeba chwili, żeby się przyzwyczaić do specyficznej konstrukcji zdań, ale ostatecznie budują one pewien klimat. Ciekawy jest ten świat ochrzczonych głowonogów. Udana jest fabuła z twistem co do zamiarów stwora. Jedyny minus tekstu jest taki, że brak w nim chwili wytchnienia. Być może przydałoby się nieco bardziej rozbudować scenki od modlitwy do końca, żeby – choć na koniec – uspokoić opowiadanie. 

No, czekamy na kolejne opowiadanie ; )

I po co to było?

Hmmm. Stworzyłeś bardzo interesujący świat. Przesłanie też ciekawe, chociaż lekko oczywiste.

Stylizacja faktycznie – początkowo męczy, ale w końcu można się do niej przyzwyczaić.

Jestem na TAK.

Babska logika rządzi!

Mnie stylizacja męczyła do końca, jednak doceniam i rozumiem jej zastosowanie. Pomysł ciekawy, nieco efekciarski, ale nieźle opisany.

Tylko że, cholera, to kompletnie nie moje klimaty. 

Niestety, nie była to łatwa lektura. Niektóre zdania, nader osobliwie składane, okazały się dla mnie mało czytelne. Stylizacja irytująca, choć do przeżycia. Pomysł niezły, ale nie porywający. Przeczytałam bez większego bólu, ale niebawem pewnie nie będę pamiętać o tym opowiadaniu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Morał jak morał, nienowy. Co mi pasuje? Trzecie przyjście Mesjasza, pod postacią głowonoga. No jakoś nie pasuje, i już… Co pasuje? Reszta. Scena spotkania i rozmowy dwóch boss-magów – bardzo dobra. Mniej więcej od połowy spodobał mi się również styl. Charakterystyczny, wyrazisty – tyle, że nie nadający się, moim zdaniem, do dłuższych form.

Ciekawe opowiadanie. Niewątpliwie nietuzinkowe. Do stylizacji trzeba się co prawda przyzwyczaić, ale jak już człowiek się z nią oswoi, czyta się całkiem przyjemnie. Pomysł też bardzo fajny. Z jednej strony taka kreacja świata aż prosi się o jakieś szersze rozwinięcie, z akcja zyskuje na wartkości poprzez pobieżne potraktowanie realiów. Szkoda tylko, że na końcu okazuje się, że to wszystko było właściwie bardziej rozbudowaną baśnią z morałem.

Niemniej nie żałuję czasu poświęconego na lekturę. 

Koncepcja świata i postaci oryginalna, zdecydowanie. Styl – nie każdemu przypadnie do gustu, dla mnie dość ciężkostrawny. Fabuła – nie przypadła mi do gustu.

Ciekawie było przeczytać kawałek “inny” niż większość, ale gdyby był dłuższy, pewnie nie dałabym rady.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dziękuję wszystkim za komentarze :) 

Skromny fp: www.facebook.com/Eivrelinho

Gratuluję piórka i kolejkuję, by nadrobić zaległość… :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

To było… ciekawe. Specyficzny styl, ale pasujący do opowiadania. Do stylizacji dało się przyzwyczaić, choć czasem zgrzytało zestawienie jej z wyrażeniami typu “do imprez to ja mam nosa” itp. Fabuła baśniowa, z morałem, ale przyznam, że nie spodziewałam się takiego zakończenia. Natomiast świat i bohaterów uważam za największe zalety tego tekstu. Aż prosi się o coś dłuższego w tym uniwersum.

Jeśli Autor tu jeszcze zagląda – warto byłoby na spokojnie przejrzeć tekst, bo ostało się nieco byczków, a “nie prawda” w wyróżnionym opowiadaniu trochę razi.

Pozdrawiam.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Dziwny to tekst, bardzo nietypowy. Urzekł mnie jednak stylem od pierwszych zdań. Choć też wzbudził pewną konsternację, bo z początku ni wuja nie mogłem pojąć, o co tu chodzi. I osobiście uważam to za swoisty nietakt ze strony autora, bo co innego kluczyć, by zachować jakiś fajny twist na koniec, a co innego rzucić kogoś na zupełnie obce wody bez słowa wyjaśnienia, a za to z prikazem: “Radź se!”. Zakończenie też trochę zbyt wyświechtane, by cieszyć. Niemniej w sposób niezwykle plastyczny i dla mnie atrakcyjny stworzyłeś świat bardzo ciekawy i przekonywujący.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

W sumie ciekawe i zabawne.

Nowa Fantastyka