- Opowiadanie: uradowanczyk - Zbliźniaczone

Zbliźniaczone

Tekst zainspirowany po części filmem “Wiem, kto mnie zabił”. Uważam, że jego scenarzysta spieprzył dobry pomysł i za to powinien odpokutować w Mc Donaldzie na zmywaku.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Finkla, regulatorzy

Oceny

Zbliźniaczone

Sandra i Adela, bliźniaczki. Śliczne i symbiotyczne. Podobne jak dwie krople wody. Te same złociste loki, drobny, zadarty nos, odstające uszy. Jadłyśmy obie jak na komendę, zasypiałyśmy o tej samej porze, jednocześnie zapadałyśmy na te same choroby. Synchronicznie wypadł nam pierwszy mleczak, pierwsza miesiączka i wzorzysty paw na tarasie po nadużytym martini. Podobne przypadki budowały między nami osobliwą więź, chociaż jedność czasu, miejsca i akcji bywała kłopotliwa. Gwarantowała na przykład poranną przepychankę do klopa.

Pewnego wieczora odkryłyśmy w sobie zdolności telepatyczne. A było to tak. Pomagając mamie w kuchni, ni stąd ni zowąd odebrałam sygnał, mentalny przekaz, który zwizualizował się przelotnie w mojej świadomości. Pochodził z pewnością od rozmarzonej Sandry. Jej oczami zobaczyłam czarne, upstrzone gwiazdami niebo, kratery na horyzoncie, kłęby pyłu wzniecane radosnymi podskokami i lody malinowe w ręku. Spaceru po jałowym globie nie mogłam jej zorganizować, za to z kuchni przyniosłam jej kilka kulek zmrożonego przysmaku. Przez uchylone drzwi podejrzałam, jak Sandra patrzy przez teleskop na łysą glacę Księżyca. Usłyszawszy skrzypienie, oderwała oczy od lunety i wybałuszyła je na mnie. Zdumionym wzrokiem przeskoczyła parę razy między moją twarzą i miseczką z apetyczną zawartością.

Gdy rodzice odkryli nasze talenty, wkręcili nas w tryby showbiznesu. Dziennikarze, konferansjerzy, celebryci zapraszali nas do telewizji, gdzie wygłupiałyśmy się, zgadując jaką cyferkę druga z nas narysowała za kotarą. Potem dostałyśmy własny show, wydałyśmy książkę, serię ciuchów i linię kosmetyków. Zarobiłyśmy trochę kasy. Ja oszczędzałam, Sandra realizowała najdziksze fantazje, między innymi lot w stratosferze.

Gdy stuknęła nam dwudziestka, znalazłam chłopaka, Rolanda, Sandra zaś zadeklarowała się jako wieczysta singielka. Lubiliśmy we troje chodzić na imprezy. Pamiętnego lipcowego wieczora dwa tysiące czterdziestego roku poszliśmy do Central Parku. Wmieszaliśmy się w tłum ludzi dzierżących flagi, lampiony lub butelki szampana. Ledwo zdążyliśmy, by na gigantycznym holoekranie zarejestrować moment, gdy ceramitowa bańka dotykała czerwonego gruntu. Na całej Ziemi wystrzeliły korki, siknęły pieniste strumienie. Następnie kula wysunęła drabinkę i uchyliła klapę. Z lądownika wyszedł ludzik w skafandrze i pomachał do kamery. Oto właśnie człowiek wylądował na Marsie. Sandra z Rolandem fetowali, a ja po prostu cieszyłam się szampanem i ich rozdziawionymi komicznie paszczami. Jak nasi pradziadkowie mieliśmy swoje pokoleniowe doświadczenie. Z tym że ja… ja zawsze byłam bardziej przyziemna.

Rok później Roland znalazł sobie inną miłość. Starzy postanowili mnie wkurzać daremnym współczuciem, za to Sandra nie miała głowy do podtrzymujących na duchu pogawędek. Wręcz przeciwnie – buzowała wówczas podnieceniem, bo przeszła pierwszą selekcję ochotników do bazy na Księżycu. Mnie chandra nijak nie opuszczała. Przeciwnie, mimo terapii wpadłam w depresję. Pewnego dnia napełniłam wannę, zanurzyłam się w ciepłej wodzie i podcięłam sobie żyły. Nie dane było mi odejść w pokoju. Widziałam jak przez mgłę rozmyte światła, krzątaninę, słyszałam głuche terkotanie modułu resuscytacyjnego i wrzaski Sandry, wyzywającej mnie od popierdolonych idiotek, szamoczącej się z ludźmi w bieli. Potem straciłam przytomność.

Wracając na łono szarej rzeczywistości, zastałam czuwającą przy łóżku bliźniaczkę wraz z rodzicami. Obejrzałam sobie przedramię obwiązane bandażem aż po łokieć. Odtworzyłam w pamięci ostatnie wydarzenia.

– Skąd wiedziałaś, co chcę zrobić? – zachrypiałam.

– A stąd, głupia cipo – burknęła i uniosła rękę. Nadgarstek szpeciły dwa paskudne sznyty. – Od razu wiedziałam, co się święci, natychmiast gdy się pojawiły. Nie rób więcej takich numerów. Ktokolwiek wart jest twojego cierpienia, ten na cierpienie cię nie narazi.

Potem długo rozmawiałam z rodzicami, podczas gdy współjajowa straciła dla mnie zainteresowanie. Nic dziwnego: na ścianie grał telewizor, akurat leciała inauguracja gigantycznego tokamaku, który miał stworzyć czarną dziurę na Ziemi.

Wkrótce potem cholerna siostrzyczka zrewanżowała mi się za oszpecenie. Zdarzyło się to tuż po porannym siku – zaswędziała mnie noga poniżej pachwiny. Ze zgrozą przyglądałam się sinej plamie, rozlewającej się na skórze po wewnętrznej stronie uda. Ostatecznie znamię przybrało kształt baniastogłowego grubaska, majstrującego przy prostokątnym obiekcie. Natychmiast pstryknęłam fotę z bransolety, włączyłam funkcję głos-na-tekst i posłałam siostrze ememes z zapytaniem: wiesz coś o tym?

Sandra odesłała mi zdjęcie tatuażu. Wyobrażał on selenonautę, wbijającego amerykański sztandar w powierzchnię Księżyca. Pamiętasz, że brzydzę się tatuażami – nagrałam w odpowiedzi. – Mogłaś to wziąć pod uwagę.

Nie czekałam długo na reakcję.

Wczoraj odrzucili moją kandydaturę – pisnęło z głośniczka. – Z powodu blizn na ręku. Komisja wyśmiała mnie, gdy wyjaśniłam, skąd się wzięły. Wycina się jednostki z przejściami i kartoteką. Żegnaj, Księżycu.

Ze złości trzasnęłam zegarkiem o podłogę.

Jednak nie potrafiłam się długo wściekać na siostrę bliźniaczkę. Poniekąd zresztą czułam się winna. W końcu dla tej fanatyczki planowanie kosmicznych wypraw było sensem życia. Dlatego Sandra zamilkła i ignorowała moje próby nawiązania kontaktu.

Kiedy podbój Marsa i Księżyca zdążył się opatrzeć, świat oszalał na punkcie czarnej dziury. Prawdę mówiąc, na początku dziwotwór ten zwisał mi frędzlem kosmatym, ale nie mogłam się od niego opędzić. Atakował z radia, bilbordów, holowizorów. Stał się największą fascynacją ludzkości. I frustracją naukowców.

Jeden z nich, profesor Dawid Inkelbaum, zadzwonił do mnie pewnego majowego wieczora. Jako szef projektu, zaprosił mnie i siostrę do zwiedzenia tokamaku.

Jak za czasów wspólnoty dusz, pojawiłyśmy się w ośrodku o tej samej porze. Podałam Sandrze rękę. Zlekceważyła ten gest. Podeszła bliżej i uścisnęła mnie mocno. Popłakałam się jak dziecko. Wyjęłam pośpiesznie chusteczki, by otrzeć łzy. Zaczęłyśmy gadać, łamiącymi się ze wzruszenia głosami. Naszą paplaninę przerwało dopiero znaczące chrząknięcie.

Inkelbaum gapił się na nas jak urzeczony, a jego oczy błyszczały.

– Drogie siostry van Trotten, jesteście moją ostatnią nadzieją – oświadczył.

– Na zbadanie czarnej dziury? – domyśliłam się.

Profesor skrzywił się.

– Prostuję to w mediach na każdym kroku, ale jak grochem o ścianę. No nic, powiem jeszcze raz. Na razie wygenerowaliśmy horyzont zdarzeń. Czy czai się za nim czarna dziura, to akurat jest bardzo wątpliwe. Może tam być na przykład świat równoległy, gotów do współpracy albo zasiedlenia.

Zapraszającym gestem badacz wskazał platformę indukcyjną. Przebraliśmy się tam w hermetyczne kombinezony przyczepione taśmami do solidnego relingu. Dwie zbrojone płyty, dotychczas szczelnie złączone, rozwarły się z sykiem. Ukazały nam przesmak nicości.

– Niech panie bacznie obserwują.

Uczony wziął gruby, metalowy pręt i zanurzył go w czerni. Niewidzialne ostrze natychmiast ucięło jego większą część. Profesor wyjął kikut i zademonstrował błyszczącą srebrzyście, idealnie gładką powierzchnię profilu.

– Nie możemy wyjąć ani kawałka z tego, co tam włożymy. Nawet atomu, nawet elektronu. Nic stamtąd nie dociera: ani energia, ani materia. Nie rejestrujemy fal elektromagnetycznych, fotonów ni w ogóle żadnego promieniowania. Przepływ jest jednostronny. Wrzucaliśmy tam już różne urządzenia – nadajniki, roboty nawet zwierzęta. Nie dostaliśmy żadnego sygnału zwrotnego. Dlatego skręcamy się z ciekawości, co tam właściwie jest.

– Skoro dziura zasysa powietrze, zapewne jest tam próżnia – domyśliłam się.

– Niekoniecznie – wyjaśnił profesor. – Atomy gazów tam wpadają, ale nie mogą wrócić, bo od drugiej strony bariera jest nieprzekraczalna.

– Zaraz, zaraz! – olśniło mnie nagle. – Czy pan czasem nie chce posłać tam którejś z nas?

Inkelbaum odpowiedział miną skruszonego psotnika. Ale to nie jego reakcja mnie zaniepokoiła, lecz Sandry. Rozpoznałam na jej twarzy znaną od lat mimiczną sekwencję: najpierw marzycielskie spojrzenie, a potem bezczelny uśmiech á la Pippi Pończoszanka. Zapowiadało się niezłe zamieszanie.

– Rozważaliśmy z międzynarodowymi zespołami różne pomysły na skuteczną komunikację z nadwymiarem – ciągnął naukowiec. – Fale grawitacyjne, atomy splątane, wiązki strun, aż w końcu ktoś rzucił hasło: telepatia. Wtedy przejrzałem wszelkie dostępne materiały na ten temat. I stwierdziłem jedno – jedynymi uczestniczkami udanego przekazu telepatycznego jesteście wy, drogie panie.

Na twarzy Sandry ekscytacja przegrywała właśnie walkę z euforią.

– Nawet o tym nie myśl! – zagroziłam.

Ale było już za późno. Siostra połknęła haczyk.

– Wchodzę w to – oświadczyła.

– Oszalałaś! – wrzasnęłam. – Życie ci niemiłe? Koniecznie chcesz zostać męczennicą ludzkości?

– Mówi ta, co się cięła dla jednego, samolubnego palanta.

Aż mnie zgięło na te słowa. Bo i cios był poniżej pasa. Za to przekonał mnie, że z uporem Sandry nie ma żartów.

Przezwyciężyłam impuls do krwawej riposty. Westchnęłam ciężko i podeszłam do profesora.

– Może kiedyś się w ten sposób komunikowałyśmy, ale już tego nie potrafimy. Zdusiłam w sobie zdolność do seansów empatii, bo mojemu chłopakowi nie pasowało, że Sandra przeżywa nasze orgazmy.

– Mówiłam, że to egoista – skomentowała siostra półgłosem.

Odwróciłam się gwałtownie.

– Stulisz twarz na moment, co?! – rzuciłam ostro. – Ty już jesteś głową w zaświatach, a ja chcę wyjaśnić parę kwestii praktycznych.

Sandra chciała coś odwarknąć, ale tylko machnęła ręką. Zrozumiała, że bez mojej współpracy niczego nie zdziała.

 

***

 

Siedzę w przeszklonej antresoli w towarzystwie kilku asystentów. Parę metrów z tyłu, za pancerną szybą czeka reszta ekipy, dziennikarze, mama i tata.

Tam, w dole Sandra huśta się w mało szykownym kosmicznym kombinezonie. Zawieszona na stalowej linie, obładowana spadochronem, prowiantem i kupą innego sprzętu macha do mnie ręką. W drugiej trzyma czarną skrzynkę – zginacz przestrzeni.

Zginacz okazał się cholernie drogi, jest wart tyle, co trzy jumbo jety. Wymogłam go krzykiem, płaczem i tupaniem nogami. Teoretycznie umożliwi Sandrze powrót. Ale o tym ledwo śmiem marzyć.

Jak sprawy, bliźniaczko? – pytam w myślach.

Jestem w świetnej formie i pełna zapału – odpowiada.

Zatem powodzenia. Trzymam za ciebie kciuki.

Ażurowa suwnica drży lekko. Wraz z podwieszonym ładunkiem przesuwa się ku środkowi platformy. Pancerne wrota rozsuwają się, Inkelbaum wyłącza elektromagnesy.

Sandra spada w otchłań.

Teraz ja skupiam na sobie uwagę świata, przeżywam kolejne pięć minut sławy. Widzę stężałe w napięciu oblicze Inkelbauma. Czuję presję świdrujących spojrzeń,

– I co, i co? – pytają uniesione brwi osobników w niebieskich fartuchach.

I nic. Mijają minuty, a ja nie mam nic do powiedzenia. Zresztą nie muszę mówić. Gdybym odebrała jakiś sygnał, wykryłaby go co najmniej jedna z kilkudziesięciu elektrod, które oblepiają moją biedną, ogoloną głowę.

Wyczuwam nagle nieprzyjemne ukłucie pod żebrami. Podnoszę się gwałtownie, zrywając co najmniej połowę kabelków łączących mnie z terminalem. Nie daję jajogłowym czasu na protesty. Zadzieram bawełnianą koszulkę aż po krawędź biustonosza.

Niewidzialny rysik boleśnie drapie mnie po brzuchu. Na jasnym tle skóry wyłaniają się ciemnoróżowe litery.

TU JEST BOSKO. WPADAJCIE ŚMIAŁO.

I jeszcze słoneczko z promykami wokół pępka.

Spływa na mnie błogosławiona ulga.

A wokół hałas, triumfalne gesty, rozświetlone radością twarze.

 

 

Koniec

Komentarze

Genialny pomysł!

Znakomite, nietuzinkowe wykorzystanie bliźniaczej bliskości. I świetne zakończenie.

 

Tekst oceniam na 8.

 

Właśnie Autorze, zdobyłeś oddanego czytelnika ;)

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Dzięki, Nazgulu. Wierny czytelnik jest na wagę złota. Chcę się zorientować,  jak się odnosisz do problemu, który poruszyłem w komentarzu do opowiadania powyżej. Jeśli nie ma problemu z ponowną publikacją, to skopiuję do fantastyki.pl opowiadanie z intrygą w Twoim guście, jak sądzę

Lepiej brzydko pełznąć niż efektownie buksować

Można wrzucać opki publikowane na innych portalach. Sporo osób tak robi. Możesz nawet zaznaczyć, gdzie tekst już “wisi”.

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Fajny pomysł, sympatyczny tekst. Niezły powód stłumienia telepatii. Spodobał mi się twiścik na końcu.

Tekst oceniam na 7.

Babska logika rządzi!

Gdybym odebrała jakiś sygnał, wykryłaby go co najmniej jedna z kilkudziesięciu elektrod, które oblepiają moją biedną, ogoloną głowę

Może to i głupia uwaga, ale miałam kiedyś ustrojstwo do badania aktywności mózgu na głowie (taki hełm z przyssawek) i choć mam bardzo dużo włosów, po zmoczeniu mi ich na fest, jakoś udało się podłączyć dziadostwo :P Sądzę, że tym bardziej w przyszłości obyłoby się bez golenia głowy.

 

Pomysł nawet nawet, ale jakoś tak całą sprawę przedstawiłeś, że mi się niezbyt realna wydała. Napisane ok, ale też bez fajerwerków ;) Podsumowując – jest dobrze, ale jeszcze nie bardzo dobrze.

 

EDIT:  Ach, zapomniałabym. Tekst oceniam na 6.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Uradowanam bardzo, ale szału nie ma. Uroczy tekst, mimo tragicznych przejść bohaterki, lekki i przyjemny.

Bardzo zacne opowiadanie. Porządnie napisane, lekkie i szalenie sympatyczne, w dodatku z niezłym finałem. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka