- Opowiadanie: Wicked G - Soulex

Soulex

Tytuł trochę zagadkowy, ale sądzę, że lektura wszystko wyjaśni ;)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

ambroziak

Oceny

Soulex

Kolejne metry popękanego chodnika pożerane przez rozklepane reeboki. Pył węglowy wdzierający się do płuc, powoli prowadzący komórki nabłonka ku ich ostatecznemu przeznaczeniu –  nowotworowi, który podlewany benzopirenem z papierosa samojeby rozkwitnie niczym lotos, przynosząc mu nirwanę, ostateczne wyzwolenie z tego podłego zlepka aminokwasów. W śmierci było coś mistycznego. W bólu nie.

Niska temperatura i smród siarkowodoru drażniące nozdrza. Klekot diesla, rzadziej warkot benzyniaka. Szeleszczący ortalion. Wypłowiałe plakaty wyborcze, równie nieaktualne jak zawarte na nich obietnice. I te oczy, otoczone przez gładkie twarze, półszczere uśmiechy oraz syntetyczną perswazję. Jak bardzo inne od tych wysuszonych, przekrwionych, wiecznie wypatrujących nadjeżdżającego autobusu, peta czającego się w szczelinie pomiędzy krawężnikami, policjanta chcącego zamknąć cię za grama, bądź jakiejkolwiek innych nadziei czy zagrożeń. Jak bardzo identyczne w przyprawianiu go o poczucie obcości. Świat iloczyn on równa się zbiór pusty.

Znajome wzory na odrapanym tynku. Fasada wytrawiona przez kwaśne deszcze, od zawsze w tym ohydnym, żółtawym kolorze. Fajka lądująca na ziemi, zmiażdżona butem dwa numery mniejszym od kajaka. Skrzypnięcie i trzask masywnych drzwi. Nienawidził tego miejsca. Wiedział jednak, że poza nim jest jeszcze gorzej. Tu wystarczyło trochę się postarać, żeby coś tam znaczyć. Na zewnątrz dobrymi chęciami podcierano sobie tyłek. Liczył się efekt, nieosiągalny przy posiadaniu dwóch lewych rąk i wyjebanego na to, co dzieje się dookoła ciebie.

Usiadł na ławce, całej pokrytej tagami. Marker czynił z przeciętnego Adriana, Tomka i Aśki Jaxblastę, Bloccwatcha, Hyperię. Obdarzał sławą do momentu, gdy nie zasłonił cię Jayman, Shredar czy Smithix. Nigdy rząd, który nie miał pieniędzy na zamalowywanie bazgrołów. Równie krucho ze szmalem stał Łapa, jak zwykle żebrzący o pół bułki lub odpalenie zety brakującej do batona ze sklepiku. Nie zdążył zjeść śniadania w domu. A może raczej matka nie dostała renty na czas. W tych czasach różnie to bywa z hajsem. Jedni wstydzą się o nim mówić, inni nim obracają, jeszcze inni go pierdolą. Społeczeństwo nekrodendrofili. Pozdro dla kumatych.

On, choć nie był bogaty, nie narzekał na brak mamony. Wielu dałoby się pokroić za taki status materialny. Lecz jemu coś nie pasowało. W końcu to pieniądze rodziców. Nie miał skrupułów przy ich wydawaniu. Tylko to poczucie winy, gdy kolesie chwalą się, jakie to mają urwanie głowy w robocie, albo jak to udało im się kupić coś taniej i sprzedać drożej. Tak, powinien kombinować, skąd wziąć środki do utrzymania, a nie łudzić się, że kolejny rok w budzie doprowadzi go do czegoś więcej niż nieudanego podejścia do egzaminów. Muru, przez który dało rady przebić się tylko łapówką, przekrętem, ewentualnie niesłychanym uporem połączonym z łutem szczęścia. Chyba nie było aż tak źle. Co roku zdawała je co dziesiąta osoba. Coś tam znał się na rzeczy, pewnie dostałby przyzwoitą ilość punktów, gdyby się przyłożył. Ale mu się nie chciało. Nie wierzył w sens działania. Wrzód karmiony przez idiotyczny instynkt macierzyński.

Pod klasą zbierało się coraz więcej ludzi, jednak mimo tego, iż dzwonek był za dziesięć minut, nie należało się spodziewać, że obecna będzie więcej niż połowa grupy. Pozostali spali smacznie w łóżkach, nienękani przez starszych zarabiających na życie w innych Rejonach, albo łoili wódę gdzieś w bramie. Nie chciało mu się gadać z nikim, kto zdecydował się na przyjście do “znowu jebanej szkoły”, więc poszedł na koniec korytarza, starając się złapać sygnał z routera w pobliskim urzędzie skarbowym, chronionego jakże wyszukanym hasłem qwerty123. Udało się. Zaledwie mała kropka na ikonce wi-fi, ale lepsze to, niż nic. Odpalił przeglądarkę na leciwym smartfonie i wpisał adres bloga o urbexie i rurexie. W wolnych chwilach lubił włóczyć się po opuszczonych terenach. Samotne godziny spędzone w zdemolowanych ruderach dawały nadzieję, że kiedyś tak będzie wyglądał cały świat. Że szlag trafi cywilizację, system i żałosne poszukiwania sensu istnienia.

Nowy wpis. Hmm, zobaczmy.

Ruiny kompleksu BC są bez wątpienia jedną z najbardziej tajemniczych i niebezpiecznych miejscówek w Czwartym Rejonie. Niewielu explorerów ma na tyle odwagi, żeby podjąć się próby zbadania zespołu budynków liczącego w sumie dobre kilkanaście tysięcy metrów kwadratowych. Choć dostanie się do tej lokalizacji nie sprawia większych kłopotów ze względu na niewielki stopień zabezpieczeń, to przebywanie w jej wnętrzu przyprawia o ciarki na plecach…

Najprostsza droga do kompleksu BC, nazwanego na cześć legendarnej Brygady Caverów, która jako pierwsza spenetrowała to terytorium, wiedzie z Miasta E49/W27.  Od niewielkiego podwórza za kamienicą przy ulicy Stromej 14 biegnie ścieżka prowadząca do iglastego lasu, który rozciąga się na granicy Sektorów 49 i 50.  Szutrówka kończy się na dzikim wysypisku śmieci, na wschód od którego znajduje się niewielkie wzniesienie. Po jego drugiej stronie (żeby się nie zgubić, najlepiej jest na wspiąć się na szczyt i potem zejść na dół) płynie strumień. Schodząc wzdłuż niego dotrzemy do niewielkiego zbiornika wodnego. Cel znajduje się w niewielkim zagłębieniu terenu, około trzy i pół kilometra na północ od wspomnianego jeziorka.  Mimo iż krajobraz na tym obszarze jest bardzo jednolity, ciężko jest nie trafić na wysoki płot rozciągający się na znacznej długości. Siatka jest mocno podziurawiona, niektóre z wyrw są na tyle duże, że można przez nie przejść nie schylając się. Budowle znajdują się na samym środku ogrodzonej działki. Nikt tak naprawdę nie wie, kto je wzniósł i do jakich celów służyły. Wnętrza są zupełnie puste, wyniesiono i wymontowano z nich wszystko łącznie z drzwiami i wszelkimi instalacjami. Co sprawia więc, że kompleks BC budzi uczucie grozy? Tajemnica czai się w piwnicach największej z konstrukcji (fotografia 12). Nikomu nie udało się dotrzeć głębiej niż na -3 piętro. Ja wymiękłem na -1.

Jedna z teorii głosi, że budynek był obiektem wojskowym, a w podziemiach składowane były bojowe środki toksyczne o działaniu halucynogennym.  Na podłodze można zauważyć szlam o ciemnozielonym kolorze (fotografia 14), a w korytarzach unosi się duszący zapach, który skutecznie uniemożliwia dłuższy pobyt w tym miejscu. Tych, którym udało się przetrzymać smród i w imię eksploracji posuwali się coraz głębiej, czekało bardzo niemiłe przeżycie. Pod wpływem wyziewów doznawali ataków paniki i starali się za wszelką cenę oddalić od kompleksu nie zważając na reakcje swoich towarzyszy, by po pewnym czasie zatrzymać się i odmawiać wykonywania jakichkolwiek czynności ruchowych. Stan ten potrafił się utrzymywać nawet przez kilka godzin.

Kolejną dziwną cechą tego obiektu jest to, że na jego murach po prostu nie można umieścić żadnego napisu. Wiele ekip próbowało wysprejować czy też wydrapać ostrzeżenia o niebezpieczeństwie, jednakże ich następcy natykali się jedynie na idealnie białe i równe ściany. Zostały one prawdopodobnie pokryte eksperymentalnym materiałem…

Ta. A w tej bajce były smoki? Obiekt wojskowy w promieniu maksymalnie kilkunastu kilometrów od ludzkich siedzib, nie pilnowany przez nikogo, ogólnie dostępny dla wszystkich blogerów wypisujących brednie na internecie dla większej liczby kliknięć i pieniędzy z reklam. Zresztą czego on się spodziewał, ten kolo od zawsze miał tendencję do koloryzowania. Kto byłby na tyle głupi, żeby podjąć się przetrzymywania broni chemicznej na terenie byłej Polski? Przecież zaraz wszystko by się spieprzyło, bo inżynier zapił przy zakładaniu czujników albo coś w ten deseń. To pewnie jakiś niedokończony ośrodek wypoczynkowy. Tak czy inaczej wybierze się go obczaić. W piątek są same luźne lekcje, więc zrobi sobie małe wagary.

Dzwonek. Ciekawe, czy sprawdziła kartkówki…

 

***

 

 Rozlatująca się nyska dowlokła się na dworzec autobusowy w E49/W27. Z wielką ulgą opuścił środek transportu. Wreszcie może wyprostować plecy, zmaltretowane podróżą w pochylonej pozycji, wymuszonej przez niedostateczną ilość przestrzeni w pojeździe. Śmierdziało tu jeszcze gorzej niż w jego rodzinnym E49/S15.

Ciekawe, jak to było w czasach, kiedy miasta nosiły normalne nazwy. To było dobre trzy dekady temu. Potem sypnął się system u Ruskich i Chinoli, z ONZ zrobiono rząd światowy i teraz żyjemy w neutralnym świecie kontrolowanym przez jedną organizację dla dobra całej planety. Oczywiście, część zadań jest przekierowywana do poszczególnych jednostek administracyjnych, gdzie łatwiej jest zataić wszelkiego rodzaju przekręty. Między innymi przez to (należy również wspomnieć o niebagatelnym wpływie ludzkiej mentalności) wschodnie Rejony europejskie są mocno w plecy w porównaniu z tymi położonymi na zachodzie kontynentu. Z drugiej strony, emigracja nie stanowi żadnego problemu. I podobno za komuny było gorzej. Nie ma się co wkurwiać. To i tak niczego nie zmieni. Wszystkie te superświetne plany na lepsze jutro snute podczas rozmów przy browarze upadały zaraz po tym, jak ich autorzy wyszli z baru. Zasadniczą wadą tychże koncepcji było to, że opierały się na zasadzie “jak inni zrobią, to my wtedy…”. Ja jestem w porządku, tylko wszyscy dookoła mnie to zgraja fiutów. Ta. Kiedyś próbował to zmienić. Lepiej się uczył, pomagał innym przy lekcjach, nawet dawał część oszczędności na cele charytatywne. A potem uznał, że sam świata nie zbawi i sobie odpuścił. Zaraz. Czy przez to nie stał się taki jak inni? Zresztą, pieprzyć to. Jest tylko durną małpą z kilkoma poprawkami ewolucyjnymi, nie Bogiem.

 Stroma 14. Eternitowy dach, zawilgocone mury, drewniane okiennice. Mieszkańcy tego budynku muszą mieć słabe zdrowie. Przeszedł na tyły kamienicy. Szara Jetta uśmiechała się do niego pordzewiałym zderzakiem, a drewniane szopki obserwowały dziurami po sękach. Jakiś dziadek wyjrzał zza firanki w oknie na pierwszym piętrze. Pospiesznie przebył podwórko, żeby nie wzbudzać większych podejrzeń.

 Ścieżka prowadziła przez łąkę, by po kilkuset metrach zagłębić się w świerkowy bór. Dolne gałęzie drzew uschły od niedostatku światła, podszyt zgubił liście wraz z nadejściem jesiennych chłodów, a zanieczyszczone powietrze nie pozwoliło mchom na pokrycie pni i głazów. Wszystko to sprawiało, że krajobraz wyglądał na równie uśpiony co jego chęć do życia.

Krok za krokiem, drobne kamyczki chrzęściły pod traperami wyciągniętymi wczoraj ze strychu. Ojciec zdziwił się, dlaczego tak nagle zapragnął zmienić rodzaj zakładanego obuwia, mimo iż nie zapowiadali gwałtownego spadku temperatur. Bo wcześniej nie chciało mu się iść na górę ich szukać. Głupie pytanie, głupia odpowiedź. Lepiej byłoby, gdyby w ogóle się nim nie interesowali. Wtedy miałby wreszcie spokój. I czyste sumienie. Nikt nie wypruwałby sobie żył, żeby zapewnić mu byt, nie musiałby więc spełniać niczyich oczekiwań, czego i tak nie robił.  Dlaczego nie jesteśmy w stanie stworzyć samych siebie, nie być nikomu nic winnym? Dlaczego życie nie jest za darmo, tylko wciąż są zobligowani walczyć z naturą wymagającą ciągłego szukania schronienia i pożywienia? Może lepiej byłoby być rośliną, pobierać wodę i sole mineralne z gleby, przeprowadzać fotosyntezę i nie mieć świadomości istnienia? Żałosne refleksje.

Wysypisko. Niezły syf. Ciekawe, czy ci idioci wiedzą, że podstawą pobierania opłaty jest zameldowanie na terenie danego sektora, zatem choćby wyrzucali odpadki gdziekolwiek, i tak będą bulili. Pewnie robią to z przyzwyczajenia.

Dobra. Teraz na wschód, czyli w prawo. Trochę stromo. Stopy pod kątem czterdziestu pięciu stopni do kierunku poruszania się i będzie okej. Termos z herbatą, cztery kanapki, baton i gruby polar zapakowane już po tym, jak jego rodzice opuścili mieszkanie, obijały mu się o krzyż. Lipa. Szkolny tornister miał zepsute szlufki, jednak był zmuszony z niego skorzystać. Powrót do domu z turystycznym plecakiem zakrawał na lekki przypał.

Trzeba się sprężyć. Powinien być u siebie o szesnastej, a dotarcie z E49/W27 do E49/S15 zajmuje trzy kwadranse. Za góra pięć minut wejdzie na szczyt. Nie wiadomo tylko, jak daleko jest to cholerne jeziorko, toteż oszacowanie, ile będzie miał czasu na eksplorację, musi  odłożyć do momentu dotarcia na miejsce.

Uff. Z kondycją kiepsko. Szlugi i nadmiar słodyczy robią swoje…

 

***

 

 Dotarł do celu. Wszystko wyglądało tak jak na zdjęciach. Kompleks był rozmieszczony na planie krzyża łacińskiego. Okryty złą sławą budynek #5 znajdował się na jego spojeniu. Najlepiej będzie od razu udać się do niego. Jest w pół do po jedenastej, ma więc niecałą godzinę, potem trzeba będzie wracać. Ten strumień zdawał się ciągnąć w nieskończoność…

 Rzeczywiście, ściany zdawały się być świeżo wytynkowane. Może ktoś dopiero coś tu stawia? Tylko dlaczego pozostawiłby teren budowy bez opieki? To jakiś nonsens. Trzeba sprawdzić, czy ci kolesie mieli rację. Wyciągnął z kieszeni czerwony marker i podpisał się na elewacji. Tag zaburzył perfekcyjną biel powierzchni i ani myślał zniknąć. Zaraz, z tego bloga wynikało, że ostrzeżenia nie mogły zostać dostrzeżone przez kolejnych explorerów. Czyli bazgroły były usuwane dopiero po jakimś czasie. Czytanie ze zrozumieniem się kłania.

 Ale smród. Jak woń benzyny pomieszana z zapachem domestosa. Wszystko się sprawdza. W taki razie próbuje pobić rekord i zejść jak najniżej. Tak na -4, -5 piętro i z powrotem. Będzie biegł. Co prawda przez przyspieszony oddech nawciąga się więcej tego gówna, ale będzie przebywał tam przez krótszy czas. Zostawi plecak przy wejściu, żeby mu nie przeszkadzał, i owinie sobie twarz bluzą. To nie maska przeciwgazowa, ale przynajmniej nie będzie tak waliło. Raz, dwa, trzy, włączamy kamerę w telefonie, ostatni haust świeżego powietrza i lecimy.

 Wzrok w lewo, wzrok w prawo, same puste pomieszczenia. Gdzie klatka schodowa? Szeroka framuga na samym środku korytarza. Snop światła z diody LED skierowany w jej stronę. Są i stopnie. Długie susy na dół, palce na przemian zaciskające i rozwierające się na poręczy. Jak tu ciemno! Wiązanka przekleństw wykrzyczana dla odwagi. Już minus trzecie, jeszcze tylko dwa. Spazmatyczny kaszel. Zaraz się udusi. Ale jebać to. Nie ma nic do stracenia. Jeśli tu umrze, kiedyś znajdą tu jego ciało i stanie się legendą rurexu… Klap, klap, klap, klap. Trapery stukające o kafelki. Ostatnie półpiętro. Boi się. Musi wrócić, wybiec stąd… Nie! Tu nie ma żadnej broni biologicznej, wkręca sobie tylko jakieś głupie fazy… Pięć pięter pod ziemią. Można jeszcze niżej, ale tyle wystarczy. Wyskoczył na korytarz. Drzwi. Na końcu są drzwi! Podleci do nich, zajrzy do środka i potem wyjdzie na górę. Przekuć lęk w adrenalinę i dać mięśniom więcej siły. Miękkie kolana, serce walące niczym młot pnuematyczny… Nie poślizgnąć się na szlamie. Zatruje się, umrze. Nie, jeszcze tylko kilka metrów. Szarpnął za klamkę stalowych przeciwpożarówek. Otwarte. Długi, ciemny tunel opadający w dół, a na jego końcu światło swym blaskiem przyćmiewające słońce. Biegł dalej, choć nie był już tego świadom.

 

***

 Miliony znaków obracających się po okręgu. Mrowie pentagramów, krzyży, run, trójkątów równobocznych sunących w rzędach. Ma otwarte oczy czy nie? Nie miał pojęcia. Nie czuł też do końca tego na czym leży, choć był pewny, że jego pozycja jest ustabilizowana. Przewrócił gałami na wszystkie strony. Znajdował się w przestrzeni przypominającej jajko ze ściętym czubkiem. Na sklepieniu w kształcie koła znajdowały się symbole, które ujrzał po domniemanym odzyskaniu świadomości. Było ono podtrzymywane w centralnym punkcie przez pojedynczy filar rozszerzający się ku dołowi. Po drugiej stronie kolumny znajdowała się sporych rozmiarów butelka Kleina stojąca na irydowym podeście. Wiedział to, mimo iż nie był w stanie tego zaobserwować. On sam spoczywał na dnie jajka, oparty o zakrzywioną ścianę połyskującym miedzianym kolorem przebijającym się spod warstw obrzydliwego śluzu, takiego samego jak na korytarzach kompleksu BC. Dostał się tu prawdopodobnie przez jedno z licznych wejść rozłożonych promieniście u spodu groty. Blask oświetlający komorę zdawał się nie mieć jednego źródła, lecz jakby dobiegał zewsząd, z każdego punktu otoczenia.

 Nagle zauważył jakiś dziwny kształt, który ni to zmaterializował się tuż przed nim, ni to wsunął się w jego pole widzenia.  Był tak ogromny, że przesłonił mu wszystko. Cztery kończyny zakończone pazurami. Ogromny pysk, ząbkowane kły, wściekle czerwone oczy. Para potężnych skrzydeł, długi ogon i szczeciniasty grzebień ciągnący się na całej długości kręgosłupa. Łuska o pięknym kolorze, który anglofoni nazwaliby zielonym truciznowym. W tej bajce były smoki.

 Zbliżył się do niego i wylądował tuż u jego stóp.  Pochylił nad nim swój wielki łeb i delikatnie mu w twarz chuchnął chmurą gazu. Znowu benzyna i domestos, tym razem nieco bardziej znośne. Lekko zakłuło go w płucach. Po chwili przyjemne igiełki rozniosły się po ciele, wibrując delikatnie w każdym organie. Czuł się spokojnie. W ogóle się nie bał, mimo iż patrzył prosto w ślepia gigantycznej bestii.

– W tym momencie powinienem zapytać o to, jak się tutaj znalazłeś – stwierdził potwór głosem wpadającym w basowe tony. – Nie mniej jednak i tak już to wiem, więc możemy odpuścić sobie tę formalność. Przejdźmy teraz do tego, czym jest miejsce, w którym się znajdujesz, i kim jestem ja.  A zatem, trafiłeś do Piasty, od której niczym szprychy odbiegają równoległe wszechświaty. Masz przed sobą jej Strażnika we własnej osobie.

– To bzdury – zbuntował się człowiek. – Naćpałem się bojowym środkiem toksycznym, a ty jesteś tylko wizją.

– Nagle broń chemiczna już nie wydaje się dla ciebie bujdą? I sądzisz, że będąc pod jej wpływem, masz na tyle trzeźwy umysł, żeby być w stanie ocenić, co jest rzeczywistością, a co nie?

– Skoro jesteś prawdziwy, to wytłumacz mi, w jakim celu pilnujesz Piasty.

– Nigdy nie utrzymywałem, że jestem prawdziwy. Po prostu zakwestionowałem twoją opinię.

Słuchanie ze zrozumieniem się kłania.

– Pomińmy ten warunek i odpowiedz na moje pytanie.

– Szczerze mówiąc, nie wiem – przyznał się gad. – Może to czysty przypadek. A może siedzę tu po to, żeby uświadamiać durnym nastolatkom, że negując wszystko marnują swoje życie, i nawracać ich na właściwą drogę.

– Znam wszelkie konsekwencje swoich czynów i nie mam zamiaru się zmieniać.

– Będziesz miał czego żałować, głupcze – syknął smok, obnażając zęby.

– Och, będę, będę – przytaknął mu z pogardą leżący.

– A co, gdybym ci powiedział, że każdy z tych tuneli prowadzi do różnych uniwersów, w których masz sposobność zacząć życie od nowa? – zagadnęła latająca jaszczurka. –  Pomyśl, jak wspaniale mogą wyglądać. Czekają na twoje odkrycie.

– Brzmisz jak reklama biura podróży. Czy w tych światach przetrwanie jest bezwarunkowe?

– To odzierałoby je z sensu.

– Wobec tego obawiam się, że żaden z twoich padołów mnie nie interesuje. Bo widzisz, takie pojęcia jak ból, przeciwności losu, walka z innymi o lepszą pozycję dla siebie, czy nawet sama śmierć ładnie wyglądają jako słowa zapisane na kartkach papieru lub idee funkcjonujące w naszych głowach. Lecz gdy przychodzi się z nimi zmierzyć w rzeczywistości, nie jest już tak kolorowo…

– Przesadzasz. Masz lepszą sytuację od wielu innych. Nigdy naprawdę nie cierpiałeś. Twój problem polega na złym nastawieniu.

– Rozgryzłem cię, Strażniku – wyznał z satysfakcją młody mężczyzna. – Jesteś częścią historii, którą ktoś wymyślił po to, żeby dodać mi otuchy. Którą mam przeżyć, abym nabrał chęci do życia. W równoległym świecie spotkają mnie przygody będące alegorycznym odniesieniem do potencjalnych wydarzeń w moim własnym wymiarze, który jako jedyny jest prawdziwy. Syntetyczny motywator. Wybacz, ale nie mam zamiaru w tym uczestniczyć.

– Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że jest tak, jak uważasz. – Bestia po raz kolejny podkreśliła swoje wątpliwości. – Ale nie wolno nam przyjąć tego za pewnik. Równie dobrze to, co dzieje się tu i teraz może być realne.

– Co jest realne, skrzydlaty stwór mieszkający w butelce Kleina stojącej na irydowym piedestale, czy rodzina z trójką dzieci z trudem wiążąca koniec z końcem, gnieżdżąca się na marnych pięćdziesięciu metrach kwadratowych w zatęchłej kamienicy?

– Ja wiem, i ty wiesz, że obydwie te rzeczy to nonsens. Dla ciebie mogę być jednak ważniejszy niż miliony ludzkich istnień.

– Co takiego jest zawarte w twoim oddechu? – Uczeń zmienił nagle temat.

Mityczna szkarada uśmiechnęła się szeroko.

– Magiczny środek, działający dwuetapowo. Najpierw powoduje napady lękowe, a potem znieczula i uspokaja.

– Dałbyś radę wypluć z siebie takie ilości, żebym już nigdy więcej nic nie czuł?

– Powyżej pewnego progu większe dawki nie intensyfikują działania. Żeby od niego umrzeć, musiałbyś oddychać tym zamiast tlenu, czyli innymi słowy udusić się. A to nie jest przyjemna śmierć, i mój jad tego nie zniweluje. Otrzymałem taką zdolność po to, żeby tchórzliwi nie mieli wstępu do Piasty. Tym, którzy są w stanie pokonać strach, dane będzie przejść do innego świata.

– A po co ten trankwilizer?

– Żeby nikt nie zaczął uciekać lub walczyć ze mną, zanim zdążyłbym wszystko mu wyjaśnić.

– Głupota. Najpierw odrzuca się tych, którzy się boją, a potem i tak się sprawia, żeby się nie bali. Zresztą, nie nazwałbym biegania po korytarzach wypełnionych toksycznym gazem odwagą. To zwykła brawura.

– Mówiłem ci już, że wszystko może być jedynie dziełem przypadku.

– Skoro tym razem nie mam szans na eutanazję, to co powinienem zrobić?

– Na twoim miejscu żyłbym z dnia na dzień, nie planując i nie oczekując niczego. Leć wzdłuż linii czasu niczym liść targany podmuchami wiatru, swobodnie i bezwolnie. Czasami załóż maskę i odegraj przedstawienie przed innymi, żeby się odczepili.

– To właśnie robiłem do tej pory.

– Więcej najpewniej jest to właściwa droga. Musisz jednak przestać się zadręczać. Nie spełnisz wszystkiego, czego od ciebie wymagają. Jeżeli będziesz sobą, ukrzyżują cię tysiące razy. Lecz jeżeli będziesz taki, jakim widzą cię inni, ukrzyżujesz sam siebie dziesiątki tysięcy razy.

– Nadal mogę wybrać sobie wszechświat?

– Oczywiście. Nic nie stoi ku temu na przeszkodzie.

– W takim razie zrobię to. Tylko daj mi chwilę, nie ma mowy, żebym szedł gdziekolwiek w tym stanie.

– W porządku. Postaram się nie ziać gazem. A teraz cieszmy się chwilą.

I tkwili nieruchomo przez długie godziny, wpatrując się w siebie i napawając się wzajemną obecnością, na przemian milcząc bądź rozmawiając o trywialnych sprawach. Potem chłopak wstał, pomachał smokowi na pożegnanie i zniknął w którymś z tuneli, zaś potwór wleciał do butelki Kleina i udał się na drzemkę, by śnić o lodospadach i skalistych pustyniach.

 

Koniec

Komentarze

Raczej nie moje klimaty. Czytało się tak neutralnie – bez większych zachwytów i bez strasznych zgrzytów. W kontekście pierwszego zdania to plus. :-)

Językowo nieźle, czasami coś mi się nie bardzo podobało, ale nie mam pewności, więc się nie czepiałam.

Z czasem mi się nie zgadzało – trzy kwadranse na powrót, jest wpół do jedenastej i tak mało mu zostało na eksplorację?

z resztą => zresztą

żyjemy w neutralnym świecie kontrolowanym przez jedną organizacje dla dobra całej planety.

Literówka.

I sądzisz, że masz będąc pod jej wpływem na tyle trzeźwy umysł, żeby być w stanie ocenić co jest rzeczywistością, a co nie?

Bardzo źle się czyta to zdanie. Dodanie dwóch przecinków to absolutne minimum, ale zmieniłabym trochę całą konstrukcję.

syknął smok, obnażając żeby.

Za wcześnie wcisnąłeś alt.

Tekst oceniam na 5.

Babska logika rządzi!

Bohater wyszedł z domu w godzinach rannych (tak koło 7) – w końcu szedł na wagary, czyli jego rodzice myśleli, że jest w szkole. dotarcie do kompleksu BC zajęło mu więc w sumie trzech godzin z kawałkiem (po odjęciu czasu na dotarcie z E49/S15 do E49/W27 – to są te trzy kwadranse, trzeba jeszcze liczyć czas na dojście do kompleksu BC, który leżał poza miastem).

Dzięki za przeczytanie i pomoc z błędami, już poprawiam ;)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Całkiem zgrabna koncepcja, a i realizacja niczego sobie. Pierwsza część chyba najlepsza.

 

Drobne sugestie:

“Muru, przez który dało radyę przebić się tylko“

“dosyć przyzwoitą ilość punktów“

Jedna z teorii, głosi – bez przecinka

obnażając żeby/zęby

Dzięki za przeczytanie, enen.jd!  ;) Już nanoszę poprawki.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Bardzo dobre!

I napisane naprawdę nieźle!

 

Choć końcówka trochę mnie rozczarowała. Liczyłem, że tajemnicą tych zabudowań będzie coś… innego. Smok i związana z nim historia, wypada gorzej ze znakomitym początkiem.

 

Ale i tak jest bardzo dobrze. Prężnie się rozwijasz. Brawo!

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Wicked, to językowo jest dobre. Finkla wyłapała drobiazgi, ja widziałem gdzieś podwójne “na”, jedno powtórzenie i jeden zgubiony przecinek. Brak szkolnych sformułowań – ogromny postęp i duży plus. Sam pomysł – ciekawy. W twoim stylu – poszukiwania odpowiedzi na pytania egzystencjalne. Może troszeczkę zróżnicowałbym narrację – więcej dialogów, mniej bitego tekstu. Ale to tylko moja sugestia. Ogólnie – całkiem niezłe. Idziesz do przodu. 

 

Tekst oceniam na 7.

Dziękuję za przeczytanie, Ambroziaku i Nazgulu! Cieszę się, że się spodobało :)

 

Edit: Dziękuję za Bibliotekę ;)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Tekst fajny, ale chciałbym się czepić 2 elementów. Wprawdzie wspomniałeś o stosowaniu masek gazowych, ale to powinien być standard wśród eksploratorów cuchnących budynków. To pierwszy element ekwipunku do zabrania.  

Mam też dystans do długich i wydumanych nazw własnych. Jestem pewien, że mieszkańcy miasta E49/S15 (to przecięcie jakichś dróg?) używaliby starej nazwy lub znaleźliby jakąś praktyczniejszą. Pozdrawiam

Lepiej brzydko pełznąć niż efektownie buksować

Dzięki za przeczytanie, uradowańczyku :) Bohater nie miał maski przeciwgazowej, bo nie był profesjonalnym eksploratorem, tylko włóczył się po ruderach w wolnych chwilach. Z resztą z utworu wynika, że nie wziął tekstu opublikowanego na blogu na poważnie, tak więc nie przygotował się na ewentualne skażenie terenu.

Co do nazw własnych – w utworze chciałem oddać polskie realia, ale jednocześnie coś powstrzymywało mnie przed wybraniem jakiegoś konkretnego rejonu naszego kraju na miejsce akcje utworu, tak więc zdecydowałem się umieścić go w równoległym świecie, w którym historia potoczyła się nieco inaczej. E to Europa, 49 to numer sektora, S to południowy subsektor, 15 to numer miasta.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nowa Fantastyka