- Opowiadanie: czeke - Zemsta Asmadona

Zemsta Asmadona

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

bemik

Oceny

Zemsta Asmadona

 

Zemsta Asmadona

 A gdy nastał czas wyznaczony, rozbiegli się po świecie posłańcy Wielkiego Tronu, by wezwać wszystkie smocze rody na Wiec.

I stawiły się smoki na wezwanie Tronu, a nie zbrakło żadnego. Przybyły tedy smoki  z Północy, co mroźną dzierżyły dziedzinę i te z Południa, których gniazda żar pustynny ogrzewał. Smoki z morskich odmętów, zgubę korabiom niosące i te, co na szczytach gór niebosiężnych siedzą jak czatownicy na wieżach. Z każdej domeny i każdego szczepu. Zgromadziły się wszystkie – potężne, groźne i wspaniałe. Zbrojne w kły i pazury, a takoż ogniem zionące. Pyszne pancerze noszące z łuski, której żaden grot nie przebije. Przybyły na skrzydłach, szybkie jak wicher. Takie było bowiem Prawo i taki obyczaj. Raz na pięćset lat, na wezwanie Rady, Wielkim Tronem zwanej, stawić się miały wszystkie smoki dla odbycia Wiecu. Na owym, o smoczych sprawach radzono, sądy odprawiano i prawa uchwalano. A co uchwalono, i co Wiec zatwierdził, świętym było.

Zatem, gdy już zgromadziły się wszystkie na odludnej wyżynie, przy świetle księżyca, które milsze jest smokom od słonecznego, zaczął się sejm. Naprzód wystąpił Bogar, Szponem zwany, Wielkiego Tronu herold i Wiecu Sprawca. Zaryczał donośnie, a gdy wrzawa ucichła, zaczął w te słowa:

– Witam was, Czcigodne Smoki, i do rady wzywam, bo okrutne na nas spadły nieszczęścia i smutne nam czasy nastały. A jedna jest temu przyczyna i jedno źródło tych nieszczęść. Na imię mu Człowiek. Oto bowiem plemię ludzkie nazbyt w siłę urosło i hardo głowę podnosi. Respektu zapomniawszy i strachu się wyzbywszy, po nasze dziedziny rękę wyciąga i z odwiecznych naszych mateczników ruguje. I nie spocznie, póki nas z onych ze szczętem nie wyżnie. Tedy radźcie o Czcigodne Smoki, na bok insze sprawy odkładając, jak klęskę odwrócić i na naszą chwałę przekuć. Człeczą hałastrę na powrót do ich nor zagonić i kark im zgiąć do ziemi. Albo i złamać, jeśli taka będzie nasza wola. Baczcie jeno bracia, że czas po temu najwyższy. Za dużo go już zmitrężyliśmy, własnymi sprawami zajęci. Ninie nam wóz albo przewóz. Tak, pozwoliliśmy się rozplenić zarazie, ale dość w nas jeszcze siły by złemu zaradzić, los wraży odwrócić i Domowi Smoczemu należny mu splendor przywrócić. Jeno śpieszmy się bracia! Śpieszmy!

Zrazu cisza zaległa po tych słowach, ale rychle tumult się podniósł ogromny. Jeno nie był to zwykły jazgot, jaki się zawsze po takich dictach podnosił, gdy jedni byli za, a drudzy całkiem przeciw, a każdy swe zdanie chciał wykrzyczeć i oponentów przemóc. Nie, tym razem był to zgodny ryk aprobaty. Ryk, od którego trzęsły się okoliczne góry. Taka w nim była moc. A gdy ucichł, wystąpiły smoki, dla swych czynów i przewag wielkim się mirem u innych cieszące, jako to Vartan Burzyciel Miast, Gattar Nagła Śmierć i Morbadon, Szmaragdem zwany dla niezwykłej barwy jego pancerza. Przemówili oni zgodnie.

– Wielki Tronie i wy, Czcigodne Smoki, ważne i niezwykle mądre słowa powiedział nam dostojny Bogar. Czas już najwyższy do dzieła się brać! Przeto nie czas tu wyliczać nieszczęścia od człowieka doznane i klęski jego ręką zadane. Każdy z nas dość o tym słyszał, a niejeden na własnej skórze przekonał się z jakim przeciwnikiem mierzyć nam się przyjdzie. Tak, luty to wróg, bo choć w pojedynkę kruszyną się zda, co ją łacno zgnieść można, to jednak gdy się w gromadę zbierze i zjednoczy, siły nabiera niespożytej, której samotny smok, choćby i potężny, ulec musi. Bierzmy tedy z wroga przykład i własnym go orężem pokonajmy. Choć jest nas wielu, bądźmy jak jeden. Armii smoków ludzka armia nie dostoi. Prawda to, że nie leży w smoczej naturze w kupę się zbijać, aliści bywało tak drzewiej, że w nagłej potrzebie sojusze zawierano dla wzajemnej pomocy. I zawsze z dobrym skutkiem. Nigdy co prawda tak wielkie, ale też nigdy tak blisko zagłady nie byliśmy. Patrzcie bracia, jak już teraz wspólna krzywda nas jednoczy. Jak nas spaja w jedno ostrze, co dzielną kierowane prawicą, porazi nieprzyjaciół naszych. Trzeba nam tylko wodzów wybrać mądrych i śmiałych, którzy nas poprowadzą, a my już śmierć i pożogę do ludzkich siedzib zaniesiem. Kto opór stawi, tego zmiażdżymy. Kto śmierci ujdzie, ten będzie żałował, że nie poległ. Kulić się będą w swych norach i drżeć ze strachu, gdy usłyszą szum smoczych skrzydeł. Bo okaleczymy ich ciała, zniszczymy ich domy, ale nade wszystko zabijemy w nich nadzieję, że mogą być czymś więcej niż tylko prochem u naszych stóp. Naprzód smoki! Zabijajcie ich tak, by czuli że umierają![i]

Tak przemawiali zgodnie Vartan, Gattar i Morbadon, a tak wielka od nich biła powaga i dostojeństwo, że nikt nawet najcichszym westchnieniem przemowy ich nie zakłócił. Gdy jednak skończyli, wrzawa podniosła się znowu i już wszyscy jednym głosem domagali się od Rady, by wodzów wyznaczyła, a najznamienitsze rody kandydatów swych przedstawiały. Zapał wojenny porwał wszystkich. Gotowi byli od razu wyruszyć, by mścić swe krzywdy i nieść zagładę ludziom. Tak wielka była w nich bowiem nienawiść do człowieka.

A gdy tak z wielkim zapałem, i wśród zgiełku ogromnego tworzyli tę smoczą armadę, co z nieba spłynąć miała w ludzką dziedzinę deszczem ognia i gradem ciosów, powoli nad hałas wojennych przygotowań wybił się inny dźwięk – jednostajny, niski dźwięk smoczego ogona bijącego o ziemię, na chwilę przed tym nim rzuci się na ofiarę, żeby ją rozszarpać. Dźwięk ten, lubo wcale nie głośniejszy od powszechnie panującego harmidru, szybko gasił go, rozchodząc się jak kręgi na wodzie od miejsca, gdzie w wodę wpadł kamień.

 

Kiedy już zamarł wszelki ruch, nawet w najdalszych krańcach smoczej gromady, wszyscy stali i wyciągali szyje, żeby zobaczyć, skąd dochodzi ten hipnotyczny odgłos. A dochodził on z miejsca, gdzie stał Asmadon.

Asmadon był najstarszym z żyjących smoków. Ile lat sobie liczył, tego nie wiedział nikt. Wielkim darzono go szacunkiem dla jego wielkiej mądrości  i doświadczenia. Z tej też przyczyny zwano go Mądrym, i chętnie uciekano się do jego rady i osądu. A zawsze były one roztropne i słuszne. Ale nie był to jedyny jego przydomek. Legendy krążyły o jego czynach. O jego bojach i zwycięstwach, o spalonych ziemiach i zniszczonych miastach, o pokonanych przeciwnikach i przede wszystkim o tym, co z nimi robił. Stąd jego drugie miano – Okrutny. Najbardziej jednak znany był jako Asmadon Wielki. Trudno powiedzieć, skąd brała się jego wielkość, bo przecież nie chodziło tylko o jego wiek i wynikające z niego dostojeństwo. Nie były też jej przyczyną wspaniałe przewagi bojowe, które tyleż podziwu, co i zazdrości budziły. Zwłaszcza wśród młodych smoków. Nie, nie o to szło. Asmadon był nie tylko najstarszym smokiem, był także ostatnim z pierwszego pokolenia smoków i to czyniło go wielkim. W jego smoczym bycie zawierał się cały majestat Pierwszych Smoków, spadkobierców Wielkich Przodków, których pochodzenie owiane było mrokiem tajemnicy. To się wyraźnie czuło. W jego oczach była głębia, w której zdawała się odbijać cała przeszłość smoków. Niektórzy z tych, co mieli okazję w nie spojrzeć mówili, że i przyszłość można w nich było zobaczyć. Temu jednak trudno dać wiarę. Dość powiedzieć, że zdawał się nosić Asmadon w sercu jakiś sekret, co był mu tyleż źródłem siły życiowej, co i brzemieniem strasznym.

Łatwo zatem można pojąć, że wszystkie smoki z napięciem oczekiwały tego, co im Asmadon chce powiedzieć. A powiedział im to:

– Serce moje raduje się, gdy widzę Smoczy Dom na powrót zjednoczony  i chwałą opromieniony jak za dawnych lat. Wiele tu mądrych słów padło, jakich by się najsłynniejsi nasi przodkowie nie powstydzili i które honor mówcom przynoszą. I gdy tak was słucham i patrzę na wasz zapał, to mało sam się nie zerwę, żeby zaraz polecieć na bój krwawy i sławny. Pieśni godzien… Przecież jednak powiem „Nie”! Nie ważcie się bracia smoki wojny wszczynać. Wygrać jej nie możecie. Ta droga jest dla was zamknięta. Inną znaleźć musicie.

Cisza trwała absolutna. Tymczasem Asmadon mówił dalej, a głos jego do tej pory, owszem, dość mocny, teraz stał się jeszcze potężniejszy. Jakby wiele smoków naraz przemawiało.

– Nie smoki pierwsze chodziły po świecie. A i ci co przed nami Ziemię dzierżyli, pierwszymi nie byli. Wszystko przemija. Powstaje i upada. Taki jest los wszystkiemu i Smoków on nie ominie. Oto bowiem nastał kres naszemu panowaniu i nie w naszej mocy jest bieg zdarzeń odwrócić. Inną jest jednak rzeczą przeminąć, a inną śladu po sobie nie pozostawić. Gdyby się tak stać miało, wtedy przyznalibyśmy, że smoki to jeno dym na wietrze, co się rozwieje i nikt o nim nie pamięta. Żeśmy dziedzictwo naszych przodków wniwecz obrócili. To by była klęska prawdziwa, której by nam ojcowie nasi nie wybaczyli. Nie, nam trzeba przekazać to dziedzictwo, co po kres czasów poniesie naszą moc i potęgę, trwogę wzbudzając w sercach naszych wrogów, nawet gdy nas już nie stanie. Zanim jednak do rzeczy przejdę, pozwólcie, Czcigodni Bracia, że wyjaśnię wam, dlaczego taką, a nie inną drogą chcę was prowadzić.

Asmadon potoczył spojrzeniem po zebranych smokach, jakby chciał każdemu w głąb serca zajrzeć. Nie wiedzieć, co w nich zobaczył, ale chyba nie całkiem to co chciał, bo westchnął tylko i mówił dalej.

– Nie dziwcie się bracia, że gdy was zapał porywa i do czynu popycha, ja wam na zawadzie staję i gniew wasz srogi wstrzymuję. Ja was przed zagładą ratuję, boście są jak ślepi! Jakbyście łuski na oczach mieli! Lecieć chcecie tam, gdzie was bezmyślna gna furia. Nie baczycie wcale, żeście zły cel obrali. Chcecie go tylko jak najszybciej dopaść i zęby w nim zatopić. Jak pies, co głupi, kij kąsa miast rękę, co kij dzierży, odgryźć. Jako wam rzekłem, inne to siły, od smoków możniejsze, świat ten takim uczyniły, że ciągła zmiana nim rządzi i podle tego zakonu, nic wieczne tu nie jest. Bywa, tysiące lat miną nim się zmiana dokona, ale dokona się niechybnie. Jak dzień po nocy przychodzi, tak drudzy po pierwszych nastają, a po drugich kolejni. Czas każdemu jest dany, jeno nie każdy zeń umie mądrze korzystać. Tak bracia! Niegdyś smoki były mądre i dumne. Odwagą i szlachetnością słynęły w świecie. I to je na szczyt wyniosło, panami Ziemi uczyniło. To był nasz czas, którym pielęgnując w sobie te cnoty, mogliśmy się jeszcze długo cieszyć. Ale – powiadacie – przyszedł człowiek i zaczął nam Ziemię wydzierać. Smoki zabijać i dobra ich zagarniać. Znakiem tego, człowieka należy zniszczyć jako przyczynę naszych nieszczęść. Otóż powiadam wam – mylicie się! Nie człowiek jest przyczyną naszego upadku, jeno my sami.

Po tym zaległa cisza. Smoki zdziwione spoglądały na siebie, nie rozumiejąc Asmadonowych słów. A on, po krótkiej chwili zaczął znowu.

– Czy nie było człowieka za dni wielkiej chwały smoków? Gdy bez przeszkód szybowaliśmy po bezkresnym niebie, bo cały świat należał do nas. Nie było wtedy człowieka? Był! Jak wiele innych stworzeń, co lądy i morza zasiedlały. I ani on, ani żaden inny stwór, ręki na smoki nie podnosił. Nie ze strachu, choć i grozę smoki wzbudzać umiały, jeno z szacunku dla ich cnót, co je wspaniałymi czyniły. Z podziwu dla naszej jedności i wynikającej z niej potęgi. I trwać by to mogło długo, ale smoki trawić zaczęła straszna choroba , której na imię Chciwość. Zrazu powoli, niezauważenie. Potem coraz szybciej toczyła nasze dusze i umysły. To co kiedyś było cnotą, teraz stawało się przywarą. Mądrość zmieniła w przebiegłość, duma w pychę, a szlachetność całkiem w nas zanikła. Zaczęliśmy gardzić innymi plemionami, jak i sobą nawzajem. A wszystko to przez Chciwość! Żądzę złota i klejnotów, co nas ogłupiła i do zguby przywiodła. Niepomni na to, że to jeno kęs czasu nam dany, zaczęliśmy go trwonić na gromadzenie skarbów. Zrazu zabieraliśmy innym, potem już nawet sobie te skarby wydzieraliśmy.  I prysła nasza wielkość i nasza jedność. Przywołaliście bracia z historii przykłady wspaniałych smoczych sojuszy, chcąc takowy na nowo uczynić. Zapomnieliście jeno dodać, że ostatni taki sojusz więcej niż trzy tysiące lat temu do skutku przyszedł. Potem już każdy rozpadał się wśród waśni i walk bratobójczych. Bo każdy swego jeno dobra patrzył. Bo każdy dla siebie jeno łup chciał zagarnąć. Ja widzę, co w waszych sercach siedzi. I wiem, że i teraz, niechby choć odrobinę złota przed oczy wam rzucić, zaraz byście walkę o nią wszczęli. Taka to straszna choroba nas toczy i wszystko, co było w nas dobre, zabija i niweczy. Sam, choć boleję nad tym okrutnie, wolny od niej nie jestem.

Na to wystąpił ponownie Morbadon i rzekł – Twarde twe słowa, ojcze Asmadonie. I choć nikt mądrości twej zaprzeczyć się nie ośmieli, to przecież widzą mi się one zbyt surowe. Słusznie nam wprawdzie potknięcia wytykasz, aliści nie zaprzeczaj temu, że się podnieść z upadku możemy. Nadto, ciągle o smokach prawisz, podczas gdy my tu nad pognębieniem nieprzyjaciół naszych radzić chcemy i ich to, jako przeszkodę dla naszej szczęśliwości usunąć.

Szmer aprobaty przebiegł przez smoczą gromadę, ale szybko zamarł zgaszony głosem Asmadona.

– Zamilcz Morbadonie! I jeśliś dotąd nie pojął, to słuchaj dalej, a wraz z nim wy wszyscy, coście są jak ślepi. Czy nie widzicie, że to nie człowiek nas pokonał? Że to my sami ulegliśmy naszym słabościom. To nasza chciwość zamieniła nas, dumnych niegdyś władców świata, w wygnańców, co się po najmroczniejszych ostępach kryją. Dumnych łowców, w złodziei kur i owiec, co ich byle mocniejsza banda pastuchów kijami i kamieniami przegoni. W ścierwojadów, co się po krzakach przemykają, by byle ochłap zwędzić. A jeśli już kogoś napadamy, to tylko wielokroć słabszych. Tyle, że takich coraz już mniej. Nasze rozległe niegdyś dziedziny skurczyły się do kopców złota, których zazdrośnie strzeżemy, zżerani strachem, że ktoś nam z nich coś uszczknie. I wy o jedności mówicie i wspólnej sprawie. Wiedzcie bracia, że wielokroć więcej nas poległo w bratobójczych walkach o skarby, niż padło z ręki człowieka. To z nami uczyniła chciwość. Chcecie winić ludzi za to, że z naszej słabości skorzystali? Że są jak smoki niegdyś – mądrzy, odważni, szlachetni. Troską o siebie nawzajem powodowani, razem wielkich dokonują czynów. Już nie tylko najwięksi rycerze smokom czoła stawić mogą, ale i gromada zwykłych wieśniaków, gdy się skrzyknie, smoka z łatwością przepędzi.  A jak śmiała myśl ludzi ożywia! Skrzydeł nie mając, w korabiach morza bezkresne przemierzają nieulękle i tak dziedzinę swą powiększają. Tak, my słabniemy, a oni w siłę rosną. Nam pora przeminąć i człowiekowi pola ustąpić.

Westchnął ciężko i tak mówił dalej – Widzicie się potężnymi i niepokonanymi, a to mrzonki są wasze! Wspomnienie chwały minionej, co się w proch obróciła. Kiedyś to, Vartanie Miast Burzycielu, zburzył coś więcej niż starą stodołę? Pomnisz jeszcze? A ty, Szmaragdzie? Dalej ci się zdaje, że twa łuska barwą cudną lśni, podziw wzbudzając? Gattarze! Tyś chciał zastępy smocze prowadzić? A gdzie one są? Przejrzyj na oczy! I wy wszyscy przejrzyjcie! Zobaczcie rzeczy takimi, jakimi są, a nie takimi, jakimi chcielibyście je widzieć.

I spojrzały smoki na siebie i swych towarzyszy. A właśnie jutrzenka na niebie jaśnieć poczęła, blask księżyca magiczny przeganiając. I ujrzały się smoki w pierwszym świetle wstającego dnia. I tam, gdzie wcześniej widzieli legion potężnych smoków, zobaczyli żałosną gromadę wychudłych gadów. Pancerze ongiś świetne i lśniące, teraz ślady licznych razów noszące, gdzieniegdzie podziurawione, z brakującymi łuskami. Skrzydła poszarpane, zdolne jedynie do krótkich lotów. Szpony połamane i niegroźne. Ciała bez tego żaru, co kiedyś ognisty podmuch krzesał. Teraz gorączka była tylko w ich oczach. Wyraźny dowód toczącej ich choroby.

I przeraziły się smoki, i smutek je wielki ogarnął. – Co robić? – wołały, wzrok na Asmadona kierując. Ten zaś stał spokojnie i tylko on jeden, nawet w promieniach słońca, zachował wspaniałą smoczą postać. Stał tak jeszcze chwilę, milcząc. Nareszcie przemówił głosem potężnym – Jam jest Asmadon! Jeden z Pierwszych Smoków. Dziedzic Wielkich Przodków, co smoki stworzyli. Jam jest powiernikiem tajemnego słowa, co smoki do życia powołało. Ja byłem przy początku smoków i mnie dano moc i władzę, by smoczy los zakończyć. Bo nie pozwolę, by smoczy ród sczezł toczony rakiem chciwości i stał się pośmiewiskiem lub, co gorsza, całkiem w zapomnienie popadł. Odejdziemy opromienieni ostatnim blaskiem gasnącej chwały. Ale nie rozpaczajcie bracia! Zostawimy po sobie ślad! Legat, w którym pamiątka po nas przetrwa po wsze czasy i który będzie naszą zemstą na tych, co po nas nastąpią. Bo to, że nie są winni, nie chroni ich przed zemstą smoków. Nie możemy dosięgnąć sprawców, tedy porazimy ich narzędzie. Nie będzie to jednak walka bezmyślna, w której głupio zginąwszy, pogrzebiemy siebie i naszą legendę. Nie! To będzie zemsta, co przez wieki będzie nas sławić.

Zbliżcie się bracia i zawołajcie ze mną – Goar! Niech to słowo, od którego wszystko się zaczęło, teraz wszystko zakończy.

Smoki ciągle wpatrzone w przemawiającego Asmadona, zaczęły zbliżać się ku niemu, skandując coraz głośniej owo słowo „Goar”. A gdy już zbiły się w ciasną gromadę, krążyć poczęły jak w opętańczym tańcu coraz szybciej i szybciej. Aż w końcu wzniosły się ku górze, bijąc skrzydłami, jak kłębiąca się chmura, z której ciągle dolatywał łoskot okrzyków „Goar!, Goar!” Nagle, grzmot się rozległ potężny i wszystko ucichło, a w miejscu, gdzie przed chwilą wirowały smoki, teraz unosił się obłok czarny.

I nie było już więcej smoków na świecie. Rozpłynęły się w powietrzu i zniknęły. Ale pozostał po nich opar trujący, jadem Chciwości przesiąknięty, który spłynął na ziemię i niesiony wiatrem dotarł do ludzkich siedzib po świecie rozsianych. I zasiał w człowieczych sercach ziarno Chciwości, która rosnąc, zatruła ich myśli.

I rację miał Asmadon Mądry, bo jak przewidział, tak się stało i słowa jego co do joty się spełniły.

I rację miał Asmadon Okrutny, bo zatruł smoczy jad ludzkie dusze. Zmienił ich, każąc we wszystkim zysku i korzyści własnej szukać, choćby  i kosztem bliźnich. Życie radosne w beznadziejną pogoń za bogactwem zmienił, przez co skarlały ich myśli i czyny. Zemsta się dopełniła.

I rację miał Asmadon Wielki, bo sława i potęga smoków przetrwała po dziś dzień. Słychać smoczy ryk w huku eksplozji i szum ich skrzydeł w wizgocie nadlatujących pocisków. Czuć było żar smoczych oddechów w wybuchach bomb atomowych. Wodę, powietrze i ziemię, opary i ścieki zatruły, smoczym jadom podobne. A wszystko to ludziom na zgubę. Smokom na chwałę. Goar!

 

 

 

 

 

 

 

 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

[i] Zabijajcie ich tak by czuli że umierają – słowa przypisywane księciu Jeremiemu Wiśniowieckiemu. Prawdziwe czy nieprawdziwe, niech to rozstrzygną historycy. 

Koniec

Komentarze

Fabularnie opowiadanie szału nie robi. Wynagradza to przesłanie, ale tylko częściowo. Końcówka dużo lepsza niż reszta.

Językowo całkiem nieźle, podziwiam konsekwentną stylizację. Tylko brak przecinków, głównie przy wołaczach, psuje efekt.

Babska logika rządzi!

Jak nas spaja w jedno ostrze, co dzielną kierowane dłonią porazi nieprzyjaciół naszych.  – zmieniłabym tę dłoń – mówią to smoki, a one dłoni nie posiadają.

Faktycznie, powalcz z przecinkami, bo to zdanie musiałam dwa razy czytać, żeby zrozumieć: 

Pyszne pancerze noszące, z łuski, której żaden grot nie przebije. – zbędny przecinek przed łuski i czy aby na pewno “noszące”?

A poza tym? BARDZO mi się podobało, stylizacja konsekwentna, jak napisała Finkla. Myślę, że gdyby opowiadanie było dłuższe zmęczyłoby mnie, a tak – rewelacja. 

To prawda, że nie ma akcji, ale są ogromne emocje, całość bardzo dobra, a końcówka rewelacyjna.

Klikam biblioteczkę.

Tekst oceniam na 8

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dziękuję za uwagi. Nad interpunkcją rzeczywiście przyjdzie mi trochę popracować. Widzę, że jest możliwość edycji, więc może jeszcze przy tym tekście  podłubię jak czas pozwoli.

Fabuła, no cóż, może następnym razem  będzie więcej akcji.

A jeśli chodzi o szczegóły anatomiczne,  uznałem że chyba dłoń będzie w tym wypadku najlepsza. Do wyboru była jeszcze ręka lub łapa (absolutnie nie do przyjęcia).  “Smokoznawcą” nie jestem. Być może smoki mają coś jeszcze, ale ja wybierałem z tych trzech określeń.  Chyba już tak zostawię. Umówmy się że to była przenośnia :)

Czy smoki noszą pancerze? Też tak  do końca nie wiem. Spotkałem się jednak w kilku opowieściach, ze stwierdzeniem, że smok pod łuskami ma miękką skórę. Jeśli dobrze pamiętam, to u Tolkiena (Rudy Jill i jego pies), smok Chrysophylaks nosił jakąś pancerną kamizelkę, żeby osłonić miękkie części ciała.

O to “noszenie”jednak, kopii kruszyć nie będę. Pomyślę jeszcze nad tym.

 

Pyszne pancerze noszące, z łuski, której żaden grot nie przebije. – chodziło mi bardziej o przecinek przed łuski, według mnie nie powinno go być. A może tak:  Pyszne pancerze z łuski, której żaden grot nie przebije.

A może zamiast dłoń dać prawicę?

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Przeczytałam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ok, drobne nieporozumienie. :) Konieczność ponownego przyjrzenia się interpunkcji uznałem na początku, więc już się nad tym nie rozwodziłem.

Za “prawicę” dziękuję. Podoba mi się i chętnie skorzystam z tego określenia.

:-) A może smoki były lewołapne? :-)

Trochę za wiele dydaktyki, jak dla mnie, ale to nie przesłania głównego waloru tekstu, udanej i konsekwentnej stylizacji.

Mocna, dobra stylizacja, do samiuteńkiego końca – fajno fajno. Czapa z głowy, dobrze zrobione.

 

Sprytnie wykręcona końcówka, dydaktyczne przesłanie i – niestety – gadające głowy. Przypowieść, jeśli nie biblijna, to mitologiczno-fizolofowa :-)  Forma ratuje całość, ale nie zakrywa wszelkich braków w sposobie przedstawienia treści: ot, scenka ze spotkania, zabawne Słowo Które Tworzy I Odsyła W Niebyt A Które Można Wypowiedzieć Gulgocząc Wodą Nie Połkniętą, w Gardle Utrzymaną – i gdyby nie końcówka, osunęłoby się w niezamierzoną śmieszność. :-)

 

Generalnie, opowiadanie na krawędzi między “podobało się” a “mi się nie”.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Za pochwałę dziękuję. Krytykę przyjmuję z pokorą. A teraz, do rzeczy :-)

 Jak sam zauważyłeś,  opowiadanie jest bardziej taką przypowieścią moralizatorsko-filozoficzną. Nie przeczę, stylistykę starałem się trochę upodobnić do tekstów biblijnych, żeby uzyskać taki nieco patetyczny efekt. Wiem, że warstwa fabularna nie jest imponująca, że są tam uproszczenia itd. Pisząc w tej manierze, trzeba jednak trochę upraszczać fabułę i nie rozwodzić się nad szczegółami. Po pierwsze dlatego, że… był limit :-)  A na poważnie, trzeba uwypuklić przesłanie, więc szczegółów i akcji tylko tyle, żeby się to jakoś kupy trzymało (i żeby przekroczyć dolny limit znaków :-)).  Popatrz na Genesis. Tam, stworzenie świata zajmuje raptem kilkadziesiąt wersów. Przy okazji,  kwestia słowa stwórczo – kasującego. No, tu już nie chciałem tak wprost  przerabiać “Niech się stanie!” na “Niech się skończy!” Pamiętaj, że te moje smoki miały jeszcze chóralnie skandować to słowo zanim  znikną. To nie mogło być dłuższe dwie sylaby. Jak imię dla psa – krótkie i z literą “R” :-)

 

…i wyszło śmieszne :-)

 

Nie musi być z R i może mieć dwie sylaby. Po prostu najlepiej,gdy psie imię jest dla psa łatwo odróżnialnym dźwiękiem. :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Wyszło jak wyszło. Z werdyktem nie dyskutuję, ale zmieniać już nie będę. Tak tylko z ciekawości, na wypadek gdybym jeszcze kiedyś coś chciał unicestwić tą metodą :-). Co byś zaproponował?

To chyba jest pułapka, którą mogą rozbroić tylko mistrzowie Jedi słowa. Ja bym ją omijał. Uciekłbym od werbalizacji, bo to zawsze trudno wybrać cokolwiek, co kogoś nie rozbawi – tylko narracją, jakie to potężne, trwożące maluczkich, trącające pierwotne struny duszy słowo…

To, że dla mnie jest to zabawne, nic nie znaczy. Mnie bawi nawet mały palec, odpowiednio pokiwany. :-) Stylizację za to masz dobrą, zamiar ci się zrealizował 

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Stylizacja, która ujęła wcześniej komentujących, mnie raczej zmęczyła. Sprawiła bowiem, że czytałam ze szczególnie natężoną uwagą i kilkakrotnie wracałam do niektórych fragmentów, by upewnić się, że dobrze rozumiem tekst.

A opowiadanie, jakkolwiek porządnie napisane, zdało się szalenie monotonne, bardzo statyczne i, moim zdaniem, za dużo w nim kawy na ławie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Finał jest niezły, ale całość wydaje się o kilka tysięcy znaków przegadana. Stylizacja, choć mocna, zaczyna nieco w związku z tym nużyć, a moralizatorstwo się rozmywa. Ogólnie rzecz biorąc, tekst nie jest zły, pomysł na przeniesienie niszczycielskiej mocy smoków na wojenne wynalazki człowieka budzi uwagę – tylko trochę forma uwiera. Krócej i ostrzej ; )

I po co to było?

Nowa Fantastyka