- Opowiadanie: Armored - Było, jest i będzie

Było, jest i będzie

Moje pierwsze opowiadanie na łamach Nowej Fantastyki. Minimum wyrozumiałości dla początkującego autora, proszę :)

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Było, jest i będzie

Daren ostrożnie wyjrzał zza rogu. Nikogo nie było widać, ale to go nie zwiodło. Słuch go nie mylił, ktoś właśnie trafił do jego czasu. Aby przetrwać, pozostali przy życiu ludzie stali się ostrożniejsi, nie było już tamtych śmiałków, dumnie kroczących po ulicach i strzelających do innych, jak na początku. Daren schylił się i ruszył wzdłuż ulicy, przyklejony do ściany bloku. Pistolet błyskawicznie trafił do jego dłoni, a zmysły wyostrzyły się. Zresztą i tak nie było trudno wyłowić nawet najmniejszy hałas w ciężkiej ciszy, zalegającej niczym całun nad wymarłym miastem. Na szczęście mógł przemieszczać się w miarę cicho, bo gruz, jeszcze wczoraj walający się wszędzie, gdzie tylko spoczął jego wzrok, dzisiaj zniknął. Domy znów były całe, zadbane drzewa, rosnące w doskonale równych odstępach dawały cień, wprost idealny w letnią pogodę, na jaką natrafił. W przeszłości, kiedy miasto jeszcze tętniło życiem, musiało tu być pięknie.

Mężczyzna pokręcił głową, gdy zorientował się, że pomimo tych pięciu lat, wciąż używa jeszcze archaicznych słów, które straciły znaczenie. Lub wprost przeciwnie: nabrały odmiennego, o wiele groźniejszego. „Przeszłość” należała do tej drugiej opcji. Już nie było to oderwane od rzeczywistości określenie na coś, co minęło i nigdy nie wróci, ale prawdziwy byt, niosący ze sobą zagrożenie.

Kiedyś czas był dla Darena nierealny. Oczywiście, tak jak innym, jemu też często brakowało czasu, burczący brzuch sygnalizował, że czas coś zjeść i czasem nie udawało mu się wykonać powierzonych mu zadań na czas. Ale nigdy tak naprawdę nie wiedział, co to słowo znaczy. Tak jak inni, odczuł to boleśnie dopiero, kiedy ktoś zepsuł czas.

*

– Rose, co ty robisz?

Dziewczynka uniosła wzrok znad lalek i spojrzała na tatę wielkimi oczami. Widząc jej zdziwienie, Daren westchnął i wsparł się pod boki.

– Czekałem w garażu, aż przyniesiesz narzędzia, a ty o nich zupełnie zapomniałaś. – Wiedział, że tak to się skończy. Nie powinien był jej w ogóle pozwalać pomagać sobie przy naprawie samochodu, ale słysząc błagalny ton, uległ. Za swój błąd zapłacił półgodzinnym czekaniem.

– W ogóle nie można na tobie polegać. Kiedy już decydujesz się komuś pomóc, to ta osoba na ciebie liczy, musisz o tym pamiętać.

Zamiast przebłysku zrozumienia, który Daren spodziewał się zobaczyć, oczy Rose rozszerzyły się jeszcze bardziej.

– Przecież o nic mnie nie prosiłeś, tatusiu! – wykrzyknęła z wyrzutem. – Nawet nie byłam dzisiaj w garażu. Od rana bawię się z panną Polly!

– Uspokój się. – Z początku pobłażliwy głos Darena przybrał ostrzejsze tony. – Za kłamstwo pójdziesz dzisiaj spać bez bajki. Dzieci w twoim wieku mogą być zapominalskie i to jest do wybaczenia, ale nie będę tolerował tego, że kłamstwem próbujesz wymigać się od odpowiedzialności .

Daren odwrócił się i poszedł po narzędzia, nie zważając na płacz córki, który rozległ się za jego plecami. To był już trzeci raz. Będzie musiał porozmawiać o tym z Anette.

*

Mężczyzna odetchnął z ulgą, ale nie opuścił broni. Zamiast uzbrojonego bandyty zobaczył Murzynkę, kulącą się ze strachu na kawałku ziemi, porośniętej trawą, który pojawił się razem z nią na samym środku chodnika. Dzikie spojrzenia, jakimi miotała wokoło utwierdziły Darena w przekonaniu, że w czasie, z którego przybyła, cały krajobraz wyglądał jak ten kawałek ziemi. Mężczyzna przyjrzał się jej ze zdziwieniem. Brudna płachta, służąca za całe odzienie z pewnością nie nadawała się do ogrzania ciała, gdyby trafiła akurat na zimę. Z pewnością od początku Zaburzenia musiałaby załatwić sobie lepsze ubranie, jeżeli chciała przeżyć. Jakoś jednak udało jej się bez tego obejść.

Kobieta w końcu zauważyła, że jest obserwowana. Zamarła w przygarbionej pozycji, jak bohater zatrzymanego w nieodpowiednim momencie filmu. Rozbiegany wzrok zatrzymał się na Darenie, a spojrzenie, którym kobieta go przeszyła przyprawiło go o ciarki. Strach wciąż był w nim obecny, ale teraz pojawiła się też determinacja. Chciała przeżyć za wszelką cenę, nawet jeżeli miałoby to oznaczać rzucenie się na uzbrojonego przeciwnika z gołymi pięściami.

Czując jak napięcie rośnie z każdą chwilą, zbliżając się nieuchronnie do punktu krytycznego, Daren podniósł ręce.

– Nie chcę zrobić ci krzywdy – powiedział powoli, cofając się o krok od nieznajomej.

Murzynka odpowiedziała paroma krótkimi, ostro brzmiącymi słowami. Nie spuszczała wzroku z Darena i przesunęła się odrobinę do tyłu. Na tyle jednak, by wciąż pozostać w okręgu trawy.

Mężczyzna zmarszczył brwi, słysząc dziwny język. Z jakiego kraju mogła pochodzić? Na turystkę nie wyglądała, więc musiała rozpocząć podróż już po Zaburzeniu. Daren spotkał wcześniej takich ludzi, sam jednak za bardzo bał się wyruszyć gdzieś poza rodzinne miasto. Zrobił tak na początku, kiedy wśród ludzi zapanował chaos i na ulicach nieustannie słychać było strzały. Nie do końca rozumiał wtedy naturę problemu, ani jak działało Zaburzenie. Zrozumiał swój błąd, kiedy jego córka zniknęła.

*

– Jakieś postępy?

Daren odwrócił się zrezygnowany i pokręcił głową. Anette podeszła do drzwi i przyłożyła ucho do lakierowanego drewna. I bez tego słychać było głośny szloch, dobiegający z wnętrza.

– Rose, kochanie proszę otwórz drzwi – powiedziała łagodnie, próbując wyłowić jakiekolwiek dźwięki, świadczące o tym, że córka schodzi z łóżka. – Zrobiłam sałatkę owocową, jeżeli nie wyjdziesz, będziemy musieli zjeść wszystko sami.

Rodzice spojrzeli na siebie w wyczekiwaniu, nic jednak nie wskazywało, by córka dała się przekupić.

– Chyba jednak pójdę po śrubokręt. – Daren chciał odejść, ale Anette chwyciła go za nadgarstek.

– Jeżeli wyważymy drzwi, tylko pogorszymy sytuację – skarciła go cicho. – Po to zamontowaliśmy tu zamek, żeby miała swoje własne miejsce, w którym może czuć się bezpiecznie. Nie możemy teraz pokazać, że to tylko złudzenie, bo zawiedziemy jej zaufanie.

– Przecież to, co robi jest niedorzeczne. – Daren z trudem powstrzymał się od podniesienia głosu. Najchętniej nakrzyczałby po prostu na córkę, tak jak robił to jego ojciec, kiedy Daren był mały. Tubalny głos ojca raz na zawsze wybiłby mu z głowy takie grymasy, jak ten.

– Nieważne. – Lodowaty ton Anette od razu położył kres rodzącemu się pomysłowi wzięcia pokoju córki szturmem. – Wysłuchamy jej, niezależnie od tego, jak dziwną rzecz sobie uroiła. I nie wejdziemy, dopóki ona sama nas nie wpuści.

Daren chciał się kłócić, ale widząc wyniosłą minę żony uświadomił sobie, że to nic nie da. W sprawach związanych z Rose potrafiła być nieugięta. Mężczyzna, z wyrazem zrezygnowania na twarzy, oparł się o ścianę.

– Rose – zaczął zmęczonym tonem. – Otwórz nam, to porozmawiamy. Wytłumaczysz, czemu uważasz, że dziś jest sobota i nie musisz jutro iść do szkoły.

*

Wciąż siedziała w tym samym miejscu. Choć minęły dobre dwie godziny, nie ruszyła się o krok ze swojej maleńkiej wysepki pośrodku chodnika. Zwinęła się w kłębek i położyła na boku, jednak oczy nadal miała szeroko otwarte, lustrując wymarłe miasto, jakby zewsząd czyhało na nią zagrożenie. Kto wie, czy to nie była prawda. Na pierwszy rzut oka miasto wydawało się spokojne i zadbane, więc pewnie tutaj nie minęło zbyt dużo chwil od Zaburzenia i zwierzęta jeszcze nie weszły do środka, ale tego nikt nie mógł być pewien. Chwila była nowym określeniem Darena na czas. Przyjął ją od innego podróżnika, którego kiedyś spotkał i który tak samo jak on sądził, że stare słowo nabrało nowego wydźwięku.

Daren odszedł od okna. Postanowił dłużej nie zaprzątać sobie głowy kobietą, skoro znalazł lodówkę, pełną jedzenia i prysznic z ciepłą wodą. Mieszkanie było na pewno bardziej przytulne niż ostatnie miejsce, w którym udało mu się zdrzemnąć, a mianowicie poobijany kontener na śmieci, który wygrzebał wśród gruzów miasta, zniszczonego przez jakąś wojnę. I wtedy nie narzekał, w końcu kontener zapewnił mu schronienie przed watahą wilków patrolujących gruzy w poszukiwaniu łatwej ofiary, takiej jak on. Po zawziętości, z jaką usiłowały otworzyć zabezpieczone przez niego schronienie, wnioskował, że musiały być bardzo głodne.

Gdy rano obudził się i wyjrzał na zewnątrz, poczuł jedynie ulgę. Nie potrafił już odczuwać radości ani satysfakcji z kolejnego przeżytego dnia, tak jak kiedyś. Za długo już był rzucany z czasu na czas. Najchętniej poddałby się, gdyby nie nierealne pragnienie, które codziennie motywowało go, żeby wstać. Że może, jeżeli będzie wystarczająco długo podróżował…

…to jeszcze je spotka.

Po uzupełnieniu zapasów pozostało mu już tylko czekać na kolejną podróż, w jaką wyśle go Zaburzenie. Mieszkanie było idealne do tego celu, ponieważ mieściło się na parterze. Inaczej mógłby spaść z dużej wysokości, gdyby okazało się, że w innym czasie po bloku nie ma śladu. Pokaźna biblioteczka wyglądała kusząco, ale Daren szybko przekonał się, że nie potrafi skupić uwagi na czytanych książkach. Wciąż przyłapywał się na tym, że zerka w stronę okna.

– Do diabła – mruknął i podniósł się z wygodnego fotela.

Murzynka poderwała się na nogi od razu, gdy zobaczyła, jak podchodzi. Twarz przyjęła nieufny wyraz, a czujność, przez ostatnią godzinę powoli usypiana przez spokój, jakim emanowało miasto, powróciła.

Daren zatrzymał się przed wysepką i otworzył usta. Zaraz jednak je zamknął, gdy przypomniał sobie o egzotycznym języku, w którym mówiła nieznajoma.

– Daren – rzekł w końcu, pokazując na siebie.

Kobieta milczała przez chwilę, w końcu jednak niepewnie wskazała na siebie.

– Njoki. – Gdy nie wykrzykiwała agresywnie brzmiących słów, głos miała całkiem przyjemny.

Daren wyciągnął ku niej rękę, wciąż nie wchodząc na trawę. Uszanowanie jej „bezpiecznej” strefy wydało mu się właściwe, choć wciąż nie bardzo wiedział, jak się zachować w takiej sytuacji. Njoki uważnie przyjrzała się jego dłoni, jakby chciała upewnić się, czy rzeczywiście nie trzyma w niej broni. Widocznie jednak uznała, że nie, bo ostrożnie ujęła rękę Darena.

Mężczyzna delikatnie pociągnął ją ku sobie, na tyle powoli, by się nie przestraszyła. Wielkie oczy, którymi Njoki przyglądała się jemu i światu przypomniały mu chwile, kiedy Rose zaczęła raczkować. Daren szybko jednak odgonił myśli o córce, całą uwagę poświęcając kobiecie.

Z początku stawiała opór przed wyjściem z kręgu trawy, w końcu jednak uległa i postawiła pierwsze niepewne kroki na betonowym chodniku. Daren poprowadził ją ku mieszkaniu, które znalazł. To było niedaleko, jednak co chwila czuł nerwowe uściski dłoni, kiedy mijali budynki, coraz bardziej oddalając się od wysepki trawy.

Koncepcja zamkniętej przestrzeni, jaką było mieszkanie, widocznie nie spodobała się Njoki, bo od razu po wejściu przywarła do ściany, szybko oddychając. Trzeba było wielu długich minut, żeby przekonać ją do przejścia paru metrów dzielących ich od kuchni.

Tak, jak Daren podejrzewał, apetyt zwyciężył nad strachem. Lodówka, od której dziewczyna z początku próbowała trzymać się z dala, od razu zyskała jej zaufanie, gdy drzwiczki otwarły się, ukazując zawartość.

Daren usiadł na krześle, obserwując, jak kolejne porcje kiełbasy i sera znikają w otchłani bez dna, jaką zdawał się być żołądek Njoki. Nie mógł wyzbyć się niepokoju, widząc jaką nowością był dla niej otaczający ją świat. Powolnym ruchem ściągnął plecak z ramion i otworzył go. Pod upchanymi starannie zapasami udało mu się w końcu namacać prostokątny, giętki przedmiot, który zaraz wydobył na światło dzienne.

Brudnawa, zielona okładka zeszytu niczym nie zdradzała tego, jak cenna jest wiedza, zapisana w środku. Wszelkie obserwacje na temat Zaburzenia, a także rozmowy z innymi podróżnikami i ich spostrzeżenia na temat tego zjawiska Daren zapisał właśnie tutaj.

Z namaszczeniem otworzył zeszyt na pierwszej stronie. W każdej linijce była wypisana jedna zasada. Wszystkie zostały przez niego starannie rozpatrzone, najlżejsza wątpliwość dyskwalifikowała potencjalną kandydatkę. Za to gdy już tu trafiły, stawały się dla Darena dogmatem. Część pozwalała mu lepiej zrozumieć Zaburzenie, na innych opierał swoje decyzje i często tylko dzięki temu przeżywał. Prędzej zwątpiłby we własne istnienie niż w którąkolwiek z zasad. Pozwalało mu to zachować zdrowy rozsądek, podczas gdy cały świat zwariował.

Jednak jeżeli Njoki rzeczywiście nie udawała i otaczający ją świat był dla niej nowy, to przynajmniej jedna z nich została złamana.

Brwi Darena zmarszczyły się w zamyśleniu, kiedy próbował jakoś dopasować przypadek swojej nowej znajomej do nieelastycznej rzeczywistości, nakreślonej przez niego na papierze. O ile dobrze rozumował, fala Zaburzenia powinna w tej chwili docierać do początków XIX wieku. Ludzie z tego czasu zaczną dostrzegać dziwne zjawiska, typu nieprawidłowa pora dnia, rozmowy z rodziną, o których nie będą pamiętać, albo codzienne obowiązki w magiczny sposób wykonane za nich. Sam tego kiedyś doświadczył. Z początku odchyły w czasie były tak niewielkie, że ludzie nie zauważali tego, że podróżują.

Problem następował, kiedy nagle znikały całe dni, lub przeciwnie – człowiek orientował się, że wczoraj działo się dokładnie to samo, co dzisiaj. Wtedy wybuchnie panika.

Jeżeli jednak Njoki pochodziła z tamtego okresu, a patrząc na jej ubiór Darena nie zdziwiłoby, gdyby okazało się, że właśnie przypłynęła z Afryki statkiem niewolniczym, to coś było nie w porządku. Czas, w którym aktualnie przebywali, był bliski jego własnemu, czyli początek XXI wieku. Zanim ludzie z „czoła fali”, jak Daren nazywał tych, na których Zaburzenie dopiera zaczyna wpływać, zaczęliby podróżować tak daleko, minęłoby dobre parę lat. 

Długopis zawisł przez chwilę nad kartką, gdy Daren niepewnie analizował zasadę siódmą po raz ostatni. Do tej strony jednak nie może mieć żadnych wątpliwości. Zdanie „Zasięg podróży rośnie wraz z upływem chwil.” zostało wykreślone. Njoki ta zasada ewidentnie nie dotyczyła.

Jej krzyk wyrwał go nagle z ponurego zamyślenia. Kobieta poderwała się z podłogi, odskakując od lodówki. Daren wstał szybko, schował zeszyt za pas i spojrzał ponad jej ramieniem, starając się dostrzec, co ją tak przeraziło. Szybko jednak zorientował się, że to nie lodówka tak na nią podziałała.

Skóra Murzynki zaczęła falować, a cały świat wokół niej jakby się wykrzywił. Njoki spojrzała na Darena z przerażeniem. Jej twarz oprócz strachu wykrzywiała dodatkowo przestrzeń, raptownie zmieniająca się, zupełnie jakby była gumową piłeczką, którą ktoś dla zabawy na zmianę ściskał i rozprężał.

Daren od razu zrozumiał, że kobieta zmienia czas. Nie było to nic przyjemnego, ale było też nieuniknione. Spróbował gestami uspokoić Njoki, jednocześnie cofając się odrobinę. Wiedział, że przez te parę sekund nie może zbliżyć się do miejsca, w którym stała. Pamiętał, co stało się ostatnim razem, gdy spróbował zatrzymać podróż.

Ona jednak nie mogła pamiętać.

Chwila zaskoczenia wystarczyła, by Njoki przywarła do niego całym ciałem, usiłując za wszelką cenę zatrzymać nieuchronną podróż. Teraz to Daren krzyknął i prędko sięgnął rękami za plecy, chcąc rozewrzeć uchwyt.

Dwie osoby nie mogły podróżować, to była kolejna zasada z jego zeszytu. W chwili przeskoku do innego czasu podróżnik zabierał ze sobą całą przestrzeń wokół siebie, ale żadna inna osoba nie mogła być jej częścią.

Uchwyt zdeterminowanej kobiety okazał się być zbyt silny i gdy Daren w przebłyskach światła zobaczył inny czas, zorientował się, że jest już za późno.

Z gardła Njoki wydobył się kolejny krzyk, tym razem bólu. Na oczach Darena jej ciało rozpadło się, odsłaniając kości i czerwoną tkankę mięśniową. Krew trysnęła dopiero po chwili, jakby i ją zaskoczyła nagła dezintegracja właścicielki. Część wylądowała na twarzy Darena, a reszta zawirowała w zakrzywieniu czasoprzestrzennym, by po chwili zniknąć wraz z częścią mieszkania. Oszołomiony mężczyzna upadł do tyłu i zasłonił oczy ramieniem, starając się odgonić napływające wspomnienia.

Ta sama wykrzywiona przerażeniem twarz, pękająca na jego oczach.

Organy i członki oddzielane od reszty ciała.

Krew brocząca z tysiąca powstałych naraz ran.

Daren potrząsnął głową i krzyknął, ale żywe obrazy, obudzone śmiercią Njoki zalały jego umysł. Dopiero kiedy jego dłoń opadła na ziemię i zacisnęła się na garści piasku, odważył się uchylić powieki.

Niebo skrywało się za grubą warstwą chmur, a ciche grzmoty pobrzmiewały groźnie z daleka. Czerwonawe światło z trudem przebijającego się znad horyzontu słońca oświetlało ruiny miasta, rozrzucone na ciągnącym się we wszystkie strony brunatnym pustkowiu. Nigdzie w zasięgu wzroku nie rosło nawet źdźbło trawy ani żadna inna oznaka tego, że w tym ponurym świecie ostało się jakiekolwiek życie.

Daren ostrożnie wstał i rozejrzał się. Szybko przekonał się o mylności swojego pierwszego spostrzeżenia. W oddali zaczęła umykać para szczurów ogryzająca przed chwilą białe kości jednego z makabrycznie uśmiechniętych szkieletów zaściełających ulice.

*

Nagły krzyk przestraszył Darena, a samochód zatańczył na pustej drodze, jakby jazda prosto już mu się znudziła. Mężczyzna przez chwilę próbował odzyskać kontrolę nad pojazdem, ale kapryśne auto nie dało się już tak łatwo poskromić. Po nierównej walce nastąpił swego rodzaju remis, gdyż samochód wpadł do rowu, gdzie w końcu łaskawie się zatrzymał.

– Oszalałaś?! – purpurowy z wysiłku i złości Daren obrócił się w siedzeniu, ale żona go nie słuchała. Miotała się na swoim miejscu, zaglądając pod fotele i do bagażnika. Gdy Daren ochłonął wystarczająco, by zauważyć, czego szuka, zalała go kolejna fala gorąca.

Fotelik Rose zniknął. A z nim także jego właścicielka. Daren otworzył drzwi i wybiegł na ulicę, jednak cała droga aż do miasta była pusta.

– Co się stało?! Gdzie ona jest?! – potrząsnął zapłakaną Anette, wciąż na nowo zaglądającą do bagażnika i pod siedzenia, jakby w nadziei, że córka pojawiła się tam od ostatniego razu.

– Nie… nie wiem… – wyszlochała spazmatycznie. – Siedziała obok mnie i… nagle zniknęła!

Daren spojrzał na miejsce, na którym w pośpiechu usadowił córkę podczas ucieczki z miasta. Zniknął jej fotelik, jak i spora część siedzenia pod nim. Z wyrwy wystawały kawałki żółtej gąbki, nagle wystawione na światło dzienne. Mężczyzna włożył trzęsącą się rękę do dziury, nie mogąc uwierzyć własnym oczom, nie natrafił jednak na żadną niewidzialną przeszkodę ani na nic sugerującego, że jest tam coś więcej niż kawałki fotela. Rose rzeczywiście zniknęła.

Oszołomiony Daren cofnął się i usiadł na skraju drogi. Co tu się działo?

Jak przez mgłę dosłyszał Anette, wciąż na nowo nawołującą córkę, bez skutku. Druzgocąca pewność, że Rose zniknęła na dobre spadła na Darena, w miarę jak układał dziwne wydarzenia z ostatniego miesiąca w jedną całość. Nie można było o niej powiedzieć, że była logiczna, ale zniknięcia córki również nie dało się wyjaśnić, polegając wyłącznie na zdrowym rozsądku.

Daren podniósł się ociężale i podążył za Anette, wciąż z desperacją wykrzykującą imię Rose.

– Jej tu nie ma – rzekł bezbarwnym głosem, chwytając ją za ramię.

– Więc gdzie jest?! – Anette zwróciła ku niemu zapłakane oczy. Szukała u niego odpowiedzi, rozwiązania, chciała, aby zwrócił jej Rose. Nie podobało mu się to, co musiał jej powiedzieć, ale żadne inne wytłumaczenie nie chciało przyjść.

– Myślę… że wylądowała na środku drogi w innym czasie – Daren zdał sobie sprawę z bezsensowności tego zdania dopiero, kiedy już wyszło z jego ust. – Wiem, jak to brzmi, ale nic, co wydarzyło się przez ostatni miesiąc nie było normalne. Pamiętasz, jak Rose ubzdurała sobie, że zamiast poniedziałku jest sobota? Wtedy myśleliśmy, że to tylko jej fantazja, ale może dla niej to była prawda. Albo jak przestraszyłaś się, gdy zobaczyłaś ją po powrocie z pracy. Miała długie włosy, a według ciebie była u fryzjera dzień wcześniej. Mieliśmy z nią iść dopiero nazajutrz. Myślę, że od jakiegoś miesiąca w niekontrolowany sposób podróżujemy w czasie. Nie zmieniamy jednak miejsca, więc Rose jest teraz poza naszym zasięgiem.

Anette zakryła dłonią usta, a z oczu popłynęły nowe łzy. Daren myślał, że nie uwierzy w jego teorię, ale ku jego zdziwieniu najwidoczniej stało się odwrotnie. I teraz, gdy wiedziała już, że jest bezsilna, jej rozpacz była jeszcze większa.

– Anette… – Daren delikatnie przytulił ją i pogłaskał, jakby była dzieckiem. Zaraz jednak został odepchnięty.

– Dlaczego nalegałeś, żeby nas wywieźć? To twoja wina!

Nie zaprzeczył. Wiedział, że Anette potrzebuje teraz oskarżyć kogoś, kogokolwiek o stratę córki. Nie mogła ani nie chciała wierzyć, że za wszystkim stał przypadek. Tak naprawdę wiedziała jednak, że ucieczka z miasta była konieczna. Panika, wywołana dziwnymi zdarzeniami w obrębie całego kraju doprowadziła do zamieszek. Rząd nie mógł nic na to poradzić, a wszystkie oficjalne oświadczenia wydawały się dziwne i niezgodne z rzeczywistą sytuacją. Jeżeliby wziąć pod uwagę fakt, że politycy również podróżowali w czasie, nawet o tym nie wiedząc, Daren nie dziwił się temu.

Anette skuliła się na drodze i otoczyła kolana rękoma, szlochając. Daren pochylił się i objął ją. Tym razem nie wzbraniała się przed jego dotykiem. Przez chwilę walczył ze sobą, niepewny, czy powinien to mówić, w końcu jednak uległ i zbliżył wargi do jej ucha.

– Myślę, że jeszcze nie wszystko stracone.

Nie chciał wzbudzać w niej fałszywej nadziei, sam jednak nie chciał wierzyć, że stracił Rose bezpowrotnie. Gotów był uwierzyć w jakąkolwiek możliwość odzyskania córki, nieważne jak absurdalna by była.

Anette przestała chlipać i uspokoiła się. Daren poczuł, jak jej ciało spina się, gdy tylko usłyszała, że może jeszcze zobaczyć Rose.

– Być może podróżowaliśmy w czasie, nigdy jeszcze jednak nie zdarzyło się, żeby którekolwiek z nas tak po prostu zniknęło. Sądzę, że na miejsce naszej Rose gdzieś indziej pojawiła się ona z innego czasu. Jeżeli z przeszłości, to jest teraz w domu i musimy się tam natychmiast udać.

– A co z tą, która wylądowała tutaj w innym czasie? Nie ma nikogo…

– Nie możemy nic dla niej zrobić. Nie będziemy przecież tu czekać, w nadziei, że się pojawi. To może nigdy nie nastąpić, a w naszym domu czeka na nas córka, która również nie wie, co się dzieje. Tam nie jest bezpiecznie.

– Nie rozumiesz. – Anette potrząsnęła głową. Drżącymi rękami otarła łzy z policzków. Oboje wiedzieli, że nie mogła pozwolić sobie na rozpacz, kiedy Rose jej potrzebowała.. Właśnie za tę siłę Daren ją kochał. – Jeżeli nasza Rose… a przynajmniej ta, która jechała z nami samochodem, tutaj umrze – Anette wzdrygnęła się zauważalnie na dźwięk własnych słów, ale nie przerwała – to co się stanie z tą drugą? Czy to wciąż będzie jej przyszłość? Nawet jeżeli nigdy jej już tutaj nie przyprowadzimy?

– Nie wiem, jak to wszystko działa – niechętnie przyznał Daren. Im dłużej myślał nad możliwością spotkania córki, tym bardziej wydawała się ona nieprawdopodobna. – Ale wiem, że w mieście nie jest bezpiecznie. Musimy się pospieszyć.

Jedno spojrzenie na samochód wystarczyło, by zrezygnować z prób wyciągnięcia go z rowu. Daren wątpił, by nawet wspólnymi siłami udało im się choć trochę przechylić go bliżej poziomu.

– A co, jeżeli my również znikniemy? – pytanie Anette zawisło w powietrzu.

Daren objął ją w pasie i ruszyli w kierunku miasta.

– To coś nas nie rozdzieli, jeżeli będziemy blisko siebie. Jestem tego pewien.

*

W każdym kolejnym domu było to samo. Szczątki kości, leżące bezładnie na resztkach poczerniałych mebli. Powybijane okna, powyłamywane drzwi. Wszystko pokryte sadzą, która zdawała się być wszędzie.

Przede wszystkim jednak, nie było to miasto Darena. Choć zmieniało się niemal nie do poznania w różnych czasach, poznałby je w każdym stanie. Te ruiny na pewno nim nie były. Podróż przeniosła go w inne miejsce. Kolejna zasada została złamana.

Ostatnim razem tak nie było. Daren pamiętał tamtą drogę i siebie, leżącego w kałuży krwi Anette. Wtedy został w tym samym czasie.

Nie to jednak było najgorsze. Będący na skraju wyczerpania psychicznego Daren dopiero po paru godzinach przeczesywania ruin zorientował się, że to wcale nie szkielety ani opłakany wygląd okolicy wzbudza w nim taki niepokój. To Słońce.

Choć powinno już dawno zajść, wciąż niestrudzenie wisiało nad horyzontem, a rdzawe światło nie przestawało oblewać ruin, nadając im jeszcze bardziej upiorny wygląd. Gdy Daren to zrozumiał, poczuł, że to dla niego za wiele. Odrapane ściany budynków zaczęły napierać na niego ze wszystkich stron, a szum krwi w uszach niepokojąco przypominał szepty, dochodzące ze wszystkich stron.

Mężczyzna przywarł plecami do ściany jednego z domów i czując narastającą panikę, począł nerwowo rozglądać się dookoła. Miasto, jeszcze niedawno wymarłe, naraz stało się pełne życia. Kłujące spojrzenia czających się w oknach potworów przewiercały go na wylot, a sylwetki, które dostrzegał kątem oka, znikały, gdy tylko spoglądał w ich stronę.

Szaleję, przemknęło Darenowi przez głowę. Nic tu nie ma, to to miasto tak na mnie działa.

Niezależnie jednak od tego, co próbował sobie wmówić, uczucie zagrożenia rosło z każdą chwilą. Nie mogąc dłużej tego wytrzymać, Daren poderwał się do biegu. Za każdym rogiem czaiło się niebezpieczeństwo, w każdym cieniu skrywał się upiór. Nie wiedział, jak długo tak biegł, w końcu jednak przed oczami zamajaczył mu ogromny budynek. Ze szkła pełniącego rolę przedniej ściany pozostały jedynie okruchy porozrzucane na czarnej ziemi.

Nie zwracając uwagi na opłakany stan budynku, Daren wbiegł do środka, myśląc jedynie o kryjówce przed nawiedzonymi ulicami ruin. W półmroku wielkiego holu zamajaczył mu blat recepcji położonej pod przeciwległą ścianą. W paru susach znalazł się przy nim i zaraz skrył się po drugiej stronie, odgradzając się tym samym od ulicy.

Przywierając ciałem jak najbliżej drewna, Daren zacisnął powieki i zakrył uszy dłońmi. Wrażenie obcej obecności powoli znikało, a serce odrobinę uspokoiło się, nie grożąc już ucieczką z klatki piersiowej.

Gdy mężczyzna odważył się otworzyć oczy, jego wzrok przykuł wielki napis na ścianie nad blatem. Wcześniej wpadł do budynku na oślep, nie patrząc nawet, gdzie biegnie, i nie mógł się mu przyglądnąć. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, z tego gdzie się znajduje.

Instytut Fizyki Chronomatycznej, dumnie głosiły złote litery. Centrum badań jakoś nie pasowało mu do reszty wymarłego miasta, co do którego przeszłości mógł domyślać się jedynie na podstawie szkieletów i spopielonych szczątek. Daren poczuł ulgę, widząc ten oczywisty znak na to, że kiedyś to miejsce wyglądało inaczej.

Nigdy nie słyszał o czymś takim, jak fizyka chronomatyczna. Mógł to oczywiście zrzucić na karb ignorancji względem wszelkich nowinek, jaką kiedyś wykazywał, ale obawiał się, że jego świat po prostu jeszcze nie dysponował taką dziedziną nauki. A przedrostek chrono niepokojąco kojarzył mu się z jego przeciwnikiem, z którym codziennie walczył, ale nie miał nadziei wygrać. Czasem.

Pełen najgorszych przeczuć ruszył głównym korytarzem odchodzącym od holu. Tablica z mapką, wisząca na ścianie obok napisu, niestety nie zachowała się w tak dobrym stanie, jak litery, ale instynkt kazał Darenowi iść dalej. Instynkt? Nie, to było coś innego.

Tajemnicza siła powiodła go plątaniną korytarzy i schodów, niestrudzenie prowadzących w głąb ziemi. Modląc się, aby w latarce wystarczyło baterii, Daren parł nieustannie naprzód, ku zbliżającemu się celowi. Przecisnął się przez szczelinę między ścianą a metalową zaporą, starając się nie zwracać uwagi na skulony szkielet, kiedyś pewnie powstrzymujący ją przed całkowitym zamknięciem.

Przy kolejnej zaporze nie miał już tyle szczęścia. Żelazne drzwi były szczelnie zamknięte, a metalowe bolce głęboko siedziały w betonie po każdej stronie. Potężna przegroda wyglądała, jakby co najmniej broniła dostępu do skarbca. Daren przyłożył ucho do pokrytego rdzą metalu. Po drugiej stronie panowała kompletna cisza, ale czuł, że to właśnie za nim znajduje się to, czego szukał.

Na próbę naparł na drzwi. Pomimo starości mechanizm ani drgnął. Mężczyzna odwrócił się do panelu, ale pokręcił głową, widząc oderwaną obudowę i kable zwisające z powstałej dziury. Nie, przez tę zaporę na pewno nie przejdzie.

Czując, z jakim trudem mu to przychodzi, Daren odwrócił się i ruszył korytarzem. To nie mogło być jedyne wejście. Po prostu cofnie się trochę i spróbuje okrążyć tajemnicze pomieszczenie.

Daren podskoczył i o mało co się nie wywrócił, gdy ciszę nagle przerwał zgrzyt metalu. Z niedowierzaniem odwrócił się. Ciężkie bolce wysunęły się ze ścian, a metalowa zapora gładko podjechała w górę. Darena oślepiło białe światło.

*

Kiedy kolejna strzałka wyrosła z już istniejącej, Daren pozwolił sobie na ciche westchnienie. Rysunek stawał się coraz bardziej nieczytelny, ale Steven albo nie zdawał sobie z tego sprawy, albo po prostu się tym nie przejmował, gdyż wciąż z tą samą częstotliwości nanosił nowe poprawki, nie przestając mówić nawet przez chwilę. Z początku składne wyjaśnienia zamieniły się w stek niezrozumiałych teorii, pasujących do siebie chyba tylko z punktu widzenia ich twórcy.

– Wystarczy. – W końcu Daren poddał się i przerwał Stevenowi. – Nie mam zielonego pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Światy alternatywne, które rozpadają się i łączą na powrót? To wszystko brzmi tak, jakbyś wyszedł od jakiejś koncepcji, zauważył, że nie jest zgodna z rzeczywistością, więc zmieniał ją cały czas, nie zważając na to, jak dziwna i niedorzeczna się staje.

Steven spojrzał na niego, jakby był przedszkolakiem, który właśnie oznajmił, że dodawanie nie ma sensu.

– Niedorzeczna? Światy alternatywne to jedyna możliwość! Jak inaczej wytłumaczysz fakt, że nigdzie nie ma żadnych śladów po innych podróżnikach? Póki co widzisz mój wykres – nazywanie wykresem tych bazgrołów narysowanych patykiem na piasku było sporą przesadą, ale Daren przemilczał tę kwestię – ale kiedy zmienię czas, one znikną. Tak samo jak wszelka moja działalność w tym świecie zostanie cofnięta. Rzeczy, które zabrałem, zostaną odtworzone, napisy znikną, a przesunięte przeze mnie przedmioty powrócą na swoje miejsce. Mój świat odłączy się od tego i poczynione przeze mnie zmiany również.

Daren bez przekonania pokręcił głową.

– Sugerujesz, że każdy z nas ma niezliczoną ilość alternatywnych rzeczywistości, po których sobie dowolnie skacze i które łączą się ze sobą, dzięki czemu podróżnicy na siebie wpadają, tak?

– W dużym skrócie – westchnął Steven.

– Co w takim razie się dzieje ze mną o dwie sekundy starszym?  Jeżeli to, co mówisz, jest prawdą, to na samym początku powinienem był od razu na niego wpaść w tym twoim świecie alternatywnym.

– Gdybyś słuchał uważnie, nie pytałbyś o takie głupoty – Steven przybrał minę nauczyciela karcącego nieprzygotowanego ucznia, po czym wskazał patykiem na jakąś widoczną tylko dla siebie część rysunku. – Zgodnie z moją teorią, zakładającą istnienie czasu wyższego i niższego, „ty” z każdego okresu twojego życia podróżujecie w tym samym czasie wyższym, zatem nigdy nie spotkasz drugiego siebie, a na twoje miejsce tutaj może trafić inny ty. To najważniejsza zasada Zaburzenia.

Dlaczego więc Rose nie było wtedy w domu?

– No ale wystarczy, widzę, że i tak nic nie rozumiesz. – Steven sięgnął do torby i wyjął gruby zeszyt. – Odpowiedziałem na twoje pytanie, więc teraz ty pomożesz mi. Z jakiego jesteś czasu i od ilu chwil podróżujesz?

– Dwa tysiące czternasty, ponad rok – odburknął Daren, pogrążony już w myślach o czym innym.

– A z odrobinę większą dokładnością? – Steven spojrzał na niego z wyrzutem. Daren nie rozumiał, jak ten człowiek w obliczu apokalipsy może przejmować się takimi sprawami. Steven wydawał się mieć gdzieś przeżycie i interesować jedynie zrozumieniem Zaburzenia.

– To będzie… – Daren zmarszczył brwi, usiłując przypomnieć sobie początki swoich podróży. Wydawały się odległe o całe wieki, a nie o marny rok. – Coś około piętnastu miesięcy. Był czerwiec, kiedy to się zaczęło, choć równie dobrze mogło zacząć się wcześniej, ale dopiero wtedy zauważyłem, że coś jest nie tak. Wybacz, dokładniej nie potrafię.

Steven usiadł na ziemi i zanotował nowe dane. Przez chwilę nie zwracał uwagi na Darena, obliczając coś na i tak już pokrytej równaniami stronie.

– Doskonale! – wykrzyknął po chwili, kierując triumfalny uśmiech w stronę Darena. – Twój przypadek pasuje do wyliczonej przeze mnie szybkości rozchodzenia się Zaburzenia. Gdyby była stała, nic by nam to nie dało, bo w takim przypadku mogło ono mieć miejsce zarówno dziesięć lat po twoim czasie, jak i tysiąc, a my nie potrafilibyśmy tego zbadać. Na nasze szczęście szybkość Zaburzenia rośnie ze stałym przyspieszeniem.

Daren nie widział w tym fakcie nic szczęśliwego.

– Dzięki temu – ciągnął podekscytowany Steven. – Mogę określić, że Zaburzenie rozpoczęło się w dwa tysiące czterdziestym drugim. Z dokładnością do roku.

Jego rozmówca zamyślił się. To była możliwa data. W końcu spotkani przez niego podróżnicy pochodzili najdalej z dwa tysiące trzydziestego i mieli takie samo pojęcie o Zaburzeniu, jak i on.

– Czas na mnie. – Daren spojrzał na zachodzące Słońce. – Ostatni raz podróżowałem pięć godzin temu, więc mam wrażenie, że niedługo mnie przeniesie, a miałem porobić zapasy.

– Racja. – Steven jakby ocknął się z transu, wstał i otrzepał spodnie. – Mnie też już burczy w brzuchu. Przydałoby się co zjeść. I jeszcze jedno.

Daren, zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na niego pytająco.

– Słowo „czas” już nie pasuje do kontekstu, w którym go użyłeś, nie sądzisz?

– Może. Ale jak inaczej nazwać to, co wcześniej nazywaliśmy czasem?

– Co powiesz na „chwila”?

*

– Przeklęta maszyna. Jak zwykle wszystko działa idealnie na papierze, ale w praktyce równie dobrze moglibyśmy wejść do kubła na śmieci i próbować w nim polecieć na Marsa.

– W kolonii Arianna pewnie ciepło by nas powitali. Aż w takim stopniu nie wierzysz w możliwości Chronoallagimatu? Myślałem, że jesteś zwolennikiem teorii wymiarowości czasu.

– To było zanim zobaczyłem to ustrojstwo. W równaniu Charpentiera musi być błąd. To nie ma prawa działać.

– Zegary pulsarowe twierdzą inaczej. Według mnie coś już się stało, choć mogliśmy to przegapić.

– To twoje „coś”, to tylko zepsuty sprzęt. Ci idioci z wydziału inżynierii nawet zegarów nie potrafili dobrze zamontować. Słuchaj, siedzę tu już od dwóch dni bez przerwy, gdyby nie katar, to pewnie mój własny zapach by mnie odrzucił. Nie chcę gadać o pracy nawet podczas przerwy na kawę. Idę do automatu, kupić ci coś?

– Nie dzięki. Jeżeli rządowa tajemnica jest dla tych bufonów tak ważna, że nie wypuszczą mnie nawet na papierosa, to nie może im przeszkadzać, że zapalę sobie tutaj.

– Jak tam chcesz. Ale stań pod wentylacją, chyba że chcesz mieć w takiej chwili alarm przeciwpożarowy.

Jeden z mężczyzn oddalił się korytarzem, by zniknąć w ciemności. Drugi przeszedł parę kroków, po czym sięgnął do kieszeni białego kitla i wyjął z niej małe opakowanie. Żaden z nich nie zauważył trzeciego mężczyzny, ukrytego przed białym światłem bijącym z otwartego pomieszczenia.

Daren spróbował zapanować nad przyspieszonym oddechem, ale nadaremno. Błądził wzrokiem od otwartych drzwi do majaczącej w cieniu sylwetki, podnoszącej co chwila żarzący się punkcik do ust. Nie rozumiał, jak w centrum wymarłego miasta może dziać się coś takiego. Czyżby znów nieświadomie zmienił czas?

Po krótkim zastanowieniu Daren podjął decyzję. Mężczyzna w kitlu wydał zduszony krzyk i wypuścił papierosa, gdy nagle obce ramię owinęło się wokół jego szyi.

– Bądź cicho i odpowiadaj na moje pytania, to nic ci się nie stanie – poinstruował go półgłosem Daren.

– Jak ty się tu dostałeś? – wykrztusił naukowiec, gdy ucisk na jego szyję zelżał.

– To w tej chwili nieważne. Co jest za tymi drzwiami?

Naukowiec nie odpowiedział od razu. Daren sięgnął za pas i wyciągnął pistolet. Przyłożył lufę do pleców mężczyzny, by wybić mu z głowy ewentualne kłamstwo.

– Komora Chronoallagimatu. Nie zabijaj mnie, proszę, mam żonę i dzieci!

– Co to jest Chronoallagimat? – Daren odwrócił się w stronę oświetlonego pomieszczenia. Ze środka słychać było odgłosy rozmów i jednostajne buczenie komputerów.

– Tajny rządowy projekt, wykorzystujący odkrycia sondy Adventurer. – Głos naukowca zaczął się łamać. Daren wzmocnił uścisk, obawiając się, że tamten w desperacji może próbować się uwolnić.

– Jakiej sondy? O czym ty gadasz?

– Rok temu wszędzie było o niej głośno. Nie mogłeś o niej nie słyszeć. – Zdziwiony głos szybko przeszedł do wyjaśnień, gdy Daren ostrzegawczo dźgnął go lufą pistoletu w plecy. – Jako pierwszej udało jej się wysłać wiadomość zza horyzontu zdarzeń czarnej dziury. Na podstawie procesów zachodzących w jej wnętrzu powstała teoria wymiarowości czasu, zgodnie z którą czas nie jest wymiarem czasoprzestrzeni, ale sam posiada osobne wymiary. Dotychczas poruszaliśmy się tylko w jednym z nich, ale Chronoallagimat ma pozwolić nam na podróże wzdłuż innych wymiarów.

Daren otworzył usta ze zdziwienia. Nagle ogarnęło go potworne przeczucie.

– Który mamy rok?

Naukowiec spróbował spojrzeć na Darena, ale ten brutalnym szarpnięciem utrzymał go w miejscu.

– Dwa tysiące czterdziesty drugi – wyszeptał z przerażeniem. – Hej!

Mężczyzna omal się nie upadł, kiedy Daren nagle odwrócił go i zaczął pchać w kierunku oświetlonej sali. Trzech innych naukowców zamarło, kiedy wszedł z zakładnikiem do środka.

Przestronna sala miała okrągły kształt, zwieńczony kopułą, a jej architekt przy projektowaniu na pewno nie kierował się wygodą . Wszystkie ściany zostały zastawione przez wielkie, czarne sześciany, z których środka wciąż dobiegało niskie buczenie. W niektórych tylko miejscach dziwne maszyny ustępowały stanowiskom komputerowym, wciśniętym pomiędzy nie jakby na siłę. Podłoga w kształcie pierścienia była usłana kablami biegnącymi z sześcianów do środka sali, gdzie pod barierką znikały w ogromnej dziurze oświetlonej od środka czerwonawym światłem. Aby jeszcze utrudnić poruszanie się po sali, wszędzie ustawiono stoły, zaścielone różnego rodzaju papierami lub mniejszymi urządzeniami, których przeznaczenia Daren mógł się jedynie domyślać.

Najbliżej stojący, rudy mężczyzna z parudniowym zarostem na twarzy zastygł z kanapką w połowie drogi do ust.

– Masz natychmiast wyłączyć to coś – rozkazał mu Daren, przykładając ostrzegawczo lufę pistoletu do głowy zakładnika.

– Jest nieaktywny – powoli odpowiedział naukowiec, niepewnie odkładając kanapkę. – Jest jakaś usterka, której nie udało nam się zlokalizować. Nie ma się co denerwować…

– Nie rozumiesz. Żaden z was nie rozumie! – Daren spojrzał rozgorączkowany na dziurę na środku. Diaboliczne, czerwone światło na zmianę przygasało i przybierało na sile, jakby żyło własnym życiem. Teraz był już pewien, że to stamtąd pochodziła siła, która przyciągnęła go tutaj. To tam to się zaczęło. A może skończyło?

– Ta wasza maszyna pomiesza wszystkie czasy, sprawi, że ludzie na całym świecie zaczną przenosić się w przeszłość i przyszłość w niekontrolowany sposób. Sam jestem tego przykładem! Może jeżeli to zniszczycie, to czas zostanie naprawiony.

– Oczywiście, już to robimy, nie musisz nikogo zabijać – naukowiec cofnął się o parę kroków i spojrzał bezradnie na towarzyszy. Daren wiedział o czym myślą. Zastanawiają się, jak obezwładnić psychopatę twierdzącego, że podróżuje w czasie. Musiał w jakiś sposób zyskać ich zaufanie, udowodnić, że to, co mówi, jest prawdą, zanim będzie za późno.

Nagły ból z tyłu głowy oślepił Darena. Poczuł, jak zakładnik wyrywa się z jego nagle zdrętwiałych ramion, a on sam leci na spotkanie z metalową podłogą. Zderzenie było tym bardziej bolesne, że ciało mężczyzny zostało przygniecione do wijących się po panelach kabli. Ktoś usiadł na nim i zanim Daren zdołał pozbierać myśli kołaczące się w opuchniętej głowie, jego ręce zostały wykręcone do tyłu.

– Banks – jeden z naukowców odetchnął z ulgą. – Pojawiasz się w idealnym momencie.

– Kto to jest? – spytał tubalny głos, należący do ciężaru spoczywającego na plecach Darena. Rozpoznał go jako tego, który poszedł wcześniej do automatu. Jak mógł tak niepostrzeżenie zakraść się za jego plecy?

– Nie wiemy, wszedł chwilę po tym, jak ty wyszedłeś. Bredził coś od rzeczy, trzeba natychmiast wezwać ochronę.

– Zaraz, zaraz. – Banks poruszył się nerwowo na plecach Darena. – Przecież nigdzie nie wychodziłem. Ten gość nagle pojawił się przede mną znikąd, trzymając Toma. Jak to możliwe?

– Hej? – do rozmowy wtrącił się trzeci głos. – Wiem, że to nieodpowiednia pora, ale spójrzcie na to.

Daren zdołał podnieść głowę na tyle, żeby zobaczyć, że właściciel głosu siedzi przed jednym z komputerów. Zaraz zgromadzili się wokół niego pozostali.

– O co chodzi? – spytał Banks, usiłując dojrzeć coś z pleców Darena.

– Zegary – ponuro wyjaśnił jeden z naukowców. – Różnica pomiędzy nimi jest coraz większa. Już nie możemy zrzucić tego na wady fabryczne. Wygląda na to, że część obiektów rzeczywiście przeniosła się w czasie.

– Czyli eksperyment się powiódł – wtrącił inny głos. – Może nie tak jak to przewidzieliśmy, ale coś jednak się stało.

– Tak – z zakłopotaniem przyznał pierwszy. – Tyle, że eksperyment już się skończył, a różnica wciąż rośnie.

Światła w sali nagle zgasły. Buczenie komputerów ustało zupełnie i Darena ogarnęła dziwna cisza. Ciężar nagle zniknął z jego pleców, ale on ani myślał o odetchnięciu z ulgą. Jedynym źródłem światła była teraz dziura w podłodze oblewająca wszystko czerwoną poświatą.

Od razu po wciągnięciu powietrza Darena uderzył smród stęchlizny. Nie zwrócił jednak na niego uwagi, ostrożnie podnosząc się na kolana i rozglądając dookoła.

Laboratorium wyglądało jak po trzęsieniu ziemi. Wszyscy naukowcy zniknęli, a ich komputery leżały bezładnie na podłodze. Większość czarnych sześcianów leżała przewrócona, na niektórych widać też było wgniecenia jak po uderzeniach młotem. Jednak zwykłe trzęsienie ziemi nie mogłoby rozerwać wszystkich kabli, zwiniętych teraz pod ścianą i straszących ostrymi drutami, sterczącymi spod gumowych powłok. Ponadto pod jednym z sześcianów leżała sterta szmat nieprzypominająca ubrań naukowców. Uwagę Darena przyciągnął jednak inny fakt. Żelazne drzwi znów były zatrzaśnięte.

Podróżnik wstał i podszedł do nich. I po tej stronie nie było klamki, ani czegokolwiek, co wskazywałoby na to, że mechanizm otwierający je jeszcze działał. Daren poczuł chłód, gdy spojrzał na drzwi z bliska. Metalowa powierzchnia pełna była zadrapań i małych wgnieceń, jakby ktoś już próbował się stąd wydostać. Przez bardzo długą chwilę.

Ciche stęknięcie rozległo się tuż za nim. Daren odwrócił się błyskawicznie i sięgnął za pasek, ale jego ręka natrafiła na pustkę. Pistolet został mu zabrany, gdy naukowcy go obezwładnili, i musiał zostać w tamtym czasie. Zresztą zgięta wpół, niska postać, którą wcześniej wziął za stertę szmat, wcale nie wyglądała groźnie.

– A więc to już? Minęło szybciej niż myślałem. – Głos zgarbionej postaci był tak zachrypnięty, że początkowo Daren miał trudności ze zrozumieniem go.

– Co minęło? – Podróżnik zaczął ukradkiem rozglądać się za bronią. Staruszek wyglądał nieszkodliwie, ale Daren nauczył się już dawno, że pozory mogą mylić.

– Mój pobyt tutaj. Jeżeli wierzyć mojemu poprzednikowi, to minęło piętnaście lat, ale jak dla mnie było to nie więcej niż dziesięć. Chociaż w zasadzie nie miałem jak tego zmierzyć. Kiedy przybyłem, to wszystkie te ich dumne zegary pulsarowe były już popsute, więc równie dobrze mogło minąć pięćdziesiąt lat.

Uwaga Darena ponownie skupiła się na staruszku.

– Chcesz mi wmówić, że Zaburzenie nie przeniosło cię stąd przez piętnaście lat? – Starzec nie wyglądał na szaleńca. Przynajmniej nie pokroju tych biegających po ulicach z nożami i pistoletami, których z początku spotykał Daren. Jeżeli jednak naprawdę wierzył w to, co sam powiedział, to dla bezpieczeństwa należało przyjąć, że rzeczywiście oszalał.

– Zaburzenie nie ma tu wstępu, synu – staruszek zacharczał i Daren zastanowił się, czy zakrztusił się czymś, czy miał to być śmiech. – To miejsce, ten czas to oko cyklonu. Wszystko znajdziesz w notatkach moich i moich poprzedników, jak już odejdę. Możesz mieć problemy ze znalezieniem ich, pisałem wszędzie, gdzie tylko się dało. Papier zostawiony przez naukowców skończył się już podczas kadencji trzeciego. Później pisaliśmy na każdym wolnym kawałku przestrzeni, więc uważaj przy chodzeniu.

Daren dyskretnie spojrzał pod nogi. Rzeczywiście, podłoga była pokryta malutkim pismem i jakimiś wzorami, których nie rozumiał. Coraz mniej mu się to wszystko podobało.

– Zostały jeszcze stoły, więc gdy będziesz potrzebował węgla do pisania, to możesz któryś spalić. Twoja latarka przeżyje jeszcze parę miesięcy, ale gdzieś po tamtej stronie znajdziesz instrukcję, jak ją podładować – staruszek wskazał ręką podłogę po drugiej stronie upiornej dziury.

– Hej, nie rozpędzaj się tak. – Dopiero kiedy Daren dotknął plecami drzwi, uzmysłowił sobie, że od dłuższej chwili odsuwał się od dziadka. – Nie mam zamiaru tutaj zostawać, czytać twoich notatek ani robić własnych. Powiedz mi po prostu, jak to otworzyć, i się pożegnamy.

– Nie da się. – Starzec wskazał na drzwi ze zniecierpliwieniem. – Twoi poprzednicy już próbowali. Ty również będziesz próbował, ale ci się nie uda. Słuchaj mnie uważnie, bo przez następne piętnaście lat z nikim sobie nie pogadasz!

Daren miał tego dosyć. Nie spuszczając wzroku ze starca, zaczął się przesuwać wzdłuż ściany, pukając w nią co parę chwil sprawdzając jej grubość. To niemożliwe, żeby było tu tylko jedno przejście, a nawet jeżeli, to przecież te drzwi w końcu puszczą. Chuderlawy starzec mógł próbować, ale Daren miał od niego więcej krzepy. Rozmyślanie nad tym i tak było bez sensu, bo Zaburzenie w końcu go przeniesie. Dlaczego więc słowa szaleńca wciąż wirowały w umyśle podróżnika?

– I niby co jadłeś przez te wszystkie chwile, skoro drzwi są zamknięte, co? – Podróżnik postanowił wykazać błąd w myśleniu starca. Nie wierzył w ani jedno jego słowo, ale chciał zdusić wszelkie wątpliwości, powoli narastające w jego wnętrzu.

– Tutaj czas nie płynie, synu. – Starzec stał nieruchomo, nie przejmując się tym, że Daren odsuwa się od niego. – Nie będziesz potrzebował jedzenia, snu, powietrza, ani toalety, kiedy tutaj będziesz. Będziesz mógł w zupełności poświęcić się pracy.

– Pracy nad czym?! – Wykrzyczane pytanie zabrzmiało o wiele bardziej histerycznie, niż mężczyzna sobie tego życzył.

– Nad Chronoallagimatem – spokojnie odpowiedział starzec. – Pierwszy nie wiedział, dlaczego się tu znalazł. Zniszczył wszystko, nie próbując zrozumieć Zaburzenia. Drugi znalazł go w stanie kompletnego szaleństwa. On domyślił się, po co został tu sprowadzony. Jak widzisz, wszystko jest tutaj zrujnowane, ale ta dziura nadal świeci. Drugi zorientował się, że aby powstrzymać Zaburzenie, trzeba je zrozumieć. Wiesz, jeżeli ma się wieczność i to minimum materiałów, które zostawili naukowcy, to można samemu wymyślić podstawy fizyki chronomatycznej. Jeden durny podręcznik i uporalibyśmy się z tym podczas jednej kadencji. Ale że poskąpiono nam nawet tego, to z przykrością muszę cię powiadomić, że jesteś już dziewiąty.

– Nie. – Daren złapał się dłońmi za głowę. Codziennie myślał, że trafił jedynie do złego snu, z którego kiedyś obudzi się przy boku Anette. Podróże w czasie były jednak niczym w porównaniu do zamknięcia przez całą wieczność w jednym pomieszczeniu. – Oszalałeś, jeżeli sądzisz, że poświęcę całe życie na zrozumienie Zaburzenia! Muszę odnaleźć żonę i córkę, nie mogę tkwić tu tak długo!

– To nie my zdecydowaliśmy o naszym losie, synu. Jakaś wyższa siła ściągnęła cię do tego czasu i pokazała jak zaczęło się Zaburzenie. Pomyśl, jakim cudem zobaczyłeś tych naukowców, skoro Zaburzenie już dawno powinno porozsyłać ich po innych czasach? To coś chce, abyśmy naprawili błąd ludzkości. Wiem, że teraz jest ci trudno to zaakceptować, ale poradzisz sobie. – Głos starca, choć wciąż nieprzyjemny, złagodniał. – Myślę, że jesteśmy już naprawdę blisko. Moją pracę, nie chwaląc się, mogę nazwać przełomową. Odkryłem błąd w czymś, co siódmy nazwał najbardziej prawdopodobnym równaniem Charpentiera. Myślę, że to może nas doprowadzić do sedna sprawy.

– Dlaczego ja? – Daren już go nie słuchał. Przez pięć lat od początku Zaburzenia przy życiu trzymała go tylko myśl o rodzinie, o tym, że może jeszcze ją zobaczy. Pozbawiony tego nierealnego marzenia, nie miał siły dłużej walczyć.

– I tu następuje problem. Obawiam się, że to nie miałeś być ty. Już trzeci doszedł do wniosku, że chodziło o Njoki.

Daren natychmiast poderwał głowę. Pochylona sylwetka starca skrywała jego twarz przed oczami podróżnika.

– Skąd wiesz o Njoki?

– W tym rzecz, że nie wiem. Żaden z nas nie miał pojęcia jak miała rozwiązać zagadkę Chronoallagimatu, biorąc pod uwagę czas, z którego pochodziła. Faktem jest jednak, że była anomalią. I że zginęła, więc zostałeś sprowadzony na jej zastępstwo. Może była geniuszem, który zrozumiałby ten problem od razu?

Nagle starzec zaniósł się kaszlem, który odbił się echem od ścian laboratorium. Daren machinalnie podszedł do niego i poklepał po zgarbionych plecach, gdy jednak poczuł coś ciepłego na spodniach, zrozumiał, że to nie było zwykłe zakrztuszenie. Starzec pluł krwią.

– Życie poza czasem nie działa na zdrowie człowieka dobrze – wytłumaczył słabym głosem, gdy atak kaszlu ustał. – Uwierzysz, że byłem w twoim wieku, kiedy się tu znalazłem? Ale nieważne, skoro już się pojawiłeś, to znaczy, że na mnie już pora. Pomóż mi usiąść, chłopcze.

Daren posłusznie usadził go na niezapisanym fragmencie podłogi. Jego koszmarnie pokrzywione plecy sprawiały, że nawet teraz głowa zwisała bezładnie, twarzą w kierunku podłogi. Nagle Daren uzmysłowił sobie, co nie pasowało mu do historii dziadka.

– Zaraz, czy przypadkiem wszystkie twoje notatki nie znikną razem z tobą? Przecież wszelka działalność człowieka zostaje odwrócona, gdy opuszcza dany czas. Skoro pierwszy zniszczył laboratorium, to powinno się samo odbudować, kiedy umarł.

I znów ten sam charkot, który mógł być śmiechem.

– Na nasze szczęście wcale nie opuszczam tego czasu. – Kolejny atak kaszlu był już ostatnim. Klatka piersiowa pod poplamioną krwią koszulą przestała się unosić. Daren dla pewności sprawdził jeszcze puls. Starzec nie żył.

Podróżnik podniósł się na nogi. Nie miał pojęcia, o co mogło chodzić dziadkowi. Zgodnie z zasadą dwunastą ciała również znikały po paru chwilach razem ze wszelkimi śladami, pozostawionymi przez ich właścicieli. Tutaj ta zasada również musiała obowiązywać, inaczej to miejsce byłoby pełne trupów poprzedników Darena.

Nagle uwagę Darena przykuł przedmiot wsadzony za pas starca. Ostrożnie wyjął go i obejrzał. Trzymał w dłoni stary, zielony zeszyt. Wiedząc już, co tam zobaczy, otworzył go na pierwszej stronie. Pisane jego pismem zasady przyglądały się mu smutno z żółtawej kartki. O wiele więcej z nich było skreślonych, w tym również pierwsza, najważniejsza.  

Ciało starca zaczęło falować i matowieć, ale Daren nie dbał o to. Podniósł jego głowę i spojrzał na twarz.

Spojrzał we własne zmęczone oczy, wyniszczone życiem bez czasu.

Koniec

Komentarze

Świetny pomysł, fascynująca opowieść. Uch, nie można bezkarnie bawić się podstawami fizyki.

Trochę zaskakujące jest, że dziewczynka, która jeszcze jeździ w foteliku, może zamknąć się w swoim pokoju na klucz i nie wpuścić rodziców.

– Jeżeli wywarzymy jej drzwi, tylko pogorszymy sytuację

Paskudny ortograf.

Nie, przez tą zaporę na pewno nie przejdzie.

Tę zaporę.

Koniecznie popraw ten błąd ortograficzny. I daj znać. :-)

Babska logika rządzi!

ja znalazłem:

 

pobłażliwy ton Darena przybrał ostrzejsze tony 

może głos?

przesadzenie 

nie wystarczy przesada?

poza tym Rose była raczej użytkowniczką fotelika niż właścicielką

nazwa urządzenia dziwaczna i długaśna. Nie ma szans, by ktokolwiek jej używał w mowie potocznej, a i marketingowo trudna do sprzedania

pzdr

 

 

Lepiej brzydko pełznąć niż efektownie buksować

Poprawiłeś? Dobrze.

Tekst oceniam na 9.

Babska logika rządzi!

Bardzo fajny pomysł! Przeczytałam z przyjemnością, całkowicie wciągnęła mnie opowieść, dlatego nie dostrzegłam żadnych potknięć językowych.:) Taką fantastykę lubię: klimat, dramat i przesłanie.

 

Finklo, moja sześcioletnia córka jeździ w foteliku i korzysta z kluczy bez przeszkód (i pojeździ w tym foteliku jeszcze drugie tyle – jak podejrzewam – bo do wysokich nie należy). Rose chodziła do szkoły bądź co bądź. Gdyby Autor napisał “nosidełko” (taki fotelik samochodowy dla niemowląt) to rozumiem zdziwienie. :)

 

Test oceniam na 9.

Rooms, nie upieram się, że tak jest źle. Napisałam tylko, że mnie to zaskoczyło. Ale nie mam pojęcia – wychowałam się bez fotelika i bez zamykanego na klucz pokoju. ;-)

Babska logika rządzi!

Ha! Ja wychowałam się bez samochodu, za to z kluczem na szyi ;-)

Bez samochodu – tak, z kluczem do chałupy – tak. Ale zamykany pokój?

Babska logika rządzi!

Ja miałem i klucz do pokoju i fotelik, nie wiedziałem że akurat ta kwestia wywoła takie poruszenie :)

 

Opłacało się poświęcić trochę czasu na czytanie. I o ile uważam, że pod względem samego stylu i warsztatu tekst pozbawiany jest fajerwerków (choć ogólnie spisany raczej poprawnie), to już wykreowana historia jest naprawdę dobra. Wszystko ładnie przemyślane i opowiedziane tak, że potrafi nieźle wciągnąć. Im dalej, tym lepiej się czyta. Czekam na Twoje kolejne – równie ciekawe i jeszcze lepiej napisane – historie ;)

Jak na debiut – jest nieźle. Ogólna koncepcja i język kojarzą mi się z Kingiem, choć ten drugi jest zdecydowanie zbyt “barokowy”. Wspominałeś, że dopiero zaczynasz przygodę z pisaniem i to widać właśnie w konstrukcji Twoich zdań: nieco zbyt przegadanych, jakbyś bał się cokolwiek pominąć. Z tego powodu miewałem trudności z przebiciem się przez niektóre opisy, dodatkowo poszatkowane zbędnymi przecinkami. Czytanie prozy powinno przypominać spływanie (najlepiej rwącą) rzeką, a nie dryfowanie po wyboistych falach. Dlatego Twojej prozie polecam odchudzanie – żadnej litości dla zbędnych kalorii. Sam też kiedyś miałem problem z nadwagą i chyba już sobie z nim poradziłem. Tak czy owak, widzę u Ciebie spory potencjał, który jest trochę przysłoniony ciężkim językiem.

Odnośnie fabuły: podobała mi się. Nielinearny sposób prowadzenia akcji był konieczny ze względu na naturę Zaburzenia, swoją drogą – bardzo wiarygodnie opisanego. Dopiero co widziałem “Interstellar” i Twój pomysł na uzasadnienie podróży w czasie bardziej przypadł mi do gustu niż ten twórców filmu. Swoją drogą – czarna dziura, inne wymiary… dostrzegam możliwą inspirację obrazem, mimo że nie jest to nic złego, wręcz przeciwnie. Aha, trochę mnie drażniły anglojęzyczne imiona bohaterów, choć z drugiej strony takie eksperymenty prędzej miałyby miejsce w Stanach niż u nas.

Na koniec zostawiłem składnię i interpunkcję. Wypisywałem błędy na bieżąco, czytając, także są ułożone w odpowiedniej kolejności. Trochę ich tu jest, chociaż jednocześnie często się powtarzają, co świadczy o tym, że jesteś konsekwentny w stosowaniu swoich zasad, nawet jeśli są one sprzeczne z ogólnie przyjętymi normami stawiania przecinków. Jeżeli podmienisz te zasady na “właściwe” i będziesz stosował je z równą konsekwencją – naprawdę pomożesz swoim czytelnikom. Nie lubię mówić innym, co mają robić, ale w przypadku gramatyki ciężko mi tego uniknąć. Jeżeli chcesz pisać nie tylko dla siebie, koniecznie musisz się z nią pogodzić.

Wspomniane błędy ([-] oznacza niepotrzebny przecinek, [+] oznacza brakujący, pogrubienie dwóch wyrazów w obrębie jednego cytatu oznacza powtórzenie, z kolei tekst w nawiasie kwadratowym umieszczony po fragmencie zaznaczonym kursywą oznacza jego poprawioną wersję bądź inną uwagę):

 

kulącą się ze strachu na kawałku ziemi, [-] porośniętej trawą, który pojawił się

 

– Jakieś postępy? – Daren odwrócił się zrezygnowany i pokręcił głową. [– Jakieś postępy?

TU ENTER I OD NOWEGO AKAPITU:

Daren odwrócił się zrezygnowany i pokręcił głową.]

 

watahą wilków, [-] patrolujących gruzy w poszukiwaniu łatwej ofiary, takiej jak on.

 

Po zawziętości, z jaką usiłowały otworzyć zabezpieczone przez niego schronienie, [+] wnioskował, że musiały być bardzo głodne.

 

Nie potrafił już odczuwać radości, [-] ani satysfakcji z kolejnego przeżytego dnia

 

choć wciąż nie bardzo wiedział, [+] jak się zachować w takiej sytuacji

 

Wielkie oczy, jakimi Njoki przyglądała się jemu i światu przypomniały mu chwile, kiedy Rose zaczęła raczkować. Daren szybko jednak odgonił myśli o córce, całą uwagę poświęcając Njoki.

 

Koncepcja zamkniętej przestrzeni, jaką było mieszkanie, [+] widocznie nie spodobała się Njoki

 

Tak, [+] jak Daren podejrzewał

 

Lodówka, od której dziewczyna z początku próbowała trzymać się z dala, [+] od razu zyskała jej zaufanie, gdy drzwiczki otwarły się, ukazując zawartość.

 

Prędzej zwątpiłby we własne istnienie, [-] niż w którąkolwiek z zasad. Pozwalało mu to zachować zdrowy rozsądek, podczas kiedy [gdy] cały świat zwariował.

 

Njoki ta zasada ewidentnie nie dotyczyła.

Krzyk Njoki wyrwał go nagle z ponurego zamyślenia.

 

by po chwili zniknąć, [-] wraz z częścią mieszkania

 

Krew, [-] tryskająca naraz z tysiąca powstałych naraz ran.

 

Czerwonawe światło, [-] z trudem przebijającego się znad horyzontu słońca, [-] oświetlało ruiny miasta

 

Nigdzie w zasięgu wzroku nie rosło nawet źdźbło trawy, [-] ani żadna inna oznaka tego

 

W oddali zaczęła umykać para szczurów, [-] ogryzająca przed chwilą białe kości jednego z makabrycznie uśmiechniętych szkieletów, [– ] zaściełających ulice.

 

jednak cała droga, [-] aż do miasta była pusta.

 

nie natrafił jednak na żadną niewidzialną przeszkodę, [-] ani na nic sugerującego, że jest tam coś więcej, [-] niż kawałki fotela.

 

– Dlaczego nalegałeś, żeby nas wywieść [wywieźć]?

 

Nie mogła, [-] ani nie chciała wierzyć, że stał za wszystkim przypadek.

 

sobą, niepewny, czy powinien to mówić, w końcu jednak uległ i wyszeptał jej do ucha. [ucha:] – Myślę, że jeszcze nie wszystko stracone.

 

która również nie wie, [+] co się dzieje.

 

a przynajmniej ta, która jechała z nami samochodem, [+] tutaj umrze

 

Nie wiem, [+] jak to wszystko działa

 

Daren pamiętał tamtą drogę i siebie samego, [-] leżącego w kałuży krwi Anette.

 

że to wcale nie szkielety, [-] ani opłakany wygląd okolicy wzbudza w nim taki niepokój

 

Mężczyzna przywarł plecami do ściany jednego z domów i czując narastającą panikę, [+] począł nerwowo rozglądać się dookoła.

 

Kłujące spojrzenia czających się w oknach potworów przewiercały go na wylot, a sylwetki, jakie dostrzegał kątem oka, [+] znikały

 

Ze szkła, [-] pełniącego rolę przedniej ściany pozostały jedynie okruchy, [-] porozrzucane na czarnej ziemi.

 

Nie zastanawiając się wiele, Daren wbiegł do środka, myśląc jedynie o kryjówce przed nawiedzonymi ulicami ruin.

 

W półmroku wielkiego holu zamajaczył mu blat recepcji, [-] położonej pod przeciwległą ścianą.

 

Gdy mężczyzna odważył się otworzyć oczy, jego wzrok padł na wielki napis na ścianie nad blatem, za którym się kulił [informacja zbędna].

 

Wcześniej wpadł do budynku na oślep, nie patrząc nawet, [+] gdzie biegnie, [+] i nie mógł się mu przyglądnąć.

 

Daren poczuł ulgę, widząc ten oczywisty znak, [-] na to, [+] że kiedyś to miejsce wyglądało inaczej.

 

Pełen najgorszych przeczuć ruszył głównym korytarzem, [-] odchodzącym od holu.

 

Tablica z mapką, wisząca na ścianie obok napisu, [+] niestety nie zachowała się w tak dobrym stanie, [+] jak litery

 

Modląc się, aby w latarce wystarczyło baterii, Daren parł niustannie [nieustannie] naprzód, czując jak cel podróży jest coraz bliżej.

 

Przecisnął się przez szczelinę między ścianą, [-] a metalową zaporą

 

Po drugiej stronie panowała kompletna cisza, ale czuł, [+] że

 

Mężczyzna odwrócił się do panelu, ale pokręcił głową, widząc oderwaną obudowę i kable, [-] zwisające z powstałej dziury.

 

Nie mam zielonego pojęcia, [+] o co w tym wszystkim chodzi.

 

nie zważając na to, [+] jak dziwna i niedorzeczna się staje.

 

nazywanie wykresem tych bazgrołów, [-] narysowanych patykiem na piasku

 

Rzeczy, które zabrałem, [+] zostaną odtworzone

 

Mój świat odłączy się od tego, [-] i poczynione przeze mnie zmiany również.

 

po których sobie dowolnie skacze i łączą się one ze sobą [i które łączą się ze sobą]

 

Jeżeli to, [+] co mówisz, [+] jest prawdą

 

Steven przybrał minę nauczyciela, [-] karcącego nieprzygotowanego ucznia

 

ukrytego przed białym światłem, [-] bijącym z otwartego pomieszczenia.

 

Błądził wzrokiem od otwartych drzwi, [-] do majaczącej w cieniu sylwetki

 

Nie zabijaj mnie, [+] proszę, mam żonę i dzieci!

 

Na podstawie procesów, [-] zachodzących w jej wnętrzu

 

Podłoga w kształcie pierścienia była usłana kablami, [-] biegnącymi z sześcianów do środka sali, gdzie pod barierką znikały w ogromnej dziurze, [-] oświetlonej od środka czerwonawym światłem. Aby jeszcze utrudnić poruszanie się po sali, wszędzie ustawiono stoły, zaścielone różnego rodzaju papierami, [-] lub mniejszymi urządzeniami, których przeznaczenia Daren mógł się jedynie domyślać.

 

– Ta wasza maszyna pomiesza wszystkie czasy, sprawi, [+] że ludzie na całym świcie [świecie] zaczną przenosić się w przeszłość i przyszłość w niekontrolowany sposób.

 

Zastanawiają się, jak obezwładnić psychopatę, [-] twierdzącego

 

udowodnić, że to, [+] co mówi, [+] jest prawdą

 

zanim Daren zdołał pozbierać myśli, [-] kołaczące się boleśnie w opuchniętej głowie

 

należący do ciężaru, [-] spoczywającego na plecach Darena.

 

– Nie wiemy, wszedł chwilę po tym, [+] jak ty wyszedłeś.

 

Ciężar nagle zniknął z jego pleców, ale ten [on] ani myślał o odetchnięciu z ulgą.

 

Jedynym źródłem światła była teraz dziura w podłodze, [-] oblewająca wszystko czerwoną poświatą.

 

na niektórych widać też było wgniecenia, [-] jak po uderzeniach młotem.

 

Ponadto pod jednym z sześcianów leżała sterta szmat, [-] nieprzypominająca ubrań naukowców.

 

że mechanizm, [-] otwierający je jeszcze działał.

 

Pistolet został mu zabrany, gdy naukowcy go obezwładnili, [+] i musiał zostać w tamtym czasie. Zresztą zgięta wpół, niska postać, którą wcześniej wziął za stertę szmat, [+] wcale nie wyglądała groźnie.

 

Chociaż w zasadzie to [”to” zbędne] nie miałem jak tego zmierzyć.

 

Papier, [-] zostawiony przez naukowców skończył się już podczas kadencji trzeciego.

 

Później pisaliśmy po wszystkim, [+] po czym się dało,

 

czytać twoich notatek, [-] ani robić własnych. Powiedz mi po prostu, [+] jak to otworzyć, [+] i się pożegnamy.

 

Daren miał od niego więcej krzepy. Rozmyślanie nad tym i tak było bez sensu, bo Zaburzenie w końcu go przeniesie. Dlaczego więc słowa szaleńca wciąż wirowały w umyśle Darena?

 

o tym, [+] że może jeszcze ją zobaczy.

 

Pomóż mi usiąść, [+] chłopcze.

 

Nie miał pojęcia, [+] o co mogło chodzić dziadkowi.

 

Tutaj ta zasada również musiała obowiązywać, [-] inaczej

 

Nagle uwagę Darena przykuł przedmiot, [-] wsadzony za pas starca. Ostrożnie

 

Spojrzał we własne, [-] zmęczone oczy, wyniszczone życiem bez czasu.

 

Wiedząc już, [+] co tam zobaczy, otworzył go na pierwszej stronie.

Gdy zobaczyłem długość komentarza i ilość moich błędów, to przeraziłem się. Widzę jednak, że nie jesteś tak zażenowany moim opowiadaniem, jak na początku myślałem :) Dziękuję za rzeczowe podejście do tego tekstu i twój czas. Niestety interpunkcja nigdy nie była moją dobrą stroną, ale już biorę się za poprawianie i może rzeczywiście przeczytam jakiś podręcznik do gramatyki zanim opublikuję następne opowiadanie.

I racja – pomysł wpadł mi po Interstellarze :)

Bardzo solidny tekst. Żałowałem, że już się skończył.  Mnie opisy w ogóle nie przeszkadzały i nie miałem wrażenia przesytu zbędnymi informcjami. Nie uważam ich za największy walor utworu, ale myślę, że są naprawdę  ok i dają plastyczny obraz świata.

Oceniam na 8

Dzięki, na pewno skorzystam. I ogólnie dziękuję wszystkim za pozytywne komentarze. Nie byłem pewien jak moje opowiadanie zostanie przyjęte, a skoro dobrze, to mam motywację do dalszego pisania!

 

Bardzo dobry pomysł, ale wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

Jednak, mimo licznych usterek i rozpraszających uwagę, nie zawsze najlepiej skonstruowanych zdań, czasu poświęconego lekturze nie mogę uznać za stracony. Opowieść wciągnęła mnie bez reszty i uważam, że Było, jest i będzie to świetny debiut. Mam nadzieję, że Twoje kolejne opowiadania będą równie interesujące i coraz lepiej napisane. ;-)

 

Domy znów były za­dba­ne, ele­ganc­kie drze­wa, ro­sną­ce w ide­al­nie rów­nych od­stę­pach da­wa­ły cień, wprost ide­al­ny w let­nią po­go­dę, na jaką na­tra­fił. – Powtórzenie. Na czym polega elegancja drzew?

Proponuję: Domy znów były za­dba­ne, wypielęgnowane drze­wa, ro­sną­ce w doskonale rów­nych od­stę­pach da­wa­ły cień, wprost ide­al­ny w let­nią po­go­dę, na jaką na­tra­fił.

 

Nie po­wi­nien był jej w ogóle po­zwa­lać po­ma­gać sobie przy na­pra­wie sa­mo­cho­du, ale sły­sząc jej bła­gal­ny ton, uległ. – Zrezygnowałabym z drugiego zaimka.

 

ale nie będę to­le­ro­wał tego, że pró­bu­jesz wy­mi­gać się od od­po­wie­dzial­no­ści kłam­stwem. – Wolałabym: …ale nie będę to­le­ro­wał tego, że kłamstwem pró­bu­jesz wy­mi­gać się od od­po­wie­dzial­no­ści.

 

Dzi­kie spoj­rze­nie, jakim mio­ta­ła wo­ko­ło utwier­dzi­ło Da­re­na w prze­ko­na­niu… – Jeśli jedno spojrzenie, to raczej utkwione w czymś.

Proponuję: Dzi­kie spoj­rze­nia, miotane wo­ko­ło utwier­dzi­ły Da­re­na w prze­ko­na­niu

 

Męż­czy­zna przyj­rzał się jej ze zdzi­wie­niem. Brud­na płach­ta, słu­żą­ca jej za całe odzie­nie z pew­no­ścią nie nada­wa­ła się na ogrza­nie ciała, gdyby tra­fi­ła aku­rat na zimę. – Wolałabym: Męż­czy­zna przyj­rzał się jej ze zdzi­wie­niem. Brud­na płach­ta, słu­żą­ca za całe odzie­nie, z pew­no­ścią nie nada­wa­ła się do ogrza­nia ciała, gdyby tra­fi­ła aku­rat na zimę.

 

Roz­bie­ga­ne oczy za­trzy­ma­ły się na Da­re­nie, a spoj­rze­nie, jakim ko­bie­ta go prze­szy­ła przy­pra­wi­ło go o ciar­ki. – Oczy nie mogą zatrzymać się na czymś; wzrok może. ;-)

Może: Roz­bie­ga­ny wzrok za­trzy­ma­ł się na Da­re­nie, a spoj­rze­nie, którym ko­bie­ta go prze­szy­ła, przy­pra­wi­ło o ciar­ki.

 

– Je­że­li wy­wa­ży­my jej drzwi, tylko po­gor­szy­my sy­tu­ację – skar­ci­ła go cicho. – Po to za­mon­to­wa­li­śmy jej zamek, żeby miała swoje wła­sne miej­sce, w któ­rym może czuć się bez­piecz­nie. Nie mo­że­my teraz po­ka­zać jej, że to tylko złu­dze­nie, bo za­wie­dzie­my jej za­ufa­nie. – Nadmiar zaimków.

Proponuję: – Je­że­li wy­wa­ży­my drzwi, tylko po­gor­szy­my sy­tu­ację – skar­ci­ła go cicho. – Po to za­mon­to­wa­li­śmy zamek, żeby miała swoje wła­sne miej­sce, w któ­rym może czuć się bez­piecz­nie. Nie mo­że­my teraz po­ka­zać, że to tylko złu­dze­nie, bo za­wie­dzie­my jej za­ufa­nie.

 

Męż­czy­zna oparł się o ścia­nę z wy­ra­zem zre­zy­gno­wa­nia na twa­rzy. – Czy ściana rzeczywiście miała twarz z rzeczonym wyrazem? ;-)

Proponuję: Męż­czy­zna, z wy­ra­zem zre­zy­gno­wa­nia na twa­rzy, oparł się o ścia­nę.

 

Miesz­ka­nie było ide­al­ne do tego celu, po­nie­waż było po­ło­żo­ne na par­te­rze. – Powtórzenie.

Proponuję: Miesz­ka­nie było ide­al­ne do tego celu, po­nie­waż mieściło się na par­te­rze.

 

Wiel­kie oczy, ja­ki­mi Njoki przy­glą­da­ła się jemu i świa­tu… – Wiel­kie oczy, którymi Njoki przy­glą­da­ła się jemu i świa­tu

 

Krew try­snę­ła do­pie­ro po chwi­li, jakby i ją za­sko­czy­ła nagła dez­in­te­gra­cja wła­ści­ciel­ki. Część try­snę­ła na twarz Da­re­na… – Proponuję: Krew try­snę­ła do­pie­ro po chwi­li, jakby i ją za­sko­czy­ła nagła dez­in­te­gra­cja wła­ści­ciel­ki. Część zbroczyła twarz Da­re­na

 

Krew try­ska­ją­ca naraz z ty­sią­ca po­wsta­łych naraz ran. – Krew tryskała już kilka zdań wcześniej.

Proponuję: Krew chlustająca z ty­sią­ca po­wsta­łych naraz/ jednocześnie ran.

 

Daren po­trzą­snął głową i krzyk­nął, ale żywe ob­ra­zy, obu­dzo­ne śmier­cią Njoki za­la­ły jego głowę. – Proponuję: Daren po­trzą­snął głową i krzyk­nął, ale żywe ob­ra­zy, obu­dzo­ne śmier­cią Njoki za­la­ły jego umysł.

 

Nie mogła ani nie chcia­ła wie­rzyć, że stał za wszyst­kim przy­pa­dek. – Wolałabym: Nie mogła ani nie chcia­ła wie­rzyć, że za wszyst­kim stał przy­pa­dek.

 

Anet­te sku­li­ła się na dro­dze i ob­ję­ła ko­la­na rę­ko­ma, szlo­cha­jąc. Daren po­chy­lił się i objął ją. – Proponuję: Anet­te sku­li­ła się na dro­dze i, szlochając, otoczyła ko­la­na rę­ko­ma. Daren po­chy­lił się i objął ją.

 

Je­że­li z prze­szło­ści, to jest teraz w domu i wy­star­czy tam teraz iść. – A co z tą, która jest teraz tutaj w innym cza­sie? Nie ma ni­ko­go… – Nie mo­że­my teraz dla niej nic zro­bić. – Proponuję: Je­że­li z prze­szło­ści, to jest właśnie w domu i wy­star­czy tam natychmiast iść. – A co z tą, która jest teraz tutaj w innym cza­sie? Nie ma ni­ko­go… – W tym momencie/ W tej chwili nie mo­że­my dla niej nic zro­bić.

 

Daren pa­mię­tał tamtą drogę i sie­bie sa­me­go le­żą­ce­go w ka­łu­ży krwi Anet­te. Wtedy zo­stał w tym samym cza­sie. – Proponuję: Daren pa­mię­tał tamtą drogę i sie­bie, le­żą­ce­go w ka­łu­ży krwi Anet­te. Wtedy zo­stał w tym samym cza­sie.

 

a syl­wet­ki, jakie do­strze­gał kątem oka, zni­ka­ły… – …a syl­wet­ki, które do­strze­gał kątem oka, zni­ka­ły

 

jego wzrok padł na wiel­ki napis na ścia­nie nad bla­tem. Wcze­śniej wpadł do bu­dyn­ku na oślep… – …jego wzrok przykuł wiel­ki napis na ścia­nie nad bla­tem. Wcze­śniej wpadł do bu­dyn­ku na oślep

 

Ta­jem­ni­cza siła po­wio­dła go siat­ką ko­ry­ta­rzy i scho­dów… – Wolałabym: Ta­jem­ni­cza siła po­wio­dła go labiryntem/ plątaniną ko­ry­ta­rzy i scho­dów

 

To wszyst­ko brzmi tak, jak­byś wy­szedł od ja­kiejś kon­cep­cji, za­uwa­żył, że nie jest zgod­na z rze­czy­wi­sto­ścią, więc zmie­niał ją cały czas, nie zwa­ża­jąc na to, jak dziw­na i nie­do­rzecz­na się staje.To wszyst­ko brzmi tak, jak­byś wy­szedł od ja­kiejś kon­cep­cji, za­uwa­żył, że nie jest zgod­na z rze­czy­wi­sto­ścią, więc zmie­niasz ją cały czas, nie zwa­ża­jąc na to, jak dziw­na i nie­do­rzecz­na się staje.

 

Ste­ven się­gnął do torby i wyjął ob­szer­ny ze­szyt. – Czy zeszyt może być obszerny?

Może: Ste­ven się­gnął do torby i wyjął duży/ gruby/ pokaźny ze­szyt.

 

Daren, za­trzy­mał się wpół kroku i spoj­rzał na niego py­ta­ją­co.Daren, za­trzy­mał się w pół kroku i spoj­rzał na niego py­ta­ją­co.

 

W rów­na­niu Char­pen­tier’a musi być błąd.W rów­na­niu Char­pen­tiera musi być błąd.

 

Daren się­gnął za pas i wy­cią­gnął pi­sto­let. Przy­ło­żył lufę do jego ple­ców, by wybić mu z głowy ewen­tu­al­ne kłam­stwo. – Zrozumiałam, że Daren przyłożył lufę do pleców pistoletu, by ten nie kłamał. ;-)

 

Prze­stron­na sala miała kształt ko­pu­ły, a jej ar­chi­tekt na pewno nie kie­ro­wał się wy­go­dą przy pro­jek­to­wa­niu jej. – Sala nie ma kształtu kopuły, natomiast jej sklepienie może być kopułą.

 

Bo­le­sne zde­rze­nie zo­sta­ło jesz­cze do­dat­ko­wo skwi­to­wa­ne przy­gnie­ce­niem do wi­ją­cych się po pa­ne­lach kabli. – Zderzenie nie bywa kwitowane. ;-)

 

Przy­naj­mniej nie po­kro­ju tych bie­ga­ją­cych po uli­cach z no­ża­mi i pi­sto­le­ta­mi, ja­kich z po­cząt­ku spo­ty­kał Daren.Przy­naj­mniej nie po­kro­ju tych, bie­ga­ją­cych po uli­cach z no­ża­mi i pi­sto­le­ta­mi, których z po­cząt­ku spo­ty­kał Daren.

 

Póź­niej pi­sa­li­śmy po wszyst­kim po czym się dało, więc uwa­żaj przy cho­dze­niu.Póź­niej pi­sa­li­śmy na wszyst­kim, na czym się dało, więc uwa­żaj przy cho­dze­niu.

 

…sta­ru­szek wska­zał ręką na pod­ło­gę po dru­giej stro­nie upior­nej dziu­ry. – …sta­ru­szek wska­zał ręką pod­ło­gę po dru­giej stro­nie upior­nej dziu­ry.

 

Sta­rzec stał w tym samym miej­scu, nie przej­mu­jąc się tym, że Daren od­su­wa się od niego.Sta­rzec stał w tym samym miej­scu, nie zauważając, że Daren od­su­wa się od niego.

 

Nie. – Daren zła­pał dłoń­mi za głowę.Nie. – Daren zła­pał się dłoń­mi za głowę.

 

Wiem, że teraz jest ci cięż­ko to za­ak­cep­to­wać… – Wiem, że teraz jest ci trudno to za­ak­cep­to­wać

 

…naj­bar­dziej praw­do­po­dob­nym rów­na­niem Char­pen­tier’a. – …naj­bar­dziej praw­do­po­dob­nym rów­na­niem Char­pen­tiera.

 

Tekst oceniam na 8.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałem jednym ciągiem, więc nie jest źle pod względem “wciągliwości” tekstu. Fakt, iż rzeczoną “wciągliwość” opowiadanie zawdzięcza jedynie pomysłowi; historii i historyjek o podróżach w czasie było tyle, że każde następne można skwitować krótkim “Ben Akiba”, jednakże Autorowi udała się sztuka wniesienia odrobiny nowości do składowiska rupieci: przebicie horyzontu zdarzeń, które zapoczątkowało badania nad naturą czasu. Czyżby Autor coś tam słyszał o hipotezie Horavy (chyba nie przekręcam, nie mylę nazwiska?)?

Niestety, efekt osłabiają liczne, nazbyt liczne błędy pospolite, na które wskazali Bartosz i regulatorzy, a których Autor jakoś nie pousuwał. A czasu miał sporo… Dlatego nie głosuję na Bibliotekę, pomimo wartości merytorycznych tekstu, ani nie popieram nominacji, niestety.

Z tym mnóstwem czasu to bym nie przesadzał. Błędy wskazane przez Bartosza poprawiłem od razu, tych kolejnych rzeczywiście jeszcze nie, ale nie z powodu lenistwa, jako że komentarz pojawił się dopiero wczoraj (już zabieram się do poprawiania).

Dziękuję za komentarze, nie sądziłem, że ktoś jeszcze tu zaglądnie :)

Bardzo fajne opowiadanie.

Momentami wpadały mi w oko jakieś przecinki, ale nie chciałam się odrywać.

Podoba mi się pomysł na ten chronocośtam, przeskakiwanie w czasie, to, że nic nie jest oczywiste i zakończenie tak naprawdę nie “zamyka” nam historii. No i nie wiadomo, czy bohaterowi ostatecznie uda się naprawić czas.

Przeczytałam z przyjemnością :)

Przynoszę radość :)

Językowo tak lekko nieporadnie, o czym wspominali już poprzednicy. Też uważam, że to wynik zbytniego uładzenia tekstu. Zbytniej dbałości o to, żeby wszystko było poprawnie i czytelnie. Czasem lekki bałagan nie zaszkodzi, szczególnie w dialogach (w sensie treści, nie interpunkcji oczywiście ;) ). Mimo to dołączam do grona osób, które od tekstu nie mogły się oderwać.

Ja z fizyki byłam słaba, a podróże w czasie to już w ogóle coś, co przyprawia mój mózg o wrzenie, dlatego zdusiłam w zarodku pytania budzące się po scenie finałowej. Trochę ich było, a nie jestem pewna, czy znalazłbyś dla nich logiczne wytłumaczenie. Dlatego po prostu pozwoliłam sobie czerpać przyjemność z lektury, bez wnikania w kwestie, których nie jestem w stanie zorzumieć :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Misia wciągnęło. Nie zauważył nawet, że ileś czasu upłynęło, gdy czytał. Podróżował w czasie wraz z autorem. Na szczęście w realu nikt się nie pojawił. Może dlatego, że dopiero jest rok, który jest. :) 

Nowa Fantastyka