- Opowiadanie: Darkfiniks - Bicz Boży

Bicz Boży

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Bicz Boży

Zawsze wydawało mi się, że stan w którym krew zastyga w żyłach, a dusza uchodzi z ciała niewidzialną spiralą w kierunku Pana śmierci jest momentem, który napawa całe nasze życie sensem. Tak, właśnie ten czas, w którym to oddajemy swoje ostatnie tchnienie jest czasem, dla którego żyjemy, bo przecież wszystko zmierza ku końcowi. Jesteśmy już od narodzin prowadzeni w kierunku wiecznego szczęścia i miłości.

Czytałam w pradawnych księgach o tej chwili, rozmawiałam z tymi, którzy przekroczyli utęsknioną granicę. Ponoć ciało otula zimny powiew powietrza. Powoli, delikatne, zręczne dłonie Śmierci przygarniają nas do siebie. Niczym ręce zręcznego kochanka wprowadzają w stan upojenia. Widzisz twarze ukochanych. Czujesz jakbyś siedział w kinie na filmie, którego jesteś głównym bohaterem. Czujemy żal i pustkę z powodu tego czego już nie doświadczymy. Szybko robimy rachunek sumienia. Ponoć odczuwamy nieprzyjemne zimno, które otula ciało, a później jesteśmy lecy. Unosimy się w eter, szybujemy pokonując wymiary i docieramy w miejsce, które jest nam przeznaczone. W tym momencie nie groźny jest ból, cierpienie, tęsknota za tym co było, nie…

Liczy się tylko, to że za chwilę staniesz przed obliczem umiłowanego ojca. Poczujesz jego miłość i będziesz mógł trwać u jego boku po nieskończoność. Dlaczego zatem moje przejście i rozłączenie nieśmiertelnej duszy od grzesznego ciała jest inne? Nie odczuwam chłodu, wręcz przeciwnie jest mi gorąco. Mam wrażenie, ze całe moje ciało płonie. Nieprzyjemna gorączka trawi moje wnętrzności, powodując nieznośny ból. Nie słyszę trąb chwały. Zamiast nich docierają do mnie dźwięki tłuczonego szkła, przekleństwa, jęki i krzyki. Czy tak wygląda śmierć sług bożych? Nie odczuwamy błogości ciała i radości duszy z powodu spotkania z ojcem? Czyjeś ręce dotykają moich nóg, tułowia, rąk, twarzy. Muszę przyznać, że Pan Śmierci nie jest delikatny, a tym bardziej nie ma wprawy kochanka z Eryrii. Boje się otworzyć oczy, pierwszy raz odczuwam strach przed tym co mnie czeka.

-Wstawaj Kurwa! Uderzenie w twarz i brutalne postawienie na nogi. Podnoszę ciężkie powieki, wydawałby się że są przyszyte stalowymi nićmi. Docierają do mnie promienie zachodzącego słońca. W głowie pulsuje ból rozlewający się na kark i plecy. Rozglądam się dookoła własnej osi. Wszystko dociera do mnie w spowolnionym tempie. Widzę braci przemieszczających się między ciałami naznaczonych. Białe sztandary z koroną cierniową powiewają na wietrze. Przysłaniam oczy ramieniem, gdzieś w oddali rozbrzmiewają trąby anielskie, znak zwycięstwa sług pana nad pomiotami szatana.

Stawiam niepewnie krok do przodu. Na całe szczęście nogi nie zostały naruszone. W mieszaninie błota, krwi i szamba dostrzegam Lenthira. Na niepewnych nogach podchodzę do niego i kucam. Opuszkami palców gładzę stalową powierzchnię. Lenthir mój przyjaciel, miecz obusieczny. Biorę go w dłoń. Tak, to jest ten moment, w którym czuje że żyje. Ciało wypełnia przyjemne podniecenie na myśl o kolejnej szansie jaką daje nam los. Zaciskam długie palce na rękojeści miecza. Powstaje spoglądając po wzgórzu, na którym gęsto jest od trupów. Wspaniały widok, który napawa me serce dumą. Przedzieram się przez pole bitwy zmierzając do obozowiska braci.

-Ttt-y. Słyszę za sobą. Znak, że został jeden z naszych albo wróg, którego humanitarnie będzie dobić. Mamy misję wygrać ze złem, a nie zadawać ból. Odwracam się i szukam wzrokiem oznak życia. Jest… Mrużę oczy aby lepiej dostrzec postać. Leży oparty o jednego z naszych sojuszników. Znajduje się przy nim w przeciągu sekundy. Na ustach pojawia się uśmiech. Lenthir nabije się świeżej krwi.

-Zz-aczekaj. Jąka się leżący na ziemi. – Chceeeoo-o coś pro-oosić. Z zaciekawieniem klękam przy nim. Teraz mogę dokładniej przyjrzeć się jego twarzy. Zaskakujące, on nie jest naznaczonym. To człowiek! Wstaję poruszona. Tysiące myśli pojawia się w głowie. Muszę zawiadomić Michaela, że na polu bitwy znalazł się człowiek. Znów klękam. Rozpinam koszulę na chudej klatce piersiowej aby sprawdzić obrażenia. Ludzka rasa jest taka słaba, dlatego zaraza rozprzestrzeniła się po nich tak szybko. Wojna ostateczna odbiła się również na innych wymiarach, w tym na świecie ludzkim. Na ziemi, tak jak w przepowiedni zaczęły pojawiać się trzęsienia ziemi, powodzie, susze, zarazy. Ludzkość zamiast paść na kolana i prosić o przebaczenie oraz wsparcie ojca odwróciła się od niego. Nieliczni pozostali wierni. Na ziemi zaczęło brakować podstawowych surowców zapewniających egzystencję. A ta rasa, którą ukochał i stworzył pan wybrała stronę złego. Zaczęli wprowadzać kult szatana. Na efekty nie było trzeba długo czekać. Upojeni kłamstwami zostali naznaczeni chorobą duszy, stali się opętani. Pan w swej dobroci i miłości do tego co stworzył postanowił stoczyć walkę ostateczną. Wszystkie zastępy niebieskie stanęły ramie w ramie z synem ojca by bronić tego co czyste i dobre. By odkupić grzechy dzieci Pana i dać im szanse wejścia do Królestwa Niebieskiego. Z zamyślenia wyrwało mnie jęknięcie człowieka. Spojrzałam na tułów.Nie dobrze, rozcięcie biegnie od żebra aż po pachwinę. Człowiek łapie mnie za dłoń. Spoglądam w jego przerażone oczy. Źrenice zabarwione na czerwony kolor świadczą, że w jego ciele pojawiła się również zaraza. Wzdycham, cóż mogę zrobić. Muszę dać mu rozgrzeszenie i pomóc przejść jego duszy w stronę Śmierci.

– Zaczekaj. Znów łapie mnie za ramię.

– Nie bój się ludzka istoto. Głaszcze go po głowie.– Nie zostałeś naznaczony przez szatana. Dusza, którą posiadasz będzie mogła odejść do Pana. Wyciągam Deltharisa. Mały, krótki miecz dzięki któremu dusza przenosi się bezpośrednio w zaświaty. Bez zbędnych udręk, czy sadu ostatecznego. Deltharis przeznaczony jest tylko dla wybranych. 

– Wyyyjesteśśście pra– praw dziwi. Nie bardzo rozumiem co człowiek ma na myśli. Przechylam z zainteresowaniem głowę. – Caałeżyżycie wierzyłem W boga Ojca Wszechmogącego. A-a-a nigdy nie-nie widziałem jego sługi. Je-je steś taka piękna. Je-je-steś. Kładę mu dłoń na klatce piersiowej przesyłając energię życiową aby lepiej mówił. –Aniołem. Szepce.

– Nie, nie jestem Aniołem człowieku. Spogląda na mnie zaskoczony. Wzdycham zrezygnowana. – Jestem Nefilim. Jego oczy robią się dwa razy większe ze zdumienia.

– Ale ty nie jesteś olbrzymem. Wciąga łapczywie powietrze.– Wyglądasz jak człowiek.

– Pan zdjął z nas klątwę. Od zakończenia drugiej wojny w niebie nie posiadamy odrażającej powłoki. Dzięki jego miłosierdziu  możemy wypełniać wolę jedynego na niebieskim tronie. Ugryzłam się w język. – Po co poruszam z człowiekiem tematy, które od zawsze były tajemnicą? Karcę się w myślach.

– Skoro służysz Bogu to musisz być czystą miłością. Śmieje się w duchu, gdy dociera do mnie znaczenie jego słów. Ja zrodzona z miłości ziemskiej istoty i upadłego. Oddana na wychowanie i przeszkolenie w celu odkupienia grzechów ojca. Tresowana niczym zwierze, by dobrze wypełniać wolę Ojca. Zamykam oczy. Powracają wspomnienia morderczych treningów, bicia, poniżania. Do ust napływa ślina, żołądek ściska niewidzialna okowa. Powraca uczucie głodu. – Ja jestem czystą miłością? Myślę. W swoim życiu nie zaznałam miłości i dobroci. Jedyne co pamiętam to silna ręka Kapłana świątyni. Byłam pojona wizją życia wiecznego za dobrze wykonane zadania. Otrząsam się z natarczywych i niepotrzebnych myśli. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie słabo.

– Mam prośbę. Zastanowił się przez chwilę przygryzając przy tym dolną wargę. – Jak masz na imię Pani? Zaskoczona pytaniem zatrzepotałam rzęsami. Prychnęłam w pogardzie.

– Nie powinno być to w centrum twojego zainteresowania. Skup się na żalu za grzechy.

– Proszę, powiedz mi jak masz na imię. Chce umierać znając imię kogoś, kto okazał mi łaskę.

– Nazywają mnie Bicz Boży. Na ustach mężczyzny pojawił się ironiczny uśmiech.

– Bicz Boży? Kto dał ci takie imię?

– Nadano mi te imię po zaprzysiężeniu do świętego zakonu.

– Rozumiem. A bliscy? Jak oni na ciebie mówią? Poczułam nieprzyjemny skurcz żołądka.– Pewnie głód. Pomyślałam. W porównaniu do Aniołów, my musieliśmy jeść i spać. W głowie pojawiła się myśl. Bliscy. Jakie do odległe słowo. Znałam je ale nie bardzo rozumiałam znaczenie. – Moi bliscy. Spojrzałam na wzgórze. Dostrzegłam go stojącego przy drewnianym krzyżu. Jak zawsze wyglądał imponująco. W złotej zbroi z czerwonym okryciem. Brązowe włosy opadały lokami na szerokie ramiona. Rozłożył piękne, potężne skrzydła. Zachodzące światło rzucało na nie blask wydobywając z nich złoty odcień. Jego piękno sprawiało ból, ale każdy zrobił by wszystko by na łożu śmierci zobaczyć Archanioła Michaela. Wzbił się w niebo ze sztandarem. Czy Michael był mi bliski? Obserwując jak się oddala od miejsca, w którym się znajdowałam postanowiłam cofnąć się pamięciom wstecz. Przez całe marne życie jakie prowadziłam w służbie Pana był przy mnie. Uczył mnie magii, bronił na polu walki, leczył rany. Dałabym się zabić dla Archanioła. Byłam jego sługą, narzędziem w dłoniach. Tak był mi bliski.

– Dileph. Wydusiłam z siebie.

– Masz na imię Dileph? Bardzo niespotykane imię.

– To połączenie dwóch słów. Dilectum i ephemermal.

– Złudna ukochana? Człowiek zaśmiał się radośnie z jego ust wytoczyła się krwawa piana. Kaszel szarpnął jego ciałem. Chyba powinnam mu współczuć? Miałam wcześniej do czynienia z ludźmi ale zazwyczaj kończyło się to na tym, że musiałam rozpłatać ich jak świnie na święto wpojenia.

-Mam prośbę. Wiem, że proszę o zbyt dużo Dileph ale błagam oddaj to mojej córce. Poczułam w dłoni zimny, owalny przedmiot. Spojrzałam w dół. Był to złoty, okrągły medalion. – Ma już tylko mnie. Uśmiechnął się smutno. – Ona nie jest naznaczona, jest czysta jak łza. Błagam oddaj jej to. Jesteś stworzeniem Boga tak jak my. –Pan chciał się nas pozbyć, byliśmy dla niego tworem, który nie miał racji bytu. Pomyślałam.

– Straciłaś wielu bliskich na polu bitwy. Wiesz co to znaczy rozpacz z powodu straty kogoś kogo kochasz. Zerwałam się gwałtownie na nogi. – Co za głupi człowiek! Pomyślałam. Jak można kogoś kochać? Jak można odczuwać stratę? To są uczucia, na które my słudzy pana nie możemy sobie pozwolić. Co by się stało gdybym miała rozpaczać po braciach poległych na polu walki? Zawsze cieszyłam się, że udało się im odnaleźć drogę do Ojca. Ba! Odczuwałam zazdrość na sama myśl, że mi nie dane jest dostąpić tego zaszczytu. Rozpacz po stracie kogoś… Takie to ludzkie… Takie to słabe.

– Człowieku przygotuj się na połączenie z jasnością i dobrocią. Wyciągnęłam Deltharisa. Ostatnią rzeczą jaką zrobił przed uleceniem duszy było wyciągnięcie dłoni z medalionem. Chwilę jeszcze stałam nad ciałem, które opuściła dusza. Po co? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Nie umiem też wytłumaczyć dlaczego schyliłam się po medalion i wsadziłam go sobie do kieszeni. Zapadła już noc, gwiazdy rozjaśniały czarny aksamit. Skierowałam się w stronę ciemnośći.

 

Miasto Urantia. Dostępne tylko dla wybranych. Nie każdy może zobaczyć bramy stolicy, nie mówiąc już o przekroczeniu progu miasta. Dostąpiłam zaszczytu jakim było pozwolenie na zamieszkanie w stolicy. Zostałam wyróżniona za swoją wierną służbę w obronie krainy niebieskiej. Pozwoliłabym aby obcięli mi język gdybym powiedziała, że zasłużyłam na te wyróżnienie. Wychowanie w szkole Ytrus wykształciło u mnie bardzo dużą pokorę w stosunku do zadania jakie będę wypełniać po opuszczeniu bram szkoły. Podeszłam do okna. Stolica Aniołów porażała swoim pięknem. Niebo było tu zawsze czyste i krystalicznie niebieskie. W powietrzu unosiły się skały, z których spływały wodospady. Miasto położone było nad morzem. Z trzech stron otaczały je góry. Ciepły podmuch wiatru rozwiał świeżo co umyte włosy. Weszłam do środka komnaty, którą zamieszkiwałam. Spojrzałam na kobietę patrząca na mnie z lustra. Była wysoka, szczupła. Czy ładna? W Ytrus wyznaczali mnie na warsztaty uwodzenia. Miałam być żołnierzem doskonałym, który oprócz wbicia we wroga ostrza miecza umie również pozyskać informacje. Byłam podobna do ojca. Dziwne uczucie wiedzieć, ze posiada się rodzinę ale nigdy jej nie mieć. Jako niemowlę zostałam oddana pod opiekę Niebiańskiej Straży. Ja, wraz z podobnymi do mnie mieliśmy zapoczątkować nową. Lepszą armię Nefilim. Mieliśmy zapisać nowy rozdział na kartach historii wszechświata. Dobrze wyszkoleni, posiadający ponadnaturalne zdolności, pół nieśmiertelni wojownicy, którzy całym swoim życiem nieść będą potęgę Ojca jedynego i jego wielkość. Oderwałam wzrok od lustra.

– Jak się czujesz? Do pomieszczenia wszedł Michael.

– Dziękuję, dobrze. Skłoniłam się z szacunkiem. Archanioł kiwnął na mnie dłonią dając do zrozumienia, że mogę spocząć. Spuściłam wzrok. Byłam nauczona okazywać Aniołom szacunek. Doskonale wiedziałam, że są lepszym bytem, nie to co my. Brudni i niegodni.

– Co się sprowadza w moje progi Archaniele? Przysiadłam na skraju leżanki w każdej chwili gotowa rzucić się by wypełnić wydane przez Michaela polecenie.

– Chciałem podziękować za wkład jaki wniosłaś w ostatnie bitwy. Chyba nie wyjdę przed szereg jeśli powiem, iż toczyły się rozmowy w Radzie Starszych odnoszące się do twojej osoby. Poczułam dźwięk uderzeń serca. – Zostaniesz kapitanem Straży Nefilim. Zabrakło mi tchu. Ja, niegodna, brudna? Miałam zostać przywódcą braci. Zacisnęłam dłonie w pięści.

– Nie jestem godna panie…

– Jesteś najlepszym wojownikiem z całej straży. Ta decyzja nie podlega pod dyskusję.

– Oczywiście panie. Uklękłam przed Archaniołem. Poczułam delikatny dotyk na ramionach. Wstałam. Stał przede mną, wysoki, silny i władczy. Nie wiedząc skąd czerpie siłę i odwagę spojrzałam w nieziemsko przystojną twarz.

– Panie. Czy mogę zadać pytanie?

– Oczywiście. Kto pyta nie błądzi.

– Jesteś prawą ręką Boga. Narodziłeś się o wiele wcześniej niż ja, masz wielką mądrość w sobie. Jesteś bytem idealnym. Powiedz mi proszę co to znaczy kochać. Niebieskie oczy spojrzały na mnie z dobrocią.

– A co mówi na to Pismo Święte?

-„ Nie ma większej miłości, gdy ktoś życie oddaje za przyjaciół swoich” Wyrecytowałam.

– Dokładnie tak. Miłość i pokochanie kogoś jest poświęceniem dla innej istoty wszystkiego włącznie z samym sobą.

– Czyli wszyscy się miłujemy?

– Czy jesteś w stanie poświęcić swoją pozycję a nawet życie za braci? Za Boga?

– Tak! Chwyciłam rękę Archanioła. – Wybacz mi ten gest. Cofnęłam dłonie karcąc się w myślach za swoją bezczelność i brak opanowania. – Wybacz, nie przebywam na co dzień w towarzystwie tak zamożnych. Pokłoniłam się nisko. – Panie nie chce być napastliwa ale czy mogę zadać jeszcze jedno pytanie?

– Słucham. Miał głos niczym szept wiatru, poczułam gęsią skórkę na karku.

– Czy jako wojownik mam za zadanie miłować też inne rasy? Archanioł zaśmiał się cicho.

– Jesteś stworzeniem Pana, tak samo jak ja.

– Panie ale ty jesteś Aniołem. Anioły są czystym bytem nie to co Nefilim.

– Ale każde stworzenie ojca powinno miłować bliźniego. To, że stoimy u jego boku jest dla nas bardzo dużym wyróżnieniem. Możemy żyć w jego chwale. Czerpać z jego miłości. Grzechem byłoby czerpanie z tych wszystkich dobrodziejstw i niepomnażanie ich. Trzeba otworzyć się na inne istnienia.

– Jest mi ciężko Panie zrozumieć miłość.

– Tego nie można pojąć czy zrozumieć.

– Panie, czy ja jestem zła? Nie umiem się zmusić do miłowania. A czy moi rodzice też miłowali całe stworzenie Boga? Rysy twarzy Archanioła stężały na wzmiankę o mojej rodzinie.

– Znałem twoich rodziców. Mówiąc o nich mówimy o uczuciu przyziemnym. Nieczystym. Ludzie i Upadli odczuwają tak samo, nie umieją kochać bez pożądania. A miłość właśnie na tym polega. Jest czystym uczuciem, dzięki któremu jesteśmy w stanie zrezygnować z siebie dla innych bytów mając na uwadze, ze najważniejszy w naszej egzystencji jest pan i stwórca. To jemu należy się w pierwszej kolejności cała miłość.

Przeniosłam wzrok na wierze świątyni wyłaniające się z chmury. W myślach pojawiała się twarz człowieka i medalion jego córki.

– Zrobić coś dla innego bytu z miłości. Wyszeptałam. – Proszę, pomóż mojej córce. Ona nie jest zarażona. Gdzieś w środku głowy pojawił się głos spotkanego na polu bitwy mężczyzny. Michael przypatrywał mi się uważnie. Czułam na sobie badawcze spojrzenie krystalicznie niebieskich oczu. Podniósł się powoli i ruszył w stronę drzwi. Zatrzymał się na krótką chwilę przed wyjściem.

– Pamiętaj, ze na sadzie ostatecznym zostajemy rozliczeni z popełnionych czynów zarówno tych dobrych jak i tych złych.

– Wiem Panie.

– Ale nie możesz zapomnieć o zaniechaniu. Wszystko co wydarzyło się złego przez to, że nie wykorzystałaś danej ci szansy na niesienie miłości Bożej odbije się rysą na duszy podwójnie. Nie możesz się bać działać w imię Pana. Masz wolną wolę, którą masz prawo wykorzystać wedle swego uznania. Musisz myśleć jak dowódca, a nie bezmyślnie wykonywać każdy rozkaz przychodzący z góry. Jesteś odpowiedzialna za swoje życie. Wyszedł pozostawiając mnie samą w komnacie. Czyżby wiedział o mojej rozmowie z człowiekiem? Czy odkrył targające mną pragnienia? Był moim panem, nauczycielem… Żyć i być za życie odpowiedzialnym. Wiedziałam już co muszę uczynić. Podeszłam do wiszącej zbroi. Byłam strażnikiem, wojownikiem. Przysięgałam bronić wszystkiego co stworzył i ukochał Pan. Nawet za cenę swojego życia…

 

Ciemność otaczała moje ciało. Bardzo powoli przemieszczałam się do przodu. Ziemia nie była już bezpiecznym miejscem dla innych bytów. Dzięki potędze złego, wymiary stały otworem dla każdego kto chciał i umiał poruszać się między nimi. Zatrzymałam się aby rozejrzeć się po obcym terenie. Światło księżyca ginęło w murach bloków. Gdzieś w oddali dało się słyszeć krzyki i jęki. Swąd śmierci unosił się w powietrzu. – Kurwa. Spojrzałam na stopę oblepioną zieloną mazią. Wytarłam but w trupa leżącego tuż przy mnie. Przeszłam przez ulice. Było zbyt cicho, zbyt spokojnie nawet jak na wyludnione miasteczko.

W pogotowiu znajdował się Deltharis. Skręciłam w lewą stronę poczym przeszłam przez zwalone mury sklepu. Coś przecięło powietrze. Wyczułam bardzo silną energię pochodząca z innego wymiaru. Coś , co ją emitowało zdawało sobie sprawę, że wtargnęłam na ten teren bez zaproszenia. Atmosfera robiła się coraz bardziej gęsta. Z każdej strony odczuwałam bodźce wysyłane przez nieludzkie istoty. Uśmiechnęłam się pod nosem. Wibracje wyczekiwania. Zarówno ja, jak i oni nie wiemy kto jest silniejszy ile dokładnie jest przeciwników. Bardzo powoli wysunęłam strzałę z kołczanu. Naciągnęłam łuk i wystrzeliłam w przypadkowo wybraną stronę. Ktoś zawył przeciągle. Zmarszczyłam nos. Nie bardzo rozumiałam dlaczego jeszcze nie zostałam zaatakowana.

Zeskoczyłam z gruzów na popękany chodnik. Złączyłam dłonie jakby do modlitwy. – I prowadź mnie przez mrok i ciemność. Oświetl ukryte i nieprzyjazne. Nad moją głową pojawiła się struga światła, która zaczęła się rozrastać w zaskakującym tempie. Rozejrzałam się dookoła. Moi przeciwnicy chowali się w popłochu w gruzach budynków. Były to Gytrydy. Stworzenia z 2 wymiaru zamieszkujące podziemie. Pojawiały się tylko na powierzchni w jednym przypadku, gdy były głodne. Czyli gdzieś tutaj musiały być zwłoki i to w miarę świeże. Poczułam się dziwnie nieswojo. Czyżby dziewczynka już nie żyła? Skierowałam kroki w stronę bloku, w którym powinna mieszkać. Nie zwracając większej uwagi na stwory przeszłam przez ulice. Bijąc się z myślami weszłam do dziury po drzwiach. Klatka schodowa była nienaruszona i ładnie zachowana z zważywszy na fakt, ze połowy ściany w bloku nie było. Powoli, schodek po schodku kierowałam się pod zapamiętany numer. Drzwi tuż przy mojej twarzy otworzyły się z hukiem. Moim oczom ukazał się zarażony. Puste oczodoły skierowały się wprost na mnie z otworu gębowego wydobyło się coś na kształt skrzepów krwi. Odmówiłam krótką modlitwę za jego duszę i przebiłam wątłe ciało Deltharisem. Zarażony padł u mych stóp. Przeszłam nad nim. Jeśli dziewczynka, tu została to raczej miała marne szanse na przeżycie i zachowanie czystej duszy. Światło księżyca wlewało się przez pobite okno do środka pomieszczenia. Poczułam wibracje. Wyjęłam z kieszeni sztylet. W takich warunkach zdecydowanie najrozsądniej było posługiwać się bronią krotką. Przeszukałam mieszkanie, w którym się znalazłam. Niestety nie znalazłam nic co mogłoby się przydąć w przyszłości. Spojrzałam w blask księżyca. Uwielbiałam noc i tajemnicę jaką przynosiła. Podczas jej panowania wszystko stawało się magiczne, nierealne. Postanowiłam wrócić na korytarz. Zakażony leżał tam gdzie go zostawiłam. Po kilku krokach poczułam dziwną energie. Nie pochodziła od istoty z innego wymiaru ani od człowieka. Zakażeni nie emanowali energią, raczej wydzielali specyficzny słodkawy zapach białej róży. Przylgnęłam plecami do ściany. Wibracje odczuwalne w ciele stawały się coraz silniejsze. Ktoś lub coś przebiegło po piętrze znajdującym się nad moją głową. Z pokrowca wyjęłam kolejny sztylet. Przezorny zawsze chroniony przez łaskę Pana. Ponasłuchiwałam jeszcze przez chwilę zanim zdecydowałam się ruszyć na piętro. Wszystkie zmysły miałam wytężone do granic możliwości. Pierwszy raz czułam taką energię, niewypowiedziane zła i mroczna.

Stanęłam przed drzwiami mieszkania dziewczynki. Okrągła Klamka sama przekręciła się w prawo. Nikt nie mógł powiedzieć, ze wszystko jest w porządku. Weszłam do środka. W głębi paliło się delikatnie światło. Czy czułam strach? Dobre pytanie. Byłam nauczona nie odczuwać strachu czy leku. Nie zastanawiać się nad sytuacją, w której się znalazłam miałam iść naprzód z głową wysoko podniesioną do góry. Uczucie strachu zastępowało podniecenie. Pozytywne mrowienie w palcach i plecach pojawiało się zawsze przed walka, przed czymś z nieznanym. Weszłam do oświetlonej kuchni. Na krześle przy stole siedziała mała dziewczynka ubrana z starą szmatę przewiązaną w pasie czarnym skórzanym paskiem. Dziecko machało wesoło nogami. Omiotłam pomieszczenie czujnym spojrzeniem. Coś było nie tak jak powinno być. Jak mała dziewczynka mogła przeżyć sama w takich warunkach? Cud? Nie wierzyłam w cuda za dużo widziałam krwi, trupów, za dużo nienawiści i straconych marzeń.

– Przyszłaś po mnie? Duże zielone oczy zwróciły się w moja stronę. Umorsana twarzyczka patrzyła z ufnością.

– Gdzie jest ktoś dorosły? Trzymałam się na bezpieczną odległość.

– Nie wiem, mamusia nie żyje, a tatuś nie wrócił. Nagle złoty medalion, który miałam w kieszeni spodni zaczął mi dziwnie ciążyć.

– Jak poradziłaś sobie sama? Obeszłam dziewczynkę i stanęłam przy lodówce spoglądając przez drzwi w głąb drugiego pomieszczenia.

Dziecko zaczęło nucić piosenkę. Nagle zeskoczyła z krzesła i wbiegła do ciemnego pokoju. Skarciłam się w myślach, że nie zatrzymałam małej w kuchni. Bez namysłu weszłam do salonu. Dziewczynka siedziała na sofie przy zwłokach kobiety. Dopiero teraz uderzył mnie smród rozkładającego się ciała. Mała, delikatną rączką głaskała włosy nieboszczki.

– Podejdź do mnie. Powiedziałam być może za ostro. Pozostała na swoim miejscu. Czułam, że coś w całej tej sytuacji jest nie tak. Mięśnie drgały mi z przeciążenia i zmęczenia. Postanowiłam zastosować mały podstęp.

– Wiem gdzie jest twój tatuś. On bardzo za tobą tęskni. Dziecko uraczyło mnie nieufnym spojrzeniem. – Tatuś chce abyś do niego przyszła.

– Kłamiesz. Krzyknęła. Wyjęłam z kieszeni złoty medalion.

– Wiesz co to jest? Pamiętasz? Tatuś dał mi to abyś uwierzyła, że jestem twoim przyjacielem. Byłam najlepsza w mieczach, strzelaniu z łuku, uwodzeniu, ale nikt nie szkolił mnie jak przemawiać do dziecka. Przedmiot wzbudził zainteresowanie małej. W kilku podskokach podeszła do mnie i dotknęła dłonią chłodnej powierzchni medalionu.

– Tatuś. Wyszeptała.

– Choć ze mną a będziesz szczęśliwa zaprowadzę cię do wiecznej miłości. Mała spuściła główkę. Chude ramiona zaczęły drżeć. Niepewnie położyłam dłoń na kaskadzie blond loków.

-Już dobrze, chodź. Pomyliłam się, dziecko nie płakało. Światło w kuchni zaczęło drgać i migać. Energia, którą wyczuwałam na korytarzu uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą. Krucha postać stojąca naprzeciwko mnie zaśmiała się męskim głosem. Poczułam jak coś miażdży mi szyje.

– Ty kurwo boga. Mała splunęła mi w twarz. Jej mimika zmieniła się diametralnie. Po delikatnych dziecięcych rysach nie pozostała nawet najmniejszy ślad.

Patrzyłam w oczy szaleńca, który zapomniał o jasności. Widziałam twarz demona potępionego i strąconego do ciemności. Długi język rozdwojony na końcu opadł na brodę dziecka. Żelazny uścisk przeniósł się na moją szczękę. Widziałam w życiu wiele, poznałam wszystkie wymiary, wiedziałam jak pokonywać trudności pojawiające się na drodze po której podążam. Przez chwile odczułam żal na widok tego nieszczęsnego dziecka opętanego przez demona. Dusza, która zamieszkiwała to małe, wątłe ciałko została zbrukana, zniewolona. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad losem przeciwnika. Nie dopuszczałam odczuć, bo i po co? W głowie pojawiła się myśl. Miłość do bliźniego. Spoglądając na wykrzywione rysy twarzy opętanej nie czułam nic poza silną potrzebą odebrania jej duszy. Demon obnażył białe, spiczaste zęby. Poczułam jak lepka maź spływa mi po brodzie i szyi. Rozdwojony język zlizał krew z mojego obojczyka.

– Córka Samaela. Zamruczał złowrogo. – Powstałaś z nasienia brata przeklęta.

– A ty? Kim jesteś?

-Chcesz abym zdradził ci swoje imię? Zarechotał złowrogo. – Co ty na to abym zawładną twoją dusza? Czystą duszyczką, która umiłowała ukochane dziecko pana. Demon uśmiechnął się lubieżnie. – A jak, niewinna a zarazem pełna grzechu. Runy pokrywające moje ciało zaczęły swędzieć i piec. Powietrze stawało się coraz bardziej gęste. Spojrzałam w twarz potwora, który z minuty na minutę ukazywał swoje prawdziwe oblicze. Dziewczynka nie była zarażona ona była opętana bezpośrednio. Demon zaśmiał się gardłowo.

– Co by tu z tobą zrobić boska kurwo? Polizał mnie językiem po ustach.– Smakujesz kusząco. Głowa dziecka przekręciła się o sto osiemdziesiąt stopni poczym wróciła na swoje miejsce. –A może wejdę w ciebie? Hm, chciała byś? Chciałabyś mnie w sobie poczuć? Wolną ręką zaczął rozpinać mi skórzaną kurtkę. W głowie starałam się ułożyć szybko jakieś wyjście z tej sytuacji. Nigdy wcześniej nie musiałam stawić czoła komuś opętanemu.

Oczywiście zdarzało się walczyć czy obezwładnić opętanego ale to Anioły odprawiały egzorcyzmy. Przeklęłam w myślach. Spojrzałam w oczy, z których wyzierała nienawiść. Demon rozdarł mi czarny podkoszulek. Zasyczał gdy jego wzrok spoczął na złotym krzyżu. Poczułam uderzenie w twarz. Musiałam przyznać, że miał wielka siłę. Upadłam jak długa na podłogę pokrytą gruba warstwą kurzu. Demon chwycił mnie za nogę i uderzył mną najpierw o ścianę, a później o szafę. W głowie odezwała się myśl. Broń się! Nie zastanawiając się długo kopnęłam go z całej siły w krtań. Zacharczał poczym zatoczył się do tyłu. To był mój moment. Poderwałam się na nogi odczuwając przy tym kłucie w boku. Przez chwilę pomyślałam o tym, że mogło mi pójść żebro. Wyjęłam Deltharisa i Lenthira. Demon skoczył na parapet, złapał się ściany i przebiegł po niej na sufit. Odwrócił głowę w moją stronę.

-Raz twa trzy dusze oddasz ty– Nucił. – Cztery, pięść, sześć po tym będę mógł cię zjeść. Siedem, osiem, dziewięć ze mną będzie ci jak w niebie. Dziesięć, jedenaście ukochany Archanioł nawet po tobie nie zapłacze. Skonsternowana spojrzałam na demona, który śmiał się głośno. – Tak, tak kościelna wiedźmo Archanioł się tobą tylko wysługuje. Fala gniewy zalała mi wnętrzności. Jak to plugastwo mogło powiedzieć cokolwiek złego na…

– Kurwa! Odbiłam się od podłogi i skoczyłam w stronę demona, który właśnie podwijał spódnice aby móc się na mnie odlać. Złapałam dziewczynkę za włosy i ściągnęłam na dół. Włożyłam całą siłę w uderzenie. Z gardła dziecka wyrwał się krzyk.

-Proszę nie zabijaj mnie! Dlaczego to robisz!? Zamurowało mnie, patrzyłam na przerażoną twarz dziecka. Wystarczyła chwila zwątpienia aby demon złapał leżący widelec i wbił mi go w nogę. Zmieliłam w ustach wiązankę. Chwyciłam za pas i wyciągnęłam fiolkę z wodą święconą. Stworzenie pode mną zaczęło miotać się na wszystkie strony. Przytrzymałam ręce dziecka nad głową. Twarz otulał mi smród wydobywający się z otworu gębowego, który jakiś czas temu mógł być całkiem ładnymi ustami.

-W imię Kościoła.

-Myślisz, że ten twój bóg ci za to podziękuje? Myślisz, ze zostaniesz zaakceptowana jesteś wyklęta tak jak ja! Skwierczał demon. Starałam się nie skupiać na słowach rzucanych z taką odrazą. Doskonale wiedziałam, że demony zawsze będą starały się odwrócić uwagę od siebie, ze ich jedynym celem jest zawładniecie duszą.

–  Święty Michale Archaniele, który wraz z Aniołami.

– Głupia myślisz, że on ci pomoże?

– Zwyciężyłeś szatana w niebie. Nie przerywałam. – Dopomóż nam zwyciężyć go na ziemi.

– Jesteś sama! Jesteś wyklęta, tak jak ja! Wyparli się ciebie twoi rodzice. Nikt cię nie chciał, nikt cię nie kocha! Kilka kropi wody święconej spadło na twarz dziewczynki. Pasożyt, który zamieszkiwał jej małe, drobne ciałko zawył przeciągle.– Jesteś głupia! Oni nigdy cię nie zaakceptują! Jesteś tylko pionkiem w grze! Twój ukochany Archanioł nadzieje twoje ciałko na swój wielki miecz i będzie podsmażał na ogniu jasności. Zostaniesz wyrzucona z nieba! Powiedz mi jak to jest być odmieńcem! Odmieńcem, którego nikt nie chce, którego nikt nie kocha, który jest tylko narzędziem w rękach boga? Zamknęłam oczy.

– Światłem niech będzie mi Krzyż Święty, a nigdy wodzem smok przeklęty. Idź precz, szatanie, duchu złości, nigdy mnie nie kuś do marności. Złe to, co proponujesz mi. Sam swoją truciznę pij! Demon zrzucił mnie z siebie. Uderzyłam ramieniem o kant stołu. Zatrzymał się przez chwilę na parapecie.

– Jesteś taka jak ja! Jesteś niezgodna z ich idealnym światem! Poczym wyskoczył z okna.

– Ja pierdole! Poderwałam się z podłogi i wybiegłam na klatkę. Prawie nie dotykając nogami schodów w kilka sekund pokonałam 8 pięter w dół.

Wypadłam na ulice przed blokiem dysząc ciężko. Na całej ulicy rozbrzmiewał utwór Schuberta Standchen. Czy mnie to zdziwiło? Już nic w życiu nie było mnie w stanie zaskoczyć biorąc pod uwagę czasy, w których przyszło mi żyć. Dostrzegłam ciało lezące na chodniku. Podeszłam powoli rozglądając się w koło. Duże, szklane oczy patrzyły w nicość. Kończyny powyginane były pod różnymi kontami, pod głową rozpływała się szkarłatna plama. Dziecko nie żyło, a powszechną wiedzą było, że demon nie zamieszkuje martwego ciała. Nachyliłam się by zamknąć małej oczy. Przez chwilę chciałam odejść ale coś przytrzymywało mnie przy zwłokach. Nie mogłam pozwolić by coś z innego wymiaru zbezcześciło jej ciało. Wzięłam ją na ręce. Była leciutka niczym piórko. Wtuliłam twarz w posklejane krwią włosy. Jakaś struna poruszyła się w sercu, które zamarło bardzo dawno temu. Czy odczuwałam żal? Nie wiem… Zaniosłam ciało na polane za miastem, ciało przykryłam kamieniami ze zburzonych domów. Odszukałam w stosie kamieni drewniany pal, ucięłam fragment i wystrugałam krzyż, na którym zawiesiłam złoty medalion. Odmówiłam krótką modlitwę, na dobrą sprawę nie wiem po co skoro demon i tak zatruł duszę. Czarnymi od brudu palcami dotknęłam medalionu. Przed oczami pojawiła mi się postać mężczyzny proszącego o uratowanie córki. Kochał ją… Demon miał racje mnie nikt nigdy nie kochał, zostałam oddana na przeszkolenie. Moja przyszłość została z góry ustalona. Byłam tylko pomazańcem, niezgodnym z boskim planem.

Wstałam rzucając ostatnie spojrzenie na grób. Chłodny wiatr rozwiał mi włosy, skórzany rzemień, który przytrzymywał warkocz poszybował w nieznane na wietrze. Schowałam Deltharisa do pochwy. Zostałam stworzona w jednym celu, by nieść chwałę wielkości Pana. Miałam jasno wytyczony cel, do którego dążyłam i dążyć będę po kres mych dni. Nie mogę pozwolić sobie na odczuwanie emocji, to było zgubne, upośledzało reakcje i spostrzeganie. Zapięłam kurtkę. Rodzina…złudne pragnienia, obłuda… odpędziłam od siebie natarczywe myśli. Znałam swoje miejsce. Byłam nikim dla świata… Wiedźmą kościoła dla ludzi i biczem Bożym dla wszystkich i wszystkiego co sprzeciwiało się jego nauką. Jestem jego sprawiedliwością, która dosięgnie wszystkich.

Koniec

Komentarze

Historia w jeszcze niezbyt oklepanych klimatach. Trochę przegadana i wzniosła, ale do zaakceptowania. Za to wykonanie… Ejkum kejkum.

Ponoć odczuwamy nieprzyjemne zimno, które otula ciało, a później jesteśmy lecy. Unosimy się w eter, szybujemy pokonując wymiary i docieramy w miejsce, które jest nam przeznaczone. W tym momencie nie groźny jest ból, cierpienie, tęsknota za tym co było, nie…

Literówka. Przecinek po “szybujemy” (zawsze w zdaniach złożonych z imiesłowem). Niegroźny. Dlaczego zdanie tak nagle się urywa?

A to tylko fragment.

Interpunkcja leży i kwiczy. Zapis dialogów to po prostu masakra, zajrzyj tutaj. Masz mnóstwo literówek, szczególnie tych związanych z ogonkami przy polskich literach. Trafiają się błędy ortograficzne.

Obawiam się, że tekst nie spełnia wymogów konkursowych, a poza tym ponad trzykrotnie przekroczyłaś limit, ale niech się tym jurorzy martwią.

Tekst oceniam na 2.

Babska logika rządzi!

.

 

(Tak, jury – przynajmniej ćwiartkowo – się tym martwi. Ale tekst został przeczytany i zostanie należycie oceniony przez niejakiego Cienia Burzy, jako, że nie jest pierwszym, który nie spełnia wymogów konkursu – po prostu zrobił to w sposób oryginalny i, poniekąd, uprzejmy – a pozostałe bez wyjątku doczekają się komentarza.)

 

Wesołości Świąt!

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Skoro Autorowi nie chciało się przeczytać regulaminu konkursowego, jako członek jury, czuję się usprawiedliwiony, oznajmiając, że nie chce mi się i nie zamierzam czytać powyższego tekstu. W trosce o zachowanie równowagi Wszechświata na lenistwo reaguję lenistwem ;)

Pozdrawiam.

Wesołych!

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Tekst oczywiście nie był brany pod uwagę podczas rozstrzygania konkursu, gdyż z trzech warunków podstawowych, nie spełnił aż dwóch. Nie ma tu żadnej fobii… Chyba, że przed limitami – ale to przecież nie fobia, bo limity są ZŁEM – albo poprawną polszczyzną. Jeśli ta druga opcja jest prawdzie podobna i przyznasz to otwarcie, to jestem w stanie machnąć ręką na brak fobii w tekście, tak samo jak mam ochotę machnąć nią na Twoją pogardę dla limitów. Jestem ostatnią osobą na tym portalu, która ma prawo – i ochotę – wytykać komuś palcami takie drobiazgi jak przełamywanie ograniczeń. Ale Szefowa kazali zwracać uwagę, więc no…

Zasadniczo, zasługujesz na porządną opi… reprymendę za to opowiadanie. Dlaczego? Bo napisałaś coś naprawdę fajnego – wciągająca opowieść o walce Dobra (czy aby na pewno Dobra?), ze Złem, ujęte w niesztampowej, interesującej formie. Prawdę mówiąc, sam poniekąd zagłębiłem się w podobne klimaty w powieści, dla której chyba czas już zacząć szukać wydawcy. Dlatego temat jest mi bliski i szczególnie dla mnie interesujący. Nie mówiąc już o tym, że zwyczajnie lubię opowieści boskie w treści. Byle były napisane z głową. A Twoja ten warunek spełnia – jest akcja, jest patos, który, prawdę mówiąc, lubię (choć w rozsądnych dawkach), jest jakaś koncepcja na w miarę logiczne przeinterpretowanie tego drugiego świata, jest bohaterka z krwi i kości; istota niby bardziej boska niż ludzka, a jednak pełna rozterek, kompleksów, problemów, emocji i pragnień. Zagubiona i nieszczęśliwa. Kolejna ofiara pustej ideologii, tym bardziej odrażającej, że znajdującej potwierdzenie u “Istot Wyższych”, więc dla mnie, Wiejskiego Głupka z Gdzieśtown, będącej niepokojącą wizją Życia po Życiu, w którym ten bełkot nie tylko nie cichnie wraz z głosem zaślepionych pychą uzurpatorów, utrzymujących, że mają monopol na szafowanie Piekłem i Niebem, lecz jeszcze się nasila i wzrasta na znaczeniu.

Fikcja, Cieniu. To tylko fikcja. Oddychaj.

Droga do prawdy, po której przyszło kroczyć bohaterce – droga cierpienia i zamętu – też jest warta wzmianki. Szkoda tylko, że okazuje się, iż jest to ścieżka, którą bohaterka obchodzi Prawdę dookoła, by na końcu wrócić w to samo miejsce. Czyli w czarną dupę interpretacyjną.

Kolejną bolączką jest epatowanie miłością do Boga. Ja rozumiem, że ma to swój cel jako zabieg stylistyczny, mający ukazać w ilu stopniach zostały wyprane mózgi sług bożych, nie widzących w swoim życiu żadnego innego celu, prócz krzewienia tejże miłości, i to wszelkimi możliwymi sposobami, ale… No przesyt. Gdyby to było nie opowiadanie, a cała powieść, to po dotarciu do punktu będącego obecnym zakończeniem, najprawdopodobniej odstawiłbym ją w najmroczniejszy kąt – najlepiej w cudzym domu – i strawił resztę życia na próbach zapomnienia o niej. Czysto profilaktycznie, ma się rozumieć. Już w obecnej formie jest tej miłości zdecydowanie zbyt wiele. Męczyła mnie okrutnie.

Opisy walki fajne, demon – przedni, choć mogło by się zdawać, że Bicz Boży powinna mieć już na tyle doświadczenia w branży, by nie dać się podejść temu dziecku jak… dziecko. Historia sama w sobie, choć do niczego tak naprawdę nie prowadzi i nic nie zmienia, też warta opowiedzenia.

Generalnie, tekst jest naprawdę dobry. Z potencjałem na coś konkretniejszego. A raczej byłby dobry, gdybyś przeleciała go (bez skojarzeń proszę) w poszukiwaniu niedociągnięć chociaż powierzchownie, bo tych jest lista długa jak spis grzeszników. Interpunkcja, ortografia, miejscami wyraźna zaimkoza, powtórzenia (choć sporadyczne), a do tego czasami składnia mi szwankowała. No i ten powtarzany z żelazną konsekwencją błąd w zapisie dialogów.

Mówiąc krótko, jedna wielka zbrodnia na literaturze. I właśnie za to należy Ci się wspomniana już ochrzań. Toteż, nie zwlekając, ochrzanię Cię. Gotowa? No to…

Ochrzaniam Cię!

 

Mam nadzieję, że czujesz się ochrzaniona jak buraki w słoiku i teraz posmak chrzanu w ustach będzie Ci towarzyszył za każdym razem, kiedy najdzie Cię ochota, by chrzanić edycję tekstu.

 

Tekst oceniam na 3.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Ponieważ opowiadanie ponad trzykrotnie przekroczyło założony limit znaków – nie komentuję go jako „konkursowego”. Na pewno przeczytam i komentarz pozostawię, ale w późniejszym terminie.

Cóż, gdyby chodziło o któryś z elementów “fantastyka”, “fobia”, znaczy ich obecność, pewnie nic nie stałoby na przeszkodzie, żebym tekst przeczytał. Niestety – autor nie spojrzał na limit znaków i przekroczył go aż za bardzo – o mniejszą liczbę przekroczenia pewnie byśmy za bardzo się nie spierali – dlatego też nie zamierzam przeczytać tego opowiadanka.

(ale przejrzawszy go pobieżnie, spostrzegłem błąd w zapisie dialogów, tak tylko zauważam)

Mee!

Źle się czytało :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka