- Opowiadanie: turboTomba - - Panie partyzanty! Nasze zdobyły Haccervan!

- Panie partyzanty! Nasze zdobyły Haccervan!

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

- Panie partyzanty! Nasze zdobyły Haccervan!

– Hej, ty! Na drzewie!

Narrina odwróciła się z gracją, po czym zeskoczyła z konaru.

– Hej, ty! Na koniu! – krzyknęła i uśmiechnęła się zawadiacko. Miała jasne, rozczochrane włosy, niedbale spięte w kok. Skórzana kurtka w odcieniu kory sprawiała, że sylwetka dziewczyny nieznacznie zlewała się z tłem. Spojrzała na ciemnowłosą kobietę na masywnym, bojowym koniu. Zwierzę postąpiło niepewnie krok do tyłu, spłoszone jej nagłym pojawieniem się, brunetka opanowała je jednym ruchem. Jej szlachetne rysy twarzy i lekko wydłużone uszy wskazywały  na domieszkę elfiej krwi. Wskazywał na nią również bursztynowy naszyjnik na piersi. Elfki lubują się w takich rzeczach, dewotka chędożona – pomyślała blondynka, wyszczerzając zęby w uśmiechu.

– Wsiadaj za mnie, małpo, mamy robotę! – krzyknęła amazonka i wyjęła jedną nogę ze strzemienia.

– Małpa i liszka, obie na koniu. Zakładamy zwierzyniec?

– Czarna liszka? Coś ty, Narri, żarła?

– To samo, co ty, Snakkija.

Czarnowłosa odwróciła się nagle, a jej łokieć boleśnie trafił przyjaciółkę w brzuch, omal nie strącając jej z zadu konia.

– Mówiłam ci, żebyś nie wypowiadała na głos tego imienia – wysyczała.

– Nie chcesz, żeby cię za elfkę mieli, a stroisz się jak one!

– No i co? Strój można zmienić, elfie imię to śmierć!

– Bo ktoś da radę cię złapać! – prychnęła Narrina i objęła dziewczynę w talii. – Jedź lepiej, bo się Carka wścieknie.

W odpowiedzi czarnowłosa wściekle kopnęła konia w bok, a ten od razu ruszył galopem.

– Niechaj stworzenie wszelkie pośpiechu się wystrzega, bowiem spieszy się tylko do śmierci – wyszeptała drwiąco blondynka – tako rzecze Księga Prawa.

– A pies z nią tańcował, Carki boję się bardziej – wyburczała elfka i popędziła wierzchowca ostrogą. W oddali zamajaczyły niewyraźne budynki koszar.

 

– No, panie partyzanty! Nasze zdobyły Haccervan!

W odpowiedzi rozległ się ryk zgromadzonych na sali dziewczyn. Było ich około dwudziestu. Najstarsza miała dwadzieścia pięć lat, najmłodsza dokładnie szesnaście. Przemawiająca była niewysoką, żylastą kobietą, o krótkich, zmierzwionych włosach barwy błota i wiercącym spojrzeniu małych, drapieżnych oczu. Jej orli nos nosił ślady złamań, przy pasie demonstracyjnie nosiła cztery zdobyczne noże. Poczekała, aż gwar ucichnie nieco i odezwała się znowu.

– Wiecie, jaki mamy teraz rozkaz? – spytała, a dziewczyny skierowały na nią pytające spojrzenia.

– Przecież nie pójdziemy na Fort Annemis – rzuciła któraś, a inne zarechotały zgodnie.

Mówczyni znów odczekała, aż się uspokoją. One jeszcze nie wiedzą – pomyślała i zacisnęła szczęki. – One jeszcze nic nie wiedzą. Żywe trupy.

– No, Carka! Coś taka smutna? Na Haccervan już wiszą nasze sztandary!

– Carka! W takim tempie, to cesarz chyba sam się obwiesi ze zgryzoty!

– Carka! Raduj się z nami!

Carka podniosła nagle głowę.

– Idziemy na Fort Annemis.

Wszystko zamarło nagle. Kobieta przebiegła wzrokiem po twarzach swoich żołnierzy. Ona jedyna znała prawdziwą wojnę. Zwerbowała te dziewczyny, ofiary tyranii cesarstwa, prześladowane, gwałcone i poniżane. Dała im nadzieję, pozwoliła uwierzyć, że  na świecie jest jeszcze dla nich miejsce, że nie muszą się płaszczyć i wiecznie uciekać, że nie muszą w przerażeniu chować się po jarach i wykrotach. By wybuchło powstanie potrzeba powstańców, więc jak wiele innych zbierała takie właśnie osoby i szkoliła je po cichu. W puszczach, w górach, gdzie macki cesarza już nieomal nie sięgały. Paliły wsie, napadały na patrole wojska. Raz udało im się zdobyć cztery konie, i te konie właśnie były największą dumą jej dziewczyn. Te bardziej obeznane uczyły jazdy pozostałe, a po paru tygodniach wszystkie już galopowały. Grabiły, uczyły się, nieraz musiały uciekać, nieraz było ciężko, ale w gruncie rzeczy żyły lepiej niż przedtem. W lesie znalazły opuszczone koszary, z których zrobiły sobie bazę wypadową na krótki czas. A teraz przyjdzie im opuścić to miejsce. Teraz przyjdzie umrzeć.

– Kurwa… – wyrwało się Narrinie.

– Kurwa mać – dodała czarnowłosa półelfka siedząca obok, po czym wstała i przeciągnęła się. Pozostałe obserwowały ją w milczeniu.

– No to ruszamy – powiedziała – pakujcie się, dziewczyny. Zobaczymy, co tam u starych w forcie. Skopiemy im dupy! – wyszczerzyła się i rozejrzała, szukając poparcia. Nikt się jednak nie uśmiechnął, wszystkie odwracały wzrok. Carka pierwsza odeszła i zaczęła pakować skąpy dobytek. Pozostałe stopniowo poszły za jej przykładem.

 

Fort Annemis – znały tę nazwę, a jakże. Sławna ona była w historii wojaczki. Była to ogromna budowla postawiona przez pradawnych na szczycie Góry Popielnej. Legendy mówią, że z góry tej kiedyś pożoga spływała, a tym się spośród innych gór ta wyróżnia, że sama jedna na równinie sterczy, z daleka więc już widać, kiedy wróg nadciąga. Mury wysokie Annemis otaczają, a urwisko tak zewsząd strome, że nie masz na tym świecie oblężniczej machiny, co by po nim pod mury wjechała.

Wiela już Annemis próbowali zdobyć, fortele i przekręty wymyślano, fort bywał oblężany, jednak nikomu, ale to nikomu się nigdy nie udało.

Bo najstraszliwszą bronią Annemis nie są ni miecze, ni topory, ni bełty, ni położenie, korzystne przecie, ni sam fort.

Mówią, że tej twierdzy potwora jaka strzeże, a każdy, kto się zbliża, staje się nieodwołalnie obiektem polowania. Więc spod Annemis żyw jeszcze nikt nie uszedł.

 

Szły przez siedemnaście dni, zmieniając się na koniach każdego ranka. Nocami zapadały gdzieś przy drodze, dwie zawsze czuwały na warcie. Nie paliły ognisk, by nikt nie naszedł ich przypadkiem, zwabiony blaskiem. Żywiły się tym, co zrabowały, raz Va, najmłodsza z nich ustrzeliła królika po drodze. Piekły go potem nad wątłym płomieniem, karmionym jedynie suchymi gałęziami, by nie robić dymu. Każdej dostał się jedynie mały kawałek, ale było to w końcu coś ciepłego, i wszystkie jak jeden mąż błogosławiły młodą za to ciepło.

Siedemnastego dnia bez żadnego ostrzeżenia zza zakrętu wyłoniła się świątynia Twórcy Prawa, ich cel. Punkt zborny wojska.

Znienacka zobaczyły twarze innych buntowników, twarze ludzi, którzy też chcieli wyrwać się spod jarzma. Niektórzy byli ranni, przybywali prosto spod Haccervan, sławnego Haccervan, pierwszego miasta, które uległo rebelii.

– Chodźcie, dziewczyny. Musimy się zameldować – powiedziała Carka zduszonym głosem.

– Hej, wy tam! Coście za jedne? – Wysoki chłopak z naszywkami oficera na zielonej kamizelce zbliżał się do nich długimi krokami. Carka stanęła na baczność i zasalutowała sprężyście.

– Melduje się żołnierz Carka, dowódca tych tam. – Wskazała na dziewczyny za nią.

– Spocznij. Pani generał jeszcze nie przybyła, tak samo jak trzy czwarte naszej armii. Tam – pokazał palcem na palenisko jakieś sto kroków dalej – jest kuchnia polowa. Idźcie tam, to wydadzą wam jedzenie. Carka, zdobyczne te konie, czy któraś z was je miała?

– Zdobyczne, panie oficerze.

– MELDUJESZ, że zdobyczne, panie oficerze.

– Melduję, że zdobyczne, panie oficerze! – wykrzyczała dziewczyna, wzbudzając śmiechy w grupce żołnierzy pięćdziesiąt kroków dalej.

– No, właśnie tak – powiedział pan oficer. – Niech ktoś je odprowadzi tam – wskazał palcem na zgrupowanie na skraju obozowiska – będą ciągnąć wozy i nosić gońców. No… – zawahał się – w zasadzie to tyle. Idźcie już.

 

– Narri, Węgliczka, słyszałyście, co mówił pan oficer?

– No – odezwała się półelfka, głaszcząc po chrapach kosmatego ogiera, na którym przyjechała do obozu. – Mam jakąś nową ksywkę?

– Już dawno powinnyśmy były ci coś wymyślić – rozzłościła się Carka. – Po imieniu nie, bo zabiją, elfka nie, bo też zabiją. Czarna jesteś, to i Węgliczka będziesz.

– No dobra – skrzywiła się dziewczyna.

– Nie no dobra, bo ty tu nie masz nic do gadania, jestem twoim dowódcą! – rzekła butnie jej rozmówczyni, przesadnym gestem opierając dłonie na biodrach i wysuwając lewą nogę do przodu. Inne dziewczyny zarechotały zgodnie, choć nieco nerwowo. – Odprowadzacie konie. Jak już mówił nasz uroczy rozmówca, odprowadzacie je tam. – Wskazała na tabory, idealnie naśladując gest chłopaka. Narrina roześmiała się i przejęła drugiego konia od Vy. Pewnym krokiem ruszyła po trawie, pociągając za sobą dwa wierzchowce. Półelfka dogoniła ją szybko, szarpiąc uzdy dwóch pozostałych koni.

– I jak wrażenia? – spytała, zrównując się z przyjaciółką. Ta w odpowiedzi wzruszyła ramionami.

– Tak tu… Ja wiem? Luźno?

– Za luźno – stwierdziła z mocą Węgliczka. – Ci wszyscy tutaj próbują zapomnieć o niebezpieczeństwie.

– Śmiała teza, nie powiem – rozległo się nagle za nimi. Obie odwróciły się natychmiast, pociągając za sobą konie. Zetknięte nagle pyskami zwierzęta obwąchały się przyjaźnie. – Obawiam się jednak, że niewiele się różni od prawdy.

Mówiącym był niewysoki mężczyzna o drwiącym wyrazie twarzy. Jego brązowe włosy nie zaznały mycia ani strzyżenia od najmniej ośmiu lat, zarost jednak był chyba przycinany regularnie. W bardzo słabym świetle. Nożem. Tępym nożem. Nożem, który nie zaznał osełki od najmniej ośmiu lat. Za ubranie służyły mu jakieś zielone szmaty. Kiedyś zapewne były eleganckim ubraniem, w jego okryciu można było z trudem rozpoznać zdobną fufajkę, ostatni krzyk mody sprzed dekady.

– A ty kto? – rzuciła Narrina spoglądając nieufnie.

– A ja kto? – zdziwił się autentycznie obdartus.

– No kim jesteś?

– Ja jestem rebeliantem.

– A imię masz? – spytała podirytowana już dziewczyna. Mężczyzna wyszczerzył w uśmiechu ciemnożółte zęby.

– Możesz mi mówić przystojniak.

Blondynka powoli uniosła jedną brew i zerknęła na swoją towarzyszkę. Brew powędrowała jeszcze wyżej, gdy zobaczyła że półelfka dusi się ze śmiechu.

– Czy ktoś może mi wyjaśnić, co się właściwie dzieje?

– Nic, Narri, nic – wydyszała Węgliczka opamiętując się trochę. – Ciebie też tu zaciągnęli, Mederze?

Zdemaskowany mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej i ku zdumieniu blondynki wykonał przed nimi pełny, pałacowy ukłon.

– Meder, pijak, żebrak, moczymorda – przedstawił się – do usług szanownych pań.

 

– Kiedyś to ja byłem kimś, oj tak. – Pokiwał smętnie głową Meder. Węgliczka przytaknęła w zadumie. Znała już tę historię, poznała Medera podczas swoich wędrówek zanim spotkała Carkę. Siedzieli wszyscy nad kubkami z ciepłym naparem, który – jak większość żołnierzy – solidnie doprawili gorzałką przemyconą tu i ówdzie. Obok nich rozpoczynał się wielki krąg rebeliantów, skupionych wokół ogromnego ogniska. Demonstracja była oczywista – jesteśmy tu, jesteśmy silni, jest nas dużo, nie próbuj z nami zadzierać. Radosna pieśń masowa wywrzaskiwana przez chór zdartych gardeł płoszyła zwierzynę w promieniu dwóch kilometrów.

 

Hej panowie, panie, oficyjery!

My też są z tej waszej wojackiej sfery.

Nie miotajcie nami, tak jak pomiatacie,

Bo wam zrobim wstyd przed bitwą, posramy się w gacie!

 

Kiedyś to ja byłem, ech! Na samym dworze cesarskim – kontynuował po chwili obdartus – pracowałem, ochmistrzem byłem! Pierwszym! Ale młody żem był, głupi…

Narri rozejrzała się i ukradkiem wyciągnęła małą piersiówkę, której zawartość szczodrze rozdzieliła między ich trójkę. Meder pociągnął ze swojego kubka spory łyk i spojrzał na dziewczynę z uznaniem.

– Ale młodość – podjął – młodość potrafi ogłupić człowieka. I za wysoko wymierzyłem, psia mać. Zakochałem się – prychnął – w pomniejszej damie dworu. Nina jej było, Nina von… van… a, cholera wie. No, w każdym razie się zakochałem. I zaślepiony tą miłością z miejsca poprosiłem o jej rękę. Ha! Majętny byłem jak mało kto w tym zasranym cesarstwie, tfu! Pierwszy ochmistrz na cesarskim dworze! I to jakim dworze! Nasze cesarstwo przecie na pół świata, bogatszy od niejednego księcia byłem! Ale ochmistrz to tylko ochmistrz. No a ona tak naprawdę nie była tylko pomniejszą damą dworu. No… Była księżniczką w delegacji, z jakiegoś zadupia na południu. Moje oświadczyny były sporym skandalem, a z tym zadupiem to sytuacja polityczna niepewna, no i mnie wygnali, to się szwendam. W sumie nie jest źle… Czasem lubię do jakiegoś rycerza po dworsku zagadać, ukłonić się władyce lepiej od niego samego… Te ich zbaraniałe miny… – uśmiechnął się złośliwie.

– No. – Węgliczka wstała i przeciągnęła się, aż jej coś w plecach chrupnęło. – Spać nam trzeba. Słyszałam od chłopaków spod Haccervan, że jutro ma być wymarsz.

– E, przecież połowy ludzi jeszcze nie ma.

– Podobno mają dołączyć w marszu. Zresztą nie wiem. Idę spać.

 

Półelfka miała rację. Następnego dnia z samego rana padł rozkaz by przygotować się do wymarszu. Nikt nie zdążył się nawet bardziej rozłożyć, więc wszyscy byli gotowi bardzo szybko. Carka zniknęła gdzieś w ogólnym zamieszaniu. Dziewczyny usiadły na plecakach czekając na dalsze rozkazy.

– Ech. – Va przeciągnęła się, ziewnęła i przymknęła oczy. – Jak myślicie, dziewczyny? Ile jeszcze pożyjemy?

Nela, przysadzista dwudziestolatka oparła się o nogi siedzącej za nią koleżanki.

– Niedługo. W każdym razie dwudziestki nie dożyjesz. Swoją drogą niezłe te miecze, co je nam wczoraj wydali. Jest czym w zębach dłubać.

– I pod paznokciami – rzuciła drwiąco Narrina, leżąca nieco z boku. – Będzie że niby miałyśmy czym walczyć, a gówno tym zrobisz człowiekowi, a co dopiero jakiejś cholernej bestii.

– Lepsze to, niż się z pięściami rzucać, albo z procy kamykami strzelać – mruknęła Węgliczka niewyraźnie. Kac męczył ją niemiłosiernie, dziewczyna za radą Carki popijała co chwila zimną wodę. Efektów jak dotąd to nie przynosiło.

– Ej, dziewczyny!

Obejrzały się wszystkie. Carka zatrzymała konia tuż przy Vy i obróciła go dookoła, prezentując wszystkim wspaniałego, gniadego wierzchowca.

– Ty małpo! – odezwała się półelfka z oburzeniem. – Na koniu na śmierć pojedziesz!

– No. – Amazonka wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Trzeba wiedzieć jak się ustawić.  A koni dużo, bo w nocy zwiało tyle luda, że z dziesięć oddziałów takich jak my by się z tego zebrało. Zbierajcie się. Wyruszamy.

 

Na horyzoncie zamajaczył ciemny punkt.

– Annemis – wyszeptała generał Arewa. – Już niedługo wszystko się rozstrzygnie.

 

Od wielu dni przemierzały niezmierzone równiny. Widok falujących traw aż po horyzont działał na nie przygnębiająco. Kilka dni temu połączyli się z oddziałem pani generał i teraz kolumna wojska ciągnęła się jak wielki, najeżony kolcami mieczy smok. Nie była to regularna armia. Owszem, każdy miał miecz, ale już mniej niż połowa nosiła jakikolwiek pancerz, o hełmach nie wspominając. Tarcze zdarzały się sporadycznie. U dowódców. Każdy pojedynczy komendant musztrował swój oddział jak chciał i jak umiał. Zdarzały się jednostki wyszkolone jak doborowe wojsko, zdarzały się zwyczajne grupki bandytów zgarniętych ze szlaku. Główną zaletą tej armii była liczebność. Carka oceniała ją na co najmniej dwanaście tysięcy zbrojnych. Za mało – pomyślała ze smutkiem. – Na Annemis i sto tysięcy byłoby za mało. A ci i tak topnieją z każdym dniem.

Od strony czoła podniósł się nagle tuman kurzu. Kobieta uniosła się w strzemionach. Wzdłuż kolumny galopował pojedynczy jeździec, krzycząc coś ile sił w płucach. Wytężyła słuch.

– Zewrzeć szyki! Zewrzeć szyki! Annemis na horyzoncie!

Carka poczuła dreszcz na plecach. Zaczęło się – pomyślała.

Odwróciła się w siodle czując, jak wbrew woli na usta wypływa jej krzywy  uśmiech.

– Dziewczyny, przygotujcie się. Już niewiele czasu mamy na tym łez padole.

W tym momencie powietrze rozdarł potężny dźwięk. Ryk, jakby wszystkie diabły nagle w trąby zadęły poniósł się nad trawami, kładąc je na ziemi i uderzył w kolumnę wojska. Carka z trudem opanowała konia przerażonego tym nagłym hałasem. Zauważyła, że kilku oficerów nie dało sobie rady ze swoimi wierzchowcami, które gnały teraz co sił w nogach, byle dalej od źródła mrożącego krew w żyłach dźwięku. Jeden  z nich wlókł za sobą kobietę, która rozpaczliwie próbowała uwolnić nogę ze strzemienia. W końcu udało jej się odczepić od siodła, zamarła leżąc na trawie. Ludzie wcale nie wyglądali na mniej zalęknionych od koni, spoglądali po sobie niepewnie.

Carka otrząsnęła się z szoku i odwróciła do swoich dziewczyn.

– Spokój! – krzyknęła przez ściśnięte gardło. – Jeszcze nieraz usłyszymy to cholerstwo.

– To nie jest byle jakie cholerstwo – powiedziała powoli półelfka. Wzrok pozostałych skierował się na nią. Zatrzymała się tworząc mały zator. Oczy miała przymknięte, usta drżały jej lekko. Po policzku spłynęła pojedyncza łza.

– Żegnajcie dziewczyny – wyszeptała – nie mamy szans. To jest smok.

– Zewrzeć szyki! – wrzeszczał zmaltretowany posłaniec przegalopowując obok nich. – Zewrzeć szyki, Annemis na horyzoncie!

– Węgliczka. – Narri dotknęła policzka przyjaciółki i chwyciła ją za rękę. – Chodź, siostro. Chodź ze mną. Razem umrzemy, co? Razem.

Dziewczyna skinęła głową, zacisnęła zęby i uniosła głowę.

– Razem – wydusiła i dała się pociągnąć dalej.

 

Fort się zbliżał. Ryki dawały się słyszeć regularnie co jakiś czas, za każdym razem wzbudzając panikę nie mniejszą niż na początku. Dźwięk nasilał się w miarę, jak zbliżały się do góry. Teraz już było ją widać wyraźnie. Ciemnozielone zbocza zapowiadały las, który urywał się nienaturalnie u podnóża góry. Na szczycie wznosiła się niesamowita budowla. Była to jakby wielka kopuła wzniesiona z jakiejś ciemnej materii. Żadna z dziewczyn nie potrafiła wymyślić jak takie coś zbudowano, ani jak to się w ogóle trzyma. Dyskusje na ten temat były wyjątkowo zażarte, bo każda chciała oderwać się od ponurych myśli o rychłej śmierci. Zapytana o zdanie Carka wzruszyła tylko ramionami:

– Pewnie magia – powiedziała i w końcu musiały przyznać jej rację.

– Nareszcie jakaś odmiana – mruknęła Va, spoglądając w kierunku fortu. – Dość mam tego cholernego płowca pod stopami.

Idąca obok ruda Myra spojrzała na nią z ukosa.

– Z dwojga złego wolę mieć pod stopami cholernego płowca, niż cholernego smoka nad nimi – skomentowała.

– Wcale nie jestem tego taka pewna – odcięła się młodsza z dziewczyn. – Ta trawa po horyzont przygnębia mnie i wnerwia.

– A mnie na ten przykład przygnębia i wnerwia perspektywa rychłej śmierci z rąk jakiejś gadziny – powiedziała pogodnie Narri idąca przed nimi.

– Ona nawet pewnie nie ma rąk – ofuknęła ją Kira, niska i piegowata – bardziej jakieś łapy, czy coś.

– Przestańcie się kłócić – jęknęła histerycznie Węgliczka. Wyglądała na zupełnie rozbitą i dziewczyny zamilkły posłusznie, przyglądając jej się z niepokojem.

– Hej, siostrzyczko. – Narri ponownie dotknęła twarzy przyjaciółki. – Razem, pamiętasz?

Dziewczyna skinęła głową i przygryzła wargę. Wbiła wzrok w ziemię i szła, straciwszy poczucie czasu i przestrzeni.

Były jakieś krzyki wokół niej, kilka tych strasznych, smoczych ryków.

– Ej, Węgliczka! Ocknij się! – Podniosła wzrok.

– W prawo zwrot! – usłyszała zduszony głos Carki i bezmyślnie wykonała polecenie. Aż zachłysnęła się widokiem. Annemis była tuż przed nią, pięćdziesiąt kroków od półelfki zaczynał się las. Stały w dwuszeregu naprzeciw potęgi twierdzy. Przed nimi były jeszcze dwa takie podwójne szeregi. Nie odważyła się spojrzeć w tył, by zobaczyć, co ma za plecami. Poczuła jak coś oplata ją w talii i już miała to odepchnąć, kiedy zobaczyła ręce Narriny.

– Razem, siostrzyczko – szepnęła.

– Gdzie są ludzie? – spytała głośno półelfka. Kilkoro żołnierzy syknęło na nią z przyganą.

– Gdzie są ludzie? – powtórzyła już ciszej.

– Pewnie w tym bąblu. – Blondynka wzruszyła ramionami. Jej przyjaciółka przyglądała się ciągle fortowi.

 

Generał Arewa odetchnęła głęboko i obrzuciła wzrokiem swoją armię. Zauważyła, że  ludzi jest o wiele mniej niż na początku. W myślach życzyła uciekinierom szczęśliwego życia.

– Nic za darmo – westchnęła cicho. – Przepraszam was. Tylko w ten sposób wygramy.

– Nie bój nic, mała. – Meder poklepał ją po plecach. – Zrozumieliby.

Kobieta zacisnęła szczęki i powoli uspokoiła oddech.

– Czas na nas! – krzyknęła do dwudziestki najlepszych ludzi z jej wojska. – Odłączamy się!

 

Straszny ryk przedarł powietrze. Carka chlasnęła konia po zadzie. Lepszej zachęty nie potrzebował. Pognał w równinę. Po co miałby umierać razem z nią. Zmrużyła oczy. Mały oddział odłączał się od ich szeregów. Inni też to dostrzegli.

– Zdrajcy! Świnie! Skurwysyny! – posypały się wyzwiska, jednak dowódcy szybko opanowali małe bunty. Ktoś chciał gonić uciekinierów, ktoś inny przeciwnie, chciał się do nich przyłączyć.

Węgliczka ciągle wpatrywała się w budowlę, a znienacka jej oczy rozszerzyły się w strasznym zrozumieniu.

– Tam nie ma ludzi – szepnęła, a po policzkach potoczyły jej się łzy. – Wrobili nas.  Cesarz i ci inni. Chcieli, żebyśmy poszli na śmierć, bojąc się ataku na tyły, gdybyśmy nie zdobyli Annemis. Ludzie! Uciekajcie! To pułapka! – to ostatnie wykrzyczała na cały głos. Narrina szybko zatkała jej usta.

– Ćśś, siostrzyczko, teraz nie ma już ratunku, umrzemy razem, co? Bądź dzielna, jeszcze tylko trochę. – Kołysała płaczącą już teraz na głos przyjaciółkę, jak matka kołysze dziecko przerażone okrucieństwem bytu. W tym momencie skorupa fortu pękła i we wstęgach płomieni wypadł stamtąd ogromny smok.

 

– Nie znajdziemy tego!

– Szukajcie!

– Pani generał!

– Szukajcie dalej! Od tego zależy wasze życie.

 

Wydawało się, że jego skrzydła przesłoniły pół nieba. Ciemnobrązowe łuski pokrywały całe jego ciało, a ciemnoczerwone oczy przecięte pionową źrenicą przepajała żądza mordu. Spomiędzy kłów o barwie niezakrzepłej jeszcze krwi z każdym oddechem buchały pęki iskier o lekko zielonym zabarwieniu.

Smok popatrzył na nich pogardliwie, odkaszlnął, wydawało się, że plunie ogniem, jednak odezwał się jakby z wysiłkiem:

– Nie obchodzi mnie, kim jesteście. Zlekceważyliście moje ostrzeżenia, a nie mogliście ich nie słyszeć.

Głos grzmiał z niesamowitą siłą, a jednocześnie miał w sobie coś hipnotycznego, co sprawiło, że nikt nie zdołał się poruszyć.

– Po co mogliście przyjść? Oczywiście po to, aby odebrać mi moje skarby. Za to choćby, za pychę i arogancję, która pozwoliła wam wierzyć, że pokonacie smoka, gińcie teraz.

 

– Mamy to!

– Pokaż! To na pewno to?

– Tak jest!

– Szybko! Ruszamy!

 

Myrze powoli wracała świadomość. Pierwszym co poczuła był rozdzierający ból gdzieś w środku. Otworzyła oczy i jęknęła cicho. Zobaczyła swoje wnętrzności, odwróciła się i zwymiotowała. Rozejrzała się trochę. Leżała na pobojowisku. Gdzieniegdzie ktoś podrygiwał jeszcze spazmatycznie, jednak chyba tylko ona była w miarę przytomna. Dookoła leżały trupy. Mnóstwo trupów. Carka, w połowie zwęglona smoczym ogniem. Va drapiąca jeszcze ziemię w ostatnim paroksyźmie życia. Narri i Węgliczka leżące razem, przebite naraz, jednym szponem. Razem chciały umrzeć i razem umarły – pomyślała Myra ze smutkiem. Całe morze trupów.

Zwymiotowała po raz kolejny. Strasznie chciało jej się pić.

Nagle do jej świadomości dotarły przemożne słowa dochodzące gdzieś z góry.

– Nie ma go! Nie ma go! Gdzie ono jest?! Złodzieje!

Dziewczyna z trudem odwróciła głowę w kierunku źródła dźwięku. Wszystko zaczynała jej przesłaniać czerwona mgła, jednak zdążyła jeszcze zobaczyć, jak smok wylatuje ze swojej kryjówki.

 

– Jestem posłem! Jestem posłem! Niosę dar dla Cesarza! Precz z łapami, baranie! – Mężczyzna zdzielił po głowie młodego pazia wyciągającego rękę po dar.

 

– Dawno cię nie widziałem, Mederze. Po co tu się pokazujesz?

Mężczyzna klęczał przed cesarzem, w rękach trzymał pakunek wielkości jagnięcia. Po drodze na dwór zdążył skrajnie zmienić swój wygląd tak, że teraz wyglądał jak ktoś z otoczenia samego władcy.

– Wielki panie! Przybywam od rebeliantów. Polegliśmy pod Annemis, a w dowód uznania i szczerych chęci przesyłamy wam, o wielki panie, ten oto dar.

Cesarz przypatrzył mu się uważnie.

– Co to jest?

– To doskonała replika smoczego jaja, wykonana przez najlepszych mistrzów. – Gówno prawda – pomyślał, jednak zachował kamienną twarz. – To akurat nie replika.

Imperator skinął na paziów, a ci w mgnieniu oka przejęli od Medera pakunek i rozpakowali ogromne, czerwone jajo o złotawym połysku. Wszystkim obecnym na sali zabłysły oczy i poseł zobaczył w nich żądzę posiadania tego pięknego przedmiotu.

– To piękny dar – odezwał się w ciszy cesarz.

– Jesteśmy zaszczyceni – powiedział Meder i pochylił kornie głowę. Z coraz większym trudem panował nad mimiką. Już nie żyjesz, skurwielu – pomyślał z uczuciem nieopisanej satysfakcji. – Wszyscy jesteście już martwi.

 

Gdzieś, ponad cztery kilometry nad ziemią szybował ogarnięty furią, żądzą zemsty i odzyskania swojej własności smok.

Koniec

Komentarze

Chciałam wytłumaczyć, dlaczego – mimo że jestem w jury Dragonezy – widnieję jako osoba betująca ten tekst. Zgodziłam się zabetować fragment, w którym nie było mowy o smokach, i który nie był oznaczony jako tekst konkursowy. Nie miałam pojęcia, że będzie to tekst na Dragonezę. Gdy tylko tekst został zakończony i prawidłowo oznaczony – oczywiście odmówiłam dalszego betowania.

Najwyraźniej – nieporozumienie.

A ja zaznaczam, że cała wina jest po mojej stronie, ocha nie wiedziała, że zamierzam zgłosić to opowiadanie na dragonezę, ja zresztą też na początku nie chciałam tego robić. Wszystko wyszło jakoś w trakcie pisania.

Już chyba tak zostanie. Trza się przyzwyczaić, że Tomba bywa na NF mocno nieregularnie. "Gdy ktoś pyta, czy może coś wziąść, należy mu odpowiedzieć że owszem, może to braść."

Fajna, naprawdę przyzwoicie napisana opowiastka w klimatach, które lubię. Czytało się naprawdę przyjemnie. Gdzieś tam jeszcze brakuje kilku przecinków, ale poza tym, technicznie jest – jak na mój gust – bardzo dobrze. Do tego duży plus za dialogi i fajny, wojenny klimat. I za tytuł, który mnie tu zwabił.

Fabularnie też jest interesująco. Dosyć prosto, ale interesująco. Tak więc jedyne, do czego się przyczepię, zresztą tylko trochę, to scena, kiedy wojsko zatrzymało się pod twierdzą. Pogubiłem się tam i nie rozumiem, na przykład o co chodzi z tym:

– Tam nie ma ludzi – szepnęła, a po policzkach potoczyły jej się łzy – wrobili nas. Chcieli, żebyśmy poszli na śmierć, bojąc się ataku na tyły, gdybyśmy nie zdobyli Annemis.

Kombinuję jak koń pod górę, ale ni jak do niczego mi to nie pasuje. I dlaczego oni nie spieprzali przed tym smokiem? Cała ta scena jest dla mnie nieczytelna. Niby wiadomo, o co chodzi, bo wszystko później się wyjaśnia, ale w tym miejscu musiałem się zatrzymać, wracać, kombinować a finalnie i tak, lekko zirytowany, machnąłem ręką i czytałem dalej, licząc – dzięki Bogu słusznie – że potem wszystko się wyjaśni.

 

Tekst oceniam na 7.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Generalnie chodziło o to, że cesarstwo utrzymywało plotki o ludziach w Annemis, aby ewentualni najeźdźcy, tudzież – jak tutaj – rebelianci nie ominęli tego miejsca po drodze. Mieli bać się ataku na tyły i, jakby to powiedzieć, utknięcia między młotem a kowadłem. Dobrze, że przynajmniej na końcu udało mi się to jakoś rozjaśnić :)

Już chyba tak zostanie. Trza się przyzwyczaić, że Tomba bywa na NF mocno nieregularnie. "Gdy ktoś pyta, czy może coś wziąść, należy mu odpowiedzieć że owszem, może to braść."

UWAGA: Komentarz zawiera śladowe ilości spoilera.

 

Myślałem i myślałem i w końcu – o dziwo – wymyśliłem. Wiem już, dlaczego wszystko mi się tak dokumentnie porypało. Po prostu tekst jest sformułowany w taki sposób, że można go zinterpretować na dwa sposoby. Ja wybrałem niewłaściwy (choć, moim zdaniem, wcale nie “zły”). Zawinił bezokolicznik.

Chcieli, żebyśmy poszli na śmierć, bojąc się ataku na tyły, gdybyśmy nie zdobyli Annemis.

Interpretacja pierwsza, właściwa:

Cesarz chciał, żebyśmy bali się zostawić Annemis za sobą

 

Interpretacja druga, niewłaściwa:

Nasi dowódcy bali się zostawić Annemis z tyłu, bojąc się ataku

 

Dlaczego mi się pokićkało i mój umysł zupełnie odrzucił, ba – nie dostrzegł nawet pierwszej opcji? To proste i niejako wynika z samego tekstu. Kiedy czarnulka mówi o tym, że zostali wciągnięci w pułapkę, to – bazując na tym, że chwilę wcześniej to właśnie ci “zdrajcy, świenie, skurwysyny”, wystawili własne oddziały smokowi na przynętę, byle zajumać jajuszko – niejako z automatu założyłem że to właśnie oniGenerał Arewa i jej przydupasy – “Chcieli, żebyśmy poszli na śmierć…”. Bo przecież chcieli. Ale to ni jak nie ma się do “ataku na tyły” i, generalnie, nie pasuje do całej reszty. I stąd moja konsternacja und całe zamieszanie.

Wystarczy więc sprecyzować to jedno zdanie i będzie zupełnie inaczej.

Choć z drugiej strony, pierwsza – ta właściwa – interpretacja, też jest trochę słaba, bo wychodzi na to, że dowódcy rebelii i tak wiedzieli o smoku i cesarskiej pułapce, a zwiewając, pokazali tylko swoim ludziom, że są świadomi, jaki czeka ich koniec… Więc nie bardzo do mnie trafia, że dziewczyny do samego końca za swój los obwiniały cesarza, a nie swoich. I nadal nie wiem, dlaczego nie spieprzali przed smokiem, kiedy “góra” dała nogę? Albo chociaż kiedy ukazał się smok? Ja bym się nawet nie zastanawiał. Tym bardziej, że “pięćdziesiąt kroków” przed sobą mieli las, który dawał nadzieję na ukrycie się przed wzrokiem smoka, a tym samym – ratunek. Dlaczego od razu nie schronili się w tym lesie, tylko czekali na smoka na równinie, wystawiając się na cel jak bezbronne kaczuszki?

Osobna kwestia, że z punktu widzenia taktyki, nie ma żadnego sensu atakować niezdobytą twierdzę, w dodatku uzbrojoną w smoka, tylko po to, żeby załoga tej twierdzy nie zaatakowała nas. To tak jak zamienić teoretyczne zagrożenie na pewne samobójstwo. Milion razy bardziej opłacałoby się wywabić potencjalną załogę i zetrzeć się z nią na otwartym polu, wyrównując szanse. A nawet przechylając je sporo na swoją korzyść, bo załoga zamku, nawet najpotężniejszego, to przecież nie cała armia (choć smok smokiem). Tutaj tekst broni się tym, że dowództwo rebelii było świadome prawdziwej natury rzeczy i miało własne plany, ale… Naprawdę nikt w dwunastotysięcznej armii, nie podrapał się po głowie i nie zapytał “po co to”? Ok, armia była na wpół amatorska i większość z wojaków mogła nie mieć pojęcia, co się dzieje, ale na pewno nie brakowało tam ludzi myslących logicznie i rozsądnie – oficerów czy kogoś – a skoro wojsko nie było zawodowe, to ani takiego marale, ani wyuczonego posłuszeństwa, by ślepo podążać za pagonami na pewną śmierć, mieć raczej nie mogło.

Swoją drogą nie lepiej było wysłać jakąś maleńką ekipę – dajmy na to trzynastu krasnoludów i hobbita – żeby pod osłoną nocy zrobili klasyczny włam do smoczego skarbca, niż poświęcać połowę wojska?

Wiem, wiem, czepiam się, poniekąd niepotrzebnie. No ale sama przyznasz, że jest w tym wszystkim trochę nielogiczności.

 

Oceny i tak nie zmieniam, głosu do biblioteki nie cofam.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

“Głos grzmiał z niesamowitą siłą, a jednocześnie miał w sobie coś hipnotycznego, co sprawiło, że nikt nie zdołał się poruszyć.”

Cóż, byłam przekonana, że to załatwi sprawę. Zauważ też, że samego pogromu nie opisuję, wtedy mogli spieprzać dowoli. Choć, jak widać potem, z marnym skutkiem. Logika “ukryj się przed smokiem w kryjówce smoka” jakoś do mnie nie przemawia, jednak faktycznie ktoś mógł w ten sposób ocaleć. To akurat zostawiam do własnej interpretacji.

Co do obwiniania nie twierdzę, że dowództwo było czyste jak łza, ale kto tam sobie kogo obwiniał wewnątrz własnej głowy to już jego sprawa. Zwłaszcza, że w większości długo nie pożył.

Jednak co do spieprzania to faktycznie, zastanowię się nad tym i może coś poprawię.

Dzięki za komentarz, nie spodziewałam się, że komuś będzie się chciało to jakoś głębiej drążyć :)

Już chyba tak zostanie. Trza się przyzwyczaić, że Tomba bywa na NF mocno nieregularnie. "Gdy ktoś pyta, czy może coś wziąść, należy mu odpowiedzieć że owszem, może to braść."

Źle zapisujesz dialogi.

– Bo ktoś da radę cię złapać! – prychnęła Narrina i objęła dziewczynę w talii – jedź lepiej, bo się Carka wścieknie.

Inne dziewczyny zarechotały zgodnie, choć nieco nerwowo – odprowadzacie konie.

Jak już mówił nasz uroczy rozmówca, odprowadzacie je tam – wskazała na tabory, idealnie naśladując gest chłopaka.

– Kiedyś to ja byłem kimś, oj tak – pokiwał smętnie głową Meder.

Powinno być, po kolei:

– Bo ktoś da radę cię złapać! – prychnęła Narrina i objęła dziewczynę w talii. – Jedź lepiej, bo się Carka wścieknie.

Inne dziewczyny zarechotały zgodnie, choć nieco nerwowo. – Odprowadzacie konie.

Jak już mówił nasz uroczy rozmówca, odprowadzacie je tam. – Wskazała na tabory, idealnie naśladując gest chłopaka.

– Kiedyś to ja byłem kimś, oj tak. – Pokiwał smętnie głową Meder.

 

Jeśli masz ruchy gębowe – piszemy bez kropki i z małą litera po wypowiedzi. Jesli masz ruch-ruch, piszesz z kropką i z dużej. Jeśli masz wcześniej wykrzyknik – to potem kropka i z dużej.

Masz instrukcję np. tutaj: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Jak poprawisz dialogi to daj znajdź, wrócę do lektury.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Dyć to nie las, a twierdza, była kryjówką smoka.

 

Co do obwiniania nie twierdzę, że dowództwo było czyste jak łza, ale kto tam sobie kogo obwiniał wewnątrz własnej głowy to już jego sprawa. Zwłaszcza, że w większości długo nie pożył.

Tu zgoda, ale w momencie, kiedy w te obwinianie mieszasz Czytelnika, sprawa nabiera charakteru publicznego i zyskuje na znaczeniu, więc wypadałoby, żeby wszystko było klarowne.

 

Peace!

 

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Tensza, a to mnie zastrzeliłaś ;)

Zawsze kropkowanie przed pauzą uważałam za błąd, a tu proszę, zaskoczenie. Człowiek uczy się całe życie, już się biorę za poprawki :)

Już chyba tak zostanie. Trza się przyzwyczaić, że Tomba bywa na NF mocno nieregularnie. "Gdy ktoś pyta, czy może coś wziąść, należy mu odpowiedzieć że owszem, może to braść."

Tenszo, daję znajdź, ile wyłapałam, tyle poprawiłam. Jakby było jeszcze coś to mi napisz, poprawię :)

Cieniu, drobniutka zmiana, ale mam nadzieję, że uściśla to i owo ;)

Już chyba tak zostanie. Trza się przyzwyczaić, że Tomba bywa na NF mocno nieregularnie. "Gdy ktoś pyta, czy może coś wziąść, należy mu odpowiedzieć że owszem, może to braść."

Jestem kontent, moja droga.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Ciekawy sposób na wykorzystanie smoka, spodobał mi się. A to się obdarowany zdziwi… Bohaterki mocno kojarzyły mi się z Sapkowskim. Historyjka sympatyczna, dobrze się czytało. Pewnie częściowo dlatego, że napisana poprawnie.

Babska logika rządzi!

Czuję się srodze nieprzekonana motywacjami kierującymi bohaterkami. I w ogóle całym przedstawieniem sytuacji. Jasne, wiadomo, po co pani generał postanowiła obrabować smoka, ale cały ten podstęp ci średnio wyszedł. Dziewczyny idą na rzeź i nie wiedzą nawet po co, ale twardo idą. To nie ma sensu, jak spojrzeć na historię bitew. W sytuacji “oszukali nas!” wszyscy zaczęliby spierdzielać aż miło. Chyba że by wierzyli, że przyświeca temu jakiś cel…

No, nie przekonuje mnie to.

Relacja Narri i Węgliczki wyszła ci najlepiej z całego tekstu. Przez moment nawet smutno mi się zrobiło.

Wykonanie bez cudów, ale też nie jest złe. Złapałam jeszcze do poprawy:

– Zewrzeć szyki! – wrzeszczał zmaltretowany posłaniec przegalopowując obok nich. – Zewrzeć szyki, Annemis na horyzoncie!

I pozbyłabym się cudzysłowiów z “myśli”, bo to wygląda okrutnie źle (i tutaj też masz błędy):

– To doskonała replika smoczego jaja, wykonana przez najlepszych mistrzów. – Gówno prawda – pomyślał, jednak zachował kamienną twarz – to akurat nie replika.

Już nie żyjesz, skurwielu – pomyślał z uczuciem nieopisanej satysfakcji. – Wszyscy jesteście już martwi. (brakowało kropki po “satysfakcji”)

 

Swoją drogą motyw “babskiego” oddziału mi się z “Achają” skojarzył ;) Ech, z jednej strony opko wydaje się całkiem przyjemne, a z drugiej za cholerę go nie kupuję. Może mnie przekonasz do zakupu jakimś solidnym argumentem ;)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Za błędy biorę się, jak tylko dopiszę komentarz ;)

Przyznaję, że Ziemiańskiego jako autora bardzo sobie cenię, tu jednak nie myślałam akurat o tym.

Co do spieprzania, muszę trochę przemyśleć w jaki sposób to wprowadzić i gdzie, jednak poprawki wkrótce się pojawią. Z dystansu faktycznie wygląda to bardzo nierealnie, zwiać ktoś musi i już :P

Już chyba tak zostanie. Trza się przyzwyczaić, że Tomba bywa na NF mocno nieregularnie. "Gdy ktoś pyta, czy może coś wziąść, należy mu odpowiedzieć że owszem, może to braść."

Dobra, łazi to opko za mną jak smród :P Mam wrażenie, że tekstom na podobnym poziomie, a może nawet ciut gorszym zdarzało mi się wlepiać punkt, więc by oczyścić sumienie, już wlepię :P

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Dzięki :D

Już chyba tak zostanie. Trza się przyzwyczaić, że Tomba bywa na NF mocno nieregularnie. "Gdy ktoś pyta, czy może coś wziąść, należy mu odpowiedzieć że owszem, może to braść."

Finklo, twój komentarz umknął mi jakoś w ferworze poprawek :P

Bardzo dziękuję za pozytywną opinię :)

Już chyba tak zostanie. Trza się przyzwyczaić, że Tomba bywa na NF mocno nieregularnie. "Gdy ktoś pyta, czy może coś wziąść, należy mu odpowiedzieć że owszem, może to braść."

Może to i lepiej, kiedy juror nie rzuca się w oczy. :-)

Babska logika rządzi!

Trochę denerwowały mnie powtórzenia oraz nawałnica imion na samym początku opowiadania. Później już było nieco lepiej. Choć powtórzenia zostały. :P Brakuje też przecieków, ale nie ma co się przejmować. Dla pocieszenia dodam, że podobne błędy robię. :) Co do samego opowiadania, historia dosyć prosta i bardzo szybko się ją czytało. W miarę dobrze napisana i interesujący oddział składający się z samych kobiet. Smoka niestety było nieco mało.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Masz rację, przecieków żadnych nima :P

Dzięki za opinię, postaram się poprawić w następnym opowiadaniu (ten tekst jest konkursowy, poprawki po terminie uważam za nieuczciwe)

Pozdrawiam,

tT

Już chyba tak zostanie. Trza się przyzwyczaić, że Tomba bywa na NF mocno nieregularnie. "Gdy ktoś pyta, czy może coś wziąść, należy mu odpowiedzieć że owszem, może to braść."

A mnie się bardzo spodobał styl. Mankamentów może trochę jest, ale całość na duży plus. Smoka mało, ale rolę miał bardzo istotną. 

A tytuł wprowadził mnie w konsternację. Kompletnie nie mogłam zrozumieć, o co chodzi. Parę razy przeczytałam tę frazę  w tekście i w końcu eureka – zajarzyłam. Aż sama z siebie się śmiałam, że taka jełopa jestem!

Z czystym sumieniem klepię bibliotekę.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dzięki :)

Już chyba tak zostanie. Trza się przyzwyczaić, że Tomba bywa na NF mocno nieregularnie. "Gdy ktoś pyta, czy może coś wziąść, należy mu odpowiedzieć że owszem, może to braść."

Mnie, niestety, opowiadanie nie zachwyciło. Może dlatego, że nie dotarło do mnie żadne przesłanie, a po lekturze nie wiem, po co wszyscy leźli do owego Annemis. Podejrzewam, że czegoś nie zrozumiałam. Nie zrozumiawszy, nie podejmuję się oceny tekstu.

No i smoka strasznie mało. :-(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za opinię :)

Wiem, że smoka trochę mało, ale odgrywa kluczową rolę w zakończeniu, więc myślę, że może ujdzie ;)

Już chyba tak zostanie. Trza się przyzwyczaić, że Tomba bywa na NF mocno nieregularnie. "Gdy ktoś pyta, czy może coś wziąść, należy mu odpowiedzieć że owszem, może to braść."

Przeczytałem.

Cukru w cukrze, czyli smoka, znalazłem ilość dostateczną. Gorzej z resztą… Nawet cel ostateczny, pokazany w scenie finałowej, nie uzasadnia, moim zdaniem, wygubienia, świadomego wygubienia połowy sił. Podstęp byłby logiczniejszy… No i sam Meder. Nigdy niczym nie wzbudził znaczących podejrzeń? Żadnej ze stron?

Dzięki za komentarz :)

Już chyba tak zostanie. Trza się przyzwyczaić, że Tomba bywa na NF mocno nieregularnie. "Gdy ktoś pyta, czy może coś wziąść, należy mu odpowiedzieć że owszem, może to braść."

nie zaznały mycia ani strzyżenia od najmniej ośmiu lat,

Precyzjonizm odautorski podstępnie atakuje! A jak się określa ilość lat bez mycia i strzyżenia?

 

 

Obok nich rozpoczynał się wielki krąg rebeliantów

To krąg ma początek? ;-)

 

Od wielu dni przemierzały niezmierzone równiny.

Na głos przeczytaj ;-)

 

Zdanie wskazane przez Cienia – podobny problem.

Łotdefaki, czyli znaki zapytania co do logiki fabuły – podobne jak Adam. Moim zdaniem, do dorbnego wyczyszczenia.

 

Popraw tu i tam, doprecyzuj logikę – i z przyjemnością klepnę Bibliotekę ;-) Niezła przygodóweczka, ale niedopracowana, niestety.

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Psycho, mogę edytować przed rozstrzygnięciem konkursu? To by było chyba trochę niesportowe? No nic, ukażą się wyniki, ja dopracuję, a ty będziesz klepał co ci się żywnie podoba :P

Dzięki za opinię :)

Już chyba tak zostanie. Trza się przyzwyczaić, że Tomba bywa na NF mocno nieregularnie. "Gdy ktoś pyta, czy może coś wziąść, należy mu odpowiedzieć że owszem, może to braść."

a ty będziesz klepał co ci się żywnie podoba :P

O mamo, ale raj… ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

;)

Już chyba tak zostanie. Trza się przyzwyczaić, że Tomba bywa na NF mocno nieregularnie. "Gdy ktoś pyta, czy może coś wziąść, należy mu odpowiedzieć że owszem, może to braść."

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nawet nie pytam, czego szukałeś, jak znalazłeś ten obrazek.

Takie moje błogosławieństwo/przekleństwo/niepotrzebneskreślić. Podtekstów ja nie wiżu. Aż jest już za późno.

Już chyba tak zostanie. Trza się przyzwyczaić, że Tomba bywa na NF mocno nieregularnie. "Gdy ktoś pyta, czy może coś wziąść, należy mu odpowiedzieć że owszem, może to braść."

“klepanie” – wyszukaj grafikę ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Te zaróżowione policzki są po prostu urocze!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ty, ja naprawdę przez chwilę patrzyłem na policzki… Niecna bemik, tak mnie zmylić! ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Klimat jest fajny – rzeczywiście trochę jak z sapka. Motyw finalny z tym jajem również udany. Natomiast cała reszta, podejście pod tę twierdzę, zachowanie rebeliantów – to wszystko jest mało klarowne. 

I po co to było?

:D

Już chyba tak zostanie. Trza się przyzwyczaić, że Tomba bywa na NF mocno nieregularnie. "Gdy ktoś pyta, czy może coś wziąść, należy mu odpowiedzieć że owszem, może to braść."

Paroksyzmie, a nie paroksyźmie - http://sjp.pwn.pl/poradnia/szukaj/izm.html 

 

Pewne problemy sprawił mi zapis przemyśleń. Myśli bohaterów zdecydowanie nie powinny być zapisywane w ten sam sposób co dialogi. 

 

Tytuł nawet fajnie brzmi, ale w moim odczuciu słabo ilustruje treść całego opowiadania : >.  

 

Spodobał mi się pomysł, a już najbardziej finał : ). Coś mi to wszystko przypomina, jakąś znajomą strunę fantazji w pamięci porusza… Dlatego miło mi się czytało. 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Miś zacytuje komentarz syfa z roku 2015:

Klimat jest fajny – rzeczywiście trochę jak z sapka. Motyw finalny z tym jajem również udany. Natomiast cała reszta, podejście pod tę twierdzę, zachowanie rebeliantów – to wszystko jest mało klarowne.

 

Nowa Fantastyka