- Opowiadanie: merag - Dziedzictwo c.d.

Dziedzictwo c.d.

Oceny

Dziedzictwo c.d.

Rozdział 2

 

Przez jakiś czas zbieg ukrywał się po licznych opuszczonych domach i rezydencjach unikając przemierzających miasto patroli straży, kradnąc coś do zjedzenia. Przez cały czas zastanawiał się czy posłuchać tajemniczego wybawiciela, „a co jeśli to kolejny podstęp? Jeśli złapią mnie tam i odeślą powrotem do tego spasionego śmierdziela? Najwyżej znajdę go i zabiję” pomyślał. Z tym postanowieniem przeczekał do nocy, przekradł się niezauważony do północnego muru Sorgirre, znajdowała się tam wyrwa prowadząca do wielkiego usypiska ziemi usuwanego z kopalni razem z resztą nieprzerobionego surowca.

Był środek nocy, więc nikogo nie powinno być u naczelnika. Podszedł do starego, zniszczonego budynku i upewniwszy się, ze w pobliżu nie ma nikogo wszedł bocznym wejściem. Nadzorca okazał się sędziwym drakodianinem, jego łuski wyblakły do tego stopnia, że przybrały śnieżnobiały kolor. Przez jego pysk biegło podwójne sino granatowe pomimo upływu lat cięcie w kształcie litery X. Jedna ze szram przechodziła tuż obok oka powodując jego opadnięcie, co stanowiło komiczny widok. Staruch otworzył szerzej oczy, gdy zobaczył wyłaniającego się z mroku pomieszczenia młodego zbiega.

− Co ty tu…? – zająknął się zaskoczony.

Nim pytanie zabrzmiało do końca Ragros rzucił na stół złoty sygnet od swojego wyzwoliciela. Metal przyjemnie zabrzęczał na drewnianym blacie.

 − Czy to pierścień od…?

− Nie wiem czyj jest ten kawałek metalu wiem tylko, że masz ukryć tego, który ci go pokaże.

− Tak, tak oczywiście – mówiąc to wstał, podszedł do tylnej ściany i przekręcił uchwyt z wygaszoną pochodnią. Z lekkim zgrzytem przesunęła się ruchoma część elewacji ukazując otwarte przejście. Nadzorca kiwnął głową, aby przybysz podążył za nim. Tunel oświetlał jedynie blask niesionej przez przewodnika łuczywa. Szli tak dość długo raz wspinając się, raz schodząc ostro w dół. Dwóch drakodian nie rozmawiało ze sobą, przedłużający się spacer skończył się nagle kolejnymi zamkniętymi drzwiami. Starzec zastukał w nie trzy razy, odczekał chwilę, po czym uderzył kolejne trzy razy. Rozległ się odgłos przesuwanej, ciężkiej szafy. Wejście otworzyło się nagle, w blasku bijącym z pomieszczenia widać było ludzką sylwetkę.

− Witaj Garze, mam do ciebie prośbę – rzekł zarządca.

− Jeśli nie jest zbyt wymagająca – uśmiechnął się lekko i odsunął się od drzwi.

− Poczekaj tu chwilę – szepnął do młodzieńca, po czym wszedł do pomieszczenia. Drakodianin stanął obok człowieka w średnim wieku, w starej tunice. Pod nią widać było dobrze utrzymaną kolczugę, przy pasie wisiał długi miecz w wysłużonej pochwie.

− Nasz wysoko postawiony przyjaciel prosi, aby ukryć tego osobnika, którego przyprowadziłem. Pilnujesz najdalszych zakątków kopalni, więc powinien tu być bezpieczny. – mówiąc to skinął młodemu głową. Gdy ten podszedł, człowiek uniósł brwi. Ten drakodianin miał o dziwo czarne łuski i zielone oczy. Widać było, że jest młody, nadzwyczaj młody. Ile mógł mieć? Dziesięć lat? Dwanaście?, A już mierzył ponad dwa metry. Można było się spodziewać, że osiągnie trzy do dwudziestego roku życia. Zadziwiające. To musiał być gladiator. Zdradzała go postawa. Pewne siebie spojrzenie, był dumny i nieokrzesany, idealnie wyrobione mięśnie tańczące pod łuskami. Jest silny przyda mi się – myślał Gan, po czym odparł głośno.

− Dobrze ukryję go, w końcu mam u ciebie dług wdzięczności. We dwóch podeszli do tunelu i spojrzeli raz jeszcze na opartego o ścianę młodzieńca.

− Choć za mną, musisz się dostać do innych pracujących w czasie zmiany warty – rzekł człowiek.

Drakodianin wszedł do pomieszczenia, pochylając głowę i szorując kołnierzem o sufit. Nadzorca sięgnął do odemkniętego kufra wyciągając kajdany połączone łańcuchami. Młodzieniec dał się zakuć patrząc przy tym pogardliwie na te dwie niedojdy. Bransolety na kostkach i nadgarstkach były dziwne, ale łączące je metalowe pierścienie w małym stopniu krępowały jego ruchy.

− Tylko ostrożnie, nie próbuj wykonywać zbyt gwałtownych ruchów, w tych osłonach są specjalne ostrza otwierające się przy każdym szarpnięciu. Jeśli więc nie chcesz mieć odciętych dłoni nie rzucaj się.

Weszli do kolejnego korytarza, podczas gdy stary nadzorca rozpoczął drogę powrotną do swojego małego biura.

 

***

Ragos szedł za człowiekiem, minęli kilka zakrętów, po czym trafili do dużej jaskini przeznaczonej na spoczynek dla niewolników. Widać było przeważnie drakodian, nie zabrakło jednak paru orków czy minotaurów, był nawet troll.

Dozorca niewolników zwrócił się szeptem do strażnika:

− To jest nowy, powiedz mu pokrótce, co i jak i miej go na oku. Interesuje się nim nasz sponsor, więc nie przesadzaj z zabawą. – po tych słowach odwrócił się na pięcie i odszedł.

Młody niewolnik otrzymał drewnianą miskę wypełnioną jakąś mazią, być może gęstą zupą. Podczas jedzenia został poinformowany, że mają pracować póki nie wydobędą określonej ilości kruszcu dziennie, a jeśli ktoś wyrobi więcej otrzyma dodatkowa porcję strawy lub możliwość dłuższego wypoczynku. W przypadku, gdy jeden ze strażników ginął odbywały się zawody. Zwycięski więzień zyskałby wtedy wolność i zajął miejsce poprzednika. Za nieposłuszeństwo natomiast czekały tortury, ograniczenie racji żywieniowych i godzin snu.

Ragros usadowił się w naturalnym zagłębieniu, które wyżłobiła cieknąca przez lata woda w coś na kształt ławy. Przyglądał się wszystkim pozostając na uboczu. Założono mu specjalny spleciony z łańcuchów pas pozwalający odnaleźć go w mrokach kopalni. W czułe nozdrza czarnołuskiego uderzył wszechobecny odór. Połączone zapachy niewolników i skalnych wyziewów drażnił młodego samca, ale przynajmniej tutaj nie będą go szukać.

***

Niestety Ragros nie miał racji. Pościg deptał po jego piętach przeszukując dokładnie wszystkie miejsca, w których się ukrywał. Kilka godzin o tym jak wmieszał się w tłum robotników grupa poszukiwawcza stanęła przed domem nadzorcy kopalni.

Nie wiadomo, jakim zrządzeniem losu tak wyszkoleni poszukiwacze zgubili trop swojej ofiary zważywszy, że był wśród nich czarodziej. Wyglądało to tak jakby zbieg pojawił się przy kopalni, ale uciekł dalej w nieznanym kierunku. Przerażony zarządca nie wiedział, co się dzieje, gdy grupa piętnastu drakodian wpadła do jego malutkiego schronienia i zaczęła poszukiwania. Wyglądali niemal jak psy wietrzące za tropem swojej ofiary. Bez słowa wytłumaczenia zniknęli z taką samą szybkością z jaką się pojawili. Nie odkryli na szczęście tajnego przejścia, ani jednego udziału w ucieczce młodzieńca. Nie wiedział, czemu zawrócili skoro dotarli tu tak szybko, lecz nie obchodziło go to. Ważne, że wykonał polecenie sponsora i nikt się o tym nie dowiedział.

 

***

Życie Ragrosa w kopalni wyglądało cały czas tak samo. Pobudka, praca przez niewiadomo ile godzin, chwila wytchnienia przy posiłku, dalsza praca i drugi lekki posiłek zaczynający krótki czas snu. Po kilku tygodniach stracił rachubę czasu, nie wiedział czy jest dzień czy noc, kolejny dzień, czy minęło kilkanaście godzin pracy, a może dopiero parę minut.

Wydobywanie kruszców było żmudnym zajęciem, ale jego przywykłe do wielogodzinnego wysiłku z bronią i pancerzem ciało dawało sobie radę. Nie zmieniało to faktu, że był zmęczony. Wiedział już jak pracować, aby zasłużyć na „nagrodę”, jak nazywali to strażnicy. Dodatkowy posiłek lub kilka godzin snu, sam musiał wybrać, był to trudny wybór. Pracował jak długo starczało mu sił uśmiechając się w duchu z innych widząc ich miny, gdy zjadał trzeci posiłek w ciągu dnia pracy. Kiedy jego mięśnie odmawiały już posłuszeństwa wybierał dodatkowy sen.

Strażnicy traktowali go, jako swojego ulubieńca, zakładając się między sobą ile surowca zdoła w dany dzień wydobyć. Zdarzało się, że oberwał batem jak każdy, jednak ich stróże nie byli nazbyt skłonni do zabaw z niewolnikami. Zdawali sobie sprawę z wagi każdego robotnika, nowy podopieczny to dodatkowe funty wydobytego kruszcu, czyli większy zarobek dla nich.

***

Pewnego dnia, gdy odebrał dodatkową porcję strawy stanęło przed nim dwóch współwięźniów. Zielonoskóry troll i barczysty Minotaur, widać było, że trzymają się razem, aby wymuszać dla siebie darmowe posiłki jak i inne nieliczne rzeczy, jakie mieli kopacze.

− Popatrz Skała to ten nowy, podobno jest dobry, wydobywa dużo kamieni – zakpił troll – Ty dziwaku ja i mój przyjaciel ciężko dziś pracowaliśmy, potrzebujemy więcej jedzenia, a tobie na nim zbywa.

− Wypowiadasz się za was dwóch, czy twój kumpel nie umie gadać? Wyrwali mu język, czy po prostu jest za tępy żeby powiedzieć poprawnie parę słów? – odparł z przekąsem drakodianin – No w końcu wysługuje się taką miernotą jak ty, pewnie trzymasz mu miskę w porze karmienia, żeby jej nie rozwalił.

− Jak ci… – zaczął Minotaur.

Ragros skończył jeść i odłożył pustą miskę na bok, po czym zagadnął.

− A jednak potrafisz mówić, cóż za niespodzianka, już myślałem, że będę musiał wysłuchiwać jęczenia tego zielonego pajaca. – słysząc to bykostwór zaatakował w typowy dla swojej rasy sposób.

Pochylił głowę i skoczył na przodu chcąc nadziać gada na rogi, nie wiedział jednak jednego. Sprowokował do walki czarnołuskiego, którego jedyne zajęcie przez pierwsze piętnaście lat życia było gladiatorskie rzemiosło. Nim umysł zdołał przeanalizować, co się stało zadziałało wyszkolenie i instynkt.

Ragros odskoczył w bok, używając ogona uderzył w kark Minotaura powalając go na ziemię. W momencie, kiedy bykostów legł na glebę troll wskoczył na plecy drakodianina zamykając swoje chude, ale nad wyraz silne ręce na szyi czarnołuskiego. Troll począł dusić przeciwnika, jego mięśnie poczęły wyciskać powietrze z płuc Ragrosa, który musiał cos zrobić, żeby odzyskać oddech. Po raz kolejny z pomocą przyszedł mu instynkt. Były gladiator chlasnął pazurami brzuch zielonoskórego, a gdy ten sycząc z bólu poluzował uchwyt wbił w jego trzewia żądlastą kosę kończącą jego ogon.

Troll odskoczył jak oparzony uwalniając Ragrosa. Drakodianin charcząc zwrócił się do przeciwnika i splunął na niego. Zielonoskóry ryknął jak porażony, jego skóra w miejscu, gdzie dosięgła go plwocina poczęła schodzić jakby została poparzona kwasem. W momencie, kiedy troll rzucił się na ziemię wyjąc z bólu na Ragrosa wskoczyło kilkoro strażników. Pozostali związali go łańcuchami, dopiero teraz zauważył i poczuł ostrza bransolet wbitych w jego skórę, ale nie miał czasu nad tym myśleć. Ciągnięty był do dowódcy wachty, który popatrzył na niego wysłuchując relacji podkomendnych.

− Walczył z dwoma innymi górnikami o numerach A-117 i A-050, zostali nieźle poturbowani.

− Ile zajmie ich leczenie?

− Góra dzień jak sądzę.

Dowódca spojrzał w oczy czarnołuskiemu. Nie widział w nich ani żalu, ani strachu. Uśmiechnął się do siebie. „Szkoda, że tacy harują w kopalni, a nieudolni dowódcy przegrywają bitwę za bitwa.” – Wychłostać go i niech wraca do roboty.

Ragros został przykuty do specjalnie przygotowanego postumentu krępującego jego ruchy, podczas, gdy trzech strażników zaczęło okładać go batami. Dziesiąty… trzydziesty… sześćdziesiąty… setny… Nie dawał po sobie poznać, ze praktycznie nic nie czuje, jego łuski były już na tyle twarde, aby zaabsorbować te uderzenia. Kiedy odnosili go udawał słaniającego się na nogach. Rzucili nim o skały; lekko postękując położył się na boku, żeby nie narażać obolałych pleców. Przynajmniej dostanie kilka godzin snu.

Kilka tygodni później sytuacja praktycznie się powtórzyła, po raz kolejny sprowokowany drakodianin wdał się w kolejną bójkę. Tym razem nie użyto zwykłych batów, tylko specjalnie splątane skórzane pasy z wszytymi metalowymi kulkami o ostrych krawędziach, które bezbłędnie wnikały w przestrzenie między łuskami, wsączając w skórę substancję powodującą nieznośny ból.

Teraz życie młodego samca dzieliło się na dwa etapy: pierwszy względnego spokoju i drugi, zaczynający się w chwili kolejnej bójki.

***

Po kilku latach Ragros przywykł do tego, nie zważał na pokryte bliznami ciało, nie spotulniał, stał się jeszcze bardziej agresywny i brutalny.

Osiągnął już swoje ostateczne rozmiary, niemal trzymetrowa postać wyróżniała się z tłumu sięgających mu do barków drakodian.. Niezliczone godziny pracy wyżłobiły potężne mięśnie pod łuskowatą skórą. Przypominał teraz chodzący posąg ze spiżowymi splotami.

– Dlaczego nie uciekasz? – zapytał któregoś dnia pracujący obok niego więzień.

– Myślisz, że się da? – zakpił czarnołuski – Za dużo straży, za głębokie tunele, nawet gdybym przez nie przebrnął musiałbym pokonać całe miasto patroli. Bez sensu.

– Powinieneś podnieść bunt, każdy w kopalni się ciebie boi, widziałem, jak patrzą gdy obok nich przechodzisz, gdybyś rozpoczął rewoltę poszliby za tobą

– Banda snujących się obdartusów na moim karku, tego mi jeszcze trzeba – żachnął się. – Większość z pracujących tu to nieposłuszni gladiatorzy i skazani za zbrodnie złodzieje i mordercy. Potrafią się posługiwać bronią.

− Daj mi spokój, zamknij jadaczkę, bo jeszcze cię usłyszą, nie mam jeszcze ochoty na kolejne baty.

Minęło kolejnych kilka lat, gdy w polu widzenia Ragrosa znów pojawili się troll i minotaur. Z początku omijali się z daleka, tak jakby się nigdy nie spotkali. Drakodianin wiedział jednak, że to tylko pozory i tych dwoje tylko czeka na nadarzającą się okazję, aby spróbować po raz kolejny udowodnić mu swoją wyższość. Po tygodniu spokojnej pracy nastał ten dzień: Ragros dobrze o tym wiedział, atak nastąpi zapewne podczas posiłku lub na koniec dnia pracy. Kiedy strażnicy opuścili swoje stanowisko, pozostawiając niewolnikom czas na odpoczynek, czarnołuski usiadł na stercie przerobionego materiału.

Zamknął oczy i czekał. Jego miarowy oddech niedoświadczonego obserwatora mógł wprowadzić w mylne przekonanie, że młodzieniec śpi oparty o zwisający ze stropu stalagmit. Ragros usłyszał ciche, ledwie słyszalne kroki okrążające skalny naciek. Rozległ się gardłowy głos:

− Popatrz na mnie śmieciu, zobacz, przez co musiałem przejść przez twój głupi upór. – to był głos tego żałosnego trolla.

Drakodianin powoli otworzył oczy.

− Gdzie się podział twój bezmózgi przyjaciel? Zgubił się idąc na stronę? – mówiąc to zobaczył kątem oka lekki ruch. Nie zdradził się jednak i dalej grał w tą śmieszną grę pozorów.

−Miła pewną sprawę do załatwienia z dozorcą tej zmiany i nie mógł uciąć sobie z nami pogawędki. – dziwny uśmiech wypełzł na wydłużoną twarz trolla − ale chyba nie ma sensu ciągnąc tej konwersacji – zakończył zielonoskóry patrząc teraz prosto na Ragrosa. W tym samym momencie czarnołuski poderwał się z miejsca odskakując na bok. W skałę na wysokości gdzie jeszcze przed sekundą było gardło drakodianina uderzył nóż.

− A więc tu jest ten prymityw – zaśmiał się były gladiator.

− Na co czekasz idioto atakuj!! – wrzasnął troll

Czas zwolnił, serce zaczęło bić miarowo i rytmicznie, czarnołuski poczuł znajome mrowienie w członkach. Zalewająca go adrenalina pchnęła go do działania. Skoczył do przodu wyprzedzając i atak przeciwnika uderzył potężnie we włochaty brzuch. Minotaur zachwiał się od uderzenia większego i silniejszego przeciwnika. Ragros stanął za bykostworem wykręcając jego ręce do tyłu pod nienaturalnym katem powalając humanoida na ziemię. Słychać było charczenie minotaura i chrzęst kości. Drakodianin przygniótł bark noga i jednym szarpnięciem złamał rękę przeciwnika. Wolną dłonią sięgnął po wbite w skałę ostrze. Przyłożył je do gardła przeciwnika i ciął. Odwracając się do zielonoskórego z zakrwawionym nożem w ręce i rzekł

− Lekcja na przyszłość. Tak się podrzyna gardło – zaśmiał się paskudnie – Lekcja druga. Dobrze wyważonym nożem można rzucać! – nim ostatnie słowa wyszły z gardła drakodianina sztylet wbijał się w gardło trolla. Kiedy miał odejść poczuł na karku lekkie ukłucie. Potarł zranione miejsce dłonią czując pod palcami lotki strzałki wbitej między łuskami. Zdołał ją wyrwać zanim padł nieprzytomny obok swojej ofiary.

 

***

 

Został ocucony wiadrem wody wylanym na głowę. W pełni rozbudzony rozejrzał się, aby zorientować się gdzie jest. Leżał przywiązany na dziwnym, podziurawionym stole. Wokół niego krzątało się kilku strażników. Przy stole z narzędziami stał człowiek z paskudnie pooraną bliznami morda. Na rękawie miał wyszytą krople krwi. Więc znowu trafił do jakiegoś mistrza tortur. Człowiek spojrzał na niego krzywiąc twarz w grymasie będącym zapewne jego uśmiechem.

− Ocknąłeś się, dobrze będziesz świadom tego, co robimy. Nieźle nabroiłeś, zabiłeś jednego z trzech trzymanych w kopalniach minotaurów. Nieciekawie to wygląda, choć muszę przyznać, że ładnie to zrobiłeś. Nie czas jednak na gadanie. Chłopcy przynieście haki!

Ragros usłyszał odgłos rozciąganych ogniw, gdy przy jego rękach i nogach stanęło po dwóch katów. Używając specjalnego mechanizmu obrócili przywiązanego więźnia ciałem do ziemi. Czarnołuski poczuł niesłychany ból. Drakodianie wbijali mu zakrzywione haki w kończyny, po czym przerzucają łańcuchy przez zawieszone pod stropem pomieszczenia pierścienie. Następnie odwiązali go od stołu. Ciężar jego ciała rzucił go na ziemię.

− Dalej dzieci ciągnąć w górę! – usłyszał głos nadzorcy.

Obezwładniający ból uderzył w niego, gdy łańcuchy się napinały rozrywając ciało. Podnieśli go tylko odrobinę nad ziemię. Przez fale cierpienia dobiegł do niego kolejny rozkaz.

− Odwróćcie go, chce zobaczyć jego plecy. – słudzy posłusznie wykonali polecenie powodując kolejny atak bólu.

− Ho, ho widzę, że już wcześniej byliśmy niepokorni – Szydził dowódca patrząc na sine pręgi na szerokich plecach więźnia. – A co to jest? – człowiek przyjrzał się lekkim wypukleniom na wysokości barków – Chyba komuś rosną skrzydła. Ciekawe. Przynieść jeszcze dwa łańcuchy!

Ragros nie miał czasu zastanawiać się, co jego oprawca miał na myśli mówiąc o skrzydłach gdyż poczuł po raz kolejny jak rozrywające skórę i łuskę ostrza wbiły się w jego plecy. Syknął z bólu, ale nie stracił przytomności, gdy szarpnięciami zaczęli ciągnąć go w górę. Wisząc cztery metry nad ziemią poczęli zaczęli ciągnąć jednocześnie za ogniwa wbite w jego kończyny.

Fala bólu…

Zanik świadomości…

Kolejne uderzenie cierpienia…

Nie wiedział ile to trwało, gdy rozległ się krzyk.

− A teraz w dół!

Wszystkie łańcuchy obwisły wypuszczone z rąk drakodian, poza dwoma najdłuższymi przywiązanymi do ściany.

Kilkuset kilogramowa masa czarnołuskiego ciągnęła jego ciało na spotkanie z kamienną posadzką. Kiedy miał już uderzyć w kamienną posadzkę, stalowe liny przytwierdzone do pleców napięły się całkowicie zatrzymując jego lot centymetr od dna groty powodując tak niewyobrażalny ból, że więzień stracił przytomność.

− Przynieść kwas!

Kolejne ciągnięcie w górę i kolejne rozciąganie, przez zamglone spojrzenie dostrzegł ustawioną pod nim wielką kadź z bulgoczącą cieszą w środku.

 − Do kąpieli z nim!

Znów poleciał w dół uderzając z wielką siłą w dziwny płyn. Poczuł się jak zanurzony w gęstej wodzie nie wiedział, dlaczego nazwali to kwasem. Nie chciał jednak pokazać swojego zaskoczenia i począł lekko się szarpać. Gdy wyciągnęli go z kadzi ostatecznie stracił przytomność zapadając w zbawczą ciemność.

Wyrwano go z objęć zapomnienia wlewając mu siłą w gardło gorący, gorzki napar powodujący powrót świadomości. Gdy odzyskał czucie, tortury zaczęły się od nowa. Nie wiedział ile czasu minęło, ile razy go wybudzali. Z każdym kolejnym atakiem bólu wzrastał w nim gniew. Zaczął rosnąć niczym wzbierająca w czasie sztormu fala przypływu. Cały świat kurczył się do malutkiego obszaru przed jego oczyma. Ostrość spojrzenia poczęła przysłaniać niewidoczna mgła i gdy zasłoniła całkowicie wzrok budząca się furia wybuchła. Z gardła Ragrosa wydobył się przeraźliwy, mrożący krew w żyłach ryk nienawiści, chwycił przybite do rąk łańcuchy i zerwał je powalając trzymających je strażników. Wylądował na ziemi przetaczając się, aby zamortyzować upadek. Poderwał się uwalniając się całkowicie z niewoli wyrywając przy tym nadal tkwiące w ciele haki. Nie był świadomy tego, co robi.

Całkowicie zawładnął nim instynkt przetrwania. Pierwotna natura z czasów, gdy jego przodkowie nie różnili się do zwierząt i nie posiadali umiejętności rozumowania i twórczego myślenia. Wszyscy prześladowcy stali przed nim całkowicie zaskoczeni tym, co się stało. Ruszył na nich pędem, rozchylając pysk. Spomiędzy rzędów ostrych zębów począł unosić się zielonkawy dym. Gdy był już bezpośrednio przed swoimi katami rozwarł paszczę posyłając w ich kierunku strumień zielonkawego kwasu. Żrąca substancja rozpuszczała wszystko na swej drodze, od ubrania na kościach po szczątki drakodian skończywszy.

Czarnołuski przebiegł po szczątkach niedawnych katów i runął na oślep przed siebie. Niesłyszalny głos prowadził go, wskazując nieomylnie kierunek ucieczki. Nie czuł, że jego zmaltretowane ciało nie powinno być w stanie się poruszać, napędzała je jednak rozniecona furia. Przebiegł korytarz za korytarzem, grotę za grotą w swoim zatraceniu oddalił się znacznie od najdalszych uczęszczanych tuneli kopalni. Stanął dopiero, gdy na jego drodze pojawiło się sporych rozmiarów jezioro. Nie zastanawiając się zbytnio wskoczył w jego otchłań. Instynktownie ułożył optymalne ciało, ręce i nogi wzdłuż ciała używał bocznie spłaszczonego ogona jak potężnego wiosła.

Wykonując esowate ruchy przemieszczał się szybko przed siebie. Nurkował coraz niżej, gdy poczuł na skórze nasilające się prądy wodne. Ragros nie zastanawiał się długo nad tym zjawiskiem. Opadł na dno i używając do pomocy rąk począł płynąć pod coraz silniejszy prąd. Potężne pazury na dłoniach ryły miękką ziemię pozostawiając po sobie głębokie wyżłobienia. Poruszając się w stałym tempie dotarł do zwężenia, czegoś w rodzaju tunelu prowadzącego do drugiej części zbiornika.

Wpłynął między ostre skały lawirując najlepiej jak potrafił. Pomimo tego niemal czół kamień ocierający się o łuski. Nagle ujrzał przed sobą rozszerzający się otwór prowadzący do otwartej części akwenu.

Przyśpieszył chcąc wydostać się na stały ląd, gdy zobaczył przepływającą obok pokaźną rybę. Nie bacząc na nic wyrwał się do przodu rozwierając szczęki. Ułamek sekundy później pysk zamknął się wokół pechowej ofiary. Rozbudzony głód dał o sobie znać, więc czarnołuski musiał przedłużyć swój pobyt w jeziorze. Nie przypuszczał, ze poza jego granicami tak łatwo znajdzie coś do zjedzenia. Gdy zaspokoił pierwszy głód postanowił się rozejrzeć.

Wyszedł na brzeg. Piaszczysta plaża była mała, lekko schodziła do wodnej toni. Znajdował się w dużej jaskini zasnutej dziwną mgłą. Runął na piasek, szał powoli go opuszczał pozbawiając niewyobrażalnej siły i nieczułości na ból. Zapadł w niespokojny sen nie mając już tyle silnej woli, aby poszukać jakiegokolwiek schronienia.

Kiedy się ocknął uderzył go atak bólu. Zbawcze szaleństwo odeszło pozostawiając czarnołuskiego w jego zniszczonym ciele. Popatrzył na rany, świeże, czerwone od wzbierającej krwi. Rozejrzał się nie wstając. Oczy rozszerzyły mu się ze zdziwienia, gdy zobaczył leżące obok zwoje czystych bandaży i jakąś butelkę wypełnioną przezroczystym płynem. Najdelikatniej jak umiał owinął rany materiałem. Nadgarstki, kostki, ślady po kajdanach… Połowa jego ciała owinięta była białą tkaniną. Sapnął z irytacją i sięgnął po buteleczkę. Odkorkował ją i powąchał. Poczuł znajomy zapach mieszanki ziół w wodnym roztworze. Wywar podawano do uśmierzania bólu. Pociągnął mały łyk… Zadziałało.

Nie wystarczyło, aby złagodzić go całkowicie, ale po wypiciu reszty mógł przynajmniej normalnie chodzić.

Chwiejnym krokiem ruszył wybadać swoje tymczasowe schronienie. Ktoś tu musiał byś skoro podrzucił mu bandaże i lekarstwo. Grota okazała się mniejsza niż z początku sadził, ale i tak była sporych rozmiarów. Jezioro zajmowało całą północną stronę. Nieopodal po wyżłobionych stopniach spływał mały potok zaczynający się gdzieś wysoko, blisko stropu, który wąskim korytem wpływał do jeziora. Ragros przystanął i napił się czystej wody, po czym ruszył dalej zbliżając się do źródła dziwnej mgły. Wszedł w mleczną barierę nic nie widząc. Nie wiedzieć, czemu zmierzał cały czas na zachód. Już myślał, że całkowicie zabłądził, gdy opar się podniósł ukazując olbrzymie monstrum. Trzymetrowa głowa miała kształt stożka pokrytego jednolitą kostną osłoną. Grzbiet zdobił wyrostek przypominający płetwę, potężne łapy z ogromnymi pazurami również pokryte były naturalnym pancerzem.

Rozchylona paszcza pełna szablastych zębów wisiała na wysokości głowy czarnołuskiego. Dziwne pomarańczowe oczy potwora patrzyły na drakodianina jak na nowy posiłek. Głuchy pomruk dobywał się z gardła stwora wprowadzając skały w drżenie. W momencie, gdy miał rzucić się na przybysza naruszającego jego terytorium coś go zatrzymało. Zadarł głowę jakby nasłuchując, po czym tak samo nagle jak się pojawił odszedł odsłaniając Ragrosowi widok na wznoszącą się ponad nim purpurową wieżę.

Koniec

Komentarze

Skoro to dalszy ciąg, powinieneś zaznaczyć, że to fragment, nie opowiadanie. Nie czytałam pierwszego rozdziału, więc mogę wypowiadać się głównie na temat języka. Jeszcze trochę szlifowania warsztatu przed Tobą.

Przez jakiś czas zbieg ukrywał się po licznych opuszczonych domach i rezydencjach unikając przemierzających miasto patroli straży, kradnąc coś do zjedzenia. Przez cały czas zastanawiał się czy posłuchać tajemniczego wybawiciela, „a co jeśli to kolejny podstęp?

Przecinki po “rezydencjach”, “zastanawiał się” i “a co”. W ogóle interpunkcja mocno kuleje.

sino granatowe => sino-granatowe albo nawet sinogranatowe.

Tunel oświetlał jedynie blask niesionej przez przewodnika łuczywa.

Niejednoznaczna konstrukcja – nie wiadomo, co oświetlało co. To znaczy, można się domyślić, ale nie o to chodzi, żeby czytelnik zgadywał. Dlaczego niesionej?

Nie odkryli na szczęście tajnego przejścia, ani jednego udziału w ucieczce młodzieńca. Nie wiedział, czemu zawrócili skoro dotarli tu tak szybko, lecz nie obchodziło go to.

Jeden udział czy jego udział? Kogo nie obchodziło? Bo z tekstu wynika, że młodzieńca.

którego jedyne zajęcie przez pierwsze piętnaście lat życia było gladiatorskie rzemiosło.

Jedynym zajęciem było. Naprawdę? Przyszedł na świat jako gladiator?

−Miła pewną sprawę do załatwienia z dozorcą tej zmiany i nie mógł uciąć sobie z nami pogawędki. – dziwny uśmiech wypełzł na wydłużoną twarz trolla − ale chyba nie ma sensu ciągnąc tej konwersacji

Dwie literówki i błąd w zapisie dialogu. Zajrzyj tutaj.

z paskudnie pooraną bliznami morda. Na rękawie miał wyszytą krople krwi.

Tu też dwie literówki. Sporo ich masz.

obrócili przywiązanego więźnia ciałem do ziemi.

A co było na wierzchu? Dusza? ;-)

Drakodianie wbijali mu zakrzywione haki w kończyny, po czym przerzucają łańcuchy przez zawieszone pod stropem pomieszczenia pierścienie.

Dlaczego nagle czas się zmienił?

Wisząc cztery metry nad ziemią poczęli zaczęli ciągnąć jednocześnie za ogniwa wbite w jego kończyny.

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu, bo wyszło, że to oprawcy wisieli. Za to konieczny przecinek.

kilkuset kilogramowa => kilkusetkilogramowa

od ubrania na kościach po szczątki drakodian skończywszy.

Słyszałam o zupie na kościach, ale ubranie? Albo “po szczątki”, albo “na szczątkach skończywszy”.

niemal czół kamień

Ojjj, paskudny ortograf.

Babska logika rządzi!

Tyle tu science fiction, ile złota w tombakowej obrączce. Opowiadanie przypomina do złudzenia komputerową grę dla starszych dzieci. Dużo językowych błędów. Fabuła naiwna aż do bólu. Pozdrawiam licząc, że autor jest nastolatkiem.

rszard oczywiście w każdym kraju, w każdym mieście, w każdej dzielnicy, na każdej ulicy i w każdym bloku rodzi się tyle światłych umysłów i genialnych pisarzy jak np Tolkien czy Lovecraft, że pobiliby liczebnością Chiny, Indie, UE i USA razem wzięte. Proszę o konstruktywne komentarze, a nie teksty jak z piaskownicy świadczące o poziomie inteligencji i poziomie narcyzmu autora…

Merag, mam nadzieję, że potrafisz odpowiedzieć na krytykę – nawet ostrą i przesadzoną – nie obrażając innych? Nie tolerujemy tutaj takiego zachowania.

 

Ryszardzie, to już kolejny raz, kiedy sposób Twojego komentowania jest prowokacyjny i wzburza autora. Może przemyślisz to, czy nie warto jednak zrezygnować z tak agresywnego tonu ocierającego się raczej o krytykanctwo niż rzeczową krytykę? Myślę, że odbędzie się to z korzyścią dla wszystkich, a na pewno dla portalu – zauważyłem bowiem, że najostrzejsze słowa kierujesz przede wszystkim pod adresem debiutujących na tej stronie, co na pewno nie zachęca ich do zostania.

 

EDIT: Merag, jeszcze jedno. Skoro już musisz wrzucać opowiadanie w częściach (chociaż nie rozumiem takiej decyzji), to przynajmniej oznacz je tak, jak należy. Jako “fragment”.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

beryl. Mam całość gotową mogę wrzucić to w jednym poście tylko nie wiem czy to nie będzie za dużo bo to 370 stron. Jeśli est do tego odpowiedni poddzial to prosiłbym o link. Co do krytyki to ostrą ale merytoryczną krytyke wystosował post wyżej Finkla, czy też regulatorzy i za takiedziękuję. Dzięki nim moge poprawic chociażby literówki itp. Chociaż osobiście wolałbym, aby komentarze w pierwszej kolejności dotyczyły samej fabuły, opisu świata, postaci itp a dopiero później warstwy ortograficzno interpunkcyjnej która wiem że jest do poprawy

Meragu, przykro mi, że nie mogę spełnić Twoich oczekiwań. To jest portal, na którym autorzy zamieszczają przede wszystkim opowiadania. Najlepiej o objętości do 100k znaków. Ty stworzyłeś powieść i obawiam się, że nie znajdzie się wielu chętnych, by ja poznać.

Wczoraj przeczytałam początek Dziedzictwa i nie ukrywam, że do dalszej lektury zniechęciły mnie liczne niedoskonałości – źle konstruowane zdania, powtórzenia, nadmiar zaimków, literówki, nieprawidłowo zapisane dialogi i kompletnie zlekceważona interpunkcja. Jeśli w ten sposób napisałeś trzysta siedemdziesiąt stron, wybacz, nie podejmuję się ich lektury. Przez tak napisany tekst trzeba brnąć, a ja lubię czytać. I lubię mieć z tego przyjemność.

Nie przeczytawszy całości, nie mogę ocenić ani fabuły, ani stworzonego przez Ciebie świata, ani postaci.

Może, na początek, spróbujesz zaprezentować jakieś opowiadanie? ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jedyne opowiadania jakie mam to w świecie Warhammera 40000 który ma zamkniętą licencję i nie można ich bez zgody publikować oraz jedno opowiadanie o piratach.

Merag, jaka krytyka by to nie była, nie wolno Ci obrażać użytkowników.

Możesz wrzucić i całą powieść, ale pewnie mało kto ją przeczyta. Z drugiej strony, wrzucając ją w częściach robisz jeszcze gorzej. Sprawa do przemyślenia dla Ciebie. Może w Twojej powieści jest jakiś fragment, który może stanowić zamkniętą całość?

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Skoro jest tak niedopracowana to nawet jeśli jest taki fragment to nie ma sensu go wrzucać.

Jeżeli wrzuciłbyś jedynie fragment, to pewnie znalazłoby się sporo osób, które chętnie wskazałyby Ci, co należy poprawić :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Albo wrzuć to o piratach. Bardzo długie?

EDIT: A nie, głupia rada, bo pewnie bez fantastyki?

To o piatach w świecie fantasy. Muszę je dokończyć. Zostało mi zakończenie. W ciągu tygodnia powinienem wrzucić. Z 10 stron wordowskich ma.

No to czekamy :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka