„Jeden z dziesięciu”
Me ciało przeszywa chłód. Nie jest to zwykły chłód… Ogarnął mnie po tym jak wyszarpano serce z mego ciała. Zapewne dziwisz się, jakim cudem, mogę opowiadać moją historię. Otóż… Jestem nieśmiertelny. Tak… Ten drwiący uśmieszek, który pojawił się na Twojej twarzy, mówi sam za siebie. Jestem nieśmiertelny zaś moje ciało może zostać zranione tak samo, jak każde inne. Nieważne w jakim stanie ono będzie. Ja dalej będę żył. Tą wyjątkowość zawdzięczam bogini Wszechrzecz. Bogini, która jako jedyna nie opuściła istot zamieszkujących ten świat, który przez innych bogów został skazany na zagładę. Ziemia, woda i ogień pochłonęły niemal wszystko. Tylko garstka istot przeżyła, a ich śmierć miała zostać naznaczona bólem, żalem i nienawiścią. Nasza bogini ulitowała się nad ich losem. Użyła swej potężnej mocy, by stworzyć półwysep Abda-Kari. Te słowa pochodzą z pradawnej mowy, którą posługiwali się jedynie bogowie i dotychczas żaden śmiertelnik nie poznał jego znaczenia. Przez stulecia życie rozkwitało na nowej ziemi – niewielkie drzewa przemieniły się potężne lasy, a wielkie połacie łąk rozkwitły niezliczonymi kolorami. Ale Wszechrzecz czegoś brakowało… Wtedy, gdy owe miejsce stało się naprawdę przyjazne, bogini zebrała istoty z innych niszczejących światów, wypuszczając je tutaj. To właśnie między tymi istotami się znalazłem. Smok o wyglądzie węża, z ostrymi szponami i niewielkimi rogami. Wszystkie stworzenia rozpierzchły się stosunkowo szybko, prócz jedenastu, którym nakazano pozostać.
– Pragnę was prosić o to byście opiekowali się tym światem. W zamian za to ofiaruję wam niezwykłe dary. Mądrość, dar mowy każdego będącego tutaj gatunku, nieśmiertelność a także niezwykłą umiejętność… – Zamyśliła się na chwilę, szukając odpowiednich słów. Jednak zanim zaczęła kontynuować, spojrzała za siebie jakby ktoś do niej przemówił, a lekki powiew wiatru pogładził jej platynowe, lśniące włosy. – Magię pierwszych.
Nikt z nas nie wiedział kim byli „pierwsi”. Jako zwierzęta także niewiele rozumieliśmy z tego co chciała nam ofiarować. Jedynie czuliśmy jej emocje: żal, współczucie, poczucie odpowiedzialności i ładu. Było coś jeszcze, co nawet teraz mi ciężko określić słowami. To musiałbyś poczuć, by wiedzieć… Te emocje zawładnęły nami, a ona o tym wiedziała. Wiedziała, że to była nasza zgoda.
Najpierw podeszła do mnie. Bez własnej woli, łagodnie się ułożyłem na ziemi. Nie miałem przed tym jakiegokolwiek oporu. Spojrzałem na Wszechrzecz, lecz jedyne na co zwróciłem uwagę to jej włosy, wciąż łagodnie trącone przez wiatr. Ta chwila była nietypowa… Nie czułem jej zapachu, nie widziałem twarzy, a jedynie zarys jej sylwetki odzianej w zwiewną tkaninę i te platynowe, błyszczące włosy… Dotknęła mego łba, czego również nie poczułem, lecz to co stało się chwilę później, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
– Od teraz stajesz się opiekunem tych ziem i rodu wiedźm, które tutaj zamieszkają. – Me ciało stało się przyjemnie ciepłe, zmysły się wyostrzyły, zaś mój umysł… Nagle zacząłem rozumieć, każde jej słowo wypowiedziane łagodnym, aksamitnym tonem. Zdałem sobie sprawę jakim zaufaniem zostałem obdarzony, ale także jak wielką odpowiedzialnością. – Jako najstarszy z opiekunów i najbardziej odpowiedzialny, również będziesz sprawować pieczę nad najcenniejszą cząstką człowieczeństwa. Nad ich duszami.
Powstałem. Spojrzałem na dziesięć smoków, które czekały na swoją kolej, tak naprawdę nie wiedząc co je spotka. Jak najzwyczajniejsze zwierzęta, które nie znają swego przyszłego losu, gdyż nawet nie rozumieją tego pojęcia.
Spojrzałem na naszą boginię. Stała zwrócona twarzą w stronę wschodzącego słońca.
– Leć poznać ziemię Smoku Duszy. – Spokojnie odparła, tym swoim łagodnym tonem. – Jeszcze nie raz się spotkamy. Jeszcze nie raz porozmawiamy.
Wtedy nie wiedziałem, że tyle ile było wschodów słońca w tym świecie, ona na każdy patrzyła. Później często mi powtarzała: „Nowy dzień, to nowa nadzieja”.
Tak jak powiedziała, wzbiłem się w powietrze mimo braku skrzydeł. Nie potrzebowałem ich, by móc latać. Wystarczyły mi magiczne zdolności, które Wszechrzecz mi ofiarowała.
Przez tysiące lat strzegliśmy powierzonych nam ziem. Byliśmy świadkami narodzin i śmierci, klątw i błogosławieństw, plag i cudów. Byliśmy dla siebie jak rodzina do czasu pojawienia się nowego boga.
Bagdaal – istoty zamieszkujące półwysep określili go mianem boga śmierci i chaosu. Każdy się go wystrzegał, prócz jednej istoty… Jednego smoka – opiekuna czarnego niczym nicość o rubinowych oczach. Nowy bóg szybko zawładnął jego sercem i rozumem. Zatruł go rządzą władzy, chciwości i nietolerancji.
Z początku zaczął całkiem niewinnie – snując między nami intrygi i niezgodę. Chciał nas odmienić… Lecz nie udało mu się to. Rozgoryczony porażką, raz po raz, nas atakował, wielokrotnie i boleśnie raniąc. Nie poddaliśmy się. Stawialiśmy opór. Zawsze mieliśmy z tego powodu wyrzuty sumienia. Smok Mroku jest naszym bratem. Każda wojna będąca między nami, trafiała w nasze serca niczym włócznia. Próbowaliśmy podjąć rozmowy i negocjacje. Niestety nie przyniosły pożądanego efektu. To go jedynie rozsierdziło.
W akcie desperacji wrócił na ziemię nad którą sprawował opiekę. Tam zatruł ludzkie umysły w sposób bezlitosny i okrutny. Ród natychmiast się poddał jego woli, a opiekun od razu zażądał bezwzględnego oddania, gdzie karą za najmniejsze wykroczenie była śmierć.
Zbudowano potężną świątynię, gdzie czczono Bagdaala i Smoka Mroku. Zaś na ołtarzu składano krwawe ofiary. Począwszy od małych zwierząt, przez te olbrzymie, a skończywszy na ludziach. Gdy jeszcze te istoty żyły, wyrywano im serca i je pożerano, zaś krew zbierano do naczyń i wypijano. Te przerażające praktyki były raptem początkiem tego co działo się później. Smok Mroku podsycał zło tlące się w ludzkich sercach, umiejętnie namawiając do rozpętania wojny. Istoty pod jego dowodzeniem zaczęły mordować. Wtedy już dla zabawy piły krew swych ofiar, zaś ich serca zjadali, wierząc, że to im da jeszcze większą siłę i magiczne zdolności.
Każdy wyczyn tego rodu był godny potępienia i dawał coraz to większą siłę Bagdaalowi. A im większa była jego moc, tym sprawniej władał Smokiem Mroku. Z czasem żądał coraz więcej i więcej, aż postanowił zbezcześcić świątynie Wszechrzecz. Właśnie tam nakazał swoim wyznawcom, złożyć w ofierze jednorożca, na grzbiecie którego bogini wędrowała po krainie. Midug był potężnym, pięknym, karym ogierem. Liczył sobie dwa tysiące lat i był wierny swej pani. A jego domem była świątynia.
Wyznawcy boga śmierci, tłumnie wtargnęli do świątyni, bezlitośnie zabijając bezbronne kapłanki. Podłoga świątyni zabarwiła się czerwienią, zaś w powietrze stało się ciężkie od metalicznego zapachu krwi.
Odgłos kopyt Miduga rozniósł się echem po olbrzymim pomieszczeniu. Wściekle tratował nieproszonych gości i ranił ich swym rogiem. Walczył dzielnie, lecz był tylko zwykłym zwierzęciem… Długie włócznie dotarły do jego żeber, powalając na schody. Również i jego krew, błękitna, spłynęła na podłogę.
Wtedy podbiegła do niego młoda dziewczyna. Cała drżąca i zapłakana rzuciła się na zwierzę, jakby był jej jedynym przyjacielem. Ten głośny szloch zwrócił uwagę nie tylko ludzi, którzy byli w świątyni. Będąc na drugim końcu półwyspu, usłyszałem tą przeraźliwą rozpacz. Bogini Wszechrzecz również.
Jeden z korpulentnych napastników uniósł miecz, by również i tę dziewczynę zabić. Lecz zanim zdołał tego dokonać, broń wypadła z jego dłoni. Wyraźnie zadrżał. Padł na kolana czołem dotykając zakrwawionej posadzki. Właśnie wtedy w mocarnych drzwiach ukazała się bogini Wszechrzecz odziana w zwiewną szatę. Każdy padł na kolana, bojąc się podnieść wzrok. Dopiero teraz dotarło do ludzi, jak bardzo ją znieważyli tym występkiem.
Szła boso przez salę, a jej biała szata snująca się po posadce nasiąknęła czerwienią. Przejmującą ciszę przerywał urywany szloch dziewczyny, tulącej się do jednorożca. Zamilkła dopiero, gdy zdała sobie sprawę, że nad nią ktoś stoi. Uniosła wzrok i łamliwym głosem powiedziała.
– Błagam… Wybacz im… – Wszechrzecz spojrzała na ludzi. Jej smukła twarz nie ukazywała żadnych emocji. – Błagam! Oni nie wiedzieli co robią!
– Doskonale wiedzieli… – spokojnie odparła bogini. – Od dzisiaj wasz ród, będzie się zwać rodem posłańców śmierci. – Odparła stanowczo, a jej ton stał się przesycony gniewem. – Słońce was będzie palić żywcem! Wieczne pragnienie krwi będzie przyćmiewać wasze umysły, jedzenie które znacie, stanie się dla was trucizną, a woda kwasem! Wasi potomkowie będą was przeklinać za waszą głupotę! Wynoście się stąd!
Ludzie się zerwali w strachu uciekając ze świątyni. Jedyna, która pozostała, to szlochająca dziewczyna, wciąż tuląca się do martwego jednorożca.
– Nie odbieraj mi go… Proszę… – załkała. – Błagam! Tylko jego mam!
Bogini bez wyrazu patrzyła na dziewczynę. Uklękła przy jednorożcu i pogładziła jego grzywę. Ogarnął ją żal. W tym świecie mogła wszystko, ale gdyby ożywiła to zwierzę, zachwiałaby równowagę.
– Był dobrą istotą.
– Wspaniałą. – Dziewczyna spojrzała na boginię. – Był wspaniałą istotą.
Nagle ciało jednorożca, zaczęło przekształcać się w złocisty pyłek, który spoczął na dłoni Wszechrzecz.
Dziewczyna popadła w lament. Już na zawsze straciła to co kochała najbardziej – jak sądziła, bezpowrotnie.
Bogini przysunęła dłoń pod twarz zrozpaczonej, tak by spływające łzy po jej policzkach, spadały na złocisty pyłek. Zacisnęła dłoń w pięść.
– On dalej żyje. Ale nie tutaj. – Dziewczyna z trudem przełknęła ślinę. Nie rozumiała o co chodziło bogini, która właśnie ujęła jej dłoń, by coś w niej skryć. Poczuła chłód na swej skórze. Spojrzała na przedmiot, który okazał się być sporych rozmiarów kryształem. Wyglądał niczym duża łza o kolorze soczystej czerwieni. – Jeśli będziesz chciała zobaczyć Miduga, możesz go wezwać dzięki temu kryształowi. Jak i inne stworzenia jemu podobne. Będą chronić tę świątynię i kapłanek, by taka sytuacja już nigdy więcej nie miała miejsca w historii półwyspu.
Wszechrzecz powstała, zaś do świątyni zajrzał młody trzyletni jednorożec. Jego błękitne, bystre oczy przyjrzały się nowemu otoczeniu. Zarżał cicho.
– Chodź… Nie wstydź się. – Łagodnie rzekła bogini. Zwierzę natychmiast usłuchało i stępem podeszło bliżej. – Nazywa się Mevedi. Będzie potrzebowała twojej opieki.
Dziewczyna natychmiast powstała. Schyliła głowę, w dłoniach ściskając podarowany kryształ.
– Będę się nią zajmowała najlepiej jak potrafię.
Bogini pokierowała się w stronę wyjścia…
Ale pewnie ciekawi Cię, skąd o tym wiem, skoro mnie tam nie było? Otóż nie mogłem być tam ciałem, więc byłem tam duszą. Zareagowałbym, lecz Wszechrzecz mi zabroniła. Dlaczego tak postąpiła, niestety do tej pory nie wiem. Najwidoczniej miała w tym jakiś cel, którego nawet ja nie mogę dostrzec.
To było kwestią czasu, jak ród posłańców śmierci zaatakowałby pozostałe rody, zamieszkujące półwysep. Wraz z innymi opiekunami musieliśmy temu zaradzić. Niestety jedynym wyjściem z tej sytuacji było rozczłonkowanie ciała naszego smoczego brata. Było to okrutne, lecz konieczne, by zachować istniejący ład. Członki ciała Smoka Mroku skryliśmy na całym półwyspie Abda-Kari z nadzieją, że nigdy więcej nie będziemy zmuszeni do tak bestialskiego czynu. Niestety… Nie przewidzieliśmy iż raz zasiane zło wciąż będzie się szerzyć. Nie byliśmy wstanie tego wyplenić. Nie ważne jak się staraliśmy i czego się dopuszczaliśmy. Utworzyły się silne gildie w głębi zakazanych ziem, które miały olbrzymi wpływ na dalsze losy ludzi, a zwłaszcza te moje.
Wiele lat później w rodzie wiedźm nadeszło na świat dziecko. Nie było bardziej wyjątkowe, niż te które się dotychczas rodziły. Jednakże, nie mogłem dopuścić do czynu okrucieństwa, które nastąpiło niedługo po tym. Miało zostać porzucone. Pozostawione na pewną śmierć. Ciężko opadłem na ziemię tuż przy płaczącym niemowlęciu. Było tak maleńkie i bezbronne. Przegryzłem łuski na swej łapie, pozwalając by nieco mojej krwi spłynęło na noworodka. To miało sprawić, że przeżyje…
Nagle szpony ostre jak brzytwy wbiły się pod me łuski, by chwilę później wyrwać spod nich bijące serce. Moja krew spłynęła po zboczu, sprawiając, że niemowlę zostało całe skąpane w mej krwi.
Matka wzięła dziecię na ręce i tak po prostu odeszła, zaś mag moje serce dał do pożarcia wilkom, które zostały rozszarpane i pożarte przez niedźwiedzie. Me ciało dobrze ukryto, a wraz z wypływającą krwią z mego ciała, góry ogarnęła potężna zima, nigdy dotąd tutaj nie widziana.
Już od szesnastu lat czuje ten przejmujący chłód i czekam cierpliwie, aż słowa Wszechrzecz się spełnią – „Bądź cierpliwy, a otrzymasz nowe serce.”
Czas mojego przebudzenia powoli nadchodzi… Czuję jak istota, która się dla mnie poświęci, wędruje przez nieprzychylne góry i z każdą chwilą jest bliżej i bliżej. Czuję ją wyraźnie, tym bardziej, że łączy nas wspólna klątwa – klątwa nieśmiertelności.
„Nowy dzień, to nowa nadzieja”.