- Opowiadanie: grażyna - Kuternoga

Kuternoga

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

dj Jajko, Cień Burzy

Oceny

Kuternoga

Krwawa Maria ominęła skałę ze sterburty i skierowała się w stronę Kantonu. Idąc gładko, co jakiś czas, wydawała z siebie cichy dźwięk przypominający westchnienie zadowolenia, będący efektem modyfikacji systemu napędowego, dokonanej przez nowego mechanika. Dzięki tej zmianie Krwawa Maria mogła dogonić nawet związkowego Prexala, mimo że, w skali Rocha, była jedynie statkiem drugiej klasy. Skradziona z prywatnej kolekcji jednego z prezydentów Andromedy, służyła Jednookiemu i jego załodze od piętnastu lat. 

– Rzucaj! – burknął wąsaty drągal, gdy Maria lekko zatrzęsła i znów westchnęła. – Na co czekasz? – Spojrzał na chuderlawego młokosa siedzącego po drugiej stronie stołu, którego przygarnęli jakiś rok temu i postanowili wychować na prawdziwego pirata.

Wojtek chwycił kości. Machnął ręką. Rzucił. Sześciany opadły na blat, turlając się jeszcze chwilę. Kiedy zamarły, obaj nachylili się, by zobaczyć wynik.

– Wygrałem – oznajmił cicho chudzielec, jakby bał się, że zaraz za tę wygraną ktoś złoi mu skórę.

– Ta, do licha! – Drągal walnął pięścią w stół, aż kostki podskoczyły. – Jeszcze raz! – rzucił, a jego podniesiony głos rozniósł się po kantynie.

– Nafciarz, mało ci? – wtrącił się siedzący pod ścianą rudzielec. Przerwał dłubanie w lufie pistoletu i zerknął na osiłka. – Dzieciak ma więcej szczęścia niż ty. Pogódź się z tym.

– Ta! – rzucił raz jeszcze drągal. Niełatwo decydował się odpuścić. Nie, kiedy grał o coś więcej, niż tylko garść pikselowych żetonów. Nie o pieniądze chodziło tym razem. Z tymi zawsze było krucho. Grali o udziały w łupach i, jak wynikało z rachunku, właśnie przegrał już dziesięć procent ze swojej działki. – Jeszcze raz! – zdecydował się i chwycił kostki. Rzucił. Wojtek zrobił to samo.

– Chyba wolę na to nie patrzeć. – Rudy odłożył broń i nalał sobie spora porcję syntetycznego dżinu. Smakował jak siki, ale lepsze to niż nic. – I co? – spytał zerknąwszy na grających. Mina dzieciaka wystarczyła mu za odpowiedź. – Mówiłem byś dał sobie spokój Karol. Skoro dzieciak …

– Milcz! – rzucił Nafciarz. – Dobrze ci radzę Jacek, bo stracisz ten swój rudy czerep.

– Znów pijesz do koloru moich włosów – zauważył spokojnie Rudy odstawiając kubek. Dobrze wiedział, że przydomek zawdzięcza właśnie tej charakterystycznej cesze swojego wyglądu. Wiedział też, że Karol tak łatwo nie pozbyłby się kompana. Lubił się tylko czasem podrażnić. 

Nafciarz nie zdążył nic powiedzieć, gdy nagle z głośników doszedł ich głos Gwiazdołapa

– Kapitanie, mam go! – wrzeszczał na cały głos nawigator.

Na to czekali. Od chwili, gdy minęli Autona myśleli wyłącznie o ładunku znajdującym się we wnętrzu Ozyrysa. Przeliczali ile tego będzie na głowę i zadowoleni z wyniku zacierali ręce. Następnie robili listę wydatków: wódka, prochy, ciuchy, broń, dziewczyny, gdy kończyły im się pomysły, a wciąż zostawało coś do wydania, zaczynali spis od nowa. Głos Gwiazdołapa był więc, jak gwiazdka z nieba. Odbijał się teraz echem od ścian głosząc dobrą nowinę.

 

– Podaj piątkę. – Spod wiązki kabli, stalowej osłony i rury wentylacyjnej wyłoniła się szczupła ręka.

– Nie wierzę, że załatwili Angelinę. – Maciek wygrzebał ze skrzynki właściwy klucz i wcisnął go w wystającą dłoń. – To był dobry statek i świetna załoga. Te oddziały stają się coraz bardziej niebezpieczne.

– Dlatego ludzie nazwali je Czarną Śmiercią. Są jak dżuma dziesiątkująca ludzi setki lat temu. – Ręka znów wyłoniła się ze szczeliny. – Daj dwójkę.

– Ta ustawa o zwalczaniu przestępczości w kosmosie jest jak wrzód na tyłku. – Podał mechanikowi dwójkę. – Prezydenta, który ją wymyślił należałoby zlikwidować.

– Nic by to nie dało – rzucił Strachajło. Od godziny naprawiał wymiennik powietrza, a Maciek wciąż gadał o Czarnej Śmierci. Nie zmienią faktu powstania sześć lat temu oddziałów, które zajmowały się jedynie tropieniem przestępców każdego rodzaju. Wystarczyło być wpisanym na listę poszukiwanych i miało się ich na karku.

– Podobno ostatnio ci agenci są tak zuchwali, że podają się za piratów, dostają do załogi, a potem wszystkich likwidują. Trupy wysyłają do centrali, by odhaczyli kolejne nazwiska z listy. Jeszcze nigdy nie było tak źle. Trzeba by sprawdzać każdego przyjmowanego do załogi.

– Ja jestem nowy. – Głowa mechanika wyłoniła się ze szczeliny. – Chcesz powiedzieć, że mnie podejrzewasz o bycie jednym z nich.

– Ciebie? – Maciek zamyślił się na chwilę. – Raczej nie. Kiedy trzeba działać, ty zawsze gapisz się na buty. Wyglądasz wtedy jakbyś miał prawdziwego pietra.

– Wielkie dzięki. – Głowa mechanika zniknęła. Dobrze pamiętał, jak Nafciarz podsumował jedną z takich scen. Powiedział, patrzysz tak, jakbyś się już zlał i sprawdzał czy ci do butów doleciało, czym rozbawił całą resztę. To, że nazwali go Strachajłą wcale mu nie przeszkadzało. Nie musieli wiedzieć, czemu gapi się na stopy.

– Na Verecie słyszałem, że Bonderbuk się wycofał. Załoga psy na nim wiesza za taką decyzję. Oni chcą walczyć, a ten myśli, że jak zaszyje się gdzieś na końcu galaktyki, to go tam nie znajdą. Myślisz, że dojdzie do otwartej wojny.

– Wojna, nie wojna, – Strachajło wyłonił się ze szczeliny – a my musimy znaleźć nowe części. Następnym razem, jak padnie wymiennik powietrza, to Czarna Śmierć nie będzie musiała się już nami przejmować. 

– Wpadniemy do Elektra. Na złomowisku zawsze coś się znajdzie. Kto wie, może… – nie dokończył słysząc głos Gwiazdołapa. – Znaleźli go, a myślałem, że to zwykły kant. – rzucił uśmiechając się szeroko. – Rusz się, robota czeka.

 

Ciężkie, skórzane buty załomotały o podłogę i kapitan wbiegł na mostek.

– Gdzie? – rzucił od progu, lekko zdyszany.

– Jakieś trzysta przed nami, piętnaście stopni na sterburtę. – Gwiazdołap postukał palcem w mapę, która zamigotała. Coś nie stykało albo była to zwykła wada wynikająca ze zużycia, jak to bywało w przypadku sprzętu z odzysku. Po akcji Strachajło miał to obejrzeć.

– Ile to zajmie? – Jednooki zerknął nad jego ramieniem w stronę siedzącego za sterami Stopy. Zamrugał. Wciąż nie mógł się przyzwyczaić do sztucznego, androgenicznego oka wciśniętego do jego głowy. Za podłączenie tego dziadostwa i zsynchronizowanie z jego układem nerwowym zapłacił krocie. Wyglądało jednak tak naturalnie, jak to prawdziwe i teraz, już bez szklanego, nikt tak łatwo go nie rozpozna, zwłaszcza, kiedy zapuści brodę. Jednooki Fred przestanie istnieć. Zostanie tylko historyjka o bójce U Belzebuba, podczas której stracił oko.

– Dwa kwadranse, o ile utrzymamy prędkość – poinformował go Stopa nie odrywając wzroku od urządzeń.

– Doskonale! – Klepnął Gwiazdołapa między łopatki. – Edek, skoryguj kurs i zbierz chłopaków. Czas szykować się do abordażu.

– Tak jest! – rzucił Stopa przełączając ekrany. Wystarczyło kilka ruchów i Krwawa Maria ustawiła się pod właściwym kątem. Stopa nastawił opóźnione hamowanie, by zatrzymali się w odpowiednim miejscu, upewnił, że wszystko gra i zerwał się z miejsca.

Kapitan ponownie zerknął na mapę. Gwiazdy zatańczyły w jego sztucznym oku. Potarł je odruchowo palcem.

– Jak to rozegramy? – spytał szeptem Sam, gdy Stopa zniknął w korytarzu.

– Według planu – odparł kapitan. – Dane zapewne będą zakodowane. Potrzebny nam będzie członek załogi. Najlepiej dowódca.

– Nie mogli ci dać kodów.

– Nie znają ich. Wszystko dotyczące Ozyrysa jest tajne. Nikt nie zna nawet nazwisk ludzi, którzy nim lecą, nie mówiąc już o celu podróży.

– Dupa! – mruknął Gwiazdołap. – Neprax nie mógł sam tego załatwić.

– Mógł.

– Cholera, zabiją nas! – wyrzucił z siebie Sam. Wiedział jak to działa. Zatrudnia się piracki statek do nielegalnej roboty, a potem pozbywa wszystkich świadków. Nikt nie będzie płakał nad bandytami.

– Kto? Załoga czy Neprax?

– Szlag! – rzucił Gwiazdołap. O załodze nie pomyślał. Każdy z nich liczył na spory łup, ale nie kosztem własnej duszy. Zawarcie umowy z Nepraxem i uniknięcie dzięki temu Czarnej Śmierci, to w oczach piratów zwykłe tchórzostwo. Ktoś taki nie zasługiwał na szacunek innych.

– Na pewno będą chcieli. Dlatego załoga nie może się o niczym dowiedzieć – stwierdził Jednooki. – Poradzimy sobie. Musimy tylko być sprytniejsi od wszystkich.

– Przypomnij mi, dlaczego się w to pakujemy?

– Będziemy ustawieni do końca życia – rzucił kapitan. Razem z Nerdem od dawna planowali ostatni skok, a potem spokojne życie z dala od Czarnej Śmierci. Zaraza dopadła jednak mechanika wcześniej i Jednooki potrzebował kogoś na jego miejsce. Gwiazdołap znał się wystarczająco na systemach statków. Wziąłby Strachajłę, ale był nowy i nie wiedział na ile może mu zaufać.

 

****

Ozyrys był jedynie nazwą i numerem seryjnym w tajnych aktach Senatu. Informacja o nim wyciekła jakiś czas temu i chętnych do jego splądrowania było wielu. Teorie o tym, co transportuje mnożyły się z każdym dniem. Raz była to broń, innym razem cenne kruszce. Kiedy Jednooki powiedział reszcie, że zdobył przypuszczalną trasę przelotu Ozyrysa, nie mogli w to uwierzyć. Świerzbiło ich jednak, by sprawdzić.

Krwawa Maria zamilkła zawisając w bezruchu obok Ozyrysa i teraz pojęli, jak wielki był to statek. Ich Maryśka wydawała się być ledwie szalupą ratunkową dla tego niesklasyfikowanego olbrzyma.

– Pamiętajcie, że możemy się spodziewać oporu. Nie wiemy ilu członków liczy załoga – przypomniał im kapitan, gdy zebrali się przy wyjściu. – Udało mi się zdobyć, wątpliwy niestety, kod do luku technicznego. Nim wejdziemy na pokład. Zapewne Ozyrys jest też wyposażony w automatyczny system dezintegracji intruzów. Nie…

– Dziwne! – rzucił, wchodząc mu w słowo Stopa.

– Co takiego? – spytał kapitan, zły, że mu przerwano.

– Taki statek na pewno ma hipernapęd i system skanujący. Nietrudno nas zwietrzyć, więc nie rozumiem, czemu nie zwiali? Zapewne mają też świetny system obronny, który rozniósłby nas w pył, a którego nie użyli. To trochę podejrzane.

– Ta! – mruknął Nafciarz zgadzając się z Drugim. – To na pewno właściwy statek.

– Na pewno – powiedział Gwiazdołap sprawdzając zapas naboi w swoim EX23. – Numery seryjne na kadłubie potwierdzają, że to Ozyrys.

– Widzicie go – Rudy wskazał głową małe okienko. – Jesteśmy przy nim jak mucha przy słoniu. Kto by się nami przejmował?

– Chcecie ten ładunek, czy nie? – nie wytrzymał Jednooki. Wszyscy pokiwali zgodnie głowami. – To do roboty! – wrzasnął.

 

Krwawa Maria lekko zadrżała, gdy grodzie na sterburcie szarpnęły się i podźwignęły do góry. Wypuszczone na wolność działka hakowe wysunęły się naprzód i wydawszy z siebie ledwo słyszalny świst, wystrzeliły. Zaczepy pneumatyczne pomknęły w stronę kadłuba Ozyrysa i po kilku sekundach przyssały się do metalu. Ruszyły silniczki korekcyjne i gdy Krwawa Maria zawisła tuż obok luku technicznego Nafciarz uruchomił moduł rękawa. Szczęknęło, a zaraz potem w stronę Ozyrysa popłynął tunel próżniowy, łączący statki łatwą do przebycia drogą. Zaskoczyła pompa tłocząc do jego wnętrza powietrze. Panująca w tunelu nieważkość tylko ułatwiła im dotarcie na miejsce. Wystarczyło dobrze się odbić i przy pomocy drążków zamontowanych w środku rękawa, przelecieć na druga stronę.

Wątpliwy kod zadziałał. Weszli do środka. Zatrzaśnięcie zewnętrznego włazu uruchomiło automat sterujący komorą. Poczuli przyciąganie od strony podłogi, a warunki zostały zrównane z tymi panującymi na statku. Dzieląca ich od kolejnego pomieszczenia gródź otwarła się. Najpierw zobaczyli, umieszczone w szklanych szafach na wprost drzwi, skafandry firmy Tetral. Nie byle jakie, lecz czwartej generacji, umożliwiające przeżycie w kosmosie nawet kilku tygodni. Na środku pomieszczenia, przyczepione zaczepami do podłogi, znajdowały się cztery robocie platformy transportowe, wykorzystywane do przenoszenia sprzętu i materiałów poza statkiem. Na prawo od nich leżało wszystko, co mogło przydać się podczas naprawy zewnętrznej powłoki. Nikogo nie było. W zatęchłym powietrzu unosił się jedynie zapach bimetalicznego smaru. Najwyraźniej nawalały wymienniki powietrza.

– Rozdzielamy się – zdecydował kapitan nim przekroczyli próg kolejnej grodzi. – Stopa, Rudy wy sprawdzicie statek. Zabierzcie ze sobą Strachajłę, niech znajdzie części do Maryśki. Nafciarz, Maciek i Wojtek wy szukacie ładowni. Gwiazdołap ze mną na mostek. Pamiętajcie, by utrzymywać kontakt.

 

****

– Jak myślicie, ile tego będzie? – spytał Wojtek zagryzając z nerwów dolną wargę. Z tego samego powodu zaciskał prawą dłoń na broni tak mocno, że kostki mu zbielały, a lewą wciąż obmacywał zapasowy magazynek przypięty do pasa. Cieszył się, że kapitan pozwolił mu iść sprawdzić ładownię, z drugiej strony prawie srał w gacie ze strachu.

Ozyrys był ogromny. Nie znając układu korytarzy i pomieszczeń, łatwo było się zgubić. Dzięki czujkom rozstawianym po drodze, ich podręczne holotery zapisywały dane tworząc mapę tuneli, które już przeszli. Pozwoli im to wrócić do punktu wyjścia. Szeroki zasięg pozwalał holoterom zebrać sygnały ze wszystkich czujek, również tych rozstawianych przez pozostałe dwie grupy. Tak poznają większość statku.

– Dużo – rzucił Nafciarz, nie mając ochoty wdawać się z nim w dyskusje. Wiedział, że młokos nie może się doczekać i dlatego kapitan pozwolił mu iść z nimi szukać ładowni.

– Znaczy ile? – Wojtek nie dawał za wygraną.

– Najpierw naucz się porządnie liczyć, nie tylko do tysiąca – powiedział z uśmiechem Maciek. Lubił dzieciaka, ale jego podniecenie podczas każdej akcji wychodziło mu bokiem.

– Rany! – stęknął chłopak nie mogąc pojąc skali, którą miał na myśli Maciek.

– Jak będziemy na Porcie to zabiorę cię do Pegaza – zaproponował Nafciarz. – O ile nie posikasz się dziś w majtki – dodał.

– Bardzo śmieszne – burknął Wojtek. – Co to, ten Pegaz? – zapytał zaraz, zapominając na chwilę gdzie są.

– Speluna – Powiedział Nafciarz zbliżając się wolno do kolejnego rozwidlenia. – Jest tam wszystko: alkohol, narkotyki, kasyno, a na piętrze burdel.

Zatrzymał się i ostrożnie wyjrzał za otwartą gródź dzieląca korytarze. Wszystkie przegrody, jakie napotykali były otwarte. Coraz mniej mu się to podobało. Nie było żywego ducha, za to eNTeNaRy zamontowane były w każdym tunelu. Roboty należące do systemu samoobrony statku nie stanowiły problemu, o ile wiedziało się, jak je zneutralizować. Najprościej było rzucić mała bombę elektronową, która robiła zwarcie i przepalała im obwody. Czysta robota, a bywało gorzej. Czasem trzeba było strzelać, czasem oberwać, ale mimo wszystko wolał to zajęcie od platformy w kwadracie Delta. Setki spoconych, ledwie zipiących pod koniec zmiany facetów, nie było ani miłym towarzystwem, ani widokiem. Na wspomnienie ciągłych „wypadków” do dziś cierpła mu skóra. Nieraz widział, jak wiertło zwala się przygniatając dziesięciu, czy więcej ludzi, rozgniatając ich na czerwoną papkę. Wydobycie neoliteronu było morderczym zajęciem. Na tę robotę decydowali się jedynie szaleńcy albo skazańcy w zamian za więzienie.

– Proszę! proszę! – cmoknął Maciek podając mu naładowaną bombę. – Ktoś tu zabawi się w nauczyciela. Pamiętaj mały – rzucił do Wojtka, – nie trać nic z tych lekcji, byś w przyszłości nie wyszedł na pierdołę.

Cofnęli się na bezpieczną odległość. Sygnał mógł zniszczyć ich sprzęt, a tego nie chcieli. Usłyszeli ciche pisknięcie, trzask zwarcia, a na koniec krótki sygnał ogłaszający śmierć robota.

 

– Coś tu pusto – rzucił Rudy zaglądając do pomieszczenia, które właśnie mijali. – Gdzie my właściwie jesteśmy?

– To chyba laboratorium – powiedział Strachajło. – Pełno tu sprzętu do analiz komórkowych, skanowania cząsteczkowego czy rozszczepiania DNA. Widziałem nawet inkubatory.

– Cholera, co to za statek? – syknął Stopa, wyciągając z torby bombę wielkości kuli bilardowej. Nie zamierzał nawet zaglądać za zakręt nim ją rzuci.

– Pytanie raczej, co oni na nim robią? – poprawił go Strachajło, włażąc do jednego z pomieszczeń.

Otworzył szafę, której metalowe drzwi oznaczone były żółtym paskiem z namalowaną na nim skalą dziesiętną. Poczuł przeszywające zimno. Lodówka. Chłodne powietrze w zetknięciu z ciepłym zmieniło się w lekką mgiełkę. Odgonił ją ręką i sięgnął do szuflady. Wysunęła się gładko ukazując kilkadziesiąt małych, szklanych pojemników. W każdym znajdowała się okrągła kulka średnicy nieprzekraczającej pół centymetra. Hm, co u licha? – rzucił do siebie pocierając kark. Zimno jego dłoni sprawiło, że na chwilę włosy stanęły mu dęba. Zamyślił się.

– Idziemy! – Rudy przywołał go do rzeczywistości.

– Skafandrów było kilkanaście. Cała załoga może liczyć znacznie więcej – powiedział idąc za nimi. Wciąż myślał o lodówce.

– Nikogo nie spotkaliśmy. – Stopa zabrał bombę z podłogi i ustawił na ładowanie impulsu. – To dość nietypowe. Taki wielki statek i żywej duszy.

– Może te dusze nie są już żywe – cicho podrzucił mu Strachajło.

– Bez takich! – Rudy mimo wszystko zadrżał. – Co miałoby ich tu zabić? Pewnie wszyscy są w kapsułach hibernacyjnych. Diabli wiedzą, ile już leci ta łajba.

– Po co mieliby tam być, skoro mają hipernapęd. Wystarczy go użyć i jest się tam gdzie być powinno. Kapsuły w takich wypadkach to jedynie zabezpieczenie. – Strachajło zerknął do następnego pomieszczenia. Dostrzegł kolejną lodówkę. Wolał nie sprawdzać jej zawartości. Mogły w nich być ludzkie komórki.

– Przestań wymyślać głupie historie – zbeształ go Stopa.

 Nie lubił ludzi, którzy zaraz tworzyli najgorszy scenariusz z możliwych. Nikogo nie był, lepiej dla nich. Zabiorą ładunek i znikną. Nim ktoś się zorientuje będą daleko. Weszli przy pomocy kodu i system nie potraktuje ich jak intruzów do chwili, gdy któryś z robotów nie pstryknie im zdjęcia. By do tego nie doszło, trzeba było się pozbyć eNTeNaRów, które miały wbudowany system rozpoznawania obiektów. W jednej sekundzie mogły ich odróżnić od członków załogi.

Stopa nie zamierzał panikować bez powodu. Znany był przecież z tego, że miał w zwyczaju jedną nogą miażdżyć krtań przeciwnika i delektować się widokiem. Ktoś taki nie panikuje.

 

Przeszli korytarz szybkim krokiem. Kierowali się w stronę dziobu. Tam na najwyższym poziomie spodziewali się znaleźć mostek. Nie spotkali dotąd nikogo z załogi Ozyrysa, co Jednookiemu trochę krzyżowało plany. Automatyczny system chronił statek przy pomocy robotów, ale jemu przydałby się żywy człowiek, którego mógłby postraszyć i zdobyć tym sposobem kody do głównego komputera. Dzięki nim szybciej znalazłby to, czego chciał, a Neprax zapłaciłby mu pełną stawkę. Wolał nie wiedzieć, na co tej przeklętej korporacji pliki z głównego modułu Ozyrysa. Nie wystarczała im już widać wyłączność na sprzedaż wszelkiej maści sprzętu, od podgrzewaczy neutronowych po biomechaniczne części zamienne dla ofiar wypadków. Jego sztuczne oko też było sygnowane ich logo. Zdecydował się jednak wydać kasę i kupić je z drugiej ręki, by oni nie mieli do niego dostępu. Przeprogramowane i zabezpieczone przed włamaniem, nie wyświetli im się na żadnym monitorze. Oficjalnie zostało zniszczone zgodnie z protokołem i wolą zmarłego, do którego wcześniej należało.

Wszystkie pomieszczenia na poziomie mieszkalnym wyglądały tak samo, jak na większości statków. Na Ozyrysie udogodnieniem były, zainstalowane w każdej kajucie, interferentne ekrany połączone zapewne z głównym systemem. Każdy mógł dowiedzieć się, „co w kosmosie piszczy” nie wstając z łóżka.

– Szefie! – Gwiazdołap zatrzymał się nagle przed jednym z pokoi. Dziwny ton, jakim powiedział to jedno słowo, kazał się kapitanowi zatrzymać i rzucić okiem na wnętrze kajuty.

– O co … – Jednooki zamarł z pytaniem na ustach widząc to, co on.

Na podłodze między koją, a ścianą z wygaszonym ekranem leżały … wysuszone resztki. Z cała pewnością analiza biologiczna wykazałaby, że to homo sapiens, a w połączeniu z komputerową obróbką danych wizualnych ujawniłaby wygląd zewnętrzny osobnika, umożliwiając uzyskanie odpowiedzi na najprostsze pytania dotyczące jego cech. Dowiedzieliby się wtedy, że na podłodze leży mężczyzna mający około czterdziestki, biały, wyższy od przeciętnego, brunet. Ludzkie oko nie zastąpiło jeszcze skanera, – mimo sztucznych zamienników – a mózg, komputera i obaj widzieli jedynie wyschnięte resztki przypuszczając, że był to człowiek.

– Co to, kurwa, ma być! – rzucił kapitan. Cisza na statku była zadziwiająca i teraz wiedział, dlaczego. Skoro to tu leżało, inni też byli martwi. – Pospieszmy się – oderwał Gwiazdołapa od progu i pociągnął za sobą.

– Trzeba im powiedzieć – powiedział Sam, pędząc korytarzem za Jednookim.

– Licho wie, co go zabiło! – warknął kapitan. – Może pompka mu nawaliła, a pozostali dawno się zmyli. Statek leci poza jakimkolwiek szlakiem. Nikt nie wie, że on tu jest.

– Neprax wie – rzucił Gwiazdołap i nieco zwolnił. Statek na odludziu, brak załogi, trup na pokładzie. Wszystko przypominało opowieści, którymi stare wilki karmiły młodzików podczas godzin spędzanych nad szklaneczka wódki.

– Nie. – Obejrzał się na niego kapitan i też zwolnił. – Oni tylko przypuszczali i zapłacili nam zaliczkę za sprawdzenie ich podejrzeń.

– Więc możemy powiedzieć, że go nie znaleźliśmy – Gwiazdołap zatrzymał się – gdyby coś poszło nie tak.

– Strach cię obleciał – roześmiał się kapitan. – Niedawno oświadczyłeś mi, że wolisz odejść na własnych warunkach niż wybierać, śmierć albo więzienie.

– Pamiętam – odparł Sam. – Załatwmy to szybko – dodał zastanawiając się, czy lepiej trafić do więzienia, czy w łapy niezadowolonej załogi.  

 

****

Zrezygnowali z zaglądania do reszty pomieszczeń. Kiedy dotarli do kolejnych schodów – windy były zablokowane kodem – zeszli na sam dół, likwidując po drodze większość robotów. Zatrzymali się dopiero przed podwójnymi, stalowymi drzwiami. Wysokie na pięć metrów wrota oznaczone były numerem 51, namalowanym białą farbą. Za nimi musiała znajdować się ładownia.

Maciek z Nafciarzem siłowali się chwilę z ręcznym, awaryjnym otwieraniem. Zaskoczyło. Sięgnęli po broń. Chcieli być gotowi na ewentualny atak ludzi lub robotów. Cenne ładunki zawsze były strzeżone.

Wrota wolno rozsuwały się na boki ujawniając tajemnicę. Kiedy zobaczyli, co za nimi było … zamarli.

Wojtek przestał przygryzać wargę i z szeroko otwartymi ustami gapił się przed siebie. Jego umysł się zawiesił i nie przyjmował bodźców, które otrzymywał. Nie wiadomo czemu, Wojtkowy mózg przypomniał sobie nagle wakacje, które chłopak spędził u dziadka, gdy miał jakieś siedem lat.

Nafciarz wbił wzrok w coś, czego od dawna nie widział „na żywca”. Zamigały mu przed oczami stare pocztówki, które zbierała jego ostatnia dziewczyna. Mówiła zawsze, że przypominają jej o tym, iż istnieją miejsca, których nigdy nie zobaczy.

Maciek stał wyglądając niczym upiór. Krew odpłynęła mu z twarzy i tylko pulsująca żyła na jego szyi potwierdzała, że żyje. Kotłowało mu się w głowie. Mieszanka sennych marzeń, oczekiwań, planów i rzeczywistości nie mogła zintegrować się stwarzając obraz sensownej całości. Znalazła jednak ujście i Maciek wypuścił wstrzymywane dotąd powietrze z głośnym – O cholera!

Ładownia mająca rozmiary dwadzieścia na czterysta metrów, mogąca pomieścić ładunek o masie kilku tysięcy ton była pełna … życia. Wnętrze zarośnięte tropikalną roślinnością, zieleniło się od podłogi prawie po sam sufit, gdzie zamontowano reflektory emitujące promienie słoneczne. Mgła unosiła się tuż nad ziemią, po której, wijący się niczym rzeka, strumień wody opływał gruby pień drzewa rosnącego niedaleko wejścia i znikał gdzieś w ścianie. Tylu kolorów w życiu nie widzieli. Żółty, pomarańczowy, zielony, czerwony mieniły się odcieniami, których nie umieli nawet nazwać. W jednej chwili wszystko zlało im się w oczach w jedną, wielką plamę … rozczarowania.  

– Gdzie towar? – szepnął Wojtek odzyskując władzę nad swoim umysłem.

– Za to nie będzie forsy – dodał Maciek.

– Kapitanie – rzucił Nafciarz, włączając echolokator. – Dotarliśmy.

„Jak sytuacja? Mów ile?”

– Nie mogę tego stwierdzić – odparł zerkając na Maćka.

„Dlaczego?”

– Bo … Pamiętasz rysunek na ścianie U Belzebuba, ten nad kontuarem? Sit zawsze twierdził, że tak wygląda raj.

 „Co to ma do rzeczy?”

– Tu jest, jak na tym rysunku. W ładowni jest pieprzona rajska wyspa! – powiedział, sam nie mogąc uwierzyć w to, co mówi. – Co teraz?

„Szlag!”

– Kapitanie! – rzucił Nafciarz czekając na rozkazy.

„Wracajcie do wyjścia. Trzeba się naradzić”

– Ciekawe, jak to wyjaśni. Tyle pracy na nic – Maciek potarł skroń. Od tych wszystkich kolorów zaczynała go boleć głowa. Nagle usłyszał cichy dźwięk, zupełnie niepasujący do panującej wokół ciszy. Najpierw stukot, potem brzęk i metaliczne szuranie, jakby ktoś ciągnął coś żelaznego po podłodze. Obejrzał się. Niczego nie dostrzegł. – Słyszeliście? – spytał niepewnie. Mogło mu się przywidzieć z wrażenia.

– Co takiego? – Nafciarz obrócił się w stronę korytarza. Po chwili też to usłyszał. Metaliczny dźwięk był całkiem blisko. Stuk, szur, stuk, szur … – Co u licha? – rzucił unosząc broń. 

 

– Może weźmiemy dla nas jednego albo dwa – zaproponował Rudy wskazując zneutralizowanego eNTeNaRa.

– Czemu nie. – Zerknął na robota Strachajło. – Naprawa to pestka, a podłączenie go do naszego systemu to też nic wielkiego.

– Co ty na to? – Rudy obejrzał się na Stopę stojącego w głębi korytarza. – Edek!

Drugi w milczeniu przywołał ich tylko ruchem ręki.

– Nie podoba mi się to, kurwa, coraz bardziej mi się nie podoba! – Stopa wskazał im wnętrze pomieszczenia, przed którym stał.

Cała komorę wypełniały eliptyczne kapsuły hibernacyjne, zlane z otoczeniem w jedną całość przypominającą sieć pająka. Sztucznie stworzony komputer i kokony wypełnione biologicznymi tworami ewolucji. Pająk i muchy, tyle, że much nie było.

– Naliczyłem trzydzieści cztery – cicho oznajmił Rudy, przechodząc miedzy kapsułami. – Wszystkie puste.

– To gdzie oni są? Nikogo nie spotkaliśmy. – Strachajło rozejrzał się po komorze. Hieroglificzne symbole na ścianach zdradzały, co jest ukryte we wbudowanych w nią pojemnikach. Nie trudno było je rozszyfrować. Zapasy, broń, skafandry, narzędzia… Komora była jedną, wielką szalupą ratunkową, którą system operacyjny mógł awaryjnie wystrzelić wraz ze śpiącą wciąż załogą.

– Nikt nie meldował, że znalazł załogę – Stopa pomacał echolokator. Powinien zameldować. – To jakiś pieprzony statek widmo, a nie …

Urwał usłyszawszy w słuchawce głos Nafciarza. Znaleźli ładownię. Nie było w niej tego, czego się spodziewali.

– Chodźmy – rzucił Edek słysząc rozkaz kapitana do powrotu. Miał po dziurki w nosie tego statku. Zawsze znajdowali załogę, świadomą lub nie. Nigdy dotąd nie trafili na opuszczony okręt, jeżeli ten był opuszczony. Mieli mieć z tego skoku kupę forsy, a okazało się, że zostaną z niczym. Czyja to wina?

Do luku technicznego mieli spory kawałek. Łazili po statku dobre trzy kwadranse. Przyspieszyli więc kroku. Byli ciekawi, jak kapitan wyjaśni im tę wpadkę. Jak dotąd nie zawiedli się na nim.

Potężny wrzask, niosący się w przestrzeni pełnej stali, kabli, włókien węglowodorowych i nylonowych, tworzących podłogi, ściany i sufity, dogonił ich skamieniałych z wrażenia przy schodach. W jednej chwili zamroził im krew w żyłach. To nie był piskliwy głos Wojtka. Krzyk należał do osoby w stu procentach dorosłej, do człowieka mającego metr dziewięćdziesiąt wzrostu i sto kilo mięśni.

Stopa zerknął na moduł holotera, przypiętego do nadgarstka niczym spory zegarek. Włączył tryb poszukiwania i po chwili ekran wyświetlił położenie najbliższej grupy. Nafciarz, Maciek i Wojtek byli dwa poziomy niżej, przed ładownią.

– Może to nie nasi – rzucił Strachajło, wbijając wzrok w swoje buty.

– Jasne! – prychnął Stopa, wytyczając najkrótszą drogę do ładowni. – Przestań skanować podeszwy i rusz się – dodał i już pędził po stopniach, a Maciek za nim.

Strachajło oderwał nogi od podłogi. Starał się skupić tylko na tym, by zbiec po wąskich schodach i nie wyrżnąć o podłogę na samym końcu. Bał się, że to go zdradzi. Wolał, żeby oni nie wiedzieli. 

Utrzymał ciało w pionie, a widząc duża plamę przed ostatnim stopniem ucieszył się, że mu się to udało. Zaraz jednak zbladł i skulił się jakby ktoś kopnął go w brzuch.

Resztki Nafciarza leżały dwa kroki dalej. Wyglądały jak szmaciana lalka, którą zabawił się wredny pies. Martwe oczy wpatrywały się w coś znajdującego się w ładowni za nim. Krew była świeża. Wyciekała z tętnicy uciętej wraz z nogą w połowie uda i niczym żywy organizm rozpełzała się po podłodze. Gapili się na kikut, gdy usłyszeli cichy jęk. Spojrzeli pod ścianę.

Maciek siedział w kącie i wpatrywał się w nich szklistym wzrokiem. Próbował coś powiedzieć. Krew wyciekła mu z ust. W płucach zarzęziło. Zakasłał, ściskając z całej siły dłoń na trzymanej broni.

– Cholera! – syknął Stopa. – Nie daj się chłopie! – dodał będąc już przy nim. Jedno spojrzenie i wiedział, że ten się nie wyliże.

Dziura w brzuchu, flaki prawie na wierzchu. Bez szans. Nawet komora hibernacyjna by nie pomogła.

– Ku… ku… – wystękał z trudem Maciek. – Ku… te… – jęknął, a Stopa pochylił się ku niemu. – Ku… te … kute … terno… ga – wykrztusił z siebie ostatnim tchnieniem.

– Kuternoga – powtórzył Strachajło niepewnie. Nie wiedział czy dobrze usłyszał.

– Rany! – rzucił Rudy i zerknął w stronę otwartych wrót ładowni. Na to, co tam zobaczył nie umiał znaleźć słów. Ocknął się, gdy Strachajło zapytał

– Gdzie jest Wojtek?

Rozejrzeli się. Dzieciaka nigdzie nie było widać.

– Pewnie zwiał, pędziwiatr jeden. Znajdzie się – rzucił Rudy starając się nie myśleć o tym, że wszędzie są uzbrojone roboty. Gdyby dzieciak wpadł na jednego, usłyszeliby więcej strzałów.

– A to, co? – Stopa wskazał dziwną smugę na progu ładowni.

– Coś, jakby krew. – Strachajło stanął przy wrotach ładowni i zerknął w głąb gąszczu. Nie spodobały mu się pasy naruszonej ziemi, złamane gałęzie i pogniecione kwiatki. Wziął głęboki wdech i przekroczył próg.

– Uważaj, nie wiemy, co tam jest – rzucił do niego Stopa i wraz z Rudym wycelowali w zieleń swoją broń. Tak na wszelki wypadek.

Uderzył go słodki zapach roślin. Powietrze było wilgotne i gęste. Gorąco sprawiło, że spocił się po zrobieniu sześciu kroków. Po ośmiu musiał się zatrzymać.  

– Mam go – zawołał do pozostałych. Nie widział dokładnie przez unoszącą się mgłę, ale rozpoznał kurtkę, którą nosił chłopak. Młokos, zwinięty w kłębek, siedział miedzy korzeniami drzewa. Zasłaniał głowę dłońmi, jakby chciał się jeszcze bardziej schować.

– Wojtek! – zawołał Stopa podchodząc. – Już dobrze, możesz wyjść.

Brak odpowiedzi. Chłopak nawet nie drgnął. Edek wyciągnął rękę i szarpnął go za ramię. Ciało zahuśtało się i wypadło z pomiędzy korzeni. Zobaczyli duża dziurę tuż przy pniu mózgu, która przyniosła mu śmierć na miejscu. Zapewne nie wiedział nawet, co go zabiło.

– Kapitanie – rzuciła Stopa do echolokatora. – Mamy problem.

 

– Idźcie do wyjścia i uważajcie na siebie – rozkazał kapitan i się rozłączył. Zerknął na Gwiazdołapa. – Jasna cholera! – rzucił wściekle. Nafciarz, Maciek i Wojtek byli martwi. Takiego obrotu sprawy się nie spodziewał.

Rozejrzał się po mostku. Pomieszczenie było mniejsze, niż się spodziewali. Wyposażone zostało we wszystkie możliwe urządzenia. Ozyrys miał oczy i uczy wycelowane we wszystkie strony kosmosu. Nic nie mogło ujść jego uwadze. To samo dotyczyło wnętrza. Jedna ze ścian była wielkim ekranem wyświetlającym obrazy z kamer eNTeNaRów.

– Powinieneś im powiedzieć o zwłokach, które znaleźliśmy – cicho stwierdził Sam.

– Myślisz, że coś by to dało. Nafciarz nie jest strachliwy i nie boi się nacisnąć spustu, znaczy się był – poprawił się zaraz kapitan. Podszedł do ekranu i spojrzał na obrazy korytarzy. – Zajmij się danymi. Coś jest na pokładzie. – Wytężył wzrok. – Może się ujawni. – Nie zamierzał dać się zabić. Miał plany, a śmierci bynajmniej nie brał pod uwagę. Jeszcze nie teraz.

– Pewnie ktoś z załogi. Trafił na intruzów i postanowił się ich pozbyć – zastanawiał się głośno Gwiazdołap. – Długo lecieli. Z ludźmi dzieją się czasem dziwne rzeczy. Odbiło komuś i tyle.

– Ściągaj te dane, nie gadaj – rzucił Jednooki przełączając i powiększając obrazy. Tylko tyle mógł zrobić. Patrzeć na bieżąco. Po minucie wszystko zostanie zakodowane i zapisane. Nie odtworzy tego drugi raz bez kodów. – Kopiuj wszystko. Niech Neprax sam sobie z tym radzi. – Coś mignęło mu na jednym z ekranów. Nic więcej. Mogło mu się tylko wydawać.

– Nic z tego! – Nawigator nie wytrzymał i kopnął w maszynę.

– Jak to? – Jednooki obejrzał się na niego tracąc krótki obraz cienia, zarejestrowanego przez jedną z kamer.

– Wciąż próbuję, ale nie mamy kodu, a to gówno jest zabezpieczone przed kopiowaniem. Strachajło rozgryzłby to pewnie bez problemu, ale on jest na dole. – Wiedział, że kapitan wybrał jego, ponieważ potrzebował kogoś obeznanego z systemami i ich oprogramowaniem. Gdyby Nerd nie wpadł, to zapewne on byłby tu teraz z Jednookim.

– Włam się – rzucił kapitan, wracając do patrzenia na puste korytarze zbyt późno, by zobaczyć to, co widział Nafciarz w chwili śmierci.

– Staram się, ale to jakiś nowszy, bardziej zaawansowany program. Obawiam się, że zajmie to zbyt dużo czasu, którego nie mamy.  

– Szlag! – warknął kapitan i potarł sztuczne oko. Wciąż miał wrażeni, że go swędzi, a teraz jeszcze miał zwidy. Winda stała na jednym z poziomów. Dopiero co, widział jej wnętrze przez otwarte drzwi, a teraz drzwi były zamknięte. Winda ruszyła. Stopa i pozostali byli w innym miejscu. – Windy były zablokowane. Sprawdzaliśmy przecież.

– Zgadza się. – Sam obejrzał się na niego zaniepokojony.

– Dlaczego ta – postukał palcem w ekran – ruszyła.

– Jak to? – Gwiazdołap zerwał się z krzesła i stanął kapitanowi za plecami. Przebiegał wzrokiem po obrazach szukając windy. 

 – Idziemy – zdecydował Jednooki.

Do schodów nie było daleko, ale obok nich znajdowała się winda, a lampka informująca o jej przyjeździe właśnie się zaświeciła. Wystarczył moment, by wiedzieli, że nie zdążą uciec. Zatrzymali się i wycelowali. Drzwi rozsunęły się i … ostatnie, co zobaczył Jednooki, to zimne oczy bestii.

 

*****

– Coś mogło być zamknięte w ładowni, a oni to wypuścili. – Strachajło zatrzymał się nagle i mocno zatupał.

– Co robisz? – Rudy spojrzał na niego, jak na wariata. Muszą się pospieszyć, mają na karku mordercę, a ten sobie tupie.

– Nic – rzucił szybko mechanik. – Zastanawiam się, co ich zabiło. – dogonił obu przy końcu korytarza.

– Raczej, kto – rzucił Stopa i ostrożnie wyjrzał za zakręt. Wracali tunelami, w których nie zagrażały im już eNTeNaRy. Nie mogli teraz tracić na nie czasu. Po statku chodził morderca i to było ważniejsze. 

– Widzieliście laboratoria – rzucił Strachajło. – Mogli tam nawet klonować ludzi, taki był sprzęt. A jeśli oni zmutowali jakiegoś potwora i zamknęli go w ładowni, bo innego wyjścia nie było.

– Żartujesz! – Stopa stanął na środku rozwidlenia i rozejrzał się. – Czysto! – rzucił ruszając dalej. – Nie zdążyliśmy sprawdzić, ale myślę, że na Ozyrysie jest niezły arsenał. Taki wielki statek musi być porządnie uzbrojony. ENTeNaRów jest tu więcej niż kiedykolwiek widziałem. Poradziliby sobie z potworem.

– Może i racja – zgodził się z nim Strachajło. Każda teoria, którą wymyślił, miała słaby punkt. Coś jednak zabiło troje ludzi i ten fakt nie dawał mu spokoju. – O co chodzi z tym kuternogą? – spytał, zmieniając temat.

– To tylko legenda – odparł zdawkowo Stopa, zaglądając do pomieszczeń, które mijali. Nafciarz na pewno wszystkie posprawdzał, ale teraz nic nie było pewne.

– Więc to legenda tak przestraszyła Maćka – Strachajło nie mógł tak łatwo w to uwierzyć. Maciek nie był aż tak strachliwy, a legenda to tylko legenda. – Jego słowa musiały coś chyba oznaczać?

– Kiedyś żył jeden pirat – zaczął Rudy. – Stracił nogę w wybuchu i nazwano go Kuternogą. Nie dlatego był przerażający, rzecz jasna – wyprzedził pytanie, które Strachajło miał już na końcu języka. – Wiesz, co to jest Kostka Frazera?

– Nie ma czegoś takiego – rzucił mechanik w odpowiedzi.

– Dzięki niej, można wszystko zamienić w złoto. – Rudy zignorował jego odpowiedź. – Kuternoga, gdy o niej usłyszał zapragnął ją zdobyć. Oszalał do tego stopnia, że podejrzewał każdego, kto stanął na jego drodze, o chęć zdobycia jego skarbu. Mówią, że z czasem wyciągał z ludzi przyznanie się do tego, używając coraz bardziej okrutnych i wymyślnych sposobów. Ostatecznie stał się nieufny, nawet wobec własnej załogi. Podobno, pewnego dnia, wpadł w taką wściekłość, że wszystkich zabił. Nikt nie chciałby go spotkać.

– Ciekawe – rzucił Strachajło. – Problem w tym, że żadna Kostka nie istnieje. – Wzruszył ramionami widząc spojrzenie ich obu. – Nazwano tak teorię dwubiegunowej zmiany cząstek, stworzoną przez Adriana Frazera jakieś sto dwadzieścia lat temu. Kiedy złoża złota na Ziemi wyczerpały się, zaczęto szukać innych sposobów, by je zdobyć. Odzyskiwane drogą recyklingu złoto nie zaspokajało wszystkich potrzeb przemysłu. Wyprawy w dalsze obszary kosmosu też nie przyniosły spodziewanych rezultatów. Nigdzie, poza Ziemią, nie ma złota. Frazer stworzył teorię z myślą o stworzeniu czegoś z niczego. Do dziś nie udało się potwierdzić, że teoria działa, a złoto jest obecnie cenniejsze niż cokolwiek i gdyby w ładowni było go, choć trochę, bylibyśmy bogaci.

– Bylibyśmy – mruknął z rozczarowaniem Stopa. – Mamy za to wybieg dla zwierząt i mordercę. Pojęcia nie mam, co Maciek mógł mieć na myśli. Umierał. Diabli wiedzą, co chodziło mu po głowie. – Spojrzał w dół schodów. Pusto. Dwa poziomy, kawałek korytarza i będą na miejscu.

 

Zostało im sto metrów do wyjścia, gdy cichy pisk windy oznajmił jej przyjazd. Obejrzeli się zaskoczeni i wycelowali broń w jej stronę. Drzwi się rozsunęły i zobaczyli wysokiego mężczyznę o jasnych włosach. Sądząc z wyglądu, nie miał więcej niż trzydzieści lat. Ubrany był w kurtkę od munduru z logo Ozyrysa i znoszone brązowe spodnie, których prawa nogawka była mocno zakrwawiona. Zwykły facet, pomyśleli, a potem dostrzegli trzymaną przez niego długą maczetę ze szpikulcem na końcu, zrobioną z kawałka porządnej stali.

Na chwilę zgłupieli, ale gdy przybysz uniósł broń wypalili. Kule rozleciały się w powietrzu, metr przed celem.

– Pole siłowe – rzucił Strachajło.

– Jak się go pozbyć? – spytał Stopa ponownie strzelając.

Cofnęli się dwa kroki dla komfortu.

– Zniszczyć urządzenie, które je emituje – odparł mechanik oceniając napastnika. Brak torby, żadnych większych kieszeni, urządzenie mógł przypiąć bezpośrednio do nadgarstka, paska od spodni albo kostki u nogi. Przesunął po nim wzrokiem. – Spójrzcie na jego stopy – dodał po chwili.

Nogawki spodni były takie same, ale wystające spod nich buty już nie. Prawy dziwnie przypominał te, które nosił Jednooki.

– Karol stracił prawą nogę? – spytał cicho Stopa.

– Ta nie wygląda na jego – odparł mu Rudy.

– Kuternoga – szepnął Strachajło. Zrozumiał, co miał na myśli Maciek.

– Cholera! – splunął Edek. – Takie buty miał kapitan. Cofnij się, albo będziemy strzelać! – zawołał w stronę przybysza.

– Możemy sobie strzelać – powiedział Strachajło. Sytuacja coraz bardziej mu się nie podobała. Trzeba było coś wymyślić, by przedostać się na Maryśkę i zwiać.

– Wiem! – warknął Stopa. – Nie jest dobrze, ale on ma jedynie ten … nóż, a my broń palną. Wystarczy, że utrzymamy odpowiednią odległość. Zablokujemy drzwi w komorze technicznej, a potem …

– Dobra myśl – odezwał się mężczyzna i wszystkie grodzie na korytarzu opadły odcinając im drogę ucieczki.

– Jak on to …? – rzucił Rudy nie kończąc. To wszystko nie tak miało być. Nie chciał umierać na tym statku.

– To nie człowiek – szepnął Strachajło przyglądając się wciąż obcemu. – To android.

– Kurwa jego …! – Splunął Stopa. Grodzie zamknięte, wróg nie do pokonania. Szach mat. Nacisnął spust.

 

Wszystko potoczyło się szybko. W jednej chwili Stopa, dosłownie, stracił głowę. Jego ciało stało przez moment, nim rozpadło się na dwie części. Maciek próbował, bezcelowo, wymienić pusty magazynek. Wystarczyła sekunda i poleciał na drugi koniec korytarza, uderzając z impetem o ścianę. Strzelał jeszcze, gdy robot zacisnął dłoń na gardle Strachajły patrząc w dół, jakby oceniał jego przydatność.

Strzały ucichły, a mechanik ocknął się pod ścianą. Nie mógł złapać powietrza. Przez przymknięte powieki widział, jak android podciąga nogawkę spodni, odsłaniając grubą skarpetę i owłosioną łydkę kapitana, po czym zdejmuje nogę ze stalowego pręta, imitującego dotąd brakującą kończynę. Zrobiło mu się niedobrze, gdy plasnęło i noga znalazła się na podłodze miedzy nim, a zakrwawionym kikutem robota.

Odzyskał oddech i zdrowy rozsądek. Jeszcze nie zginął, czyli android bardziej pochłonięty był zdobyciem jego nogi, niż pilnowaniem wciąż żywej zwierzyny. Zabranie mu nogi oznaczało, że robot będzie musiał się pochylić. Zbliży się na tyle, by dało się wbić mu nóż w najczulszy z możliwych punktów.

Wymacał scyzoryk w tylnej kieszeni spodni.

Android przybrał dziwną pozę, kucając na jednaj nodze. Nachylił się i podciągnął prawą nogawkę starych dżinsów mechanika. Z zadowoleniem obmacał metalowy szkielet pokryty ludzką tkanką, zgodną z DNA właściciela nogi. Wystarczyło odpiąć.

Strachajło nie czekał. Wbił ostrze w podstawę czaszki, tam gdzie łączyła się z kręgosłupem i przeciął przewód prowadzący od modułu zasilania do głównego dysku zarządzającego. Obrócił nóż. Trzasnęło, zaiskrzyło i robot znieruchomiał. Mechanik odetchnął głośno i spojrzał na nogę.

– Najnowsza technologia. Połączona z moim systemem nerwowym, ale wciąż mam wrażenie, że zawiedzie mnie w najmniej spodziewanym momencie – rzucił wiedząc, że robot go słyszy. Był zablokowany, ale wciąż rejestrował obraz i dźwięk. – Na koszt armii. Szkoda, że nie dali równie hojnej renty. Człowiek sam musi sobie jakoś radzić. – Dźwignął się i stanął, opuszczając nogawkę spodni. Rozejrzał się. Trzy trupy przy ładowni, dwa tutaj, dwa zapewne na mostku, jeden stuknięty robot i wszystko pozamykane. Miał tylko jeden pomysł.

Wyciągnął nóż z głowy androida i odłączył ją od reszty ciała. Automat był połączony ze statkiem, inaczej nie użyłby windy, ani nie zamknął grodzi. Wystarczyło wydobyć dysk główny i podłączyć go do holotera. Włamanie się do programu robota to dla niego pestka.

– Jeden ocalał na całą załogę, choć siedemdziesięciu pięciu wyruszyło w drogę – zanucił starą piracką pieśń, zabierając się do pracy.  

 

 

 

Koniec

Komentarze

Opowiadanie wydało mi się dość nudne i zbyt długie. Przez połowę tekstu bohaterowie opowieści drepczą po statku i nie tylko oni nie wiedzą co się dzieje. Ja nie wiedziałam również.

A kiedy wstąpiła we mnie nadzieja, że nareszcie czegoś się dowiem, też się nie dowiedziałam. :-(

 

…bę­dą­cy efek­tem mo­dy­fi­ka­cji sys­te­mu na­pę­do­we­go, do­ko­na­ne­go przez no­we­go me­cha­ni­ka. – …bę­dą­cy efek­tem mo­dy­fi­ka­cji sys­te­mu na­pę­do­we­go, do­ko­na­nej przez no­we­go me­cha­ni­ka.

 

Nie łatwo de­cy­do­wał się od­pu­ścić.Niełatwo de­cy­do­wał się od­pu­ścić.

 

Mó­wi­łem byś dał obie spo­kój Karol. – Literówka.

 

Jed­no­oki zer­k­nął nad jego ra­mie­niem w stro­nę sie­dzą­ce­go za stra­mi Stopy. – Literówka.

 

Za­mru­gał ostro. – Jak mruga się ostro?

 

Wciąż nie mógł się przy­zwy­cza­ić do sztucz­ne­go, an­dro­ge­nicz­ne­go oka wci­śnię­te­go do jego głowy. Za pod­łą­cze­nie tego dzia­do­stwa i zsyn­chro­ni­zo­wa­nie z jego ukła­dem ner­wo­wym za­pła­cił kro­cie. – Czy mogli mu wcisnąć oko do cudzej głowy i zsynchronizować z cudzym układem nerwowym?

 

Stopa na­sta­wił opóź­nio­ne ha­mo­wa­nie, by za­trzy­ma­li się w od­po­wied­nim miej­scu, upew­nił, że wszyst­ko gra i ze­rwał z miej­sca. – Co Stopa zerwał z miejsca?

 

…spy­tał szep­tem Sam, gdy Stopa znikł w ko­ry­ta­rzu. – …spy­tał szep­tem Sam, gdy Stopa zniknął w ko­ry­ta­rzu.

 

…znaj­do­wa­ły się czte­ry ro­bo­cie plat­for­my trans­por­to­we… – Literówka.

 

Dzię­ki czuj­ką roz­sta­wia­nym po dro­dze…Dzię­ki czuj­kom roz­sta­wia­nym po dro­dze

 

Nie raz wi­dział, jak wier­tło zwala się przy­gnia­ta­jąc dzie­się­ciu…Nieraz wi­dział, jak wier­tło zwala się, przy­gnia­ta­jąc dzie­się­ciu

 

Sta­tek leci po za ja­kim­kol­wiek szla­kiem.Sta­tek leci poza ja­kim­kol­wiek szla­kiem.

 

Nie trud­no było je roz­szy­fro­wać.Nietrud­no było je roz­szy­fro­wać.

 

Sta­rał się sku­pić tylko na tym, by zbiec po wą­skich scho­dach i nie wy­rżnąć cza­sem o pod­ło­gę na samym końcu. – Nie bardzo umiem sobie wyobrazić, jak można użyć czasu by wyrżnąć nim, lub nie, o podłogę, w dodatku na samym końcu? ;-)

 

Każda teo­ria, jaką wy­my­ślił, miała słaby punkt.Każda teo­ria, którą wy­my­ślił, miała słaby punkt.

 

Kiedy złożą złota na Ziemi wy­czer­pa­ły się za­czę­to szu­kać in­nych spo­so­bu by je zdo­być. – Literówka.

 

Ni­g­dzie, po za Zie­mią, nie ma złota.Ni­g­dzie, poza Zie­mią, nie ma złota.

 

Mamy za to wy­bieg dla zwie­rzą i mor­der­cę. – Literówka.

 

Ubra­ny był w kurt­kę od mun­du­ru z ligo Ozy­ry­sa… – Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawa, wciągająca historia. Naprawdę niezły pomysł na piratów i ich problemy. Trochę gorzej z wykonaniem. Interpunkcja szwankuje, to nie tylko braki przecinków, także reguły stosowania wielokropka i takie tam… Sporo literówek, chyba szczególnie dużo w końcówce.

mimom że, w skali Rocha

Literówka.

w stronę siedzącego za starami Stopy.

Tu też.

po za => poza

Dzięki czujką rozstawianym po drodze,

Literówka.

Na tę robotę decydowali się jedynie szaleńcy albo skazańcy w zamian za więzienie.

No to kiepściutki biznes robili… ;-)

Dalej już nie wypisywałam błędów.

Babska logika rządzi!

Początek mi się podobał, ale moim zdaniem trochę za długi tekst. Pod koniec się dłuży. 

Sam pomysł na kosmicznych korsarzy, ich problemy, marzenia i sytuację – mocny.

Niestety, tułają się po tym statku, jak na mój gust, tak długo, że doczytałem tylko z poczucia obowiązku – tylko po to, by nie znaleźć w finale żadnego sensownego wyjaśnienia co do pochodzenia Kuternogi :(

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ja nie napisałbym, że tekst jest za długi. W kwestii co można by zrobić lepiej – na pewno zarysować bohaterów. Jest ich bardzo dużo i są przedstawieni dość nierówno. Niektórzy całkiem zgrabnie, inni byli dla mnie tylko imieniem (a gdy taki bohater umiera, ciężko o dramaturgię). Zgodzę się z Psychofishem co do zakończenia – przydałoby się więcej wyjaśnić czytelnikowi.

Z dobrych rzeczy – udało Ci się zbudować ciekawy klimat podczas eksploatacji statku; czytelnik jest ciekawy, co tam się kryje. Różnego rodzaju wstawki budujące świat przedstawiony (jak oko z drugiego obiegu) również bardzo dobre.

Brakuje też przecinków:

np:

Nie wiemy ilu członków liczy – po “wiemy”

Dobrze pamiętał jak Nafciarz podsumował – po “pamiętał”

Mam mieszane uczucia.

Są pewne błędy, przecinki czasami pojawiają się i znikają w sposób zupełnie nieprzewidywalny, a niektóre fragmenty – na szczęście nie było ich wiele – jakieś takie bardzo nie bardzo, jak choćby ten o włosach i ksywce Rudego, albo dyskusja na mostku kapitańskim Marysieńki – zupełnie tam zgłupiałem, próbując się połapać, kto jest kim. Zakończenie, z którego wynika mi jedynie, że Strachajło był jednak Czarną Śmiercią, ale które nie wyjaśniło nic ponadto, też pozostawia niedosyt (pięć komentarzy powyżej ocaliło mnie jednak przed rozczarowaniem).

Nie wiem, czy słusznie, ale podczas czytania zdarzało mi się wracać myślami na Nostromo, choć u Ciebie atmosfera nie była tak mroczna i gęsta. Niemniej, jest Ci to zapisane mocno in plus. Język – (zazwyczaj) nieprzekombinowany, czytelny, łatwy w odbiorze – oraz sugestywne opisy i fajny pomysł na opowieść, również mi się podobały. Szkoda tylko, że nie wykorzystałaś ciut lepiej tego pomysłu.

Generalnie “Kuternoga” to Sci-Fi, które przeczytałem bez konieczności używania maści na ból dupy (a to już samo w sobie jest swoistym sukcesem) i które – jak dla mnie – wcale nie było nudnawe i niepotrzebnie rozwleczone, bo właśnie dzięki temu udało Ci się stworzyć bardzo fajny klimat.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nowa Fantastyka