„Świątynia zadumy”.
Nie pamiętam, kiedy pierwszy raz usłyszałem tę nazwę, choć zawsze wydawała mi się akuratna. Siedzenie na kiblu to perfekcyjna okazja do rozmyślań na temat wszechświata i wszelakiej egzystencji. Przynajmniej dla niektórych. Ja osobiście zawsze wolałem poświęcić ten czas na zapoznawanie się z jakąś przyjemną lekturą.
Tak również było i w tym przypadku, kiedy siedząc spokojnie na tronie pewnego październikowego popołudnia, czytałem sobie najnowszy numer Nowej Fantastyki. Felieton Wattsa i wszystkie opowiadania miałem już za sobą, toteż powróciłem do spisu treści w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Nic takiego nie udało mi się jednak znaleźć.
Już miałem odłożyć gazetę, kiedy nagle coś mnie tknęło, aby przekartkować całość. Do dziś nie wiem czemu. Być może miałem nadzieję, że jeden z artykułów, którym rzadko poświęcałem czas, choć wizualnie przykułby moją uwagę.
Przewróciłem kartkę ze stroną sześćdziesiątą piątą i sześćdziesiąta szóstą, by następnie natrafić na coś, czego się nie spodziewałem.
Tam, gdzie powinna znajdować sześćdziesiąta siódma, widniała czysta biel. Na początku pomyślałem, że może przez przypadek wsadziłem do magazynu jedną z kserówek, które dostawałem na uniwerku. Tymczasem okazało się, że tajemnicza anomalia była integralną częścią NF. Nie miała na sobie numeru, a faktura jej papieru nie odpowiadała tej stosowanej w Nowej Fantastyce – czy to do opowiastek czy też reszty czasopisma.
Pewnie błąd w druku czy coś, pomyślałem. Myliłem się. Na odwrocie, ku mojemu zaskoczeniu, coś zostało napisane – do tego dziwną, dotychczas przeze mnie niespotkaną czcionką. Treść zamieszczonej tam wiadomości brzmiała następująco:
Dnia 7 października o godzinie 20.15 na forum NF odbędzie się Proces nosorożca. Na wydarzenie serdecznie zapraszamy wszystkich forumowiczów.
<>
Minęło parę dni. Intrygująca nazwa eventu i cała sytuacja nie dawały mi spokoju. Wreszcie, powodowany przemożną ciekawością, zalogowałem się na miejsce w podanym dniu, o wyznaczonej porze. Przeglądnąłem wszystkie najważniejsze działy, lecz nigdzie nie znalazłem najmniejszej wzmianki o rzeczonym „Procesie nosorożca”. Już miałem wrócić do swoich zajęć i olać całą sprawę, gdy nagle zauważyłem, że otrzymałem wiadomość.
Spojrzałem na nazwę adresata. Upiór biblioteczny. To dziwne – zawsze myślałem, że to konto nie należało do żadnego z adminów ani nikogo takiego. Dodatkowo ta użytkowniczka została otagowana jako „Strona”, co sugerowało, że służy jedynie do… Właśnie, do czego?
Tytuł przesłanego powiadomienia brzmiał „Wejście”. Zaintrygowany jeszcze bardziej, kliknąłem na podświetlone na żółto literki. Przede mną ukazała się treść.
Zapraszamy do środka.
Ostatnie słowo było hyperlinkiem.
Ok, to się robi odrobinę przerażające. Nie wierzyłem w historie o duchach, creepypasty ani żadne tego typu rzeczy. Nie mogłem się jednak oprzeć wrażeniu, że stałem się głównym bohaterem jakiegoś horroru. Już miałem się wylogować, kiedy…
Och, daj spokój. Ile ty masz lat?, powiedziałem sam do siebie w myślach, po czym kliknąłem.
Poczułem nagłe szarpnięcie i ból. Zamknąłem oczy i krzyknąłem, nie mając pojęcia co się ze mną dzieje. Ekran monitora, biurko i pokój zniknęły. Nastała ciemność.
<>
Spadałem. Przez parę sekund jedynymi wrażeniami zmysłowymi, jakie odczuwałem, był wiatr, bezlitośnie smagający me ciało. Później wylądowałem – o dziwo pewnie i bez większych problemów, na… czterech nogach?
Niepewnie otworzyłem oczy. Dookoła mnie rozciągał się skąpany w szarości park. Poczułem się jak w filmie z lat pięćdziesiątych. Mimo tego to nie czarno-białość otaczającego mnie świata niepokoiła najbardziej.
Stałem na końcu alejki prowadzącej do dużej, marmurowej fontanny. Postąpiłem krok naprzód. W tamtym momencie zorientowałem się, że zamiast zwyczajnych, ludzkich nóg stoję na czterech grubych, masywnych kopytach.
Przerażony, pognałem w kierunku wodotrysku. Oparłem się o murek i zajrzałem w taflę wody, spodziewając się najgorszego. Zamiast mojego zwykłego odbicia wpatrywał się we mnie pyszczek niedużego nosorożca, wyglądającego na żywcem wyjętego z kreskówki dla dzieci.
Wrzasnąłem po raz kolejny i pogalopowałem z powrotem, byle dalej od przerażającego widoku. Biegnąc parkową dróżką w oszalałej szarży, nie zauważyłem na swojej drodze pewnego metalowego obiektu.
Brzdęk. Uderzyłem boleśnie o coś bardzo twardego.
– Hej, uważaj jak łazisz – usłyszałem niewyraźnie głos, który z pewnością nie należał do człowieka. Mrugnąłem parę razy i potrząsnąłem głową, a następnie bliżej przyjrzałem się mojej ofierze.
Przede mną stał robot. Pierwszym, co rzuciło się w oczy był fakt, że posiadał własne, odrębne barwy. Niewiele większy ode mnie, o korpusie zbudowanym z różnokolorowych diod i patyczakowatych, czarnych kończynach. Jego srebrno-błękitna głowa została zwieńczona pomarańczowo-żołtym talerzem satelitarnym.
Niezadowolona maszyna przyjrzała mi się uważnie, po czym jej skwaszone oblicze rozjaśniło się w nagłym olśnieniu.
– Alemognozyk! – zakrzyknął metalicznie. – W końcu przybyłeś!
Odrobinę zamroczony, przez parę sekund nie poznałem awatara forumowego druha.
– Faun? – zapytałem niepewnie.
– Tak, to ja. Rany, jak dobrze, że jesteś. Bałem się, że się spóźnisz.
– Momencik – przerwałem mu w pół słowa. – Co ty tu robisz? Czym jest to miejsce? – zapytałem, wskazując gestem głowy na ponuro wyglądające drzewa, ławki i kamienne ścieżki.
– Chodź za mną. Wszystko opowiem ci po drodze – zapewnił entuzjastycznie i nie czekając na moją odpowiedź, zaczął iść w sobie tylko znanym kierunku. Nie posiadając w zasadzie jakiegokolwiek innego wyboru, podążyłem za nim.
– Co chcesz wiedzieć? – zapytał, nie obracając się do mnie. Robotyczne odnóża koloru obsydianu wydawały z siebie charakterystyczne „klik” przy każdym kroku mojego przewodnika.
– Po pierwsze – co to za miejsce?
– To, mój drogi – odpowiedział jowialnym tonem – jest Forum Wewnętrzne. Dziwi mnie, że nigdy wcześniej tu nie zaglądałeś. Kiedy otrzymałeś swoje pierwsze zaproszenie?
– Eeeee.. – Z początku nie skojarzyłem, o co mu chodzi. – Parę dni temu?
– Hmmm… To ciekawe. – Brzmiał, jakby ta informacja naprawdę go zaskoczyła. – Chcesz zatem mi powiedzieć, że to twój pierwszy event?
– Na to wychodzi – odparłem bez przekonania. Starałem się przyuważyć jakiekolwiek ptactwo, usłyszeć szelest liści czy wiejący wiatr. Wszędzie zalegała jednak grobowa cisza.
– W tej części parku zwykle nic się nie dzieje. – Faun jakby czytał mi w myślach. – To zapomniana część forum. Rzadko ktokolwiek tu zagląda.
– W takim razie co ty tu robiłeś?
– Szukałem inspiracji do kolejnego drabbla – odpowiedział tajemniczo.
Mój blaszany towarzysz podszedł do ukrytej między drzewami furtki. Nacisnął klamkę i wprowadził mnie do kolejnej części tego niecodziennego miejsca. W przeciwieństwie do przerażająco cichej części parku, w tej drugiej nieustannie słyszałem szmer rozmów. Prowadzący mnie Faun mijał liczne postacie, przypominające szarych ludzi pozbawionych twarzy. Wszystkie miały idealnie, równo przystrzyżone fryzury i popielate garnitury. Nierzadko siedzieli w kółkach – czy to na ławkach czy na ziemi, zażarcie o czymś dyskutując w niezrozumiałym dla mnie języku.
– Co za stwory? – zapytałem prowadzącego mnie przyjaciela. Ten obrócił się przez ramię i popatrzył na mnie dziwnie.
– To przecież inni użytkownicy. Nie wybrali sobie awatarów, tak jak ja i ty, więc przydzielono im standardowe – tłumaczył, wyraźnie zaskoczony, że nie zdaję sobie sprawy z tak oczywistych rzeczy. – Z tego też względu nie mają własnych kolorów. Ups…
Jemu udało się w porę uniknąć lecącej w naszym kierunku zdechłej ryby. Ja, niestety, nie miałem tyle szczęścia i piękny okaz pstrąga tęczowego ugodził mnie prosto w mój nosorożcowy pysk. Wzdrygnąłem się i cofnąłem kilka kroków, odrobinę zamroczony.
– Auu! Oż ty… Żwir, flądro jedna, to naprawdę bolało!
Mrugnąłem parę razy, a gdybym mógł pewnie i bym się uszczypnął. Moje zmysły jednak mnie nie myliły. Ryba nie dość, że nie była martwa, to jeszcze stała na płetwie ogonowej i, żywo gestykulując, wymyślała przysadzistemu krasnoludowi, który szedł w jej kierunku z mściwym uśmiechem na ustach.
– Przegiąłeś, Psycho! Tym razem ci się dostanie.
Troć szybko zorientował się, że groźby i bluzgi nie robią na oponencie wrażenia. Obrócił się, gotowy do ucieczki, kiedy niespodziewanie przyuważył mnie:
– Hohoho! – zagrzmiał niczym święty Mikołaj. – Alemognozyk – co ty tu jeszcze robisz, leszczu? Spóźnisz się na proces – wyrzucił z siebie z prędkością karabinu maszynowego, po czym, nie dając mi dojść do słowa, wyjechał mi z liścia i rzuciwszy na odchodne radosne „Powodzenia”, zaczął uciekać przed swym brodatym oprawcą, skacząc z wprost zawrotną szybkością na swym niedużym ogonie.
– To był PsychoPstrąg, prawda? – spytałem Fauna, który przez tych kilka dziwacznych sekund stał parę metrów dalej, przyglądając się całej sytuacji.
– Taaaaa. Jak widzisz, na Forum Wewnętrznym odwala mu jeszcze bardziej. Zastanawiam się, co tym razem nawyrabiał, że zaszedł akurat Kżwirowi za skórę.
Kontynuowaliśmy nasz pochód. Po drodze zauważyłem kolejne postacie z awatarami – ogromne złote litery LV, tajemniczą postać w czerwonej szacie z kapturem, dziwacznego futrzaka przypominającego kota, Sashę Grey, Kenny'ego z South Parku czy nawet świnię wietnamską w naszyjniku z pereł, która na mój widok uśmiechnęła się przyjaźnie. Wszystkie rozmawiały ze sobą, w mniejszych lub większych grupach, czy też zwyczajnie spacerowały po parku, mamrocząc do siebie, bądź pisząc coś na kartkach.
Cokolwiek brałem tego wieczoru, wiedziałem, że już nigdy więcej tego nie zażyję. Przebywszy kawałek drogi, stanęliśmy przed dwuskrzydłowymi drzwiami prowadzącymi do ogromnego gmachu z białego marmuru. Delikatnie spadzisty dach, nieskazitelna czystość ścian zewnętrznych oraz fasada ozdobiona rzeźbą śpiącego lwa, leżącą na parapecie okna frontowego – architektowi nie można było odmówić artystycznego wdzięku i finezji, a i konserwatorzy musieli odwalić kawał dobrej roboty.
– Drogi Alemognozyku, witamy w Bibliotece – powiedział robot, naciskając klamkę. Drzwi uchyliły się. Moje bębenki zostały natychmiast zaatakowane przez dochodzący ze środka huk.
Pomieszczenie, do którego z trudem się wcisnęliśmy, mieniło się gamą wszelakich kolorów i kształtów. Gigantyczny tłum istot przeróżnych ras, klas i wielkości, stał w kolejce do wejścia, prowadzącego do niedużego pomieszczenia na parterze. Na złotej tablicy, znajdującej się tuż nad framugą, widniał równo i elegancko wygrawerowany napis „Biblioteka”.
– To jest Poczekalnia! – rzucił Faun, przekrzykując hałas. – Jak zapewne pamiętasz, to tutaj czekają wszyscy autorzy, którzy pragną dostać się do Biblioteki! Idź za mną i postaraj się nie zgubić!
Przeprawa przez hall okazała się trudniejsza, niż przypuszczałem. W końcu jednak, dzięki uprzejmości smoczycy Tęczy, która zauważyła mnie, kiedy żałośnie próbowałem przecisnąć się pomiędzy nogami zebranych, udało się dotrzeć do schodów przy których czekał mój zniecierpliwiony przewodnik.
– Już prawie jesteśmy na miejscu. Proces rozpocznie się lada chwila. – Robot zaczął schodzić, ostrożnie stawiając pająkowate nogi na gładkich stopniach.
– Nadal nie zapytałem cię o szczegóły – zagaiłem, zorientowawszy się, że jak dotąd w zasadzie ślepo podążałem za Faunem, nie pytając niemal o nic. – Jak to wygląda? Brałeś kiedyś udział w czymś podobnym?
– Nie – odpowiedział szczerze i bez wahania. – To pierwsze tego typu wydarzenie na FW. Sam nie do końca wiem na czym ono polega. Wnioskując po nazwie – będą sądzić nosorożca.
Zamyśliłem się na chwilę. Nosorożec należał raczej do spokojnych użytkowników – nigdy nie zauważyłem, żeby wszedł z kimkolwiek w konflikt. Zwykły, skromny twórca, po prostu robiący swoje. Może dopuścił się jakiegoś przestępstwa na Forum Wewnętrznym?
– Oni, to znaczy kto? – spytałem, bardziej dla podtrzymania rozmowy, niż czegokolwiek innego.
Faun w końcu dotarł do celu naszej podróży. Chwyciwszy mosiężną kołatkę, zastukał trzy razy w stojący przed nami kamienny blok. Ten cofnął się i zaczął unosić, powoli odsłaniając znajdującą się za nim komnatę.
– Loża – rzekł uroczyście, jakby dopiero wtedy dosłyszał moje słowa.
Na chwilę zaniemówiłem, oniemiały uderzającym kontrastem pomiędzy miejscem do którego wkroczyliśmy, a pozostałymi częściami Forum. Ogromna, owalna sala sądowa, w przeciwieństwie do pozostałych obiektów, posiadała własne barwy. Wiszący pośrodku kryształowy żyrandol oświetlał długie, dębowe ławy ustawione na kolejnych stopniach, nadając całości wyglądu odrobinę przypominającego rzymskie Koloseum. Pomieszczenie było puste, nie licząc gromadki dość osobliwych stworzeń, siedzących na parterze za bogato zdobionym biurkiem. Gigantyczna niemowlęca głowa, sikorka z krwawym ochłapem w dziobie, Włóczykij z Muminków, Hellraiser, miniaturowe ptaszki fruwające ponad niedużym akwarium – żywa reprodukcja drzeworytu Eschera, biały odwrócony przecinek z oczami, fretka tego samego koloru, mały model lokomotywy z okiem zamiast przedniej lampy, mężczyzna wyglądający na żywcem wyjętego z czarno-białego komiksu oraz coś, co przywiodło mi na myśl głowę lwa-szamana wystającą ze sterty książek – wszyscy, jak jeden mąż, spojrzeli na mnie, kiedy tylko przestąpiłem próg. Niepewnie, posunąłem się kilka kroków naprzód, odrobinę speszony okazanym zainteresowaniem.
– Rozumiem więc, że możemy zaczynać? – zagrzmiał nagle głos, który zdawał się dochodzić zewsząd.
W następnej chwili wiele rzeczy wydarzyło się niemal jednocześnie. W pierwszej kolejności oślepił mnie rząd snopów światła, przypominających ustawione koło siebie lampy świetlówki. Zanim się zorientowałem, otaczał mnie ich cały kwadratowy kordon, który szybko zamienił się w stalowe pręty. Przerażone mrugnięcie później, unosiłem się w powietrze, szczelnie zamknięty w niedużej, lewitującej klatce o szklanej podłodze i suficie. Wtedy też na dotychczas pustych miejscach zaczęli materializować się widzowie. Wszystkie fantastyczne istoty, które dostrzegłem w drodze do sali sądowej, stopniowo zapełniały pomieszczenie, chcąc ujrzeć zapowiadane widowisko. Jako ostatnia pojawiła się Widmo, która zamiast teleportować się jak reszta, zwyczajnie przeszła przez ścianę i usadowiła się najbliżej Loży, tuż obok uśmiechającego się do mnie Fauna.
– Zatem rozpocznijmy – Tajemniczą postacią komenderującą wszystkim okazał się… omlet. Wkroczył do środka przez nieduże drzwiczki, znajdujące się na samej górze, za ostatnimi rzędami. Schodził powoli i dumnie, patrząc w kierunku mojej celi z nieskrywaną niechęcią.
– Witamy i pozdrawiamy cię, MC Omlecie – odezwała się lwia głowa, kłaniając się delikatnie. Przemawiała spokojnym i przyjemnym dla ucha altem. Pozostała część dziwolągów postąpiła tak samo.
– Spocznijcie. – Omlet w końcu stanął na podłodze. Jego wzrok powędrował w kierunku gigantycznej głowy dziecka. – Zarzuty?
Niemowlęcy łeb odchrząknął.
– Zarzuca się – przemówił głosem przypominającym niezbyt udaną impersonację Morgana Freemana – obecnemu tu nosorożcowi następujące przestępstwa: lenistwo, prokrastynację, przedkładanie miłego i bezproduktywnego spędzania wolnego czasu nad obowiązki pisarskie, szeroko pojęte egzystencjalne wyjebanie, niezdecydowanie życiowe, niechęć do narzucenia sobie zdrowej rutyny oraz generalny brak chęci do regularnego tworzenia – wyrecytował jednym tchem.
– Karą za owe jest oczywiście banicja z Forum przy braku możliwości powrotu – dokończył za niego prowadzący. – Czy wyrzekasz się popełnienia zarzucanych ci czynów?
– Jaaaaa… – bąknąłem, czując, jak uginają się pode mną nogi. Nie wiedziałem co powiedzieć.
– Forumowicze i forumowiczki, zgromadzone tu istoty – przemówił MC Omlet, nie czekając na odpowiedź. – Czy wobec takiej postawy nosorożcom tego pokroju należy się miejsce między nami?
Tłum zabuczał i zawył. Spotkało się to z wyraźną aprobatą dumnego wyrobu jajecznego.
– Oto vox populi – przemówił uroczyście. – Teraz niech wypowie się Loża.
Kątem oka zauważyłem, jak do auli wkroczyła kolejna postać. Miała ludzkie kształty, nie mogłem jednak dostrzec jej twarzy. Ciemność bijąca od niej zdawała się okrywać ją niczym płaszcz. Przemknęła bezszelestnie i usiadła na niedużym stołku, tuż za sędziowskim biurkiem. Wyglądało na to, że nikt poza mną nie dostrzegł jej obecności.
Proces trwał dalej. Pierwsza odezwała się książkowa lwica.
– Moim zdaniem ten chłopak ma potencjał. Dałabym mu drugą szansę – powiedziała wspaniałomyślnie. MC począł wywoływać kolejnych oceniających z imienia, zupełnie jakby sprawdzał obecność na lekcji.
– Mieszkanko?
– Cokolwiek – Włóczykij sprawiał wrażenie bardziej zaaferowanego czyszczeniem swojej fajki.
– Brud?
Znak interpunkcyjny zmarszczył brwi.
– Ten tutaj ma wyraźny problem z przecinkami. Jako jeden z nich bardzo mi się to nie podoba.
– Acha?
Sikorka jedynie spojrzała na moje nosorożcowe jestestwo z obrzydzeniem i wypluła krwawy ochłap na podłogę. Wywołało to drobne poruszenie wśród widzów.
– Miguelheim?
– Teksty pozbawione logicznego sensu, wyraźne luki w fabule – naprawdę mam wymieniać dalej? – Fretka rzuciła pytające spojrzenie Omletowi.
– Moderatorzy?
– Zgadzamy się z Fintą – odpowiedziały chóralnie ptaszki. – Dajmy mu szansę!
– Andriej KGB?
– Kojarzę go. – Lokomotywa mówiąca z rosyjskim akcentem łypnęła na mnie groźnie. – To ten co wymyślał pierwiastki w jednej z historyjek. Nie wiedzieliście, duraku, że tablica tawarisza Mendelejewa jest już pełna?
– Bogdan?
– Kiepskie poczucie humoru, oryginalność tekstów też kuleje – podzielił się swoją opinią demon, bawiąc się swoim sześciennym pudełkiem.
– Wizard?
– Przyznam się szczerze – nie znam człowieka. Może ma sobą coś do zaoferowania, kto wie? – facet z komiksu uśmiechnął się tajemniczo.
– Krab? – MC zwrócił się do ostatniego członka Loży.
Głowa niemowlaka przekrzywiła się lekko w powietrzu, na widok czego przeszły mnie ciarki.
– Myślę podobnie, jak przedmówca.
– Przejdźmy zatem do oficjalnego głosowania! – zakomenderował Omlet, zwracając się bardziej do całej sali, niż sędziów. – Lożo, niech każdy z was dokona wyboru. W imieniu ludu tego forum, jako jego wybrani reprezentanci, oceńcie i odpowiedzcie nam – czy obecny tu Alemognozyk powinien zostać wypędzony z naszej społeczności? – Wyrób jajeczny przerwał, aby ponownie popatrzyć na mnie. Tym razem nie z wyższością, ale zaciekawieniem. – Czy też nie? – dodał znacznie ciszej, jakby chciał, aby tylko wybrana garstka osób go usłyszała.
Biurko przy którym siedzieli ci, którzy mieli zadecydować o moim losie, uległo gruntownej transformacji. Na blacie przed każdym z nich pojawiły się dwa przyciski – jeden koloru czerwonego, drugi niebieskiego, natomiast przednia część wypełniła się ekranikami wielkości tabletów, ustawionych w równym rządku, po jednym dla każdego z siedzących.
W tej chwili zgasło światło, wywołując tym parę niekontrolowanych „Och” wśród publiczności.
Co jak co, ale nie można odmówić MC efektownego prowadzenia show, przemknęło mi przez myśl, kiedy zabrzmiały cyrkowe bębny.
I bum! Aulę ponownie rozświetlił blask zawieszonych na suficie kryształów. Na ekranach pojawiły się czarne napisy na kolorowych tłach. Pięć z nich, znajdujących się na czerwonych, brzmiało „Wygnanie”, zaś te o niebieskich głosiły „Ułaskawienie”.
– Remis?! – MC Omlet wyglądał na szczerze zaskoczonego. Uśmiechnąłem się delikatnie – okazało się, że pozornie obojętny Mieszkanko należał do moich popleczników.
– Wygląda więc na to, że pozostaje nam ostateczne rozwiązanie. – Przewodniczący szybko podjął wątek, niczym polityk, któremu ktoś nagle przeszkodził podczas ważnego przemówienia. – Skoro Loża nie jest zgodna, ostateczny głos będzie miał wysłannik redakcji…
W tamtym momencie chowająca się dotychczas na cieniu, tajemnicza postać stanęła koło MC. Odrzuciła kaptur do tyłu, ukazując wszystkim swe zamaskowane oblicze.
Wzdrygnąłem się. Człowiek, sądząc po wyglądzie wyjęty z jakiegoś mrocznego anime, przywodził mi na myśl japońskie demony youkai. Nie pamiętam jednak żadnego, który posiadałby taką aparycję – długi, obsydianowy płaszcz i założona na twarz biała maska, poznaczona plamami krwi, wyglądały iście upiornie.
Wysłannik spojrzał na mnie. Mógłbym przysiąc, że gdy dwie czarne dziury na wysokości oczu napotkały moje przerażone spojrzenie, w kącikach ust pojawił się nieduży, szyderczy uśmiech.
– Jaki jest twój werdykt, Borze? – zapytał MC, tym razem znacznie mniej teatralnie.
Wszyscy zamilkli w oczekiwaniu na decyzję. Przybysz cały czas spoglądał w moim kierunku.
– Jestem na nie – zagrzmiał niczym piorun zwiastujący nadejście burzy.
– Nie traćmy więc czasu! – krzyknął ktoś. Poznałem od razu do kogo należał charakterystyczny głos.
Tuż pod żyrandolem przeleciał PsychoPstrąg. Skąd on wziął kostium Batmana?, zdążyłem pomyśleć, zanim celnie rzucony batmerang trafił prosto w klatkę. Ta zachybotała się, zabzyczała, a następnie znikła.
Zacząłem spadać. Sala ryknęła śmiechem – najwidoczniej widok małego nosorożca, lecącego z wysokości co najmniej czterech metrów, wydał się im wyjątkowo zabawny.
Ostatnimi rzeczami, jakie zapamiętałem, były szyderczy rechot i ból zderzenia z podłożem.
<>
Obudziłem się, zlany potem. Zasnąłem? Tak, to musiał być sen. Dziwaczny i niecodzienny koszmar.
Otwarta karta z forum NF wyświetlała moją skrzynkę odbiorczą. Nie dostałem jakichkolwiek nowych wiadomości od dobrych trzech dni.
Przede mną na biurku leżało październikowe wydanie czasopisma. Wyglądało na to, że ktoś wyrwał jedną kartkę z pomiędzy stron sześćdziesiąt sześć i siedem. Tylko dlaczego miałoby się tam cokolwiek znajdować?
Nagle poczułem, że coś znajduje się w mojej kieszeni. Drżącą ręką sięgnąłem do niej i wydobyłem kulkę zwiniętego papieru. Po rozwinięciu jej, ujrzałem, iż jest niemal całkowicie pusta, nie licząc jednego zdania wypisanego na odwrocie nieznaną mi dotąd czcionką:
Czy teraz zabierzesz się do pracy?
Ponownie zgniotłem kartkę, po czym cisnąłem nią w najdalszy kąt pokoju. Po chwili zastanowienia, postanowiłem dołączyć do niej pozostałą część przeklętego magazynu.
Myślałem, że będę przerażony, a tymczasem wzbierała we mnie złość. Dziwna, obca i niepohamowana furia.
Więc to był test, tak? Kpina, chęć dobrej zabawy cudzym kosztem?
Włączyłem Open Office'a. Proszę bardzo – pokażę im. Pokażę im wszystkim. Strzeliłem knykciami, a następnie wpisałem tytuł następnego opowiadania.
„Proces nosorożca”…