- Opowiadanie: Reinee - Król Lew

Król Lew

Luźne opowiadanie, napisane z potrzeby udowodnienia sobie, że umiem stworzyć coś na konkurs o tak niezwykłym temacie.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Finkla, beryl, PsychoFish

Oceny

Król Lew

Krępy prezenter popularnego programu podróżniczo-kulinarnego siedział w zatłoczonej, tajskiej restauracji. Mimo ciasnoty jego trzej towarzysze – reżyser, dźwiękowiec i operator – upchnęli się wspólnie po przeciwnej stronie stołu i walczyli pośladkami o każdy centymetr niewysokiej ławeczki. W końcu dźwiękowiec odpuścił i stanął za współpracownikami, akurat, gdy przyszedł kelner. Taj położył przed prezenterem jego obfite zamówienie. Wymienienie nazw poszczególnych dań nic nie powie laikowi nieobeznanemu z tą egzotyczną kuchnią. Lepiej powiedzieć, że na zamówienie składały się dwa talerze pełne mięs i warzyw, miska zupy, w której pływała niewielka, złota rybka i wysoka szklanka zielonego napoju. Prezenter uśmiechnął się do kamery.

– Ależ to wszystko pięknie wygląda. – Zaczął swój monolog. – Tutaj, proszę państwa, mamy kurczaka, obtoczonego w ziołach, następnie smażonego i wymieszanego z pikantną sałatką, wszystko to podane na ryżu. Obok krewetki…

Reżyser uśmiechnął się pod nosem. Prezenter był tak dobry, jak o nim mówili. Wyraźnie wyczuwał aurę profesjonalizmu tego człowieka. Z przyjemnością oglądał występ i podpowiadał operatorowi co lepsze ujęcia. Ciekawe, czemu ten znawca kuchni świata zawsze podróżuje samotnie i wynajmuję nową ekipę filmową na miejscu?

– To, proszę państwa, są prawdziwe smaki Tajlandii – kontynuował prezenter. -To ja już się biorę za jedzenie i opowiem państwu, jak to wszystko smakuje.

Nabija na widelec solidny kawał kurczaka i wkłada sobie do ust. Żuje, a na jego twarzy pojawia się błogość.

– Pyszne, proszę państwa, pikantne, skropione dużą ilością soku z cytryny. Mmm!

Nie przełknął nawet, a już zjada dwie krewetki z drugiego talerza i łyżkę kluseczek z zupy. Ma poliki wypchane jak chomik i wciąż wydaję odgłosy ekscytacji smakiem.

– Mmm, ale to dobre, ale dobre! – Ledwo mówił i zręcznym językiem powstrzymał kluskę przed ucieczką z ust. – Za chwilę sami przyrządzimy podobne danie, a teraz sobie to wszystko popiję!

Nachylił się delikatnie nad szklanką, która na szczęście posiadała słomkę. Prezenter z chirurgiczną precyzją wsunął ją między wargi i pociągnął głośno kilka łyków. Policzki miał napięte do granic możliwości, i czerwienił się na całej twarzy. Mimo to uniósł wzrok ku niebiosom z zachwytu nad smakiem napoju. Reżyser otarł łzę, wzruszony kunsztem tego człowieka.

– Iii… Cięcie! – krzyknął po angielsku ze śmiesznym, azjatyckim akcentem.

Prezenter natychmiast wypluł wszystko co w ciągu ostatnich minut zjadł. Z wyrazem ulgi wytarł twarz.

– Dobra, na dziś dość – wysapał do zszokowanej ekipy. – Dokończymy jutro. Odwiedziecie mnie do hotelu?

Pół godzinki później był już w swoim apartamencie. Rzucił się do turystycznej lodówki i zaczął przebierać w wekach i zawiniątkach.

– Bigosik, schaboszczak, ooo! Ćwikła! Fasolka po bretońsku! Cholera, jestem taki głodny, że nie wiem, od czego zacząć!

Patrząc na całe to bogactwo poczuł wewnętrzny smutek. Ściskając spory słoik odszedł w tył, wpadł plecami na ścianę i osunął się po niej. Oczy mu się szkliły. Otworzył wek i zaczął dłonią wybierać buraczki. Jadł i płakał, sycąc się tym swojskim smakiem na obczyźnie. Tyle już lat jeździ po świecie, je te obrzydlistwa i szczerzy się głupio. Do Polski wraca tylko uzupełniać zapasy. Ale musi wytrwać, jego programy są coraz popularniejsze, odkąd prowadzi je po angielsku prawa do transmisji kupują stacje na całym świecie. Potem zaczyna się wydawanie jego kulinarnego czasopisma. Musi być cierpliwy. Wyrzucił pusty słoik, który tocząc się przepędzał liczne egzotyczne robaczki. Z twarzą i dłońmi umorusanymi mieszanką łez i buraków, prezenter doszedł na czworaka do swojej walizki. Wyciągnął z niej prostą, dużą szkatułkę. Otworzył ją kodem i spojrzał na zawartość. Numer Nowej Fantastyki z marca dwudziestego piątego roku, który z trudem zdobył w czasie ostatniej wizyty w Polsce. Łzy znowu cisnęły mu się do oczu. Oparł czoło o kant szkatułki. Musi wytrwać. Musi dopełnić obietnicy.

 

*

 

Jestem już kawałek za szkołą, gdy obok przebiega młody chłopak. Potrąca mnie, przez sekundę widzę jego twarz, a na niej strach i zmęczenie. Przez ramię ma przewieszoną pękatą torbę, coś z niej wypada, gdy się zderzamy. Chłopak znika w jednej z uliczek, a ja podnoszę jego zgubę. Niewielka, wydrukowana domowym sposobem gazeta. I nim zdążę przeczytać choćby tytuł, zza pleców słyszę dziesiątki ciężkich, szybkich kroków. Przyciskam gazetę do piersi i odwracam głowę. Z kierunku, z którego przybiegł chłopak pędzi teraz kilku funkcjonariuszy Policji Politycznej. Każdy musi mieć egzoszkielet, inaczej nie daliby rady biec tak szybko w swych ciężkich pancerzach. Hełmy zasłaniają im niemal całe twarze, widoczne są jedynie wygięte w grymasie usta i jednakowe, szerokie podbródki. Czuję na sobie ich spojrzenia. Delikatnie wyciągam palec wskazując drogę.

– Dziękuję, obywatelko – mówi pierwszy, który mnie mija.

– Dziękuję, obywatelko.

– Dziękuję, obywatelko.

– Dziękuję, obywatelko.

Staram się każdemu odkiwnąć głową.

– Obywatelko, dziękuję. – Mija mnie ostatni i znika we wskazanej przeze mnie uliczce. Oczywiście nie tej, którą pobiegł uciekinier, gdyż, jak mawia mój ojciec, w dzisiejszych czasach władza może być zła lub bardzo zła.

 

*

 

Ojciec krząta się po kuchni, chyba czegoś szuka. Ekran na drzwiach lodówki wyraźnie pokazuje, co jest w środku, a on i tak ją otwiera, by tylko popatrzeć. Jem zupę, drugą rękę trzymam pod blatem i staram się utrzymać razem trzęsące się kolana. Nie mogę przestać myśleć o tym, co mam ukryte w plecaku między podręcznikiem do szczęścia i notatkami z tolerancji.

– Król Lew, Król Lew, gdzie się podział Król Lew… – podśpiewuje mój ojciec. Ta durna piosenka towarzyszy mi całe życie i nigdy nie miałam nawet ochoty zapytać, o co w niej chodzi. Dziś mnie nawet nie irytuje. Kończę zupę, dziękuję i uciekam do pokoju. Zamykam szczelnie drzwi i rzucam się na łóżko, otwieram plecak. Powoli wsadzam rękę do środka, jakby coś mogło mnie ugryźć. Zamykam oczy, gdy udaję mi się wymacać moją nową zdobycz wyciągam ją z namaszczeniem i zaczynam oglądać okładkę.

– Nowa Fantastyka… – Nie mogę się powstrzymać, by nie czytać na głos, udaję mi się jednak utrzymać konspiracyjny szept. – Numer piąty na rok dwudziesty piąty. – Czyli najnowszy numer!

Zaczynam wertować gazetkę niewiele większą od dłoni dorosłego mężczyzny, za to zapisaną tak małym druczkiem, że z czasem muszę nałożyć na nos okulary. Opowiadania, wiele, wiele opowiadań autorów ukrytych za najdziwniejszymi pseudonimami. Czy powinnam je przeczytać? Trochę się boję… Mówili o tej gazecie w telewizji. Często mówią. Ale ja nie znam się na polityce, w szkole krzywo patrzą, gdy ktoś się nią interesują. Nie wiem, czym jest to całe „fantastyczne podziemie reakcyjne”. A może „reakcyjne podziemie fantastyczne”? Wkładam gazetę pod łóżko. Dzisiaj jeszcze nie jestem gotowa. Każdy krok na klatce schodowej brzmi teraz jak podkuty bucior politycznego policjanta. Może powinnam zniszczyć moją zdobycz? Chcę, ale nie chcę. Tak samo chcę, ale nie chcę jej przeczytać. Nie śpię w nocy. Wpatruję się w sufit i myślę o zakazanym owocu pod łóżkiem. W końcu wstaję i podchodzę do biurka. W jednej z szuflad mam latarkę. Jakbym trzymała pistolet, którym zaraz strzelę sobie głowę. Przykładam ją do skroni i, po kilku udawanych, ciężkich oddechach, włączam.

– Pffu! – Udaję, że światło rozsadza mi mózg i padam na łóżko.

Już. Nie żyję. Teraz nie muszę się bać. Wyciągam Nową Fantastykę, zarzucam na siebie kołdrę i w świetle latarki czytam do rana.

 

*

 

Do szkoły przychodzę niewyspana, a mimo to mój mózg pracuje na maksymalnych obrotach. Wszystko jest jakieś inne. Kolory nieco wyblakły, jakby nasz świat nie był tak piękny, jak dotąd myślałem. Za to wszystko wokół podsuwa mi wizje i pomysły. Chciałabym coś stworzyć. Być jak ci tajemniczy ludzie, których myśli poznałam ostatniej nocy. W klasie siadam przy swojej ławce i zastanawiam się, jakbym się broniła, gdybym była właśnie w szkole w czasie ataku zombie, gdy wchodzi nauczyciel. A za nim funkcjonariusz PP. Czuję ucisk na wysokości mostka i zimny chłód w dole kręgosłupa.

– Moi drodzy, oficer Jan Kowalski z Wojewódzkiego Biura Policji Politycznej chciałby z wami chwilę porozmawiać.

Oficer wychodzi do przodu, ręce trzyma za plecami, nogi rozstawione szeroko. Wiem, że lustruje nas wzrokiem zza ciemnej osłony na oczy.

– Przykro mi donieść, że w okolicy waszej szkoły odnaleziono komórkę reakcyjnego podziemia fantastycznego.

Po klasie przechodzi cichy szmer.

– Komórka została wczoraj rozbita, kilku kontrrewolucjonistów zbiegło, lecz jesteśmy na ich tropie. Powodem, dla którego dziś tu jestem jest obawa, że wasza szkoła mogła być celem ich działań.

Szepty przechodzą w rozmowy. Policjant się tym nie przejmuję, sam podnosi głos.

– Jeśli zobaczycie, że wasz przyjaciel posiada egzemplarz Nowej Fantastyki, że interesuje się fantastyką, napomni o niej lub będzie pisał fantastyczne opowiadanie, niezwłocznie zgłoście to nauczycielowi, psychologowi szkolnemu bądź dyrekcji! Nie pozwólcie, by wasza szkoła stała się siedliskiem fantastycznych reakcjonistów! – Teraz już niemal krzyczy, wypluwając gęste strużki śliny. – Pamiętajcie, że człowiek nieczytający fantastyki jest mniej awanturujący się! Miejcie oczy z tyłu głowy i nie zapomnijcie, że wróg! Może! Być! Wśród! Was!

Zapada cisza. Oficer wyciera usta dłonią i wraca do swojej stałej pozy.

– Jako dowód sympatii i narzędzie przeciwdziałania szkodliwej propagandzie, Biuro przygotowało upominek dla każdego z was.

Nauczyciel wyciąga spod katedry duży blok gazet.

– Każdy uczeń otrzyma aktualny numer Najnowszej Realistyki. – Policjant chwyta gruby sznurek, jakim przewiązano gazety i rozrywa go bez problemu. – Na mnie już czas, muszę wygłosić pogadankę jeszcze w kilku klasach.

Spogląda jeszcze raz na wszystkich. Patrzy na mnie, jestem pewna że patrzy na mnie.

– Do zobaczenia – mówi grobowym głosem i wychodzi. Znów zaczyna się wrzawa i tylko ja siedzę cicho i nieruchomo.

 

*

 

Mój kotlet stygnie. Przeglądam Najnowszą Realistykę. Opowiadania są durne jak moje koleżanki z liceum. Historia faceta, którego żona choruje, a on przepija wygraną w totolotka i kłamie jej, że opłacił najlepszego lekarza świata ze Szwajcarii, którego potem udaje jego kumpel z wojska, o dziwo ratuje kobietę, ale ta nie wybacza mężowi kłamstwa i się rozwodzą. To jest chyba najlepsze. Jest jeszcze o chłopaku, który przyznaje się rodzicom do homoseksualizmu, a potem wydaje się, że jego matka urodziła się mężczyzną, a on jest adoptowany. O, i jeszcze o odnalezionej po latach mulackiej córce kobiety, której mąż jest rasistą, ale z czasem się zmienia i zaczyna traktować dziecko jak swoje. Kto pisze te brednie? I kto je czyta? Nakład dziesięć milionów!? Co dzisiejsi ludzie mają w głowach, że stać ich tylko na fascynowanie się opowieściami przesiąkniętymi szmirą i tandetą? Odsuwam talerz. Nie jestem głodna. Ojciec siedzi naprzeciwko.

– Dobrze się czujesz? – pyta z troską.

Nie, nie czuję się dobrze. Ale nie powiem mu przecież dlaczego. Jeśli będę miała kłopoty, to nie chcę, żeby był w nie wmieszany. Za to chciałabym z nim porozmawiać. Tylko o czym? Mogę o czymkolwiek, byleby czuć jego opiekę i zainteresowanie.

– Tato… – zaczynam niepewnie. – Kim jest Król Lew?

Wciąga powietrze nosem, a potem uśmiecha się. Nie wiem, czy do mnie, czy do swoich wspomnień.

– Król Lew był świetny. – Kiwa głową. – Najlepszy. Poznałem go osobiście, wiesz? Skopał dupę mi i twojemu wujkowi. Ale to był geniusz, nie mogliśmy się z nim mierzyć. I ta kobieta, która z nim była. Jeśli spotkałem kiedyś prawdziwą damę, to, poza twoją matką, oczywiście, była to właśnie ona. A potem wyjechał do Stanów i pewnie siedzi tam do dziś. Zniknął z dnia na dzień. Ktoś wymyślił wtedy tę piosenkę, którą w kółko śpiewam.

Czekam, czy powie coś więcej, ale on najwyraźniej skończył swoją opowieść.

– No więc? – dopytuję. – Kim był Król Lew?

Robi zdziwioną minę.

– Właśnie ci powiedziałem.

– Nic mi o nim nie powiedziałeś! W czym był taki świetny, czym się zajmował Król Lew?

– A w czym może być świetny Król Lew? – Parska i ubawiony wstaje. – Jesteś mądra, chyba nie muszę ci wszystkiego tłumaczyć.

Wychodzi, zostawiając mnie z zagadką. Szukam potem rozwiązania w internecie i znajduję jakiś film animowany. Czytam opis, na obejrzenie nie ma szans. Gadające zwierzęta są chyba zbyt fantastyczne dla naszej realistycznej władzy. Potem do późna czytam Nową Fantastykę. Kończę szybko i jestem nienasycona. Wpadam na genialny pomysł, wyjmuję z szuflady kartkę, długopis i całkowicie bezpieczna, otoczona kołdrą, zaczynam pisać. Moje własne opowiadanie. Piszę ładnie, nauczycielka mnie chwali, ale teraz to zupełnie co innego. Co mam napisać? Jak mam wymyślić coś fantastycznego? Chyba muszę iść po linii najmniejszego oporu. To mój pierwszy raz, nikt nie będzie na mnie zły, prawda? Oczywiście, że nie, w końcu nikt się nie dowie! Piszę tytuł. „Król lew”. Opowiadanie jest o zwierzętach, które uczą się magii. Nie wiem, jak działa magia, w Nowej Fantastyce była tylko w kilku opowiadaniach, ale koncepcja bardzo mi się podoba. Moje dzieło nie jest długie, ledwie dwie strony, ale zadowolona zasypiam, gdy na dworze zaczyna już świtać.

 

*

 

Znowu nie wyspałam się i znowu tego nie czuję. Czuję strach. Czemu wzięłam moje opowiadanie do szkoły? Jasne, chciałabym się pochwalić, tylko komu? Czy ufam komuś na tyle? Nagle każdy wygląda jak konfident. Stoję pod kamerą na szkolnym korytarzu i mam wrażenie, że obraz z niej leci prosto do czujnych oczu funkcjonariuszy. To bez sensu. Boję się pokazać komuś moje opowiadanie. Po co je w ogóle pisałam? Po szkole idę do domu przybita. Nagle ktoś łapie mnie i wciąga w ciemny zaułek. Jedną ręką zasłania mi usta, drugą wbija w ramie. Uderzam plecami o mur.

– Nie krzycz, nie zrobię ci krzywdy.

Poznaję go. To chłopak, który uciekał przed PP. Kiwam głową, nie zamierzam mieć w nim wroga. Uwalnia moje usta.

– Policja była u was w szkole. Wypytywali cię? Mówiłaś o mnie?

– Nie.

– Na pewno?

– Przysięgam, że nie.

Myśli chwilę. Zaczynam odczuwać ból w ramieniu, za które mnie trzyma.

– Wiem, że zgubiłem coś, gdy na ciebie wpadłem.

– Nową Fantastykę… – odpowiadam cicho.

Robi wielkie oczy.

– A więc jednak. Wzięłaś ją? Czytałaś?

– Mhm.

Wzdycha i przejeżdża ręką po włosach.

– Powinnaś mi ją oddać. Wybacz, ale uważamy, że to zbyt niebezpieczne, by czytały nas nastolatki. Powiedzmy, że to nie nasz target. – Uśmiecha się wymuszenie. – Chłopcy co innego, mniejsza szansa, że się wygadają.

– Czyli naprawdę rozprowadzaliście to u nas w szkole? – pytam zaciekawiona.

– Mieliśmy zaufanych odbiorców. A teraz oddaj NF.

– Nie mam jej przy sobie… – odpowiadam szybko.

Siłą mnie odpycha i dosłownie zrywa ze mnie plecak. Buszuje w nim, nagle przestaje.

Wyciąga dwie, złączone spinaczem kartki.

– O Boże… – szepcze.

Serce zaczyna mi łomotać.

– To nie tak! Proszę, nie czytaj tego! – błagam, ale jego wzrok pochłania tekst z nieludzką prędkością.

Nie staram się mu przeszkodzić. Dociera do mnie, że tego właśnie chciałam, a kto byłby odpowiedniejszy, niż członek fantastycznego podziemia. Czuję jednak coś nowego. Przemożny, przepełniony lękiem wstyd. Kończy po kilku minutach i podnosi na mnie wzrok. Czuję, że jestem cała czerwona.

– Niezłe – wyrokuje, a kamień spada mi z serca. – Lata karmienia Najnowszą Realistyką, Policja Polityczna na każdym kroku, a ty po lekturze jednej NF napisałaś coś takiego? A myśleliśmy, że dla tego pokolenia nie ma większej nadziei.

– Mówisz, jak jakiś dziadek. – Uśmiecham się pod nosem.

– Jestem trochę starszy od ciebie. – Oddaję mi plecak z całą zawartością. – I pamiętam trochę więcej. Dlaczego „Król lew”?

Znowu czerwienieję.

– P-podobno był kiedyś taki film o gadających zwierzątkach… – Jest mi bardzo głupio o tym mówić, uciekam wzrokiem. – A, i mój tata ciągle mówi o tym Królu. Śpiewa o nim taką głupią piosenkę.

Chłopak robi wielkie oczy.

– Czy… znał go? – pyta zdziwiony. – Twój ojciec i Król Lew, znali się?

– Podobno kiedyś się spotkali, zanim wyjechał do Stanów.

Kontrrewolucjonista chodzi przez chwilę w kółko, myśląc intensywnie. W końcu patrzy na mnie.

– Już w tym siedzisz, co?

– Ciałem i duszą – odpowiadam zgodnie z prawdą. Wyciąga do mnie dłoń, ściskam ją.

– Jestem Kordian. Chcesz pójść ze mną?

 

*

 

Kanały nie są najprzyjemniejszym miejscem na ziemi. Zawsze to przeczuwałam, a dzisiaj okazało się, że miałam rację. Staram się niczego nie dotykać, ale dzielnie prę naprzód. Kordian oświetla nam drogę latarką.

– Wiesz, czemu walczymy? – pyta mnie.

– Chyba nie do końca.

– Kiedyś fantastyka była wolna. Książki, filmy, czasopisma… Była wszędzie i każdy mógł ją tworzyć. Potem powstała Federacja Europejska. Przepisy się trochę zaostrzyły, ale bum ekonomiczny zamknął usta wszystkim narzekającym. Jednak fantastom dostało się strasznie. Realistyczna Rewolucja zakładała, że nie można pozwolić ludziom na przemierzanie w wyobraźni fantastycznych światów. Skoro chcą do nich uciekać, to znaczy, że są lepsze od naszego. A jak obywatel ma szanować państwo, które nie stworzyło dla niego najlepszego świata z możliwych? Potem poszło z górki, założenie PP, inwigilacja, niszczenie wszystkiego, co ma związek z fantastyką, cenzura w telewizji i internecie. Nowa Fantastyka była dawniej wspaniałym czasopismem. Mimo nacisków nie chciało zniknąć, było ostatnią taką gazetą w Federacji. Władzę wydały więc rozkaz 66.

– Co takiego? – Nie rozumiem.

– No tak… – strofuje się. – Nie możesz tego znać. Dobra, było tak. Jednego dnia, o jednej porze, funkcjonariusze Policji Politycznej usunęli wszystkich, którzy mieli jakiś związek z pismem. Redakcję, każdego, kto kiedykolwiek coś napisał, użytkowników forum i prenumerujących.

– Zabili ich? – pytam przerażona.

– Ci ludzie zniknęli. Może nie żyją. Ale ja wierzę w coś innego. – Robi długą przerwę. – Że spotkał ich straszniejszy los.

Milczę, boję się nawet zapytać.

– Podobno poddano ich realistycznemu praniu mózgu i teraz piszą i wydają Najnowszą Realistykę.

– O mój Boże! – Zasłaniam usta ręką, tłumiąc krzyk. – Przecież to najgorsze gówno!

Dochodzimy do ślepego zaułka i stajemy pod popękaną ścianą. Kordian patrzy mi w oczy.

– Ta tragedia miała miejsce dwudziestego września dwa tysiące osiemnastego roku. Najstraszniejszy dzień fantastyki w Polsce i całej Federacji. Gdyby ci ludzie mogli o tym wiedzieć wcześniej… – Kręci głową, jego oczy stają się nieobecne. – Choćby kilka lat wcześniej. Pewnie przestaliby z miejsca kupować Nową Fantastykę. I usunęliby wszystkie swoje opowiadania na portalu. Choćby, cholera, brali właśnie udział w jakimś konkursie, usunęliby wszystko i zapomnieliby. Wtedy nie spotkałoby ich to wszystko…

Kładę mu dłoń na ramieniu.

– Ale wtedy nie byłoby Nowej Fantastyki – pocieszam go. – A przecież jest.

Uśmiecha się niepewnie.

– Tak. Kilku, w tym mnie, udało się wyrwać długim łapskom PP. Mamy swoje małe podziemie. I jest jeszcze Ona.

– Ona?

– Za chwilę zrozumiesz.

Puka w ścianę ustalonym kodem, a po kilku sekundach część cegieł odsuwa się w tył, tworząc przejście. Wchodzimy szybko, bo ściana niemal natychmiast wraca na swoje miejsce.

Jesteśmy w malutkim pomieszczeniu, niemal w całości wypełnionym tekturowymi pudłami. Przy niewielkiej konsoli stoi rudzielec w okularach, podnosi na nas wzrok.

– O, Kordian, żyjesz? – pyta zupełnie poważnie. – Słyszałem, że była obława na twoją drukarnię.

– Tak, wszystko przepadło. Na pewno złapali kilku naszych. Ktoś ode mnie tu przychodził?

Rudzielec kręci głową, jego czupryna lata jak oszalała.

– Przykro mi. Kto to? – Niepewnie mi się przygląda.

– Jest spoko. – Kordian staje za mną i kładzie mi ręce na ramionach. – Pisze.

Rudy gwiżdże przeciągle. Natychmiast chcę zaprzeczyć, ale Kordian nie daje mi dojść do słowa.

– Możemy z nią porozmawiać?

– Jasne. Ale musicie poczekać, jest u niej Smakosz. Chyba jedzie do USA.

– O!

Przechodzimy do następnego pomieszczenia. W tym pełno jest komputerowych drukarek. Siadamy na ławeczce koło stalowych drzwi. Niespodziewanie otwierają się i wychodzi z nich niewysoki, nieco otyły człowieczek o przyjacielskiej twarzy. Rozpoznaję go od razu.

– Cześć, Smakosz! – wita się Kordian.

– Pan przecież jest z tego programu! – Nie mogę się powstrzymać. – Jeździ pan po świecie i je te wszystkie pyszności!

Mężczyzna szybko zasłania usta, odbija mu się lekko.

– Jest pan kontrrewolucjonistą? – Robię wielkie oczy.

Uśmiecha się delikatnie.

– To bardziej osobiste, mała. Muszę już iść. – Patrzy na Kordiana. – Od przyszłego miesiąca drukują moją gazetę w Stanach.

– Powodzenia.

Mężczyzna odchodzi.

– Ma ksywkę Smakosz? – dziwię się. – Jak jego gazeta kulinarna? Jest popularna na całym świecie.

– Nie wiem, czy gazeta nosi jego imię, czy odwrotnie. Chodźmy. Albo lepiej, idź sama. Powiedz, że jesteś ode mnie. I pokaż swoje opowiadanie. – Szczerzy zęby, a ja czuję, jak czerwienieją mi policzki.

Niepewnie wchodzę do sporego pomieszczenia. O dziwo jest sypialnią. Przy stoliku, na którym stoją dwie puste filiżanki po kawie, siedzi kobieta. Jest w średnim wieku, ale bardzo ładna, błękitna suknia opina jej zgrabne ciało. Podnosi na mnie jasne oczy.

– Och. Kim jesteś, moje dziecko?

Podchodzę powoli i kłaniam się.

– Kordian powiedział, żebym się z panią spotkała. Mam opowiadanie! – Zaczynam nerwowo grzebać w plecaku i podaję jej pogniecione już nieco kartki. Patrzy zdziwiona i czyta kawałek. Uśmiecha się.

– A więc piszesz? To wspaniale, że ktoś jeszcze ma odwagę. Może chciałabyś pisać dla mnie?

Otwieram usta i pozostaję z tą głupią miną przez dobre kilka sekund.

– Pani jest szefową Nowej Fantastyki? – pytam w końcu. – Czy…?

Chichocze.

– Dziecko, ja jestem Nowa Fantastyką.

Mrugam szybko.

– Co?

Jej chichot nie jest wymuszony, a i tak cały czas wydaję mi się bardzo smutna. Wstaje, jest niesamowicie wysoka.

– Jestem duszą Nowej Fantastyki. Jak coś, co z założenia ma dotykać ludzkich dusz, nie miałoby mnie własnej?

– Wszystko ma swoją duszę? – Nie wiem czemu, ale wierzę jej. Może dlatego, że bardzo chcę wierzyć. – Gazety, książki filmy?

Zaczyna chodzić po pokoju bez jasnego celu. Jest zwiewna i powabna, przyciąga mój wzrok i serce.

– Tylko z duszami gazet można się porozumieć – wyjaśnia. – Książki czy filmy żyją za krótko. Ich istnienie jest jak wylanie wiadra wody. Duży plusk, a potem nic. Ich dusze są jak głuchoniemi ślepcy, budzą u mnie tylko żal. My natomiast – mówi i staje przede mną, nasze spojrzenia spotykają się – jesteśmy jak nieustannie kapiące krople. Żyjemy na bieżąco, ewoluujemy. Jesteśmy wśród ludzi i zmieniamy się, gdy zachodzi potrzeba. Rozumiesz, dziecko?

Kiwam głową, gdy wraca na swój fotel. Przed chwilą była wyniosła i majestatyczna, teraz znów wydaję się zmęczona i smutna.

– Kiedyś było nas wielu. – Spuszcza wzrok. – Ale nasze istnienie wyszło na jaw. Staliśmy się celem Policji Politycznej. Jesteśmy, oczywiście, zbyt fantastyczni dla realistycznej władzy. Moi przyjaciele ginęli i znikali bez wieści. Aż w końcu zostało nas troję. Mi udało się ukrywać przez długi czas, Smakosz był w czasie obław za granicą…

– Smakosz jest duszą gazety kulinarnej? – Nie udaję mi się zachować tego pytania dla siebie. – To wyjaśnia, czemu zawsze jestem głodna, gdy go widzę.

– A Król Lew przeniósł się wtedy do Stanów.

Zatyka mnie. Dowiedziałam się właśnie czegoś o Królu, czegoś bardzo ważnego, a mam tylko więcej pytań niż przedtem.

– Czemu sama nie uciekniesz z Federacji? Skoro im się udało…

Przymyka oczy i wzdycha ciężko.

– Możemy istnieć tylko tam, gdzie jesteśmy wydawani. Król Lew miał mały nakład i słabą sprzedaż, postanowiono dać sobie spokój z rodzimym rynkiem i przenieść się za ocean. Podobno odniósł tam sukces, ale to tylko plotki. Wiesz, jak od powstania Federacji utrudniony jest kontakt ze Stanami, cenzura nie śpi. Smakosz obiecał mi kiedyś, że odnajdzie Króla. Dlatego pracuje jak szalony, stara się, by jego gazetę wydawano gdzie się da, żeby mógł zaistnieć w tych miejscach i robić swój program. Budował swoją popularność, aż ostatnio dostał propozycję wydawniczą w USA. Być może Król Lew tam jest. I może mi pomóc.

Z niewielkiego sekretarzyka wyciąga plik kartek.

– Prawa do Nowej Fantastyki. Uciekłam z nimi dwudziestego września. Jeśli dostanie je Król Lew i, jeśli jest tak bogaty, jak mówią, może zacznie wydawać mnie w Stanach. A wtedy będę bezpieczna. Wielu ludzi poświęca się, by mnie chronić. By moja iskra nie zgasła. Nie mogę odwdzięczyć się im inaczej, jak żyjąc.

Jej opowieść jest tak smutna, że boli mnie serce. Wszystko tu jest smutne. To, że ludzie muszą narażać życie, by ich pasja nie umarła. Że trzeba ukrywać się przed złymi spojrzeniami. Chciałabym im pomóc. Ale co ja mogę?

– A Smakosz, on nie może pani wydać? – pytam. – Skoro już będzie w Stanach…

– To nie takie proste. – Szybko odpowiada. – To, że przyzwolili na wydanie czegoś z Federacji i tak jest sporym sukcesem, nie pozwolą mu na więcej. Poza tym jest biedny jak mysz kościelna. Wszystko zabierają mu miejscowi wydawcy na całym świecie, podpisuje bardzo nieopłacalne umowy, żeby nie mogli mu odmówić. Widzę, że chcesz dobrze, dziecko, ale nie myśl tyle. Wszystko się jakoś ułoży. Jeśli chcesz pomóc…

Kiwa z przekonaniem głową.

– To napisz coś więcej. – Uśmiechnięta unosi moje opowiadanie. – Tym walcz z naszą smutną, realistyczną rzeczywistością.

 

*

 

Gdy wychodzę z pokoju Nowej Fantastyki jestem zadziwiona i zmieszana, smutno-szczęśliwa z domieszkami lęku i nadziei. Dopiero po kilku sekundach zauważam, że Kordian siedzi przygarbiony, ze spuszczoną głową.

– Coś się stało? – pytam zaniepokojona, pochylając się nad nim.

– Przyszły wieści od naszych fantastycznych szpiegów. – Nie podnosi nawet głowy. – PP zna moją tożsamość. Dla podziemia będę teraz tylko ciężarem. Dla mnie to koniec.

Nie wiem, co powiedzieć. Nie wiem, czy w ogóle jestem w stanie go pocieszyć. Milczymy przez chwilę.

– Co teraz zrobisz?

– Samobójcza misja – odpowiada natychmiast, a mnie zatyka.

Podnosi się szybko, aż muszę odskoczyć. Jest radosny, jakby jego smutek przed chwilą był udawany. Przez sekundę liczę, ze tylko mnie nabierał.

– Zamach na dręczyciela narodu! – Rozwiewa moje nadzieje. – Wiesz już wszystko, prawda? To posłuchaj tego! W redakcji Najnowszej Realistyki mieszka jej dusza. Uwierzysz? Jedyna, jakiej władza pozwala żyć. Wielu moich przyjaciół chciało się jej pozbyć. Może ja dopełnię ich dzieła? Nie mam zamiaru gnić w kryjówce jak szczur!

Chyba liczył, że się rozweselę jego entuzjazmem. Ja jednak tylko patrzę na niego zmartwiona.

– Wróć. Będę na ciebie czekać – zapewniam. Sztuczny uśmiech znika z jego twarzy. Pojawia się szczery, smutny.

– Najwyżej… Opisz to w fantastyczny sposób, dobrze?

 

*

 

Na najwyższym piętrze najwyższego wieżowca w mieście Król Lew z dumą patrzył na powieszony na ścianie, oszklony egzemplarz swojego magazynu. Jubileuszowy numer z okazji siedmiolecia istnienia na amerykańskim rynku. Na początku było ciężko, fakt. Ale wykorzystał swoje talenty, zdobył pieniądze, wykupił tytuł i z gazety dla wąskiego grona odbiorców zrobił ekskluzywny miesięcznik dla panów. Oczywiście wciąż wiele miejsca poświęcano pierwotnemu tematowi, ale to tylko dodawało blichtru całości. Tylko ten tytuł… po polsku brzmiał lepiej. Król lew często tęsknił za starym krajem.

W drzwiach pysznego apartamentu stanęła służąca w fantazyjnym stroju francuskiej pokojówki.

– Jakiś człowiek chce się z panem widzieć.

Król nie spojrzał na nią.

– Nie teraz… Kiedy indziej. – Złapała go dziwna nostalgia.

– Kazał coś panu dać.

– Taaak? Co? – spytał bez entuzjazmu.

Pokojów spojrzała na trzymaną gazetę.

-Noła fantastika. – Spróbowała odczytać.

Król był przy niej w dwóch susach, wyrywał egzemplarz.

– Niemożliwe… – Ręce tak mu drżały, że okładka stała się nieczytelna. – Wołaj go!

Dziewczyna wyszła. Tysiące myśli biło się w królewskiej głowie. Próbował właśnie je uspokoić szklaneczką whiskey, gdy drzwi z impetem otworzył Smakosz.

– Królu! – wydarł się, jakby dzieliła ich przepaść, a nie kilka metrów, czy, z uwagi na kraj spotkania, jardów.

– Smakosz… – Król odstawił szklankę. – Jak Bóg na niebie Smakosz!

Najpierw obaj padli sobie w ramiona, potem Król padł po solidnym sierpowym.

– Za te wszystkie lata dostatniego życia. – Smakosz otrzepał obolałą dłoń.

Metaliczny smak wypełnił usta Króla, ale on uśmiechnął się i podniósł.

– Wiedziałem, że żyjesz. Ale uznałem, że bezpieczniej będzie się nie kontaktować. Ale czy to… – Zaciska mocniej dłoń na Nowej Fantastyce. – Czy to znaczy, że ona też…?

– Tak. Nigdy nie uciekła z Polski i nigdy nie pozwoliła przestać się wydawać. To dla ciebie. Smakosz wyjął z przewieszonej przez ramię torby plik kartek i wcisnął Królowi. – Podpisz, daj w łapę komu trzeba, żeby przybił pieczątki i zaczynasz wydawać Nową Fantastykę. A ona – Pstryknął palcami – jak sen jaki złoty pojawi się tu, cała i zdrowa!

Król przejrzał dokumenty.

– Jak to? Ja mam wydawać? Mówisz poważnie?

– Na brak funduszy chyba nie narzekasz? – Ostentacyjnie spojrzał na wiszący na ścianie jubileuszowy numer King of Tricks – Contract Bridge Magazine, z okładką stylizowaną na pikową siódemkę.

Uśmiech rozgościł się niepewnie na królewskiej twarzy.

– Dobra. Dobra, dobra, dobra. W końcu musimy sobie pomagać, nie? Tylko jak ja mam to zacząć? Nastroje realistyczne rosną na sile, skąd ja wezmę od ręki dobre i pewne teksty?

Ręka Smakosza znowu buszuje w torbie.

– Na początek spróbuj z tym.

Król dostał dwa zestawy mocno podniszczonych kartek, każdy spięty spinaczem innego koloru.

– O! – Uśmiechnął się. – Kojarzę, grałem kiedyś z takimi dwoma, może rodzina… Nowa Fantastyka była świetną partnerką…

A potem jego wzrok padł na tytuły. „Kordian” i…

– To o mnie? – Zrobił wielkie oczy.

Śmiech Smakosza był krótki i donośny.

– Chciaaaaałbyś! Kto by pisał o tobie, gdy tu chodzi o Nową Fantastykę!

 

Koniec

Komentarze

Przeczytałam z przyjemnością. Miałam tylko nadzieję, że Król Lew okaże się zdrajcą, pracującym w Najnowszej Realistyce… Ale i tak jest dobrze :)

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Książki czy filmy żyją za krótko. Ich istnienie jest jak wylanie wiadra wody. Duży plusk, a potem nic.

Dziecko, no co Ty… Książki żyją za krótko? Filmy żyją za krótko? Kto jeszcze pamięta tytuły czasopism z lat 30? A “Przeminęło z wiatrem” widział pewnie każdy. O książkach w ogóle lepiej nie wspominać, bo abstrahując od Biblii, mamy jeszcze choćby Iliadę, dramaty Sofoklesa i tak dalej. Nie wiem, co chciałeś tymi słowami powiedzieć, ale przemyśl raz jeszcze.

 

Całość, jeśli nie miała być lekko ironicznym tekstem, to chyba Ci się nie udała. Moim zdaniem.

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

“Nowej Fantastyce” dosłodziłeś, że hej. Wydawca i redakcja powinni poczuć się zobowiązanymi do ufundowania popiersia z marmuru. Ostatnie, jedyne, nieugięcie na posterunku i te pe… Ale, wiesz, nawet mi się to spodobało. Za to wizja przyszłości… ło jeżu kolczasty, to się może przyśnić, bo dość podobnie może kiedyś być…

Podobało się. Fakt, nieco ulepkowate, ale za to te przedmioty w szkole… I zabawa z Królem zacna.

Mam nadzieję, że podobnie jednak nie będzie. A jakby co, to do którego roku mamy czas? ;-)

towarzyszy mi cały życie

Literówka.

Na najwyższym piętrz najwyższego wieżowca

Tu też.

Powodzenia w konkursie.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za komentarze. Emelkali, gdy tylko ten fragment przyszedł mi do głowy, od razu uznałem, że jest niesmaczny :) Nawet chciałem go zmienić, ale ponieważ całe opowiadanie to na swój sposób jeden wielki dowcip i nic nie miało być poważne, uznałem, że może podroczę się trochę i zobaczę, jak mocne słowa się na mnie posypią.

 

Adamie, przejrzałeś mnie. A ja nawet wcisnąłem tego Króla, żeby opowiadanie nie nazywało się “Nowa Fantastyka”, chyba już za głośno machałbym językiem przy tym podlizywaniu się :)

 

Literówki poprawione, dziękuję!

Niezły pomysł, opowiadanie też niczego sobie i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie masa usterek, które skutecznie zepsuły mi całą przyjemność czytania. :-(

 

Na­bi­ja so­lid­ny kawał kur­cza­ka i wkła­da sobie do ust. – Na co nabija?

 

Ledwo mówił i zręcz­nym ję­zy­kiem po­wstrzy­mał klu­skę przed uciecz­ką ust. – Dokąd chciały uciec usta? ;-)

 

Mimo to oczy po­szły mu w słup z za­chwy­tu nad sma­kiem na­po­ju. – Oczy nie mogą pójść w słup, natomiast można postawić oczy w słup.

 

Re­ży­ser otarł skrom­ną łzę wzru­sze­nia nad kunsz­tem tego czło­wie­ka. – Wolałabym: Re­ży­ser otarł łzę, wzru­szony kunsz­tem tego czło­wie­ka.

 

Od­wie­dzie­cie mnie do ho­te­lu? – Literówka.

 

Numer Nowej Fan­ta­sty­ki z marca dwu­dzie­ste­go pią­te­go roku, który zdo­był w tru­dach w cza­sie ostat­niej wi­zy­ty w Pol­sce.Numer Nowej Fan­ta­sty­ki z marca dwu­dzie­ste­go pią­te­go roku, który z trudem zdo­był w cza­sie ostat­niej wi­zy­ty w Pol­sce.

 

Łzy znowu ci­snę­ły mu się na oczy.Łzy znowu ci­snę­ły mu się do oczu.

 

Z kie­run­ku, z któ­re­go przy­biegł chło­pak pe­dzie teraz kilku funk­cjo­na­riu­szy Po­li­cji Po­li­tycz­nej.

Pewnie miało być: …pę­dzi teraz kilku funk­cjo­na­riu­szy

 

Hełmy za­sła­nia­ją im całe twa­rze poza wy­gię­ty­mi w gry­ma­sie usta­mi i jed­na­ko­wy­mi, sze­ro­ki­mi pod­bród­ka­mi. – Jak to możliwe, że całe twarze funkcjonariuszy są poza ustami i podbródkami? ;-)

 

…znika we wska­za­nej prze­ze mnie ulicz­ce. Oczy­wi­ście nie tej, do któ­rej po­biegł ucie­ki­nier…Oczy­wi­ście nie w tej, któ­rą po­biegł ucie­ki­nier

 

W kla­sie sia­dam do swo­jej ławki i za­sta­na­wiam się… – Jak siada się do ławki?

 

Ofi­cer wy­cho­dzi do przo­du, ręce ma sple­cio­ne za ple­ca­mi… – Skoro ma ręce za plecami, to skąd wiadomo, że splecione? ;-)

 

Ktoś wy­my­ślił wtedy pio­sen­kę, którą w kółko śpie­wam.Ktoś wy­my­ślił wtedy pio­sen­kę, którą w kółko śpie­wam.

 

Szu­kam potem roz­wią­za­nia w in­ter­ne­cie i znaj­du­ję jakiś film ani­mo­wa­ny. Szu­kam potem roz­wią­za­nia w In­ter­ne­cie i znaj­du­ję jakiś film ani­mo­wa­ny.

 

…wyj­mu­ję z szu­fla­dy kart­kę, dłu­go­pis i w cał­ko­wi­tym bez­pie­czeń­stwie– …wyj­mu­ję z szu­fla­dy kart­kę, dłu­go­pis i cał­ko­wi­cie bez­pie­czna

 

Chyba muszę iść po naj­mniej­szej linii oporu.Chyba muszę iść po linii naj­mniej­szego oporu.

To nie linia ma być najmniejsza, a opór.

 

Od­da­ję mi ple­cak z całą za­war­to­ścią. – Literówka.

 

Ta tra­ge­dia miała miej­sce dwu­dzie­ste­go wrze­śnia dwu­ty­sięcz­ne­go osiem­na­ste­go roku. Ta tra­ge­dia miała miej­sce dwu­dzie­ste­go wrze­śnia dwa tysiące osiem­na­ste­go roku.

 

O dziwo jest sy­pial­nią Przy sto­li­ku, na któ­rym stoją dwie puste fi­li­żan­ki po kawie… – Co jest sypialnią Przy stoliku?

 

Po­dob­no zro­bił tam suk­ces, ale to tylko plot­ki. –Sukcesów się nie robi, sukcesy się odnosi.

 

Wy­cią­ga plik kar­tek z nie­wiel­kie­go se­kre­ta­rzy­ka. – Kartki były z sekretarzyka? Nie z papieru? ;-)

 

Sma­kosz trze­pał obo­la­łą dło­nią. – Co trzepał Smakosz? ;-)

 

…jak sen jako złoty po­ja­wi się tu, cała i zdro­wa! – …jak sen jaki złoty, po­ja­wi się tu, cała i zdro­wa!

 

Osten­ta­cyj­nie spoj­rzał na wi­szą­cy na ścia­ny ju­bi­le­uszo­wy numer King of Tricks… – Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, Regulatorzy, wszystko poprawione :)

W mordę jeża, dobre – świetnie odwołuje się do najnowszej historii rodzimej i realiów, tfu tfu, literackich reżimu! ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

To klep bibliotekę! A ja się biorę za czytanie ;)

No właśnie – jak się podoba, to czemu nie klika w bibliotekę, a? ; )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka