- Opowiadanie: ambroziak - Znaki

Znaki

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Znaki

1.

 

Biegła. Panował półmrok: ciemny korytarz rozświetlały punktowe blaski. Zanurzone po cholewy buty rozchlapywały cuchnącą breję. „Kurwa, kupiłam je przedwczoraj!” Złapała się na tym, że bardziej niepokoi ją los nieszczęsnego obuwia, niż wiszący nad głową tasak. „Kurwa, rzeźnicki tasak do ćwiartowania półtusz wołowych!” Dostrzegła morderczy przedmiot w dłoni napastnika, nim pokazała plecy i rzuciła się do panicznej ucieczki. Wcześniej próbowała wyszarpnąć z kabury rewolwer. Nawet się udało… Drżące ze strachu palce nieprecyzyjnie ujęły rękojeść: nowiutki remington pogrążył się w odmęcie ścieku. Nie było czasu szukać, brzydziła się grzebać w brei. Uciekała. Tasak wisiał chyba nad głową: czuła szybki, ciepły oddech na karku, słyszała chlupot drugiej pary butów. Przyspieszyła. Miała znakomity czas na setkę: zawsze wygrywała policyjne olimpiady. Obcy chlupot jakby się nieco oddalił, nie słyszała chrapliwego oddechu. Korytarz ścieku skręcał pod kątem prostym. Minęła zakręt, światło wczesnego brzasku poraziło przywykłe do półmroku oczy. Od wyjścia, od ocalenia, dzieliło ją kilkadziesiąt metrów. Mięśnie łydek napięły się jak gumka w majtkach. Blask świtu zmętniał: na horyzoncie wyrosła zwalista sylwetka, uzbrojona w rzeźnicki topór. „Kurwa, drugi…? Z takim samym tasakiem? Bliźniak…?” Próbowała wytracić impet, ale powalane gównem podeszwy sunęły po śliskiej nawierzchni. Zapanowała nad rozpędzonym ciałem, odchyliła tułów, tasak śmignął centymetr od czoła, tnąc satynę żakietu pomiędzy jabłuszkami drobniutkich piersi. „Kurwa, kupiłam go w zeszłym tygodniu!” Stanęła bokiem: próbowała powstrzymać emocje, trzeźwo ocenić całą sytuację. Pierwszy przybliżał się z każdą chwilą, drugi unosił rękę do ponownego ciosu. „Nie rozciągną moich flaków po kanale. Z innymi kobietami poszło łatwo. Nie wiedzą – na kogo trafili!” W zeszłym roku przywiozła złoty medal z policyjnych zawodów Muay Thai. Za pierwszy cel obrała sobie tego przed wyjściem: jeżeli go powali, temu drugiemu ucieknie. Ugięła nogę w kolanie, ściągając stopę do frontalnego kopnięcia. Nim wystrzeliła w kierunku szerokiego torsu, dostrzegła ramię oplatające gardziel draba. Druga, wyprostowana ręka ściskała w dłoni potężną dziewiątkę, wycelowaną prosto pomiędzy czarne węgielki jej oczu. „Padnij!” Posłuszna komendzie, zaryła twarzą w szambo. Zalane gównem uszy pochwyciły huk kilku wystrzałów. Echo tłukło się po ścianach wąskich korytarzy, zwielokrotniając odgłosy. Bieżnik prawego buta ugodził poniżej krzyża; lewy trep pogrążył głowę w fekaliach. Wynurzyła twarz ze śmierdzącej kipieli, rękawem upapranego żakietu przetarła mokre powieki. Dwa ciała leżały bezwładnie w ścieku, splecione braterskim uściskiem. Z pleców jednego draba dymiło kilka świeżych otworów, w głowie drugiego tkwił tasak rzeźnicki, zatopiony po obuch. Czego oczy nie widziały, dopowiedziała wyobraźnia: Arni, schowany za torsem zbira, pociągnął kilka razy za spust; pierwszy napastnik parł ciągle do przodu, niesiony siłą bezwładu; cios przeznaczony dla niej, rozpłatał głowę drugiego sukinsyna. Arni ujął ją pod rękę i dźwignął. Satynowy żakiecik ociekał i cuchnął. Umorusaną twarz skrywały strąki posklejanych włosów. Czuła się głupio i niezręcznie. „Nie wyglądasz najlepiej.” Tyle tylko powiedział Arni. Nic więcej nie dodał: nadęty dupek kreował się na gentelmana.

 

Zamknęła sprawę braci Martinez – słynną sprawę bliźniaków. Powinna czuć się dumna. „Taaa, dumna… Z czego…?!” Zgubiła nową spluwę, spanikowała, utaplała się w gównie, zniszczyła żakiet i buty, zbłaźniła się, ocalił ją Arni… wyszła na idiotkę. Nienawidziła Arnolda i Wydziału Siódmego. Znowu musi z nimi pracować. „Kurwa!” Kopnęła ze złością uchylne drzwi, opatrzone krzykliwym napisem: „Siódmy Wydział Kryminalny”.

 

2.

 

Biegła. Prawie biegła… Szła bardzo szybko, spuściła oczy, wlepiła wzrok w podłogę. Myślała jak struś: ona ich nie widzi, oni jej nie widzą. Pomyłka: gwizdy, chrząknięcia, pomruki. Robiła wrażenie. Znowu się wystroiła jak świąteczna choinka. Kręciła tyłkiem. Jedynie Arni dźwignął się z krzesła; wyrósł przed drzwiami do kantorku Bena.

 

– Brawo! Jestem pod wrażeniem… Ostatnio nieco gorzej wyglądałaś.

– Dupek! – odcięła się krótko, zrobiła zwrot, próbując wyminąć barczystą sylwetkę.

– Dobra! Żartowałem. Zawsze jesteś piękna. „Z gównem ci do twarzy.” – Ugryzł się w język. Ostatnie dorzucił w myśli.

– Przepraszam. – Tym razem manewr się udał: obeszła Arniego, nacisnęła klamkę… 

 

– Monica Kozlovsky! Nooo! Miło gościć w naszych skromnych progach. Rok bodaj cię nie widziałem. Z okładem. Jeszcze chyba wypiękniałaś…?

– Ben, daruj sobie… Witaj! Przysłali, więc jestem. Bierzmy się do roboty!

– Robota nie zając… A, pracujemy w parach. Wiesz o tym. Daję ci Arnolda.

– Jestem solistką. Nie znoszę pracy zespołowej. Też o tym wiesz!

– Z singlami bywa krucho. Gdybym ostatnio nie posłał za tobą Arniego…

– Stare dzieje. Nie powtórzy się…

– Monica Kozlovsky, wybitna specjalistka od seryjnych zabójców kobiet. Same sukcesy. Sto na sto. Brawo! Góra cię ceni, ja cię cenię, ale JA tutaj dowodzę. A u mnie – pracujemy w parach. Nie podoba ci się Arnold…? Proszę… – Ben pociągnął łańcuszek rolety, wskazując drugą ręką postacie za szybą. – Do wyboru, do koloru…

– Dobrze. Stoi na twoim. Może być Arni. – Niechętnym wzrokiem omiotła bezmyślne twarze. Dobrze znała ludzi Bena. W jej skali ocen nie wypadali pomyślnie: „Kretyn na kretynie. Jedyny Arni błyszczy geniuszem, przewyższającym odrobinę inteligencję dżdżownicy”

 

3.

 

– Dobrze to ogarniam…? Jakby co, popraw… – Monika wyciągnęła palec w kierunku trójwymiarowych obrazków, wyświetlanych z holograficznego rzutnika.

– Jasne! Dwaj… – Arni rozparł się wygodnie w fotelu, zaplatając ręce na brzuchu.

– Sześć kobiet, sześć ciał. Przyczyna zgonu: wykrwawienie. Znajdowane w ciemnych

zaułkach. Facet je tutaj… Zaraz! Właśnie…! Skąd wiemy, że to mężczyzna?

– Analiza materiału bilooologiczneeego – westchnął znudzony Arnold, przeciągle ziewając.

– A, był materiał biologiczny? Do tego jeszcze nie doszłam. Dobra! Lecimy dalej… Facet je przywozi i wykrwawia na miejscu. Żadna kobieta nie była mieszkanką okolicy, nie uczyła się tutaj, nie pracowała, nie miała znajomych, i tym podobne… Jakimś impulsem, jakimś sposobem, morderca gasi latarnie i blokuje kamery szerokokątne. Co mówi Ratusz? Pytaliście…?

– Ratusz mówi, że to system… że coś się zwaliło w systemie. Może ktoś coś zwalił? Teraz wszyscy zwalają na system, a systemy się walą. Nie pogadasz z żywym człowiekiem. Pracują nad tym…

– Brak frazy szczególnej. Schemat zbrodni ten sam, nie powtarzają się jednak inne prawidłowości. Przypadkowe miejsca, przypadkowe ofiary… Nic…? Przepuściliście to przez algorytm? Program nic nie znalazł? Numery ulic, pierwsze litery imion ofiar…

– Do dupy te komputery! Jak człowiek sam na co nie wpadnie… Teraz mamy nawet kwantowy. Pierwszy w jednostce, wyobraź sobie. Najpierw coś nawet program wyłapał… Jakąś prawidłowość… Potem we łbie mu się pokićkało.

– Wykrwawia… Dwie dziurki w tętnicy szyjnej. Wampir…?! Kurwa, litości, tylko nie te bzdury! Nikt chyba nie wierzy w wampiry…? Co na to Montgomery?

– Nasz nieoceniony anatomopatolog napisał, że nie wyklucza wampira. Masz to w jego raporcie.

– Arni, ciebie pytam. W mordę! Wiesz, ile zajmie mi czasu, nim przebiję się przez te papiery…? Kolejna kobieta może zginać.

– Mówię… nie wyklucza. Czego mnie się czepiasz?! Sama go zapytaj.

 

4.

 

– Wampir…?! Kurwa, Montgomery, wierzysz w to?! Mamy dwudziesty pierwszy wiek, człowiek postawił stopę na Marsie… – Monica podniosła głos. Pukała się w czoło. Żywo gestykulowała, machając zgrabnymi witkami.

– Wierzę, nie wierzę… trzymam się faktów. – Ekscytacja kobiety nie zbiła z tropu fachowca. – Wykrwawienie, dwa otwory w tętnicy szyjnej, odpowiadające odciskowi zębów… kłów… znaczy się… trójek ludzkich. Ślina… ludzka ślina… materiał biologiczny. 

– Co z tą śliną…?

– Anomalie genetyczne.

– Anoma… Montgomery, kurwa, gadaj po ludzku! Co z tymi genami?

– Taaa… Po ludzku. Prosto, czyli… Powiem może tak… Gen to fragment DNA, kodujący konkretne białko. Genów mamy masę. Niektóre produkują białka, niektóre nie, najczęściej występują w parach, nieraz solo. Ten facet ma popaprane geny produkujące hemoglobinę i białko transportujące żelazo.

– Więc…

– Hemoglobina to czerwony barwnik krwi, nasycony żelazem, rozwożący tlen po organizmie.

– Co z tego wynika?

– Niedobór żelaza i hemoglobiny. Sukinsyn potrzebuje żelaza… potrzebuje krwi.

– Nie było w bazie nikogo z identycznym materiałem genetycznym?

– Nikogo… Spryciarz: nigdy nie miał kłopotów z prawem. Poczekaj! To jeszcze nie koniec… Skurwiel ma wyciszone geny produkujące białka antyoksydacyjne. Bomba, co…?!

– Antyoks… Montgomery, proszę cię…!

– Dobra, chodzi o wolne rodniki… przechwytujące je białka, konkretnie. Słyszałaś…?

– Mam taki krem przeciwrodnikowy, żeby się skóra nie niszczyła – brzmiało to dumnie, twarz Monici jaśniała.

– Właśnie! Jesteśmy blisko… Rodniki tworzą się na przykład w skórze, na skutek działania promieni słonecznych. Gdyby nie było cząsteczek przeciwrodnikowych, spłonęlibyśmy w słońcu.

– Widziałam to w kinie: te płonące wampiry.

– Dokładnie! Ale jest coś jeszcze… Rodniki wydłużają życie. Taki golec na przykład, wegetujący w norach i nie zmiatający rodników, żyje dziesięć razy dłużej od innych gryzoni, chociaż może zabić go światło. Coś za coś. Ten facet może żyć i tysiąc lat. Wszystko pasuje do legend o wampirach… jak ulał.

– Jasne! Musimy szukać bladego, cherlawego (pewnie ma anemię), aktywnego jedynie po zmroku. Proste…

– Niedotlenienie może paradoksalnie prowadzić do nadmiernego rozrostu mięśni. Rodniki działają dobrze na muskuły. Wampiry dysponowały ponoć nadludzką siłą. Nie szedłbym tym tropem. Nie w dzisiejszych czasach… Mamy samoopalacze, kremy z filtrami UV…

– Kurwa, i bądź tutaj mądry, człowieku!

 

5.

 

Oboje wiedzieli, że to się tak skończy. Miała być kolacja przy świecach, lampka szampana, miały być stare winyle. Ani słowa o pracy. Należała się im chwila wytchnienia. Wylądowali w łóżku. Gdy już było po wszystkim, Arni leżał na plecach z zamkniętymi oczami, Monica ciasno oplotła go smukłym ramieniem.

 

– Arni, śpisz, kochanie? 

 

(Cisza)

 

Obmacała wolną dłonią nocną szafeczkę. Pilot leżał na swoim miejscu. Przycisnęła czerwony guziczek: pokój utonął w błękitnej poświacie, ściany odbiły senny głos narratora.

 

– Arni, śpisz…?

– No…!

– Wiesz, zastanawia mnie ten facet.

– Aaa, to takie sztuczki… Każdy może się tego nauczyć. On to na koniec pokazuje. Oglądałem ten program.

– Nie, ja nie o tym… – Znowu porwała z szafeczki pilota; wyłączyła tym razem telewizor. – Mówię o tym… wampirze.

– Mieliśmy dzisiaj nie gadać o robocie.

– Po dwunastej jest. Jutro jest.

– Nooo…

– Może przecież nachlać się tej posoki, skoro potrzebuje, a ciało zniszczyć w utylizatorze. Po cholerę to robi?! Po co zostawia te znaki, te zwłoki…?

– Pewnie to już ostatni wampir. No, tak myślę… Ostatni. Gęby nie ma do kogo otworzyć… znaczy się… do takiego, jak on, otworzyć… Żyje z tysiąc lat, życie mu się nudzi. Może chce, byśmy go złapali, usmażyli na krześle elektrycznym, i po wszystkim. I koniec. I wiesz, i tak sobie myślę, że to pewnie nudno: żyć kilkaset lat.

 

6.

 

Olśniło ją! Zbiegła po schodach, trzasnęła furtką, dopadła samochodu. Ruszyła. Pędziła setką w kierunku alei Osiemnastej. Było w miarę pusto. Noc nad miastem tonęła w poświacie ulicznych latarni. Chwilę wcześniej zadzwoniła do Arnolda. Kazała mu pakować się do auta i cisnąć.

 

Nie potrafiła walnąć drzwiami i zapomnieć o sprawie. Taka już jej natura. Dzisiaj wróciła z roboty, zaparzyła kawę, napełniła kieliszek winem i wyszła na taras. Próbowała wniknąć w psychikę mordercy. Zwłoki znajdowano, mniej więcej, co miesiąc. Sześć trupów – sześć miesięcy. Jeżeli to jeszcze nie koniec, kolejne nieszczęście powinno się wkrótce wydarzyć. Kiedy?! Zbrodnie nie powtarzały się w konkretnych odstępach czasu. Komputer nie znalazł prawidłowości pomiędzy datami. Przypadkowe…? Gdyby przewidzieć datę, można by ocalić przynajmniej jedno życie. Spojrzała w gwiazdy. Widok bezmiaru niebieskich punkcików wprowadzał ją w stan euforii. Dzisiejszej nocy świeciły wyjątkowo blado: łysina księżyca pozbawiała je blasku. „Wampiry powinny chyba szaleć przy pełni księżyca? Gówno prawda! Tragedie rozgrywały się w trzeciej kwadrze. W trzeciej kwadrze…?” Wróciła do pokoju i usiadła przed komputerem. Setny raz trzepała kalendarium zdarzeń. I to właśnie wtedy ją olśniło! Olśnił ją księżyc w pełni… Data pełni jest przecież ruchoma: nie przypada na konkretny dzień każdego miesiąca. Ciała znajdowano w innych dniach miesiąca, ale data każdego zdarzenia różniła się o dobę. Program to wyłapał, ale potem mu się pokićkało. „Do dupy te komputery! Jak człowiek sam na co nie wpadnie…” Przypomniała sobie słowa Arnolda. Jasne! Maszyna nie myśli, maszyna liczy. A ona myśli i teraz widzi to jasno: pierwsza tragedia rozegrała się w szóstą noc po pełni, druga – w piątą, i tak dalej… Jeżeli więc wampir ma zamiar wypić siódmą ofiarę, zrobi to dzisiejszej nocy – podczas pełni. Pewne! „Kurwa, co mi z tego… skoro i tak nie wiem, gdzie zaatakuje! Fuck! (…) Fuck! Myśleć, myśleć, myśleć…” Pięć ciał znaleziono w alejach oznaczonych numerami, jedno – na ulicy Wysokiej, czyli opatrzonej tradycyjną nazwą. Program nie przypisał numerom ulic kolejności liter w alfabecie, a i ta Wysoka strasznie tutaj mąci. Monica przykleiła wzrok do klawiatury. Liczyła… Jest! Numery ulic odpowiadają kolejności liter na klawiaturze komputera. „Do dupy te komputery!” Pięć ulic, pięć zbrodni, układa się w sekwencję: SLAWE. „Czyżby błędnie zapisana nazwę niewolnika? Może chodzi mu o to, że jest niewolnikiem czasu, sytuacji…? Nie, nie: to do dupy. I ta Wysoka coś tutaj nie pasi…” Klawiatura rozsypała się jej przed oczami. Przeniosła wzrok na ścianę, pociągnęła solidny łyk wina. Sięgnęła po pilota: zakręcił się stary winyl, z głośnika popłynęły tony operowej arii. Kolejne olśnienie: alt jest przecież wysoki. Najwyższy głos w chórze męskim, głos chłopca, głos kastrata. Alto znaczy po włosku wysoki. Wysoka – to Alt na klawiaturze. Proste! Drugie w kolejności ciało znaleziono w alei Dziewiętnastej, czyli na literze L. Trzecie – na ulicy Wysokiej, na Alcie. Wiedziała, co daje połączenie Alt i L – znała polski, jej przodkowie podpisywali się przecież: KOZŁOWSKI. Miała więc już pięć liter, sześć znaków: SŁAWE. Brakowało jedynie siódmego – ostatniego elementu układanki. Jeżeli jest w tym jakikolwiek sens, chodzi o zdrobnienie słowiańskiego imienia: SŁAWEK. Ostatni znak to litera K, osiemnasta na klawiaturze komputera, aleja Osiemnasta.  

 

7.

 

Była tu pierwsza, ale kryty pickup Arnolda nadjechał po chwili. Stała w cieniu jakiegoś posępnego budynku, kilkadziesiąt metrów od swojego jeepa. Arni dostrzegł jej samochód i zaparkował tuż za nim. Przekroczyła krąg światła latarni i przywołała partnera machaniem ręki.

 

– Porąbało cię, czy co? Chciałem się kiedyś wyspać. – Arnold nie wydawał się zachwycony.

– Stul pysk! Ciszej! Szykujemy się na wampira. – Złapała się na tym, że sama krzyczy; przyłożyła palec do ust. „Pełny profesjonalizm, kurwa! Nie ma co…” – dodała w myśli.

– A, no to co innego… – wyszeptał Arni.

– Myślałeś, że chcica mnie dopadła i dzwonię po pogotowie?

– Wszystkiego można się po tobie spodziewać. Skąd wiesz, że dzisiaj tu będzie?

– Mam swoje źródła informacji.

– A plan masz jakiś?

– Mam taki plan, że nie ma żadnego planu.

– Jak z czasem?

– Jakieś dwadzieścia minut. Umierały około dwunastej. Było w raporcie…

– Dobra, improwizujemy… Zostań na wabia, a ja się rozejrzę, zaczaję.

– Jak ostatnio? Wpadniesz w ostatniej chwili…? Dobrze, że nie taplamy się w gównie.

– W ostatniej, nieostatniej… Żyjesz! Efekt się liczy. Mam rację…?

– Ciiiszej… Niech będzie, że masz. Zjeżdżaj…

 

Arni rozpłynął się w mroku, Monica sterczała pod latarnią. Odkąd zezwolili mediom na te triki podprogowe, statystyczny Brown gapi się w ekran pół nocy; ulice pustoszeją. „Kurwa, tak samo, jak wtedy.” Arnold się wtedy rozglądał, zaczajał, a ona tkwiła w gównie po kostki. Deja vu. Właśnie: deja vu! Ślęcząc w cuchnącym kanale, odniosła wrażenie, że już to kiedyś przeżyła. I to nie postać Martineza, sunąca sennie w półmroku, sprowokowała atak paniki – to deja vu! A teraz – to samo. „Spokojnie, spokojnie, spokojnie… Głęboki wdech, powolny wydech, i tak dziesięć razy.” Opanowała roztrzęsione nerwy. Sięgnęła do kieszeni po telefon. „O co biega, kurwa, z tym Sławkiem?” Nim wypadła z mieszkania, wystukała jeszcze na klawiaturze frazę: „slawek wampir”. Jakieś hasło ukazało się jako pierwsze na karcie wyszukiwarki. Kliknęła, przeleciała pobieżnie wzrokiem, zabrakło czasu na wnikliwą lekturę. Teraz czytała uważnie… „Fuck!” Przeskoczyła na kartę kontaktową. Przydusiła palcem ikonę z głupkowato ucieszoną facjatą Bena:

 

– Wiem, która godzina. (…) Gówno mnie to obchodzi! Bokserki na dupcię i zapierdalasz. Widzimy się na Osiemnastej. Ben, to jest czerwony alarm! Funkcjonariusz w niebezpieczeństwie!

 

Zastygło w bezruchu łożysko kamery. Zgasły latarnie. Zamarło serce kobiety.

 

8.

 

Szła wolno, stąpając twardo po płytkach chodnika. Nie bała się. Była spokojna, opanowana. Prawa dłoń ściskała pewnie rękojeść zgrabnego remingtona. Okna budynków rozściełały niebieskawą poświatę ekranów. Widziała, jak Arni wyciąga bezwładne ciało z krytej paki czarnego pickupa. Teraz przyklęka, układa dziewczynę na kolanie, odgarnia wełniste pukle gęstych włosów, głaszcze dłonią łabędzią szyję.

 

– No to żeś się, kurwa, doigrał, Arni – Monica mówiła wyraźnie i spokojnie, bez złości, dobitnie artykułując każde słowo.

– Specjalistka od seryjnych zabójców kobiet. Ech, baby, baby… – seplenił Arnold, z trudem mijając szablaste kły długaśnym jęzorem. – Te znaki zostawiłem specjalnie dla ciebie. Tylko ty mogłaś je odczytać. Gratulacje! Doceniłem twoją inteligencję. Powinnaś mi podziękować…

– Kat ci podziękuje kilkoma tysiącami woltów. Zostaw ją. Zbieramy się. Rzucam kajdanki… Wpakuj grzecznie w nie swoje łapki.

– Grozisz mi tym straszakiem? Taka piękna, taka mądra… Powinnaś się dokształcić… Musisz wiedzieć, że na wampiry to ołów nie działa.

– Przekonamy się…?

– Monica, ach, Monica… Zostaw te głupstwa. Przemienię cię! Pierwszy raz spotykam kobietę, z którą chciałbym przebrnąć przez kolejne tysiąclecie. Chodź… – Ułożył na chodniku ciało uśpionej dziewczyny, ruszył wolno w kierunku wybranki, odległość niebezpiecznie malała. – Posmakuję twojej krwi, ty posmakujesz mojej. 

– Tego posmakuj, skurwielu. – Słowa zlały się z hukiem wystrzału.

– Suka! – Arnold jęknął i przyłożył dłonie do brzucha (chodziło o małą dziurkę). Bolało. Bolało jakoś dziwnie, paląco, nie tak, jak zwykle (obrywał dziesiątki razy).

– Boli? Musi boleć. Wiesz: wczorajszy wieczór był potwornie nudny… Postanowiłam pobawić się chwilkę. Mój ostatni były lubił majsterkować. Złota rączka. Zapomniał wiertarki. Użyłam najcieńszego wiertełka. Ubytek w kuli zaplombowałam chromem. Nadążasz…? To taki metal, który produkuje dużo rodników. Jak samopoczucie…?

 

Nie była pewna, czy Arni usłyszał pytanie. Milczał. Opuścił ręce. Przez wielką dziurę w brzuchu dostrzegła śpiącą na chodniku dziewczynę. Stał jeszcze chwilę, nim runął ciężko na jezdnię.

 

9.

 

Nareszcie pojawił się Ben. Pędził na złamanie karku, piszczały opony, ledwie wyhamował przed czarnym pickupem. Wyskoczył ze spluwą w garści.

 

– Monica, co tu się dzieje?

– Co się dzieje? Nic się nie dzieje, kurwa. Arni nie żyje. Wampirem był.

– Pieprzysz!

– Takie fakty…

– Ja pierdolę! Nawywijało się. (…) Jak na to wpadłaś?

– Fajka masz? Rzuciłam pół roku temu.

– Jasne, jasne!

– Słuchasz…? Coś ci opowiem…

 

Niebieskawa poświata snuła się po Osiemnastej. Dobiegł ich daleki jazgot klaksonu. Odległa muzyka drgała w lepkim powietrzu dusznej nocy. Przysiedli na krawężniku. Monica streściła historię swoich żmudnych dociekań.

 

– A ten Sl… Sla… Sła… no, to słowiańskie imię… to pseudo Arnolda?

– Gdzie…?! Arnold Schwarzkopf, stara austriacka familia.

– Więc…?

– Kojarzysz takiego człowieka: Slavomir Antolack?

– Ha, mój ulubiony pisarz! A, i ten kasowy film: „Nie tu”… Scenariusz był chyba jego?

– Ja wiele go nie czytałam. Nieważne. W Polsce piszą jego imię przez Ł i W, a nazwisko bez C przed K. On publikuje w takim piśmie… po naszemu brzmi to: „Nowa Fantastyka”.

– Słyszałem. Od kilku miesięcy mamy wersję anglojęzyczną. Ktoś kupił licencję. Nazwisko Antolack przyciąga.

– Więc ten Antolack wrzucił kilka dni temu na Forum Nowej Fantastyki takiego posta… O, tutaj…

– Nie znam polskiego.

– Jasne. Tłumaczę: „Rodzinka się zrzuciła. Dostałem na urodziny ten najnowszy cud techniki, komputer kwantowy. Szybko śmiga, ale pieprzy się jak każdy. Znowu jakiś matoł wpisał w kombinację polskich znaków porąbane skróty. Jak zwykle, coś się sypie na kombinacji Alt i L. Tylko wtedy, gdy piszę bardzo szybko i zdrabniam moje imię. Wczoraj rzeźbiłem drabla dla sąsiadki. Ciągle przybiega do nas jakiś obcy pies i sra pod jej oknem. W drablu kiciuś sąsiadki zżera sukinsyna. Podpisałem utworek serdecznie, zdrobnieniem. Posypał się tekst. Ekran – to gasł, to jarzył dziwnym światłem. Pociemniała cała okolica. Pokój raz się kurczył, raz rozdymał. Po chwili wszystko wróciło do normy. Rano budzi mnie żałosny skowyt. Wyglądam przez okno: upasiony kocur rozszarpuje jakiegoś szczeniaka. Kwanty tworzą nasz świat, naszą rzeczywistość. Kwanty są niebezpieczne!” (…) – Muszę cię o coś spytać, Ben…  

– Nie bardzo to wszystko ogarniam. Nie wiem, do czego zmierzasz, ale wal…

– Miewasz deja vu?

– Zdarza się.

– Często?

– Nie wiem: jak to jest często, jak rzadko. Nie pójdę przecież z tym do psychiatry.

– No to inaczej… Masz wspomnienia?

– Proszę…?

– No, ludzie się żenią, wychodzą za mąż, przystępują do pierwszej komunii… potem to pamiętają, wspominają. Wspominasz coś, co wydarzyło się przed sprawą bliźniaków Martinez?

– Ja…? No…

– Ben, kim my jesteśmy? (…) Dziwne pytanie…? (…) Dzisiaj pojawił się w sieci najnowszy numer Nowej Fantastyki. Nasza wersja będzie pewnie dopiero jutro. Jest opowiadanie Antolacka. Posłuchaj: „Biegła. Panował półmrok: ciemny korytarz rozświetlały punktowe…”

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Brawo Ambroziaku. Bardzo zgrabne opowiadanko i do tego z nutką humoru, co sobie cenię:) Ciekawa fabuła i kreacja bohaterów.  Lubię takie kryminalne zagadki:) Dla mnie właściwie to bardziej kryminał niż horror. Podoba mi się też twój sposób wykorzystania NF, choć przyznam szczerze, że w pewnym momencie zaczęłam już wątpić , że do niej nawiążesz… Długo, długo nic aż tu nagle…  Moim skromnych zdaniem opowiadanie jedno z lepszych:) Masz ode mnie piąteczkę.

 

Ponadto kilka rzeczy mi się rzuciło w oczy:

Nie było czasu szukać, brzydziła się grzebać w breji. – Nie było czasu szukać, brzydziła się grzebać w brei.

 

W zeszłym roku przywiozła złoty medal z policyjnych zawodów muay thai. – W zeszłym roku przywiozła złoty medal z policyjnych zawodów Muay Thai.

 

Po cholerę to robi?! Poco zostawia te znaki, te zwłoki…? – Po cholerę to robi?! Po co zostawia te znaki, te zwłoki…?

 

Jak człowiek sam na co nie wpadnie… – Jak człowiek sam na coś nie wpadnie…

 

Ja wiele go nie czytałam. Nie ważne. – Ja wiele go nie czytałam. Nieważne.

 

Miejscami wkradły ci się jakieś niepotrzebne entery i zdania się rozjeżdżają, np.:

„Nie pogadasz z żywym człowiekiem. Pracują

nad tym…”,

 

„Przepuściliście to przez

algorytm? Program nic nie znalazł? Numery ulic, pierwsze litery imion ofiar…”,

 

Pzdr:)

 

 

Każdy koniec daje szansę na nowy początek...

No, no, panie Antolack, jestem pod wrażeniem. Już myślałem, iż popełnił pan niezły, ale przewidywalny thriller kryminalny, narracyjnie nieco zbyt rozedrgany i chaotyczny. A tu taka siurpryza.

Literackie twory kreatywnej myśli, uosobione i ożywione przez komputer, mieszający za mocno w kwantowej strukturze czasoprzestrzeni, zyskują samoświadomość i wpadają na ślad swego twórcy – Sławomira… Znakomicie, po prostu. Do tej pory myślałem, że tekst pana Jacka jest mym faworytem, ale teraz…

Pozdrawiam!

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Chyba naczytałam/ naoglądałam się za dużo o wampirach, bo od początku wiedziałam, że to Arni. Szkoda chłopa…

Ale zakończenie wynagrodziło mi przewidywalność wampira :)

Dobre. Podobało się.

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Wiwi, dziękuję serdecznie za ocenę i wyłapanie niedoróbek. Literówki i ortografia – poprawione. Entry to jakoś przy kopiowaniu wskoczyły. Dziwne! Wcześniej tego nie było. Muszę jednak sczytywać tekst po publikacji na portalu. “Jak człowiek sam na co nie wpadnie” – zabieg celowy. Cecha mowy Arniego. Powtarza się dwa razy w tekście. Zostawiłem.

Wiwi, bardzo się cieszę, że opowiadanko przypadło Ci do gustu.  

Thargone, generalnie staram się nadawać opowiadaniom właśnie taką dynamikę. Staram się też “sprzedawać” jakieś oryginalne pomysły futurystyczne, ubierając je w atrakcyjne rozwiązania fabularne. To pierwsze opowiadanie na tym portalu – w moim ulubionym stylu. Cieszę się niezmiernie, że Ci się podobało.

Emelkali, najważniejsze, że Ci się podobało.

Ponieważ, zgodnie z kanonem sztuki, mordercą musi być znana czytelnikowi postać, nie mogłem dobrze ukryć winy Arniego. Limit znaków. Gdybym miał możliwość wprowadzenia większej liczby postaci, sprawa nie byłby tak prosta. Nic to jednak nie szkodzi, gdyż sednem zagadki i tak nie była przecież osoba mordercy.

Nie zachwyciło mnie, Ambroziaku. :-(

Nie mogę powiedzieć, że lektura była przykrością, ale muszę wyznać, że przyjemność skutecznie zepsuły mi, m.in.: rynsztokowy język bohaterki i osobliwe kreowanie jej postaci, przewidywalność zdarzeń, obecność wampira. Opowiadanie, moim zdaniem, nie wyróżnia się niczym oryginalnym, niczym, o czym bym już nie czytała na tym portalu. Jest też sporo usterek.

Zabiłeś mnie ilością wielokropków!

 

…sły­sza­ła chlu­pot dru­giej pary butów. – Wolałabym: …słyszała, jak druga para butów, z chlupotem rozpryskuje breję.

Moim zdaniem buty nie chlupotały, chlupotała breja.

 

Mię­śnie łydek spię­ły się jak gumki w majt­kach. – Jak spina się gumka w majtkach? W moich gumka jest dość elastyczna, jednak nie pozwala majtkom opaść. ;-)

 

Na­cisk pra­we­go buta po­czu­ła po­ni­żej linii krzy­ża; lewy po­grą­żył jej głowę w fe­ka­liach. – Skąd wiedziała, który był prawy, a który lewy? ;-)

 

Wy­nu­rzy­ła twarz ze śmier­dzą­cej ki­pie­li – Wolałabym: Wy­nu­rzy­ła twarz ze śmier­dzą­cej mazi

Gówienka musiałyby być dość wzburzone, by można było mówić o kipieli. ;-)

 

Arni ujął ją pod pachę i dźwi­gnął do góry. – Czy mógł dźwignąć ją do dołu? ;-)

Może: Arni ujął ją pod pachę/ pachy/ pod ramię i dźwi­gnął. Lub: Arni ujął ją pod pachę/ pachy/ pod ramię i dźwignął, pomagając się podnieść.

 

Znowu się ze­stro­iła jak świą­tecz­na cho­in­ka.Znowu się wy­stro­iła jak świą­tecz­na cho­in­ka.

Za SJP: zestroić – 1. «złączyć coś z czymś w harmonijną całość» 2. «nastroić instrumenty tak, aby razem dobrze brzmiały»

 

Dorze znała ludzi Bena. – Literówka.

 

Żywo ge­sty­ku­lo­wa­ła, ma­cha­jąc zgrab­ny­mi wit­ka­mi. – Jak dla mnie, brzmi koszmarnie.

 

Ciała znaj­do­wa­no w in­nych dniach mie­sią­ca, ale data każ­de­go zda­rze­nia była o jedną dobę krót­sza. – Data nie bywa ani krótsza, ani dłuższa. Krótszy lub dłuższy może być okres dzielący daty.

Może: Ciała znaj­do­wa­no w in­nych dniach mie­sią­ca, ale każ­de kolejne zdarzenie/ zabójstwo, miało miejsce o jedną dobę wcześniej.

 

Ko­lej­ne olśnie­nie: alt jest prze­cież wy­so­ki. – Nieprawda. Alt jest najniższym głosem kobiecym, nie licząc kontraltu. Najwyższy jest sopran.

 

…kil­ka­dzie­siąt me­trów od swo­je­go Jeepa. – …kil­ka­dzie­siąt me­trów od swo­je­go jeepa.

Nazwy samochodów piszemy mała literą.

 

Ogar­nę­ła roz­trzę­sio­ne nerwy. – Wolałabym: Opanowała roz­trzę­sio­ne nerwy.

 

„O co biega, kurwa, z tym Sław­kiem?” Nim wy­bie­gła z miesz­ka­nia… – Powtórzenie.

 

Mo­ni­ca mó­wi­ła wy­raź­nie i spo­koj­nie, bez zło­ści, do­bit­nie ar­ty­ku­łu­jąc każde jedno słowo.

Mo­ni­ca mó­wi­ła wy­raź­nie i spo­koj­nie, bez zło­ści, do­bit­nie ar­ty­ku­łu­jąc każde słowo.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dla mnie opowiadanie jest całkiem, całkiem… Podobało mi się. Tylko Arni skojarzył mi się od razu z jednym z policjantów z “13 posterunku” i ciężko było mi się wyzbyć patrzenia na niego przez ten pryzmat;) he he Cały czas miałam jego obraz przed oczami:) 

Zastanawia mnie tylko jedna rzecz, a mianowicie jak to możliwe, że cytuję: “Zalane gównem uszy pochwyciły huk kilku wystrzałów” ??? ;)

Nigdy nie mów nigdy!

Umęczyłem się powtórzeniami z samego początku:

Próbowała– ding, próbowała – ding 2x, próbowała…  nokaut – Bonus dla Pana: Kurwa x 16

:)

Tasak wisiał chyba nad głową: czuła szybki, ciepły oddech na karku, słyszała chlupot drugiej pary butów.

Czyli pomimo opóru smrodliwego powietrza, poświstującego w uszach, do receptorów ciepła na rozchełstanej szyi dotarł cieplutki oddech doganiacza? 

Fajtłapa nie zdążył użyć tasaka, mimo niemal stykania wargami z bielutką, apetyczną szyjką (nie mylić).

Poza opowieścią, najbardziej fascynujące jest to, że majtki Regulatorów nie opadają mimo braku napięcia w gumce. Może, przychodzi do głowy, zbyt się denerwują, by spiąć się, jak, nie daj boże, przysłowiowy  oryginał  :)

 

 

 

Pan Wysokiego Domu

Jaki brak napięcia, proszę Pana?! Toż napisałam, że gumka jest należycie elastyczna, dzięki czemu sempiterna z przyległościami jest należycie obleczona i nie spina się, choć czasem potrafi się wypiąć. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Drodzy Regulatorzy, gumka, by działać musi, poniekąd, czasami spiąć się :)

A nie być “należycie elastyczna”  – bo to cecha raczej niegumkowa, wręcz. 

;)

 

 

 

Pan Wysokiego Domu

Proszę Pana, czy my aby mówimy o tych samych gumkach? Czy Panu nie marzy się czasem samospinająca się gumka pod napięciem? ;)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie zadzierałbym ze  spinaczami od tego zbira Samo… :) Ale skoro…

W tej sytuacji, znikam, a Ty, Regulatorzy,  radź sobie z pantalonami na wysokości kolan, skoro takaś odważna… 

;D

Pan Wysokiego Domu

A Ty, Panie, dbaj o swoje ineksprymable. Idzie zima, przydadzą się. ;D

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ha, mam cię! Nikt z kraju, gdzie żal popsować gniazdo bocianie, nie zna tego słowa!

Jam, poza łasicą, wyjątkiem :) Mój wujek Gogol’e, psioczył wdziewając, ilekroć przychodziła pani Zima.

 

Pan Wysokiego Domu

To prawda, rzadko noszon jest teraz łaszek ów, za niemęski uchodzący, są faceci wolący rajtuzy. ;)

 

Ambroziak nas przeklnie.

Drugi w kolejce stoi pan B. :-(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Na tym kończmy zatem, z serdecznym przeproszeniem dla Pana Ambroziaka. 

Choć jeśli  ów należy do skrytego bractwa: Podpachowych Rajtuzowych Podciągaczy , nic nas nie uchroni przed przeklenstwem…

Pan Wysokiego Domu

Podobało mi się, chociaż też już zdążyłam zwątpić w tę NF. Szczególnie przypadł mi do gustu pomysł z zaszyfrowaniem Sławka.

Rodniki wydłużają życie.

Tu pojechałeś.

Nie rozumiem, jakim cudem system nie wykrył, że morderstwa dzieli ten sam okres (długość cyklu księżycowego minus jeden). Przecież to najprostszy rytm, jaki można wykombinować!

Babska logika rządzi!

Po imprezie jestem. Na weselu byłem.

 

Finkla, do niedawna były przesłanki, że rodniki sprzyjają starzeniu się organizmu. Z aktualnego stanu badań wynika, że prawdopodobnie właśnie przedłużają życie.

 

Pan, serdeczne dzięki za odwiedziny i komentarz.

 

Regulatorzy, ewentualnymi poprawkami zajmę się jutro, bo dzisiaj to łeb mi pęka. Do jednej sprawy muszę jednak odnieść się na gorąco… Możesz mnie ganić za usterki, ale absolutnie nie zgadzam się z tym, że w opowiadaniu nie było nic odkrywczego. Pomysł jest całkowicie oryginalny, co wyłapał bodaj Thargone w jednym z wcześniejszych komentarzy. Kto wskaże mi film lub pozycję z literatury, gdzie komputer kwantowy kreuje rzeczywistość, temu stawiam duże piwo. Kod też jest całkowicie oryginalny, wymyślony na potrzeby tego opowiadania. Zawsze stawiam geniusz przed rzemiosłem. Rzemiosła można się wyuczyć, warsztat można doskonalić, ale zdolność myślenia abstrakcyjnego przynosimy sobie na świat. 

Katka, Ciebie przegapiłem, sorry! Dziękuję za komentarz. Ponieważ uszy były zalane tym gównem, dlatego mogły ledwie pochwycić huki wystrzałów.

A, Regulatorzy, jeszcze jedno, bo to najważniejsze dla logiki kodu: alt to najwyższy głos męski (niemieckie “Alt”, włoskie “alto” – wysoki).  

Pracuje na tym świecie kilka komputerów kwantowych, ale wpływu ich na świat realny nie zauważono. Tyle od racjonalisty.

Teraz od fantasty. Mocny pomysł z tym zwrotnym oddziaływaniem.

Racjonalista: Na jakiego diabła Arni zostawiał tropy, wiodące do niego? Chciał umrzeć z ręki Moniki? Znał ją przecież, wiedział, że nie popuści.

Fantasta: Tęsknota ostatniego wampira za towarzyszką dalszego życia – ładny, ludzki odruch nieludzkiego stwora.

Racjonalista: Anglojęzyczna wersja NF? Uhah hah ha!… Chwyt autopromocyjny…

Fantasta: o, jak by to fajnie było, NF o światowym zasięgu…

Racjonalista: Eee tam, z takim opowiadaniem…

Fantasta: No, nareszcie coś niekiepskiego poczytałem!

Chlupot drugiej pary butów – to tak, jak stukot obcasów. Mi się podoba. Zostawiam.

 

Gumka w majtkach wywołała żywą dyskusję. Panie, dzięki za obronę gumki. Znakomicie pasuje do rynsztokowej narracji. Zostawiam.

 

Prawy, lewy pozwolił mi uniknąć powtórzeń: jeden, drugi. Mogła sobie wyobrazić, kiedy gniecie ją prawy, a kiedy lewy. Zostawiam.

 

Kipiel znakomicie wprowadza w klimat dramatu, rozgrywającego się w ścieku, a tym samym daje wyobrażenie panującego tam zamieszania. Zostawiam.

 

 

Prawy i lewy – też mnie zastanowiło, jak to kobitka odróżniła. Problem powtórzeń rozwiązuje pierwszy i drugi.

Edit: Albo tak: poczuła nacisk buta […]. Kolejny krok (przewracającego się) napastnika pogrążył […].

Babska logika rządzi!

“Ale się zestroiła!” Powszechne w mowie potocznej. Pasuje mi do sylwetki bohaterki. Zostawiam.

 

Witka też mi pasuje do sylwetki bohaterki i rynsztokowej narracji. “Gdzie mi tu macha temy witkamy?!” 

 

O alcie wyżej pisałem. Melomanka, miłośniczka opery, poliglotka – musiała wiedzieć, że alt to najwyższy głos męski i że słowo pochodzi od literalnie tłumaczonego – wysoki. Prosta w obyciu, ale bystra i inteligentna – taka miała być bohaterka.

 

Reszta – do poprawki. Serdeczne dzięki, Regulatorzy! 

 

 

Finklo, mogę się zgodzić, że program powinien wyłapać ten kod. Nie wyłapał. Pewnie programista – gamoń. Nic z tym nie zrobię, bo na tym opiera się koncepcja kodu.

Ech, tych butów bym się nie czepiał… Ja tam na przykład byłbym w stanie sobie wyobrazić – kiedy depczą mnie prawym, kiedy lewym.

Kurcze, brak tutaj powiadomienia o nowym poście, wchodzącym w trakcie pisania. 

Adaś, fantasto, serdeczne dzięki. Rozbroiłeś mnie. Wiesz: lubię mocną literaturę, szybką akcję. To opowiadanie – to prawdziwy JA. “Smyczek” pisałem, tak troszeczkę, wbrew sobie.

:-) Zastanów się, czy nie masz podwójnej osobowości – “Smyczek” też był dobry.

 

Ambroziaku, mnie się podobało: chaos, szybka akcja, pomysł autorem kreującym rzeczywistość. Też czekałam na NF, ale warto było, angielska wersja – hoho :) Przyjemny tekst, poproszę więcej w tym stylu.

Adam, mam nadzieję, że to nie klasyczne rozdwojenie jaźni. “Nie pójdę przecież z tym do psychiatry.”

 

Rooms, ucieszyłaś mnie! Miałem nadzieję, że to opowiadanie się spodoba. Że spodoba się kobietom i mężczyznom. Kobietom – za charakterystykę postaci głównej bohaterki, mężczyznom – za akcję. Prosisz o więcej w tym stylu… To mnie krzepi, bo widzę, że na portalu najwięszym uznaniem cieszy się taka “grzeczna” literatura. Do tej pory – opowiadanko nie podobało się jedynie Naszej Kochanej Regulatrzy.  

Akurat ja należę do osób, które lubią flaki i zakrętasy, choć przyznam szczerze, że przeklinać toby mniej mogła ta Twoja główna bohaterka.:) Czy taka silna była? Zdziwiło mnie, że doświadczona policjantka trzęsącymi rękami wyjmuje broń z kabury, toż to na tym polega szkolenie, żeby takie rzeczy były odruchowe… Ale daj więcej, daj :)

Jakby mniej przeklinała – nie byłaby sobą.

Spanikowała – i dlatego wstyd jej było jak cholera.

Przecież wiedziałeś, Ambroziaku, że jestem prostą kurą domową. Komputery są dla mnie tworami magicznymi, nie znam się na nich zupełnie i pewnie nigdy nie poznam. A już na komputerach kwantowych – czekaj tatka latka. Nie mam o nich żadnego pojęcia i pewnie tak pozostanie do końca świata. Dla mnie jest ważne, by komputer był sprawny i działał bez zarzutu. W licznych filmach i pozycjach literatury, bohaterowie korzystali z komputerów. Co te urządzenia potrafiły, prawdopodobnie umknęło mojej uwadze.

No cóż – rzemiosła żadnego już się nie wyuczę, warsztatu nie udoskonalę, a zdolności myślenia abstrakcyjnego najwidoczniej nie było po drodze, kiedy przychodziłam na ten świat. :-(

 

To jest Twoje opowiadanie i wyłącznie od Ciebie zależy jakich słów i sformułowań użyjesz, by, według Twoich wyobrażeń, prezentowało się ono najlepiej.

Wszystkie moje uwagi, to tylko i wyłącznie propozycje i sugestie. Będzie mi miło, jeśli zechcesz skorzystać choćby z jednej, ale zrozumiem, jeśli pozostaniesz przy własnych zdaniach/ pomysłach. To Ty decydujesz o kształcie swojego opowiadania.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Och, Regulatorzy, skorzystałem z wielu Twoich trafnych sugestii. Jeżeli którąś odrzuciłem – umotywowałem to solidnie. Wiemy – o co chodzi. Trafnie to ujęłaś… Gdybym w czambuł akceptował wszystkie Twoje propozycje, opowiadanie byłoby może nadal moje, ale w Twoim stylu. 

Odbieram Cię jako kobietę wrażliwą i subtelną, więc wcale się nie dziwię, że ta ilość wulgaryzmów odebrała Ci przyjemność lektury. Ale takie miało właśnie być to opowiadanko… z założenia.

Wybacz mi śmiałość, ale nie mogę zgodzić się z jeszcze jednym Twoim stwierdzeniem; chodzi o przewidywalność… Zwróć, proszę, uwagę, że stosuję tutaj pewien trik fabularny: daję czytelnikowi łatwą zdobycz w postaci osoby mordercy (niech się cieszy ze swoich zdolności dedukcyjnych), ale całą zagadkę kryminalną opieram na zupełnie czym innym.  

Przeczytałam.

Pomysł interesujący. I NF wykorzystana należycie ; )

 

Nie przekonał mnie za to zbytnio ten cały proces myślowy (fragment, w którym Monika przy winie dokonuje kilku super-odkryć na raz, których komputer nie potrafił). Podobnie jak Finkla dziwię się, że komputer nie skojarzył odstępów między morderstwami z księżycem.

Generalnie czytało się bez bólu, chociaż przyznam, że Twój styl mi trochę nie podchodzi. Ale, jak zawsze, wszystkim nie dogodzisz…

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ambroziaku, pozwalam sobie raz jeszcze odnieść się do wiadomych fragmentów, albowiem twierdzisz, że solidnie umotywowałeś powody, dla których nie zgadzasz się ze mną. Mnie te powody nie wydają się solidne, ale to wcale nie znaczy, że skłaniam Cię do zmiany przekonań.

Moje są podkreślenia w cytowanych zdaniach.

 

„Chlupot drugiej pary butów – to tak, jak stukot obcasów. Mi się podoba. Zostawiam”. – No tak, to jest uzasadnienie i w zasadzie nie podlega dyskusji.

Zgadzam się, obcasy stukają, ale nadal twierdzę, że chlupotać może breja, nie buty. Nawet jeśli breja dostanie się do butów, chlupotać będzie breja w butach, nie buty.

 

„Gumka w majtkach wywołała żywą dyskusję. Panie, dzięki za obronę gumki. Znakomicie pasuje do rynsztokowej narracji. Zostawiam”. – To jasne, masz prawo, ale muszę ponownie zapytać, bo nadal nie rozumiem: Co wspólnego z gumkami w majtkach, mają spinające się mięśnie łydek i co w Twoim zdaniu, Twoim zdaniem, znakomicie pasuje do rynsztokowej narracji?

 

„Prawy, lewy pozwolił mi uniknąć powtórzeń: jeden, drugi. Mogła sobie wyobrazić, kiedy gniecie ją prawy, a kiedy lewy. Zostawiam”. – Wygoda Autora i przypuszczenie co do możliwości wyobraźni bohaterki, są, jakby na to nie patrzeć, argumentem nie do obalenia.

 

„Kipiel znakomicie wprowadza w klimat dramatu, rozgrywającego się w ścieku, a tym samym daje wyobrażenie panującego tam zamieszania. Zostawiam”. – Skoro takie jest wyobrażenie Autora o klimacie dramatu, który rozgrywa się w ścieku…

Moja wyobraźnia, najwidoczniej ułomna, pewnie dostrzegłaby kipiel dopiero wtedy, gdyby zamieszanie i dramat miały miejsce pod Niagarą.

 

“Ale się zestroiła!” Powszechne w mowie potocznej. Pasuje mi do sylwetki bohaterki. Zostawiam”.

Być może powiedzenie zestroić się, jest gdzieś używane, ale zetknęłam się z nim po raz pierwszy. Nigdy nie słyszałam, by ktoś zestroił choinkę, ani by ktoś zestroił się jak choinka. W ogóle nie słyszałam, by ktoś, kto się ubrał, zestroił się. I nadal uważam, że brzmi to fatalnie, tym bardziej, że zestrojenie się, rozumiem zupełnie inaczej.

To co uchodzi w mowie potocznej, nie zawsze dobrze brzmi w tekście, szczególnie gdy mówi to narrator.

 

„Witka też mi pasuje do sylwetki bohaterki i rynsztokowej narracji. “Gdzie mi tu macha temy witkamy?!” – To nie jest dobry przykład. Witki są wyrażeniem slangowym, ale nie rynsztokowym. Misiek, owszem, był prostacki i chamski, ale nie posługiwał się językiem rynsztokowym.

Powtórzę: To co uchodzi w mowie potocznej, gwarze środowiskowej, np. młodzieżowej, nie zawsze dobrze brzmi w tekście, szczególnie gdy mówi to narrator.

 

„A, Regulatorzy, jeszcze jedno, bo to najważniejsze dla logiki kodu: alt to najwyższy głos męski (niemieckie “Alt”, włoskie “alto” – wysoki)”. – Włoskiego nie znam, niemieckiego też prawie nie, ale wiem, że niemieckie alt, znaczy stary. Natomiast wysoki, to po niemiecku hoch.

Istnieje podział na głosy męskie i kobiece. Pomijam głosy dziecięce i kastratów. Z tego co wiem, alt jest najniższym głosem kobiecym, albowiem głosy męskie, nie wdając się w szczegóły, to: bas, baryton i tenor. I jeśli nawet jakiś pan potrafi śpiewać altem, nie powiem, że alt jest najwyższym głosem męskim.

 

 

Chcę także abyś wiedział, że błędne jest Twoje mniemanie, jakoby subtelność i wrażliwość nie pozwoliły mi właściwie odebrać Twojego opowiadania. Wulgaryzmy i dosadne opisy nie zawsze przyjemnych rzeczy, nie zepsują mi lektury, o ile użycie ich jest umotywowane, czemuś służy. W Znakach nie znajduję takiego uzasadnienia.

 

 

I całkiem na koniec:

„Gdy­bym w czam­buł ak­cep­to­wał wszyst­kie Twoje pro­po­zy­cje, opo­wia­da­nie by­ło­by może nadal moje, ale w Twoim stylu”. – Otóż, można coś potępić w czambuł, ale nie można niczego w czambuł akceptować.

Ambroziaku, nie zwykłam wytykać błędy w komentarzach i robię to pierwszy raz, ponieważ zdanie unaoczniło mi, że, być może zupełnie nieświadomie, błędnie używasz pewnych wyrażeń.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Szanowna, Miła i Sympatyczna Koleżanko Regulatorzy, nieco później ustosunkuję się do “argumentów na argumenty”, ale teraz – tak tylko – na gorąco… “W czmbuł” oznacza: ogólnie, w całości, bez wyjątku (SWO PWN). Jeżeli można więc coś w całości potępiać, można też akceptować. To tak a propos nieświadomego, błędnego używania pewnych wyrażeń.

Joseheim, dziękuję za odwiedziny i komentarz!

Zgodzę się, że może ten kod powinienem lepiej zaszyfrować. Zwróć jednak uwagę, że były tam dwa kody, a ten drugi jest bardzo oryginalny. Generalnie to skupiłem się na rozwiązaniu fabularnym dla szczególnego pomysłu – kreowaniu rzeczywistości przez komputer kwantowy. A że mój styl Ci się nie podoba… To dobrze! Dobrze dla autora: gdy jednym się podoba, innym nie, jest kontrowersyjny. Najgorszy autor – to nijaki. 

Regulatorzy, skro i tak mam pod ręką Słownik Wyrazów Obcych, to, by nie szukać w zakamarkach pamięci, zacytuję etymologię słowa “alt”:

 

“niem. Alt, wł. alto ‘wysoki głos chłopięcy’ (dziś niski głos żeński odpowiadający skalą altowi chłopięcemu), od alto ‘wysoki’ (z łac. altus ts.)”

Wyrażenie potępić w czambuł, jest związkiem frazeologicznym, czyli formą ustabilizowaną, utrwaloną zwyczajowo, której nie korygujemy, nie dostosowujemy do współczesnych norm językowych ani nie adaptujemy do aktualnych potrzeb piszącego/ mówiącego.

Frazeologizmy, że powtórzę za Witoldem Doroszewskim, są „ustabilizowanym w danym języku związkiem wyrazowym”.

 

Nie wiem jaki słownik masz pod ręką, ale w wydanym przez Wiedzę Powszechną, w 1971 roku, Słowniku wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych Władysława Kopalińskiego, czytam: alt muz. Niski głos żeński a. chłopięcy. Można też zajrzeć tu:

http://www.slownik-online.pl/kopalinski/8C1B7C173957FA1B4125659400305E2A.php

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Panie Ambroziak,

Rozumiem uparcia wprost proporcjonalne do… Nie ważne.

 

Nacisk prawego buta poczuła poniżej linii krzyża; lewy pogrążył jej głowę w fekaliach.

Mogłeś coś dodać o receptorach na plecach, odczytujących zarys podeszwy ;) A tak?

Zostawiasz… Brawo, jest się do czego przyczepić. To lepsze niż uniknięcie powtórzenia, które i tak jest do uniknięcia?

 

Zestroiła jak świąteczna choinka

Zapewniam, występuje, endemicznie. To szansa, przed świętami, Panie ambroziak! Zaproś DzieńDobryTVN. Sądzę, że podchwycą ;)

 

“Nadajemy ze wsi, gdzie drzewka bożonarodzeniowe, miast stroić, zestraja się. Co pani na to, pani Ześdzisławo? Zwracam się do szefowej miejscowego kółka łowieckiego. 

– A tak, panocku, tak….Matka ucyła, że zanim zrąbiem sosenkę, należy inne zestroić.

– Czyli?

– Grzmotnąć badylkiem, by obsypały się igiełki.

– To gusło, pani Ześdzisiu?

– Kiej tam, wystarcy, ze sąsedzi bedą mieli zes… zestrojone, ocywiście, choinecki

:)

 

To taki przydługi komentarz. Alem się zebawił, przy tem.

Pozostawiam i pozdrawiam, Panie Ambroziaku, z prośbą, by ta unikalna, wrodzona cecha myślenia abstrakt, akurat zadziałała przy czytaniu.  

Pan Wysokiego Domu

Słownik WO PWN podaje znaczenia, ale nie informuje, że z biegiem czasu praktyczne zastosowanie frazy “w czambuł” wyraźnie ograniczyło się do znanego – też już chyba nie wszystkim… – potępienia.

To tak na marginesie.

Klawiaturowy “Alt” jest skrótem – i w języku, z którego pochodzi, nie ma nic wspólnego z wysokością w dowolnej jej postaci, dowolnym znaczeniu. Rozumiem, że na potrzeby tekstu musiałeś użyć skojarzeń rodem z języka polskiego, ale dlaczego po ten prosty i oczywisty argument nie sięgasz, nie rozumiem.

To też tak na boczku, szeptem

Słownik Wyrazów Obcych. Wydawnictwo Naukowe PWN. 2002. Redakcja: Elżbieta Sobol. Opracowanie haseł: Anna Stankiewicz, Lidia Wiśniakowska, Bożena Wróbel, Barbara Pakosz. Opracowanie etymologii: Andrzej Bańkowski.

Znajdziesz w tym słowniku jedno i drugie hasło. Ale generalnie wydaje mi się, że spieranie się na autorytety prowadzi nas do absurdu. Tworzy sytuację patową. Daję przykład: pozwól, że się nie zgodzę z Panem Doroszewskim i Kopalińskim, ale zaufam wymienionym wyżej autorom.  

Panie Ambroziak,

Dziękuję, bardzo serdecznie, za wyjaśnienia :)

 

Przy czym, artykułuję dobitnie każde jedno słowo. A nie przepraszam, może z dwa. 

Pan Wysokiego Domu

Nie wymieniałem żadnych nazwisk. Pisałem o zjawisku stopniowego ograniczania znaczenia i użytkowania frazy.

Nie pisałem o słownikowych hasłach i znaczeniach (chociaż istnieją one, bo muszą istnieć, w tle). Dałem wyraz zdziwieniu, że Ty to robisz, zamiast w najprostszy sposób wyjaśnić, do czego ten alt był potrzebny.

Adamie, dzięki za ratunek! To chciałem mniej więcej powiedzieć, tyle że dałem się wciągnąć w dyskusję prowadzącą na manowce, więc nie wyartykułowałem się dostatecznie jasno… Dziewczyna słyszy alt płynący ze starego winyla, a jako melomanka zna dobrze etymologię tego wyrazu. Dziewczyna ma polskie korzenie i zna dobrze polski język. Autor, którego tekst kreuje rzeczywistość, też jest Polakiem. I jemu, i jej, alt kojarzy się z wysokim głosem męskim i ulicą Wysoką.

 

Adaś, miałem wyżej rację…? Podobne spory prowadzą do absurdu.  

Adam, przeczytałeś słowa skierowane do Regulatorzy. 

Prowadzą. Nie zawsze, na szczęście, ale, niestety, dość często.

Zamieściliśmy swoje posty jednocześnie, ale wymianie zdań to nie zaszkodziło, i bardzo dobrze.

:-) Siadaj do pisania następnego opowiadania, o. :-)

Panie Kochany, czytanie jest czynnością odtwórczą, a zdolność myślenia abstrakcyjnego nabiera znaczenia przy tworzeniu. To po pierwsze! A po drugie: “jedną” usunąłem, stosując się do wskazówek Regulatorzy i serdecznie za tę wskazówkę dziękując. 

 Czyli zostałem wysłuchany, poniekąd?

;)

W takim razie zupełnie nie rozumiem upierania się przy kolących wpadkach. Gdybyś poprawił, nie byłoby głupiej gadki :)

Pan Wysokiego Domu

Jeżeli zestrojenie tak razi, to nie wykluczam, że zastąpię je wystrojeniem. Nie uważam tego za wpadkę. Trudno uznać za wpadkę celowy zabieg. Chciałem Wam (Tobie i Regulatorzy) tylko pokazać, że gubicie kontakt z żywym językiem. Jeżeli dziewczyna posługuje się językiem ulicy, to i narracja nie powinna daleko od niego odbiegać, by nie pogubił się klimat. 

Adamie, spróbuję z pirackim konkursem się zmierzyć. Kocham ten czas, ten klimat. 

Chciałem Wam (Tobie i Regulatorzy) tylko pokazać, że gubicie kontakt z żywym językiem

LOL, ziom, zacny suchar ;)

 

 

 

Pan Wysokiego Domu

Och, Panie Kochany, te Twoje popisy nie robią na mnie wrażenia: drwina pojawia się w dyskusji, w chwili, w której zaczyna brakować argumentów.

A tak na marginesie… Do w kogo celujesz Swoimi tekstami? Zawsze myślałem, że główny target fantastyki to 18-24…  

 

Chlupot.

Regulatorzy, nie negujesz stukania obcasów. Zwróć jednak uwagę, że i tutaj nie stukają obcasy; stuka podłoże. Gdy idziesz po błocie, stukasz obcasami?

Gumka.

Odpowiem może pytaniem na pytanie: co mają mięśnie do postronków? “Mięśnie napięły się jak postronki” – powszechne i oklepane. Porównanie do gumki w majtkach wydaje mi się oryginalne i dowcipne. Pasuje do klimatu narracji, zbliżonego do języka ulicy, którym posługuje się główna bohaterka.

Na marginesie… Komórkę mięśniową nazywamy inaczej włóknem mięśniowym. Białka kurczliwe tworzą miofibryle, czyli włókienka mięśniowe. Podstawowe cechy mięśnia to – zdolność do skurczu i utrzymania napięcia. Stąd powszechne skojarzenie z postronkiem, a i moje indywidualne – z gumką w majtkach.

Prawy, lewy.

Chciałem tylko podkreślić, że narracja prowadzona jest tutaj w trzeciej osobie. Gdyby była w pierwszej – a, to co innego. Narrator jest obserwatorem zewnętrznym. Zgodzę się jednak, że – aby “poczuć” nacisk prawego buta lub lewego – potrzeba sporej wyobraźni. Krytykę przyjmuję, za uwagę dziękuję i obiecuję, że jeszcze się nad tym pochylę. 

Kipiel.

Kipiel – wzburzona toń. Dwie pary butów biegnących bohaterów miały prawo wzburzyć toń ścieków. Pytanie: czy ścieki mogą być na tyle głębokie, by nazwać je tonią? Na tym opiera się jednak porównanie. Czym byłaby literatura bez metafory?

Witki.

Regulatorzy, piszesz, że słowa slangowe źle brzmią w ustach narratora… Piszę intuicyjnie, a intuicja mi podpowiada, że narracja – jak już mówiłem – nie powinna zdecydowanie odcinać się od obszaru dialogowego, jeżeli chcemy, oczywiście, tworzyć właściwy danemu opowiadaniu klimat. 

Wulgaryzmy.

Pozwól, Regulatorzy, że również i tutaj się z Tobą nie zgodzę… Widzę zasadność każdego wulgaryzmu. Dzięki nim, w krótkiej formie literackiej, mogłem zbudować postać głównego bohatera – kobiety prostej w obyciu, ale wyjątkowo inteligentnej.  

Tak kontrowersyjne “zestrojenie” poprawiłem.

 

Jeszcze raz serdecznie dziękuję za cenne uwagi, czas poświęcony mojemu tekstowi i kilka chwil intelektualnej dyskusji.

Ambroziaku, powiedziałam wcześniej i trwam przy tym, że to Twoje opowiadanie i Ty decydujesz jakimi słowami jest napisane. Niepotrzebnie wcześniej tłumaczyłeś się, ale widać czułeś taka potrzebę…

Skoro jednak o moich sugestiach napisałeś: „Jeżeli którąś odrzuciłem – umotywowałem to solidnie”. – byłam zdumiona nie ich odrzuceniem, tylko tym, jak Ty rozumiesz słowo „solidnie”.

 

 

„Chlu­pot.

Re­gu­la­to­rzy, nie ne­gu­jesz stu­ka­nia ob­ca­sów. Zwróć jed­nak uwagę, że i tutaj nie stu­ka­ją ob­ca­sy; stuka pod­ło­że. Gdy idziesz po bło­cie, stu­kasz ob­ca­sa­mi?”

 

Wydaje mi się, że odgłos stukotu obcasów zależy od podłoża, po którym się stąpa i ono także jest współsprawcą stuku. Obcasy stukają, uderzając w twarde podłoże. Gdy kobieta w szpilkach idzie po piasku, po trawie albo po dywanie, stukotu nie słychać.

Tak jak młotek, bądź tłuczek do mięsa – narzędzia te, leżąc nieruchomo, nie wydają dźwięków. Dopiero kiedy ujmiemy  młotek w dłoń i będziemy uderzać nim w gwóźdź, usłyszymy odgłos tej czynności, odgłos wydawany pospołu przez młotek i gwóźdź – stukot. Kiedy zaczniemy tłuczkiem rozbijać  kotlet, też usłyszymy stukanie, ale, powiedziałabym, innego rodzaju, takie raczej „plaskające”, bo kotlet jest miękki.

Kiedy idę po błocie, to, w zależności od jego konsystencji, słyszę, m.in. chlupot, mlaskanie, kląskanie… To odgłosy błota, którego błotny spokój naruszyły moje buty, czasami na obcasach.

Dlatego w komentarzu, zamiast: …sły­sza­ła chlu­pot dru­giej pary butów. – zaproponowałam: …sły­sza­ła, jak druga para butów, z chlu­po­tem, roz­pry­sku­je breję. Bo moim zda­niem buty ją rozpryskiwały, ale chlu­po­ta­ła breja.

Ty napisałeś: „Mi się po­do­ba. Zo­sta­wiam”. I uznałeś, że to solidna motywacja. I tu się różnimy. Pojęcie solidny rozumiem zgoła inaczej.

 

* * *

 

„Gumka.

Od­po­wiem może py­ta­niem na py­ta­nie: co mają mię­śnie do po­stron­ków? “Mię­śnie na­pię­ły się jak po­stron­ki” – po­wszech­ne i okle­pa­ne. Po­rów­na­nie do gumki w majt­kach wy­da­je mi się ory­gi­nal­ne i dow­cip­ne. Pa­su­je do kli­ma­tu nar­ra­cji, zbli­żo­ne­go do ję­zy­ka ulicy, któ­rym po­słu­gu­je się głów­na bo­ha­ter­ka.

Na mar­gi­ne­sie… Ko­mór­kę mię­śnio­wą na­zy­wa­my ina­czej włók­nem mię­śnio­wym. Biał­ka kurcz­li­we two­rzą mio­fi­bry­le, czyli włó­kien­ka mię­śnio­we. Pod­sta­wo­we cechy mię­śnia to – zdol­ność do skur­czu i utrzy­ma­nia na­pię­cia. Stąd po­wszech­ne sko­ja­rze­nie z po­stron­kiem, a i moje in­dy­wi­du­al­ne – z gumką w majt­kach”.

 

Teraz sprawa jest jaśniejsza. Piszesz o napięciu się mięśni, o napięciu się postronka. Analogicznie napina się gumka w majtkach. I to rozumiem. W opowiadaniu napisałeś jednak: „Mię­śnie łydek spię­ły się jak gumki w majt­kach”. I właśnie owo spięcie się mięśni (czym się spięły?) i spięcie się gumki (agrafką?), było dla mnie zagadką.

Może to głupie, ale dla mnie spięcie sięnapięcie się, nie zawsze znaczy to samo. Ty, zamiast wyjaśnić, wolałeś użyć solidnej motywacji:Zna­ko­mi­cie pa­su­je do rynsz­to­ko­wej nar­ra­cji. Zo­sta­wiam”.

Odniosłam wrażenie, że się na mnie wypiąłeś (;-) wybacz określenie, ale chciałam pozostać w konwencji – taki wątpliwy żart ;-)) bo, jak już wspomniałam, nie tak pojmuję znaczenie solidny.

 

* * *

 

„Prawy, lewy.

Chcia­łem tylko pod­kre­ślić, że nar­ra­cja pro­wa­dzo­na jest tutaj w trze­ciej oso­bie. Gdyby była w pierw­szej – a, to co in­ne­go. Nar­ra­tor jest ob­ser­wa­to­rem ze­wnętrz­nym. Zgo­dzę się jed­nak, że – aby “po­czuć” na­cisk pra­we­go buta lub le­we­go – po­trze­ba spo­rej wy­obraź­ni. Kry­ty­kę przyj­mu­ję, za uwagę dzię­ku­ję i obie­cu­ję, że jesz­cze się nad tym po­chy­lę”. 

 

Byłam tylko zwyczajnie ciekawa, w jaki sposób dziewczyna potrafiła odróżnić buty. Zapytałam, a Ty, solidnie motywując, odpowiedziałeś: „Prawy, lewy po­zwo­lił mi unik­nąć po­wtó­rzeń: jeden, drugi. Mogła sobie wy­obra­zić, kiedy gnie­cie ją prawy, a kiedy lewy. Zo­sta­wiam”.

Moje odczucie – jak wyżej.

 

* * *

 

„Ki­piel.

Ki­piel – wzbu­rzo­na toń. Dwie pary butów bie­gną­cych bo­ha­te­rów miały prawo wzbu­rzyć toń ście­ków. Py­ta­nie: czy ście­ki mogą być na tyle głę­bo­kie, by na­zwać je tonią? Na tym opie­ra się jed­nak po­rów­na­nie. Czym by­ła­by li­te­ra­tu­ra bez me­ta­fo­ry?”

 

W opowiadaniu napisałeś: „Wynurzyła twarz ze śmierdzącej kipieli W tym momencie dziewczyna leży, gówienek nic nie wzburza. To dość statyczna scena, dlatego zaproponowałam : Wynurzyła twarz ze śmierdzącej mazi

Ty, solidnie motywujesz: „Ki­piel zna­ko­mi­cie wpro­wa­dza w kli­mat dra­ma­tu, roz­gry­wa­ją­ce­go się w ście­ku, a tym samym daje wy­obra­że­nie pa­nu­ją­ce­go tam za­mie­sza­nia. Zo­sta­wiam”. Do mnie to nie przemawia. Ostatnie wyjaśnienie ledwo ledwo. W tym kanale nadal nie widzę ni kipieli, ni wzburzonej toni. Widzę raczej cuchnące bagno, grzęzawisko, kloakę, zawiesistą i treściwą maź.

Literatura jest pełna metafor i porównań, które tym są piękniejsze, im trafniej i staranniej zostaną dobrane.

 

* * *

 

„Witki.

Re­gu­la­to­rzy, pi­szesz, że słowa slan­go­we źle brzmią w ustach nar­ra­to­ra… Piszę in­tu­icyj­nie, a in­tu­icja mi pod­po­wia­da, że nar­ra­cja – jak już mó­wi­łem – nie po­win­na zde­cy­do­wa­nie od­ci­nać się od ob­sza­ru dia­lo­go­we­go, je­że­li chce­my, oczy­wi­ście, two­rzyć wła­ści­wy da­ne­mu opo­wia­da­niu kli­mat”.

 

Żywo gestykulowała, machając zgrabnymi witkami”. – Nic nie poradzę, że zdanie nadal nie podoba mi się, ale skoro tak podpowiada Ci intuicja… Ty tu rządzisz.

Natomiast zacytowanie powiedzenia Miśka, dla poparcia solidnej motywacji, moim zdaniem, nie jest dobrym przykładem. Nadal wydaje mi się, że mylisz wyrażenia slangowe z językiem rynsztokowym.

 

* * *

 

„Wul­ga­ry­zmy.

Po­zwól, Re­gu­la­to­rzy, że rów­nież i tutaj się z Tobą nie zgo­dzę… Widzę za­sad­ność każ­de­go wul­ga­ry­zmu. Dzię­ki nim, w krót­kiej for­mie li­te­rac­kiej, mo­głem zbu­do­wać po­stać głów­ne­go bo­ha­te­ra – ko­bie­ty pro­stej w oby­ciu, ale wy­jąt­ko­wo in­te­li­gent­nej”.

 

Cóż, jeszcze raz powtórzę – masz prawo Ambroziaku, Ty tu decydujesz.

Utwierdzam się jednak w mniemaniu, że chyba inaczej rozumiemy pewne pojęcia. Mylisz kogoś prostego w obejściu z kimś prostackim, a dla mnie to wielka różnica. Prosta w obejściu była pewna stara gaździna w Kośnych Hamrach, u której wielokrotnie spędzałam wakacje – nie była wykształcona, nie posiadała tzw. manier, ale była mądra i mimo że „krucafuksem zatraconym” potrafiła czasem nazwać niesfornego wnuka, nie była ani odrobinę prostacka.

Natomiast Twoja bohaterka, mimo niewątpliwego wykształcenia i obycia, jest prostaczką. Chamską, ordynarną, arogancką i zadufaną prostaczką, i wcale nie musi kląć, by to dało się zauważyć. Ty, by podkreślić osobowość bohaterki, kazałeś jej kląć dużo i obficie. Moim zdaniem poszedłeś na łatwiznę.

 

 

 

Z mojej strony to już wszystko. Mam nadzieję, że wypowiedź, choć przydługa, jest zrozumiała, bo na tym chciałabym sprawę zakończyć. Tym bardziej, że nie mam nic więcej do dodania.

Mam nadzieję Ambroziaku, że Twoje kolejne opowiadanie dostarczy mi wyłącznie przyjemności i naprawdę emocjonujących wrażeń.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Rugulatorzy, jeszcze raz zadziwiasz mnie rzetelnością podejścia do tej roboty. Jestem pełen uznania!

 

Widzę, że różnice naszych poglądów opierają się głównie na stopniowaniu przymiotników. Niech tak zostanie. Dorzucę może tylko kilka uwag, które przychodzą mi do głowy na gorąco. Nie po to, broń Boże(!), by odgrzać stygnącą już (chwała Bogu!) atmosferę, ale dla kontynuacji intelektualnej dyskusji…

 

Odgłos wydaje środowisko, które jest źródłem fal akustycznych – którego wibracje inicjują drgania powietrza. Z reguły nie jest to narzędzie, tylko podłoże, w które uderza przedmiot. W bęben uderza – albo ręka szamana, albo pałeczka perkusisty, ale odgłos wydaje (bębni) membrana. Mimo wszystko zapewne powiemy: “słyszał bębnienie palców, tłukących po stole”, a nie: “słyszał bębnienie stołu, tłuczonego palcami”. Stukające obcasy (i chlupiące buty) możemy zaliczyć do tej samej kategorii wyrażeń. Zresztą, SJP PWN definiuje “chlupot”, między innymi, jako “charakterystyczny odgłos spowodowany uderzeniem o ciecz“. A tutaj o ciecz uderzają buty.

Z czysto morfologicznego punktu widzenia, mięsień – jako anatomicznie wydzielona grupa włókien mięśniowych – jest spięty ścięgnem. Gumka w majtkach też jest spięta, gdyż – aby spełniała swoją funkcję – oba jej końce muszą zostać połączone.

 

Rgulatorzy, naprawdę, nie jestem upartym osłem. Widzisz, że trafne uwagi uwzględniam – poprawiam błędy czy wpadki. Jednak tam, gdzie widzę swoją rację, upieram się, by racji tej bronić (jak Częstochowy). 

Kolejne moje opowiadanie… Hm, niczego nie jestem w stanie zagwarantować. Nasza krótka znajomość powinna już pokazać, że jestem autorem nieprzewidywalnym. Ten tekst miał być z założenia niegrzeczny, prowokacyjny i kontrowersyjny, zupełnie różny od “Smyczka” czy “Lekcji anatomii…” Wnioskuję z temperatury dyskusji, że spełnił swe założenia. 

Ambroziaku, niezmiernie cieszy mnie Twoje uznanie i bardzo Ci za nie dziękuję.

Wybacz, ale jak już powiedziałam, dla mnie sprawa jest zakończona. Jeśli czujesz potrzebę analizowania kolejnych zdań i sformułowań swojego opowiadania, rób to. Jednak już bez mojego udziału.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jasne! Nie było moją intencją przysparzanie Ci dodatkowej pracy. Sorry!

Podczas pracy mięsień skraca się i wydłuża (pomijam wysiłki izometryczne). Długotrwały lub bardzo intensywny wysiłek fizyczny może doprowadzić do sytuacji, w której mięsień nie powraca do pełnej długości, a wtedy mówimy, że mięsień się spina. Bieg dziewczyny w kanale był bardzo szybki, więc mięśnie łydek mogły spiąć się jak gumki w majtkach, które też nie powracają do pierwotnej długości, po ściągnięciu gaci. Jeżeli jednak “spięcie” razi tak wyrobionego czytelnika, jak Regulatorzy, poprawię…

 

Na marginesie… Na mięśniach to znam się akurat dobrze. Gdyby ktoś chciał się np. dowiedzieć, jak zwiększyć ich masę, zapraszam na moją stronkę internetową:

 

www.sylwetka-uroda-zdrowie.pl

Dobra! Poprawione… Spięcie zamieniłem napięciem. Prawy, lewy pozostawiłem, by w wąskim fragmencie tekstu nie mnożyć liczebników: jeden, drugi. Zdanie zmieniłem jednak w ten sposób, że nie mówi nic o subiektywnych odczuciach bohaterki. I nie mówcie mi, że SJP przypisuje “bieżnikowi” jedynie znaczenie zewnętrznej warstwy opony. Wiem o tym. Jest jednak coś takiego – jak bieżnik buta. Przetrzepałem nazewnictwo techniczne.  

Icek grał. Nie mógł przestać… Opuszki paluszków lewej rączki były twarde i zgrubiałe, przywykłe do strun. Prawe ramię mdlało…

Przykro mi to pisać… i już nic więcej.

 

 

 

Pan Wysokiego Domu

Pan, nie nudzą Cię te intelektualne gierki? Wal, chłopie, wprost, co leży Ci na wątrobie.

 

Jeżeli chodzi Ci o rażący kontrast pomiędzy tymi tekstami, to kontrast ten był zabiegiem skalkulowanym.

Co prawda “Smyczek” bardziej mi się podobał, ale ten tekst też jest całkiem fajny. Ciekawa końcówka z tym niesfornym komputerem kwantowym. W zasadzie to opowiadanie to trochę fantasy, trochę s-f i trochę horror. Wyszło naprawdę oryginalnie.

Choć przyznam, że na początku było jak dla mnie trochę za dużo fekalii.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Ambroziaku! Zamiast dodawać po kilka komentarzy na raz o wiele lepszym pomysłem jest skorzystanie z opcji “edytuj”. Zobacz, jak wygląda dyskusja, w której jedna osoba pisze po parę komentarzy na raz – zrozumiesz dlaczego zasadą jest to, by tego unikać.

Nie obraziłbym się, gdybyś wkleił tekst tych kilku komentarzy do pierwszego z ciągu, a pozostałe usunął – za dużo tego, żeby chciało mi się sprzątać samemu :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Widzę, że masz upodobanie do wampirów, ambroziaku :)  Doskonale skonstruowana, wciągająca fabuła, podobnie jak w przypadku "Nie tu" . Fajny motyw z wprowadzeniem samego siebie do utworu, ciekawe i zaskakujące zakończenie.

Nie spodobały mi się te "fucki". Jakoś tak dziwnie się komponują. Zamiast tego "cudzołożenia na rozkaz króla" mogły już zostać nasze swojskie "kobiety lekkich obyczajów – wtedy sposób wypowiedzi głównej bohaterki byłby bardziej zharmonizowany.

"uchylne drzwi" – tu chyba zgubiłeś "o"

Trochę nie pasowała mi ta "aleja osiemnasta" – utarło się, że liczebnik porządkowy piszemy jako pierwszy, jak choćby w słynnej nowojorskiej Piątej Alei.

Zastanawiają mnie te pociski z chromem. Otóż angielska wikipedia twierdzi, że w postaci metalicznej, jakiej zapewne użyła Monica, nie jest on toksyczny.  Chrom może być szkodliwy na III stopniu utlenienia, ale w dużych ilościach. Najbardziej toksyczny i rakotwórczy jest na VI stopniu utlenienia. W wyniku reakcji z kwasem solnym metaliczny chrom może tworzyć jony Cr2+, ewentualnie przy obecności tlenu Cr3+. Skąd więc te rodniki? Czyżby wampiry miały w żołądku wodę utlenioną? :) Ot taka luźna dywagacja, nie jestem żadnym tam ekspertem, po prostu wzbudziło to moje zainteresowanie.

Opowiadanie naprawdę świetne, a te mankamenty to jedynie drobnostki :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Dziadku, dzięki za czas poświęcony lekturze i za komentarz.

Jak już pisałem w korespondencji z Panem – wyraźny kontrast pomiędzy “Smyczkiem” a “Znakami” jest zabiegiem celowym. Wiesz: na tym Portalu największym uznaniem cieszą się właśnie takie grzeczne teksty, dobrze ułożone. Podejrzewam jednak, że rasowy miłośnik fantastyki naukowej nawet nie spojrzy na nie. Wydaje mi się, że “Znaki” celniej trafiają w gust masowego czytelnika.

 

Berylu, przepraszam za ten bałagan, ale na jego powstanie złożyło się wiele czynników: limit czasu (zamykam akurat kolejny nr naszego magazynu), szeroki obszar zagadnień, do których musiałem odnieść się w odpowiedziach, osobisty charakter niektórych odpowiedzi, problemy techniczne (coś się zwaliło w moim starym HP i skubaniec sieć mi co chwila gubi; wezwałem jakiegoś magika; będzie w przyszłym tygodniu). Jeżeli może to tutaj tak zostać i w niczym za bardzo nie przeszkadza – niech zostanie, a na przyszłość obiecuję poprawę. (No, chyba że masz innym pomysł.) Zarobiony jestem… O, nawet teraz: powinienem odnieść się do trafnego komentarza Wickeda, co wymaga dłuższej prelekcji, a tu już zeszły kolejne teksy do akceptacji przed drukiem. Ale odpowiedź dla Wickeda będę już edytował w tym poście. Pozdrawiam i przepraszam!

 

Wicked, dzięki za ten komentarz! Bardzo mnie ucieszył, bo zawierał uwagę dotyczącą materii samej fantastyki naukowej. Ale… po kolei…

Nad fuckami sam się zastanawiałem. Dziewczyna mówi tu w końcu i myśli po polsku… Zrobił się jednak nadmiar tego słowa na “k”. Poza tym – “fuck” jest już tak ugruntowany w naszym słownictwie, że wydał mi się całkiem naturalny i na miejscu.

Wiesz, o tej kolejności liczebnika nawet nie pomyślałem. Masz oko! Przyjrzałem się jednak temu w tej chwili – wydaje mi się, że wprawdzie w języku polskim nie mamy jednoznacznych wytycznych, to jednak liczebnik brzmi lepiej, gdy stoi na drugim miejscu.

A co do chromu – to wklejam fragment jednego z moich artykułów:

 

Badania z zakresu oksydologii (nauki o tlenie) dowodzą, że chrom jest niezwykle silnym katalizatorem przemian nadtlenku wodoru. Mechanizm działania tego pierwiastka ma tutaj polegać na katalizie rozpadu nadtlenku wodoru w wyniku przebiegu szczególnego cyklu nazywanego reakcją Haber-Weissa.

Jakkolwiek eliminacja nadtlenku wodoru może być prowadzona przez wszystkie metale podobne do chromu, nazywane przejściowymi, to jednak pierwiastki te przebywają z reguły w organizmie, w silnych połączeniach z białkami enzymatycznymi lub transportowymi, niezdolnych do katalizy reakcji Haber-Weissa.  Natomiast chrom, który nie tworzy centrów aktywnych enzymów i wypierany jest z białek transportowych przez dominujące metale przejściowe (żelazo, miedź), może relatywnie łatwo pojawiać się w formie niskocząsteczkowych chelatów zdolnych do eliminacji nadtlenku wodoru. Ponadto – co obserwowano w modelach doświadczalnych i co wynika ze specyficznego rozkładu elektronów w atomach tego pierwiastka – niskocząsteczkowe kompleksy chromu wykazują szczególnie wysoką aktywność w katalizowaniu reakcji Haber-Weissa, znacznie przewyższającą podobne właściwości żelaza czy miedzi.

W efekcie katalizowanej metalem przejściowym reakcji Haber-Weissa, powstaje znacznie aktywniejszy rodnik hydroksylowy, błyskawicznie reagujący z pierwszą napotkaną molekułą biologiczną, czyli siejący zniszczenie. 

 

Cieszę się, że opowiadanko Ci się podobało. Jeszcze raz dziękuję za komentarz i rzeczowe uwagi!

 

A, Wicked! Uchylne drzwi – to takie, jak w saloon– barze, co je możesz kopniakiem otworzyć.

Dziękuje za wytłumaczenia, teraz już wszystko jasne. Miło jest dowiedzieć się czegoś nowego z zakresu chemii :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Bardzo ciekawa dyskusja.

 

Prośba, mógłbyś wskazać, panie Ambroziaku, gdzie się wykłada oksydologię (naukę o tlenie)?

Z drugiej strony, widać zapóźnienie mainstreamowego, medycznego zapyzialstwa, w tym wikipedii (brak oksydologii i oxydology), w stosunku do awangardy komercyjnych znawców. Szczególnie prowadzących internetowy sklep, rozwiązujący eliksirami wszelakie problemy.

Fascynujące, że wychwycił Pan powstanie nowej gałęzi wiedzy, przed panem internetem ;)

Cóż dodać… brawo, panie Ambroziak, fantasy rules!

 

Mnie jednak bardziej chodzi o SF, czyli o ośrodek w miarę naukowy i renomowany, który oprócz pisania, również przeprowadza, i publikuje w sieci, naukowe (a jakże) badania na ten temat, bo przyznajmy, że na badaniach właśnie, niestety, nauka polega. Chętnie poczytam na ten temat. Serdecznie proszę o namiary w postaci linków.

 

Pan Wysokiego Domu

Hmm. Nie wiem. Mój wywód wynikał z pewnych braków z zakresu wiedzy biologicznej. Nie wiedziałem, że h2o2 znajduje się w organizmach żywych i przez to brakowało mi utleniacza, który zwiększyłby stopień utlenienia chromu. Teraz wszystko raczej wydaje się być spójne. Zbyt wiele więcej nie wypowiem się na ten temat, za słabo znam się na biochemii.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Panie, nie każda dziedzina wiedzy, zaopatrzona końcówką “-logia”, wskazującą na związek z doktryną, teorią, nauką, musi być wykładaną dyscypliną naukową (astrologia, ufologia, chronologia, genealogia, witaminologia). Niemniej termin “oxydology” jest na tyle szeroko rozpowszechniony w literaturze, że można spokojnie używać go (imo) w artykułach popularno-naukowych. Czy jest to, jak sugerujesz, termin ukuty na potrzeby bełkotu marketingowego? Tego nie wiem! Szkoda mi też czasu, by aż tak głęboko pochylać się nad tym zagadnieniem.

Ośrodków badających zjawiska związane z procesami tlenowymi, przebiegającymi w żywych organizmach, jest cała masa. Wystarczy, jak wbijesz w google: reactive oxygen species.

 

Wicked, cieszę się, że mogłem poszerzyć Twoją wiedzę. W młodości pasjonowałem się literaturą podróżniczą; poznawałem w ten sposób historię, geografię, obyczaje. Pasjonowałem się też SF; poznawałem najnowsze koncepcje naukowe. Zawsze doceniałem element edukacyjny beletrystyki i za najlepsze pozycje uznawałem te, z których mogłem wynieść coś pożytecznego.

 

Dlatego chciałem wskazać adwersarzom na element edukacyjny tego opowiadania: oprócz oryginalnego pomysłu (komputer kwantowy, kreujący rzeczywistość), tekst prezentuje również najnowsze ustalenia z zakresu wiedzy o tlenie (specjalnie omijam termin “oksydologia”, aby nie drażnić Pana), w świetle których możemy wyjaśnić takie legendarne cechy przypisywane wampirom, jak długowieczność, nadludzka siła, wrażliwość na promieniowanie UV. A wyjaśnienia te pojawiają się po raz pierwszy, właśnie w tym tekście.  

 

Zmyliła mnie widać ta definicja: “nauka o tlenie".  Swoją drogą ta analogia oksydologii do ufologii i astrologii – nauki o gwiazdach, bardzo trafna ;) . Szkoda myślałem, że zna Pan jakiś  światowej sławy ośrodek oksydologiczny :/

Pozdrawiam. 

Pan Wysokiego Domu

Panie, to tylko przykłady. Dałem też poważniejsze: genealogia, chronologia, witaminologia. Ten ostatni termin będzie chyba najtrafniejszym i właśnie analogicznym przykładem, dotyczy bowiem pokrewnego obszaru wiedzy. Nauka to ogół uporządkowanej i uzasadnionej wiedzy. Ponieważ dysponujemy takową wiedzą w odniesieniu do tlenu, dlatego nie widzę żadnej niestosowności w swobodnym i wymiennym używaniu terminów: oksydologia, nauka o tlenie. Dokładnie takie samo zjawisko obserwujemy w przypadku wspomnianej wyżej witaminologii: chociaż termin ten nie obejmuje formalnej dyscypliny naukowej, jest jednak interdyscyplinarną dziedziną uporządkowanej i uzasadnionej wiedzy o witaminach, dlatego też mówimy o witaminologii lub o nauce o witaminach. 

Również pozdrawiam.  

A jakże, ogół uporządkowanej i uzasadnionej wiedzy to już coś, panie Ambroziak! ;)

Pięknie zresztą wykorzystane w opowiadaniu pomieszanie: chromologii i oksydologią z domieszką organocarbonologii oraz chelatoproteionologii. a wszystko w miłej dla ucha otulinie parabiochemiologii. Bez urazy…. :)

 

Pan Wysokiego Domu

Ha, widzisz, o najciekawszym przykładzie paranauki zapomnieliśmy – o wampirologii. A to przecież obszar tej wiedzy tworzy właśnie tło opowiadania. 

Ponieważ słowo “alt” wzbudziło tyle emocji, a jest ono kluczem kodu, czyli niezwykle ważnym elementem opowiadania, dlatego postanowiłem sprawę doprecyzować, wzbogacając tekst jednym zdaniem:

 

“Najwyższy głos w chórze męskim, głos chłopca, głos kastrata.”

 

Berylu, nie gniewaj się, że nie edytowałem tego w poprzednim komentarzu, tylko puściłem w nowym. Chciałem wydzielić tę informację, by była bardziej widoczna. Sorry!

Ambroziaku, powiedziałam wcześniej, że powstrzymam się już od zabierania głosu pod Znakami, ale po Twoim ostatnim wpisie, postanowiłam wystukać jeszcze jeden post.

Jeśli chcesz być aż tak precyzyjny, to, jak zauważyłeś, członkami chóru męskiego bywają także chłopcy i kastraci, a ci potrafią śpiewać głosami wręcz nienaturalnie wysokimi. Zdarzają się więc partie wokalne wykonane dyszkantemfalsetem. Czy wtedy alt nadal będzie najwyższym głosem w chórze męskim?

Podeprę się definicjami ze SJP PWN: dyszkant 1. «głos chłopięcy odpowiadający skalą sopranowi» 2. «wysoki, piskliwy głos kobiecy lub męski» falset 1. «nienaturalnie wysoki, piskliwy głos» 2. «głos męski brzmiący w skali głosów żeńskich»

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Trzymam się literalnie definicji Słownika Wyrazów Obcych PWN. Wnioskuję z Twojego komentarza, że takie głosy nie są, ale bywają. Nie mam pomysłu, jak jeszcze szczegółowiej to doprecyzować. Może Ty masz…? 

Trzymając się literalnie Twoich uzasadnień, wnioskuję z Twoich wywodów – tak, „…takie głosy nie są, ale by­wa­ją”, tak jak wcześniej rozumiałam, że alt nie jest najwyższym głosem w męskim chórze, ale bywa.

Grzęźniesz w bagnie ryzykownego pomysłu i chęci udowodnienia za wszelką cenę, że pierwsze z czym powinien skojarzyć się komputerowy klawisz „alt”, to wysokość. Mnie się nie skojarzył i napisałam dlaczego. AdamKB podsunął Ci, na marginesie, szeptem i na boczku, możliwość sensownego rozwiązania sprawy, mam jednak wrażenie, że w ogóle tego nie zauważyłeś i uparcie trwasz przy swoim.

Mam obawy, że, trzymając się literalnych definicji słownikowych, możesz zgubić kontakt z żywym językiem.

Nie, nie mam pomysłu, jak powinieneś to jeszcze szczegółowiej doprecyzować i zastanawiam się, po co chcesz to robić. Jedyne, co przychodzi mi do głowy – napisz nowe opowiadanie. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za dobrą radę, cioteczko Dobra Rada!

Wpadłem na lepszy pomysł. Lepszy – i genialny w swojej prostocie. Dopisałem jeszcze jedno zdanie:

 

“Alto znaczy po włosku wysoki” 

 

 

Ambroziaku, nie ośmieliłabym się udzielać Ci jakichkolwiek rad, gdybyś nie prosił mnie o nie.

Sugerując, abyś napisał nowe opowiadanie, nie miałam na myśli byś napisał opowiadanie od nowa, tylko żebyś napisał nowe opowiadanie. Całkiem nowe, zupełnie nowe, wręcz dziewicze. Innymi słowy – chętnie przeczytam Twoje kolejne opowiadanie. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Prosiłem, zdecydowanie! Nadal proszę (przy innych opowiadaniach, oczywiście!). Dzięki tym radom, pomimo wysokiej (w niektórych miejscach) temperatury dyskusji (a może dzięki owej temperaturze, właśnie), zyskało opowiadanie, zyskał potencjalny czytelnik: zniknęło kilka usterek, pojawiły się dwa zadania, jasno wytyczające szlak dedukcyjny głównej bohaterki.

Regulatorzy, serdecznie dzięki!

, cherlawego (pewnie ma anemię), aktywnego jedy

Próbowałeś pauzami?

, cherlawego – pewnie ma anemię – aktywnego 

 

To tak: główna bohaterka nie wciąga za sobą, bo jest bardzo prostacka. Z drugiej strony, część policjantek może rzeczywiście taka być, podobnie jak policjantów.

Komputer kwantowy prezentem od rodzinki, żeby lepiej pisarzowi się pisało? Przeca ta rzecz wymaga uberchlodzenia, nadaje się tylko do rozwiązywania pewnej klasy problemów lepiej niż zwykły komputer oparty o logikę Boolowską… Rozumiem, że był potrzebny w finale, ale zdyskredytowałeś go, sprowadzając do roli prezentu od najbliższych w formie domowego terminala. Za to pomysł z kreacją rzeczywistości – bardzo dobry, chociaż nieoryginalny.

Umieszczasz się osobiście w roli we własnym opowiadaniu…? Megaloman? ;-)

To nie jest złe opowiadanie. To dobre jest, ale z mankamentami powaznymi.

 

 

 

 

Gdy kobieta w szpilkach idzie po piasku, po trawie albo po dywanie, stukotu nie słychać.

Ośmielę się postawić hipotezę, że do stukotu jednak może dojść w momencie spektakularnej wywrotki. Najlepiej takiej dużej, pomarańczowej, która pika przy cofaniu ;-)

 

Wiesz: na tym Portalu największym uznaniem cieszą się właśnie takie grzeczne teksty, dobrze ułożone.

Ubawiłem się. Każdy dobrze ułożony, niegrzeczny tekst, także będzie cieszył się uznaniem. :-) Skąd ta obserwacja? Co rozumiesz przez “niegrzeczny”? Czytałeś już może teksty Fasolettiego, albo taki “Butoń” Jahusza, konkursowe teksty w kategorii bizzaro?

 

EDIT: “Skrzypka” moim zdaniem lepiej napisałeś.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Psycho, dzięki za odwiedziny!

 

W moim odczuciu, pauza nie nadaje się do wyrzucenia luźnej myśli w obszarze dialogowym, bo mnożą się nam wtedy myślniki.

 

Pozwól, że nie zgodzę się z Twoim wyrokiem w sprawie braku oryginalności pomysłu… Kreacja rzeczywistości nie jest oczywiście niczym nowym, tak samo jak alternatywna rzeczywistość, loty transgalaktyczne czy podróże w czasie. Całkowicie oryginalny jest jednak mechanizm.

 

Fantastyka naukowa powinna inspirować i poszerzać horyzonty. Możliwe, że – w niedalekiej przyszłości – rozszerzymy zadania wyznaczone kubitom, a ich zero-jedynkowa superpozycja wykreuje nową rzeczywistość.

 

Zwróć jeszcze uwagę, proszę, że rzucam tutaj światło na cechy przypisywane wampirom, przywołując najnowsze ustalenia nauki. Mamy więc tutaj kolejny element, definiujący dobrą fantastykę naukową.  

No, z pauzami w dialogach to rzeczywiście są różne szkoły.

 

Kreacja rzeczywistości za pomocą komputera kwantowego – owszem, wieje nowością (przy utrzymanym zastrzeżeniu o dyskredytacji wiarygodności przez komputer kwantowy jako prezencik od rodziny), treść opowiadania/powieści wpływająca na rzeczywistość – już nie. Moim zdaniem nie zadbałeś wystarczająco o uwiarygodnienie koncepcji związanej z samym komputerem kwantowym (wystarczyłoby pewnie kilka słów, może dwa zdania), chociaż pomysł jest naprawdę dobry. Jest to o tyle ważne, że kreacja rzeczywistości nosi u ciebie znamiona niepożądanego/nieprzewidzianego efektu ubocznego, coś, co zapewne wyszłoby w testach takiego urządzenia, jeżeli nie byłoby jakąś unikalną odnogą prawdopodobieństwa tego, jak ten komputer mógłby funkcjonować… ;-) Więc sądzę, że warto nad tym popracować.

 

Co do pełni księżyca nie wykrytej przez komputery – podzielam krytykę. Popatrz, co już potrafi tzw. Watson ;-)

 

Cechy wampirów – owszem, ciekawie opisane. Nie znam się, więc nie sprawdzałem, ale faktycznie, przyjemne dla takiego laika jak ja :-)

 

Podkreślam – to są tylko/lub aż ;-) mankamenty, całość jest dobra ;-)

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Widzisz, życie pisze scenariusze. Ten pomysł z komputerem jest z życia wzięty. Na kombinacji L i Alt mam jakiś skrót, przenoszący wiersz w inne miejsce teksu. Zanim się w tym połapałem, pisząc szybko, rozwaliłem sobie kilka tekstów. Każdy program ma jakiegoś kocoboła, wyłapywanego w trakcie użytkowania i usuwanego dopiero w kolejnej wersji programu. Tak samo mogło być z oprogramowaniem komputera z opowiadania.

 

Sprawdziłem ten kod oparty o fazy księżyca, tak dla własnej ciekawości. Gdyby akcja opowiadania rozgrywała się w 2015 roku, daty zbrodni wypadłyby następująco: 11 stycznia, 8 lutego, 9 marca, 8 kwietnia, 6 maja, 3 czerwca, 2 lipca. Daty wyglądają więc na zupełnie przypadkowe.

Nie rozumiemy się ,Ambroziaku. Już dzisiejszy superkomputer adaptywnie wyszukuje wzorce i regularności na podstawie informacji dostępnych w sieci. Poczytaj.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Jasne! Dlatego padają tam słowa, że komputer wychwycił jakąś prawidłowość, ale potem mu się pokićkało. 

Rzecz w tym, że nawet dziś nic by się nie pokickalo, najwyżej zmienilby prawdopodobieństwo trafności/pewności rozwiązania.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Prosty gliniarz mógł nazwać “pokićkaniem” szeroki rozrzut trafności odpowiedzi. Mniejsza o to. Przyznaję, że ta kwestia wymaga dopracowania. Może jakieś zdanie sugerujące, że komputery kwantowe nie nadają się do rozwiązywania tego typu problemów, gdyż nieoznaczoność stanu kwantowego zmniejsza prawdopodobieństwo typowania jednej, trafnej odpowiedzi?

Widzisz jednak, że inne “mankamenty” doskonale się bronią, więc nie są mankamentami. Niemniej dziękuję Ci serdecznie, Psycho (oraz innym uczestnikom dyskusji), za wskazanie wszystkich wątpliwości. Ponieważ zamierzam włączyć to opowiadanie do swojej antologii, dlatego dopracuję jeszcze kwestię nierozwiązania problemu kodu, opartego o fazy księżyca, przez komputer kwantowy. Dzięki! 

Nowa Fantastyka