- Opowiadanie: jacek001 - Subtelny urok wpływu

Subtelny urok wpływu

Jakiekolwiek podobieństwo do realnych osób i wydarzeń jest prawie przypadkowe i – jeśli nawet zaistniało – z pewnością zostało wywołane TWO. Pozdrawiam... zainteresowanych ; )

Specjalne podziękowania należą się Wiwi, która niezłomnie pomagała w korekcie tego przedziwnego tekstu.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Subtelny urok wpływu

Dwóch gustownie przystrzyżonych dżentelmenów siedziało w furgonetce, kilkadziesiąt metrów od domu inwigilowanego. Ukryci za przyciemnionymi szybami auta uważnie obserwowali spowitą mrokiem posesję. Wieczór był chłodny, otulony delikatną jesienną mgłą. Czarne, najedzone do granic przyzwoitości koty przemierzały wilgotne uliczki podwarszawskiej dzielnicy willowej, przeczesywały poruszające się na wietrze zarośla, a gdy napotkały na ścieżce kociego konkurenta, jeżyły sierść i prychały nieprzyjaźnie.

W oknach przestronnej rezydencji nie paliło się żadne światło. Dom wyglądał na opuszczony. Tylko w niewielkiej przybudówce pełgał po szybie delikatny odblask.

W świecie falsyfikatorów A.M. uchodził za znakomitego animatora telepatycznego wpływu opiniotwórczego, wywiadowcę kategorii pierwszej, dżentelmena znanego ze swych szerokich koneksji w świecie wydawniczego biznesu. W zachowaniu skryty, pozornie nieporadny, rzadko dawał się poznać jako bywalec towarzyskich salonów. Ale ci, którzy choć trochę znali jego nieoficjalne dossier, wiedzieli, że jest jednym z najbardziej zręcznych konkwistadorów dusz.

Mężczyźni w aucie wpatrywali się w mrok. Nagle skrzypnęła furtka i zza pięknie kutego ogrodzenia wychynęła niska, przygarbiona staruszka. Trzymając w ręku czarny, foliowy worek, podeszła do kontenera i energicznym ruchem wrzuciła zawiniątko do środka, następnie zniknęła w czeluściach spowitego mrokiem dziedzińca.

– Panna Mania, jak zawsze, punktualna – mruknął z nieudolnie skrywanym zniecierpliwieniem pierwszy obserwator.

– Idę – rzucił obserwator kierowca. Wyskoczył zwinnie z furgonetki, dopadł śmietnika i zaczął w nim nerwowo grzebać, rozrzucając na wszystkie strony odpadki. Jakiś zdziwiony kocur przysiadł na tłustym zadzie, przechylił głowę i przyglądał się tym niezwykłym wyczynom. Widać było grymas dezaprobaty na jego rumianej, kociej mordce.

– No i co się tak patrzysz? Wywiadowcy podczas akcji specjalnej nie widziałeś? – Facet rzucił mruczkowi złowieszcze spojrzenie. Zwierzę bez słowa odwróciło się i odeszło.

– Masz? – Drugi mężczyzna (ten w aucie) przysunął róg kołnierza płaszcza do ust.

– Mam.

– No to wracaj. Czas na nas.

 

***

 

Gabinet redaktora naczelnego Nowej Fantastyki oświetlały energooszczędne jarzeniówki. Surowy, niemal militarny klimat wnętrza nie nastrajał optymistycznie, tym bardziej, że twarz starego była nachmurzona od siwej brody po samą linię przyciętych w wojskowym stylu włosów. Na biurku kołysała się ulubiona maskotka szefa – laleczka Obi-Wan Kenobiego, poruszająca na wszystkie strony roześmianą główką.

– Wyciągajcie – rzekł naczelny matowym głosem do dwóch mężczyzn ubranych w czarne płaszcze a la Matrix.

Wyciągnęli. Z worka na śmiecie wypadły trzy puszki po piwie, pusta konserwa, stara podkładka pod mysz, ekologiczny tekturowy pojemnik na jaja i nieduży kłębek długich, wąskich pasków papieru.

– Skanosklejarka – rzucił naczelny tym samym, nieznoszącym sprzeciwu tonem.

Mężczyźni weszli do pakamery obok, po chwili wynurzyli się z niej, ustawili  maszynę na biurku i nakierowali żmijowatą ssawkę urządzenia na kłębowisko pociętego papieru. Aparat zaszumiał, wciągając do środka skrawki papieru. W parę chwil w elektroniczno-mechanicznych trzewiach zespolił poszatkowane paski w jednolity tekst i zwrócił w konwulsjach wymiętą kartkę papieru. Naczelny chwycił ją łapczywie, rzucił przez stół i powiedział:

– Czytaj na głos, Eryku. Z chęcią posłucham, co żeście mi tu przynieśli.

Facet w płaszczu czytał drżącym głosem…

 

Tekst prawie ostateczny. Wersja szósta, taka sobie, ale zawsze lepsze to niż nic (nieczytelne)… Punkt widzenia półsubiektywny. Obserwatorów dwóch. Nie wykryto śladu używek rozweselających.

 

Medytacja wstępna nr 10/2044

 

Telepatyczny wpływ opiniotwórczy (TWO) jest jednym z najciekawszych, a zarazem najbardziej ulotnych zjawisk metafizycznych dostępnych każdemu, nawet przeciętnemu falsyfikatorowi. Już w zamierzchłych czasach sumeryjscy kapłani wpływali na interpretację wschodów i zachodów słońca, tworząc podstawy swej prymitywnej religii, faraonowie wywierali dyskretny nacisk na postęp prac budowlanych, czyniąc swym ekonomom finezyjne aluzje dotyczące nieukończonych terminowo robót publicznych, a królowie średniowiecznej Europy kreowali obraz politycznych konkurentów, obrzucając ich absurdalnymi przezwiskami. Nie jest tajemnicą, że z magią TWO skumali się papieże, władcy, astronomowie, kuglarze, przemytnicy opium, trefnisie i bardowie. W czasach rewolucji przemysłowej dołączyli do nich: politycy, filmowcy, aktorzy, bibliotekarze, dziennikarze, ideowcy (szczególnie komuniści), nauczyciele akademiccy, bitnicy, cykliści, sufrażystki, no i oczywiście masoni.

Po raz pierwszy właściwości TWO na skalę masową  wykorzystano w roku 2007, kiedy to redakcja znanego i cenionego amerykańskiego pisma ekonomicznego zapoczątkowała rozwój światowego kryzysu, kreśląc defetystyczną prognozę dla rynku nieruchomości. Od tego momentu sztaby największych, najbardziej poczytnych periodyków zaczęły doceniać moc tkwiącą w tym narzędziu. Telepatia opiniotwórcza, wyśmiewana i lżona przez empirystów, teraz stała się doskonałym instrumentem eksploracji umysłów nieoświeconych falsyfikacją. Wiedzą o tym czempiony reklamy i co lepiej poinformowani redaktorzy naczelni poczytnych pism i portali internetowych.

Telepatyczny wpływ opiniotwórczy wyrósł jako oczywista opozycja do prostodusznych metod empirii i rozumu. Zasada obiektywnej falsyfikacji faktów została sprytnie przesłonięta regułami telepatycznego subiektywizmu, presją owczego pędu i postmodernistycznym relatywizmem wartości. Dawno już skończyły się czasy przekonywania opinii publicznej mądrymi i rzetelnymi artykułami typu „tak jest – tak być powinno”. Obecnie wysokonakładowe czasopisma, prócz charakterystycznego zapachu druku, przesycone są subtelną energią TWO.

Znane od wieków narzędzie staje się coraz bardziej popularne w umęczonym cywilizacyjnymi nowinkami świecie mediów. Ludzie chcą powrotu do źródeł. Aktualnie do rangi bohaterskiej kontestacji podnoszone jest czytanie nie elektronicznych lecz papierowych publikacji. Kiedyś symbolem nobilitacji było chełpienie się sprzętem elektronicznym z prowokacyjnie nadgryzionym jabłkiem na obudowie – teraz ikoną dobrego trendu stała się wydrukowana książka, pachnące drukarską farbą czasopismo. Niezbadane są kierunki, w których podąża Moda i Dobry Smak. To co uznawano za nowoczesne, staje się anachronizmem –  dawne wynalazki wracają do łask.

Do ciekawszych efektów TWO można zaliczyć: pęd do wiedzy, organizowanie spontanicznych imprez masowych za pośrednictwem Facebooka, fluktuację mód, pisanie opowiadań science fiction i niepohamowany optymizm.

Obecna medytacja dotyczy oddziaływania TWO na plastyfikację Fatum, co w konsekwencji może nam dopomóc w poznaniu zasad eksploracji dróg alternatywnych rzeczywistości… Zgromadzeni eksperci twierdzą, że… (nieczytelne)

 

Twarz naczelnego wykrzywił grymas dezaprobaty.

– Co to, kurwa, ma być?! Za co ja wam płacę?! Po co ja was szkolę? Odpierdala wam na starość?!

– Skąd mieliśmy wiedzieć, co w tych paskach siedzi? Braliśmy wszystko, z całym dobrodziejstwem inwentarza.

Naczelny oparł dłonie na blacie biurka, przechylił się w stronę wywiadowców.

– A gdzie wasza intuicja, inteligencja, gdzie wasz smak? Kraj stoi na krawędzi katastrofy, a wy mi tutaj jakieś odgrzane kotlety przynosicie? Wyważacie otwarte drzwi? Nie wstyd wam?

– Dojdziemy prawdy.

– Oby. Trzy dni macie. Potem – reselekcja.

 

***

 

Bogusław i Eryk. Dwaj doborowi wywiadowcy Nowej Fantastyki. Przeznaczeni do zadań specjalnych – wyglądający niczym bracia syjamscy oddzieleni we wczesnym dzieciństwie sprawnymi rękami zespołu arabskich chirurgów – siedzieli teraz przy biurku naprzeciw siebie, sącząc w tym samym momencie kawę z plastikowych kubków. Jeden trzymał kubek w prawej, drugi w lewej dłoni, co dawało złudzenie lustrzanego odbicia. Było to bardzo efektowne i nawet na swój sposób piękne.

Przebywali w pomieszczeniu bliźniaczo podobnym do tego, w którym urzędował naczelny, z tą różnicą, że tu okna wychodziły na bardziej koszerną, mainstreamową część Warszawy. Potężna bryła Pekinu i strzeliste wysokościowce Śródmieścia biły po oczach blaskiem niklu i szkła. Odkąd Pałac Kultury i Nauki podwyższono o dodatkowych czterdzieści kondygnacji, budynek górował nad stołecznym krajobrazem, siejąc po części splendor, po części metafizyczną grozę.

Szaro-popielate ściany, energooszczędne LED-y w podwieszanym suficie, biurko, dwa krzesła, laptop. Przestrzeń biurowa była urządzona stosownie do warszawskich standardów „nic ponad to, co niezbędne”. W całej redakcji ten sam system zabezpieczeń: antywibracyjne okna i zagłuszarki telepatyczne. Mogli się tu czuć bezpiecznie, swobodnie – prawie jak u mamy. Odkąd okazało się, że TWO można „produkować” na przemysłową skalę, gromadząc w jednym miejscu grupę odpowiednio przeszkolonych telepatów, redakcja stała się praktycznie ich drugim domem. W podziemiach budynku, w specjalnie przygotowanej sali, dyżurowało zawsze kilku telepatów i falsyfikatorów, których jedynym zadaniem było chronić mentalnie interesy firmy.

Bogusław i Eryk sami szukali na mieście co bardziej wrażliwych oryginałów podatnych na wpływ telepatycznych wizji. Tych łatwo było rozpoznać – z obsceniczną lubością zaczytywali się w miejscach publicznych Nową Fantastyką. Tak oto powstał Czynnik chaosu strony (CCS) – najtajniejszy, najbardziej enigmatyczny (nazwa celowo wprowadzała w błąd) dział ze wszystkich, jakie posiadała Nowa Fantastyka. Oficjalnie komórka ta od niepamiętnych czasów funkcjonowała pod przykrywką społecznościowego portalu internetowego, którego szarą eminencją i prawą ręką był holograficzno-cybernetyczny geniusz oryginałów, kojarzony z pozornie niewiele znaczącym pseudonimem dj Jajko. Natomiast lewą – jakże potrzebną i ważną – dłonią był namaszczony przez redakcję superfalsyfikator Beryl, aktualnie przebywający na urlopie wypoczynkowym w podradomskich Siczkach.

Nikt, prócz naczelnego, jego automatycznej sekretarki i kilku zaufanych, wspomnianych wyżej pracowników, nie miał prawa wiedzieć, czym naprawdę zajmuje się CCS, ani gdzie aktualnie przebywają jego członkowie. Teraz Eryk i Bogusław zostali oddelegowani do pracy w terenie, aby rozwikłać zagadkę nerwowych ruchów konkurencji.

Dostali trzy dni na rozwiązanie problemu, który bez wątpienia przerastał ich możliwości kadrowe. Zadanie, które postawił przed nimi naczelny, było praktycznie poza ich zasięgiem. Mieli tę świadomość, ale sami przed sobą nie byli w stanie przyznać się do tego. Czające się w podświadomości widmo reselekcji skutecznie obezwładniało ich optymistyczną naturę.

– Co o tym wszystkim sądzisz, Eryku?

– Przypuszczam, Bogusławie, że zanosi się na coś konkretnego. Wyczuwam delikatną aurę telepatycznych porachunków pomiędzy redakcjami najbardziej poczytnych wydawnictw – mówiąc to, Eryk wziął do ręki wymiętoszoną kartkę, przyjrzał się jej raz jeszcze i rzekł z bardzo poważną miną:

– Ten dokument nosi spore znamiona autentyczności. Co prawda, nie odkryto w nim Ameryki, ale już sam fakt że A.M. przygotował tekst tej nietuzinkowej medytacji niewątpliwie oznacza coś poważnego.

– Chce zgromadzić nowe zasoby, zrekrutować kolejnych telepatów i falsyfikatorów… – zamyślił się Bogusław.

– Bingo! – Eryk roześmiał się wylewnie. – Z pewnością A.M. nie rozpisywałby się tak szczegółowo, gdyby nie miał zamiaru wtajemniczyć w swoje poczynania zupełnie nowych telepatów. Tylko patrzeć jak będzie z tego jakaś zadyma.

– Załóżmy, że zaczynają nowy nabór. Przecież A.M. musi wiedzieć, jakie konsekwencje może przynieść chaotyczne działanie na szeroką skalę. Zbierze przypadkowych oryginałów z całej okolicy, wtajemniczy w ulotny, duchowy proces ludzi bez jakiegokolwiek przygotowania. Kto nad tym zapanuje? Niebezpieczeństwo chaosu jest wielkie. Miał przecież tyle czasu… Mógł się do tego lepiej przygotować. Dlaczego nagle tak mu się zaczęło spieszyć?

– Dobre pytanie, Bogusławie… Po kiego grzyba chce zebrać tak dużą liczbę telepatów akurat teraz?

– Może chce wzbudzić jakieś waśnie pomiędzy redakcjami, tchnąć aurę wendety, albo po prostu stworzyć prywatny klan telepatów… Dotychczas skupił sporą grupę średniaków, ale to mu nie wystarcza: chce zgromadzić prawdziwych oryginałów i wykreować się na samodzielnego lidera rynku. Podniesie sprzedaż, narzuci czytelnikom swój wpływ, a dalej – to już będzie spijanie samej śmietanki. Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o rząd dusz.

– Rząd dusz? – zapytał  zbity z tropu Eryk.

– Zastanawiałeś się, dlaczego czasami wstajesz rano z potwornie ciężką głową i niewytłumaczalną niechęcią do zrobienia jakiegokolwiek dobrego uczynku? – Bogusław klepnął brata po policzku i kontynuował z ciepłym uśmiechem. – Zastanawiałeś się, dlaczego tak często odpowiadasz swojej żonie „zaraz”? Czemu twoje ciało tak dotkliwie odczuwa ziemską grawitację? To wszechogarniające uczucie zmęczenia jest na tyle przemożne, że zwykłe poruszenie ręką czy nogą sprawia niekiedy ogromny kłopot! Może nam się wydawać, że tylko my przeżywamy podobne katusze, ale gdybyś wiedział, ilu ludzi w tym kraju czuje dokładnie to samo – zdziwiłbyś się niepomiernie. A zaskoczenie twoje sięgnęłoby zenitu, gdyby ktoś (na przykład ja) uświadomił ci, że to nie jest kwestia podeszłego wieku, andropauzy, ani nawet niezdiagnozowanych klinicznych usterek nadpsutego nadwagą cielska. Za ten zbiorowy atak depresji i marazmu odpowiada zorganizowana i metodycznie działająca siatka telepatów! Całymi dniami nie robią nic innego, jak tylko nasączają ludzkie umysły przeświadczeniem, że w tym kraju nic dobrego nie może się nikomu przytrafić, że Polska, wcześniej czy później, utonie w długach i zapadnie się w sobie pod ciężarem nieposkromionej, bezinteresownie żywionej obywatelskiej zawiści i ignorancji. Tak, mój drogi, najwyższy czas się obudzić, spojrzeć prawdzie w oczy: to nie żaden zbieg okoliczności odpowiada za to, że tak rzadko jesteśmy rześcy z samego rana. Nasze jestestwa nieustannie atakowane są przez aury telepatycznych wpływów A.M.! Przenika nas ta atmosfera wszechdeprechy, jak onegdaj prześwietliła ten naród radioaktywna chmura z zaprzyjaźnionej elektrowni atomowej. Z tą różnicą, że teraz nikt nie ostrzeże ludzi przed niebezpieczeństwem, nikt nie objaśni otumanionemu społeczeństwu przyczyn wiecznie złego humoru.

– Ale po co na siłę dołować ludzi? Komu się to opłaca? Przecież to nie ma sensu…

– Ludźmi, którzy nie mają nadziei, którzy są ogłupiali i skołowani, łatwiej manipulować. Na tym właśnie polega ten cholerny rząd dusz. Mechanizm jest, wbrew pozorom, nieskomplikowany: zniechęconej ludzkiej masie łatwiej zapewnić „szczęście na zawołanie” w postaci kolejnej przeceny w supermarkecie, następnej miniratki z olśniewająco niskim oprocentowaniem.

– W takim razie, co można zrobić? Jakie jest wyjście z tego obłędu?

– Wyjście jest prostsze niż nam się wydaje! Należy stworzyć konkurencyjną grupę oryginałów, ludzi obdarzonych wyjątkowymi mocami, nastawionych na przyszłość, a nie na przeszłość. Trzeba ich zebrać, zorganizować, dać szansę na działanie. Wystarczy trafiony pomysł, odrobina dobrej woli i altruistycznego nastawienia do życia! – tu Bogusław puścił porozumiewawcze oko do swego pogrążonego w kontemplacji druha.

– Rząd dusz – przytaknął zamyślony Eryk. – Tak, chodzi im o rząd dusz. Jeśli narzucą rynkowi swój punkt widzenia, nie dość, że będą mogli bezceremonialnie zwiększyć nakład, to na dodatek wpłyną na opinię publiczną, narzucą ludziom dołujący, zanurzony w przeszłości styl myślenia. Będą mieli kraj w garści. Wszystko to pięknie wygląda, ale… jest do bólu przewidywalne!

– Dokładnie! Zbyt karkołomne, naciągane, niepsychologiczne, chaotyczne i pozbawione dobrego tonu, ale właśnie tak działa A.M.! Do tej pory zgromadził już odpowiednie środki, żeby utrzymać kruche status quo pomiędzy wydawnictwami – teraz jednak zamierza przypuścić frontalny atak. Ale, zanim to uczyni, chce jeszcze wzmocnić siły; nie wystarczy mu już zwykła, ekonomiczna przewaga w nakładzie. Owszem, chce zgarnąć cały rynek dla siebie, ale przy okazji zamierza narzucić opinii publicznej swój wpływ. A kiedy ludzie zaczną myśleć zgodnie z jego wizją – wszystkich będzie miał w garści.

– Więc gra toczy się o najwyższą stawkę.

– Tak. My zawsze gramy o najwyższe stawki. Zawsze.

 

***

 

Dostali propozycję nie do odrzucenia. Mieli trzy dni na rozwiązanie zagadki. W grę wchodził wpływ na losy kraju – to zmobilizowało ich do działania. Plan był prosty: jak najszybciej należało zwerbować wszystkich dostępnych telepatów i falsyfikatorów sympatyzujących z literaturą science fiction i Nową Fantastyką. Czasu było niewiele, a perspektywa rekrutowania nowych ludzi w tak trudnych i niesprzyjających okolicznościach nie napawała optymizmem. Wiadomo było, że większość oryginałów została już dawno wyłowiona przez wysokiej klasy rekruterów. Redakcje czasopism, stacji telewizyjnych, rozgłośni radiowych, nawet portali randkowych biły się o co lepsze okazy i błyskawicznie zagospodarowywały co sprawniejszych telepatów. Szansa na pozyskanie nowych oryginałów w tak krótkim czasie graniczyła z cudem. Grupa interwencyjna podzieliła się na dwie części: Bogusław miał śledzić ruchy przeciwnika, podczas gdy Eryk zamierzał wykorzystać sieć swoich znajomości i kontaktów, by odnaleźć oryginałów – sprzymierzeńców jedynie słusznej idei ocalenia kraju ze szponów wszędobylskiego wpływu defetyzmu i mizantropii serwowanego przez A.M. i jego miesięcznik. Mieli mało czasu. Zaledwie trzy dni. No, teraz, to już tylko dwa…

 

***

 

Drogi dojazdowe do niepozornego kurortu zablokowane były przez wojskowe pojazdy. Śmigłowiec przyziemił na zaimprowizowanym lądowisku, a z jego wnętrza wychynął zwinnie zgięty w pół facet w płóciennej koszuli bez odznaczeń i szarż.

– Ja to? To już?! Jesteście… w komplecie? – żołnierz, który wyszedł na spotkanie Erykowi, zlustrował go badawczym spojrzeniem, cmoknął z niedowierzaniem.

– No, było jeszcze paru śmiałków, ale jakoś… wykruszyli się po drodze. Michał w ostatniej chwili dostał zasłużone L-4. Wiola wyskoczyła w połowie trasy na piwo. Ryszard ma chorobę lokomocyjną i jeszcze nie odstawił od piersi torebki foliowej. – Eryk rozejrzał się teatralnie po najbliższej okolicy. – Ale ogólnie, to chyba mamy już komplet. Absens carens, żołnierzu.

Oficer spojrzał na Eryka, po chwili uśmiechnął się porozumiewawczo, skinął głową na znak akceptacji.

– Dobrze. Skoro są w s z y s c y, zapraszam do środka. – Wskazał na turystyczny autobus nieregulaminowo zaparkowany kilka metrów przy plaży. Pojazd nie budził zaufania; wyglądał jakby objechał dwa razy kulę ziemską bez żadnego przystanku ani przeglądu. Wielki, granatowo-czerwony napis „RKS Broń" potęgował wrażenie niepewności.

– Kogo tam trzymacie? Bandę niewyżytych cheerleaderek?

– Chcielibyście… – Żołnierz podprowadził Eryka do pojazdu. Przednie drzwi otworzyły się z cichym sykiem. Mężczyźni sprężystym krokiem weszli do środka.

– O, żesz ty… – szepnął zaskoczony Eryk.

Całe wnętrze było zaciemnione, okna nie przepuszczały nawet odrobiny słonecznego blasku. Jedną stronę autobusu wyłożono dużymi ekranami terminali komputerowych i konsolami pulpitów radiowych. Panele oświetlono miniaturowymi lampkami. Na samym końcu wehikułu, w małej wnęce wygospodarowanej na wygódkę siedział przykuty do rachitycznego kibelka niepozornie wyglądający człowiek. Eryk pokraśniał z radości. Jego całodniowy wysiłek nie poszedł jednak na marne. Sieć kontaktów, jakie wyrobił sobie służąc w warszawskiej szkółce podchorążych, jak zwykle się przydała.

– Wiedziałem, gdzie cię szukać, chociaż – przyznaję – maskowałeś się dobrze.

– Wróż z TVN-u zawsze prawdę powie, szczególnie jeśli ściągniesz go z wygodnego łóżka o trzeciej nad ranem i przyłożysz do głowy stosowny przedmiot? Czyż nie takie są twoje metody?

– Witamy w klubie dojrzałych fanów Bogusława i Eryka. Koniec urlopu, wracamy do roboty.

Beryl spojrzał spode łba na twarz rozpromienionego mężczyzny, uśmiechnął się łagodnie, pogodnie, nieziemsko:

– Z sytuacji wnoszę, że macie poważne kłopoty kadrowe…

– W rzeczy samej.

 

***

 

Bogusław przemierzał deszczowe ulice Warszawy na komicznie pyrkającym skuterze. Pod osłoną wieczornej szarówki przebijał się w żółwim tempie przez zatłoczoną Marszałkowską, dbając przy tym, aby nie stracić z oczu szarego, nieoznakowanego busa, który z gracją młodego, niedoświadczonego centrozaura przeciskał się przez sławne na cały świat warszawskie korki. Zacinający deszcz ograniczał skutecznie i tak słabą widoczność; raz po raz wycierał Bogusław irchową szmatą pleksę żółtego kasku i przedzierał się między stojącymi w korku autami niczym rasowy przedstawiciel firmy kurierskiej.

Autobus zatrzymał się przy jednym z największych kompleksów sportowych w mieście. Grupka piętnastu osób wyskoczyła z wnętrza pojazdu i zniknęła we wnętrzu budynku. Bogusław zatrzymał się z piskiem opon po drugiej stronie ulicy i z niedowierzaniem śledził rozwój sytuacji. Na szczęście, fronton kompleksu – trzymając się nowomodnych architektonicznych zwyczajów – był przeszkolony. Bogusław mógł więc obserwować, dokąd udał się nietypowy kolektyw przyjezdnych. Po chwili na drugim piętrze kompleksu rozbłysły światła i oczom zdumionego wywiadowcy ukazała się grupa przebierających się w sportowe dresy pasażerów szarego pojazdu.

– O co tu, kurwa, chodzi? – Bogusław spontanicznie dał ujście domysłom i niepokojom, po czym wpadł w głębokie zamyślenie. Po niespełna piętnastu minutach cały kolektyw, pod czujnym okiem samego A.M. zaczął intensywnie ćwiczyć na siłowni. Bogusław, pomimo wciąż narastającego zdumienia, wyciągnął ze skuterowego kuferka dobrej klasy aparat fotograficzny, nastawił program lustrzanki na tryb nocny i zaczął pstrykać zdjęcia gęstymi, nieprzyzwoicie długimi seriami.

 

***

 

Następnego dnia, z samego rana, znów znaleźli się w swojskich wnętrzach redakcji Nowej Fantastyki. To był ostatni dzień, który dał im naczelny na przecięcie tego dziwacznie zaplątanego gordyjskiego węzła. Dziś, do północy mieli rozgryźć tajemnicę mobilizacji sił A.M. i jego super wpływowego miesięcznika. Można się domyśleć, że mieli nietęgie miny. Pytań było znacznie więcej niż odpowiedzi, a limit znaków przeznaczony na tę historię w dramatycznym tempie malał, co jeszcze bardziej utrudniało szczęśliwe wyjście z całej opresji.

– No tak, okoliczności nie przemawiają na naszą korzyść.

– Posługując się starą, dobrą polską gwarą dziennikarską, jesteśmy w ciemnej dupie.

– Zgadzam się z tobą w całej rozciągłości, drogi Bogusławie. Tak to właśnie wygląda.

Dwaj nasi milusińscy rozpłynęli się w jesiennej melancholii i trwaliby w niej pewnie do końca tego opowiadania, gdyby do biura nie wszedł raźnym krokiem holograficzny awatar legendarnego dj Jajko.

– Czołem, koledzy! Co tacy smutni z samego rana? Czyżby nasz redakcyjny ekspres do kawy znów odmówił posłuszeństwa?

Bogusław i Eryk spojrzeli po sobie, poruszyli przecząco głowami. Ekspres do kawy działał całkiem dobrze. Tyle tylko, że dziś niespodziewanie zażądał wrzucenia do swych mechanicznych trzewi pięciozłotowej monety w celu wydania aromatycznego, brunatnego płynu. Postanowili przemilczeć ten dziwaczny fakt. Po co psuć sobie i tak już całkiem nienajlepszy humor?

– Kochani, mam świeży trop, który powinien doprowadzić nas do rozwiązania całej łamigłówki. – Dj Jajko rozpłynął się w uśmiechu, zakręcił kilka razy wokół osi i rzucił na blat stołu wiązkę błękitnawych, holograficznych projekcji. – Wasza praca nie poszła na marne. To zdjęcia z siłowni, poznajecie?

– Co mamy nie poznać? A.M. i jego telepaci. Ćwiczą jak strażnicy miejscy przed Świętem Niepodległości. Nic nowego.

– A jednak spójrzcie uważniej na te zdjątka? Widzicie, chłopaki, co się wyczynia – że się tak wyrażę – „za kulisami oficjalnego spektaklu”?

Bogusław i Eryk patrzyli w osłupieniu. Na kilku powiększonych zdjęciach widać było jak grupa trenerów zręcznie ściera pot z ciał ćwiczących telepatów, po czym wrzuca wilgotne ściereczki do foliowej torby.

– No i co, chłopaki? Co wy na to? Zdziwieni? Zaskoczeni? Zauroczeni?

– No baa…

– Teraz już wiemy, co knują! – Dj Jajko wciągnął zwinnie błękitną wiązkę holo. – W sumie było to prostsze niż myślałem! Teraz przynajmniej mamy pewność, w jakim kierunku poszli! U la, la, la…

Bogusław i Eryk patrzyli na dj Jajko rozpaczliwie błędnym wzrokiem. Ich zacne twarze wyglądały teraz jak ogromne, błyskające neonową poświatą znaki zapytania. Dj roześmiał się od ucha do ucha i zatańczył swoim zwyczajem Radosny Taniec Zwycięstwa, obracając się z dużą prędkością wokół osi.

– U la, la, la… Pachnidło, kochani. Pachnidło! – wykrzykiwał między jednym a drugim obrotem. – Pachnidło… Chcą nasączyć kolejne wydania swojej gazetki dyskretnym z a p a c h e m wpływu! – usiadł by odsapnąć i mówił dalej. – Już im nie wystarczy mentalne skołowanie narodu. Szykują się do frontalnego ataku. Węch to jeden z najbardziej pierwotnych zmysłów. Nikt nie jest w stanie oprzeć się łagodnej agitacji feromonów, a co dopiero pachnidłu, w którym rolę wabika spełni eteryczny wywar z potu tych znamienitych telepatów. Wtedy każdy, kto choć przelotnie zetknie się z tym pismem, nie oprze się już ich aurze myślenia. Jeśli choć trochę zależy nam na losach tego umęczonego deprechą narodu, musimy działać szybko i zwinnie.

 

***

 

Istotnie działali ekspresowo. Otrzymali wolną rękę od naczelnego, plenipotencje i środki finansowe od samego prezesa wydawnictwa. Było to potrzebne, aby skutecznie przygotować cały aparat organizacyjny.

Bogusław i Eryk mieli zebrać dostępny team oryginałów i zawodowych telepatów współpracujących z pismem. Zdawali sobie sprawę, że to zdecydowanie za mało liczny kolektyw. Najważniejsza część zadania przypadła w udziale Berylowi. Miał on wytypować grupę najaktywniejszych użytkowników sieciowego portalu Nowej Fantastyki. Ich potencjał telepatyczny nigdy nie był profesjonalnie przebadany, ale założono, że skoro czytają opowiadania SF, mają zadatki na nie byle jakich oryginałów. W ciągu kilku godzin do najbardziej aktywnych użytkowników portalu wysłano prywatną wiadomość ze szczegółową instrukcją, co i jak mają czynić. Na sto czterdzieści cztery wysłane wiadomości odzew dały czterdzieści trzy osoby.

– Niewiele, ale zawsze coś – mruknął Beryl, pisząc następne pw z coraz bardziej szczegółowymi instrukcjami dla zaangażowanych w akcję portalowiczów.

Gdy za oknami redakcji zachodziło ciepłe, październikowe słońce, wszystko było już zapięte na ostatni guzik – przynajmniej teoretycznie. Oczywiście, jak zawsze, gdy coś organizowane jest w ostatniej chwili – również i ten plan miał słabe punkty. Jednak presja chwili zmuszała naszych milusińskich do zwarcia pośladków i szybkiego, bezkompromisowego działania. Każda godzina była na wagę złota, nie było czasu na snucie wyrafinowanych koncepcji. Po wysłaniu ostatniej wiadomości prywatnej Beryl westchnął i zamknął klapę redakcyjnego laptopa. Teraz nie pozostawało nic innego, jak tylko czekać – i trzymać kciuki za powodzenie naprędce zaimprowizowanej operacji.

 

***

 

Instrukcje były klarowne. Każdy z dobrowolnych uczestników akcji miał natychmiast udać się do najbliższej siłowni i podczas intensywnych ćwiczeń fizycznych wydalić z siebie jak największą ilość przesyconego fantastyką potu. W grę wchodził tylko pot, co – jak się później okazało – stało się obiektem krytyki niejakiego Fasolettiego, który uważał, że tak godnej sprawie należy poświęcić i pozostałe – według niego jeszcze bardziej nasączone magią wpływu – wydzieliny ciała. Pomysł ten jednak odrzucono ze względów zrozumiałych ; )

Nasączone fantastycznym potem ręczniki i gustowne trykoty portalowi strongmani mieli spakować w foliowe, szczelne (to ważne!) woreczki i czym prędzej wysłać kurierem na adres redakcji. Czas naglił. A.M. miał wydać swoje pisemko za półtora tygodnia, premiera kolejnej Nowej Fantastyki planowana była raptem za tydzień. Zbieg okoliczności działał na korzyść fantastów, ale – drodzy Czytelnicy – czy wystarczy im organizacyjnej werwy i duchowego hartu, aby odeprzeć podstępne knowania konkurencji? Oto pytanie godne finału tej – przyznacie sami – zadziwiającej historii.

 

***

 

Na szczęście – wszystko poszło dobrze. Dokonali niemożliwego, wyrobili się rzutem na taśmę. I oto niespodziewanie świat zaczął ładnieć w oczach.

Wreszcie doceniono trud polskich inżynierów, którzy od przeszło trzydziestu lat wygrywali światowe konkursy w konstruowaniu marsjańskich łazików. Wielu z nich zatrudniono na lukratywnych posadach polskich i zagranicznych uczelni technicznych.

Ruszyła od lat wstrzymywana i podobno nieopłacalna produkcja polskiego samochodu osobowego. Piękna – łyskająca kuszącą czerwienią lakieru i srebrem aluminiowych felg – sportowa Syrena Cabrio podbiła serca milionów pasjonatów motoryzacji na całym świecie. Autko było tanie, niezawodne i miało cudowną linię.

Polskie Linie Lotnicze stały się konkurencyjne i rentowne.

A Nowa Fantastyka? Co z nią? Kobiety twierdziły, że podczas pobieżnego nawet kartkowania ulubionego miesięcznika czują delikatny zapach egzotycznych kwiatów. Faceci – nie wiedzieć czemu – twierdzili, że zapach ewidentnie kojarzy się im z oryginalnymi, bez dwóch zdań kuszącymi damskimi perfumami. Młodzież wyczuwała niekiedy nutkę miodowego Ciechana. Zresztą, zapachy co chwila zmieniały swą postać – nie to było jednak najważniejsze.

Znacznie wzrosła aktywność fizyczna forumowiczów, w tym członków loży fantastycznego portalu. Nakład Nowej Fantastyki w ciągu pięciu miesięcy wzrósł trzykrotnie. Stworzono fundację dla uzdolnionych twórców. Rozrósł się dział publicystyczny. Ludzie, jak za starych dobrych czasów, wyrywali sobie czasopismo z rąk.

A ojczyzna nasza, Polska – z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc – piękniała! Zamilkły waśnie polityków, nikt już nie rozdrapywał ran mrocznej epoki defetyzmu i mizantropii. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów ludzie z optymizmem i nadzieją patrzyli w przyszłość. Niektórzy, w pogodne wieczory, zaczęli nawet spoglądać w stronę gwiazd.

Koniec

Komentarze

Bardzo przyjemne opowiadanie, Jacku :) Z (nie)wiadomych przyczyn do gustu przypadli mi wykreowani przez Ciebie, jakże milusińscy, bohaterowie – Bogusław i Eryk ;) Ale przede wszystkim roztańczony holograficzny dj Jajko :D Fabuła także na plus, zwłaszcza jej zaskakujące – lepkie a wonne – rozwiązanie ;)

Pozdrawiam.

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

No, jak już zaakceptowałeś Bogusława i Eryka, to już nie jest źle. Miałem pisać do Ciebie priva w tej sprawie, ale z drugiej strony – chciałem, żeby siurpryza była maksymalna; ) Pozdrawiam.

...always look on the bright side of life ; )

Każdemu przyda się trochę dystansu, ale przyznam, że gdy pierwszy raz wymieniłeś imiona, to przez chwilę wahałem się, czy czytać dalej, czy najpierw wyskoczyć do kiosku po papierosy :P

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Mistrzostwo Świata. W końcu tekst, w którym "Nowa Fantastyka" nie jest miłym dodatkiem jeno, a integralną częścią treści, ba, fabuła jest skonstruowana wokół pisma, portalu i jego przypadkowo zbieżnych bohaterów. Oprócz tego rzecz opiera się o oryginalnie skonstruowany świat, z kapitalnie działającym systemem TWO… Plus humor i – ach, co za porywająca, rozświetlona optymizmem końcówka… Cóż, choć bardzo podobały mi się "Mucha…" i "Kicia", to myślę, że idziesz po wygraną. No, chyba że potrafisz posługiwać sie TWO bez pomocy tabunu telepatów, koncentrując, że tak powiem, wąską wiązkę hurraoptymizmu na Twoim tekście jeno… Bo zapachy i feromony przez telefon nie działają chyba… Zaraz, czy to Miodowy Ciechan…?

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

TWO, NWO, GMO… Świat schodzi na psy…

Intryga wartka i z rozmachem, niczym u naszych sojuszników zza oceanu. I pośmiać się można…

Na plus!

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

@thargone: Tak, to Miodowy Ciechan ; )

@Zalth: Dzięki ; )

...always look on the bright side of life ; )

@jacku001

Umiesz ty puszczać oko do czytelnika, oj umiesz.

;-)

 

Tekst zdecydowanie najlepiej ze wszystkich wpisujący się w konkursowe ramy.

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Bardzo sympatyczne. Życzę powodzenia w konkursie.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Jak dla mnie bomba! Świetny pomysł, zrealizowany po mistrzowsku. Wreszcie rasowe opowiadanie nasiąknięte NF do granic przyzwoitości:) Rewelacyjny tekst, błyskotliwy i z humorem. Czyta się lekko i przyjemnie. Brawo Jacku, jesteś moim faworytem:)

Każdy koniec daje szansę na nowy początek...

@Nazgul: Eee, tam. Uczę się dopiero.

@Bohdan: Dzięki za pochwałę i życzenia ; )

@wiwi: Jeszcze raz respekt i uznanie za cierpliwość przy niekończących się korektach.

...always look on the bright side of life ; )

Jacku, cudowne! I ci cykliści mnie urzekli (a bitnicy? Gdzie bitnicy?). I ten Pałac Kultury, Apple i Czarnobyl i wiele innych… Tekst jest nasączony takimi rozkosznymi aluzjami jak babka wielkanocna bakaliami – PYCHA! :) Jako czytelnik uwielbiam, gdy autor puszcza do mnie oko i liczy na moje obeznanie w kulturze i świecie. Bardzo dziękuję za doskonałą rozrywkę i podziwiam przewrotny pomysł.

@rooms: “A bitnicy, gdzie bitnicy?“ Piszesz – i masz.

...always look on the bright side of life ; )

Bardzo ciekawy pomysł. Na TWO – lepszy, IMO, niż na końcówkę, ale nie będę narzekać. Bohaterowie – oczywiście – sympatyczni. Jak już Beryl ogłosi konkurs na fantastów.pl, to będziesz mógł tylko zmienić nazwę. ;-)

 

Edit: Aha, zapomniałam: powodzenia w konkursie.

Babska logika rządzi!

@Finkla: Dzięki ; )

...always look on the bright side of life ; )

Sympatyczne opowiadanie. 

A mistrz Kenobi to był Obi-Wan, nie One. ;P

O masz… Faktycznie… Poprawiamy.

...always look on the bright side of life ; )

A ja myślałam, że ten Obi One to specjalnie…! Serio :-)

 

Bardzo zabawne, niezłe opowiadanie. W sam raz na dobranoc, aby mogło stać się pożywką dla fantastycznych snów. ;-)

 

…uważ­nie ob­ser­wo­wa­li spo­wi­tą w mroku po­se­sję. – …uważ­nie ob­ser­wo­wa­li spo­wi­tą w mrok po­se­sję. Lub: …uważ­nie ob­ser­wo­wa­li spo­wi­tą mrokiem po­se­sję.

 

Jakiś zdzi­wio­ny kocur przy­siadł na tłu­stym za­dzie, prze­chy­lił pysz­czek i przy­glą­dał się tym nie­zwy­kłym wy­czy­nom. – Próbowałam z moją Kotką – pyszczka, bez uszkodzenia zwierzątka, przechylić się nie dało. Kocią głowę wraz z pyszczkiem, i owszem. ;-)

 

Widać było gry­mas dez­apro­ba­ty na jego ru­mia­nej, ko­ciej mord­ce. – W jaki sposób można zobaczyć, że kocia mordka jest rumiana? :-)

 

…sie­dzie­li teraz przy biur­ku na prze­ciw sie­bie… – …sie­dzie­li teraz przy biur­ku naprze­ciw sie­bie

 

Zda­wa­li sobietego spra­wę, ale sami przed sobą nie byli w sta­nie przy­znać się do tego. – Powtórzenia.

Może: Mieli tę świadomość, ale sami przed sobą nie byli w sta­nie przy­znać się do tego.

 

Szan­sa na po­zy­ska­nie no­wych ory­gi­na­łów w tak krót­kim okre­sie czasu gra­ni­czy­ła z cudem. – Masło maślane. Okres, to czas.

Proponuję: Szan­sa na po­zy­ska­nie no­wych ory­gi­na­łów w tak krót­kim okre­sie gra­ni­czy­ła z cudem. Lub: Szan­sa na po­zy­ska­nie no­wych ory­gi­na­łów w tak krót­kim czasie gra­ni­czy­ła z cudem.

 

…sprzy­mie­rzeń­ców je­dy­nie słusz­nej idei oca­le­nia kraju ze szpon wszę­do­byl­skie­go wpły­wu… – …sprzy­mie­rzeń­ców je­dy­nie słusz­nej idei oca­le­nia kraju ze szponów wszę­do­byl­skie­go wpły­wu

 

Dziś, do go­dzi­ny 24:00 mieli roz­gryźć ta­jem­ni­cę… – Wolałabym: Dziś, do go­dzi­ny dwudziestej czwartej, mieli roz­gryźć ta­jem­ni­cę… Lub: Dziś, do północy, mieli roz­gryźć ta­jem­ni­cę

 

Dj ro­ze­śmiał się od „ucha” do „ucha”… – Zbędne cudzysłowy.

 

Na sto czter­dzie­ści czte­ry wy­sła­ne wia­do­mo­ści odzew dało czter­dzie­ści trzy osoby.Na sto czter­dzie­ści czte­ry wy­sła­ne wia­do­mo­ści, odzew dały czter­dzie­ści trzy osoby.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki regulatorzy! Poprawki naniesione. A co rumianej, kociej mordki – zapewniam Cię, że można to dostrzec oczyma duszy zakochanej w kotach ; )

Fajnie, że tekst daje odrobinę oddechu, uśmiechu, dystansu. Dobrze się bawiłem przy jego tworzeniu. Ileż można pisać poważne, sążniste teksty? Czasami trzeba wyluzować ; ) Pozdrawiam. I do zobaczenia – w Ł.

...always look on the bright side of life ; )

IMO, rewelacja! Chyba najlepsze opowiadanie konkursowe jakie do tej pory czytałam… Wątek nowofantastyczny wprost wylewa się z niego niczym lawa podczas wulkanicznej erupcji:) Super pomysł, świetna fabuła. Tekst pochłonął mnie zupełnie. Niczego mi nie zabrakło – ani akcji, ani humoru :)

Kurde i teraz będę miała problem, bo tak trafiłeś w moje upodobania, że jak to opowiadanie nie zostanie docenione (czytaj: nagrodzone) to poczuję się osobiście zawiedziona ;)

Pozdrawiam autora i trzymam kciuki:)

Nigdy nie mów nigdy!

Dzięki smiley

...always look on the bright side of life ; )

Duży plus za to, że NF stanowi wyraźny rdze opowieści, nie jest dodany na siłę.

Może nie podzielę zachwytów reszty komentatorów – opowiadanie sympatyczne, ale z nóg mnie nie powaliło. Napisane sprawnie i może kwestia, że akurat nie mam humoru na wesołe opowiastki sprawiła, że cała historia ciutkę mi się ciągnęła. 

Ale ja tam, jacku, do ciebie podchodzę z wysoko postawioną poprzeczką, więc nie przejmuj się ;)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Trzymając się Twojej poetyki, Tenszo, napiszę co następuje: czasem nieważne na jakim pułapie zawieszono poprzeczkę  – liczy się sama radość oddania skoku ; )  A tak już bardziej serio: dzięki za przeczytanie. Niech zwycięży najlepszy (akrobata, pisarz, cyklista itd, itp.) ; )

edit: Ten skok, na ten przykład, był ze szpagatem i zawołaniem “Łaaaaa!” (por. Nieistniejąca Encyklopedia Dziwnych Skoków i Odgłosów, Wincenty Moruś i synowie, Lipno 1855). Pozdro. ; )

...always look on the bright side of life ; )

Jacek, opowiadanie dobre. Nawet bardzo dobre. Dobre w sensie… że dobrze napisane. Prawie samo się czyta. Chociaż, jak dla mnie, trochę zbyt mało dynamiczna akcja i nieco monotonna narracja

Jednak to, co Tensza uznaje za plus, ja zapisałbym raczej na minus. Opowiadanie jest o czasopiśmie, co pozbawia historię uniwersalnego charakteru sztuki. Nie trzeba przyklejać NF na siłę, by ta stanowiła subtelne i nienarzucające się czytelnikowi tło opowieści. Wiem, wiem: taki pean… Weź jednak poprawkę, że dla odbiorcy zewnętrznego, treść będzie mało czytelna. Chociaż samo przesłanie – pożyteczne.

Co do pomysłu – niezły. Wykorzystuje wprawdzie oklepane koncepcje, ale w sposób dosyć oryginalny.

Mało dynamiczna akcja i nieco monotonna narracja? No, proszę Cię…

Nie trzeba przyklejać NF na siłę… – nic na siłę nie było robione. Po prostu wyszło b. spontanicznie…

dla odbiorcy zewnętrznego, treść będzie mało czytelna… – ktoś kto nie czyta NF ani nie jest użytkownikiem portalu raczej nie zajrzy do tego opowiadania, tym bardziej, że konkurs wymagał użycia NF jako motywu przewodniego. Konkurs uważam za bardzo wewnętrzny i specjalistyczny. A rozgarnięci i tak zrozumieją, o co mniej więcej chodzi.

Co do koncepcji – IMO, nie chodzi o to, czy oklepana czy nie, bardziej o to, czy ma się do niej świeże, autorskie podejście. No i humor, humor jest ważny…

Reasumując. Dzięki za pochwały. Naprawdę, nie przypuszczałem, że ten tekst wywrze na Tobie tak dobre wrażenie ; )

 

...always look on the bright side of life ; )

Polskie Linie Lotnicze stały się konkurencyjne i rentowne.

Poległem ;-)

Jako bywszy piśmiciel pewnego bardzo satyrycznego portalu promującego pewną bardzo optymistyczną wizję Macierzy i Wielkiej i ogólnie… Podzielam ten optymizm i punkt widzenia. Opowiadanie zabawne, momentami błyskotliwe, a momentami grzeznące w drobnej, narracyjnej mieliźnie. Zdrobnienia, jowialność narratora wobec bohaterów (”nasi milusińscy” etc.), w mojej opinii – zamiast puszczać oczko do czytelnika, psują nieco odbiór i łamią satyryczną konwencję nadmiernym protekcjonizmem. Bardzo hermetyczne ze względu na nawiązania do użytkowników portalu, możliwe, że kogoś z zewnątrz nie rozbawi.

Na plus: pozytywne myślenie, Nf jako główny aktor, żarciki na temat polskiej mentalności ;-) No i płynne czytanie, czyli chyba (bo się nie znam) warsztat ok ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ale się asekurujesz PsychoFishu – po prostu napisz, że Ci się podoba! ; )

...always look on the bright side of life ; )

Jeszcze raz przeczytałem sobie wszystkie komentarze pod tym opowiadaniem. Ech, to był fajny czas. Dobry, beztroski, wypełniony marzeniami i huraoptymizmem. Oby jak najszybciej wrócił tamten nastrój, tamto nastawienie – chociaż, podobno nigdy dwa razy do tej samej rzeki… Teraz przyszedł czas na tworzenie kolejnej historii. Czy będzie wesoła? Czy będzie smutna? I czy w ogóle – będzie… ?

...always look on the bright side of life ; )

Sentymentalny nastrój, jak widzę? : )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Przeczytałem.

Nowa Fantastyka