- Opowiadanie: SHADZIOWATY - Ręczę sercem

Ręczę sercem

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Ręczę sercem

Jan Kolniet ocknął się z dantejskiego snu, istnego koszmaru. Śniło mu się, że. Zamarł. Spróbował poruszyć kończynami, jednak więzy na jego nadgarstkach i kostkach stawiły opór. Na głowę założony miał płócienny worek, który pachniał świeżym pieczywem. Trzewia skręciły mu się z głodu, od dawna musiał nic nie jeść. Popękane wargi piekły go, a pęcherz napierał na mięśnie brzucha z niewyobrażalną siłą. Pierwszy raz był przywiązany do krzesła i nigdy wcześniej nie zdawał sobie sprawy jak przeraźliwe jest to uczucie.

Chciał krzyknąć, jednak z suchej krtani wydobył się jedynie chrapliwy szept. Nasłuchiwał. Jego własny oddech oraz nierówne bicie serca, wypełniły ciszę. To nie był koszmar, naprawdę został porwany. Postanowił czekać, ktokolwiek to zrobił, czegoś musiał od niego chcieć.

Wydawało mu się, że minęły godziny zanim usłyszał w oddali powolne kroki oraz ciche szuranie, jakby coś przewalało się po nierównej podłodze. Ciężkie drzwi zgrzytnęły w zawiasach, a ciepłe powietrze uderzyło w worek na głowie Jana Kolnieta.

– Skowron spójrz, co zrobili z naszym gościem. Więzy, worek? Po co to wszystko? – powiedział ktoś, spokojnym, męskim głosem.

Inny, niższy głos odpowiedział jedynie cichym mruknięciem. Drzwi trzasnęły i ktoś poderwał worek z jego głowy. Światło pochodni trzymanej w muskularnej ręce Skowrona oślepiało go. Jan mrugał, usilnie próbując dostosować wzrok do jasności.

– Zaproponuj naszemu przyjacielowi wody – rzekł drugi mężczyzna, jego rozmazana głowa była na tej samej wysokości, co Jana.

Kolniet łapczywie połykał kolejne hausty wody spływającej z trzymanego nad nim bukłaka. Strząsnął rozlaną ciecz z twarzy i rozejrzał się jeszcze raz po pomieszczeniu. Znajdowali się w jaskini, nie była to cela, raczej pomieszczenie sanitarne, robocze, jakaś klita.

– Na sam początek, muszę powiedzieć, że jestem wielkim fanem Pańskiej pracy, Panie Janie – powiedział tym swoim stonowanym głosem siedzący mężczyzna. Twarz miał pociągłą i brodatą, a włosy nosił spięte w ciasny kok z tyłu głowy.

Jan przypatrzył się, po drugiej stronie stołu nie było krzesła. Tajemniczy jegomość, prawdopodobnie jego porywacz, siedział na dziwnej konstrukcji. Jakimś wózku, fotelu z przytwierdzonymi po bokach drewnianymi kołami.

– Nigdy nie widział Pan wózka inwalidzkiego? – Mężczyzna wyciągnął rękę. – Mówią na mnie Buzdygan.

Jan spojrzał na zaoferowaną mu dłoń, po czym wymownym gestem skinął na swoją, przywiązaną do oparcia krzesła.

– No tak – uśmiechnął się Buzdygan. – Wybacz przyjacielu, ale to tylko niezbędne środki ostrożności. I tak uważam, że worek nie był potrzebny, no ale cóż. Cholerne przepisy.

– Gdzie jestem? – wysapał Kolniet. – Czego ode mnie chcecie?

Brodacz przekrzywił głowę z zaciekawieniem i zmierzył go swoim bystrym, wręcz uwodzicielskim spojrzeniem. Skinął na Skowrona, który włożył swoją herkul do skórzanej kurtki i wydobył zwinięty pergamin. Inwalida naślinił palce i rozwinął tekst przed sobą na stole.

– Nowa Fantastyka, opowiadanie pod tytułem ,,Metabolizm pożogi'' autorstwa Jana Kolnieta. Pan nazywa się Jan Kolniet i jest to opowiadanie, które Pan napisał. Czy rozumuję prawidłowo?

Jan Kolniet kiwnął niepewnie głową.

– Wspaniale! – rozpromieniał Buzdygan. – Zdaję sobie sprawę z tego, iż jako autor doskonale zna Pan treść swoich prac. Jednak pozwolę sobie przytoczyć pewien fragment, który mojemu zleceniodawcy wydał się wyjątkowo interesujący. Czy nie będzie to problemem?

Skowronowi najwyraźniej znudziło się trzymanie pochodni nad stołem i zapalił drugą, mniejszą z podstawką. Sam odszedł kilka kroków i oparł się o ścianę. Mężczyzna wyglądał mocarnie, górował nad nimi, a jego twarz skrywała się za wysoko postawionym kołnierzem. Od momentu wejścia do pomieszczenia, nic nie powiedział, jedynie kilka razy mruknął coś pod nosem, Janowi wydało się to dziwne.

Jaskinia rozbrzmiała głosem Buzdygana, akompaniując burczeniu w brzuchu związanego.

– Do ich plemienia nie było łatwo się dostać, samo nakłonienie miejscowego przewodnika do wskazania drogi kosztowało mnie kilka dobrych maczet oraz worek przypraw. Kosztów wynajęcia łódek już nie wspomnę, bo do dziś boli mnie kieszeń. Rozbuchacze mieszkają na małych, gęsto rozsianych wysepkach. Rzadko między nimi podróżują, z racji niezwykłej tendencji do zatonięć. Nie wiadomo czy ogień, którym nauczyli się władać sprawia, iż woda połyka ich z niezmierną radością. Czy też ich naturalna tendencja do tycia i ciężkie szkielety są winowajcą. Nie lubią obcych, w sumie rzadko ich widują, gdyż buchające w niebo strumienie ognia i lawy oraz ciągłe rozbłyski nad archipelagiem, wydają się zniechęcać większość turystów. W przełamaniu lodów, a raczej lawy, pomogło mi właśnie to, że miałem dwie łódki, a nie jedną. W pierwszej płynąłem ja oraz do pewnego momentu tubylczy przewodnik. Druga natomiast wypełniona była po brzegi rozmaitym pokarmem, którym to udało mi się przekupić pierwszych napotkanych Rozbuchaczy. Nazwałem ich tak ze względu na ten wspaniały system magiczny, którym to nauczyli się władać. Są w stanie zwalniać swój metabolizm, by magazynować prawie wszystkie kilokalorie, które spożyją. By potem w razie potrzeby lub dla zwykłej frajdy, jednym dynamicznym skokiem prędkości przemiany materii wyrzucać cały nadmiar ciepła z organizmu. Jest to doskonały w swojej prostocie proces, który może być użyty do codziennych prac, jak zagrzanie wody na kawę czy choćby do zrównania z dnem morskim małej wysepki. Naturalnie, sportem narodowym stało się żarcie. Im więcej zjesz, odłożysz, tym większym zapasem energii magicznej dysponujesz. Genialne! Wiele kobiet oddałoby życie, by mogły ot tak spalić chatkę znienawidzonej koleżanki i schudnąć jednocześnie. Jednak broń ta, nie jest tam używana lekkomyślnie, jest przepotężna i łatwo może ściągnąć klęskę na rzucającego zaklęcie. Ma też jednak swoje koszta i wady, jak każdy z systemów. Rozbuchacze mają bardzo długi czas ładowania takiego strzału. Owszem, mogą żreć bez opamiętania, jednak nazbieranie kilkuset tysięcy kilokalorii w organizmie nie jest tak łatwym zadaniem jak mogłoby się wydawać. Dla przykładu jest to zjedzenie trzech antylop w całości. Przed użyciem takowegoż (red. to od nich się takowegoż słowa nauczyłem!) zaklęcia, poruszają się wolno i ospale. A bezpośrednio po, są zmęczeni, wychudzeni i nerwowi. Na pierwszy rzut oka widać więc, czy delikwent jest gotowy do pierdyknięcia owym zaklęciem czy dopiero co huknął nim w kogoś i tylko patrzy, żeby się nażreć. Kolejnym minusem jest rozciągnięta skóra, która nie chce się wciągać po każdym kolejnym ataku. Często rzucający zaklęcie chodzi potem w portkach z własnej, wiszącej skóry sięgającej kolan.

Buzdygan skończył, odłożył pergamin na bok stołu, splótł dłonie pod brodą i zapytał.

– A zatem drogi Janie Kolniecie. Co masz nam do powiedzenia?

Jan przełknął ślinę i popatrzył po obu mężczyznach. Nie rozumiał o co im chodzi. Zastanawiał się czy w brzuchu burczy mu tak z głodu czy z nerwów.

– Eh. Sądziłem, iż rozmawiam z rozgarniętym człowiekiem. Dalej nie wiesz kim jest nasz zleceniodawca? Słyszysz to Skowron? Pan Jan nie domyśla się kto nas nasłał.

– Panowie, zaszło jakieś nieporozumienie. Jeżeli coś co opublikowałem w tym czasopiśmie was uraziło, bardzo przepraszam. Postaram się to sprostować i nie będzie problemu – wyrzucił z siebie autor.

Skowron wyszedł z cienia i chciał coś powiedzieć, rozległ się jedynie bezsensowny bełkot. Mówił jak ktoś niedorozwinięty, jednak wyraz jego twarzy był poważny, dojrzały.

– Przysyła nas Pan Florency Dehabot. Kojarzy Pan Florencego Dehabota, nieprawdaż? – przemówił spokojnie facet na wózku.

Jan wzdrygnął się na dźwięk tego nazwiska. Był to mężczyzna o niesamowitej władzy i potędze. Człowiek honoru i biznesu, jednak o brudnych rękach. Kontrolował prostytucję, hazard oraz walki. Walki do których zmuszał pojmane w innych krainach istoty magiczne. Zarówno ludzi o takich zdolnościach jak i zwierzęta. Jeżeli taki człowiek zaczynał się tobą interesować, miałeś dwa wyjścia, współpraca bądź samobójstwo.

– Słyszałem o Panu Dehabocie. Jednak wciąż nie rozumiem, co ma to wspólnego ze mną – wydukał Jan.

– Pan Florency Dehabot zainteresował się, jak ich Pan w swojej publikacji nazwał, Rozbuchaczami i chciałby poznać jednego z nich. Sądzi, iż będzie Pan tak miły i poda nam namiary na jednego z Pańskich owych przyjaciół – wyjaśnił serdecznie jego rozmówca.

– Ale, ale przecież to historia. Wymyślona przeze mnie historia. Twór mojej wyobraźni, taki lud nie istnieje. Pan Dehabot się pomylił – rzekł najbardziej wiarygodnie jak potrafił.

Buzdygan uśmiechnął się szyderczo i sięgnął do torby zawieszonej z tyłu swojego mobilnego krzesła. Wydobył zeń drewniane puzderko z gulaszem mięsnym. Zapach pieczystego uderzył w nozdrza Kolnieta, niczym stado rozpędzonych gnu w rannego lwa. Mężczyzna począł swobodnie i starannie pałaszować przygotowany wcześniej posiłek. Nie zwracał uwagi na zachłanne spojrzenia Jana. Skowron z kolei w ogóle nie był zainteresowany ciszą która nastała, oglądał w świetle pochodni swoje paznokcie.

Kiedy mężczyzna na wózku skończył jeść, spojrzał na autora, którego oczy nabrały odcieniu wściekłej nienawiści.

– Oj bardzo Pana przepraszam. Nawet nie zapytałem czy miałby Pan ochotę skosztować. Gapa ze mnie. Musi Pan umierać z głodu – Skrucha, którą okazał brodacz była niemalże prawdziwa.

– Czego ode mnie chcesz kaleko?! Co ja mam z tym wspólnego?! – wybuchnął Jan.

Buzdygan uśmiechnął się jeszcze szerzej i począł ocierać usta z resztek sosu. Jego oczy zalśniły dziwną krwawą poświatą.

– Jeżeli ktoś z nas dwóch jest inwalidą drogi kolego, jesteś nim właśnie ty! Albowiem z nas dwóch, to właśnie ty nie możesz wstać z krzesła – odrzekł po czym żwawo poderwał się z wózka na którym siedział, zrobił kilka przysiadów, podskoczył i z powrotem usiadł.

Oczy Jana Kolnieta rozszerzyły się w mieszaninie strachu i zdumienia.

– Co do kurwy?! Jak to możliwe? Przecież nie możesz chodzić.

– Jestem w pełni zdrów, Janie.

– Gówno prawda. W takim razie musisz być ciotą. Żaden prawdziwy mężczyzna, nie chciałby być uważany za kalekę. Tym bardziej będąc zdrów!

– Nie zgadłeś przyjacielu, widzisz tego jegomościa za mną, Skowrona? Wygrałem z nim pewien zakład. W ramach kary, przez miesiąc musi mnie wozić wszędzie na tym wózku. Powiem szczerze, iż wcale nie jest tak komfortowy jak wygląda, to dopiero mój trzeci dzień, a rzyć mi już z bólu odpada.

Skowron zabełkotał coś pochmurnie.

– A to, że tak dziwnie mówi? – Jan skinął głową na stojącego w cieniu faceta – Bełkocze jak jakiś idiota albo inny kretyn. Co, przegrał kolejny zakład i musi teraz udawać niedorozwiniętego?

– Nie, nie – odparł Buzdygan i przechylił rubasznie głowę – jakiś czas temu uderzył go piorun.

Skowron stanął w świetle pochodni płonącej na stole i odsłonił kawałek klatki piersiowej. Jego skórę pokrywały rozległe blizny w kształcie gałązek świerku. Widok jednocześnie makabryczny jak i piękny, coś tak misternie uplecionego było dziełem tak niszczycielskiej mocy.

Jan poczuł jak krew odpływa mu z głowy, zrobiło mu się głupio, a cała złość minęła.

– Jak widzisz, nie wszystko jest takie, jakim wydaje się być na początku – powiedział tym swoim nonszalanckim głosem Buzdygan.

– Powtarzam, że ta cała historia to tylko mój wymysł, że to…

Buzdygan przerwał mu podniesieniem dłoni, skinął na Skowrona, a ten rozłożył na stole skórzany piórnik. Otworzył zapięcie i odsunął się, prezentując zawartość. Noże, pilniki, szpikulce, igły, tasaki, szczypce.

– Panie Kolniet. Janie, chyba nie zdajesz sobie sprawy z położenia w którym się znajdujesz. Nasz zleceniodawca nie jest człowiekiem, który bierze ,,nie'' jako odpowiedź. Dlatego jestem zmuszony nalegać, abyś zaczął z nami współpracować. Uważam, że niepotrzebne są nam te przedmioty i możemy sprawę załatwić jak dorośli ludzie. Z korzyścią dla obu stron. Oczywiście Pan Florency Dehabot nie jest człowiekiem niemądrym, zdaje sobie sprawę, że nie ma nic za darmo i oferuje ci solidne wynagrodzenie za pomoc w sprowadzeniu tu jednego z Rozbuchaczy.

– Ja, naprawdę. Ja. Panowie, przecież wiecie, że mówię prawdę, wymyśliłem to. Oni nie istnieją. Te wyspy nie istnieją, taki system magiczny nie istnieje.

Buzdygan pstryknął w palce, a Skowron ponownie zamieszał w kieszeni, tym razem wyjął kilka pergaminów. Brodacz ponownie oblizał palce i począł rozkładać teksty na stole.

– ,,Serum mocy'' Jan Kolniet, ,,Kowal seksu'' Jan Kolniet, ,,Wiatrem gnaj'' Jan Kolniet, ,,Kostur Duszy'' Jan Kolniet. To tylko niektóre z ostatnich twoich opowiadań. Każde z nich traktuje o innej rasie, innym systemie magicznym, innym miejscu. Wszystkie z tych rzeczy sprawdziliśmy, są w stu procentach prawdziwe, oparte na faktach. Nie istnieje możliwość, aby tym razem było inaczej. Poprzednie rasy jednak, odkryłeś po Panu Florencu Dehabocie. Tę, Rozbuchaczy, odkryłeś pierwszy. Musisz zrozumieć, że biznes naszego zleceniodawcy jest specyficzną gałęzią rozrywki, widz szybko się nudzi tymi samymi sztuczkami. To co opisałeś, to coś specjalnego. Coś co przykuło jego uwagę i nie spocznie dopóki jednego z nich nie dostanie. Rozumiesz?

Jan Kolniet zdał sobie sprawę, że się z tego nie wymiga. Pozostał mu wybór, zdradzić przysięgę, przysięgę którą złożył podczas magicznego rytuału. Której złamanie ściągnie na niego klątwę i hańbę. Bądź też dotrzymać słowa i zginąć pewną, acz honorową śmiercią. Nie chciał umierać. Ale nie bał się bólu, postanowił chociaż spróbować.

– Myślicie, że się boję? – wskazał ruchem głowy narzędzia. – Myślicie, że para szczypiec mnie złamie? Nigdy nie zdradzę wam miejsca ich zamieszkania. Nie znajdziecie ich. Nie użyjecie do swojego chorego cyrku, tfu! – splunął na stół, nie odważył się wycelował w swych oprawców.

Buzdygan poderwał się szybkim ruchem, a Jan dostrzegł dłoń lecącą w stronę swojej twarzy. Zamknął oczy, nie zdążyłby się uchylić. Jednak nie poczuł uderzenia. Brodacz przyłożył tylko dwa ze swoich palców do jego szyi i przytrzymał je tam chwilę.

– Skowron nie uwierzysz! Jan mówi prawdę, nie boi się. Ma tętno, jakby właśnie oglądał płynący leniwie potok, leżąc w wygodnym hamaku. Zaimponowałeś mi, kolego – Buzdygan uniósł trzymany w drugiej ręce bukłak w geście toastu i pociągnął zeń solidnie.

– Jednak muszę ci powiedzieć, że utrudniasz cały proces. Jeżeli sądzisz, że uda ci się stąd wyjść cało i zdrowo, bez zdradzenia tej wesołej bandy grubasów, to się grubo mylisz – dodał, grożąc mu bukłakiem.

Porażony piorunem musiał zmęczyć się tą gadaniną, gdyż bezceremonialnie podszedł do stołu i przewrócił go, posyłając na ziemię narzędzia i gazety.

– Skowron! Coś ty, moja Nowa Fantastyka! Jeśli chociaż na centymetr naderwałeś któryś z pergaminów to będzie dym.

Potężny facet zanurkował i wydobył wszystkie numery czasopisma, otrzepał z kurzu i wręczył Buzdyganowi. Ten zaczął je skrzętnie zwijać i wkładać do torby na oparciu krzesła.

Kolniet skrzywił usta w grymasie, nie myślał o tym co za chwilę może nastąpić. Myślał o swojej żonie, o córeczce, która na pewno teraz zastanawia się gdzie jest tatuś. Potem pomyślał znowu o wyspach, rozsianych na lazurowym oceanie, o tych ludziach, o ich spokojnym niezachwianym żywocie. Nabrał siły, zacisnął mocno zęby i czekał. Czekał na to co zgotuje los. Los w postaci bydlaka trafionego błyskawicą i kaleki na wózku, który nie był kaleką.

Skowron stanął metr przed nim i zaczął się rozbierać.

– Co jest, kurwa? Chyba nie zamierzacie mnie zgwałcić?! – Jan dojrzał tylko posępny uśmiech na ustach Buzdygana, zanim zgasły obie pochodnie.

Po chwili pustkę wypełnił błękitny blask, był tuż przed Janem, wisiał w powietrzu. I wtedy je rozpoznał, misterne gałązki świerku. Zaczynały się około dwóch metrów nad podłogą, biegły na ukos, znikając tuż przy samej ziemi. Pulsowały i tętniły oślepiająco. Pomarańczowe iskierki zdawały się pędzić, wzdłuż wytyczonych w skórze Skowrona blizn. Trafiały na ślepe uliczki, by potem pojawić się w innym rozgałęzieniu i kontynuować drogę w dół.

To jest piękne, wspaniałe. Ale to musi być magia! Pomyślał Jan i mimo, iż czuł nadchodzące zagrożenie, nie mógł nacieszyć oczu tym widokiem.

Skowron zbliżył się do niego i złapał go za dłoń. Dotyk porażonego piorunem mężczyzny był zimny i delikatny, niczym płatek jakiegoś płótna czy listowia. Po chwili jednak jego ciało otrzymało kilka silnych wstrząsów. Podskoczył do góry wraz z krzesłem. A każdą komórkę jego ciała rozerwał na strzępy ból. Ból tak nieznośny, iż chciał umrzeć. Było mu wstyd, ale w tej chwili nie myślał już o swojej córeczce, ani o Rozbuchaczach. Po prostu chciał umrzeć i nigdy więcej nie czuć tego bólu. Tego zgniatającego każdą cząsteczkę jego organizmu brutalnego imadła. Tego młota zwalającego się na jego mózg.

Nagle tak jak nadszedł, ból ustąpił. Zanim Jan doszedł do siebie, Skowron zdążył się już ubrać, a Buzdygan na nowo zapalił pochodnie i obserwował go siedząc na wózku.

– Co to było?! Co to za magia?! – wrzasnął Jan, oblizując pianę, którą dopiero co musiał toczyć z ust.

Buzdygan zignorował go i sięgnął ponownie do swej torby. Wydobył kolejną porcję gulaszu i tym razem już bez ceregieli, odpowiedział mu z pełnymi ustami.

– Znowu mi zaimponowałeś, po takiej dawce od Skowrona, powinny ci wypłynąć gałki oczne, a zęby rozpaść się w pył. Kryjesz wiele tajemnic Janku. Taka odporność na ból, na magię. No, no, brawo – mężczyzna beknął tubalnie. W czasie procesu przechodzenia na ty, zgubił swoje maniery. – Nie jesteś ciekawy co takiego jem? Nie zapytasz?

Jan skulił się i spojrzał na niego spod byka.

– Serca. Jem serca! Dasz wiarę, że są kultury, które wierzą, iż zjadając serca innych istot można posiąść ich moc? Ich dusze? A potem użyć ich do własnych celów? Uformować wedle życzenia.

– Nie interesuje mnie to – odparł pisarz.

Buzdygan zakręcił w powietrzu widelcem i przeszył go zimnym, dzikim spojrzeniem. – A powinno drogi Janie, a powinno. Niestety, muszę z bólem przyznać, iż w sumie było to niepotrzebne. W sensie, cała ta afera z nożami czy ten lekki wstrząs. Przykro mi, musiałem zaspokoić swoją ciekawość. Pan Florency Dehabot w swoim raporcie zaznaczył, iż jesteś człowiekiem obytym z magią jak i z radykalnymi środkami, nazwijmy to wydobywania informacji. Kto by pomyślał, zwykły pismak z Nowej Fantastyki. A jednak! – uśmiechnął się i dał znak, że czeka na odpowiedź Jana.

– Dlaczego było to niepotrzebne? – zapytał więzień, wciąż roztrzęsionym głosem.

– Twoja córeczka, śliczna z niej dziewczynka. Zapewne właśnie teraz jest z resztą klasy w ogrodzie astrologicznym. Byłoby szkoda, gdyby…

– Ty kurwo! Ty psi wytrysku, ty chamie, ty mendo, ty skurwysynu! Jak śmiesz grozić mojej córce!

Skowron zrobił krok w jego kierunku, już zdejmując kurtkę i powoli rozświetlając blaskiem prądu swoje blizny.

– Nie – Buzdygan podniósł dłoń, by go powstrzymać, był coraz bardziej rozbawiony – poczekaj. Wierzę, iż Jan jest rozsądnym człowiekiem, iż nie zaryzykuje zdrowia swojej córki. Iż zdradzi nam miejsce pobytu oraz szczegóły odnalezienia Rozbuchaczy i rozstaniemy się w przyjemnej atmosferze. Ze świadomością ubicia niezłego interesu dla obu stron. Co ty na to Janek, czy nie mam racji?

– Pierdol się! – tym razem Kolniet splunął prosto na mężczyznę na wózku. Nie trafił, ale wystarczyło to, aby kolejny raz Skowron włożył rękę do kieszeni i wydobył zeń pergamin. Nie podał go jednak Buzdyganowi, a rozwinął i podstawił do przeczytania Janowi.

Pojedyncza łza spłynęła po policzku mężczyzny. To było koślawe pismo jego córki, charakterystyczne T w wyrazie Tato. Było jednak strasznie rozchwiane i umoczone łzami, rozmazane w niektórych miejscach. Płakała pisząc to, bała się. Poczuł jak gniew rozrywa mu skroń i poprzysiągł zemstę. Najstraszliwszą zemstę jaką pozna świat. Tę bitwę przegrał, ale w kolejnym starciu zmiecie tych dwóch z powierzchni ziemi, a potem tego szubrawca i zboczeńca Dehabota. On, Jan Kolniet pomści krzywdę swojej córki.

– Obiecaj, że nic złego się jej nie stanie. Że wróci do domu do matki. Powiem Wam wszystko. Ale obiecaj – rzekł ponuro, starając się nie ujawniać emocji. Kompulsywnej pasji, nienawiści jaką emanował.

Buzdygan zerwał się z wózka i klasnął w dłonie.

– No widzisz Jasiek! Nie można było tak od razu?

– W moim domu, w moim gabinecie, w szafce po lewej od łóżka. Znajdziesz tam zeszyt w lnianej oprawie. Tam jest mapa, którą narysował mi jeden z tamtejszych tubylców oraz współrzędne jak tam dopłynąć. Cała reszta jest tam również zapisana, archiwizowałem wszystko – wytłumaczył skrzętnie Jan Kolniet.

Buzdygan pstryknął, a Skowron zanurkował ręką w kieszeni. Wyciągnął zeszyt i podał mu go. Mężczyzna przekartkował strony obite w lnianą oprawę.

– Jak?! Kiedy?! To niemożliwe. Skoro miałeś go od początku to po co to wszystko.

Buzdygan obszedł go i położył obie dłonie na jego barkach, nachylił się i wyszeptał mu do ucha.

– Widzisz Janek, nawet lubiłem te twoje opowiadania w NF, ciekawe, z jajem, podobne do tych, tego oszołoma od dzikusów, tego bez butów. Byłem pod wrażeniem twojej wyobraźni. Nie masz jednak pojęcia jak bardzo się wkurwiłem, kiedy dowiedziałem się przy okazji otrzymania tego zlecenia, że cała twoja twórczość jest oparta na faktach. Jeden z moich ulubionych autorów w Nowej Fantastyce! Zwykłym dziennikarzyną! Postanowiłem sprawdzić jakim jesteś człowiekiem, ile potrafisz znieść, by ochronić swoją tajemnicę, by ochronić swoich bliskich – puścił go i stanął naprzeciwko niego.

– Zawiodłem się. Mimo większego progu bólu, większej tolerancji magii. Nie dałeś rady być silnym. Nie dałeś rady obronić tego w co wierzysz. Nie jesteś dobrym człowiekiem. Nie dbasz o los magicznych istot. Nie dbasz o nic, oprócz siebie. To wszystko tutaj było tylko próbą. To była twoja audycja, twoje przesłuchanie. Twoja rozmowa o pracę. Bo widzisz, ja i Skowron szukamy ludzi takich jak ty, którzy robią coś dla magii. Nie niszczą jej, nie gwałcą, ale ją celebrują i szanują. Nie przeszedłeś testu. Oblałeś go. Nie masz serca. – Buzdygan popukał palcem w jego klatkę piersiową, uśmiechnął się i kontynuował.

– Nie zdałeś egzaminu, jednak to nie znaczy, że cię zabijemy. Moglibyśmy cię wypuścić, jednak jak pewnie zauważyłeś, ten oto jegomość też posiada pewne zdolności. Inny system magiczny, niż te które opisałeś. Nie możemy pozwolić, aby ta informacja gdziekolwiek wypłynęła, groziłoby nam zdemaskowanie. Są trzy osoby na tym świecie, które wiedzą o talencie Skowrona, podczas gdy powinny być dwie. Znasz podstawy matematyki, jak mniemam.

Jan patrzył się na niego wściekłym, lecz bezbronnym wzrokiem. Nie rozumiał albo nie chciał zrozumieć, że zaraz zginie. Rzucał nerwowe spojrzenia na Skowrona i na jego blizny. Bał się kolejnych wstrząsów, bał się tego bólu. Jego serce kołatało, a język stał kołkiem w gardle. Nie będzie zemsty. Nie będzie vendetty.

– Proszę ja ciebie, o czym to ja, a no właśnie. Nasz zleceniodawca, Dehabot, to człowiek starego pokolenia, myśli, że magia to coś co należy pokazywać w cyrku, wyśmiewać. My sądzimy, że to dar, błogosławieństwo. Widzę, że rzucasz ukradkowe spojrzenia na Skowrona. Nie bój się, już więcej cię nie będzie łaskotał. To ja wykonam egzekucję – skończył niemal szeptem Buzdygan i podciągnął prawy rękaw. Zamknął oczy i wziął kilka głębokich wdechów, a kiedy je otworzył na nowo, były puste. Jego oczodoły wypełniał szkarłatny dym, niezrozumiana nicość.

Jan skurczył się w sobie. Nie wiedział z czym ma do czynienia i jak zamierza zabić go brodaty mężczyzna. Czuł tylko wstyd. Przejmujący wstyd. Sprzedał przyjaciół, opuści żonę i córeczkę, poniżony, przechytrzony jak dzieciak. A wszystko to, bo nie potrafił dotrzymać słowa. Uroczyście złożonej przysięgi.

Skowron podszedł do drzwi i położył ciężką dłoń na klamce, rozejrzał się jeszcze raz i wyszedł.

Buzdygan uśmiechnął się i stanął w szerokim rozkroku, a w opuszczonej wzdłuż jego ciała prawej dłoni, zaczęło migotać jakieś światło. Nie rozświetlało pomieszczenia, zdawało się raczej pochłaniać blask pochodni. Rosło i formowało się w kształt dysku. Krwawego, szkarłatnego dysku owianego czarnym dymem. Mężczyzna zamachnął się i cisnął nim w Jana. Krążek zawirował w powietrzu, a ostatnią rzeczą jaką dojrzał Kolniet były straszliwe oczy swego kata. Dysk bezszelestnie przeciął szyję więźnia, posyłając jego głowę na podłogę.

Buzdygan przyłożył dłoń do ust i chuchnął rozwiewając resztki czarnego dymu. Jak gdyby nigdy nic, przekroczył głowę Jana Kolnieta i podszedł do jego ciała osuniętego bezwładnie na krześle. Podniósł z ziemi jeden ze sztyletów, wytarł go o spodnie i pochylił się nad klatką piersiową nieboszczyka. Po chwili wyprostował się triumfalnie, w zakrwawionej ręce dzierżąc jego serce. Zważył je z uznaniem w dłoni i usiadł wygodnie w swoim wózku inwalidzkim.

– Skowron! Skowron! Nie zapomniałeś o czymś? – wydarł się w stronę drzwi.

Po chwili barczysty mężczyzna w skórzanej kurtce stanął w drzwiach. Nie był zachwycony swoim obowiązkiem i nie omieszkał wymierzyć głowie leżącej na podłodze solidnego kopniaka. Podszedł do wózka i zaczął go pchać w stronę wyjścia.

Buzdygan jeszcze raz spojrzał na przywiązanego do krzesła Jana bez głowy i powiedział.

– Ale ze mnie gapa. Eh. Zapomniałem zapytać czy chciałby powiedzieć jakieś ostatnie słowo – wzruszył ramionami i wrzucił serce pisarza do torby.

Koniec

Komentarze

Bardzo fajny tekst, choć Nowa Fantastyka wydaje się być tam zupełnie niepotrzebna, doklejona na siłę. Nie rozumiem tylko, po co gwiazdkować te wszystkie kurwy. W komentarzach, w rozmowie, to wiadomo, nie należy zbytnio szermować grubym słowem. Ale w tekście literackim? Czy Skowron, Buzdygan i Jan pipkali w czasie dyskusji? Ha, skoro to wstęp do powieści, to chyba chciałbym, by Jan, z magią wszak obeznany, zmartwychwstał i się zemścił. Bo polubiłem pismaka. Aha – fajna koncepcja pirokinezy. Pozdrawiam!

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dzięki. Mogę usunąć cenzurkę jeśli kłuje w oczy. A co do zmartwychwstań to jak kiedyś kupisz to się dowiesz :D

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Ciekawy pomysł, zwłaszcza to magazynowanie energii. No, co? Jestem kobietą! ;-)

Tak, usuń gwiazdki.

Żołądek skręcił mu się, od dawna musiał nic nie jeść. Popękane wargi piekły go, a pęcherz napierał na mięśnie brzucha z niewyobrażalną siłą.

Biedny żołądek. I tak to zgubiony podmiot doprowadził do powstania anomalii medycznej…

Co to jest “sipa”?

Był to mężczyzna o niesamowitej władze i potędze.

Literówka.

O ile mi wiadomo, gulasz to nie pieczyste.

Babska logika rządzi!

“Śniło mu się, że. Zamarł.“ – ojej

 

Masz dość ciężki, toporny styl, jak dla mnie. Zdania nie płyną, o niektóre wręcz można się potknąć.

 

Troszkę przegadane (trochę za długie) wydało mi się opowiadanie w stosunku do zawartej treści. Czytało się dość interesująco, podoba mi się zakończenie bez happy endu, ale i ja sądzę, że NF jest troszkę na siłę wciśnięta.

 

 

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

W miarę interesujący pomysł, ale mam wrażenie, że zbyt wiele chciałeś przekazać, skutkiem czego opowiadanie stało się nieco rozwlekłe i w sumie dość statyczne. Wiele zdań napisałeś w sposób zmuszający czytelnika do ponownego ich czytania, a to nie sprzyja potoczystości lektury. Nie pokazałeś zbyt wiele świata, który stworzyłeś, zaledwie jaskinię, w której wszystko się dzieje, ale skoro to początek… Mam nadzieję, że w przyszłości będzie tylko lepiej. ;-)

 

Jan Kol­niet ock­nął się z dan­tej­skie­go snu, ist­ne­go kosz­ma­ru. – Nie istnieje pojęcie dantejskiego snu. Istnieje natomiast związek frazeologiczny – dantejskie sceny.

 

Cięż­kie drzwi zgrzyt­nę­ły w za­wia­sach… – To nie drzwi zgrzytnęły. Zgrzytnęły zawiasy ciężkich, otwieranych drzwi.

 

Na sam po­czą­tek, muszę po­wie­dzieć, że je­stem wiel­kim fanem Pań­skiej pracy, Panie Janie… –  Na samym po­czą­tku muszę po­wie­dzieć, że je­stem wiel­kim fanem pań­skiej pracy, panie Janie

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, gdy zwracamy się do kogoś listownie.

Błąd często powtarza się w dalszym ciągu opowiadania.

 

Bro­dacz prze­krzy­wił głowę z za­cie­ka­wie­niem i zmie­rzył go swoim by­strym, wręcz uwo­dzi­ciel­skim spoj­rze­niem. – Czy mógłby zmierzyć kogoś cudzym spojrzeniem? ;-)

 

Ski­nął na Skow­ro­na, który wło­żył swoją her­kul do skó­rza­nej kurt­ki… – Co to jest herkul?

 

Wspa­nia­le! – roz­pro­mie­niał Buz­dy­gan.Wspa­nia­le! – Roz­pro­mie­nił się Buz­dy­gan.

 

Sam od­szedł kilka kro­ków i oparł się o ścia­nę. – Kim jest Sam i skąd się wziął? ;-)

 

Czy też ich na­tu­ral­na ten­den­cja do tycia i cięż­kie szkie­le­ty są wi­no­waj­cą.Czy też ich na­tu­ral­na ten­den­cja do tycia i cięż­kie szkie­le­ty są wi­no­waj­cami.

 

Wy­do­był zeń drew­nia­ne puz­der­ko z gu­la­szem mię­snym. Za­pach pie­czy­ste­go ude­rzył w noz­drza Kol­nie­ta… – Gulasz jest potrawą z kawałków mięsa duszonego. Nie jest pieczystym i nie pachnie jak pieczyste. ;-)

 

…spoj­rzał na au­to­ra, któ­re­go oczy na­bra­ły od­cie­niu wście­kłej nie­na­wi­ści. – …spoj­rzał na au­to­ra, któ­re­go oczy na­bra­ły od­cie­nia wście­kłej nie­na­wi­ści.

 

Buz­dy­gan pstryk­nął w palce – Pewnie miało być: Buz­dy­gan pstryk­nął palcami

 

Coś co przy­ku­ło jego uwagę i nie spo­cznie do­pó­ki jed­ne­go z nich nie do­sta­nie. – Dlaczego coś, co przykuło uwagę, nie ma zamiaru spocząć? ;-)

 

Jan sku­lił się i spoj­rzał na niego spod byka. – Dlaczego Autor wcześniej nie wspomniał, że tam był byk, stojący nad związanym Janem? ;-)

Pewnie miało być: Jan sku­lił się i spoj­rzał na niego bykiem.

 

Było jed­nak strasz­nie roz­chwia­ne i umo­czo­ne łzami, roz­ma­za­ne w nie­któ­rych miej­scach.Było jed­nak strasz­nie roz­chwia­ne i zmo­czo­ne łzami, roz­ma­za­ne w nie­któ­rych miej­scach.

 

Krą­żek za­wi­ro­wał w po­wie­trzu, a ostat­nią rze­czą jaką doj­rzał Kol­niet były strasz­li­we oczy swego kata. – Czy aby na pewno straszliwe oczy miały swego kata? ;-)

Krą­żek za­wi­ro­wał w po­wie­trzu, a ostat­nią rze­czą jaką doj­rzał Kol­niet, były strasz­li­we oczy jego kata.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Super, wielkie dzięki @regulatorzy. Teraz widzę te byki. Masz absolutną rację, prawie ze wszystkim :D

Będę bronił dantejskiego snu, jako analogii. Uważam, że po to są takie związki frazeologiczne, żeby z nich korzystać i wyciągać z nich przymiotniki. Będę tak kombinować w dalszym ciągu, bo po prostu mi się to podoba.

A co do pieczystego, to Buzdygan najpierw podpiekł serca, a potem dorobił sosik i poddusił tworząc gulasz. Dlatego pachniało pieczonym mięsem :) (możesz mi wierzyć na słowo, byłem tam, czułem)

Pozdrawiam! :D

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Cieszę się, że mogłam pomóc.

To Twoje opowiadanie i nie mam nic do gadania, kiedy argumentem jest stwierdzenie, że coś Ci się podoba. ;-)

Z serc, żadnym sposobem, nie przyrządzi się pieczystego, po prostu – podroby nie nadają się na pieczeń. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

MAGIA! :D

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Regulatorzy, myślę, że Sam był tym, który zagrał to jeszcze raz… ;-)

 

Mężczyzna wyglądał mocarnie,

Bardzo tak zabawnie i niezręcznie mi to brzmi.

 

– Oj bardzo Pana przepraszam. Nawet nie zapytałem czy miałby Pan ochotę skosztować. Gapa ze mnie. Musi Pan umierać z głodu

To jest list czy kwestia dialogowa, hę? Po co ta duża litera?

 

Zdania są dziwnie poszatkowane, momentami tam, gdzie powinno byc zdanie złożone są dwa, pocięte kropką i przez to brnie się, “potyka” o tekst, jak zauważyła jose. A szkoda, bo pomysł przyzwoity.

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Będę bronił dantejskiego snu, jako analogii. Uważam, że po to są takie związki frazeologiczne, żeby z nich korzystać i wyciągać z nich przymiotniki. Będę tak kombinować w dalszym ciągu, bo po prostu mi się to podoba.

Nie masz racji. Związki frazeologiczne są po to, i po to powstały, wgłobiły się w język i literaturę, by przekazywać konkretne i jednakowe, niezmienne skojarzenia. Więc stwarzaj analogi, nie łam istniejących.

<>

W odróżnieniu od przedpiśczyń i przedpiśców nie dostrzegam jakichś wielkich walorów pomysłu, za to w zgodzie ze wspomnianymi osobami widzę, że sporo pracy przed Tobą, zanim Twoje teksty zacznie się czytać płynnie, bez potknięć o niektóre zdania i słowa.

@AdamKB

Właśnie po to tutaj jestem. Chcę szkolić warsztat i jestem bardzo wdzięczny za waszą pomoc. Pisanie to umiejętność, nie można się tego nauczyć z dnia na dzień. :D Trzeba ćwiczyć!

 

Wiem, że jestem tu nowy i na pewno nie chcę nic nikomu narzucać. Ale pisząc sporo po angielsku w różnych tzw. writing groups, zawsze dzieliliśmy pojęcie ,,pomysłu’’ na 3 części. Bohaterowie, świat/otoczenie i fabuła. Jeżeli nie byłoby to problemem, byłbym wdzięczny za określanie, które ,,części’’ całości nie grają. A co do tego tekstu, to ręczę (sercem), iż bohaterowie są dopracowani ;) Ale pewnie problemem jest monotonia lokacji oraz wolna akcja. Pozdrawiam!

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

PsychoFishu, w takim razie, w tym opowiadaniu, Sam powinien grać pierwsze skrzypce…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

… i dać początek pięknej przyjaźni ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Różnimy się, jak widzę, w kwestii rozumienia “pomysłu”. Ty podciągasz pod jego miano bohaterów, świat i fabułę, ja natomiast zawężam do samego pomysłu dosłownie rozumianego: o czym napiszę? W tym przypadku, jak ja to widzę, o pewnego rodzaju fałszerstwie – znany z łamów NF autor nie ujawnia, co jest źródłem jego inspiracji. Według Ciebie to wystarczy, by spotkała go najsroższa z kar, bo pan X ma inne poglądy na magię i zleca morderstwo. Moim natomiast zdaniem to się słabo komponuje… Skala winy ze skalą kary, NF dodana tylko po to, żeby kryteria konkursowe spełnić… Kwestia czytelniczej optyki, że tak podsumuję.

Świat? Tyle o nim się dowiedziałem, że istnieje na nim magia. Bohaterowie? Kolniet niby OK, ma problem, szuka wyjścia, ulega presji… Ale z Buzdyganem i Skowronem gorzej – widzę ich jako postaci schematyczne, dwóch kabotynowatych facetów od mokrej roboty. Znów ta czytelnicza dowolność interpretacji…

W liczącej się mierze wynikająca z tego, że horrory i fantasy jakos słabo na mnie “działają”, więc się nie przejmuj za mocno moim odmiennym zdaniem.

Nie będę bronił, tego co napisałem, bo jeśli czytelnik tego nie wychwycil to moja wina. Ale nie zostawię cię z tak lichą interpretacją mojego pomysłu. Kolniet ok? Zwykły bierniak, reaguje zamiast działać… To Buzdygan ma być tym, który wyrasta na głowna postać w ciągu sceny. Planuje, działa, w literaturze śmieciowej zwany złym charakterem. W twoim rozumieniu to opko to przegadana scena egzekucji. Przeczytałem je właśnie po raz kolejny i utwierdziłem się w przekonaniu, że wszystkie ważne rzeczy opisalem. Skrócę to dla ciebie. Pan X jak go nazwales zainteresował się jednym z tekstow kolnieta. Ale nie kazał go zabić, jak się później okazuje zdobył jego zeszyt z notatkami i mapami. Nie jest mu do niczego potrzebny, ale Buzdygan tłumaczy mu potem ze PAN X ma ich za zwykłych profesjonalistow, kabotynowych ludzi od mokrej roboty. I ze oni maja zdolności magiczne i chca sformować mała magiczna armie by pokonać tyrana. Cala ta scena to rozmowa o prace, od poczatku honor oznacza życie, a przysłowiowe ,,rozprucie się" śmierć. Kiedy okazuje się niegodny zaufania dopiero wtedy jego los się przesądza. Nie mogą pozwolić aby ktoś IH zdradził, skoro maja wielkie plany. Czynią zle rzeczy dla wyższego dobra.

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Ogromnymi różnicami między moim odbiorem tekstu a Twoimi założeniami, jak powinien ów tekst zostać zrozumiany, można że tak napiszę ilustrować każdą dyskusję, której tematem jest tego typu rozbieżność. Powtarzają się zwykle dwa argumenty: winę ponoszą piszący, bo nie pokazali, nie powiedzieli, nie zaakcentowali i tak dalej, czytelnicy zaś usprawiedliwiani są albo, jak ja w tym przypadku, sami się usprawiedliwiają tak zwanymi gustami.

Po Twojej wykładni wywieszam białą chorągiewkę. Nie dostrzegłem, a jeśli nawet coś tam dostrzegłem, to nie poświęciłem należytej uwagi czy to fragmentowi, czy nawet pojedynczej wypowiedzi, kryjącej w sobie informację o roli, motywacji, planach, o czymkolwiek istotnym dla opowiadanej historii. Co prawda zaznaczyłem, że fanem najogólniej mówiąc fantasy nie jestem, ale drugą prawdą jest pewnego rodzaju nauczka, wskazówka: nie spiesz się z ocenami po jednym czytaniu, jeżeli masz wątpliwości, masz zdanie całkowicie odmienne od innych, przeważających opinii.

:-) Aha, jeszcze i to: najpierw dopij poranną kawę, poczekaj na uruchomienie się wszystkich szarych komórek, potem czytaj i pisz… :-)

Wròciłem z pracy, nie lubię pisać na telefonie :) Mam nadzieję, że nie odniosłeś wrażenia, iż na siłę chcę wymusić twoją inną opinię. Pozdrawiam, drugi raz tych błędów nie popełnię! :)

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Nie odniosłem, nie. Zrelacjonowałeś, na potrzeby wymiany zdań, swoją autorską koncepcję, w czym nie dostrzegam żadnego “na siłę”. 

Pozdrawiam wzajemnie.

Przeczytane. Komentarz po ogłoszeniu wyników konkursu.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Niestety, prowadzenie narracji to największe wada tego opowiadania. Jest sporo scen, które są rozwleczone, a sposób, w jaki układasz niektóre zdania powoduje, że trzeba się o nie potykać, wstawać i zastanawiać, gdzie to właściwie się szło…

W którymś z pierwszych akapitów jest nagle wspomnienie o tym, że głos któregoś z bohaterów wypełnił jaskinie – zacząłem się zastanawiać czy coś przegapiłem, czy wcześniej w ogóle nie było o tym mowy. W każdym razie ja sobie żadnej jaskinie nie wyobrażałem. Taki właśnie jest ten tekst.

A fragment zapisany kursywą – bardzo kiepski pomysł. Zbity blok tekstu nigdy nie jest czytelny, a już tym bardziej zapisany pochyłym pismem.

A tutaj:

„Albowiem z nas dwóch, to właśnie ty nie możesz wstać z krzesła – odrzekł po czym żwawo poderwał się z wózka na którym siedział, zrobił kilka przysiadów, podskoczył i z powrotem usiadł.”

Leżałem : ) Nie wiem, czy to zamierzony element humorystyczny, ale jak wyobraziłem sobie to wszystko, to po prostu leżałem.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka