- Opowiadanie: ambroziak - Mężczyzna z pozytywką

Mężczyzna z pozytywką

To opowiadanie generuje spore czytelnictwo na Forum NF. Ciekaw jestem: jak tutaj zostanie przyjęte?

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Mężczyzna z pozytywką

1.

– Nawet o tym nie myśl! Nie wgapiaj się w tego starucha! Spójrz na tego… Młody! Jaki elegancki… Jak fantazyjnie podwinięty wąsik… Tom Harris. Ma gruby portfel! Wczoraj przygnał z chłopakami, a dzisiaj sprzedał spore stadko wołów – mieląc niestrudzenie językiem, Harriet napominała Molly.

Mogła sobie gadać…! Niczym lep muchę, czymś przyciągała Molly fizjonomia tego faceta. Prosty jak tyka, wysoki, szpakowaty, czerstwy na twarzy oszpeconej orlim nosem. Może wspomnienie o ojcu? Ledwie go pamiętała… Matka zmarła przy porodzie, a ojciec opuścił ją pięć lat później. – Poszli do Bozi – tłumaczyła głodnej Molly przełożona sierocińca. A może to marzenie o mężu? Marzenie o mężczyźnie, któremu urodzi gromadkę dzieci i przy którym się zestarzeje. On też się zestarzeje, tak jak ten – tutaj…

– Może postawisz szklaneczkę spragnionej dziewczynie, piękny kawalerze?

– Z whisky nie ma problemu! Spragniona dziewczyna jest, nawet piękna. Nie odnajduję tylko trzeciego aktora spektaklu: pięknego kawalera.

– Piękno człowieka kryje się w jego wnętrzu.

– Widzę tylko to, co pokazuje lustro, a w środku… – kolejne słowa uwięzły w gardle nieznajomego.

Potężny szturchaniec wytrącił mu z ręki szklaneczkę trunku. Jakiś pijany drab cisnął się chamsko do baru. Nieznajomy odstawił szkło na rant kontuaru i cierpliwie tarł sękatą dłonią mokrą plamę, powiększającą się z każdą chwilą na klapie wyświechtanego surduta.

– O, rozlało się… Pan raczy wybaczyć! – drab udawał przejętego.

– Nie ma o czym gadać – nieznajomy ciągle pracował ręką, wpatrzony w plamę, nie podnosząc oczu spod cienistego ronda czarnego kapelusza.

– No, to może o czym innym pogadamy…? – pijaka wyraźnie drażnił niewzruszony spokój nieznajomego.

– O czym…? – Szare, bystre w tej chwili oczy ciągle pozostawały w cieniu.

– No, może o tym…? – Drab sięgnął po kufel z resztkami czyjegoś piwa, uniósł go w górę kosmatą łapą i wlał zawartość do dołka na szczycie kapelusza nieznajomego.

Znakomicie się chyba przy tym ubawił: jego śmiech grzmiał takim gromkim echem, że zagłuszał pomruk rozbawionej sali. Rechot urwał się jednak nagle w połowie jednego z: „haaa, haaa”. Szyjka stojącej na kontuarze butelki pojawiła się w dłoni nieznajomego tak szybko… tak błyskawicznie… Oko ludzkie nie było w stanie tego zarejestrować. Pijak też nie wiedział: co właściwie zwaliło go z nóg? Wkoło posypały się tylko szklane okruchy, gdy brzuch flaszki spoczął na zapitym czerepie.

Każdy taki drab znajduje zwykle godną siebie kompanię. Tutaj było tak samo: kilku niedomytych oberwańców poderwało się z krzeseł przy bocznym stoliku. Ich dłonie oddaliły się nieco od bioder, zamierając w wymownych gestach nad kolbami zwisających w olstrach rewolwerów. Zimne oczy nieznajomego chłodno oceniały sytuację: „jeden, drugi, trzeci… czwarty – przy końcu kontuaru, a… jest i piąty – wychylony zza balustrady antresoli.” Prawa jego ręka, wsparta na łokciu, spoczywała swobodnie na barze. Dwa palce lewej dłoni delikatnie uchyliły połę surduta, ukazując lśniący bębenek niedbale wciśniętego za pasek peacemakera.

– Spokój, chłopaki, spokój! To ON…! – zahuczał doniosły baryton dobyty z krtani postawnego, przystojnego mężczyzny, którego sylwetka ukazała się właśnie w uchylonych drzwiach pokoiku na pięterku.

Z „chłopaków” jakby zeszło powietrze: dłonie splatały się palcami lub chwytały szklanki i butelki, byle dalej od broni, byle nieznajomy nie pomyślał czasem, że spróbują zacisnąć się na rękojeściach coltów. Jeden obwieś musnął nawet grzecznie rondo kapelusza, co miało bez wątpienia zastąpić niewypowiedziane słowa: „sorry, stary, sorry, nie szukam kłopotów… nie miałem pojęcia, w co się pakuję.”

– Jutro o ósmej… – przypomniał głos z pięterka.

– O ósmej… – beznamiętnie potwierdził nieznajomy, otrzepując kapelusz z resztek spienionej brei.

2.

Bledziutka rączka Lady Hilton leciutko spadła na przycisk dzwonka. Dokuczliwy dźwięk szarpnął uśpionym ciałem. Boy poprawił wskazującym palcem sztywny daszek czerwonego kepi zsuniętego na czoło i uchylił posklejane powieki. Oderwał siedzenie od wygodnego fotela i po sekundzie stał sztywno za ladą recepcji.

– Uprzejmie służę szanownej pani.

– Macie tu aspirynę?

– Jasne, znajdzie się, proszę szanownej pani.

– A, i może szklaneczkę mleka – baldachim powłóczystych rzęs przysłonił porozumiewawczo wielką, niebieską źrenicę.

– Mleko, mleko… Jasne, mleko się znajdzie, proszę pani.

– Mleko od wściekłej krowy, synu. Myślałam o takim mleku. To nielegalne…

– Jasne, od wściekłej… Eee, do nas prawo nie docierało i nie dociera. Mamy coś, mamy… a pewnie!

– Myślałam, że to minęło, synu. Lekarz przyrzekał, że po tych proszkach przejdzie. Marnie dziś śpię. Obudziłam się… Obudziła mnie jakaś muzyka. Ktoś grał…?

– Nic nie słyszałem, proszę pani.

– Ach, te głosy w głowie… Lekarz obiecał, że to przejdzie. Myślałam, że mam to już za sobą…

3.

– Pokaż go jeszcze raz! Pokaż, pokaż…

Nieznajomy sięgnął leniwie po zegarek, leżący na blacie nocnej szafeczki. Przed chwilą sprawdzał godzinę: gdy uniósł kopertę, pozytywka odegrała swą smętną melodyjkę i obudziła Molly. 

– Wiesz, miałam coś podobnego – niczym mała dziewczynka, Molly otwierała i zamykała kopertę, celebrując nową zabaweczkę.

– Taaak…?

– Tylko w środku był dagerotyp z portretem mojej mamusi. Ojciec mówił, że jak będzie mi kiedyś źle, mam otworzyć kopertę, a ta magiczna melodia przeniesie mnie w lepsze miejsce.

– I…?

– Gdzieś się zawieruszyło. W domu sierot ginęło wszystko, co się dało zamienić na whisky, laudanum i tytoń.

– Muszę iść! Dochodzi ósma… – Nieznajomy odsunął delikatnie zgrabniutkie ramię Molly, ciasno oplatające muskularny tors.

– Nie musisz, nie musisz, nie musisz – przekomarzała się jak dziecko, tuląc jeszcze mocniej owłosioną pierś. – Twój klient poczeka.

– Obawiam się, że wyjdzie to bardzo niezręcznie.

– O co tu chodzi? Interesy…?

– Męskie sprawy.

– Więc…? – figlarny grymas twarzyczki dziecka przyjął minę posępnego, nieznoszącego słowa sprzeciwu oblicza guwernantki.

– Widziałaś, jak faceci załatwiają na ulicy swoje porachunki? (Molly przytaknęła skinieniem głowy) Właśnie…! Byłem w tym najlepszy. Udawało się nawet trochę na tym zarobić. Teraz ten… ten… „klient”, jak go nazwałaś, twierdzi, że jest szybszy. Sprawdzimy to o ósmej.

– A jest…?! – Molly poważnie się zaniepokoiła.

– Obawiam się… że może być…

– Dlaczego o ósmej?

– Kula słońca jest jeszcze za budynkami. W cieniu, obaj mamy równe szanse.

– Skarbie, to głupota! – Molly poderwała się ze stłamszonej pościeli, a stojącej nago w poświacie wpadającego przez okno brzasku sylwetce nie brakowało wiele do figurki zstępującego z niebios anioła. – Zbierajmy się stąd! Pojedziemy do Frisco, do Kanady, do Oregonu, gdzie chcesz, kochany, gdzie oczy poniosą. Będziemy razem, urodzę ci dzieci…

– Mężczyźni tak tego nie załatwiają – słowa Molly ryły głębokie bruzdy w sercu starego, lecz głuszyło je nadęte ambicją ego.

Miał złe przeczucia. I jeszcze te zapłakane oczy Molly, gdy zamykał za sobą drzwi… Przez korytarz szedł wolno, jak skazaniec. Jeszcze kilka kroków… i kopnie drzwi: wyjście musi zrobić wrażenie! Tamten jest szybki… piekielnie szybki… Widział go kiedyś w akcji. A Molly chce rodzić dzieci… Jeszcze jeden rzut oka na cyferblat: drzwi muszą go puścić punkt ósma – nie wcześniej, nie później; liczy się wrażenie! Została minuta… Pozytywka wydała z siebie pierwsze, płaczliwe tony. „Magiczna melodia przeniesie mnie w lepsze miejsce.” Ach Molly! Molly, Molly, Molly, naiwna dziecino…

4.

Nasz hotel, jak pewnie państwo wiecie, pamięta czasy dobrego, starego Zachodu. Gościli w nim onegdaj najsłynniejsi rewolwerowcy i najsurowsi egzekutorzy prawa. Przed jego frontonem rozegrały się najgłośniejsze pojedynki Dzikiego Zachodu. Wielokrotnie przebudowywany, zachował jednak smak, styl i dawny charakter. Mamy tu nawet, na wzór zamków Szkocji, swojego ducha. Gdy kogoś zbudzi w środku nocy melodia starej pozytywki, niech wyjrzy na korytarz, a może będzie miał szczęście i zobaczy mroczną sylwetkę mężczyzny w czarnym kapeluszu, wpatrzonego w wielką cebulę na srebrnym łańcuszku.

O, a tutaj – galeria zdjęć! Nasz hotel często odwiedzają gwiazdy estrady i kina. Proszę spojrzeć… Ostatnio gościł u nas Snoop Dogg.

5.

Kopnięte drzwi rozleciały się z hukiem tłuczonego szkła. Blask świtu odebrał na moment zdolność widzenia szarym oczom, przywykłym do półmroku cienistego korytarza. Kilka kroków w przód – niemal po omacku… Przenikliwy pisk opon i ogłuszający jazgot klaksonu…

– Gdzie się pakujesz, stary?! Życie ci niemiłe?!

Zwężone źrenice nieznajomego widziały już ostro kształty: wóz z napisem: „Coca-cola”. Coś mu to mówi… A, to chyba ta nowa pomada do wąsów? Przeklęty domokrążca! Mało go nie rozjechał. Sam pcha ten wóz, czy co, bo mułów nie widać u dyszla? A ten jego pomocnik, to chyba dziewczyna…? Baba w portkach! I co ona ma namazane na podkoszulku pomiędzy cyckami…? Aaaa: „Grand Prix, Arizona, 2021”. Zaraz, zaraz, to przecież Molly! Jak tu się znalazła, do diabła?! Przecież dopiero co leżała nago w łóżku, na górze w pokoju…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Pomysł nie taki nowy, a zakończenie łatwo przewidzieć.

Jeśli chodzi o wykonanie, nie jest źle (miejscami miałam wątpliwości, ale tylko wątpliwości), ale zrobiłeś trochę literówek:

beznamiętnie potwierdził nieznajomy, otrzepują kapelusz z resztek spienionej brei.

słowa Molley

Kopnięte drzwi rozleciał się

Babska logika rządzi!

Masz oko!

Czytałem oczywiście wiele razy. Na Forum NF dwa razy zmieniałem wersję, bo wyłapałem literówki, jak już wisiało. Potem Czytelnik wyłapał jeszcze jedną, więc trzeci raz zmieniłem. A tu – proszę: jeszcze trzy! No cóż, w robocie mam ten komfort, że za to wszystko odpowiada ostatecznie korektor.

 

Finkla, serdeczne dzięki!

 

 

I jeszcze – co do pomysłu. Nie jest nowy, fakt! Przewidywalny? Może… Dlatego należy się kilka słów wyjaśnienia, co do jego genezy. Pisałem już o tym na Forum NF, więc tutaj tylko to wklejam:

 

Jakieś pół roku temu obejrzałem w telewizorze felietonik o takim właśnie starym hotelu, przebudowanym, ale pamiętającym czasy Dzikiego Zachodu. Narrator mówił o duchu faceta spoglądającego na zegarek, ukazującym się od czasu do czasu hotelowym gościom. Zaczęła pracować wyobraźnia… Zastanawiało mnie: kim mógł być ten facet, dlaczego patrzył na zegarek i dlaczego jego duch ukazuje się właśnie w takiej sytuacji? Wykoncypowałem więc takie oto wytłumaczenie…

 

 

Ocenkę dałem, komentarz był już na forum NF.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Zupełnie satysfakcjonujące wytłumaczenie.

Istotnie, pomysł może nie nowy, ale kiedy zobaczyłem tego faceta, który przez sto pięćdziesiąt lat, z zegarkiem w ręku, czeka aż magiczna melodia pozytywki pozwoli mu jeszcze raz przejść przez drzwi, czeka na swoją Molly…

Ładne to, panie Ambroziak, w ogóle opowieści o duchach powinny być romantyczne, prawda?

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Wicked, dzięki za ocenkę! Wiem, że już to raz czytałeś, więc miałeś czas na przemyślenia.

 

Pełna zgoda, Thargone, pełna zgoda! Przecież korzenie historii o duchach sięgają doby romantyzmu. Kręci mnie taka literatura. Gdybyś się kiedyś nudził, to kilka opowiadań mojego autorstwa – w tym samym klimacie – znajdziesz na tej stronce:

 

www.fantazja-sensacja-przygoda.pl

Jak dla mnie, historyjka raczej taka sobie. Przeczytałam bez przykrości, ale od kogoś parającego się piórem, oczekiwałam więcej. A już na pewno nie tylu usterek. :-(

 

…jego śmiech grzmiał takim grom­kim echem, że za­głu­szał po­mruk roz­ba­wio­nej sali. Chi­chot urwał się jed­nak nagle… – Skoro śmiech był tak gromki, to nie można o nim powiedzieć chichot. Chichot bowiem to śmiech raczej tłumiony, gwaru sali nie zagłuszy.

 

W koło po­sy­pa­ły się tylko szkla­ne okru­chy, gdy brzuch flasz­ki spo­czął na za­pi­tym cze­re­pie. Wkoło po­sy­pa­ły się tylko szkla­ne okru­chy, gdy brzuch flasz­ki spo­czął na za­pi­tym cze­re­pie.

Bo nie przypuszczam, by szklane okruchy posypały się tak precyzyjnie, że utworzyły koło. ;-)

 

Każdy taki drab do­bie­ra sobie zwy­kle godną sie­bie kom­pa­nię. – Powtórzenie.

Proponuję: Każdy taki drab znajduje zwy­kle godną sie­bie kom­pa­nię.

 

…kilku nie­do­my­tych obe­rwań­ców po­de­rwa­ło się z krze­seł przy bocz­nym sto­li­ku. – Wolałabym: …kilku nie­do­my­tych łapserdaków siedzących przy bocz­nym sto­li­ku, po­de­rwa­ło się z krze­seł.

 

Ich dło­nie od­da­li­ły się nieco od bio­der, za­mie­ra­jąc w wy­mow­nych ge­stach nad kol­ba­mi zwi­sa­ją­cych w ol­strach re­wol­we­rów. – Jeśli się nie mylę, olstro jest futerałem na broń, przytroczonym do siodła, nie do pasa na biodrach. No, chyba że konie mężczyzn także były w barze, pod ręką. ;-)

 

…dło­nie spla­ta­ły się pal­ca­mi lub chwy­ta­ły za szklan­ki i bu­tel­ki… – …dło­nie spla­ta­ły się pal­ca­mi lub chwy­ta­ły szklan­ki i bu­tel­ki…

 

…przy­jął minę po­sęp­ne­go, nie zno­szą­ce­go słowa sprze­ci­wu ob­li­cza gu­wer­nant­ki. – …przy­jął minę po­sęp­ne­go, niezno­szą­ce­go słowa sprze­ci­wu ob­li­cza gu­wer­nant­ki.

 

…wpa­trzo­ne­go w wiel­ką ce­bu­lę kie­szon­ko­we­go ze­gar­ka na srebr­nym łań­cusz­ku. – Zegarki kieszonkowe nie miały cebul, natomiast takie zegarki były nazywane cebulami. Dlatego uważam, że zdanie winno brzmieć: …wpa­trzo­ne­go w wiel­ką ce­bu­lę na srebr­nym łań­cusz­ku. Lub: … wpa­trzo­ne­go w wiel­ki, kie­szon­ko­wy ze­gar­ek na srebr­nym łań­cusz­ku.

 

Gdzie się pa­ku­jesz, stary?! Życie ci nie miłe?!Gdzie się pa­ku­jesz, stary?! Życie ci niemiłe?!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, dzięki za poświęcony czas i słowa konstruktywnej krytyki!

 

Zajmuję się piórem, owszem, ale z wykształcenia jestem farmaceutą. Publikuję dużo, ale zawsze mam za plecami korektorów. Literówki niewidoczne dla korektora elektronicznego – to właśnie korektorska robota. Dzięki, że ją wykonałaś! Mi to, jak widać, umyka. Obiecuję poprawę!

 

W przypadku zegarka i cebuli – jestem w stanie się zgodzić. Na temat olstrów jednak bym dyskutował… Olstro wprowadzono najpierw jako element wyposażenia kawalerii – fakt! Brak zamknięcia od góry był cechą charakterystyczną tego typu futerału. Mamy więc olstro kawaleryjskie, przytraczane do siodła. W powszechnym rozumieniu – olstrem jest każda, otwarta kabura. Przeczytałem tony westernowej literatury i nigdzie nie widziałem, aby rewolwerowcy nosili colty w kaburach czy futerałach. Autorzy mówią najczęściej o olstrach. Tylko bowiem z otwartej kabury można było błyskawicznie wyszarpnąć rewolwer.

 

Jeszcze raz – serdeczne dzięki za komentarz!

 

 

 

A, Regulatorzy, skoro tutaj wpadłaś, to może uda mi się zainteresować Cię innym moim opowiadaniem z Poczekalni: “Nie tu”?

 

 

Cieszę się, że mogłam pomóc. ;-)

Moja wiedza na temat olstra także jest wyłącznie książkowa, więc posiłkowałam się definicją SJP – olstro «skórzany futerał na pistolet, przytroczony do siodła». Nie wiem, czy olstro to wyłącznie futerał „przysiodłowy”, czy każdy, który nie jest zamykany od góry. Może wypowie się ktoś lepiej zorientowany w temacie. ;-)

Natomiast nie zgodzę się z Tobą, że byki, które znalazłam w opowiadaniu, to zwykłe literówki. Czy bycie farmaceutą i świadomość, że są korektorzy, tłumaczy robienie poważnych błędów? Moim zdaniem nie do końca.

Dodam, że nie jestem polonistką ani językoznawcą. Korektorką także nie jestem.

Mam nadzieję, że Twoje kolejne teksty będą napisane coraz lepiej. ;-)

 

edit. Może się uda. Wszystko zależy od czasu pozostałego po lekturze opowiadań, które są dla mnie obowiązkowe. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przyjemny szort, dawno nie czytałam niczego w tematyce Dzikiego Zachodu, a tu jeszcze taki romantyczny duch.:)

Drobne potknięcia, o których jeszcze nikt chyba nie wspomniał:

„… magiczna melodia przeniesie mnie w lepsze miejsce.”

bez spacji po wielokropku

W ogóle to zastanawiam się, dlaczego taki zapis, a nie wielką literą (i to bez wielokropka)?

Obawiam się…, że może być…

i w dwóch innych miejscach – przecinek do usunięcia (zbieg znaków interpunkcyjnych)

http://sjp.pwn.pl/zasady/Wielokropek-obok-innych-znakow-interpunkcyjnych;629818.html

podobnie tutaj – średnik: „sorry, stary, sorry, nie szukam kłopotów…; nie miałem pojęcia, w co się pakuję.”

Nasz hotel, jak pewnie państwo wiecie, pamięta czasy dobrego, starego Zachodu. Gościli w nim, w tamtych czasach, najsłynniejsi rewolwerowcy i najsurowsi egzekutorzy prawa.

powtórzenie

Wczoraj przygnał z chłopakami [+,] a dzisiaj sprzedał spore stadko wołów

Molly poderwała się ze stłamszonej pościeli, a stojącej nago w poświacie wpadającego przez okno brzasku sylwetce nie brakowało wiele, [-,] do figurki zstępującego z niebios anioła.

Wolałabym: …a stojącej w poświacie wpadającego przez okno brzasku nagiej sylwetce nie brakowało wiele do zstępującego z niebios anioła.

I usunęłabym nadmiarowe entery na końcu szorta.

Dobra, Regulatorzy, wylałaś mi kubeł zimnej wody na głowę. Z pokorą przyjmuję naganę.

 

Chciałem jedynie zauważyć, że – gdyby żyjący z pióra nie sadzili byków – wszyscy korektorzy zasililiby rzeszę bezrobotnych. Ba! Pośród korektorów krąży nawet podobno anegdota: “Im wybitniejszy autor – tym więcej roboty.”

 

 

Rooms, serdeczne dzięki za komentarz i wskazanie potknięć.

 

Interpunkcja to też robota korektorska, więc dysponuję tutaj jedynie szkolną wiedzą. Ten link rozjaśnił mi w głowie, bo czytam codziennie wiele tekstów, gdzie po wielokropku znajduję przecinek lub średnik.

 

Kobieca wrażliwość… Cieszę się, że udało mi się trafić do dusz romantycznych. Sam jestem romantykiem. 

 

 

O matko jedyna, nie było moim zamiarem “naganiać” Cię. ;-)

Muszę, Ambroziaku, uwierzyć Ci na słowo, albowiem nie mam najmniejszych kontaktów ze środowiskiem korektorów.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dajmy korektorom żyć.:) Z drugiej strony nie brońmy się przed rozwojem. I tekst na stronie wygląda ładniej, gdy jest zapisany poprawnie.

Ambroziaku, jeżeli zwykle czytasz teksty branżowe, gdzie występują ciągi matematyczne itp. to zasada wygląda trochę inaczej:

http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/interpunkcja-w-ciagach-liczbowych;668.html

 

Regulatorzy, odebrałem to wprawdzie jako naganę, ale z przymrużeniem oka. W beletrystyce debiutuję i beletrystyki się uczę, więc jestem Ci (i wszystkim koleżankom i kolegom) wdzięczny za wszystkie wskazówki i uwagi.

Z korektorami mam kontakt zawodowy – od ponad dwudziestu lat błąkam się po rozmaitych redakcjach.

 

 

Rooms, dziękuję za ocenę. W szkole i na studiach zawsze byłem czwórkowym uczniem.

Masz rację: korekta – korektą, ale samokorekta świadczy niejako o kulturze pisania.

Ten link wszystko mi wyjaśnia… Dziewięćdziesiąt procent mojej lektury zawodowej – to badania naukowe. 

Przeczytałem, co nie stanowi rewelacji. Kończąc lekturę nie zastanawiałem się, co przeniosło bohatera w przyszłość, ale jak miałby przechlapane, gdyby razem z nim przeniosło tę pierwszą Molly, która pozostała w pokoju. Dwie na jednego? :-)

Short podobno powinien pozostawiać niedopowiedzenie i pole do interpretacji. Ja, osobiście, nie miałbym nic przeciwko takiemu trójkącikowi.

:-) Nie polegaj na marzeniach, pomyśl o realiach – dubeltowe zapotrzebowanie na ciuszki (ja nie mam co na siebie włożyć!), dwie kuchnie z dwoma jadłospisami (błeee, co to ma być, przecież ona nie umie gotować!) i trzecia dla Ciebie (jak jeszcze raz przez trzy dni z rzędu będziesz do niej chodził na obiadki, no to…), plus paraliż decyzyjny przedwakacyjny (Na żadne Bermudy z ta jędzą nie pojadę! a ja nie pojadę z nią do Tunezji!). Daj spokój, jedna wystarczy do zatrucia życia. Tfu!! Do szczęścia, chciałem napisać… :-)

Chciałem ją poprosić o cukier, a wyrwało mi się: “Zmarnowałaś mi trzydzieści lat życia.”

 

Jasne! “Musimy pamiętać, aby te plusy nie przysłoniły minusów.”

 

 

Panowie, jesteście niepoprawnymi optymistami. :D

Adam, czytają nas kobiety… Sorry, Rooms! Przepraszam za ten wiaterek koszarowej atmosfery.

 

 

Czytało się całkiem przyjemnie, a potem się ot, tak sobie skończyło. Chyba zasiadłam do tekstu ze zbyt wygórowanymi oczekiwaniami. Ale jak znajdę chwilkę czasu przeczytam “Nie tu”.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Alex, wiesz: short to short. Nie dało się tego rozkręcić.

Zachęcam do “Nie tu”. Tam to dopiero się dzieje…

Przeczytałam. Na kolana nie rzuciło, ale też przeczytałam szybko i dość lekko.

 

Ale taka Molley nadal wisi, na przykład… Jesteś pewien, że poprawiłeś wszystko, co trzeba?

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dziękuję, Joseheim, za komentarz i przypomnienie.

 

Tak, tak… Jasne! Zbieram się do poprawek. Czas… Zarobiony jestem. Mam też pewne wątpliwości, a chciałem poprawić to wszystko na jednym posiedzeniu.

 

Wątpliwość zasadnicza: “chwytały za szklanki” vs “chwytały szklanki”. SJP dopuszcza bodaj jedno i drugie…

 

 

 

 

 

Ja bym wybrała wersję pierwszą… kojarzy się z takim “chwytać za szablę”, bardziej bojowe jest ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

A Regulatorzy proponuje drugą. I jestem w kropce…

Musisz sam zdecydować ; ) Albo rzucić monetą…

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Z całym szacunkiem dla Regulatorów, ale też bardziej podoba mi się pierwszy wariant. 

Ambroziaku, według mnie, chwycić za coś można wtedy, gdy owo coś jest elementem osoby lub rzeczy. Np. mogę chwycić kogoś za rękę i pójść z nim dokądś. Mogę też wziąć kubek za ucho i napełnić go kawą. Nie mogę złapać za szklankę, bo chwytam całą szklankę. Mogę złapać się za głowę, mogę złapać butelkę za szyjkę, nie umiałabym jednak chwycić za butelkę; ja chwytam butelkę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Super! Rozumiem: chwyciłbym np. za szyjkę butelki lub ucho kubka. Dobra – lecimy bez “za”.

Ciesze się, że mogłam pomóc. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja też się cieszę i wdzięczny jestem zarazem.

 

A, miałem też kilka wątpliwości przy “Nie tu”. Zerkniesz…?

 

 

Dobra! Gotowe! Chyba wszystko wyczyściłem…?

 

“Chichot” zamieniłem na “rechot”. Ten synonim “gromkiego śmiechu” pasuje do definicji SJP.

W dwóch miejscach pozwoliłem sobie nie zgodzić się z szanowną Regulatorzy.

 

Dziękuję Drogim Koleżankom (Regulatorzy, Finkla, Rooms) za bezcenne rady.

Stwierdzam po raz setny, że te wszystkie udogodnienia cywilizacyjne zwalniają nas z obowiązku samodzielnego myślenia. Nanosiłem te same poprawki w oryginalnym tekście, w moim komputerze, a tam korektor tekstu podkreślił mi na czerwono słowo: “nieznoszącego”.

 

Może nie jest to najlepsze wytłumaczenie, Regulatorzy, ale teraz przynajmniej wiem – skąd te byki.

Dobra, pogrzebałem troszeczkę… Ulżyło mi, bo już myślałem (po komentarzach Regulatorzy), że ze mnie totalny ćwok. Okazuje się, że zasadę łącznego pisania “nie” z imiesłowami przymiotnikowymi wprowadzono dopiero 1997 roku. Jako człowiek starej daty – mam stare przyzwyczajenia. Word w moim komputerze – tak samo stary, jak ja. 

 

A, i słyszałem, że nadal dopuszcza się podobno rozdzielną pisownię…

 

 

Tekst taki sobie, ale przede wszystkim wydał mi się taki… chaotyczny. No i oczywiście masa enterów na końcu :P

 

A co do imiesłowów – radziłbym się dostosować do nowych zaleceń, bo tak się powinno pisać. Kiedyś zwróciłem też na to uwagę Finkli, obroniła się linkiem z poradni pwn, z którego wynika, że stara forma jest nadal dopuszczalna – ale skoro zaleca się inną, nową pisownie, to czemu się nie przestawić? ; )

Ciekawostka: wyraźnie widać różnice pomiędzy zapisem przed a po 1997 w tekstach prawnych. W tej samej ustawie można spotkać ten sam wyraz napisany łącznie bądź rozdzielnie, w zależności od tego, czy przepis jest znowelizowany po 97 czy nie ; )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Beryl, dzięki za odwiedziny!

 

Tekst z założenia miał być chaotyczny, bo to takie rożne moje eksperymenty z narracją. Nudzą mnie teksty komponowane do bólu regularnie. Brakuje im życia – w moim odczuciu, oczywiście.

Za rozdmuchaną interpunkcję ganili mnie już Konopia i Lady na Forum. Staram się hamować, ale to (też w moim odczuciu) dodaje dynamiki.

Do nowych zasad pisowni imiesłowów już się przyzwyczajam. Gorzej – mój stary Word.

Nowa Fantastyka