- Opowiadanie: vimbago - Cienistość

Cienistość

Marzyłoby mi się skonfrontować moje wyobrażenie.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Cienistość

– Powiedz mi, ale tak szczerze – zaczął Winsborrow popychając gazetę na drugą stronę biurka, gdzie siedział Carlton. – Ty wiesz, o co im chodzi?

Carlton pochylił się, i choć doskonale wiedział, co jest napisane w gazecie, przeczytał nagłówek. Westchnął, albo raczej nabrał powietrza, próbując znaleźć odpowiedź, która byłaby jakimś niegroźnym truizmem. Byleby tylko nie rozjuszyła szefa.

– Piszą, że zmiany ekosystemu są więcej niż nieprzewidywalne – powiedział, odchylił się do tyłu i przygotował na tyradę.

– Ekosystemu? Ekosystemu? – Żachnął się Winsborrow. – A czy ja stawiam baldachimy słoneczne nad ich lasami i rezerwatami? – Fuknął i odepchnął się od biurka. Przejechał fotelem do szklanej ściany i odwrócił się do okna. – Jaki widzisz tu ekosystem? – Wskazał dłonią na zewnątrz. 

Miasto pod wielką konstrukcją baldachimu poruszało się mrówczym tempem w równomiernym cieniu.

– No… – Zaczął Carlton napinając się, ale Winsborrow już go nie słuchał. Przemierzał mętnym wzrokiem ulice daleko w dole, sześćdziesiąt pięter poniżej. 

– Gdzie tu eko, gdzie tu system? Co tam niby żyje z tego ekosystemu? Szczury i koty. W jakimś dzikim rozejmie z ludźmi, utrzymywanym przez deratyzację i hycli. Ekosystem… Też mi coś. Tu nigdy nie było ekosystemu, bo to jest miasto. 

– Że to niby nie jest w zgodzie z naturą… – Spróbował dokończyć Carlton. Nie miał ochoty na tę rozmowę. Planował wyjść dzisiaj wcześniej. 

– A co tu kiedykolwiek było zgodne z naturą? To jest miasto, powiadam, a miasto nie jest zgodne z naturą. Tu żyją ludzie, a ludzie potrzebują energii. A miasto ludzi potrzebuje energii zarządzanej i my to robimy. My zasilamy to miasto. Słońce jest samowolne, w pojęciu miasta nieekonomiczne, grzeje nierównomiernie, marnuje swój potencjał. My cywilizujemy słońce dla miasta. Nic się nie uroni. Ujarzmiamy i dostosowujemy. Jak zawsze. Świetliki dostarczają tyle luksów ile jest potrzebne człowiekowi. Mamy surowe normy. Rozpraszamy równomiernie, systemy kalejdoskopów, tysiące kilometrów słonecznych kaskad nad całym sklepieniem. Nic nie brakuje, w żadnym punkcie miasta. W dni niedoborów sami łatamy braki oświetlenia. To i tak jest balans na krawędzi, prognozy zimowe są wykańczające. Wykańczające.

Winsborrow wydał się nagle bardzo zmęczony. Pozwoliło to Carltonowi wejść mu w zdanie. 

– W tym znaczeniu, że ten ekosystem to człowiek. Wpływ na człowieka to wpływ na ekosystem – wydusił w końcu całym zdaniem. Chcąc nie chcąc wciągnął się już w dyskusję, jako potakujący oponent. Bycie młodym referentem to wczuwanie się w rolę worka treningowego, pomyślał kiedyś sam o sobie.

Winsborrow czekał tylko na taki moment.

– Żadne poważne badania nie dowiodły, że ludzie potrzebują zmiennego oświetlenia dnia i nocy. Prócz przebąkiwań paru newage'owych szamanów, nic się w tej kwestii nie zmieniło od lat. W końcu to dla ludzi rozświetlamy noc, by mogli funkcjonować, kiedy chcą i jak chcą. Tutaj sami tworzą system, mogą się w końcu oderwać od eko-systemu.  Przecież o to chyba chodzi, żeby funkcjonować poza ekosystemem. Odkąd przestali wypasać kozy w namiotach, zawsze o to chodziło. Żeby nie ograniczać się suszą, zimą, ulewami. Teraz nie ogranicza ich nawet noc. Mają równomierne oświetlenie i pełnię życia całą dobę. To miasto jest dla nich, dla ich ambicji, o każdej porze, równo, każdemu. Żyjemy w dwudziestym trzecim wieku a nie w neolicie, żeby oddawać słońcu cześć. Jeżeli chcą sobie pobaraszkować w promieniach słońca to idą do parku miejskiego i za opłatą wyrównawczą korzystają z marnotrawstwa. Szukają nocy, to zaciemniają okna i mogą sobie marzyć o gwiazdach w domowym zaciszu, albo schodzą do undergroundu i w ciemnych lokalach słuchają bluesa.

– Ale przyznać trzeba, że trochę oddaliliśmy się od tego, co było jeszcze w dwudziestym drugim wieku. Gdy słońce świeciło na miasto i tyle, tak zwyczajnie, swobodnie. Dziko nawet. – Carlton doprowadzał do ładu fałdki na spodniach. Ostrożnie, tylko ostrożnie, myślał.

– Zawsze oddalamy się od tego, co było dawniej. Kiedyś można się było odlać do rzeki swobodnie, a jeszcze kiedyś zwierzęta chodziły sobie swobodnie. Mogłeś sobie swobodnie zapolować i swobodnie one polowały na ciebie. Ale co dzikie, pracowało i będzie pracować na nas. W epoce węgla i ropy, energia słoneczna symbolizowała czystość i łatwość, przejrzystość, nieograniczoność, koniec wszechobecnego brudu. Słońca dość, ziemia jest wielka! Kto tam myślał wtedy, że może się okazać, iż w warunkach lokalnych trudno o powierzchnię.

Winsborrow wstał, oparł się o filar i spojrzał w niebo. Prawdziwego nieba nie było widać, było tylko złudzenie na wewnętrznej stronie baldachimu. Gdzieś tam dalej, owszem, było to prawdziwe niebo. Jarzyło się słońcem, którego promienie od lat skrzętnie wyłapywały miliardy ogniw. Wielka technologia. Winsborrow miał siedemdziesiąt lat z hakiem i pamiętał czasy budowy pierwszego baldachimu. Po tylu latach wciąż zapalał się na wspomnienie ekscytacji, gdy wielka technologia inspirowała go i napawała dumą. Tak majestatycznych konstrukcji świat wówczas nie widział. Winsborrow uśmiechnął się do wspomnienia na moment, a potem uśmiech zawisł mu na ustach jako mały przekorny uśmieszek.

– Widzę to, mój drogi, widzę to okiem wyobraźni – powiedział z satysfakcją, – jak ludzie dwieście lat temu spoglądają w niebo i myślą sobie, że słońce jest za darmo. Po co się babrać w tym brudzie, skoro jest tam wielka kulą o niespożytych zasobach? Można z niej czerpać garściami. Tak jak trzysta lat temu spoglądali na tryskającą z ziemi ropę i w pierwszej chwili wydawało się, że jest za darmo – potem może reflektując się, że jest jeszcze kwestia zasobów. Ale słońce – ono ma zasobów na miliardy lat. Założę się, że w dogorywającej erze energetyki węglowej było wielu takich, co wierzyło w złoty wiek energetyki słonecznej, w koniec czasów. W mannę z nieba, źródło z którego sączy się nieprzerwanie. Tylko, że słońce było za darmo, póki nie miało swojej ceny. 

Winsborrow postukał palcem w szybę i ciągnął dalej.

– Ale gdy przysłowiowy panel słoneczny sąsiada zaczął rzucać cień na twój panel, ktoś w końcu musiał przejąć inicjatywę. Kolektywizować, normalizować. Dziś przecież już jest spokojnie. Mamy za sobą barbarzyńskie czasy walki o to, kto wyżej rozmieści ogniwa. Mamy za sobą już te czasy, gdy żyzne pola uprawne zamieniano w elektrownie słoneczne. Wszystko jest koncesjonowane, wszystko w rozsądnych limitach. Pół wieku walk o unifikację. A tu – wskazał na gazetę – jakieś sentymenty, że nie mogą się grzać w słońcu jak wróbelki.  Nie podoba się sztuczna konwekcja i symulowana wilgotność, moderowana cienistość. Nie podobają się dokonania cywilizacji, nie podoba się, że ktoś na to pracował ciężko… 

Winsborrow urwał. Trochę się zapędził emocjonalnie, a nie lubił. Miał problemy z sercem, o czym nikt, nawet Carlton, nie wiedział. Pohamował i usiadł ponownie w fotelu.

– Ja też mogę się bawić w teorie i przypuszczenia – kto i kiedy odkrył, że nie wszyscy mają słońca tyle samo, że jedni opracowują technologię a zarabiają inni. Działo się tak, ale nie mieliśmy na to wpływu, zawsze jest za późno, gdy się orientujemy. Sięgamy po chwilowe rozwiązania, bo wydają nam się dobre. Ja też mogę sobie twierdzić, że interwencje USA w Afryce nie były podyktowane humanitarnymi pobudkami. Że nie miały na celu ukrócenia konfliktu solarnego, tylko przejęcie kontroli. Ale co z tego? Zawsze tak było, czy chodziło o ropę, gaz czy słońce. Mogę mieć opory dotyczące embarga na bliskim wschodzie. Ok. Też wolałbym sprowadzać w całości tańszą energię stamtąd, gdzie się pławią w zasobach słońca. Ale nie mogę. Wyciskamy ile się da z naszego klimatu, bo to jest nasze. Bo taką mamy politykę. Bo nie będziemy wzbogacać Nigerii, bo uprawy w Indiach mają wyżywić ludzi, bo nie popieramy separatyzmu Australii. Nie kopiemy pod miastem, nie wiercimy, nie straszymy atomem, nie degenerujemy prądów powietrza wiatrakami, o co boje toczyli w epoce anomalii pogodowych. Nie mordujemy baldachimami planktonu w morzu, ptaków nie terroryzujemy, lasów nie zacieniamy. Wszystko wypośrodkowane, bezpieczne, ustandaryzowane. Tyleż nietkniętych miejsc dla miłośników przyrody. W mieście dajemy znormalizowane warunki pogodowe, dajemy im możliwości, stałą aktywność. Zabieramy tylko niebo. Ale teraz właśnie tego im nagle brakuje najbardziej, że nie mogą wpatrywać się w niebo snując swoje fantazje. Kto normalny patrzy w niebo zmierzając do pracy? To nie majówka. Miasto żyje ustawicznym funkcjonowaniem. Pożera mnóstwo energii ze swoimi samochodami, molekularami, modułami zawieszeń. To jest koszt naszego życia tutaj. Jak ktoś chce żyć na terenach uprawnych, w słońcu, hasać w słomkowym kapeluszu, to przecież ja mu nie bronię.

– Może lobbują za czymś, za orbitalami albo za promieniowaniem kosmicznym?

– Oni za niczym nie lobbują, oni nie mają do tego głowy, by widzieć w tym cel. To tylko marzenie o krainie wielkiego "za darmo". Znów podążają za fikcją, że możemy mieć coś, co nie kosztuje i co dostaniemy bez wyrzeczeń. Produkowanie energii pochłania energię. Utrzymywanie produkcji wymaga stałych dostaw. Na wzrastającym wciąż poziomie, proporcjonalnie do innych branż. Odkąd przekroczyliśmy punkt cybernetyzacji, nie możemy sobie pozwolić na najmniejsze przerwy w dostawach. Tempo wzrasta w przerażający sposób, a potem zmusza się ludzi do weekendów, żeby zmniejszyć zapotrzebowanie na energię z ich strony. Tam ująć, tam dodać. A jak czytam takie artykuły, to jakbym słyszał, co tym fantastom w głowach huczy: że kiedyś usiądziemy sobie i wszystko będzie już jak należy, nie trzeba będzie o nic zabiegać, niczego modernizować, zatrzymamy się w jednym sytym punkcie gdzie wszystko będzie dobrze i na zawsze. 

– Taka zimna fuzja – wtrącił Carlton. Winsborrow tylko machnął ręką.

– Zwał jak zwał, ale ja nie o tym. – Podniósł gazetę i przesunął palcem po tłustym nagłówku. – O to mi się rozchodzi. Co to za tytuł? "Ekolodzy alarmują!" Założę się, że te tytuły były zawsze takie same. Tylko, co oni tak alarmują? Ja czuję się zaalarmowany odkąd siedzę w tej branży, bo to się ekonomicznie bilansuje z trudem. Czemu nie mogą pisać "Ekolodzy żywią nadzieję", albo "Ekolodzy sprzedają marzenia"? Technologia im wstrętna? Ale widać chcą żyć tutaj, żeby ciągle alarmować. 

Carlton zakręcił się nerwowo na krześle. Jedna myśl jeszcze tylko przychodziła mu do głowy, głupia i uporczywa. Zastanawiał się czy się odzywać. Nie chciał tego przedłużać ani dawać szefowi satysfakcji. W końcu nigdzie nie zamierzali dojść w tej dyskusji. Żadna to nie była z resztą dyskusja, tylko taka ot rozrzewniającą refleksja środowa tuż przed weekendem. Winsborrow zawsze wpadał w refleksje środowe późnym popołudniem, gdy wszyscy już opuścili budynek. Carlton przypuszczał, że jego szef często snuje się po pustym budynku od czwartku do niedzieli. Samotny starszy pan, pozbawiony w weekendy wszystkich i wszystkiego. Tak myślał o nim Carlton w takich chwilach. Czasem nawet nabierał przekonania, że Winsborrow marzył o świecie bez weekendów. O równomiernie rozłożonych godzinach pracy.

– Czytałem gdzieś, – powiedział Carlton patrząc w podłogę – że chodzi o rośliny doniczkowe. To budzi największy żal, bo nie rosną. Słynna sprawa sprzed kilkunastu lat usychania kwiatków. Mówili o tym "bunt storczyków". To chyba wciąż echo tamtego smutku – uśmiechnął się przy tym nieśmiało, podkreślając słowo "chyba". Nie chciał robić wrażenia, że obstaje przy swoim zdaniu. To by go mogło zatrzymać go w biurze na dłużej.

– Moje włosy też rosły bujniej czterdzieści lat temu. Było, minęło. Nie żyjemy w buszu. Bledsza karnacja, jakieś tam częstsze choroby skórne, tęczówki, szyszynki, też słyszałem. To jest odmiana człowieka miastowego. Nie leczymy gruźlicy wylegiwaniem się w słońcu, bo już w to nie wierzymy. Więcej witamin, kąpieli i odżywek i zyskujemy równowagę. Co z tego, że rośliny doniczkowe się zbuntowały, że już im nie odpowiadała dieta? Nie będę się przepraszać z paprotką, skoro ja mogę, a ona nie. 

Winsborrow odwrócił się plecami i mówił już bardziej do siebie.

– Czy my mamy w ogóle możność porównywania się z ludźmi z innych czasów? Przecież to byli inni ludzie. Mógłbyś żyć bez plajtonu, natiwu, albo g-smajla? Kto by ci organizował dzień? Gdzie podzialiby się twoi znajomi? Jak byś nawiązywał relacje z ludźmi? Jak w średniowieczu? Patrząc komuś bez żenady w twarz i mówiąc "siemasz, wpadłeś mi w oko, pogadajmy"? Świat się zmienia powoli i nieuchronnie, a my się do tego będziemy dostosowywać stale. Będziemy wciąż łatać niedobory i opracowywać rewolucyjne technologie. Baldachim był technologią mojej młodości. Teraz jestem stary, dobra, może i krzynkę znudzony. Nie zajmują mnie zagadnienia, na które zabraknie mi już czasu. Ale widać tak musi być, że oni nowinkami i sensacjami będą popychać ten biznes. To jest to jedyne, niepohamowane, monstrualne perpetuum mobile. I nie jest to nasz dzieło, żadna nasza technologia. To te maszyny tworzące wciąż nowe maszyny. Ludzie niespożyci w swoim dążeniu do nie wiadomo gdzie…

Pokiwał głową sam sobie i znów pogrążył się spojrzeniem w dali.

– Kiedyś powiedzą, że James Winsborrow nie zrobił wszystkiego, co powinien był zrobić, ale to jest mój cholerny przywilej nie certolić się z ich oskarżeniami. Bo ja też jestem dzieckiem swojej epoki. Epoki baldachimów. Ale niech mi tu bzdur nie wykładają, że ekosystem szwankuje. To jest nasz ekosystem! Dla nas nie było i nie będzie innego.  I niech mi nie wciskają, że niby nasza natura na tym cierpi! Bo my już nie wiemy, jaka jest nasza natura, jacy byliśmy na początku, a jacy powinniśmy być teraz. Za szybko lecimy do przodu, nie jesteśmy już ludźmi dnia i nocy. Jesteśmy ludźmi równomiernej cienistości. Tacy jesteśmy. Może człowiek dzikich czasów dwudziestego wieku by tu nie przeżył, ale my żyjemy. My nie przeżylibyśmy wtedy, w epoce diesli, węgla i trywialnego "siemasz, wpadłeś mi w oko", a oni jakoś żyli. To zawsze jest tylko "jakoś". Łatamy dzień powszedni z tego, co nam dane. Za dużo słońca, za mało słońca. Za ciasno, za pusto, za gorąco, za zimno, za blisko, za daleko. Między bielą a czernią błagamy o znośną szarość. Nic nowego. Mamy, czego chcieliśmy. 

Winsborrow zapadł się w milczeniu na dobre. Carlton wyszedł po minucie nieprzerwanej ciszy.  Swoje zadanie spełnił na dziś dostatecznie, należało teraz zostawić Winsborrowa z jego myślami. Nie oglądał się już za siebie idąc do windy. Nie zatrzymał się mijając portiernię. Potem tylko, oddalając się ponad miastem, rzucił okiem we wsteczny wizjer, na budynek, gdzie starszy pan pozostał w wielkich pustych przestrzeniach, w niegasnącym wieczorze. 

Siemasz szefie, do zobaczenia w poniedziałek, pomyślał.

Koniec

Komentarze

Mam szybkie pytanie, zanim skończę czytać. Dwudziesty trzeci wiek oznacza, że piszesz o przyszłości świata, takiego w jakim żyjemy, czy powinienem myśleć raczej o jakiejś rzeczywistości alternatywnej?

To interesujący tekst. Napisany ładnie, bo jak na jeden wielki monolog czyta się naprawdę nieźle. Myślę jednak, że fabuła mogłaby tylko pomóc.

Jest w nim coś eseistycznego, ponieważ jest przesycony punktem widzenia jednej osoby. Myślę, że tak jak klasyczny esej, zyskałby, mając wyraźnie zaznaczone i elegancko zbite kontrargumenty. Tutaj wszelkie przebłyski argumentów drugiej strony są zbyt rachityczne.

Wizja jest ciekawa i warta przemyślenia.

Bunt Storczyków to piękny pomysł, chyba mój ulubiony moment. No i właśnie przy tej sprawie miałem największy problem.

“Żadne badania nie potwierdziły, że ludzie potrzebują zmiennego oświetlenia dnia i nocy.”

Ciężko mi to zaakceptować, bo takie badania już są i mówi się o nich coraz więcej. Za pięćdziesiąt lat każda celebrytka będzie dbać o rytm dobowy, dla piękności. Nie wierzę, że za dwieście lat nie będzie to powszechnie funkcjonująca wiedza naukowa.

Wieczorna czy wręcz nocna ekspozycja na mocne światło słoneczne wpłynie na poziom melatoniny, a to z kolei na komfort snu i w dłuższej perspektywie na cały rytm okołodobowy.

Fajnie skonstruowałeś świat, ale miło by było, gdyby jeszcze coś się w tym świecie działo.

Wykonanie niezłe, ale zostało Ci trochę drobiazgów. Przykłady:

Prawdziwego niebo nie było widać, było tylko złudzenie na wewnętrznej stronie baldachimu.

Literówka.

– Widzę to mój drogi, widzę to okiem wyobraźni

Wołacze, Wimbago, oddzielamy przecinkami od reszty zdania. W ogóle mógłbyś sprawdzić tekst pod kątem interpunkcji.

Że nie miały na celu ukrócenie konfliktu solarnego, tylko o przejęcie kontroli.

Ukrócenia. “O” pod koniec zbędne. Ślady poprzedniej wersji? :-)

 

Edit: Aha i zgadzam się z Klapaucjuszem co do badań. Ja też lubię grzać się na słońcu jak wróbelek. ;-)

Babska logika rządzi!

Dziękuję za komentarze. 

 

Finklo, interpunkcja to jedna z tych rzeczy, która z powodu niewielkich swych rozmiarów zawsze mi umykała i przekonać się nie mogłem, że coś tak małego może być ważne. Poprawię się.

 

Klapacjuszu, uwagi o kształcie eseju jako takiego, zapaliły jakąś lampkę mi w głowie. Jeszcze nie wiem co to za lampka, ale bardzo pozytywnie pobudziła.

To prawda, że argumenty w dyskusji są rachityczne (pięknie to słowo mam wrażenie oddaje ich charakter), bo i rozmówca jest rachityczny, nie za bardzo widzi cel w argumentowaniu. 

Niestety jeśli chodzi o fakt badań, to rację zapewne masz, lecz jeśli masz rację również co do rozwoju takich badań w przyszłości, to odbiera to sens całemu opowiadaniu, które gdzieś na tym zdaniu się buduje. Zatem pozwolę sobie na dość rachityczny kontrargument w obronie. Zdaje mi się (tak sobie wyobrażam), że tego typu badania, mają i będą mieć podobny wydźwięk jak badanie poziomu szczęścia wśród indian i porównywanie ich wyników z ludźmi naszej cywilizacji. Czyli że owszem są szczęśliwsi, ale co z tym faktem począć, skoro my już zabrnęliśmy za daleko. Owszem badania cząstkowe będą wykazywały, że zdrowo jeść dzikie bizony, bo w poziom cysteiny, melatoniny, czy hemoglobiny wówczas jest lepszy, ale nikt nie potraktuje poważnie doniesień o znakomitym wpływie bizona na zdrowie. Owszem niejeden celebryta będzie się zajadał mięsem bizona w tych okolicznościach, ale nic więcej. 

W jakiś sposób chodzi mi o to, że nie bierzemy pod uwagę badań, które sugerowałyby, że lepiej było się nie rozwijać w ten czy inny sposób. Tylko bierzemy na tapetę te, które pozwolą załatać obecne braki. Tym bardziej gdy mowa o argumentach stanowiących o całych korporacjach. 

No nic to, nie udało mi się tego przedstawić w opowiadaniu. Jeżeli natomiast pozwolisz, to zmienię nieco to zdanie które wypunktowałeś, by brzmiało: “Żadne badania nie potwierdziły OSTATECZNIE, że ludzie potrzebują zmiennego oświetlenia dnia i nocy.”. Tak aby dać do zrozumienia, że nie ma takich badań, które by dotarły do świadomości mówiącego przekonując go OSTATECZNIE.

 

 

Pozdrowienia.

 

Gdy tak najogólniej potraktować tekst jako kasandryczny, to zgoda, raźnym krokiem maszerujemy jak ślepcy za przewodnikami, którym wizyta u bednarza koniecznie potrzebna.

Gdy zawęzić spojrzenie do samej treści, to trudno przejąć się wywodami Winsborrowa. Sprowadzają się one, moim zdaniem, do pieśni autopochwalnej przeplatanej skargami, że nikt nie docenia, nie rozumie…

 

Opowiadanie porusza zajmującą kwestię, ale podaną w niezbyt atrakcyjny sposób. Owszem, wygłaszając monolog można wiele powiedzieć, ale to nie znaczy, że coś się dzieje.

 

– Eko­sys­te­mu? Eko­sys­te­mu? – Żach­nął się Wins­bor­row. – A czy ja sta­wiam bal­da­chi­my sło­necz­ne nad ich la­sa­mi i re­zer­wa­ta­mi? – Fuk­nął i ode­pchnął się od biur­ka. Prze­je­chał fo­te­lem do szkla­nej ścia­ny i od­wró­cił się do okna. – Jaki wi­dzisz tu eko­sys­tem? – Wska­zał dło­nią na ze­wnątrz. – – Eko­sys­te­mu? Eko­sys­te­mu? – żach­nął się Wins­bor­row. – A czy ja sta­wiam bal­da­chi­my sło­necz­ne nad ich la­sa­mi i re­zer­wa­ta­mi? – fuk­nął i ode­pchnął się od biur­ka. Prze­je­chał fo­te­lem do szkla­nej ścia­ny i od­wró­cił się do okna. – Jaki wi­dzisz tu eko­sys­tem? – Wska­zał dło­nią na ze­wnątrz

Źle zapisujesz dialogi. Zajrzyj tutaj: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Po­ha­mo­wał i usiadł po­now­nie w fo­te­lu. – Wolałabym: Opanował się nieco i usiadł po­now­nie w fo­te­lu.

 

Za­sta­na­wiał się czy się od­zy­wać. – Proponuję: Rozważał, czy się od­zy­wać.

 

W końcu ni­g­dzie nie za­mie­rza­li dojść w tej dys­ku­sji. – Wolałabym:  W końcu do niczego nie za­mie­rza­li dojść w tej dys­ku­sji.

 

Żadna to nie była z resz­tą dys­ku­sja, tylko taka ot roz­rzew­nia­ją­cą re­flek­sja śro­do­wa tuż przed week­en­dem.Żadna to nie była zresz­tą dys­ku­sja, tylko taka ot, roz­rzew­nia­ją­ca re­flek­sja śro­do­wa tuż przed week­en­dem.

Co było rozrzewniającego w tej dyskusji?

 

Lu­dzie nie­spo­ży­ci w swoim dą­że­niu do nie wia­do­mo gdzie – Wolałabym: Lu­dzie nie­spo­ży­cie dą­żący nie wia­do­mo dokąd

 

Po­ki­wał głową sam sobie i znów po­grą­żył się spoj­rze­niem w dali. – Wolałabym: Po­ki­wał głową sam sobie i znów zatopił spoj­rze­nie w dali.

Raczej trudno pogrążyć się spojrzeniem.

 

Ła­ta­my dzień po­wsze­dni z tego, co nam dane.Ła­ta­my dzień po­wsze­dni tym, co nam dane. Lub: Zszywamy dzień po­wsze­dni z tego, co nam dane.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mnie się podobało :)

Przynoszę radość :)

Mnie się podobało :)

heart

I nie jest to nasz dzieło, ← chochlik

Jak widzisz, miś czytał, chociaż nic się nie działo. Ale zabrzmiało interesująco i niepokojąco. (Sorry za rymy, to przypadek.) Spodobało się.

Nowa Fantastyka