Jeśli oprócz mnie ktokolwiek, kiedykolwiek i gdziekolwiek usłyszał od dziecka słowa „Czas ucieka, a Najwyżsi się niecierpliwią”, to stawiam temu komuś piwo.
Idąc przez doskonale (mógłbym powiedzieć – zbyt doskonale) oświetlone korytarze Budynku, zastanawiałem się nad powodem nagłego wezwania przez Najwyższych do Centrum. Wielkie Podsumowanie zaczynało się dopiero za cztery miesiące, a żaden z Wyższych nie zachorował. O co więc mogło chodzić tym razem? Może o moją poprzednią Księgę? Czy… czy coś im nie odpowiada?
Zerknąłem ostrożnie na dziecko. Nie byłem do końca pewien, czy to jeden z Wyższych pod inną postacią, czy autentyczne Dziecko. Przystanąłem na chwilę, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, w jak niebezpiecznej sytuacji się znajduję.
Jeżeli to ta pierwsza opcja, to wezwanie może dotyczyć wszystkiego.
Jeśli ta druga, to tylko jednego.
Uświadomiłem sobie, co robię, dopiero gdy napotkałem wzrok dziewczynki. Stałem na środku korytarza, łapiąc się za głowę i wytrzeszczając z przerażenia oczy. Przypatrzyłem się uważniej mojej towarzyszce.
– Jesteś Dzieckiem, prawda? – spytałem ostrożnie. I tak skłamie, lub, co gorsze, nie powie całe prawdy.
– Nie mam prawa ci tego powiedzieć – odparła ze stoickim spokojem. Ze strachu o mało co nie zacząłem obgryzać paznokci. Tymczasem młoda istotka uśmiechnęła się pokrzepiająco. Trochę mnie to uspokoiło, ale jakaś część mojej jaźni krzyczała: „Uśmiechnięte twarze kłamią! Uśmiechnięte twarze kłamią!”. Ruszyłem przed siebie, nie zważając na te krzyki.
„Co będzie, to będzie…”, powtarzałem w myślach, próbując się opanować. Krzyczący głosik był coraz głośniejszy. „Uspokój się. Jeśli to naprawdę jest Dziecię, to może wyczuć twój strach…”, myślałem, idąc cały czas naprzód, chociaż najchętniej bym uciekł. Ten dzień nie zapowiadał się tak tragicznie. Gdy się obudziłem i spojrzałem przez okno, nawet mi przez myśl nie przeszło, że ten poranek będzie moim ostatnim. Na niebie nie było ani jednej chmurki, a Słońce grzało mocno – idealna pogoda, aby wyjść na taras i zacząć pisać kolejną Księgę. Już otwierałem drzwi, pod pachą trzymając komputer i wszystkie potrzebne notatki, kiedy usłyszałem dzwonek. Z westchnieniem odłożyłem moje narzędzia pracy na najbliższy stolik i poszedłem otworzyć. Przed nimi stała owa dziewczynka, która wypowiedziała to dziwne zdanie:
– Czas ucieka, a Najwyżsi się niecierpliwią. – Znaczy, jak dla mnie nie powinno być dziwne; to takie nasze hasło, czy może zawołanie. Wyżsi zawsze je wypowiadają, kiedy Najwyżsi nas wzywają. Zadziwiło mnie to, bo Posłańcy rzadko przybierają formę ośmioletnich dziewcząt. Zwykle występują jako listonosze, albo sąsiedzi, czy też ktoś z rodziny. Poza tym, jak już wspominałem, w tym momencie najmniej spodziewałem się wezwania od pracodawców. Może mnie awansują? Może zabiją? Może nie podoba im się moja ostatnia praca? A może dostanę zadanie specjalne? Kto wie?
Zwykli ludzie mają problemy typu „Nie zapłaciłem za gaz i prąd, a termin jest do czwartku”, albo „Gdzie mogę dostać najlepiej działający program komputerowy?”, albo jeszcze „Nie mam się w co ubrać!” i inne temu podobne sprawy. Tymczasem ja się martwię, czy moi pracodawcy mnie zabiją, czy też za mało problemów wcisnąłem do Księgi i czy pomogłem wystarczająco wielu ludziom. Moim zdaniem zasługuję na urlop, z oczyszczeniem pamięci włącznie.
Takie myśli krążyły mi po głowie, tymczasem mała nieznajoma prowadziła mnie do Pokoju, chociaż ja doskonale znałem drogę. Takie zasady. „Procedury”. Jednak po sześciu latach współpracy człowiek może zapamiętać drogę. Serio.
Oślepiające światła lamp na górze przypomniały mi dzień, w którym się tu znalazłem. Zainteresowali się mną, bo napisałem powieść obyczajową, która podbiła serca wielu tysięcy ludzi, nie chwaląc się. No, przy okazji nie jestem stąd. Jak wszyscy tutaj.
Sytuacja polityczna w Elrandes, mojej Ojczyźnie, spowodowała, że wielu Elrandczyków emigrowało do innych krajów, lub, jak moi dziadkowie, wyruszyli w daleką podróż do innego świata. I tak się znalazłem tutaj. Na Ziemi.
Niezbyt kreatywna nazwa, czyż nie? Ziemia. Każdy mógł ją wymyślić. Z drugiej strony, mój ojczysty świat (chociaż nigdy go nie widziałem) nazywał się Firnaan, co w języku Mindralczyków oznaczało „Dom”.
„O czym ja myślę? Zaraz albo mnie zabiją, albo awansują, a tutaj rozmyślam nad nazwą mojego świata…”. Zerknąłem znów na niezwykle opanowaną dziewczynkę. Wyglądem przypominała ośmiolatkę, ale mogła mieć nawet tysiąc lat… jak to na Wyższych przystało. Albo na Dzieci.
Wkrótce dotarliśmy do drzwi. Mała zerknęła na mnie uspokajająco, po czym nacisnęła klamkę. Wrota otwarły się, skrzypiąc. Wkroczyłem do Sali.
Tutaj, w przeciwieństwie do korytarzy, światło dawały jedynie prawie wypalone świece. Pomieszczenie było okrągłe, a sufit znajdował się wysoko. Na środku komnaty stały krzesła ustawione w okręgu, na których siedzieli zakapturzeni Najwyżsi. Pod ścianami stali uzbrojeni Wyżsi. Przełknąłem ślinę.
Podszedłem do kręgu Najwyższych. Przemknąłem pomiędzy krzesłami, po czym stanąłem przed Trójką Najwyższych. Po chwili wahania opadłem na jedno kolano.
– Wzywaliście mnie? – spytałem pełnym uniżenia głosem. Tylko tak można było się zwracać do Trójki.
– Tak, Danielu. Wstań – powiedział łagodnie Najwyższy, który siedział po prawej stronie Trójki. Uczyniłem, jak mi polecił.
– Pewnie nie wiesz, jaki jest powód twojej wizyty tutaj – usłyszałem głos Najwyższej, która siedziała gdzieś za mną. Odwróciłem się do niej.
– Zgadza się, pani – odpowiedziałem, pochylając głowę.
– Otóż, Danielu… – zaczął mężczyzna siedzący nieopodal kobiety, która wcześniej do mnie mówiła – …jesteśmy niezwykle zadowoleni z twoich usług. – „Jestem uratowany” pomyślałem z ulgą.
– Dobiegły nas wieści z Firnaanu – dodał inny Najwyższy. Trochę pobladłem. Co się tam mogło stać?
– Król Tarnines, który władał Elrandes za czasów twoich dziadków, nie żyje – wyjaśnił kolejny zakapturzony nieznajomy. Zmarszczyłem brwi. Co to do mnie ma? – Postanowiliśmy, że wrócisz do rodzimych ziem. – Otworzyłem nieco szerzej oczy. Jak to? Przecież… przecież jestem im potrzebny! Jak mam wrócić do kraju, w którym nigdy nie byłem? Tutaj jest moje miejsce! Tutaj jest mój dom! Nawet nie znam dobrze tamtejszego języka!
Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że nie wypowiedziałem swojego sprzeciwu na głos. Przełknąłem ślinę, przygotowując się do dłuższej wypowiedzi.
– Wybacz, panie, jeśli ośmielę się odmówić. Pragnę zostać tutaj i robić to, co robiłem… ponieważ widzę, że to, co czynię, pomaga wielu istnieniom. Spisuję historie ku przestrodze innych, jednocześnie pomagam wyplątać się z kłopotów innym ludziom. Moim rodakom! Czuję się bardziej przywiązany do tego miejsca niż do Elrandes, której nigdy nie widziałem. Nikt na mnie tam nie czeka, wątpię też, żebym miał tam jakąś misję do wypełnienia…
– Masz rację, nikt na ciebie tam nie czeka, tak samo jak tutaj – przerwał mi jeden z Trójki. Przełknąłem ślinę, słysząc pełen zniecierpliwienia i pogardy ton głosu. Jakby chciał powiedzieć: „Och, jaka szkoda, że ci to nie pasuje. A teraz spełnij mój rozkaz, bo inaczej stracisz głowę, dobrze?”. – Jednakże nie jesteś już nam potrzebny, a im więcej na Ziemi będzie Ziemian, tym lepiej. Ziemia dla Ziemian, nie dla Firnaanczyków, jak to się mówi. Skoro możesz już wrócić do Elrandes…
– Zdecydowanie wolę zostać tutaj, niż pójść tam – ośmieliłem się mu przerwać. -Mówiłeś, o czcigodny, o jakimś królu. Królowie panowali w średniowieczu, a ja znam tylko prezydentów. Umiem wypowiedzieć tylko kilka słów w tamtym dialekcie i to nawet bez tego śmiesznego akcentu. Smoki, elfy, Magia Biała i Czarna? To wszystko w bajkach dla dzieci! Nie czytuję i nie piszę fantasy, zdecydowanie wolę obyczaj, a czuję się, jakbym się urwał z książki o absurdalnych przygodach w fantastycznym, nierealnym świecie! Z całym szacunkiem, o czcigodny, uważam, że moja babka była pomylona, zresztą dziadek również. Czy istnieje inny świat? A jeśli tak, to dlaczego naukowcy jeszcze nie odkryli drogi do niego? Będąc dzieckiem szczerze w to wierzyłem, teraz coraz bardziej w to wątpię. – Słowa wylewały się ze mnie, nieujarzmione, niepowstrzymane. Dopiero gdy ostatnie zdanie ze mnie wypłynęło, uświadomiłem sobie, w jaki sposób odezwałem się do osób, które jednym machnięciem ręki mogą mnie unicestwić. Pochyliłem głowę, tłumiąc złość. – Chciałem przez to powiedzieć, panie, że nie zgadzam się na powrót do Elrandes, czy innej części Firnaanu. – Najwyżsi milczeli, myśląc nad odpowiedzią. Pierwsza odezwała się jakaś kobieta:
– Nie podoba mi się ton głosu, którego użyłeś. Czyżbyś zapomniał, kim jesteśmy? Gdyby nie my, nie miałbyś możliwości na powrót do Domu. Wiele zaryzykowaliśmy, otwierając Przejście w tej, a nie innej chwili. Zresztą, to już nie ma znaczenia. Wypłaciliśmy z banku twoje pieniądze i zamieniliśmy na elrandeńskie monety, które czekają w skrytce w twoim domu. Mamy nawet dla ciebie pracę: możesz prowadzić karczmę. A ty się tak odwdzięczasz? Myśleliśmy, że się ucieszysz z tego powodu, tymczasem krzyczysz na nas i przerywasz nam. – Irytujący był fakt, że na ich zlecenie pomagałem ludziom; wysyłali mnie pod odpowiedni adres, ja rozmawiałem z ludźmi, wysłuchiwałem ich i, jeśli miałem możliwość, pomagałem im. Potem opisywałem ich przypadki w moich powieściach, a raczej Księgach, żeby ludzie nie byli ślepi na to, co się dzieje w ich miastach i – być może – na ich osiedlach. Czyniłem wiele dobrego na zlecenie osób, których denerwowało podniesienie tonu głosu! Dodatkowo kiedyś mi grozili. Nie no, bajka. Wymarzone życie.
– Problem w tym, że nie mam ochoty zostawać karczmarzem, kiedy jestem pisarzem i mi to odpowiada. Dlaczego nie może tak zostać? – odparłem zirytowany.
– Przecież wiesz, że Przejście pozostanie otwarte, dopóki ktoś przez nie przejdzie. Załatwiliśmy ci już prace i przenieśliśmy oszczędności tam, więc nie masz tutaj z czego żyć. Poza tym, jak już mówiliśmy, jesteś nam zbędny – wyjaśnił Najwyższy, który siedział po prawej stronie Trójki. Westchnąłem ciężko z zrezygnowaniem. Przez widzimisię kilku gości ubranych w czarne, absurdalne szaty z kapturami na głowach mam wyjechać z kraju, w którym się urodziłem, do Ojczyzny rodziców i dziadków?
„Ty durniu”, oprzytomniałem, „nie wiesz, jaką oni ci robią łaskę? Właśnie powiedzieli, że nie jesteś im do niczego potrzebny. Przecież wiesz, co oni robią ze zbędnymi narzędziami. Powinieneś się cieszyć, że nie skończysz jak tamci. Zresztą, co mnie powstrzymuje przed powrotem do tamtego kraju? Tylko mój upór. Cóż, zawsze będę miał zdjęcia i Księgi…”. Zacisnąłem zęby, przypominając sobie listę rzeczy, których jeszcze tutaj nie zobaczyłem. Trójmiasto, Toruń, Wrocław, Kalisz… w samej Warszawie, Krakowie i w górach było dużo widoków, które widziałem tylko w Internecie czy telewizji… „A tam? Pewnie też jest dużo wspaniałych rzeczy… pewnie będzie kilkakrotnie piękniejsze morze i wyższe góry!”. Uśmiechnąłem się na wspomnienie entuzjastycznego głosu matki, kiedy opowiadała o swoim rodzinnym mieście. Może nie było aż tak źle?
– Chyba nie mam wyboru? – spytałem, westchnąwszy. Najwyżsi zgodnie pokiwali głowami. Cmoknąłem, widząc to. – Więc kiedy zostanie otwarte Przejście, czcigodni?
*
Do walizki zapakowałem tylko dwa albumy ze zdjęciami, kilka książek (własnych i cudzych), długopis (tam ich chyba nie mają), gruby notes i książkę kulinarną. Skoro mam prowadzić karczmę, to chyba się przyda? Przejście miało zostać otwarte równo w południe u mnie w przedpokoju. Potem Najwyżsi podrzucą tutaj jakąś kukłę, która będzie wyglądała jak ja, poprawią wszystko czarami i będzie, że nie żyję. Niezbyt podoba mi się ten obrót sprawy, ale właściwie to nie ja decydowałem o tym wyjeździe.
Patrząc ostatni raz na ulicę przed moim domem uświadomiłem sobie, jak bardzo kocham to miejsce. Kochałem Polskę i nie wiedziałem, czy znajdę to samo uczucie w tamtym, niby znanym, a jednocześnie obcym kraju. Pozostało mi jedynie pokręcić głową i czekać na otwarcie Przejścia.
Mijały, a w przedpokoju jeszcze nie pojawiła się dziura wypełniona oślepiającym światłem. Wreszcie, gdy mój stary zegar z kukułką oznajmił godzinę dwunastą, owe zjawisko pojawiło się w moim holu. Wziąłem do ręki małą walizkę, po czym stanąłem przed Przejściem. Zawahałem się; nie znając tamtejszego języka, ustroju politycznego, klimatu, czy geografii, wybierałem się w podróż do Elrandes, kraju, z którego moi rodzice uciekali.
Cóż, raz kozie śmierć, w końcu nie mam wyboru, prawda? Postawiłem krok naprzód.