- Opowiadanie: Wiśniatriplesix - serce w smole

serce w smole

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

serce w smole

‘serce w smole’

by Wiśnia

 

Jej palce nerwowo stukały o blat. Z pewną doza irytacji rozgrzebała porozsypywane na stole kości – nadal nic. Wszystkie wróżby, prośby czy błagania były daremne. Gwiazdy, jakby obrażone, również nie chciały z nią rozmawiać. Zwyczajnie nie.

Od spotkania minęły już prawie 2 lata i rana, która miała zagoić się szybko i bezboleśnie cały czas paliła jej serce. Szukając jednego olśnienia trafiła na drugie – niechciane. Pragnąc potęgi dostała żal w komplecie z tęsknotą i czymś, czego nigdy nie spodziewała się znaleźć w tych mrocznych okolicznościach.

Z miłością.

Pamiętała to bardzo dobrze, cały rytuał. Wielka celebracja – malowanie skomplikowanych symboli na podłodze, pokrywanie ciała misternymi inklinacjami, nagość, piękno. Wewnętrzny ogień, który płonął w niej od kiedy pamiętała w końcu miał znaleźć ujście. Wydała masę pieniędzy na farby, świeczniki, księgi sprowadzane z dziwnych antykwariatów na całym świecie. Wiedziała, że to jest jej moment, że każda komórka jej ciała tego pragnie.

Ilona chciała zostać wiedźmą.

To, że posiadała moc było dla niej oczywiste od zawsze. W jej obecności działy się dziwne rzeczy – dostrzegała zależności na różnych płaszczyznach, potrafiła myślami wpłynąć na kształt rzeczywistości. Kiedy kochała – kochała jak opętana, kiedy nienawidziła – nienawiść niszczyła wszystko dookoła. W pewnym momencie jej życia te proste oddziaływania przestały zdawać egzamin. Chciała więcej – chciała być tą mocą, żyć nią, kontrolować ją. Potrzebowała wyzwolenia, podróży w głąb i na zewnątrz siebie. Potrzebowała magii w każdym aspekcie swojego życia.

Wtedy zaczęła szukać. W zasadzie słowo ‘szukać’ nie oddaje w pełni trudu, który sobie zadała – ona wręcz penetrowała. Stare manuskrypty, książki, rozmowy z dziwnymi ludźmi, którzy dla szarego świata codzienności nie istnieli. Mozolne, wieloletnie składanie kawałków układanki w jasną, czytelną całość. Trzeba dodać – dość przerażającą całość.

Nie będziemy wdawać się w szczegóły rytuału – było w nim wiele poświęcenia, potu, krwi, łez. Wiele godzin tańczenia, opętańczego śpiewu. Rozpadania się na części pierwsze i ponownego składania. Umierania i odradzania się – w płomieniach, krwi, lodzie i gównie. Redefiniowanie własnej tożsamości i kąpiel w jasnej, zimnej mocy.

Do makabrycznego zamknięcia brakowało tylko jednego – Jego.

No i nie przyszedł.

Po zakończeniu rytuału czekała godzinę, dwie, trzy. Nie wiedziała jak to nastąpi. Czy pojawi się jego emanacja (wielki rogaty demon cuchnący siarką? Wąż? Wąsaty chudzielec z kopytami zamiast nóg?) czy dostąpi tego zaszczytu jedynie symbolicznie – poprzez znak zesłany z dna piekieł? Nie była pewna tego, czy dobrze złożyła wszystkie elementy. Oczywiście zauważyła przepływ mocy, czuła się inaczej. Niestety, czuła też że brakuje poważnego zamknięcia całości – najważniejszej części całego tego bałaganu.

Kładła się spać płacząc obficie. Czuła się strasznie głupio – cała umazana, śmierdząca, spocona. W piwnicy był jeden wielki syf, wszystko cuchnęło zaschniętą krwią. Patrząc na siebie w lustrze odczuwała tylko uczucie wielkiego zażenowania, wstydu. Głupia baba ze snem o potędze wierząca w gusła, diabły i czary. Małe dziecko, które nigdy nie dorosło i nigdy nie porzuciło swoich bezsensownych marzeń. Zaczeła godzić się z tym, że dane jej jest co najwyżej zostać Czarodziejką Z Księżyca na konwencie anime.

Obudził ją dzwonek do drzwi. Wyglądała koszmarnie – spuchnięte oczy, resztki niezmytego makijażu, stary, wyprany t-shirt. Niespecjalnie ją to jednak w danym momencie obchodziło więc otworzyła drzwi spodziewając się listonosza, świadków jechowy, cyganów bądź innego indywidua.

W momencie, w którym otworzyła drzwi i podniosła wzrok, jej serce się zatrzymało i wydawało się nie pracować przez kilka sekund. Bądź kilka eonów.

Od razu wiedziała, że to On. Był piękny. Nie tak piękny jak ci wymuskani lalusie z kobiecych magazynów – było to raczej brutalne, pierwotne piękno połączone z mocną nutą elegancji. Wysoki, dobrze zbudowany brodaty brunet w czarnym, prostym garniturze. Absolutnie każdy element jego ubioru był czarny z wyjątkiem malutkiego, matowego krzyża, który był przypięty do przedniej kieszonki marynarki. Był ciemnoszary i wyróżniał się na tyle, że można było go zobaczyć ale nie na tyle żeby rzucał się w oczy. Czerń owego jegomościa była na prawdę… bogata. Był to najbardziej intensywny jej odcień jaki Ilona widziała w swoim życiu. Tak samo oczy, włosy, broda – w każdym z tych elementów można było zatonąć, zasnąć i umierać.

Od razu wiedziała, że oto przyszedł do niej osobiście. Diabeł.

Nie rozmawiali dużo. Grzecznie poczekał na nią w kuchni aż się przyszykowała, napił się kawy (czarnej, oczywiście) i wyszli razem do restauracji. Pięknej, szykownej – nigdy w życiu w takiej nie była. Zawsze umawiała się z facetami, którzy takich małych przyjemności nie traktowali zbyt poważnie. Zjedli pyszny obiad cały czas prowadząc niezobowiązującą konwersację. Czuła się nieco skrempowana (nie każda w końcu ma okazję poznać Bossa) ale było w nim coś co sprawiało, że łatwo jej było zwalczyć ten stan. Był inteligentny, miły ale jednocześnie nieco twardy w obejściu. Kiedy już myślała, że stworzyła sobie jego obraz to on robił bądź mówił coś, co kompletnie niszczyło to wyobrażenie. Wydawało jej się, że w jednej chwili może być każdym i nikim. Skurwysynem i romantykiem. Światłem i ciemnością.

Kiedy wychodzili, ludzie wodzili za nimi wzrokiem, szeptali. Kobiety ku złości swoich partnerów wypuszczały na Jego widok widelce z dłoni, a na Ilonę spoglądały z nieskrępowaną nienawiścią. Musiała przyznać, że bardzo się jej w pewien perwersyjny sposób to podobało. Po obiedzie udali się do pubu – on zamówił podwójne whiskey bez lodu a ona ciemne piwo (przyznając się przed sobą, że chce się trochę podlizać). Rozmawiali przez kilka godzin. Pięknie pachniał, pięknie mówił – wręcz nieskazitelnie. Mimo tego, że każde jego słowo było pieczołowicie dobrane to nie dało się wyczuć jakiejkolwiek nutki snobizmu ani poczucia wyższości z jego strony. Słuchał uważnie, analizował, odpowiadał. Pytał się ją o różne aspekty życia i wydawał się żywo zainteresowany tym, co Ilona ma do powiedzenia.

Kiedy zaczęło się ściemniać, wrócili do niej do domu. Kiedy tylko przekroczyli próg, atmosfera zmieniła się nie do poznania. Światła zgasły, zapłonęly świece (nigdy wcześniej nie paliła świeczek w domu). Dreszcz przeszedł jej po ciele, kiedy poczuła jego oddech na karku. Odwróciła się i spojrzała mu w oczy – całe były czarne, łącznie z białkami. Wydawał się jakby… większy? Twarz przecinał mu szeroki, radosny uśmiech. Zaczął odpinać guziki marynarki.

Rytuał był dla niej czymś poruszającym, ale to co stało się z Iloną tego dnia sprawiło, że żadna potrawa, napój już nigdy nie smakowały tak samo. Żadna muzyka, obraz, film czy książka nie dostarczały już takich wrażeń. Jakakolwiek doczesna przyjemność nie mogła równać się z tym, co przeżyła tej pięknej, listopadowej nocy. Była duszona, bita, przytulana, głaskana – kochana i nienawidzona. Rozerwana w pół, podwieszona pod sufitem, przybita do ściany żeby w mrugnięciu okiem leżeć na łóżku okalana przez płatki róż i pięknego mężczyznę. Jeden partner, dwóch, trzech, dwudziestu, stu. Nie wiedziała, czy to wspaniały sen czy okropny koszmar – niesamowita przyjemność łączyła się z groteskowym cierpieniem, tworząc taniec goryczy i ekstazy. W jednej sekundzie cudowny chłopiec zmieniał się w potężnego kozła. W jednym momencie była delikatnie kochana a w drugim brutalnie i zwierzęco penetrowana przez kształty, które zmieniały się jak w kalejdoskopie. Tańczyła dla niego – podpalona. Krzyczała z bólu, płakała. Kiedy przestawał to błagała, żeby tego nie robił. To wszystko było jak zakazany owoc, który w końcu możesz zjeść. Jego smak nie równał się z niczym innym, ale każdy gryz był jak przeżuwanie żyletek.

Cudowny danse macabre.

Nie pamiętała kiedy zasnęła i czy w ogóle spała. Obudziła się w swojej pościeli – sama. Nie było żadnego śladu po kimkolwiek. Wstała, przeszukała dom – ani śladu świeczek, piwnicznego spektaklu czy chociażby brudnej filiżanki po kawie. Wiedziała jednak, że rytuał się zamknął – czuła to. Miała w swojej głowie odpowiedzi. Tak jakby ktoś otworzył jakieś drzwi w jej mózgu, do których się przez lata desperacko dobijała. W głowie miała tylko wredno kołaczące się zdanie.

‘On jest kluczem.’

Po niemal dwóch latach nie mogła przestać myśleć o tym dniu. Wyprowadziła się z mieszkania ale to nic nie dało. Za każdym razem kiedy zamykała oczy – budziła się. Miała nadzieje zobaczyć Jego. Wszelkie wróżby, czary, próby odnalezienia Go spełzały na niczym – tak jakby na ten jeden temat wszystkie moce pozostawały obojętne. Potrafiła rzucać uroki, odczyniać je, wróżyć, tworzyć mikstury, zaklęcia. Była pełnoprawną, stuprocentową wiedźmią – wiedziała to. Nie wiedziała jednak jednej, najważniejszej rzeczy.

Wieczne potępienie nie jest jedyną ceną, którą trzeba zapłacić.

 

 

Koniec

Komentarze

Od spo­tka­nia mi­nę­ły już pra­wie 2 lata i rana, która miała za­go­ić się szyb­ko i bez­bo­le­śnie cały czas pa­li­ła jej serce. 

W tekście lierackim liczby piszemy słownie.

 

Co do tekstu:

Bardzo dobre!

Świetnie napisane, ciekawie przedstawione z mocnymi momentami.

Pomysł może i klasyczny, ale wykonanie go broni.

Oby tak dalej!

Pozdrawiam!

 

 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Czerń owego jegomościa była na prawdę 

Piszemy “naprawdę”. 

 

Wyprowadziła się z mieszkania, ale to nic nie dało

Brak przecinka. 

 

Tekst bazuje na mrocznym klimacie. Myślę jednak, że w dłuższej formie można byłoby osiągnąć coś więcej. 

[…] pokrywanie ciała misternymi inklinacjami, […]. ---> Czym???

Kiepsko z przecinkologią, literówki… 

Dość interesujące założenie wyjściowe. Podobnie jak domek uważam, że trochę szerszy i pogłębiony tekst mógłby okazać się ciekawszym.

Usuń tytuł, bo jest niepotrzebnie powtórzony.

Hej. Opowiadanie niezłe, kilka bardzo fajnych momentów, np “Tańczyła dla niego – podpalona.”, podobnie opis seksu, według mnie bardzo udany. “Świadków Jehowy” piszemy z dużej litery, to oficjalna nazwa religii/instytucji. Ogólnie nie moja estetyka (nie przepadam za naiwnymi historiami o romantycznych relacjach z wampirami,  diabłami itp. ale jest to kwestia indywidualnego gustu czytelnika, każdy lubi co innego :-) ). Tekst napisany w interesujący, wciągający sposób, nie dłużył się, czyta się lekko i przyjemnie. :-D życzę dalszych sukcesów!

Ja również zasugeruję rozwinięcie tekstu. Całość nieźle się czyta, scena łóżkowa bardzo fajna  – ciekawie dobrane elementy i udane kontrasty. Opowiadanie, zdaje się, trochę za szybko się kończy, to znaczy brakuje jakichś spowalniaczy, w szczególności między sceną z czarnym a zamknięciem. 

I po co to było?

Koncepcja niezła i opisy ciekawe, ale całość trzeba jeszcze trochę dopracować.

Do uwag przedpiśców dorzucę to:

Absolutnie każdy element jego ubioru był czarny z wyjątkiem malutkiego, matowego krzyża, który był przypięty do przedniej kieszonki marynarki. Był ciemnoszary i wyróżniał się na tyle, że można było go zobaczyć ale nie na tyle żeby rzucał się w oczy. Czerń owego jegomościa była na prawdę… bogata. Był to najbardziej intensywny jej odcień jaki Ilona widziała w swoim życiu.

Powtórzenia. Spróbuj zawalczyć z wszechobecnym “być”, a tekst dużo zyska.

skrempowana => skrępowana.

Babska logika rządzi!

Co prawda nie moje klimaty, ale opowiadanie mi podeszło i uważam, że jest całkiem niezłe. Szczególnie podobała mi się scena rytuału – dynamiczna, intensywna, świetnie opisana.  Nie zabolał mnie też brak dialogów. Ogólnie na plus, gratuluję! :)

Pomysł był, ale został przedstawiony w tak skrótowej formie, że wszystko nagle się skończyło, choć tak na dobre jeszcze się nie zaczęło.

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka