- Opowiadanie: tanEuzebiusz - Pierwsza Przygoda

Pierwsza Przygoda

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Pierwsza Przygoda

Żółto-pomarańczowy płomień świecy dawał niewiele światła, ale Archibald musiał dokończyć swe dzieło. Wiele lat poszukiwań nie może pójść na marne i mapa dzisiaj będzie ukończona. – Ten pergamin wygląda tak niepozornie, a wskazuje jedno ze źródeł mocy – pomyślał – Mocy Bękarta – Z zamyślenia wyrwał go głuchy łoskot upadającego przedmiotu. Skryba podniósł swe stare, ociężałe ciało i powlókł się do drzwi. Mdły blask świecy nie rozjaśniał mroku czającego się w izbie, więc starzec szedł powoli. Na korytarzu panowała cisza.

– Jest tam kto ? – zawołał – Janos, gdzie żeś znowu polazł… – Archibald skierował swe kroki do kuchni.

– Zaś żre, co mnie podkusiło aby go nająć… – wymamrotał.

Nagle, przy wychodku, zawadził o coś nogą. Przy tak lichym świetle nie zorientował się co to, ale po zapaleniu kaganka zamarł z przerażenia. Na podłodze leżał Janos. Z jego otwartego gardła sączyła się powoli krew, płynąc wiekowymi wyżłobieniami kamiennej posadzki w stronę stóp starego człowieka. Człowieka znającego tajemnicę.

– A jednak im się udało. Muszę spalić dzieło… szybko… Bogowie…

Archibald odwrócił się od zwłok strażnika. Ostatnią rzeczą, którą zobaczył był błysk stali i jego własna krew obryzgująca poważną twarz leśnego elfa.

 

Troll tutaj ? – pomyślała z niepokojem dziwna istota wisząca na krokwi dachu – Nigdy tutaj się nie zapuszczali… - Była już noc, ale stworowi ciemność nie przeszkadzała. Potężna sylwetka trolla przesłaniała całe wejście do budynku. Kiedy wszedł do środka istota zniknęła w ciemnościach. – To jest mój dom, nie jego… – pomyślał stwór – Mój i tego tam na dole. Tego czegoś… – strach i złość zaczęły brać górę nad rozsądkiem. Troll był coraz bliżej szybu, który znajdował się poniżej wieży wydobywczej. – Jestem cichy i sprytny – pomyślał stwór z zadowoleniem, spuszczając się na łapach z dachu – Jeszcze troszeczkę, podejdź do tej dziury, jeszcze troszeczkę – prawie powiedział na głos. Gdyby troll w tej chwili spojrzał do góry to zobaczyłby nad sobą parę żółtych, przepełnionych złością oczu. Ale nie spojrzał. Potężny cios zadany w plecy wytrącił z równowagi olbrzyma zaglądającego do szybu. – Pa, pa, pa – powiedziała do spadającego stworzenia żółtooka istota – Teraz należysz do tego na dole – pomyślał – Na zawsze, he, he ,he!.

 

Karczma „Zapadła dziura”. Bardzo trafne określenie burdelu, gdzie większość dziwek dawno przekroczyła czterdziestkę. Szynk jak zwykle był pełen mentów i prostytutek – Dlaczego zgodziłem się na to spotkanie ? – zastanawiał się żylasty człowiek siedzący przy brudnym stoliku i pijący coś, co miało być piwem. – Przyjaźń? Nie, raczej pieniądze. Te małe, złote skurczybyki, które tak lubię… – Przez otwarte drzwi karczmy wszedł pokaźny krasnolud.

– Merq, kupę lat, co nie! – rykną od progu w stronę żylastego mężczyzny.

Człowiek podniósł oczy znad kufla i wyszczerzył swe krzywe zęby w czymś, co mogło uchodzić za uśmiech.

– Baltazar, jaka niemiła niespodzianka, ty zafajdany skurwysynu !

Krasnolud usadził swe wielkie cielsko na stołku, który zaskrzypiał z dezaprobatą. Zamówił piwsko i coś do jedzenia.

– Widzę, że nie przestali podawać tutaj szczurów… – powiedział Baltazar i przełknął pierwszy kęs.

– Słuchaj Merq, mam ją… – powiedział tajemniczo krasnolud.

– Ale, że co. Francę…? Mówiłem żebyś uważał. – udał zdziwienie Merq.

– Nie ty tępy dziadzie. Mapę Bękarta. – powiedział półgłosem krasnolud i rzucił człowiekowi przed nos niezły kawałek pergaminu.

– Jesteś pewien? Ostatnia zawiodła nas do siedliska tego jebanego umarlaka. Straciliśmy Cnotkę i Łamignata… Jeśli to znowu podpucha, to osobiście wyrwę Ci język i wsadzę do dupy. – zawarczał Merq.

– Jestem pewien jak Nowicjuszka Pani Zdrowia swej cnoty. Słuchaj dostałem ją jakiś miesiąc temu od takiego jednego niziołka. Nazywają go Szybkie Palce. Zwinął ją rycerzykowi, gdy ten zabawiał się z jakąś dziwką. Chwalił się tym, że sam wyrwał ją, mam na myśli mapę, z martwych rąk jakiegoś leśnego elfika. Podobno wybili całe komando leśnych elfów. – Baltazar splunął i zrobił minę jakby miał zatwardzenie od co najmniej roku.

– Pokaż ją – polecił człowiek.

Mapa wyrysowana była na doskonałej jakości pergaminie. Merq jako zatwardziały fałszerz wszystkiego, co można fałszować, zna się na tym jak nikt. Wszelkie szczegóły, nazwy i inne informacje były przedstawione z niesamowitym kunsztem i dokładnością.

– Załóżmy, że jest to prawdziwa mapa… – zawyrokował Merq – Chociaż byłbym skłonny twierdzić, iż jest to doskonała kopia… Nie wiem czy zauważyłeś – ironia Merq`a często była ostrzejsza niż jego miecz – ale wyznaczona ścieżka prowadzi do…

– Tak, tak, wiem… – Baltazar wywrócił oczami – Prowadzi do strasznych i przerażających Gór Wschodnich… – Krasnolud beknął głośno.

– I chcesz iść tam sam, a może wynajmiemy, no nie wiem, te dziwki, a może…

Drzwi do karczmy otwarły się z głuchym trzaskiem i do środka weszło kilka osób.

– Nie przyjacielu, wynajmiemy ich ! – Baltazar wskazał na nowo przybyłych podróżników.

– Widzę, że już wszystko obmyśliłeś nie pytając mnie o zdanie… – Merq skrzywił się kwaśno i splunął – No dobrze, przyjrzyjmy się tej twojej menażerii.

Baltazar wstał z głośnym stęknięciem i wrzasnął tak jak tylko on potrafi.

– Ej, wy kundle. Podejdźcie no tu do mnie! Ty mała też!

Pierwszy przy stole stanął pokaźny półolbrzym, z jeszcze pokaźniejszym młotem na plecach. Zza jego nogi wylazł niziołek. Mogłoby się zdawać, iż jego ubiór składa się tylko i wyłącznie z różnych noży i sztyletów połączonych ze sobą rzemykami i skórzanymi pasami. Ostatnia podeszła wysoka, ludzka kobieta o niebieskich oczach i blond lokach. Ubiór, który miała na sobie, raczej więcej odsłaniał niż zakrywał, a na pewno nie można było nazwać tego zbroją. Oczywiście Baltazarowi to nie przeszkadzało, a patrząc na minę Merq`a to jemu też nie.

– Merq, stary druhu przedstawiam Ci naszą drużynę. Ten dryblas to Derg, niezły wojownik i świetny kompan do kufla. Ten mały każe nazywać siebie Gibkim. Podobno pozbawił mieszków połowę mieszkańców miasta, a dziewic cnoty. Oraz nasza dama, Jahira. Zna się na mocach, a także cię ogrzeje jak ładnie poprosisz.

– Siadajcie. – zaskrzypiał Merq – Piwo i jadło dla naszych towarzyszy! – zawołał do pulchnej karczmarki – I miodu dla krasnoludka – Uśmiechnął się do Baltazara. Ten tylko skrzywił się szpetnie.

– Ja dziękuję za piwo – rzekła Jahira – Ale, jeśli nie macie nic przeciwko, napiję się wody. Dbam o czystość umysłu i ciała.

– Ja chętnie zadbam o twoje ciałko – puścił do niej oczko Gibki. Na szczęście wzrok Jahiry nie zabija, bo znalezienie drugiego tak dobrego złodzieja byłoby kłopotliwe.

– Dobra, gadajcie! – Derg, z wrodzoną elokwencją półolbrzyma rozpoczął konwersację – Czego od nas chcecie i ile będzie to was kosztowało. Złota mam na myśli, oczywiście…

– Poczekaj proszę – powiedziała Jahira – musimy wszystko rozważyć i przemyśleć. Jak już wspomniał przed chwilą mój elokwentny kolega, w czym możemy wam pomóc. Ale pamiętajcie, że stawka rośnie wraz z ryzykiem…

– Dobrze im przygadałaś – powiedział zadowolony z siebie półolbrzym.

 

Lochy Krwawej Twierdzy były jednymi z najgorszych, jakie miał okazję zwiedzić w swoim życiu. Sytuacji nie poprawiał wiszący u sufitu szkielet – Kiepski z ciebie rozmówca – pomyślał skazaniec, wykrzywiając usta na wzór czegoś, co w ciemnej uliczce mogłoby uchodzić za uśmiech. Odgłos kroków niósł się korytarzem, stawał się coraz głośniejszy – I znowu idą po mnie mój kościsty przyjacielu… – pomyślał osadzony, przeczesując palcami swe włosy – Muszę dla niej ładnie wyglądać… – pomyślał. Usłyszał metaliczny szczęk zamka. Ostre światło pochodni na chwilę oślepiło więźnia.

– Wstawaj – powiedział grubszy z dwóch strażników – Pani czeka na ciebie, psie! – strażnik splunął i wskazał pochodnią wyjście.

– Może dzisiaj troszkę cię przypieczemy, ha, ha, ha – chudszy strażnik błysnął humorem.

– Nie sądzę, ser – odpowiedział więzień – Znowu błyszczy humorem jak gówno w słońcu – pomyślał.

Pokój przesłuchań był małym pomieszczeniem z jednym zakratowanym oknem. Pośrodku stał stół oraz dwa krzesła ułożone po przeciwnych stronach mebla. Więźnia usadzono na krześle stojącym naprzeciwko drzwi, przez które po chwili weszła kobieta. Jej uroda kontrastowała z ciężkim ubiorem inkwizytora, nie mówiąc już o krzywych pyskach strażników.

– Witaj ponownie. – powiedziała – Mam nadzieję, że nasze pokoje są wystarczająco wygodne…

– Nie mam żadnych zastrzeżeń, Pani – odpowiedział więzień – No może poza moim lokatorem. Straszny z niego sztywniak.

– Na czym wczoraj skończyliśmy ? – zapytała – Chyba na karczmie… Powiedz mi co było później, kiedy dotarliście już na miejsce. – poprosiła łagodnym tonem, w którym jednak czaiła się groźba.

– Więc, Pani, po czterech ciężkich dniach wędrówki dotarliśmy do opuszczonej osady wydobywczej…

 

Osada składała się z kilku budynków mieszkalnych oraz nieźle zachowanego, kamiennego budynku wydobywczego. Baltazar, wychowany w kopalniach krasnoludów wiedział, iż tam znajduje się szyb prowadzący do kopalni. Wiedział także, że w takich opuszczonych szybach lubią przesiadywać różne krwiożercze skurczybyki. Większość chałup była tak naprawdę tylko kupką gruzu i zbutwiałych desek. Przybyli tutaj zmęczeni po kilkudniowej wędrówce. Każdego dnia musieli walczyć z pogodą i nierównym terenem. Kiedy dotarli do celu odetchnęli z ulgą i nawet pogoda się polepszyła. Zza chmur nieśmiało wyszło słońce i przestał padać ten dokuczliwy, wilgotny śnieg.

– Dobra kamraci ! – powiedział krasnolud swoim donośnym głosem – Zaczyna zmierzchać, więc dzisiaj rozbijemy obóz w którymś z domostw, a jutro rozpoczniemy eksro… eksplo… poszukiwania !

– Musimy jeszcze wystawić warty – powiedział Merq – bo nie wiadomo jakie licho tutaj się zagnieździło.

– Na licho to ja mam swojego młota – powiedział poważnie Derg – i wielkiego kutasa, ha, ha, ha!! – Nikt inny się nie zaśmiał.

– Twój, ekhm, narząd na pewno jest godzien podziwu – rzekła Jahira z dziwnym błyskiem w oku – ale niewiele nam pomoże w walce z trollem lub ogrem. A zapewniam was, że w tych okolicach jest ich całkiem sporo…

– Ja zajmę się zakładaniem potykaczy wokół obozowiska. – zaproponował Gibki – Przynajmniej będziemy wiedzieli, iż cosik próbuje nas ukatrupić. Niewielka to pociecha, ale lepiej wiedzieć czy umrzesz od noża czy w paszczy ogra – uśmiechnął się zalotnie do Jahiry i zabrał się ochoczo do roboty. Później, w nocy, równie ochoczo pracował między udami Jahiry.

Nazajutrz po skromnym, według Baltazara, śniadaniu rozpoczęto poszukiwania. Z chatami poszło szybko, bo czego można się spodziewać po kilku kamieniach i starych, zbutwiałych deskach.

– Nic ciekawego, kupa gruzu i pyłu. – stwierdził Gibki – Mam nadzieję, Baltazar, że w kopalni znajdziemy jednak coś wartego uwagi… – w pozornie spokojnym głosie niziołka można było wyczuć nutę irytacji – Poświęciliśmy sporo funduszy na tę wyprawę i liczymy, że się nam zwrócą z nawiązką – dodał na koniec.

– Spokojnie, spokojnie, mój mały przyjacielu – wtrącił się Merq – Bękarcia Mapa jest autentyczna więc skarb musi być tutaj. – wskazał palcem na szyb – I zapewniam cię, że wyjdziesz stąd bogatszy nie tylko o kolejne miłosne doświadczenie – zerknął na zarumienioną Jahirę. Derg jak zwykle stał z rozdziawioną japą i przysłuchiwał się rozmowie. Przynajmniej do czasu, kiedy zadławił się muchą, która wpadła mu do gęby.

Budynek wydobywczy zdecydowanie lepiej zniósł próbę czasu. Jego grube, kamienne ściany pokrył co prawda mech i porosty, ale nadal były solidne. Gdzieniegdzie widoczne żelazne wzmocnienia ponadgryzał czas. Podobnie wysoka na ponad dziesięć metrów wieża windowa – pomimo, iż drewniana stała nadal, wskazując ostrym czubkiem niebo.

– Dobra, cywilbanda. Na zwiad uda się Gibki i Merq. – zadecydował Baltazar – My poczekamy tutaj i przygotujemy sprzęt do wspinaczki. Myślę, że winda nadal działa, ale wolę polegać na swej linie i hakach.

– Niech i tak będzie – zgodził się Gibki, a Merq skinął głową, że się zgadza – Ale jeśli cosik się nam przydarzy to liczę na odsiecz – zerknął na Derga – I to nie koniecznie twoim kutasem…

Kiedy weszli do budynku, słońce stało już wysoko i zrobiło się cieplej. Derg stanął na straży dzierżąc swój wielki młot bojowy. Baltazar wraz z Jahirą zajęli się przygotowywaniem lin i haków. Po kilku chwilach z wnętrza budynku usłyszeli krzyk Merq`a. Wszyscy, jak jeden mąż rzucili się do wejścia. Wewnątrz budynku, tuż przy sztolni ich oczom ukazał się ciekawy widok. Na klepisku leżał Gibki. Do jego pleców przywarła jakaś ruszająca się, duża, czarna kupa mięśni i włosów. A na tym wszystkim leżał Merq waląc to czarne coś obuchem miecza.

– Ruszcie, kurwa dupy i mi pomóżcie! – krzyczał Merq – To coś go dusi, zróbcie coś!

– FULGUR – krzyknęła Jahira i z jej palców wystrzelił jasny, opalizujący pocisk – FULGUR – I drugi podobny pocisk także trafił w cel.

Pierwszy ładunek po trafieniu w potwora, odrzucił także Merq`a. Drugi przeszył monstrum na wskroś i wtrącił wprost do szybu.

– Mogłaś mnie ostrzec… – wymamrotał Merq – Troszku to zabolało.

– Nie było czasu – odparła Jahira – To był dusioł – zawyrokowała – Gibki niestety nie żyje – podeszła i wskazała na purpurową twarz niziołka. Z jego otwartych ust zwisał prawie czarny język, a oczy miał tak wybałuszone jakby zobaczył stado wyposzczonych dziewic. – Będziemy musieli sobie jakoś poradzić bez niego – powiedziała bez emocji.

– Nic na to nie poradzimy. – powiedział Baltazar – Oddajmy go ziemi i idziemy dalej.

– Krasnolud ma rację! – zgodził się Derg – Więcej błyskotek dla nas…

 

– Więc Gibki był twoją pierwszą ofiarą, tak? – było to raczej stwierdzenie niż zapytanie – Dusioł atakujący liczną drużynę. Chyba nie sądzisz, że w to uwierzę…

– Jaśnie Pani Inkwizytor – powiedział więzień – Chciałaś poznać prawdę, więc Ci ją mówię. Niczego nie dodaje, i niczego nie odejmuję. Przynajmniej tak mi się wydaje. Nie mam już takiej pamięci jak kiedyś… – powiedział potulnie – Poza tym do budynku weszło tylko dwoje…

– Na dzisiaj wystarczy – odrzekła Inkwizytor – STRAŻ, zabrać go do celi i nakarmić.

Zaprowadzono go do jego komórki. Tej samej co poprzednio, z tym samym cichym lokatorem. Po kilku minutach dostał także posiłek. O ile suchy chleb okraszony karaluchami i stara woda zasługują na miano posiłku. – I znowu dotrzymam ci towarzystwa, mój kościsty przyjacielu – po chwili zasnął z nadzieją, że nie będzie śnił.

 

Ciemność ogarnęła jego świadomość. Sen przyszedł szybko i niepostrzeżenie. – JUŻ, SZYBKO, TERAZ – mówił głos. Nie znał go, ale… Może jednak – JESTEŚ MI COŚ WINIEN – głos był słodki, obrzydliwie słodki… – JUŻ, TERAZ, SZYBKO…

Krew… tyle krwi… Moje ręce, usta… Wszystko we krwi… Zimno… Duszę się… NIEEEEE…

 

– Wstawaj ty ciulu niemyty!- strażnik wylał na więźnia wiadro lodowatej wody – Wszystkich obudziłeś tym wyciem o krwi. Zaraz przesłuchanie ! Rusz rzyć pomiocie!!

Znowu siedział w sali przesłuchań, gdzie wszystko było na swoim miejscu. Gdzie nigdy nic się nie zmienia. No może za wyjątkiem przesłuchiwanych i zadających pytania.

– Myślę, że dzisiaj już dokończysz swoją opowieść… – zasugerowała Inkwizytor – Nie wszyscy są tak cierpliwi jak ja. Rozumiemy się? – groźba w jej głosie była aż nadto słyszalna.

– Oczywiście, Pani – powiedział – Postaram się. Dzisiaj jesteśmy sami, bez strażników?

– Nie pozwalaj sobie za dużo! – zagroziła – Mów!

– Wiec weszliśmy do tej przeklętej dziury…

 

Szyb miał, tak na oko Baltazara, 20 metrów głębokości. Jego śliskie i strome ściany pokrywały dziwne, oślizłe grzyby i szlamy. Wszędzie było czuć stęchliznę. Krasnolud stwierdził, iż w kopalniach żelaza to normalka.

– Słuchejcie – powiedział krasnolud – To tylko kawał grzyba. Nie zje was…

– Mam nadzieję… – powiedziała Jahira – Straciliśmy już jednego towarzysza. Nie chcę pochować kogoś jeszcze, a w szczególności siebie…

– Dobrze powiedziane, he, he! – zgodził się z nią Derg – Świat tęskniłby za moim kutasem, he, he, he!

– Możecie być ciszej. – powiedział Merq – Tutaj może być więcej takich stworów jak ten, który załatwił Gibkiego. Nie chcę być kolejny…

Po długiej podróży w dół dotarli w końcu na miejsce. Wiele godzin błądzenia po korytarzach zaowocowało sukcesem. Znaleźli komorę, a w niej… No właśnie, co to właściwie jest? – pytali siebie.

– LUMEN – szepnęła Jahira. Kulka światła nieznacznie rozjaśniła pomieszczenie. Pośrodku sporej sali stał niewielki postument. Widać było, że emanuje delikatną, zielono-żółtą aurą.

– Czy wiecie, co to może być? – zapytał, o dziwo całkiem logicznie Derg – Ja nie lubię takich kamieni.

– Zaczekaj – powiedział Merq – Chyba coś usłyszałem…

Pierwszy umarł Baltazar. Nim jego głowa wybuchła jak dojrzały melon zdążył krzyknąć. Derg zauważył wroga i zaatakował go swym monstrualnym młotem. Cios zmiótłby normalnego przeciwnika, ale ten przeciwnik nie był normalny. Olbrzymie, żylaste i umięśnione cielsko zdawało się pulsować od zgromadzonej w sobie energii. Przy każdym ciosie mówił, a raczej zgrzytał JUŻ, SZYBKO, TERAZ !!

– Troll! – przerażona, krzyknęła Jahira – SCUTUM – krzyknęła kobieta i jej ciało otoczyła delikatna, niebieska bańka. Niewiele jej to pomogło. Potężna dłoń stwora przebiła opalizującą tarczę i wyrwała jej serce wraz z ostatnim krzykiem.

– Teraz przyszła pora na mnie – zdążył pomyśleć nim ogarnęła go dziwna słabość. Coś, jakieś niewidzialne macki oplotły jego jaźń. Coś, co pochodziło od tego dziwnego trolla. JUŻ, SZYBKO, TERAZ…

 

– I co to już koniec? – zapytała Inkwizytor – Co z tym drugim. Jego też zabiłeś…

– O nie, szanowna Pani! – powiedział więzień, wykrzywiając usta w dziwnym grymasie – To jeszcze nie koniec, o nie!

Mężczyzna błyskawicznym ruchem ujął dłonią gardło Inkwizytor, dusząc jej krzyk.

 

Merq ocknął się na zimnej podłodze w niewielkim pomieszczeniu, obok stołu i przewróconego krzesła. Jego uwagę przykuł dziwny przedmiot wystający z jego obolałego brzucha. To włócznia – pomyślał…

– Dlaczego… – zapytał kobiety, która stała nad nim – Co zrobiłem, tak bardzo boli…

Inkwizytor pochyliła się nad nim i jednym, szybkim ruchem otwarła mu gardło sztyletem. Wraz z wypływającą krwią, Merq`a opuścił też ból…

 

Wieczorem kobieta opuściła Krwawą Cytadelę. Wcześniej zamieniła swój strój Inkwizytora na coś wygodniejszego, kobiecego. – Mam ochotę na dobry posiłek – pomyślała – I mężczyznę… JUŻ, SZYBKO, TERAZ…

 

Koniec

Komentarze

Wymieniłbym wszystkie błędy, ale by mi się trochę zeszło. Toteż żólto-pomarańczowy piszemy z horyzontalną kreseczką pomiędzy jednym kolorem, a drugim. Gdy zaczynamy zdanie to poprzednie kończymy kropką itp. Karczma nie jest synonimem burdelu, chociaż karczmo-burdel nie byłby czymś nadzwyczajnym, dlatego też nie wyrokuje. 

Ale za to partie, które w zamyśle mają śmieszyć mnie śmieszą i to najważniejsze.

Chwytając się kurczowo, toną w rozmokłym brzegu. Wiatr przebiega brunatną ziemię. - T. S. Eliot

Żółtopomarańczowy piszemy jeśli obydwa kolory zlewają się w jeden. Żółto-pomarańczowy, kiedy coś jest pół takie, pół takie. Nie jestem pewien czy w przypadku płomienia dywiz jest potrzebny.

Hmmm. Jest chyba jakiś pomysł, ale do mnie nie dotarł. Raz, że skrzywdziło go wykonanie (naprawdę dużo błędów, interpunkcja leży). Dwa, że chyba za dużo chciałeś pokazać w zbyt krótkim tekście i wyjaśnienia się już nie zmieściły.

Dla przykładu analiza pierwszego akapitu:

Żółto-pomarańczowy płomień świecy dawał niewiele światła, ale Archibald musiał dokończyć swe dzieło. Wiele lat poszukiwań nie może pójść na marne i mapa dzisiaj będzie ukończona. – Ten pergamin wygląda tak niepozornie, a wskazuje jedno ze źródeł mocypomyślał Mocy Bękarta – Z zamyślenia wyrwał głuchy łoskot upadającego przedmiotu. Skryba podniósł swe stare, ociężałe ciało i powlókł się do drzwi. Mdły blask świecy nie rozjaśniał mroku czającego się w izbie[+,] więc szedł powoli. Na korytarzu panowała cisza.

Powtórzenia. Brakuje informacji, kogo wyrwał łoskot. A gdyby mapa została ukończona jutro, to lata poszukiwań też pójdą na marne? Wydaje mi się, że tekst mógłby się obejść bez obydwu “swe“. Kto szedł powoli; blask czy mrok?

Poza tym: trochę literówek, błędy w zapisie dialogów. W Hyde Parku jest wątek na ten temat.

Babska logika rządzi!

Ten pergamin wygląda tak niepozornie, a wskazuje jedno ze źródeł mocy – pomyślał [+.]Mocy Bękarta [+.] – Z zamyślenia wyrwał go głuchy łoskot upadającego przedmiotu.

 

– Jest tam kto ? – zawołał [+.] – Janos, gdzie żeś znowu polazł… – Archibald skierował swe kroki do kuchni.

 

Archibald odwrócił się od zwłok strażnika. Ostatnią rzeczą, którą zobaczył [+,] był błysk stali i jego własna krew obryzgująca poważną twarz leśnego elfa.

 

Troll tutaj ? – pomyślała z niepokojem dziwna istota wisząca na krokwi dachu [+.]Nigdy tutaj się nie zapuszczali… - Była już noc, ale stworowi ciemność nie przeszkadzała.

 

Kiedy wszedł do środka [+,] istota zniknęła w ciemnościach. – To jest mój dom, nie jego… – pomyślał stwór [+.]Mój i tego tam na dole. Tego czegoś… – strach i złość zaczęły brać górę nad rozsądkiem.

 

Jestem cichy i sprytny – pomyślał stwór z zadowoleniem, spuszczając się na łapach z dachu [+.]Jeszcze troszeczkę, podejdź do tej dziury, jeszcze troszeczkę [+.] – prawie [”Prawie” z dużej, bo przecież jednak nie powiedział] powiedział na głos.

 

Pa, pa, pa – powiedziała do spadającego stworzenia żółtooka istota [+.]Teraz należysz do tego na dole – pomyślał [+.]Na zawsze, he, he ,he!. – kropka po wykrzykniku niepotrzebna.

 

Karczma „Zapadła dziura”. Bardzo trafne określenie burdelu, gdzie większość dziwek dawno przekroczyła czterdziestkę [Ano, fajne ;)]. Szynk jak zwykle był pełen mentów i prostytutek – skoro wspomniałeś już o nie pierwszej młodości dziwkach, których obecność trafnie uzasadnia taka a nie inna nazwę karczmy, to nie widzę potrzeby, by dalej wspominać, że przebywa ich w tejże karczmie pełno. Mentów?

 

– Baltazar, jaka niemiła niespodzianka, ty zafajdany skurwysynu ! – po co ta spacja?

 

Krasnolud usadził swe [jesteś pewien, że swe? Ja bym nie był, gdybyś nie wspomniał :P] wielkie cielsko na stołku, który zaskrzypiał z dezaprobatą. – bo wszak z aprobatą skrzypiałby zupełnie inaczej. Nie wiem, czy to błąd, ale mnie takie wstawki rażą.

 

– Ale, że co. Francę…? Mówiłem żebyś uważał. – udał [Udał] zdziwienie Merq.

 

– Nie [+,] ty tępy dziadzie. Mapę Bękarta. [kropka niepotrzebna] – powiedział półgłosem krasnolud i rzucił człowiekowi przed nos niezły [fajny?] kawałek pergaminu.

 

komando leśnych elfów – serio?

 

Jest tego DUŻO więcej. Przyjrzyj się błędom, zastanów, wyciągnij wnioski… i pisz dalej ;)

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Jak trochę poćwiczysz, możesz pisać całkiem lekkie, przyjemne opowiadanie przygodowe. Masz potencjał, ale na razie jest średnio. Sporo błędów (zapis dialogów, błędów), humor wydaje mi się trochę wymuszony.

Nie podoba mi się określenie “budynek wydobywczy”, mam wrażenie, jakbyś wyciągnął je z jakiejś gry. W budynku nikt nie wydobywał, tylko w podziemnych wyrobiskach. Dałbym “budynek kopalni”. Gdzieś pojawia się sztolnia, choć cały czas mówisz o szybie. Szyb to wyrobisko pionowe lub pochyłe >45 stopni. Sztolnia jest pozioma lub prawie pozioma i wchodzi w zboczy góry. Teoretycznie w “budnku wydobywczym” mogłaby być i sztolnia i szyb, ale po co ktoś miałby eksploatować tym drugim i budować podziemne wyrobiska, skoro można udostępnić złoże sztolnią?

Pozdrawiam :) 

Nigdy tutaj się nie zapuszczali

Po prawda odmiana to “trolle”, więc nie zapuszczały będzie poprawną odmianą.

 

Karczma “Zapadła dziura”

Żaden karczmarz nie nazwałby swojego przybytku “Zapadła dziura”, bo i po co? Żeby klientów odstraszać?

 

mentów

To samo co z trollami.

 

kupę lat 

To taka kupa której ktoś nie robił od lat? Czy może miałeś na myśli “kopę”? ;)

 

Nie [+,] ty tępy dziadzie

 

Słuchaj [+,] dostałem ją jakiś miesiąc temu od takiego jednego niziołka

 

Baltazar splunął i zrobił minę [+,] jakby miał zatwardzenie od co najmniej roku.

 

Merq jako zatwardziały fałszerz wszystkiego, co można fałszować, zna się na tym jak nikt

Znał. Nie ma potrzeby zmiany czasu, a i zdanie brzmi przez to gorzej.

 

ironia Merq`a często była ostrzejsza [+,] niż jego miecz

 

 

Widzę, że już wszystko obmyśliłeś [,] nie pytając mnie o zdanie

 

Baltazar wstał z głośnym stęknięciem i wrzasnął tak [,] jak tylko on potrafi.

 

Jej uroda kontrastowała z ciężkim ubiorem inkwizytora, nie mówiąc już o krzywych pyskach strażników.

To zdanie brzmi źle. Zmień je jakoś.

 

Nic ciekawego, kupa gruzu i pyłu. – stwierdził Gibki

Bez kropki

 

Dalej mi się już błędów poprawiać nie chciało. Nudne, nijakie, to słowa, które przychodzą mi na myśl. Cytując dobrego znajomego (ukłon, Sethreaelu) “Tragedii nie ma, ale szału też nie.” – przynajmniej jak na debiut. Miałeś jakiś pomysł, jednak wykonanie i ocean kliszy całkowicie zniweczył potencjał, który w nim drzemał. Z pozytywów – warunki konkursu chyba spełniłeś (efekt przywiązania?) i następne opowiadania na pewno będą lepsze. Bo odnoszę wrażenie, że tego nawet tobie samemu nie chciało się przeczytać, Euzebiuszu.

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

Mało ciekawa ta Pierwsza przygoda i, jak na mój gust, dość chaotycznie opowiedziana. Całości nie najlepszego wrażenia dopełnia wykonanie, pozostawiające bardzo wiele do życzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka