- Opowiadanie: Krzysztof_Adamski - Lot ku przeznaczeniu

Lot ku przeznaczeniu

Opowiadanie początkowo zgłoszone na pewien konkurs. Osobiście i całkowicie nieobiektywnie, bardzo je lubię. Mam nadzieję, że spodoba się również komuś z Was.

 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Bohdan, Użytkownicy V

Oceny

Lot ku przeznaczeniu

– No odpalaj wreszcie, ty cholerna kupo złomu! – Kobieta po raz setny tej nocy przekręciła kluczyk w stacyjce, modląc się, by silnik zdezelowanego pickupa wreszcie zaskoczył. Niestety, wysłużone auto również i tym razem nie nawiązało współpracy. – Zasrane gówno! Zakręć wreszcie…

W chwilach takich jak ta, pomysł z zaszyciem się na odludziu i pokazaniem reszcie świata środkowego palca, nie wydawał się już taki dobry. Auto zdechło w połowie drogi do najbliższego miasteczka, pozostawiając coraz bardziej zdesperowaną kobietę i jej pasażera na łasce losu. I to właśnie teraz, gdy Laura potrzebowała go najbardziej.

Kobieta jeszcze przez chwilę próbowała uruchomić samochód, by w końcu z rezygnacją oprzeć czoło na wyślizganej dłońmi kierownicy. Dopiero teraz dotarło do niej, że coś się zmieniło. Nieustanny, rozpaczliwy płacz dziecka, który towarzyszył jej, od kiedy opuściła swój wiejski domek, niespodziewanie ucichł. Laura z wyraźną ulgą spojrzała na przypięty na miejscu pasażera dziecięcy fotelik, w którym leżało zapłakane niemowlę.

– Co maleńka? Już lepiej? – Kobieta położyła dłoń na zlanym potem czole dziecka. – Boże, gorączka chyba sama przeszła, masz takie zimne…

Serce Laury przestało na chwilę bić. Przerażona kobieta zerwała się z miejsca i odpiąwszy trzymające fotelik pasy, wyciągnęła dziecko z samochodu.

– Hej mała! Co jest? Hej słoneczko! – W ciszę panującej dookoła nocy wdarł się jej coraz bardziej nerwowy szept. Do niedawna rozpalone gorączką ciało dziewczynki było teraz nienaturalnie zimne, a jej oddech ledwo wyczuwalny. Kobieta desperacko przycisnęła ciało niemowlęcia do piersi, równocześnie próbując tchnąć oddech w jego siniejące powoli usta. – Maleńka, nie rób mi tego! Błagam cię, nie! Boże, Boże, Boże… Pomocy!

Zrozpaczona kobieta przypomniała sobie o telefonie. Ku jej niewysłowionej uldze, tym razem urządzeniu jakimś cudem udało się złapać sygnał. Napełniona nową nadzieją i wciąż tuląc córkę, jedną ręką ponowiła wybieranie ostatniego numeru. Po chwili, w słuchawce dał się słyszeć sygnał połączenia, a po nim upragnione zgłoszenie operatora.

– Halo! Proszę pana, ja i moja córka… Ona jest chora, jesteśmy gdzieś… – Kobieta nie dokończyła, słysząc cichy trzask po drugiej stronie słuchawki oraz nastałą po nim matową ciszę. – Halo?!  Halo!!!

Podobnie jak samochód, telefon również zdecydował się w końcu odmówić posłuszeństwa. Wyczerpana niezliczonymi próbami wezwania pomocy, bateria ostatecznie pozbawiła Laurę świeżo rozbudzonej nadziei na ratunek.

– Pieprzone gówno! – Bezużyteczny telefon roztrzaskał się o asfalt obok równie nieprzydatnego tej nocy samochodu. – Córeczko, błagam cię, zostań ze mną… Proszę cię, wszystko będzie dobrze… Błagam…

Targana spazmami płaczu kobieta w ogóle nie zarejestrowała skąd wziął się mężczyzna, który niespodziewanie położył dłoń na jej ramieniu. Laura aż podskoczyła na widok nieznajomego, który bez żadnego słowa wyjaśnienia wyciągnął spracowane dłonie w stronę dziecka. Chociaż na oko stary, ubrany w wytarte dżinsy i wypłowiałą kamizelkę obcy w najlepszym wypadku wyglądał na włóczęgę, zrozpaczona kobieta bezwolnie pozwoliła odebrać sobie przeraźliwie zimne ciałko córeczki.

– Kim pan jest? Co pan…? – Przecierając zapuchnięte od płaczu oczy, Laura patrzyła jak mężczyzna delikatnie unosi główkę dziecka i przytyka do niego swoje niemożliwie pomarszczone czoło. Kobieta dostrzegła jak usta nieznajomego poruszają się jakby powtarzając w kółko te same kilka słów. W pełnej napięcia ciszy dało się słyszeć cichy szept, który mężczyzna sączył do ucha nieprzytomnego dziecka.

Po dłuższej chwili, obcy podniósł wzrok na zastygłą w oczekiwaniu Laurę i z łagodnym uśmiechem oddał jej córkę. Nic nie rozumiejąc z tego co się wydarzyło, kobieta automatycznie wyciągnęła ręce po dziecko. Dopiero po chwili dotarło do niej to, co już chwilę wcześniej zarejestrowały jej uszy. W przytłaczającej ciszy nocy dał się słyszeć wyraźny szloch głodnego niemowlęcia.

– Skarbie… Mamusia jest tutaj… Już wszystko dobrze… – Tym razem po twarzy Laury spłynęły łzy szczęścia i ulgi. – Boże, dziękuję… Nie wiem jak mam panu podziękować… – Laura rozjarzała się dookoła, ale mężczyzna zniknął tak samo jak się pojawił. Dookoła wciąż panowała cisza, zakłócona jedynie kwileniem niemowlęcia i dźwiękiem pracującego miarowo silnika pickupa. Kobieta z rosnącym zdumieniem spojrzała na zatrzaśniętą maskę samochodu oraz jeszcze kołyszący się breloczek zwisający z tkwiącego w stacyjce kluczyka. Nie tracąc już więcej czasu na zastanawianie, co się stało, zapakowała dziecko do fotelika i podała mu upragnioną butelkę z mlekiem.

Kilka minut później dziewczynka spokojnie zasnęła. Laura nie mogła zrozumieć, czego właśnie doświadczyła. Cudu? Boskiej interwencji? Niesamowitego przypadku z pogranicza „Strefy Mroku”? Po nieznajomym nie pozostał żaden ślad… Kobieta postanowiła już więcej nad tym się nie zastanawiać i ruszyć w dalszą drogę. Nim to zrobiła, jej wzrok przykuło coś dziwnego. Za lewą wycieraczką samochodu utkwiło niewielkie, czarne pióro. Laura wysiadła z auta by pozbyć się ograniczającego widoczność śmiecia, jednak zawahała się ledwo jej palce go dotknęły. Dziwnie ciepłe w dotyku, pióro w jakiś niewytłumaczalny sposób przypomniało jej nieznajomego.

– Dziękuję. – Rzuciła w ciemność i schowała pióro do torebki. – Bardzo dziękuję…

 

*

 

– Skoro nie mają panowie już więcej pytań, proponuję zakończyć nasze dzisiejsze spotkanie. Jeszcze raz podkreślam, że sytuacja jest pod kontrolą i nie macie o co się martwić. Dziękuję bardzo, o postępach będę panów informował na bieżąco.

Randolph Emmerson z pewnym siebie uśmiechem obserwował jak kolejni członkowie zarządu wstają od długiego, dębowego stołu i opuszczają przeszkloną salę konferencyjną. Kilku podeszło do niego by wymienić jakąś uwagę lub uścisk dłoni, inni bez słowa opuszczali pomieszczenie, analizując usłyszane przed chwilą informacje. Randolph czekał cierpliwie, swoim przyklejonym do twarzy uśmiechem chcąc upewnić wychodzących gości, że w jego rękach ich interesy są stuprocentowo bezpieczne.

Kiedy wreszcie drzwi zamknęły się po raz ostatni, Randolph z ulgą wypuścił powietrze, a jego sztuczny uśmiech zastąpił wyraz ponurego zamyślenia. Wiedział, że nie jest dobrze. Wiedział, że już dłużej nie uda mu się karmić tych ludzi kłamstwami i zapewnieniami o prawidłowym postępie prac.

Od samego początku nic nie szło tak jak powinno, jednak po kilkunastu miesiącach walki z urzędnikami, prace nad budową jego wymarzonego, luksusowego osiedla wreszcie ruszyły. Wtedy żaden członek zarządu nie kwestionował jego decyzji, wszystko było pięknie… Nikt nie podejrzewał, że prace zostaną zablokowane przez tak idiotyczną sprawę jak jakiś cholerny owad. Randolph nawet nie próbował przypomnieć sobie jak nazywał się rzadki chrząszcz, który okazał się zamieszkiwać akurat obszar przeznaczony pod jego inwestycję. Wszystko stanęło w miejscu. Nic nie pomogło. Łapówki, poparcie polityków, próby podważenia raportów ekologów. To wszystko zaowocowało jednie nagonką medialną na jego firmę oraz coraz bardziej nerwowymi pytaniami jej udziałowców.

Emmerson oderwał martwy wzrok od zamkniętych drzwi pomieszczenia i odwrócił się w stronę zajmującego całą ścianę, wielkiego okna. Wszędzie dookoła, aż po horyzont ciągnęło się morze drapaczy chmur. Olbrzymia metropolia żyła i rozrastała się z każdym miesiącem, tym samym rodząc dla jej bogatych mieszkańców potrzebę wyrwania się z niej choćby na chwilę. Tę potrzebę miało zaspokoić jego ekskluzywne osiedle – inwestycja, która prawdopodobnie nigdy nie zostanie zrealizowana i z równym prawdopodobieństwem może okazać się początkiem upadku jego imperium.

Zaciśnięte odruchowo pięści mężczyzny rozluźniły się, gdy ten w szybie okna dostrzegł odbicie stojącego przy drzwiach pomieszczenia gościa.

– Tak, słucham? – Randolph odwrócił się do drzwi i ponownie przywołał na twarz maskę pewności siebie. Podejrzewał, że któryś z członków zarządu wrócił z jeszcze jakimś pytaniem, jednak widok zupełnie mu nieznanego człowieka odrobinę go zaskoczył. – Kim pan jest? Ochrona pana wpuściła? Mówiłem już wyraźnie, nie przyjmuję interesantów bez wcześniejszego umówienia spotkania!

Emmerson błyskawicznie przeszedł do ataku, czując, że chociaż w ten sposób może sobie odkuć wielogodzinne upokorzenia ze spotkania z zarządem. Gość jednak nie wydawał się w jakikolwiek sposób poruszony napastliwym tonem jego głosu i w najlepsze rozsiadł się na jednym z postawionych przy stole krzeseł. Zaskoczony tym zachowaniem, Emmerson na chwilę zamilkł i jeszcze raz przyjrzał się intruzowi. Mężczyzna był wysoki i dobrze zbudowany, a jego nienagannie skrojona marynarka i warte czterocyfrową sumę buty wyraźnie świadczyły, że wąchał już w swoim życiu grube pieniądze. Całości wizerunku gościa dopełniał niebędący na pewno podróbką, platynowy zegarek i spięte w krótki kucyk, lśniące, czarne włosy.

– Przepraszam, ale kim pan właściwie jest? – Widząc, że jego słowa wywarły jedynie rozbawione uniesienie brwi gościa, Randolph zdecydowanie spuścił z tonu.

– To kim jestem powinno mieć dla pana akurat najmniejsze znaczenie. Proszę zadać to drugie pytanie, to, które tak bardzo ciśnie się panu na usta. I niech pan będzie tak miły i pominie tę część z „do diabła”…

– Dobrze. Czego pan… chce? – Emmerson nie osiągnąłby w życiu tak dużo, gdyby nie potrafił błyskawicznie adaptować się do zmieniających się sytuacji biznesowych.

– Oczywiście pomóc. Pana inwestycji, pana firmie, pana udziałowcom, a przede wszystkim tobie, Randy. Pozwolisz, że będę się tak do ciebie zwracał?

– Nie. Pomóc? Niby jak? Posłuchaj no cwaniaczku, nie wiem co sobie wymyśliłeś pod swoją wypielęgnowaną fryzurką, ale takich jak ty ja jadam na śniadanie! Wynoś się zanim wezwę ochronę!

– To za chwilę, może zechcesz jednak najpierw rzucić na to okiem? – Wciąż nieporuszony zachowaniem gospodarza, gość energicznym ruchem puścił po blacie stołu niewielką teczkę, która nie wiadomo skąd zmaterializowała się w jego dłoni.

– Co to jest? – Zaskoczenie i oburzenie zachowaniem gościa walczyło o lepsze z rosnącym zainteresowaniem Emmersona.

– Jest tylko jeden sposób żeby to sprawdzić, prawda Randy? Śmiało!

Dłonie Randolpha odruchową otworzyły teczkę i wyciągnęły z niej jakieś dokumenty. Mężczyzna najpierw tylko przelotnie spojrzał na ich nagłówki, by po chwili z rosnącym zdumieniem dokładniej przestudiować ich treść.

– Pozwolenia na wznowienie budowy? Uchylenie orzeczenia komisji do spraw ekologii? Skąd…? Jak…? Jeżeli te dokumenty są autentyczne, to…

– To jesteś uratowany. Zapewniam cię, że są.

– To się jeszcze okaże. Czego chcesz w zamian?

– Już powiedziałem, chcę ci tylko pomóc.

– Słyszałem to już wiele razy, jak dotąd nigdy nie było to bezinteresowne.

– W żadnym wypadku, oczywiście w zamian potrzebuję twojej pomocy, Randy.

– Tak też myślałem… – Emmerson spojrzał tęsknie na trzymane w ręku papiery, rozważając w głębi duszy czy warte są one czegokolwiek, o co może poprosić tajemniczy nieznajomy. – OK, wchodzę w to…

Randolph podniósł znużony, choć odrobinę mniej zrezygnowany, wzrok, ale nigdzie nie dostrzegł siedzącego do niedawna przy stole mężczyzny. Gość zniknął równie niepostrzeżenie jak się pojawił, pozostawiając gospodarza sam na sam z jego myślami i trzymaną w ręku teczką.

– Cholerny dziwak, mam nadzieję, że tego jeszcze nie pożałuję… – Z roztargnieniem ponownie przejrzał dokumenty, jakby próbując się upewnić, że są one prawdziwe. W pewnym momencie, spomiędzy wertowanych kartek, na blat stołu wypadł niewielki, połyskujący przedmiot. Randolph ujął go w dwa palce i podniósł do oczu by lepiej mu się przyjrzeć. Zaskakująco chłodna w dotyku, pojedyncza, prawdopodobnie wężowa łuska wydała mu się równie piękna i ważna jak zawartość leżącej na stole teczki. Po chwili zastanowienia, Randolph złożył wszystkie papiery razem i wsunąwszy łuskę do kieszeni marynarki, sprężystym krokiem opuścił pomieszczenie.

 

*

 

Stary szaman powoli wchodził w trans, który od niepamiętnych czasów był dziedzictwem jego ludu. Mężczyzna kołysał się rytmicznie, nucąc monotonną pieśń i wdychając dym unoszący się z płonącego na środku chaty ogniska. Powoli narkotyczne działanie ziół i hipnotyzująca melodia zaczęły przenosić go do czasów, gdy jego przodkowie musieli stawiać czoła wyzwaniu, które teraz czekało również na niego. Czasem ponosili klęskę, swoją nieudolnością sprowadzając ból i rozpacz na powierzony ich opiece świat, który na wiele lat pogrążał się w ciemności. Oczywiście nieraz wygrywali, ale tryumf światła zawsze okupiony był ich własnym poświęceniem i cierpieniem. Teraz, jakby ku przestrodze, szaman widział lata wojen i przemocy, nastałe po poprzednim, nieudanym rytuale – wiele lat temu, gdy jego ojciec nie podołał słudze węża. To była jego szansa, nadzieja na lepszy świat, pełen pokoju i miłości i to właśnie od niego zależeć miało czy te, niemal zapomniane już słowa ponownie nabiorą dawnego znaczenia i uśpionej w nich mocy.

Pieśń leniwie wirowała w pomieszczeniu, mieszając się z wonnym dymem i elektryzującą mocą szamana. Mężczyzna czuł jak jego dusza powoli odrywa się od ciała, jak zaczyna unosić się pod sufit chaty, napełniając się pradawną mocą. Z każdą sekundą rytm pieśni szamana robił się bardziej intensywny. Mężczyzna kołysał się coraz szybciej, by niespodziewanie nagle urwać śpiew i zamrzeć z zadartą głową. Pod uniesionymi powiekami błysnęły białka oczu, a z jego półotwartych ust, wraz z głośnym tchnieniem wydobył się szary język dymu. Wznosząc się, opar przyciągał i kondensował dym wypełniający chatę, formując zbitą, ciemną masę, która równie szybko jak się pojawiła, zniknęła, wyssana na zewnątrz przez komin pomieszczenia.

Dym sunął w górę po rozgwieżdżonym nocnym niebie, równocześnie nabierając coraz bardziej materialnej formy. Wśród wirujących chaotycznie smug dało się już wyraźnie rozpoznać skrzydła, głowę i resztę ptasiej sylwetki, która w końcu osiągnęła ostateczną postać. Całkowicie już ukształtowany, kruk rozpostarł smolistoczarne skrzydła i rozpoczął lot ku przeznaczeniu. Niesiony magicznym wiatrem, ptak z każdą sekundą pokonywał tysiące kilometrów. W każdym odwiedzonym przez niego zakątku świata, w jego stronę z ziemi unosiły się niezliczone świetliste punkciki, by ostatecznie, zmieniwszy się w czarne pióra, wtopić się w jego ciało. Z każdym piórem kruk rósł i nabierał mocy, która tej nocy miała zostać poddana najważniejszej próbie. Wkrótce, ptak był już gotowy i donośnym krakaniem oznajmił to przyczajonemu gdzieś na dole wrogowi.

Bystre oczy lecącego nad pustynią kruka z łatwością dostrzegły monstrualne cielsko drzemiącego w najlepsze przeciwnika. Olbrzymi wąż, syty nienawiścią, żądzą i ambicją swoich mimowolnych wyznawców, wydawał się nic sobie nie robić z szybującego mu na spotkanie odwiecznego nieprzyjaciela. Kruk runął w dół, z zawrotną prędkością zmniejszając dystans do wciąż nieporuszonego jego pojawieniem się węża. W końcu, z wyraźną nonszalancją i jakby od niechcenia, gad zdecydował się unieść głowę i zaszczycić ptaka znudzonym spojrzeniem. Chociaż oczy węża wyrażały pełne lekceważenie i zaledwie cień zainteresowania olbrzymim ptakiem, ten zbyt dobrze go znał, by nabrać się na tę starą sztuczkę. Wkrótce zresztą, potwierdziło się, że pod maską gadziej obojętności ukrywa się niebezpieczny przeciwnik.

 Wąż zaczął leniwie potrząsać wieńczącą jego ogon kościaną grzechotką, licząc, że tym sposobem zmyli uwagę ptaka. Gdy ten był już wystarczająco blisko, wielki gad błyskawicznym ruchem uniósł spłaszczony łeb i, rozwarłszy szeroko paszczę, plunął jadem w stronę wroga. Podstępny atak węża okazał się przerażająco skuteczny. Lecący już zbyt szybko, kruk nie był w stanie uniknąć posłanej mu na spotkanie chmury trucizny i przeleciał przez sam jej środek. Śmierdzący nienawiścią jad oblepił czarne pióra, a co gorsza, wdarł się do oczu ptaka, natychmiast go oślepiając. Kruk zaskrzeczał boleśnie, jednak był już tak blisko, że kontynuowała lot, polegając na swoich pozostałych zmysłach. Wąż zwinął ciało przygotowując się do kolejnego ataku, który ubiegło jednak uderzenie rozpędzonego ptaka. Ten spadł na przeciwnika, z wściekłością szarpiąc jego ciało szponami i tłukąc w nie ostrym dziobem. Biały piasek pustyni szybko zabarwił się czerwienią, gdy z licznych ran trysnęła cuchnąca posoka węża. Gad próbował jeszcze zgnieść ciało wroga potężnymi splotami cielska, jednak wielkie skrzydła ptaka ani na chwilę nie przestawały młócić powietrza, tym samym skutecznie mu to uniemożliwiając. Chwilę później, śmiertelny pojedynek dobiegł końca. Zajadły atak kruka nie pozostawił adwersarzowi żadnych szans na przetrwanie lub ucieczkę, której rozpaczliwą próbę ostatecznie podjął pokonany wąż. Skrwawione cielsko gada znieruchomiało, by w końcu rozpłynąć się w chmurze siwego dymu. W ten sam sposób zniknął również sam zwycięzca, pozostawiając uśpioną pustynię nieświadomą wagi wydarzenia, które przed chwilą miało na niej miejsce.

 

*

 

Postukując białą laską, mężczyzna skierował kroki w stronę jednego ze stolików zajmujących tylną część kafeterii. Ponieważ wzrok był szamanowi akurat najmniej potrzebnym zmysłem, bez problemu ominął on kręcące się po lokalu dzieci i z lekkim uśmiechem ruszył do wybranego przez siebie miejsca.

– Może siądziesz tutaj? – Z jednego z bocznych, odosobnionych boksów wysunęła się ozdobiona platynowym zegarkiem ręka i delikatnie, acz stanowczo zatrzymała przechodzącego obok szamana. – Nalegam.

Szaman obdarzył eleganckiego mężczyznę tym samym dobrotliwym uśmiechem, jaki chwilę wcześniej zaadresował do rozbrykanych dzieci i usiadł po drugiej stronie stolika.

– Zjesz coś? Dają tutaj naprawdę doskonałe żeberka, grzechem byłoby ich nie spróbować. – Mężczyzna rzucił pomiędzy kolejnymi kęsami parującego na talerzu mięsa, kątem oka przyglądając się siedzącemu naprzeciwko człowiekowi. – Do twarzy ci z tą laską, ale tak serio, to gratuluję, udało ci się. Chociaż przyznam, że gdyby nie to cholerne tsunami sprzed miesiąca, miałbyś o wiele trudniejsze zadanie. Naciesz się tą chwilą, bo już więcej ci się to nie zdarzy.

– Mocne słowa, jak na przegranego… – Chociaż głos szamana był cichy, bez trudu przedarł się przez gwar panujący w lokalu. – Przekonamy się za…

– Sto lat, przyjacielu. Mamy kolejny wiek, ale tym razem ja nie zmarnuję już tego czasu. Spójrz dookoła! Ha, przepraszam! Idą nowe czasy, ludzie należą już do innego gatunku, przez co nasze dotychczasowe metody są już mocno przestarzałe… Media, komunikacja, globalizacja – tu nie ma miejsca na detaliczną walkę o dusze. Czas by zainwestować w hurt! Mówię ci to tylko dlatego, bo kiedy spotkamy się następnym razem, chciałbym żebyś miał chociaż cień szansy na zwycięstwo. Taki sportowy gest. Nazywają to „fair play”.

– Dziękuję za radę, ale nie skorzystam…

– Twoja strata. – Opróżniwszy talerz, mężczyzna rozejrzał się w poszukiwaniu którejś z kręcących się po sali kelnerek.

– Teraz to ty posłuchaj. – Szaman uniósł laskę i ciężko oparł jej koniec na barku siedzącego naprzeciwko mężczyzny. Ten, czując mocny ucisk na ukrytych pod elegancka koszulą, ledwo zabliźnionych ranach, skrzywił się boleśnie. – Każdy bandzior, któremu pomożesz sprzedać pierwszą działkę, każdy skorumpowany polityk, który dzięki tobie zrobi karierę, każda służąca tobie szumowina zawsze będzie chciała więcej, inaczej o tobie zapomni. Chcesz przedkładać ilość ponad jakość? Bardzo proszę. Jeżeli najbliższy wiek spędzisz próbując zaspokoić rosnący apetyty swoich wyznawców, tym lepiej dla mnie. Ja, jak to raczyłeś ująć, pozostanę przy detalu, mając przynajmniej pewność, że nadzieja ludzi, w których inwestuję nigdy nie umrze.

– O tym akurat przekonamy się już niedługo, nieprawdaż? – Biała laska zagrzechotała o podłogę lokalu, gdy sługa węża zniecierpliwionym ruchem strząsnął ją z barku. – Do zobaczenia w takim razie. Naprawdę powinieneś spróbować tych żeberek.

Szaman odprowadził odchodzącego mężczyznę niewidzącym spojrzeniem oczu ukrytych za ciemnymi szkłami okularów.

– Proszę pana…? – Z zamyślenia wyrwał go dopiero głos stojącego obok stolika, ciemnoskórego chłopca. – Pana laska…

– Dziękuję ci bardzo. – Mężczyzna z wdzięcznością przyjął podany mu kij i ponownie oparł go o stół. – Dobry z ciebie chłopiec Noah, proszę, to dla ciebie.

Chłopiec zdziwił się skąd nieznajomy zna jego imię, jednak wszystkie jego wątpliwości prysły na widok pięknego, czarnego pióra, które ten położył na stole obok opartej o niego laski.

– Dzię… Dziękuje… – Kiedy Noah w końcu oderwał wzrok od hipnotyzującego podarunku, po mężczyźnie nie pozostał już żaden ślad.

 

 

Koniec

Komentarze

Zasrane gówno – masło maślane ;P 

 

No to mi się podobało i tak trzeba było zacząć , a nie jakieś teasery tutaj wstawiasz. 

Ciekawy tekst, dodatkowo porządnie napisany. Podobał mi się, przeczytałem jednym tchem.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Wielkie dzięki! Zastanawiałem się, nad podesłaniem go z propozycją publikacji do redakcji NF, ale nie byłem pewien, jaki poziom reprezentuje w opinii kogoś innego niż ja i osoby na mnie skazane :)

Krzysztof

Odwieczny problem, ale z sympatycznymi elementami.

Napisane całkiem przyzwoicie, ale nie aż tak dobrze, żeby nie było się czego przyczepić. ;-)

Auto zdechło w połowie drogi do najbliższego miasteczka, pozostawiając coraz bardziej zdesperowaną kobietę i jej pasażera na łasce losu. I to właśnie teraz, gdy Laura potrzebowała go najbardziej.

Czego Laura potrzebowała najbardziej? Bo z fragmentu wynika, że losu. ;-)

Kilku z nich podeszło do niego by wymienić z nim jakąś uwagę lub uścisk dłoni,

Nie masz wrażenia, że zbyt wiele tu zaimków?

Było jeszcze kilka literówek, w którymś momencie zacząłeś pisać o kruku w rodzaju żeńskim.

Babska logika rządzi!

do kobiety i jej pasażera dorzucę uwagę, że skoro z tyłu siedziała malutka dziewczynka, to może chodziło o kobietę i jej pasażerkę? Odruchowo spodziewałem się jakiegoś mena i myślę sobie – “Co za ćwok, auta nie pomoże babinie odpalić….” ;-)

 

mocno zbudowany

Tak dziwnie brzmi. Może “dobrze zbudowany”?

 

Bystre oczy lecącego nad pustynią kruka z łatwością dostrzegły monstrualne cielsko drzemiącego w najlepsze wroga. Olbrzymi wąż, syty nienawiścią, żądzą i ambicją swoich mimowolnych wyznawców, wydawał się nic sobie nie robić z szybującego mu na spotkanie odwiecznego wroga.

W National Geographic mówili, że jak są dwa wroga na pięciu centymetrach kwadratowych, to nadejdzie koniec świata ;-) Powtórzenie. Potem wszędzie masz “wroga”. Powiem ci, za dużo wroga we wrogu, do wszystkich wrogów! Zupełnie jakby wrogi spadły nam na głowę… Czyżby ktoś wszystkie synonimy wymordował: niebezpiecznego przeciwnika, nieprzejednanego adwersarza,  krwiożerczego nieprzyjaciela, odwiecznego rywala, a także przebiegłego antagonistę…?

 

A poza tym sprawnie napisany szorcik, nieomalże scenka. Nieodkrywczy konflikt, ale jest konflikt. I ciekawie się zaczyna oraz kończy, więc plusik :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Hm, jakbym już gdzieś widziała ten tekst ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dzięki za feedback, faktycznie z tymi wrogami trochę przegiąłem :) .Poprawki wdrożę w mig :)

Krzysztof

Twoje nadzieje, Krzysztofie, spełniły się. Opowiadanie, choć oparte na znanych motywach, podobało mi się. Szkoda tylko, że usterki nieco utrudniały lekturę. ;)

 

ubra­ny w wy­tar­te je­an­sy… –> …ubra­ny w wy­tar­te dżinsy

 

Kilku po­de­szło do niego by wy­mie­nić jakąś uwagę… –> Literówka.

 

Po­dej­rze­wał się, że któ­ryś z człon­ków za­rzą­du wró­cił… –> Zbędny zaimek.

 

i po­mi­nie część z „do dia­bła”… –> …i po­mi­nie część z „do dia­bła”

 

-Oczy­wi­ście, może ze­chcesz jed­nak… –> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

– Tak też my­śla­łem…– Em­mer­son spoj­rzał… –> Brak spacji po wielokropku.

 

że tego jesz­cze nie po­ża­łu­ję… – Z roz­tar­gnie­niem jesz­cze raz przej­rzał do­ku­men­ty… –> Powtórzenie.

 

i za­mrzeć z za­dar­tą do góry głową. –> Masło maślane. Czy można zadrzeć coś do dołu?

 

kruk roz­po­starł smo­li­sto czar­ne skrzy­dła… –> …kruk roz­po­starł smo­li­stoczar­ne skrzy­dła

 

by na­brać się na starą sztucz­kę. –> …by na­brać się na starą sztucz­kę.

 

wiel­ki gad bły­ska­wicz­nym ru­chem uniósł swój spłasz­czo­ny łeb… –> Zbędny zaimek. Czy mógł unieść cudzy łeb?

 

i tłu­kąc w nie swoim ostrym dzio­bem. –> Jak wyżej.

 

zgnieść ciało wroga po­tęż­ny­mi splo­ta­mi swo­je­go ciel­ska… –> Jak wyżej.

 

Opróż­niw­szy swój ta­lerz, męż­czy­zna ro­zej­rzał się… –> Jak wyżej.

 

Sza­man pod­niósł opar­tą o stół laskę i cięż­ko oparł jej ko­niec… –> Brzmi to fatalnie.

 

znie­cier­pli­wio­nym ru­chem strzą­sną ją z barku. –> …znie­cier­pli­wio­nym ru­chem strzą­snął ją z barku.

 

– Pro­szę pana..? –> – Pro­szę pana?

Wielokropek ma zawsze trzy kropki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wow, Reg, super, że zajrzałaś do tego starocia i pomogłaś w oczyszczeniu go z kilku wciąż zalegających w nim bubli. To było pierwsze opowiadanie, jakie napisałem, co może tłumaczy (chociaż w żadnym wypadku nie usprawiedliwia!), te wszystkie niedociągnięcia techniczne…

Dzięki za wizytę i miłe słowa!

Pozdrawiam serdecznie!

Krzysztof

Skracam kolejkę, więc zaglądam do starszych opowiadań.

Cieszę się, Krzysztofie, że ta wizyta sprawiła Ci przyjemność. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przyjrzałabym się przecinkom w takich miejscach, jak te: 

Wynoś się[+,] zanim wezwę ochronę!

Randolph ujął go w dwa palce i podniósł do oczu[+,] by lepiej mu się przyjrzeć.

Mnie się podobało. Odwieczna walka dobra ze złem w ładnej postaci. Czytało mi się bardzo dobrze.

Fajne :)

 

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka