- Opowiadanie: Dzikowy - Ofiara

Ofiara

Opowiadanie powstało przy okazji dyskusji o uboju rytualnym zamiast komentarza publicystycznego. To było lato, jeździłem po wsiach mazurskich i z tych wojaży takie o toto się narodziło. GOREktyw wydał wersję audio. Smacznego.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Ofiara

Nic strasznego się nie stało. Inspektorzy wszystkiego wysłuchali i wyciągnęli wnioski.

Kir Bułyczow, Pupilek

 

Dziś było jakoś inaczej. Przede wszystkim obudzono nas o świcie. Zazwyczaj taki rytm dnia zapowiadał kontrolę, dlatego spodziewaliśmy się dobrego traktowania – mało bicia i dużo jedzenia. Mieliśmy tylko być grzeczni i łasić się do ludzi z teczkami i długopisami. Osobiście liczyłem na to, że ta wczesna pobudka oznacza krycie, bo chwilę po napełnieniu koryta świeżą sałatą, gotowanymi ziemniakami i jakimś mięsem parobek zimną wodą z węża obmył maty pod nami i nas samych. Po raz pierwszy od dawna byłem czysty, a chociaż drżałem trochę z zimna, po jedzeniu mogłem znów się położyć. W tym czasie parobek czyścił naszą małą obórkę. Najpierw przemył rury, którymi płynęły jedzenie i woda, potem klatki dla młodych, a nawet ściany. Kilku ofiarom dostało się przy okazji – parobek lubił kopnąć, czasem uderzyć kijem od szczotki. Przez łańcuch wokół szyi nie widziałem, co się za mną dzieje. Spiąłem się, czekając na uderzenie, ale po chwili szuranie przesunęło się w prawo. Po godzinie szorowanie się skończyło i nawet much było jakby mniej. Słyszałem tylko jaskółki wirujące pod stropem. Zapowiadał się dobry dzień.

Starałem się zasnąć. Bezskutecznie. Patrzyłem pożądliwie na Anitę, moją sąsiadkę w boksie po prawej, która bardzo mi się podobała. Marzyłem o tym, by kiedyś mieć z nią młode, szczególnie że byłaby to bardzo ciekawa mieszanka – ja biały jak śnieg, z włosami blond i ona, pięknie zbudowana mulatka z kształtnymi piersiami. Czasami o niej śniłem, także tej nocy. Wolałem te sny niż męczące mnie przynajmniej raz w tygodniu koszmary o uboju.

Po jakimś czasie zaczęło się robić dziwnie. Najpierw skrócono nam łańcuchy przy szyi, przez co mogliśmy się opierać wyłącznie na łokciach, z twarzami tuż przy korycie. Bałem się, że utopię się w tej półpłynnej masie. Dostawaliśmy ją w dowolnych ilościach, ale była tak obrzydliwa, że tylko desperaci próbowali ją jeść. Poza tym powodowała straszne bóle brzucha i biegunki, a kto normalny chciałby potem spać we własnych odchodach? Zwarty stolec można przynajmniej zepchnąć stopą z maty. Bałem się utonięcia, dlatego przewróciłem się na bok i skronią oparłem o krawędź betonowego koryta.

Przewracałem się do południa, może dłużej, lecz nie udało mi się znaleźć odpowiedniej pozycji przez pieprzony łańcuch i plastikowe kolczyki w uszach. Powiedziałem „pieprzony”? Tak sobie czasem mówię w myślach. To jedno ze słów powtarzanych przez parobka, gdy znajdzie kogoś martwego lub gdy ktoś z nas dostanie cuchnącej biegunki, zwymiotuje albo obetrze sobie skórę. Ale nie mówię tego głośno, o nie. To, że prawie nigdy mnie nie biją, jest wyłącznie moją zasługą. Zawsze jestem grzeczny i kurturarny[D1] . Właśnie dlatego wydaje mi się, że w końcu pozwolą mi pokryć Anitę, szczególnie że nie mam już konkurencji! Alan, który miał z nią dwójkę młodych, został ofiarowany dwa miesiące temu, a Franek, drugi rozpłodowiec, najpierw długo kaszlał, chudł, a po kilku dniach taczką zabrali go do utylizacji. Może to dziś? – myślałem, coraz bardziej podniecony. Rozejrzałem się, czy w pobliżu nie kręci się parobek i zagadałem.

– Bardzo cię lubię, wiesz? – zwróciłem się do dziewczyny, starając się zrobić taką minę, jaką robił Alan. Nie mówił po naszemu, a mimo to wszystkie samice go lubiły.

– Też cię lubię – odpowiedziała zaskoczona moim wyznaniem, ale po chwili odwróciła się w stronę wiaderka z sałatą. Patrzyłem urzeczony niezwykłą gracją, z jaką jadła. Patrzyłbym dłużej, ale nagle ofiary zaczęły się niepokoić. Na początku nie wiedziałem, co je tak wzburzyło, bo nie mogłem się obrócić, ale wkrótce ludzie powodujący to zaniepokojenie znaleźli się w moim polu widzenia. Wcale nie dziwiłem się zamieszaniu. Środkiem obory kroczyło aż trzech kapłanów: siwobrody druid ubrany w szarą szatę z kapturem i ze złotym sierpem przy pasie; Aztek z pomalowaną w jaskrawe kolory twarzą i bogatym pióropuszem na głowie i tęgawy thug w długiej do ziemi pomarańczowej koszuli przewiązanej żółtą chustą. Towarzyszył im tuzin inspektorów lub jakichś innych ważnych ludzi. Wszyscy byli ubrani w garnitury, a w rękach mieli teczki. Szli ostrożnie, wyraźnie zniesmaczeni zapachem i brudem. O co im chodziło? – pomyślałem. – Przecież rano nas umyli.

– Media przekłamują całą sprawę – powiedział brodaty kapłan. – Ofiary wcale nie cierpią bardziej, jeżeli składać je, gdy są przytomne. Przecież to tylko jedno cięcie, a do tego cięcie doświadczonego specjalisty.

– Duszenie – przerwał tęgawy – jest bardzo humanitarną metodą uboju. Niedotleniony mózg generuje bardzo przyjemne halucynacje. Właśnie dlatego Kali zakazuje rozlewu krwi. – Spojrzał z niechęcią na druida i Azteka. – Świadomość, że ofiary odchodzą z tego świata w pełni szczęśliwe, poza samym nakazem Kali, oczywiście, jest podstawowym powodem, dla którego bronimy obecnego stanu prawnego.

– Zgadzam się z szanownymi kolegami – żywo przytaknął mężczyzna w pióropuszu. – Wyjęcie serca odbywa się przy pomocy jednego szybkiego cięcia. Ofiara czuje co najwyżej chwilowy dyskomfort. Nie możemy zgodzić się na zakaz uboju rytualnego, bo wierzymy, że wtedy słońce nie wzejdzie. Rozumiemy państwa obawy, ale przecież chodzi o nasze prawo do praktykowania religii.

Kapłani przekonywali milczącą grupkę, podążającą wyłożonym sianem środkiem obory.

– Przygotowaliśmy państwu demonstrację. Pozwolicie, że przejdziemy na tył? Mamy tam ołtarz i niezbędne utensylia.

Po chwili grupa powędrowała do tylnego wyjścia z obory, skąd się nie wracało, to znaczy nikt z nas stamtąd nie wrócił. Tam dokonywali uboju, tak przynajmniej słyszałem. Nawet parobek mówił o tamtym miejscu „ubojnia”, a od czego mogło powstać to słowo?

Gdy zniknęli, wszystkie ofiary zaczęły nerwowym półszeptem wymieniać uwagi. Ja postąpiłem nie inaczej.

– Aż trzech? – spytałem Anitę. – Co oni dziś zamierzają? Przecież miała być kontrola.

– Złożą trzy ofiary. – Dziewczyna była przerażona. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, a pod powiekami zbierały jej się łzy.

– Trzy? Przecież jest Aztek, a on nie poprzestaje na jednej – dodałem, zanim zdążyłem ugryźć się w język. – Widziałaś tych inspektorów? – Spróbowałem zmienić temat. – Pewnie będą kontrolować kapłanów. Założę się, że ich też kontrolują. Wiesz przecież, jaką mają władzę. Pamiętasz, jak w zeszłym tygodniu inspektor krzyczał na właściciela?

Chyba ją trochę uspokoiłem. Na krótko, bo po minucie przyszedł parobek i wyciągnął z boksu naprzeciw mężczyznę, którego przywieźli kilka dni temu. Podczas wypinania łańcucha tak się rzucał, że parobek musiał go uspokoić kilkoma kopniakami w nerki. Kopał mocno, czyli jednak będzie ubój, skoro nie martwił się o rany i złamania wijącej się na macie ofiary. W końcu mężczyzna opadł z sił, a parobek, trzymając za łańcuch, pociągnął go w stronę ubojni, kalecząc o krawędzie kratek odpływowych i brudząc kałem.

– Nie martw się. Ciebie nie wezmą – szepnąłem Anicie. – Za ładna jesteś i twoje młode też są ładne.

Parobek wrócił i skierował się w naszą stronę.

– Ty tam! – krzyknął.. – Ty! – powtórzył. Nie mogłem się odwrócić, żeby upewnić się, czy mówi do mnie.

– Ja? – spytałem, za co groziło bicie.

– Tak, ty. Zawsze byłeś grzeczny, prawda? Nie będziesz się rzucał i urządzał cyrków?

– Nie będę – odpowiedziałem, mimo że wcale nie wiedziałem, czym jest cyrk.

– Grzeczny chłopczyk – pochwalił mnie, odpinając łańcuch. Wreszcie mogłem rozprostować ręce. Na czworaka poszedłem szybko za parobkiem, żeby nie naciągać łańcucha. Czemu nie walczyłem? Może po prostu byłem grzeczny, a może nadal nie wierzyłem, że będzie jakiś ubój.

Doszliśmy do ciemnego i śmierdzącego krwią pomieszczenia. Tutaj nie było boksów, tylko klatki. Dozorca wepchnął mnie do jednej z nich, która sąsiadowała z tą zajmowaną przez przeciągniętego po podłodze nieszczęśnika, i odszedł. Patrzyłem na śmiertelnie przerażonego sąsiada. Mruczał coś pod nosem w tym swoim dziwnym, niezrozumiałym języku. Może właśnie dlatego zawsze się tak rzucał – nie rozumiał poleceń parobka.

Po chwili usłyszałem znajomy głos. To Anita płakała i krzyczała. Ciarki przeszły mi po plecach. Kilka minut później pojawił się parobek, ciągnąc na łańcuchu wijącą się dziewczynę. Krzyczała strasznie, a ja nagle poczułem się strasznie zrezygnowany. Okłamałem ją i pewnie nigdy mi tego nie wybaczy. Chociaż czy miało to teraz jakieś znaczenie?

Parobek wepchnął ją do kolejnej pustej klatki i odszedł, by po chwili wrócić z siwobrodym kapłanem.

– Słuchajcie – starzec zwrócił się do nas. To było dziwne, bo zazwyczaj kapłani traktowali nas jak powietrze i nigdy nie byli zdenerwowani, a ten tutaj wyraźnie się czegoś obawiał. – Jedno z was przeżyje. Musicie tylko zapewnić posłów, że was tu dobrze traktują, że celem waszego życia jest ofiara, że nie możecie się doczekać śmierci na ołtarzu. Przeżyje to, które będzie najbardziej wiarygodne, rozumiecie? – dokończył i wyszedł, nie czekając na odpowiedź. Parobek i dwóch jego pomocników wyciągnęli nas z klatek i poprowadzili za kapłanem.

Pomieszczenie, do którego nas wprowadzono, było białe, wyłożone jakimiś płytkami, jasno oświetlone, z łańcuchami i linami zwisającymi z sufitu. Pośrodku sali stał kamienny stół pokryty różnymi napisami, cały w brunatnych zaciekach. Inspektorzy stali pod ścianą i kłócili się z Aztekiem.

– Przecież chrześcijaństwo też opiera się na ofierze i to z boga – przekonywał wymalowany kapłan.

– Ale to była ofiara dobrowolna. Samoofiarowanie – argumentował z zapałem jeden z mężczyzn w garniturze.

– Tutaj też ofiary są dobrowolne – przerwał brodaty i wskazał nas ręką. – Prawda?

Wskazany ręką Nowy zaczął krzyczeć i miotać się na krótkim łańcuchu. Brodaty kapłan doskoczył do niego i wprawnie ciął sierpem po gardle. Krzyk umilkł, a ofiara chwyciła się za gardło, starając się powstrzymać potok krwi. Parobek bez chwili zwłoki oplątał jej łańcuch wokół kostki i podciągnął ciało pod sam sufit. Wisząc głową w dół, Nowy szamotał się jeszcze, ochlapując nas wszystkich krwią, a w tym czasie kapłan mruczał coś pod nosem, wznosząc ręce, w tym jedną uzbrojoną w czerwono-złoty sierp. Inspektorzy stali jak skamieniali. Nie pisnęli ani słowa. Niektórzy z nich zasłonili się teczkami, pozostali mieli czerwone kropki z krwi na twarzach. Druid przerwał modlitwę i powtórzył pytanie.

– Prawda? – spytał, wskazując Anitę, która była zupełnie nieobecna. Obserwowała bujające się, powieszone za jedną nogę ciało, z którego nadal obficie lała się posoka. Prawda?! – powtórzył głośniej.

Wiedziałem, że mam tylko sekundę, żeby uratować dziewczynę.

– Prawda. – Wystąpiłem i zasłoniłem ją ciałem. Bardzo się bałem. Tak, że aż mocno zacisnąłem oczy. Co miałem powiedzieć, żeby ją uratować? „Jedna ofiara przeżyje”. Czyli to nie mogę być ja.

– Jestem grzeczny i wtedy mnie nie biją – zacząłem mówić drżącym głosem, ale głośno, żeby wszyscy słyszeli. – Każdego od czasu do czasu kopią, ale mnie lekko. Dostajemy dużo jedzenia, ale po nim chorujemy i mamy biegunki. Czasami, na przykład dziś, skracają nam łańcuchy tak bardzo, że krwawią nam szyje i nie możemy się oprzeć na dłoniach. Dziś nas umyli, ale rzadko to robią. I bardzo boimy się pieprzonego uboju. Boimy się śmierci i bólu, a to boli, bo przecież kopniaki też bolą i łańcuchy też bolą. Chcemy chodzić w ubraniach i nauczyć się chodzić na nogach, tak jak ludzie chodzą. I też chcemy dostać długopisy i teczki. I też robić cyrk. Skończyłem.

Faktycznie skończyłem i teraz czekałem już tylko na cios sierpem w gardło. Jeszcze sekunda czy dwie i parobek owinie mi kostkę łańcuchem i zawiesi pod sufitem obok Nowego. Ale nic się nie działo. Wszyscy ludzie milczeli, niektórzy otworzyli usta ze zdziwienia, a najszerzej kapłani. Śmiesznie przez to wyglądali.

– Wstrzymać dalszy ubój! – krzyknął jeden z inspektorów. – Trzeba powołać komisję i zbadać dobrostan w hodowlach oraz wprowadzić środki minimalizujące cierpienie ofiar.

Jego słowa były tak stanowcze, że sądziłem, że nikt się nie sprzeciwi. Myliłem się. Niektórzy inni inspektorzy zaczęli protestować, przekrzykując się nawzajem. A najgłośniej wrzeszczeli kapłani, którzy wykrzykiwali jakieś klątwy, jakieś pekabe, jakieś eksporty i zatrudnienie. Nic z tego nie rozumiałem, ale musiały to być potężne zaklęcia, skoro ten pierwszy inspektor po chwili opuścił głowę i zamyślił się głęboko, cały czas przekonywany i zaklinany przez ten chaotyczny tłum ludzi. W końcu uciszył ich gestem.

– Dobrze. Na razie wstrzymujemy prace nad nowelizacją, a dzisiejszej wizyty nie było. Macie zlikwidować hodowlę, żeby taka sytuacja jak przed chwilą się nie powtórzyła. Chodźmy na wódkę.

Na te słowa kapłani pokłonili się głęboko. Aztek gestem nakazał przyprowadzić mnie i przywiązać do kamiennego stołu. Inspektorzy wyszli.

***

Przez chwilę widziałem swoje bijące i wypluwające krew serce, ale nie interesowało mnie ono. Patrzyłem w prawo na coraz bardziej siną twarz Anity, duszonej chustką kapłana w pomarańczowym. A jednak ją okłamałem.

 

Mrągowo, lipiec 2013

 

Koniec

Komentarze

Hej, mimo tego, że technicznie tekst jest bardzo dobrze napisany, nie mogę powiedzieć, żebym czytał go z przyjemnością. I chyba o to chodziło ;)

Męczyłem się, pewnie trochę dodatkowo z powodu moich poglądów, ale w dużej mierze dlatego, że bohater został fajnie wykreowany. Jest autentyczny, co nie zawsze wychodzi przy wszelkiego rodzaju animizacjach i uczłowieczeniach, i budzi sympatię.

Przy tak dobrze wystartowanym opowiadaniu poczułem się rozczarowany rozwojem akcji. Wszystko jest ok, idzie zrozumiale – sensem są przeżycia bohatera i to co się rozgrywa między obecnymi ludźmi – ale dosyć przewidywalnie i moim zdaniem koniec końców, niewiele wnosząc do dyskursu o uboju rytualnym. Czyli fabularnie poprawne, a szkoda, że nie pokusiłeś się o coś bardziej szalonego, żeby w pełni wykorzystać potencjał postaci i tematu.

Tak czy siak – pozazdrościć umiejętności i na pewno zajrzę do następnego.

To głos Twój, czy lektora z GOREKtywa? Bo sam głos jest taki właśnie mało lektorski – wysoki. Ale dykcja i interpretacja niezłe. Całość ocenię jak odsłucham i przeczytam do końca.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Wracam się wytłumaczyć z komentarza. Chciałbym, żeby nie było wątpliwości – naprawdę dobra rzecz. Po prostu, kiedy dokładałeś na talerz, rósł mi apetyt.

 

Wszystkim, którzy kochają świnie polecam skecz, na który wpadłem dzisiaj chwilę po lekturze!

Świnia (stary dobry, nie żadne moralne niepokoje czy inne mru mry)

Początek trochę mnie zmylił, bo myślałem, że tekst będzie raczej wesoły. Ale to przecież miał być horror. No i faktycznie, potem było już inaczej. Smutno. 

Hej, dzięki za komentarze.

@Klapaucjusz: chciałem sprawdzić, czy Fundacja Viva! to podlinkuje. I podlinkowała, czyli tekst był trafiony. Przewidywalny, bo niby jaki miał być? Kapłani dogadują się z posłami. Wyniki takich dyskusji są raczej przewidywalne. Klimat wyszedł, ponieważ pisałem na lapku na poddaszu obory i chlewiku (robiąc sobie przerwy na drapanie maciory za uchem). 

@brajt: czyta Błażej Grygiel – dziennikarz radiowy. Nie tylko robi to fachowo, ale też moduluje głos, aby go dostosować do swojej interpretacji postaci. Nigdy się nie wtrącam w audio i grafikę – to założenie GOREktywu. Swoją drogą zapraszam do słania tekstów do zgorektywizowania.

"Białka były czerwone, a źrenice większe niż całe oczodoły"

Napisałeś naprawdę niezłe opowiadanie i bardzo mi się ono podoba, ale nie mogę powiedzieć, że umiliło mi wieczór. Nie umiliłoby mi zresztą żadnej pory dnia.

 

„Po godzinie szorowanie się skończyło i nawet much było jakby mniej. Słychać było tylko jaskółki wirujące pod stropem”. – Powtórzenie.

Może w drugim zdaniu: Słyszałem tylko jaskółki wirujące pod stropem.

 

„To będzie Zapowiadał się dobry dzień”. – Czy to zdanie miało tak wyglądać?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki. Poprawione.

"Białka były czerwone, a źrenice większe niż całe oczodoły"

Nowa Fantastyka