- Opowiadanie: gnoom - Tehenku

Tehenku

Ufff... W ostatniej chwili.

Ogromne podziękowania dla cudownie wspaniałomyślnych i wspaniałomyślnie cudownych Tenszy, Finkli i Iluzji bez których to opowiadanie byłoby naprawdę złe. Mam nadzieję, że się spodoba.

Jeszcze raz – dzięki dziewczyny.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Tehenku

 

Rok 2269, 37 lat po upadku Ziemi I

 

– Poproszę „Codzienną” – powiedział Jack, uśmiechając się uprzejmie do zielonoskórego sprzedawcy. Ten odwzajemnił uśmiech, chwaląc się przy tym pokaźnymi, białym kłami wystającymi z ogromnej żuchwy.

– To będzie dwa pięćdziesiąt – zagrzmiał entuzjastycznie.

Mężczyzna przyłożył kartę do terminalu, po czym, nie czekając na paragon, ukłonił się i obrócił na pięcie. Przeszedłszy kilka kroków sprawdził przesłany na jego aPoda plik. Szczęśliwie zawierał wszystkie trzydzieści stron. Odkąd trafił na uszkodzony egzemplarz wolał się zawsze upewnić.

Rzucił ostatnie spojrzenie sklepikarzowi. Doprawdy, wiele rzeczy uległo zmianie od kiedy na Ziemi II pojawili się orkowie. Prawdopodobnie żaden człowiek – nawet w swych najśmielszych snach – nie podejrzewał, że wielkie, baryłowate i pozornie nie grzeszące zbyt wielkim rozumem istoty okażą się motorem największej rewolucji technologicznej od czasu wynalezienia Internetu.

Pierwsza strona e-gazety jak zwykle została opatrzona krzykliwym i intrygującym nagłówkiem:

 

Nowe obietnice Rządu Światowego: Więcej połączeń teleportacyjnych w stolicach

 

Teleportacja – najskuteczniejszy i obecnie jedyny legalny sposób na podróże długodystansowe. Cholerni dranie z Zielonego Pokoju mieli rację. Zgodnie z ich zapowiedziami, nadmierna emisja gazów cieplarnianych w końcu zebrała swoje żniwo. Skażenie środowiska siarkowodorem na skutek zatrzymania się prądów morskich i śmierć ponad piętnastu miliardów ludzi dała ocalałej reszcie do myślenia. Po ucieczce z rodzimej planety i zawiązaniu Parlamentu Światowego, Zieloni w końcu dochrapali się większości w rządzie, co doprowadziło do ogromnych zmian.

Platforma teleportacyjna nr 1 do centrum Nowego Manhattanu zostanie aktywowana za pięć minut. Wszystkich pasażerów prosimy o zajęcie miejsc, zakomunikował kobiecy głos przez peronowe głośniki. Jack wcisnął się w tłum i zajął miejsce pomiędzy włochatym, czarnobrodym orkiem a tłustą, rudą paniusią po czterdziestce, która za wszelką cenę starała się ukryć oznaki nadchodzącej starości. Do całego grona dołączył jeszcze mały, spocony człowieczek z zajęczą wargą, po czym bramki bezpieczeństwa zatrzasnęły się z delikatnym, metalicznym kliknięciem.

Komora teleportacyjna jest pełna, oznajmiła pani bezbarwnym, informacyjnym głosem. Liczba podróżujących – tysiąc pięćdziesięcu trzech. Rozpoczynamy proces.

Charakterystyczne buczenie maszyny oznaczało dla Jacka początek kolejnego dnia pracy . W gruncie rzeczy bardzo lubił ten dźwięk.

Proszę aktywować okulary ochronne. Przypominamy o zażyciu tabletek wzmacniających, zaraz po zakończeniu podróży. Dziękujemy za skorzystanie z naszych linii.

Jack sięgnął za ucho i nacisnął znajdujący się tam nieduży przycisk. Moment później komora zaczęła rozjaśniać się błękitnym światłem.

Pięć…Cztery…Trzy…Dwa…Jeden…

Chwila ciszy. Oślepiająca biel rozciągnęła się, aż po horyzont. Na kilka sekund świat przestał istnieć.

Tradycyjny odruch wymiotny i ucisk w sercu targnęły ciałem Jacka. To, że promienie T szkodziły zdrowiu wykryto dopiero kilkanaście lat po wprowadzeniu pierwszych transporterów dalekosiężnych. Takie w każdym razie było oficjalne stanowisko Rządu i Instytutu Badań Technologii Teleportacyjnej. Jack, podobnie jak cały jego departament, znał prawdę. Gdyby nie kilka ofiar śmiertelnych i związana z nimi medialna nagonka, tabletki wzmacniające najpewniej na zawsze pozostałyby towarem dostępnym jedynie dla najważniejszych pracowników instytucji państwowych, ewentualnie ich rodzin, pozostałych zaś dalej karmiono by propagandową papką „efektów ubocznych”. Rozgłaszanie tego nie należało oczywiście do najlepszych pomysłów, wolał więc siedzieć cicho. W obecnej sytuacji ostatnią rzeczą, której ludzkość potrzebowała był spadek poparcia społecznego dla władzy lub, co gorsza, protesty i wewnętrzny konflikt.

Jack połknął pigułkę i wszedł na ruchome schody prowadzące do centrum. Kiedy już znalazł się na Nowym Times Square, przywołał najbliższą „taksówkę”. Tak przynajmniej nazywano te małe, elektryczne substytuty dawnych pojazdów. Mimo to cieszył go luksus poruszania się nimi w obrębie wyspy. Musiał też przyznać, że czarny kolor karoserii całkiem nieźle komponował się z zamocowaną u góry baterią słoneczną.

– Nowe Park Avenue, Instytut Badań Technologii Teleportacyjnej – zakomunikował kierowcy, wysokiemu Azjacie w standardowym, niebieskim uniformie. Rozsiadł się wygodnie na fotelu pasażera, a następnie wyjrzał przez szybę.

Jak zawsze uderzyła go nuda współczesnej architektury. Wszystkie energooszczędne domy wyglądały dokładnie tak samo: proste, białe bryły z surowców wtórnych, najczęściej jedno– lub dwupiętrowe, pozbawione balkonów czy jakichkolwiek ozdób. Czasami Jack odnosił wrażenie, iż ekologiczny dyktat zakrawał na lekką paranoję.

– Jesteśmy na miejscu. To będzie siedem dolarów – obwieścił po chwili taksówkarz.

Zapłaciwszy uprzednio należną kwotę, pasażer wysiadł i skierował kroki do budynku instytutu. Oprócz wielkości, kolos wyróżniał się również czerwonymi, neonowymi literami IBTT, umieszczonym nad drzwiami wejściowymi.

– Panie Sheffield. – Stojący przy wejściu ochroniarz przywitał Jacka lekkim skinieniem głowy.

– John. – Mężczyzna odwzajemnił gest i przekroczył próg. Wszedł do hallu i skręcił w prawo, kierując się do wind.

Wkroczył do jednej z wolnych i nacisnął odpowiedni przycisk. Wnętrze pachniało miętą – najwyraźniej pani Doubtpuff udało się zainstalować nowe odświeżacze powietrza. Przyjemna odmiana po ostatnich problemach z wentylacją.

Subtelny dźwięk dzwonka obwieścił dotarcie na miejsce. Drzwi otworzyły się.

Piąte piętro. Departament Komunikacji i Relacji Społecznych z Orkami.

 

<>

 

– Sytuacja jest poważna, Jack. – Scott Armstrong, szef departamentu nie należał do ludzi skorych do żartów. Za każdym razem, kiedy się denerwował jego lewa brew unosiła się odrobinę. Miało to miejsce również w tym przypadku.

– Co się stało? – zapytał Sheffield, starając się za wszelką cenę nie zwracać uwagi na nerwowy tik przełożonego.

– Sprawa jest delikatna. Musimy utrzymać od niej z dala sępy z „Codziennej” i reszty tej zgrai tak długo, jak będzie to możliwe. – Armstrong westchnął, otarł spocone czoło chusteczką i kontynuował. – Ktoś zamordował Świętą Trzodę Króla Ungluka Mądrego.

– Szlag! – Jack zasłonił twarz w geście niezadowolenia. To będzie  kilka ciężkich dni.

 

<>

 

– Tato, skąd się wzięli orkowie? – zapytał pewnego dnia jego pierworodny, Johnny. Jak wielu pięciolatków cechowała go wielka ciekawość świata.

– Przylecieli na tę planetę wiele lat temu, jeszcze zanim się urodziłeś, szkrabie – odparł Jack, przeglądając papiery związane z ostatnim dochodzeniem. – Mieli wielkie statki, znacznie większe od naszych. Planeta, na której wcześniej mieszkali, stała się zbyt zanieczyszczona, tak samo jak nasza Ziemia. Dlatego musieli znaleźć nową. Wraz z sobą przywieźli Wielki Generator. To takie duże urządzenie, dzięki któremu działają teleporty. Gdyby nie ich technologia, nie moglibyśmy teraz swobodnie podróżować.

– Ahaaaa… – Johnny pokiwał głową, jakby już wszystko zrozumiał. Nagle na jego twarzy pojawiła się zmarszczka zatroskania, dość nietypowa dla chłopca w tym wieku. – Pani McKinnley powiedziała w przedszkolu, że orkowie są źli. Mówiła, że wycinają lasy. Do tego hodują zwierzęta, a potem je zabijają i jedzą.

– Tak powiedziała? – W głosie Sheffielda pojawiła się ostrzejsza nuta. Szybko jednak złagodniał, zauważając niepokój swojego dziecka. Odłożył akta i obrócił się twarzą do malca.

– Niestety, synku, orkowie w przeciwieństwie do nas są mięsożerni. My, ludzie, też kiedyś jedliśmy mięso. Oni różnią się od nas tym, że nie mogą trawić roślin. Zaszkodziłyby im.

Co się zaś tyczy drzew, orkowie mają swoją własną religię, tak samo jak niektórzy ludzie. Zgodnie z jej zasadami raz na rok muszą złożyć swojemu bogu ofiarę. W tym celu budują wielkie drewniane stosy, na których poświęcają zwierzęta, aby go uczcić. Ich święta są dla nich tak samo ważne, jak dla nas Gwiazdka albo Święto Dziękczynienia. Po prostu obchodzą je w inny sposób.

– Ale dlaczego krzywdzą zwierzątka i drzewa? Czy zamiast krów nie mogliby dać bogu czegoś innego? – zapytał Johnny z nadzieją.

Jack westchnął.

– Niestety, mały, orkowie nie rozumieją, że to, co robią szkodzi planecie, na której żyją. Dlatego pomiędzy obiema rasami tak często dochodzi do kłótni. Staramy się ich przekonać, żeby porzucili swoje tradycje w imię większego dobra. Obawiam się jednak, że nie będzie to proste.

Johnny spuścił głowę i przez krótką chwilę nic nie mówił. Na jego dziecięcej buzi odmalował się wyraz głębokiego zamyślenia.

– Czy to znaczy, że orkowie nie są źli?

Jack zmierzwił małemu fryzurę.

– Nie. Nie są.

 

<>

 

Sheffield, jako ateista, zawsze uważał, że religia przynosiła więcej szkody, niż pożytku. Sprawa, której podjął się tego czerwcowego popołudnia, była tego najlepszym przykładem.

– Panie Sheffield, chciałem tylko powiedzieć, że to zaszczyt zostać pańskim partnerem – powiedział idący obok wysoki blondyn w białej koszuli, poprawiając swoje hipsterskie okulary.

Jack przewrócił oczami, upewniwszy się wcześniej, że tamten nie widzi. McConelly był najstarszym pracownikiem departamentu i tydzień wcześniej udał się na w pełni zasłużoną emeryturę, pozostawiając Sheffielda bez partnera. Na jego nieszczęście, Armstrong wpadł na genialny pomysł, aby zastąpić weterana jednym ze świeżaków oraz, że misja tego pokroju będzie dla młodego idealnym chrztem bojowym.

– Czytałem twoje papiery, Novak – odpowiedział, nie siląc się nawet na entuzjazm. – Podobno, jeśli chodzi o nowych, należysz do najlepszych. Wiedz jednak, że to nie przelewki. Jeśli okaże się, że za to gówno odpowiedzialny jest człowiek, będziemy w dupie.

Odrobinę lizusowski uśmiech zniknął z twarzy młodziaka.

– Jesteś za młody, żeby pamiętać, ale z zielonymi gryziemy się, odkąd tu przylecieli. Mimo wszystko coś takiego…

Zeszli po białych schodach prowadzących do głównej platformy teleportacyjnej departamentu. Standardowa procedura, standardowy błysk.

Kiedy pojawili się po drugiej stronie, ich oczom ukazał się wielki, brukowany rynek Ashtagrock, stolicy orków. Niemal natychmiast podszedł do nich dwumetrowy, zielonoskóry osiłek, wyglądający na typowego strażnika miejskiego. W jego wielkich łapach spoczywał laserowy karabin.

– Stać! – zagrzmiał ostrzegawczo. – Kto idzie?

– Jack Sheffield, śledczy Departamentu Komunikacji i Relacji Społecznych z Orkami, pododdziału Instytutu Badań Technologii Teleportacyjnej Nowego Manhattanu. To mój partner – Jaroslav Novak.

Podali strażnikowi legitymacje. Ten łypnął na nich groźnie i przyjrzał się podejrzliwie dokumentom, co  rusz podnosząc wzrok, jakby upewniał się czy twarze na zdjęciach faktycznie należą do stojących przed nim detektywów i w międzyczasie nie zmieniły struktury. W końcu zwrócił papiery, mruknąwszy z aprobatą.

– Wy iść ze mną – Oznajmił z ciężkim akcentem. – Król czeka.

Pałac orkowego monarchy przedstawiał się naprawdę imponująco. Jednopiętrowa, marmurowa budowla, z bogatymi zdobieniami na fasadzie, otoczona okrągłym ogrodem pełnym kwiatów we wszystkich kolorach tęczy. Żwirowana alejką prowadziła do ogromnego wejścia, którego strzegły posągi dwóch starożytnych, orkowych wojowników. Jack był pełen podziwu dla artystycznego kunsztu architekta, rzeźbiarzy i wszystkich pozostałych twórców, którzy przyczynili się do powstania tej budowli.

Tuż za progiem posiadłości czekał już pałacowy kamerdyner. W jego czarnym smokingu spokojnie zmieściłoby się dwóch dorosłych ludzi.

– Witamy szanownych delegatów. Jego Wysokość przyjmie panów w prywatnych komnatach – oświadczył dwornie i uroczyście, płynnym, niemal pozbawionym obcych naleciałości angielskim. Żołnierz zasalutował na pożegnanie i odszedł, pozostawiając przybyłych pod opieką lokaja. Ten zaś obrócił się na pięcie i zaczął prowadzić gości przez długi labirynt korytarzy wyłożonych krwistoczerwonymi dywanami. Ogromna ilość mijanych po drodze rzeźb, obrazów, ozdób i trofeów, przypominała Jackowi eksponaty w Muzeum Historii Naturalnej, które w wieku czterech lat, jeszcze przed upadkiem Ziemi I, odwiedził wraz z ojcem.

W końcu jedne z pozłacanych dębowych drzwi na piętrze okazały się tymi właściwymi.

– Jego Wysokość, Miłościwie Nam Panujący Ungluk I Mądry, rodu Razaroc, król Orków, władca Ashtagrock, Morock, Woch'shoth…

– Dziękuję, Darmuk, panowie na pewno o mnie słyszeli. Możesz odejść – uciął odziany w fioletową szatę zielonoskóry olbrzym głosem łagodnym, acz stanowczym. Służący ukłonił się i, wpuściwszy agentów do środka, odszedł, zamykając za sobą drzwi.

– Cześć, Jack, – odezwał się ponownie Ungluk, kiedy kroki kamerdynera ucichły.

– Wasza Wysokość. – Sheffield ukłonił się z gracją. Novak okazał się na tyle rozgarnięty, aby postąpić tak samo.

– Kawał czasu, nieprawdaż? – Uśmiech zagościł na okrągłej, pooranej bliznami twarzy władcy. – Co u Mary i dzieciaków?

– Dziękuję za troskę, królu. Wszyscy zdrowi.

– Cieszę się. – Ungluk Mądry jakby dopiero w tym momencie zarejestrował obecność jeszcze jednej osoby w pomieszczeniu. – Jack, McConelly trochę odmłodniał.

– To mój nowy partner, Wasza Wysokość. – Chłopak, zachęcony dyskretnym gestem, ukłonił się ponownie. – Jaroslav Novak, jeden z rekrutów. To jego pierwsze zadanie.

– Armstrong oszalał. – Orkowy król pokręcił głową. – Wysyłać świeżaka na taką misję… Ale do rzeczy. Jack – jest źle. Tuż przed tobą zjawił się tu dowódca mojej gwardii, Freyr Erir. Podejrzana została przetransportowana do celi.

– Podejrzana? – Nie otrzymali informacji o tym, iż ktoś został już zatrzymany. – Czy to człowiek?

– I to nie byle kto. Niejaka Emanuelle Saineour. Jak mniemam znasz to nazwisko?

– Przepraszam, Wasza Wysokość – Ku zaskoczeniu pozostałych wtrącił się Jaroslav. – Ta Emanuelle Saineour, przywódczyni Szkarłatnych Lilli?

– Nie kto inny, panie Novak.

Jack zmełł w ustach przekleństwo. Jej ugrupowanie z dnia na dzień zyskiwało coraz większe poparcie społeczne. Żądania względem rządu zielonoskórych, powoływanie się na Traktat Współpracy Międzyrasowej podpisany w 2247, ekoterroryzm, ataki na orkowych robotników – tego typu akcje i stojący za nimi radykałowie zawsze zyskiwały na popularności w niepewnych czasach. Jednakowoż zabicie Świętej Trzody wydawało się zbyt ekstremalne nawet dla Lilii i, co ważniejsze, kompletnie nie w ich stylu.

– Wielki Bóg Słońca, Rarak, widzi i ocenia nasze czyny – rzekł uroczyście Ungluk. Zaraz jednak oblicze monarchy spochmurniało, a wcześniejsza pompatyczność ustąpiła miejsca śmiertelnej powadze. – Jack, dobrze wiesz, że nie należę do fanatyków. Niemniej, jestem tylko jedną osobą. Wczoraj rozmawiałem z arcykapłanką. Domagała się, aby winowajczynię spalono na stosie w trybie natychmiastowym i bynajmniej nie jest w swoich żądaniach osamotniona. Musisz zrozumieć moje położenie – nie chcę wybierać pomiędzy otwartym konfliktem z ludzkością a buntem poddanych. Nie wiem też jak długo zdołam utrzymać ich w ryzach. Ba! Nie mam pewności czy faktycznie chcę to robić.

– Spokojnie, Wasza Wysokość – odpowiedział Jack. – Odnajdziemy tych, którzy ośmielili się zbezcześcić największy skarb Ashtagrock. Sprawiedliwość zostanie wymierzona.

– Obiecujesz? – W głosie Ungluka słychać było zarówno zaufanie, jak i wyzwanie. Jack znał ten ton bardzo dobrze. Obietnica złożona królowi w społeczności orków stanowiła jedną z największych świętości.

– Obiecuję, królu. Czy moglibyśmy teraz obejrzeć zwłoki?

– Ciała Świętej Trzody zostały przeniesione do głównej siedziby Świątyni Raraka – Domu Słońca – odparł Ungluk. – Do wieczora kisha jest otwarta dla wiernych. Zorganizuję spotkanie z arcykapłanką na dwudziestą pierwszą. Ona zaprowadzi was do miejsca, gdzie przetrzymywane są ciała.

Jack skinął ze zrozumieniem.

– Wszelkie dostępne nam dane na temat sprawy, jak również ewentualne informacje o zmianach dostaniecie w międzyczasie na swoje aPody. To wszystko – możecie odejść. – Ungluk wykonał władczy ruch ręką, odwracając się z powrotem do leżącego na biurku laptopa dotykowego.

Śledczy ukłonili się po raz kolejny i opuścili pomieszczenie. Kamerdyner już czekał za drzwiami, co wydało się Jackowi odrobinę niepokojące.

– Co teraz, panie Sheffield?

– Strzelam, że mamy chwilę przerwy – odpowiedział, wodząc spojrzeniem za młodym. Tamten przyglądał się ubraniu ich przewodnika, marszcząc brwi z zamyśleniem.

– Co jest?

– Nie nic, panie…

– Aha, jeszcze jedno. Daj sobie spokój z tym panem. Mów mi Jack.

– W porządku, panie…

– Jack.

– W porządku, Jack. – Novak skwapliwie kiwnął głową. Sheffield klepnął go przyjacielsko po ramieniu.

 

<>

 

Dom Słońca przypominał odrobinę chrześcijańskie kościoły, które Jack odwiedzał z rodzicami w trakcie wycieczki po Europie. Wielki, złoty sześcian z gigantycznymi oknami po bokach i umieszczoną na kamiennym łuku nad wejściem rzeźbą samego Raraka – czerwonoskórego olbrzyma z kulą słoneczną zamiast głowy. Niezaprzeczalnie architektura zielonoskórych robiła wrażenie.

Po standardowym wylegitymowaniu, Sheffield i Novak zostali wpuszczeni do środka.

Wewnątrz, tuż przy ołtarzu, klęczała orczyca ubrana w pomarańczową szatę z kapturem. Strażnik świątynny prowadzący agentów IBTT podszedł do niej i szepnął coś szybko. Kapłanka wstała i ukłoniła się kurtuazyjnie. Mężczyźni pośpiesznie odwzajemnili powitanie .

– Witajcie w Domu Słońca, ludzcy posłańcy. – Jej angielszczyzna była co najmniej równie dobra, co kamerdynera. – Jestem Ashtara Hung'thur, arcykapłanka Wielkiego Boga Słońca Raraka, przewodnicząca rady Świątyni i piastunka tego świętego miejsca. Wiem co sprowadza was w nasze progi.

– W imieniu Instytutu i Parlamentu Światowego chcielibyśmy złożyć najserdeczniejsze wyrazy współczucia. – Jack skłonił się ponownie. – Zapewniamy również, iż podejmiemy wszelkie możliwe akcje w celu odnalezienia i ukarania sprawcy.

Ashtara wyglądała na poruszoną. Po jej pełnym, okrągłym policzku pociekła łza.

– Dziękuję panom. Wiele to dla nas znaczy. Proszę za mną – powiedziała, kierując się w stronę drzwi prowadzących na zaplecze świątyni. Sheffield, Novak i strażnik bez zbędnej zwłoki podążyli za nią.

– Szczątki Świętej Trzody zostały złożone w katakumbach znajdujących się pod kaplicą. Tam też pozostaną do czasu spalenia.

– Czy na pewno nie istnieje możliwość przeniesienia ciał Trzody do laboratorium Instytutu? – Jack doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jaką odpowiedź otrzyma. Mimo to zaryzykował, licząc, że nie urazi tym Arcykapłanki.

– Z całym szacunkiem, panie Sheffield – odparła odrobinę protekcjonalnie Ashtara – ale mówi pan o Tehenku, naszych najświętszych zwierzętach. Jak pan zapewne wie, od swoich narodzin są one hodowane na najbardziej nasłonecznionych łąkach Woch'shothu, gdzie moc Wielkiego Boga Słońca jest najsilniejsza. Kapłani i wybrani przez nich pasterze opiekują się nimi i dbają o Trzodę lepiej, niż niejeden rodzic o własne dzieci. Ma pan dzieci, panie Sheffield?

– Trójkę.

– Zatem zna pan ten charakterystyczny rodzaj miłości, którym obdarza się tylko swoje pociechy. Takie same uczucia łączą nas i Tehenku. Jesteśmy ich opiekunami i dbamy o to, by były jak najszczęśliwsze i jak najlepiej przygotowane do roli, która została im przeznaczona. Są cudem natury, wybranych przez samego Raraka do oddawania mu swych dusz po spłonięciu na świętych ołtarzach. Nie dziwi więc chyba, że pierwszym nakazem Wielkiego Boga Słońca było, ażeby nikt ani nic poza jego oddanymi sługami nie mogło dotknąć Świętej Trzody. Wierzę w dobre intencje Instytutu, jednak przekazanie ukochanych stworzeń Pierwszego Orka w wasze ręce byłoby profanacją.

– Wystarczało powiedzieć „nie” – mruknął ledwo słyszalnie Sheffield, wywołując tym lekki uśmiech idącego niemal ramię w ramię z nim Novaka. Mroczne i kiepsko oświetlone korytarze, które pokonywali, stawały się coraz ciaśniejsze. Nie miał zielonego pojęcia, w jaki sposób postawni strażnicy świątynni byli w stanie swobodnie poruszać się po podziemiach Domu Słońca.

– Jesteśmy na miejscu – oświadczyła w pewnym momencie Hung'thur, stając przed czymś wyglądającym z pozoru jak ślepy zaułek. Sięgnęła międz swojej szaty i wydobyła z niej mały, złoty przedmiot, przypominający kształtem kartę kredytową. Wyuczonym, niemal instynktownym ruchem wsadziła ją w prawie niezauważalną szczelinę pomiędzy dwoma kamiennymi blokami. Cienka kreska, w którą została włożona, zaświeciła błękitem, ten zaś zaczął rozchodzić się po całej ścianie, układając się w znaki runiczne. Kamienna przeszkoda drgnęła, po czym zaczęła się rozsuwać, odkrywając przed wchodzącymi wejście do katakumb.

Wnętrze zostało oświetlone fioletowymi lampami, zasilanymi bliżej nieokreśloną substancją. Okrągłą, kamienna płyta podłogi ozdobiono licznymi płaskorzeźbami, prezentującymi wszelakiej maści sceny batalistyczne, objawienia i proroctwa z udziałem Raraka i jego kapłanów.

Mary, gdybyś ty to widziała. Żona Jacka, jako zamiłowana orkolożka , prawdopodobnie dałaby uciąć sobie jedną z kończyn w zamian za możliwość obejrzenia niemal całej Świętej Księgi Wielkiego Boga Słońca wygrawerowanej na podłodze tego podziemnego grobowca. Szkoda, że jej tu nie ma. Byłaby wniebowzięta.

Tuż przy wejściu ułożono ścieżkę z marmurowych płytek, prowadząca na sam środek sali, gdzie znajdował się złoty sarkofag ozdobiony słoneczną tarczą.

Ashtara poprowadziła agentów do trumny i odsunęła wieko. Zwłoki były zawinięte w srebrny całun, którego szlachetny kolor pociemniał od przesiąkającej przezeń krwi. Jack ledwie pohamował odruch wymiotny, kiedy uderzyła go fala gnilnego odoru dobywającego się ze środka. Arcykapłanka skinęła dłonią na towarzyszącego im strażnika, który pewnie, choć delikatnie chwycił końce materiału, po czym z nabożną czcią począł wydobywać ciała.

– Jako jedyna obecna tu osoba uprawniona do dotykania zwłok Świętej Trzody, wezmę udział w sekcji. Jak mniemam nie stanowi to żadnego problemu? – zapytała badawczo.

– W żadnym razie, zostaliśmy o tym wcześniej poinformowani – zapewnił Jack.

Strażnik odchylił brzegi płachty, ukazując jej zawartość.

Jack po raz pierwszy w życiu widział Tehenku. Wielkością i budową przypominały mniej więcej roczne cielaki. Za wyjątkiem dwóch rzeczy – miały szafirową skórę i żółte oczy z pionowymi źrenicami jak u kóz. One zaś, podobnie jak pyski zwierząt, zastygły w wyrazie niezrozumiałego cierpienia. Ktokolwiek dokonał tej zbrodni, miał efektowny, wręcz ostentacyjny styl.

Treść żołądka wyraźnie podeszła Novakowi do gardła, jednak dzielnie ją przełknął. Jack wolał nie wyobrażać sobie, jak wielką profanacją świętych zwierząt byłoby narzyganie na ich zwłoki.

– Panie Novak, proszę zaprotokołować – zwrócił się oficjalnym tonem do młodszego agenta, aby następnie rozpocząć standardową formułkę.

– Sekcja zwłok Świętej Trzody, akt pierwszy, przeprowadzana w ramach śledztwa dotyczącego morderstwa wyżej wymienionej. Agenci prowadzący: Jack Sheffield z wydziału śledczego Departamentu Komunikacji i Relacji Społecznych z Orkami i jego partner, Jaroslav Novak – urwał i spojrzał na swojego towarzysza. – W porządku, młody, wykaż się.

Jaroslav skinął z wdzięcznością, zupełnie jakby czekał na możliwość popisania się swoimi umiejętnościami.

– Ofiary to Tehenku, pięć dojrzałych płciowo sztuk. Ile lat miały zwierzęta?

– Ponad osiem – odparła Ashtara. – Za miesiąc, w ich dziewiąte urodziny, wzięłyby udział w rytuale.

– Zwierzęta zostały pocięte na kawałki przy pomocy długiego, ostrego narzędzia – kontynuował Novak. – Prawdopodobnie miecza lub topora. Rany nie zostały przypalone, nie mamy więc do czynienia z bronią energetyczną. Ten, który to zrobił, posługiwał się staromodnym, antycznym ostrzem.

– Co pan sugeruje, panie Novak? – zapytała podejrzliwie Ashtara.

– To, że starożytnych mieczy, a tym bardziej toporów, nikt już praktycznie nie używa. Zabójcy zależało na urządzeniu przedstawienia, krwawej manifestacji swojego czynu. Najpewniej stara się nam coś przekazać.

– Co jeszcze? – delikatnie ponaglił go Jack.

– Sądząc po kształcie ran, śmierć ustąpiła wskutek dekapitacji. Dopiero później napastnik zaczął ćwiartować ich ciała. Zupełnie jakby nie chciał, ażeby zwierzęta musiały cierpieć więcej, niż jest to absolutnie konieczne… – Novak urwał nagle i zapatrzył się na jedną z odciętych kończyn. – Mogę poprosić wykrywacz metalu? – zwrócił się do Sheffielda, nie odrywając wzroku od punktu, który przykuł jego uwagę.

– Zauważył pan coś? – Arcykapłanka wyglądała na coraz bardziej niespokojną. Wyraźnie nie podobało jej się to, co działo się w podziemnym grobowcu. Jack podejrzewał, że gdyby nie wstawiennictwo króla, nie zgodziłaby się nawet wpuścić ich do katakumb, nie mówiąc już o pozwalaniu na tak haniebny proceder jak zbieranie dowodów. Z dotykaniem czy bez.

Novak wnikliwie przebadał obserwowany wcześniej obszar. Czujnik nie wydał jednak żadnego dźwięku. Mimo to w spojrzeniu Jaroslava pozostał niebezpieczny błysk. Z niewyjaśnionych powodów Jacka naszło nagle wyjątkowo złe przeczucie.

– Na nodze jednego znalazłem dziwne zmiany skórne. Niestety, Wasza Świątobliwość – odpowiedział młodzieniec. – Nie jesteśmy w stanie ustalić nic więcej bez sekcji.

– Nie mogę pozwolić na to, aby Święta Trzoda opuściła to miejsce, aż do pogrzebu. Obawiam się, że nie jestem w stanie panom bardziej pomóc. – Wcześniejsza dobroduszność arcykapłanki zgasła niczym zdmuchnięta świeca. Nagle stała się chłodna i oschła, jakby sama rozmowa z nimi była niepotrzebnym wysiłkiem.

– W takim razie chyba skończyliśmy – powiedział starszy z agentów, podnosząc się z miejsca i wpatrując w podopiecznego. Novak kiwnął głową na potwierdzenie.

– Dziękujemy za współpracę i okazaną gościnność – dorzucił kurtuazyjnie Jack, głęboko się kłaniając. Ashtara odwzajemniła gest.

– Mam nadzieję zobaczyć panów w naszej kishy ponownie. Oby w lepszych czasach i szczęśliwszych okolicznościach. – Kapłanka wyraźnie się rozluźniła, widząc, iż cały proceder zmierzał ku końcowi. – Mardok odprowadzi was do wyjścia. Niechaj moc Raraka oświetla ścieżkę, po której będziecie kroczyć.

 

<>

 

– Kpina – powiedział Novak, kiedy znaleźli się już w odległości na tyle bezpiecznej, by żaden ze sług pracujących w Domu Słońca nie mógł podsłuchać konwersacji.

– Trzeba pracować z tym, co mamy. – Sheffield również nie był zadowolony z dotychczasowych postępów. Nic jednak nie można było z tym zrobić.

– Nie pozwolono nam nawet dotknąć ciał. Po co w ogóle zgadzali się na naszą wizytę? Nie dowiedzieliśmy się prawie niczego, czego nie byłoby w raporcie.

– Uspokój się, młody – warknął Jack, chwytając partnera za ramię. – Mamy związane ręce. Zdobyliśmy poszlakę i to się liczy. Nie zmienimy ich religijnych praw.

– Przez to może zginąć osoba, Jack. – Jaroslav nie dawał za wygraną. – Jeżeli jest niewinna…

– Chodźmy więc się przekonać – odpowiedział Sheffield, przyśpieszając kroku. – Pora przesłuchać naszą podejrzaną.

 

<>

 

Na mostku prowadzącym do tytanowej komory więziennej stało trzech orków. Dwóch wyglądało na zwyczajnych strażników, ale trzeci, wydający im polecenia, zdecydowanie się wyróżniał. Zielonoskóry mierzył ponad osiem stóp wzrostu, miał szerokie bary, a odziany był w czarny mundur z kompletem gwiazdek na ramieniu. Gdy odwrócił się w stronę nadchodzących mężczyzn, napotkali zimne, nieznoszące sprzeciwu spojrzenie. Jack przywykł do widoku orków, ten jednak robił wrażenie.

– W czym mogę pomóc? – zapytał gardłowym głosem olbrzym. Pytanie zabrzmiało raczej jak groźba.

– Nazywam się Jack Sheffield, a to mój partner – Jaroslav Novak. Jesteśmy wysłannikami Instytutu Badań Technologii Teleportacyjnej i reprezentantami ludzi w sprawie morderstwa Świętej Trzody. Otrzymaliśmy pozwolenie od Jego Wysokości Ungluka I Mądrego, aby osobiście przesłuchać więźniarkę. – Jack podszedł bliżej, pokazując dokumenty. – A pan to?

– Freyr Erir, dowódca gwardii królewskiej. – Ork popatrzył z nieskrywaną niechęcią na obu mężczyzn, po czym ponownie obrócił się w kierunku lochu. – Nie rozumiem decyzji króla o utrzymaniu tej kurwy przy życiu. Dowody były jednoznaczne.

– O jednoznaczności dowodów zadecydujemy ja i pan Novak. W końcu między innymi za to nam płacą. – Sheffieldowi nie spodobała się obcesowość wojskowego, jak również określenie, którym się posłużył. – Czy teraz mógłby nas pan wpuścić, panie Erir? Chcielibyśmy wykonać swoją robotę.

Gwałtowny ruch orka sprawił, że Jack niemal bezwiednie sięgnął po trzymaną u paska broń. Freyr i on przez chwilę mierzyli się wzrokiem stojąc najwyżej pięć cali od siebie.

– Bacz na słowa, człowieczku – warknął zielonoskóry. – Nie jesteś na Nowym Manhattanie, bezpieczny pośród reszty podobnych do ciebie małpiszonów – powiedział, by następnie go wyminąć.

– Tu jest Ashtagrock – rzucił na odchodne. Przechodząc obok, trącił ramieniem Novaka, o mało nie powalając go na ziemię.

Jack przytrzymał delikatnie swojego nowego partnera, po czym polecił jednemu ze strażników wstukanie kodu dostępu. Drzwi zostały aktywowane.

Wkroczyli do środka.

W pomieszczeniu nie było jakichkolwiek mebli. Jedynymi obiektami były mały otwór kanalizacyjny z tyłu pokoju i przyczepione do ściany ponad nim staroświeckie łańcuchy, które wyglądały na wyjęte żywcem ze średniowiecznego lochu. Koło prowizorycznego kibla siedziała dziewczyna. Jej szare, workowate spodnie i koszula mocno kontrastowały z fioletowym irokezem. Wyglądała, jakby nie jadła przez dobre kilka dni.

– Emanuelle Saineour. – Powitanie Jacka było raczej stwierdzeniem, niż pytaniem. Zmęczone, przekrwione oczy nieznacznie rozjaśniły się na dźwięk wypowiedzianego nazwiska.

– Och, ludzka twarz. Ciekawe. – Pomimo niewyraźnego wyglądu, głos kobiety brzmiał mocno i zdecydowanie. – W czym mogę panom pomóc?

– Pytanie brzmi czy to my jesteśmy w stanie pomóc pani. – Detektyw usiadł po turecku na zimnej podłodze celi. – Nazywam się Jack Sheffield, a to mój partner – Jaroslav Novak. Jesteśmy pracownikami Departamentu Komunikacji i Relacji Społecznych z Orkami.

– Zbrojne ramię IBTT? Ciekawe. – Emanuelle usiadła wygodniej. – Trzeba przyznać, wasza nazwa jest odrobinę myląca.

– Dbamy o PR. – Sheffield uśmiechnął się przyjaźnie. – Chętnie omówiłbym z panią kwestie dotyczące odpowiedniego nazewnictwa naszych oddziałów i struktur wewnętrznych, ale niestety mamy tu ważną sprawę do załatwienia.

– Nie zarżnęłam tym mięsożernym skurwielom ich magicznych, niebieskich krów, jeśli o to panu chodzi. – Ładną twarz Saineour wykrzywił bardzo nieładny grymas.

– Czyli wrabiają cię?

– Nie inaczej, panie Sheffield.

– Wytłumacz nam zatem, droga Emanuelle, co sprowadza cię do Ashtagrock w tak burzliwym okresie?

– Urlop zdrowotny.

– Może trochę grzeczniej? – Novak po raz pierwszy włączył się do rozmowy. Wyglądało na to, że jego ostry ton nie zrobił na więzionej najmniejszego wrażenia. Obrzuciła chłopaka jedynie zimnym spojrzeniem, z odrazą wyraźnie wymalowaną na twarzy. Jack podrapał się leniwie po głowie.

– Panno Saineour, proszę nam tego nie utrudniać. Choć może nie lubić pani naszej organizacji, w obecnej chwili jesteśmy pani jedyną szansą na to, aby wydostać się z tego miasta żywą.

– Grozi mi pan?

– Nie. – Sheffield złożył dłonie w piramidkę. – Uświadamiam jedynie w kwestii obecnego położenia, panno Emanuelle. Będę mówił pani na ty, dobrze? – spytał, wcale nie czekając na odpowiedź. – Orkowie chcą twojej głowy, a i w Rządzie znalazłoby się parę osób, które chętnie zrobiłyby z przywódczyni Szkarłatnej Lilii kozła ofiarnego. Jeśli rzeczywiście jesteś niewinna, musisz pomóc mi to udowodnić, a w tym celu potrzebuję znać całą prawdę o wydarzeniach kilku ostatnich dni.

Dziewczyna popatrzyła wymownie na krępujące ją łańcuchy. Westchnęła.

– Cała akcja miała się odbyć wczoraj wieczorem. Była nas czwórka. Planowaliśmy zniszczyć pojazdy, które zgodnie z zarządzeniem Świątyni przeniosą się jutro do lasów położonych na południe od Morock, aby ściąć drzewa potrzebne do rytualnego uboju.

– Święta Trzoda była przechowywana koło Domu Boga Słońca, w dzielnicy centralnej, natomiast maszyny piłujące i reszta sprzętu koło Głównego Teleportu, w południowej – zauważył Novak. – Bez sensu byłoby…

– Zgadza się. – Ekoterrorystka nie pozwoliła mu dokończyć. – Niestety znajduje się w niej również Główny Generator, który uniemożliwia podróż dalekosiężną w tamtym rejonie przy pomocy innych środków, niż publiczny teleporter. Nie sądźcie jednak, że jako jedyni posiadacie swoich ludzi w stolicy. Nasz kontakt zapewnił, że jest w stanie bezpiecznie teleportować wszystkich do centrum. Stamtąd pod osłoną nocy przedostalibyśmy się do właściwego dystryktu, a następnie do hangaru, w którym przechowują te metalowe potwory. Moja dziewczyna, Hannah… – Emanuelle przerwała. Jej głos delikatnie się załamał, a w kąciku oka pojawiła się niewielka łza. Mrugnęła parę razy i kontynuowała, jednak znacznie ciszej, niż wcześniej. – Mówiła, że to jej przyjaciel. Ktoś, kogo znała od bardzo dawna, godny zaufania… – Spuściła wzrok.

– Emanuelle – Jack starał się przemawiać najdelikatniej, jak był w stanie. – Co się stało?

Przełknęła ślinę, jakby miało to dodać pewności siebie i siły do dokończenia swojej opowieści.

– Nie mam pojęcia co zrobił z teleportem. Musiał namieszać coś w koordynatach, a może uszkodził protokół konwersji ciało-światło. Obudziłam się w bocznej uliczce, niedaleko Domu Słońca. Moi towarzysze – Barbara, Hannah i Steven… – Zwiesiła głowę, a kiedy ją podniosła, ból malujący się na kobiecym obliczu nie był już tylko fizyczny. Cierpiała bardziej, głębiej. – Cały zaułek dosłownie spływał ich krwią. Czułam słodkawy, obrzydliwy smród spalonego mięsa. Z mojej ukochanej pozostała noga. Mała, szczupła noga z pieprzykiem nad kolanem, niewidocznym pod czerwoną zasłoną, śmierdząca fekaliami i treścią żołądka! – wrzasnęła i nagle zamilkła. Przez chwilę w tytanowej komorze przesłuchań panowała cisza.

– Co było dalej? – zapytał Jack głosem rzeczowym, choć łagodnym.

– Podniosłam się i zaczęłam uciekać. Zaraz po wydostaniu się z tego okropnego miejsca, zauważyłam paru strażników świątynnych, biegnących w moim kierunku i wykrzykujących coś w ich języku. Zupełnie jakby wiedzieli, że tam będę. – Saineour przemawiała z nieprzyjemną, apatyczną rezygnacją. Niechętnie i z obrzydzeniem, jakby każde słowo było ohydnym śmieciem, którego musiała pozbyć się ze swojego organizmu. – Oczywiście biegłam dalej. Samo to, że człowiek dostał się do środkowej dzielnicy, stanowiło łamanie prawa. Doskonale wiedziałam, że w tamtym momencie stałam się podejrzaną. – Jej wąskie usta wykrzywił ironiczny półuśmiech. – Moją zgubą okazała się poluzowana kostka brukowa. Biegnąc jedną z odnóg ulicy Brok'noch potknęłam się i skręciłam nogę. Reszty jesteście w stanie się domyślić.

– Co stało się potem? – Jack nadal nie pozwalał sobie na okazanie emocji.

– Przesłuchanie. Czy raczej ta kiepska parodia, którą zaserwowali mi ich „śledczy”. Kopanie, bicie, pieszczenie prądem – standardowe rzeczy. Od samego początku wiedziałam, że chodziło o coś wielkiego, bo sam kapitan gwardii pofatygował się na miejsce mojej kaźni.

– Frey Erir pojawił się na przesłuchaniu? – bezwiednie wyrwało się Novakowi.

– „Pojawił się” to dobre określenie. Sam nie robił nic, jedynie stał obok tego drugiego, niczym nadzorca, który spuścił z łańcucha wściekłego psa, aby móc poobserwować dzieło zniszczenia. Rola kundla ograniczała się zaś do wydawania polecenia katom, pokazywania mi dowodów zbrodni, czyli okrwawionych rębaków, toporów i innego żelastwa, i wykrzykiwania zarzutów łamaną angielszczyzną. Pluł i wydzierał się, jakby kazano mu emocjonować się za obu przesłuchujących. W pewnym momencie zakrztusił się własną śliną. Charczał, sapał i przez chwilę miałam nadzieję, że zdechnie. Niestety nic takiego się nie stało. Później zamknęli mnie tutaj.

– Chcesz więc powiedzieć, że nie masz nic wspólnego ze zbrodnią? – zapytał Jack, przyglądając się dziewczynie badawczo.

– Której części mojej opowieści pan nie zrozumiał, panie Sheffield?

Funkcjonariusz siedział jeszcze chwilę na zimnej podłodze celi. Następnie wstał i podszedł do przycisku, którym miał aktywować drzwi. Novak podążył za nim.

– Ktokolwiek to zrobił, ma moje błogosławieństwo – powiedziała Sanieour, zatrzymując Jacka dokładnie w momencie, w którym miał zamiar otworzyć loch. – Ta planeta to nasza matka. Otacza nas swoją opieką, karmi i chroni. Jest bezpieczną przystanią w ogromnym i pełnym niebezpieczeństw Wszechświecie. Gdybyśmy nie byli głupcami, nigdy nie musielibyśmy opuszczać Ziemi I. – W jej głosie z każdym słowem rosła pasja i przejęcie. – Na nasze szczęście wyciągnęliśmy jednak z tego lekcję. Dlatego korzystamy z teleportów i jemy cholerne rośliny, zamiast nadal zaśmiecać własny dom. Jedynym problemem są w tym momencie orkowie. To te mięsożerne bestie doprowadzą do upadku Ziemi II, jeśli ich w porę nie powstrzymamy.

– Co proponujesz w takim razie? – zapytał Jack, odsuwając palce od klawiatury. Pozostał jednak obrócony plecami do więźniarki. – Otwartą wojnę?

– Jeżeli jest to potrzebne do uratowania rasy ludzkiej. – Sheffield czuł jej palący wzrok na plecach. – Mamy wystarczającą technologię do tego, aby jeśli nie zniszczyć, to przynajmniej zmusić ich rasę do podporządkowania się. Nakazać przestrzegać naszych prawa. Nie chcę umierać, panie Sheffield, ale jeżeli jest to niezbędne do uchronienia przedstawicieli mojego gatunku przed kolejną apokalipsą, to jestem na to gotowa.

– Nie umrzesz – zapewnił ją Jack. – I to nie tylko dlatego, że wojna to śmierć i zagłada niewinnych istnień. Nie pozwolę ci zginąć z prostego powodu – wbrew twojemu mniemaniu o sobie nie jesteś szlachetną idealistką poświęcającą się za to w co wierzy, tylko kolejną rasistką, przekonaną o wyższości ludzi nad wszystkim innymi żyjącymi stworzeniami. Znacznie gorszą od bestii, których tak bardzo nienawidzisz. Dlatego właśnie, póki żyję, będę walczył o to, żeby oszołomy i szaleńcy twojego pokroju nie stawali się bohaterami i męczennikami.

Nacisnął przycisk. Mechaniczne drzwi stanęły otworem.

– Głupcze! – krzyknęła za wychodzącymi. – Spójrz na naszą historię. Tylko szaleńcy do niej przechodzą!

Tytanowy loch zamknął się za plecami Jacka. Detektyw ruszył przed siebie, zdecydowanie nie chcąc spędzić ani chwili dłużej w tym miejscu.

– Wierzysz jej, Jack? – zapytał Novak, z trudem dotrzymując mu kroku.

– Wolę niczego nie zakładać – odparł, idąc w kierunku Głównego Teleportu. – Zgaduję, że na dzisiaj to tyle. Pora złożyć raport Armstrongowi.

 

<>

 

– Powiedz, że masz jakieś dobre wieści, Sheffield. – Scott wyglądał na wyjątkowo zmęczonego i zdenerwowanego. Ten dzień musiał być dla niego bardzo ciężki.

– Niestety, szefie. – Jack rzadko bywał zakłopotany, nawet w gabinecie przełożonego. Ta sytuacja należała do wyjątków. – Orkowie wzięli sprawę w swoje ręce. Mają swoją podejrzaną i z tego co się orientuję, już zdążyli wydać werdykt. Jeżeli proces będzie wyglądał tak jak ich przesłuchania, będziemy mieli egzekucję rodem ze średniowiecza.

– Już otrzymałem wiadomość od Ungluka. Emanuelle Saineour – powiedział Armstrong. – Nie powiem, żebym bardzo za nią tęsknił, gdyby ktoś ją ukatrupił. Mimo wszystko… – Pokręcił głową. – Zresztą co ja ci będę gadał, sam zobacz. – Wstał i wyciągnął swojego aPoda. Kilka kliknięć i na ścianie za nim pojawił się obraz. Kanał pierwszy – wieczorne wiadomości.

Członkowie Szkarłatnych Lilii od pięciu godzin okupują Nowe Park Avenue, poinformował prowadzący. Żądają uwolnienia swojej przywódczyni, Emanuelle Saineour, obecnie przetrzymywanej w Ashtagrock. Według nieoficjalnych doniesień jest oskarżona o zabójstwo Świętej Trzody, zwierząt stanowiących obiekt orkowego kultu oraz dwóch członków kościoła Raraka – ochroniarzy, który w tamtym czasie odpowiadali za pilnowanie stada. Do protestujących sukcesywnie przyłączają się nieduże grupki cywilów. Rząd nadal nie wydał oficjalnego stanowiska w tej sprawie. Na co czekają politycy?

Armstrong wyłączył audycję i obrócił twarz do Jacka.

– Kurwa – stwierdził filozoficznie Sheffield, nie otrząsnąwszy się jeszcze z szoku.

– Możesz mi, proszę, wytłumaczyć, jak do cholery ta informacja wyciekła tak szybko? – Brew ponownie zaczęła niebezpiecznie się unosić.

– Szefie, byliśmy na tyle dyskretni, na ile było to możliwe. O ile dwór Ungluka nie współpracuje z Liliami…

– Gówno mnie obchodzi, kto z kim współpracuje. Spartoliliście robotę, Sheffield. Nie dowiedziałeś się prawie nic, a my utknęliśmy po uszy! – Armstrong walnął pięścią w stół, przewracając stojące na nim zdjęcie w oprawce. Na szczęście dla Jacka to go troszeczkę uspokoiło. Wziął głęboki wdech i ustawił ramkę ponownie na stole.

– Tak w ogóle – dodał po krótkiej chwili, odrobinę łagodniej. – Co się dzieje z Novakiem?

Pytanie na tyle zaskoczyło śledczego, że przez chwilę nie był w stanie nic odpowiedzieć.

– Twierdził, że wróci do domu – zeznał zgodnie z prawdą, choć nieco niepewnie. – Ja byłem odpowiedzialny za złożenie raportu, dlatego noc miał wolną. Zakładam, że chciał trochę odpocząć po wrażeniach z pierwszego dnia w pracy.

– Doprawdy? – zapytał Scott. – To ciekawe. Chciałem zadać mu kilka pytań na temat formalności związanych z jego życiorysem. Nic ważnego, jednak potrzebne mi to do papierkowej roboty – przerwał i zabębnił palcami o stół, jakby zapomniał co miał powiedzieć. – Kiedy jednak zadzwoniłem do Novaka, nikt nie odebrał. To samo z przekazem hologramowym i mailem. Wysłałem nawet Jacksona, żeby sprawdził czy wszystko w porządku. Jego apartament jest zamknięty na cztery spusty. Masz jakiś pomysł?

– Nie mam pojęcia, gdzie może być. Nie jestem jego niańką. – Mimo wszystko Jackowi wydało się to dziwne. Ile jeszcze niespodzianek szykował dla niego ten dzień?

 

<>

 

Ashtara skończyła modlitwę i wstała z klęczek. Wielki Bóg Słońca wystawiał ją na ciężką próbę, nie miała jednak zamiaru popadać w rozpacz. Gdy zło atakowało z zaskoczenia, kiedy dochodziło do najpotworniejszych zbrodni – wtedy właśnie najwierniejsi słudzy mogli wykazać się prawdziwą odwagą i wytrwałością ukazując tym samym swemu Panu, iż ufają Mu całkowicie i wierzą w słuszność jego decyzji.

Arcykapłanka nigdy nie śmiałaby złorzeczyć na los, który przeznaczył jej Rarak, choćby nie wiadomo jakie przeciwności spotkała na swojej drodze. To słudzy Domu Słońca wyciągnęli do niej pomocną dłoń, kiedy naprawdę tego potrzebowała. Światło Pierwszego Orka zabrało ją z piekielnych czeluści, jakimi było dawne, bezbożne życie, ukazując nową ścieżkę – prawdy i mądrości, po której mogła kroczyć wiedząc, że wcześniejsze przewiny zostały wybaczone. Dążyła do zbawienia – tego była pewna.

Nagłe poruszenie w pokoju przykuło jej uwagę. Obróciła głowę, wodząc wzrokiem po swojej sypialni. Wszystko wyglądało normalnie i na swoim miejscu. Wiedziała jednak, że to tylko pozory.

Napastnik wyrósł jak spod ziemi. Uderzył szybko i precyzyjnie, celując w splot słoneczny. Była na to przygotowana. Skutecznie zablokowała, by następnie odpowiedzieć potężnym sierpowym.

Atakujący zatoczył się. W ciemnym pomieszczeniu nie mogła dostrzec twarzy, sylwetka nie pozostawiała jednak wątpliwości – to był człowiek.

Wstrętna kreaturo. Czy to ty zamordowałeś moje maleństwa? Zabiłeś coś, co kochałam najbardziej na świecie, a jednak to ci nie wystarczyło.

Złożyła pięści i uderzyła potężnie od góry, chcąc zmiażdżyć czaszkę człowieka jednym silnym ciosem. Ten jednak szybko otrząsnął się z szoku – zdecydowanie za szybko. Walka rozpoczęła się na dobre.

Przybyłeś więc po mnie. Pragniesz po kolei zniszczyć wszystko na czym mi zależało, czy tak? Niedoczekanie twoje, skurwysynu.

Zwód, unik i kolejny cios. Jej długoletnie szkolenie nie poszło na marne. Widziała jednak, że jest znacznie zwinniejszy od niej. Musiała skończyć tę walkę jak najszybciej.

Nie zdążyła jednak. Zaskoczył ją, nurkując ku ziemi i uderzając między nogi. Szok i eksplozja bólu zamroczyły Ashtarę, pozwalając napastnikowi na ponowienie ataku.

Prawy sierpowy tuż pod mostek pozbawił ją tchu. Złapała drewnianą krawędź łóżka, chcąc utrzymać równowagę. Wykorzystał to, wbijając coś ostrego w jej odsłonięte przedramię.

Szarpnęła się, roztrzaskując o ścianę szklany przedmiot. Fiolkę, probówkę? Machnęła ręką, starając się uderzyć napastnika. Uchylił się jednak bez najmniejszych problemów. Poczuła coś dziwnego.

– Co? – Zatoczyła się i oparła o kant łoża. Wszystko poruszało się jakby w zwolnionym tempie.

– Spokojnie – usłyszała opanowany i przyjemnie brzmiący męski głos. Skądś go kojarzyła. – Dawka, którą otrzymałaś, w pięć minut powaliłaby słonia. Jeśli chodzi o ciebie. – Ujrzała go w końcu. Stał tuż przed nią. Dość wysoki jak na człowieka, w czarnym kombinezonie i kominiarce. Nosił też plecak. Spojrzał na zegarek. – W każdym bądź razie musimy się spieszyć.

– Czego chcesz?

– Muszę się dostać do katakumb. Do tego potrzebna mi jednak twoja złota karta, znajdująca się w sejfie na ścianie. Podaj mi kombinację, a rozstaniemy się w zgodzie i nikomu nie stanie się krzywda.

– Prędzej… – Próbowała pewniej stanąć na nogach, lecz nagły zawrót głowy skutecznie to uniemożliwił. – Prędzej zginę, niż pozwolę ci sprofanować…

– Sądziłem, że tak powiesz – kontynuował niewzruszony. – Właśnie dlatego postanowiłem zabrać ze sobą przyjaciółkę.

Zamaskowany człowiek ściągnął i otworzył plecak, po czym delikatnie, wręcz z czułością wydobył jego zawartość. Oczy arcykapłanki rozszerzyły się w przerażeniu.

W ramionach oprawcy spoczywał maleńki Tehenku. Był młody, prawdopodobnie z najświeższego miotu – nie mógł mieć więcej, niż trzy miesiące. Pyszczek zaklejono mu taśmą. Nie szarpał się jednak, jedynie spoglądał to na nią, to na swojego porywacza, wyraźnie zaskoczony całą sytuacją.

– Podałem małej środek uspokajający – wyjaśnił człowiek – choć pewnie i bez niego by się obyło. To takie cudowne, ufne zwierzątka.

Ułożył młode na łóżku, a następnie z bocznej kieszeni wydobył pistolet i wycelował pomiędzy oczy cielaka.

– Błagam, nie. – Ashtara ponownie próbowała się podnieść i ponownie poniosła klęskę.

– Oto moment wyboru, panno Hung'thur. Na których zależy ci bardziej – żywych czy martwych?

– Zapłacisz za to. Wielki Bóg Słońca karze wszystkich…

– Kod – warknął zamaskowany, aktywując glocka energetycznego. Zielone dioda u szczytu broni zaświeciła ostrzegawczo.

Tehenku spojrzało na kapłankę. Niezrozumienie, ciekawość, ale nie strach – maluch nie miał pojęcia, co tak naprawdę się działo. Do czego był wykorzystywany ani co mu groziło. W kącikach oczu Ashtary pojawiły się łzy.

– Pięć siedem cztery dziewięć – wyjąkała. Napastnik niemal natychmiast opuścił broń.

– Dziękuję i życzę dobrej nocy – usłyszała jego głos dochodzący z bardzo, bardzo daleka. Gdy osunęła się na ziemię, zapadła ciemność.

 

<>

 

– Ponadto – Armstrong wyprostował się na fotelu obrotowym – istnieje jeszcze jedna kwestia, którą pragnę z tobą poruszyć.

Jack stłumił westchnięcie.

– Zamieniam się w słuch.

– Otrzymałem informację z góry. Rada Dyrektorów IBTT chce się z tobą spotkać w celu omówienia „istotnych kwestii dotyczących bieżącej sprawy”. – Spojrzał na niego podejrzliwie. Wyglądało na to, że nie miał zielonego pojęcia o co może chodzić.

– Rozumiem. Kiedy mam się stawić?

– Za… – W pomieszczeniu rozległo się charakterystyczne piknięcie. Szef Departamentu Komunikacji i Relacji Społecznych z Orkami dotknął ekranu aPoda. Przez chwilę uważnie studiował otrzymaną wiadomość.

– Wygląda na to, że zostało przeniesione – powiedział z lekkim rozbawieniem. – Odbędzie się za pół godziny.

– Jest prawie północ – zauważył skonfundowany Jack. Armstrong poczęstował go miną w stylu „Mnie nie pytaj. Ja tu tylko sprzątam”.

Sheffield siedział przez krótką chwilę w ciszy, oczekując kolejnych rewelacji. Nie doczekał się.

– To wszystko – oświadczył Armstrong. – Możesz wyjść. Na twoim miejscu czym prędzej bym tam ruszył.

– Tak więc zrobię. – Wstał z krzesła i ruszył w stronę wyjścia. Ruchome drzwi otworzyły się przed nim, niczym wrota do tajemniczej ścieżki, którą miał podążyć.

– Jack? – rzucił za nim przełożony.

– Tak?

– Powodzenia.

Skinął głową i wyszedł, nie wiedząc jak inaczej mógłby zareagować na to niecodzienne pożegnanie. Zabicie Tehenku, zniknięcie Novaka, a teraz tajemnicze spotkanie – wydarzenia ostatnich kilkunastu godzin wydawały mu się zbyt surrealne, żeby były prawdziwe.

Chyba się starzeję, pomyślał, idąc w kierunku windy.

 

<>

 

Jason nie lubił Ashtagrock. Zawsze myślał, że nic ciekawego się tu nie dzieje. Wszędzie tylko ci orkowie od ich boga Słońca, król, szlachta i w ogóle. Ludzi mieszkało tu strasznie mało, a dzieci arystokracji nie chciały się z nim bawić. Jason nie miał więc zbyt wielu przyjaciół i bardzo często się nudził.

Dlatego też był bardzo pozytywnie zaskoczony, kiedy dwudziestego dziewiątego czerwca, dzień po swoich ósmych urodzinach, idąc w nocy ulicą Brok'noch natknął się na pewnego zamaskowanego człowieka.

– Hej przyjacielu – powiedział do niego mężczyzna po tym, jak omal się nie zderzyli. Głos miał niski i przyjemny, choć odrobinę zdenerwowany. – Chcesz zarobić?

– Zawsze – odpowiedział zgodnie z prawdą Jason.

– Nie mam czasu na wyjaśnienia, ale wiedz, że jest to arcyważna misja.

– Jak ważna? – Oczy Jasona błysnęły w ekscytacji.

– Prawdopodobnie najważniejsza w historii. – Facet w kominiarce wcisnął mu do ręki studolarowy banknot i małe zawiniątko. To drugie śmierdziało zgniłym mięsem.

– Potrzebuję, abyś przeteleportował się do Nowego Manhattanu dzisiaj, północnym lotem i zaniósł ten pakunek doktorowi Plasilovi z Insytutu Badań Technologii Teleportacyjnej. Po wykonaniu zadania dostaniesz od niego drugie tyle. – Wskazał na banknot. – Powiedz w recepcji, żeby odebrał paczkę osobiście, dodając, że przysyła cię jego siostrzeniec. Zapamiętałeś?

– Co do słowa – odparł dumnie chłopiec. Pamięć miał doskonałą, a i zadanie wydawało się całkiem łatwe. W końcu nie był już małym dzieckiem – potrafił o siebie zadbać. Starzy również nie stanowili problemu – leżeli pewnie teraz na podłodze, zalani w trupa, więc nawet nie zorientują się, że wrócił do domu kilka godzin po czasie.

– Zuch chłopak – nieznajomy pochwalił go z wyraźną ulgą. – Teraz uciekaj. Niedobrze by było, gdyby ktoś mnie z tobą zobaczył.

– Uciekasz przed kimś?

– Sio!

Usłyszeli krzyki i tupot ciężkich buciorów. Tajemniczy nocny złodziej puścił się pędem w dół ulicy. Jason nie potrzebował większej zachęty. Wszedł w jedną z bocznych uliczek i pobiegł w kierunku dzielnicy południowej. Znał wszystkie skróty w tym mieście, był więc pewny, że zdąży na czas. Nie miał zamiaru przepuścić takiej okazji.

W końcu w moim życiu zaczęło się coś dziać.

 

<>

 

Piętro trzydzieste ósme. Sala konferencyjna, poinformowała winda. Drzwi otworzyły się, ukazując długi korytarz. Jack postawił stopę na czerwonym dywanie prowadzącym do jedynego pomieszczenia na tym piętrze. Nie wiedział, kiedy ostatni raz było używane. W całym departamencie krążyło kilka zabawnych historii o tym, co tak naprawdę dzieje się za tamtymi zamkniętymi drzwiami. Wstęp mieli jedynie członkowie Rady, gromadzący się tam tylko w wyjątkowych przypadkach. Teraz on miał stać się pierwszą osobą spoza układu, która przekroczy zakazany próg – w celu omówienia ważnych i najwyraźniej niecierpiących zwłoki spraw.

Pokonał całą odległość szybkim, zdecydowanym krokiem. Czujnik ruchu zareagował, rozsuwając metalowe skrzydła.

Niemal spodziewał się ogromnego, mrocznego pomieszczenia, światła reflektora atakującego go nagle na środku i głosów zadających pytania z ciemności. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca. Ujrzał jedynie zwykły gabinet konferencyjny z dużym stołem pośrodku i siedzącą przy nim masę ludzi. Znajdowali się tam wszyscy najważniejsi naukowcy i dyrektorowie poszczególnych departamentów z profesor Rin Akashimą, przewodniczącą rady i jednym z głównych sponsorów Instytutu na czele.

– Panie Sheffield. – Profesor skinęła głową i wskazała jedyne wolne krzesło. – Zapraszamy.

Jack usiadł zgodnie z poleceniem, wpatrując się badawczo we wszystkich zgromadzonych.

– Zapewne zastanawia się pan czemu sprowadzamy tu czołowego śledczego DKiRSO o tak nieludzkiej godzinie, nie mylę się? – zapytała Akashima, po czym, nie czekając na odpowiedź, kontynuowała. – Cóż, muszę przyznać, że nie była to łatwa decyzja. Wielu członków Rady było zdecydowanie przeciwnych dzieleniu się z panem wiedzą, którą mam zamiar panu za chwilę przekazać. Ostatecznie uznaliśmy jednak, że ze względu na charakter, a przede wszystkim znaczenie obecnego zadania, zostanie pan wtajemniczony. Informacje, które za chwilę podam, są objęte tajemnicą międzynarodową i międzyrasową. Dlatego też oczekujemy, iż nic, co zostanie tutaj powiedziane, nie wyjdzie poza ściany tej sali.

– Przysięgam na moją ojczyznę i dobro naszej planety – oznajmił uroczyście Jack.

– Wspaniale. – Akashima uśmiechnęła się życzliwie. Pomimo, że była dobrze po pięćdziesiątce, nie utraciła ani odrobiny kobiecego wdzięku. Oblicze przewodniczącej szybko powróciło jednak do strapionej i zdenerwowanej postaci sprzed momentu. – Zakładam, że nie spotkał się pan nigdy z chorobą o nazwie żółta ospa.

 

<>

 

Dzień później

 

– Żółta ospa – powiedział Novak, wpatrując się w swoje poznaczone cytrynowymi plamami ramię. – Nazwa fachowa galivus varicella. Stosunkowo młoda choroba, najstarsze wzmianki o niej pochodzą sprzed jakichś czterdziestu lat, jeszcze na orkowej planecie macierzystej. Odkryta przez króla Grishmaga IV Sędziwego, badania nad nią nadal trwają. Śmiertelna dla orków i ludzi, nie licząc tych przed piątym rokiem życia. Początkowe objawy: zmiany skórne i złe samopoczucie. Z czasem pojawiają się kolejne: gorączka, ból głowy, problemy z oddychaniem. W ostatniej fazie temperatura sięga powyżej czterdziestu trzech stopni Celsjusza, prowadząc do denaturacji białek i zabijając pacjenta. – Obrócił głowę i spojrzał na swojego byłego partnera. – Jakim sposobem udało ci się przekonać Armstronga, żebyś to ty mnie przesłuchiwał?

– Zagroziłem mu, że zrezygnuję, jeżeli odsunie mnie od sprawy. Prawdę powiedziawszy nie sądziłem, że to zadziała. Wygląda na to, że cieszę się znacznie większym szacunkiem, niż przypuszczałem – odpowiedział Jack z ponurym uśmiechem.

– Jack Sheffield to legenda naszego wydziału. Musiałeś o tym wiedzieć.

– Nigdy nie sądziłem, że jestem aż tak popularny, nawet wśród przełożonych. – Sheffield przyglądał się bacznie Jaroslavovi, doszukując się jakichkolwiek oznak strachu czy skruchy. Niczego takiego jednak nie znalazł. – Skąd dowiedziałeś się o ospie?

– Mam swoje źródła.

– Młody, proszę cię, nie zaczynaj.

– Nie ma mowy, żebym wyjawił ci nazwisko mojego informatora. Orkowi przesłuchujący i ich wymyślne tortury też na nic wam się nie zdadzą, więc równie dobrze możesz sobie odpuścić.

– Zabiją cię za to – odparł sucho Jack.

– Ja już jestem martwy.

Sheffield wstał i zaczął chodzić po celi, myśląc gorączkowo.

– Zawsze się zastanawiałem nad tymi blokami – powiedział Novak, przyglądając się ścianom swojego tytanowego więzienia. – Rozumiem, że więźniowie to niebezpieczni zbrodniarze, którzy muszą cierpieć, ale góra mogłaby zadbać o śledczych. Wstawiliby chociaż krzesła, co nie? Skoro i tak jestem przypięty do ściany.

– Jakim cudem ci się to udało?

– Można by pomyśleć, że będą pilnować swoich świętych zwierząt jak oka w głowie, zwłaszcza po masowym zabójstwie części z nich. – Novak pokręcił głową. – Nic bardziej mylnego – w porównaniu z niektórymi misjami, z którymi przyszło mi się zmierzyć w przeszłości, wykradnięcie jednego z ich cielaczków było błahostką.

– Misjami? – zapytał zaintrygowany Jack.

– Z tego co się orientuję, moja przeszłość nie jest istotna dla sprawy, którą w tym momencie się zajmujesz, Sheffield – Novak ostro zbył zadane pytanie. Przez chwilę mężczyźni mierzyli się wzrokiem.

– Co było dalej?

– Złożyłem wizytę naszej wspólnej znajomej, Ashtarze Hung’thur. Zaskoczyła mnie swoimi umiejętnościami – zdecydowanie nie walczyła jak zwykła duchowna. Podejrzewam, że możemy mieć więcej wspólnego, niż początkowo przypuszczałem. Tak czy inaczej, zgodnie z oczekiwaniami musiałem posłużyć się moją nową przyjaciółką, aby zmusić kapłankę do wyjawienia mi kodu do sejfu. Później poszło z górki. Dostanie się do katakumb i wykradnięcie dowodów po raz kolejny sprawiło mi mniejszy problem, niż się spodziewałem – powiedział głosem pozbawionym emocji, niczym pogodynka mówiąca o jutrzejszym deszczu.

– Skoro jesteś taki genialny, jakim sposobem dałeś się złapać? – zapytał Jack, w którym delikatne rozdrażnienie mieszało się ze szczerym podziwem.

– Nie pamiętam dokładnie. Uciekłem z Domu Słońca i upewniłem się, że próbki zostaną dostarczone do mojego człowieka w Instytucie. Chwilę później zgubiłem pościg, a przynajmniej tak mi się wydawało. Poczułem nagłe, ostre uderzenie w potylicę i straciłem przytomność. Obudziłem się w tej celi.

– Dałeś się zaskoczyć. Widać trafiła kosa na kamień.

– Ciekawi mnie jedynie, kto był tym kamieniem – odpowiedział Novak, uważnie studiując prawą obręcz kajdan.

Jack zatrzymał się i ponownie usiadł na podłodze.

– Jakim sposobem się zaraziłeś? Skoro promienie T…

– Są antidotum? Skoro wiesz tak wiele o tej chorobie, wiesz też zapewne, że obecnie wszyscy jesteśmy jej nosicielami. Mój specjalista, do którego zgłosiłem się przedwczoraj wieczorem, będący źródłem całej mojej wiedzy o żółtej ospie, przedstawił dwie teorie. Pierwsza – jestem pechowym wyjątkiem, a choroba prędzej czy później ujawniłaby się w moim organizmie. Druga, bardziej prawdopodobna – jestem pechowym wyjątkiem, a do tego zaraziłem się przez kontakt skórny z innym chorym.

– Innym chorym?

– Pamiętasz jak Erir potrącił mnie, kiedy odchodził od celi Emanuelle? Całą lewą dłoń miał pokrytą żółtymi plamami. Prawdopodobnie dotknął nią mojej odsłoniętej skóry.

– Czy to możliwe, że wiedział o tym? Czy on…

– Nie mam pojęcia, Jack. Fakty pozostają faktami – żółta ospa jest śmiertelna i nieuleczalna. Kiedy odkryłem, że jestem chodzącym trupem, postanowiłem, że moje talenty mogą mi się jeszcze na coś przydać. Po raz ostatni.

– I dlatego zdecydowałeś się wykraść orkom jedno ze świętych zwierząt, napaść na arcykapłankę i sprofanować miejsce kultu? – zapytał z wyrzutem. – Zrobiłeś to wszystko – w imię czego?

– Prawdy, Jack. – Po raz pierwszy w od początku rozmowy do beznamiętnego tonu Novaka wkradła się nutka dumy. – Dostarczyłem materiał dowodowy, który w innym przypadku nigdy nie zostałby zdobyty. Jest szansa, że uratuję niewinną osobę przed okrutną karą za czyn, z którym nie ma nic wspólnego.

– Jednocześnie jeszcze bardziej zaognisz konflikt pomiędzy obiema rasami.

– Do eskalacji nigdy nie dojdzie. Obie strony są w stanie zniszczyć siebie nawzajem , w przeciągu niespełna miesiąca. Spójrzmy prawdzie w oczy – możemy wkurzać się na zielonoskórych za niszczenie naszej planety i hodowanie bydła, ale niczego to nie zmienia. Oni boją się nas, a my potrzebujemy ich Wielkiego Generatora.

Sheffield zamilkł na moment.

– Zdajesz sobie sprawę, że spieprzyłeś, prawda? Wiesz przecież doskonale, że zgodnie z prawem materiał dowodowy zdobyty w nielegalny sposób nie może być wykorzystany w trakcie czy to dochodzenia czy procesu.

Mięśnie karku Jaroslava spięły się delikatnie na ułamek sekundy. Ta subtelna oznaka niepokoju potwierdziła przypuszczenia starszego śledczego, że plan Jaroslava może powieść jedynie, jeśli to detektyw będzie chciał kooperować.

– Zadbałem o to, aby prawda ujrzała światło dzienne, Jack – odrzekł, odzyskując wcześniejszą fasadę spokoju. – Tylko od ciebie zależy czemu pozwolisz zatriumfować – sprawiedliwości czy układom.

Wiedziałem. Kurwa, wiedziałem.

– Muszę ci powiedzieć, Novak – powiedział Jack po chwili zastanowienia. – Straszny z ciebie dupek.

Rekrut roześmiał się. Nie szyderczo ani pobłażliwie, lecz szczerze i serdecznie – w sposób, w jaki śmieją się bratnie dusze, starzy przyjaciele, którzy spotkali się po długich latach rozłąki, aby powspominać dawne czasy i ponownie ożywić zakurzone wspomnienia. Przez chwilę Jack odniósł wrażenie, jakby znali się znacznie dłużej, niż dwa dni i wiedzieli o sobie znacznie więcej, niż w rzeczywistości.

– Ja z kolei muszę przyznać, panie Sheffield – Jaroslav przyjął żartobliwie oficjalny ton. – Praca z panem była dla mnie zaszczytem.

– Lizus – Jack mimowolnie się uśmiechnął. Wstał i otworzył plik tekstowy na aPodzie. Dokonał ostatnich notatek. – Wygląda na to, że moja praca tutaj dobiegła końca, panie Novak. Widzimy się na procesie.

Obrócił się i podszedł do ściany z przyciskiem.

– Powiedz mi, Jarek – odezwał się, kiedy tytanowe drzwi były już otwarte. – Jaka jest prawda?

Młodzieniec wzruszył ramionami.

– Wkrótce się dowiemy.

 

<>

 

– Jack Sheffield, śledczy Departamentu Komunikacji i Relacji Społecznych z Orkami, pracownik Instytutu Badań Technologii Teleportacyjnej – obwieścił spiker, wywołując na salę rozpraw kolejnego świadka.

Jack wkroczył do środka. Szedł pewnie i spokojnie, zmierzając w kierunku końca platformy. Gigantyczna aula wypełniona była ludźmi i orkami. Z tego co pamiętał, senat imperium Ashtagrock liczył sobie tyle samo członków, co Rząd. Oznaczało to, że łącznie z pięcioosobową ławą sędziowską, z królem Unglukiem I na czele, nad poprawnym przebiegiem procesu czuwało dwustu pięciu przedstawicieli obu ras. Bez wątpienia był to największy sąd w historii Ziemi II.

– Czy przysięga pan mówić prawdę, całą prawdą i tylko prawdę? – zapytał czarnoskóry sędzia prowadzący, gdy tylko agent dotarł na umiejscowioną pośrodku stalowej płyty mównicę.

– Przysięgam. – Sheffield popatrzył na oskarżonego. Wyjątkowo spokojny Novak wyglądał na wręcz znużonego, jakby wynik sprawy niespecjalnie go interesował.

– Przypominam, iż składanie fałszywych zeznań może zostać uznane za współudział lub usiłowanie zabójstwa, zależnie od ich treści – pouczył go starszy jegomość, poprawiając okulary. – Proszę opowiedzieć o swoich doświadczeniach z oskarżonym.

Jack mówił długo, odpowiadając na wszelkie pytania zadane przez sąd. Uważnie i dokładnie relacjonował wydarzenia ostatnich trzech dni. W trakcie przemowy dostrzegł kolejne ważne osobistości. W ogromnej, metalowej komnacie znajdowali się najważniejsi przedstawiciele dworu królewskiego, jak również gwardia i najwyżsi kapłani Raraka. Profesor Akashima, olśniewająca jak zwykle, siedziała w towarzystwie Ronalda McGuilly’ego, prezydenta i szefa Rządu Światowego oraz jego małżonki, również Irlandki. Rude włosy ostatniej dwójki wyróżniały się na tyle, że nie miał pojęcia jak mógł nie zauważyć tej pary zaraz po wejściu.

Kiedy skończył mówić, Jaroslav uśmiechnął się do niego i kiwnął głową, niczym reżyser gratulujący aktorowi po udanym przedstawieniu. W co ty grasz, Novak?

– Dziękujemy, panie Sheffield. – Bas prowadzącego wyrwał go z zamyślenia. – Może pan usiąść – dodał urzędowo, wskazując miejsce dla świadków. Zanim Jack podążył na nie rzucił ostatnie spojrzenie ławie sędziowskiej. Oblicze Ungluka jako jedyne nie zdradzało absolutnie żadnych emocji.

– Proszę o wywoływanie kolejnego świadka. – W tym miejscu nastąpiła krótka pauza, spowodowana kaszlem. – Doktor Zdenek Plasil, z wydziału śledczego DKiRSO, pracownik IBTT.

W przejściu pojawił się siwy mężczyzna koło sześćdziesiątki. Jego gładko ułożone włosy, jak również czarny garnitur zamiast brązowej kamizelki i fartucha kompletnie zaburzyły Jackowi dotychczasowy obraz specjalisty, z którym przepracował pół życia. Nie sądził, że po tak długiej znajomości mógłby nie rozpoznać doktora na ulicy, choć widząc go teraz, w tym miejscu i takim stroju nie był tego taki pewny.

– Ze względu na to, iż jest pan spokrewniony z oskarżonym przysługuje panu prawo do odmowy składania zeznań – wyrecytował prowadzący, kiedy Plasil znalazł się już na mównicy. – Czy chce pan z niego skorzystać?

Plasil przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, a przynajmniej tak to pozornie wyglądało.

– W zasadzie tak, Wysoki Sądzie, ale zanim odejdę chciałbym jeszcze coś powiedzieć – oświadczył doktor swoim typowym, lekko nieobecnym tonem. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągnął z niej nieduże zawiniątko. Rozwinął je, ukazując wszystkim zgromadzonym gnijące kopytko i fragment nogi Tehenku.

Zapanowało poruszenie. Erir wydał rozkaz strażnikom, którzy już mieli pochwycić specjalistę, jednak w porę zostali powstrzymani skinieniem królewskiej dłoni. Wrzawa zgasła niczym zdmuchnięta świeca. Władca orkowego państwa przemówił.

– Proszę, doktorze, chcielibyśmy wysłuchać co ma pan do powiedzenia.

Plasil ukłonił się kurtuazyjnie.

– Czy w takim razie mogę zostać dopuszczony do holoprojektora?

Eskortowany przez dwójkę żołnierzy, podszedł do narzędzia i podpiął swojego aPoda. W powietrzu ukazały się dwie bliżej niezidentyfikowane bakterie.

– Oskarżony w nocy z dwudziestego dziewiątego na trzydziestego czerwca za pomocą pośrednika przekazał mi odcięty fragment kończyny jednego z zamordowanych Tehenku. Przed śmiercią zwierzę zainfekowało kogoś chorobą, o której spora część z was nigdy wcześniej nie słyszała – rozpoczął przemowę i poprawił krawat. – Żółtą ospą.

Reakcje zebranych były mieszane. Znakomita większość wymieniała zdziwione spojrzenia i szeptała między sobą, natomiast oczy nielicznych, poinformowanych i świadomych tego co znaczą słowa profesora, rozszerzały się w przerażeniu. Plasil, niewzruszony, kontynuował:

– Poświęciłem spory kawałek życia na studiowanie tej choroby i jako biologowi wstyd mi, że wciąż tak mało o niej wiemy. – W tym momencie delikatnie spuścił wzrok w wyrazie szczerej skruchy. – Jak wiadomo Waszej Wysokości, wszyscy obecni w tej sali są jej nosicielami. Tylko dzięki zbawiennemu działaniu promieni T zgromadzeni tu ludzie i orkowie nadal oddychają.

Aula wybuchła okrzykami i protestami. McGuilly widocznie zbladł, zaś Akashima wyglądała jakby zaraz miała zemdleć. Ungluk uciszył wszystkich skinieniem dłoni, po czym gestem nakazał Plasilovi mówić dalej.

– Dosłownie dziś rano odkryłem jednak nową rzecz – przedstawiciele różnych ras, a nawet gatunków mogą zarazić się od siebie poprzez dotyk. Zdarzają się bowiem osobniki, które nie są na nią odporne. – Można było odnieść wrażenie, że doktor specjalnie utrzymuje salę w jak największym napięciu, przełączając powoli hologramowy obraz na trójwymiarowe nicie kodu genetycznego.

– Jak państwo widzą, oba są identyczne. Należą bowiem do tej samej osoby. Materiał został zebrany z dwóch tkanek – tej należącej do przedstawiciela Świętej Trzody oraz oskarżonego.

Oczy wszystkich – króla, jego kamerdynera, gwardzistów, Akashimy, arcykapłanki, prezydenta, małżonki, Jacka, Novaka, naukowców, świadków, sędziów i senatorów – każda z par zwrócona była w tamtym momencie na niedużą, siwą postać stojącą na mównicy, oczekując kolejnych słów. Plasil zamilkł na sekundę, potrzebną na uważne przyjrzenie się kopytku leżącemu przed nim.

– Przekazana mi kończyna należała do byka, najsilniejszego ze stada. Nie udało mu się uchronić reszty pobratymców przed okrutnym losem, ale w ostatecznym akcie zemsty udało mu się zainfekować oprawcę. Ten zaś zainfekował pana Novaka. Winny figuruje w naszej bazie danych jako były złodziej i najemny zabójca, ułaskawiony przez króla jako krewny. – Plasil popatrzył w kierunku ławy sędziowskiej i obecnych tam osób. – Dawniej – Garak Agh’tor. Obecnie – kapitan gwardii królewskiej, Freyr Erir!

Ostatnie słowa rozpętały burzę.

– Oszczerstwo! – wrzasnął Erir. – Panie, ten człowiek to świętokradca. On i jego siostrzeniec ukradli i sprofanowali zwłoki Świętej Trzody! To śmiecie, z ust których sączy się jedynie jad i kłamstwa!

– Zamknij się, Freyr – odparł spokojnie Ungluk, po czym nakazał wszystkim milczenie. Gdy tylko wrzawa opadła, przemówił ponownie:

– Obawiam się, doktorze, że pańskie słowa nie mają tu żadnej mocy. Materiały, które panowie zdobyli, zostały przez was skradzione, dlatego nawet jeśli mówi pan prawdę, w obliczu sądu nie ma to najmniejszego znaczenia. Muszę jednak przyznać, że jestem pod wrażeniem pańskiego poświęcenia.

Plasil uśmiechnął się smutno.

– Jaroslav to moja jedyna rodzina, Wasza Wysokość. Opiekowałem się nim od małego, po tym jak jego rodzice zginęli w tragicznych okolicznościach. Jest mi jak syn.

– W takim razie przykro mi, że pańskie poświęcenie poszło na marne.

Jack słuchał wszystkiego osłupiały. Popatrzył na Novaka, szukając jakiegoś wyjaśnienia, niemej odpowiedzi na kłębiące się w głowie pytania. Zobaczył niepokój. Ujrzał obawę, strach, ale i nadzieję. Dalej, Sheffield, pomyślał.

– Sprzeciw! – usłyszał krzyk dobywający się z własnych ust. – Pragnę dowieść prawdy! Wyzywam Freyra Erira na Sąd Boży!

Tym razem zapadła absolutna cisza. Gdyby w tamtej chwili na sali sądowej zagrał świerszcz, z pewnością dałoby się go usłyszeć.

Pierwszy odezwał się Ungluk:

– Popełniono przestępstwo przeciwko Wielkiemu Bogu Słońca Rarakowi. Najwłaściwszym więc wydaje się, aby to on sam osądził winnego. Jako przewodniczący tego trybunału i król Ashtagrock zezwalam na pojedynek!

 

<>

 

Zgiełk. Korytarz prowadzący na arenę. Gwizdy i wiwaty. Pomimo upływu dwóch i pół tysiąca lat, ludzkość wcale tak bardzo się nie zmieniła.

Czarny mundur i nałożona na niego półprzezroczysta, złota bariera kinetyczna wyglądały całkiem nieźle. Przynajmniej zginę dobrze ubrany, pomyślał, wkraczając do środka.

Czuł się niczym rzymski gladiator wchodzący do Koloseum. Minęło dobre dwadzieścia lat od ostatniego Sądu Bożego. Lud był spragniony krwi.

Kroczył mostkiem prowadzącym na stalową platformę. Przed wejściem na nią jeden z żołnierzy króla wręczył mu broń – miecz energetyczny, wykonany z obecnego jedynie na Ziemi II balsacum, pierwiastka nazwanego na cześć odkrywcy – Pierre’a Balsaca. Klinga jarzyła się złowrogą czerwienią, zbliżoną do tej którą starożytne miecze skrapiały ziemię w dawnych czasach. Gdy z przeciwległego przejścia wyłonił się Erir, powitały go entuzjastyczne okrzyki przeważającej na trybunach, zielonoskórej publiczności. Ubrany w identyczny, choć większy o dobre kilka rozmiarów strój, po odebraniu oręża również zajął miejsce na swojej platformie. Chwilę później windy poszybowały w górę, przenosząc wojowników na właściwe miejsce pojedynku.

Był to unoszący się na wysokości około pięćdziesięciu metrów nad poziomem gruntu metalowy dysk z niedużym silnikiem odrzutowym zainstalowanym pod spodem. Średnica nie miała więcej, niż dwadzieścia metrów. Kiedy platforma dotarła do celu, Jack ujrzał, iż na górze umieszczona jest kamienna płyta z płaskorzeźbą słońca. Starożytna kultura i nowoczesna technologia, połączone ze sobą, aby dostarczyć skandującemu tłumowi krwawej rozrywki.

– Rozpoczyna się Sąd Boży – oznajmiła uroczyście arbiter, arcykapłanka Ashtara Hung’thur, kiedy obaj przeciwnicy wkroczyli na pozycje. – Walka toczyć się będzie o uznanie winy lub niewinności Freyra Erira, kapitana gwardii królewskiej, podejrzanego o zabójstwo Świętej Trzody, za które karą jest śmierć. Stający do walki to: wyzywający Jack Sheffield, agent Instytutu Badań Technologii Teleportacyjnej i wcześniej wspomniany Freyr Erir – zawiesiła głos i przyjrzała się obu z nieskrywaną niechęcią. – Bronią wybraną przez wojowników są miecze energetyczny. Pojedynek toczyć się będzie do śmierci jednego z uczestników. Niechaj Wielki Bóg Słońca Rarak błogosławi zwycięzcy i zlituje się nad duszą pokonanego.

Zabrzmiał elektryczny gong.

– Mówiłem ci, żebyś baczył na słowa, człowieczku! – krzyknął do niego Erir. – Nie posłuchałeś mnie i zapłacisz za to skórą!

Co ci strzeliło do łba, Jack?, pomyślał tuż po tym, kiedy uniknął pierwszego ataku. Ostatni raz ćwiczyłeś szermierkę w podstawówce. Temu kolesiowi płacono za zabijanie takich jak ty.

Gdyby schylił się ćwierć sekundy później, poprzeczny cios odciąłby mu głowę. Publiczność, licznie zgromadzona na umiejscowionym powyżej areny stadionie, zareagowała głośnym westchnięciem.

Ork był od niego jakieś dwie stopy wyższy, jednak zdecydowanie ustępował mu szybkością. Pozwalało to na zachowanie bezpiecznej odległości.

– Jesteś tchórzem, Sheffield. – Kapitan wyglądał na odrobinę poirytowanego. – Przestań uciekać i stań do walki jak mężczyzna.

Śledczy nie słuchał. Czekał na odpowiednią chwilę, aby natrzeć na rywala.

Cięcie od góry. Cios twardy, na odlew.

Wykonał zwód. Klinga ześlizgnęła się po barierze nie czyniąc jej większej szkody i jednocześnie umożliwiając Jackowi celny sztych. Złota osłona Erira pękła, on sam zaś poleciał do tyłu. Ludzka część widowni zawrzała.

Nie czekał. Tarcza regenerowała się po jakichś dwóch minutach – jakakolwiek zwłoka mogła zniweczyć jego dotychczasowy wysiłek. Freyr pozbierał się jednak szybciej, niż Sheffield przypuszczał. Potężne krzyżowe uderzenie klęczącego orka roztrzaskało kinetyczną osłonę i jedno z dolnych żeber mężczyzny. Eksplozja bólu była zbyt silna, aby udało mu się utrzymać miecz. Upadł na misternie rzeźbiony wizerunek Słońca.

Kapitan stanął na równe nogi i podniósł leżący obok siebie energetyczny rębak. Następnie rzucił go w kierunku Sheffielda.

– Trzymaj – warknął. – Chcę cię zabić uczciwie – powiedział, po czym wykonał kolejny cios.

Sąd Boży trwał dalej.

– Zanim zginiesz – rzucił Erir, kiedy obaj walczący byli dostatecznie blisko, by nikt inny poza nimi nie dosłyszał padających słów – wiedz, że nasi naukowcy odkryli już szczepionkę na żółtą ospę, która działa na naszą rasę. Jedynie król i kilku wysoko postawionych małpich kochasiów z dworu sprzeciwia się wyłączeniu generatora i wytępieniu szkodników, którymi jesteście. – Twarz kapitana królewskiej gwardii wykrzywił paskudny uśmieszek. – Doszedłem więc do wniosku, że jedna generacja Świętej Trzody to nieduża strata w porównaniu do tego, ile jesteśmy w stanie zyskać na waszej anihilacji.

Rozpoczął kolejny atak i… Wszystko trwało nie dłużej, niż mrugnięcie oka. Freyr zamarł. Źrenice rozszerzyły się w przerażeniu, a całym ciałem wstrząsnął spazmatyczny dreszcz. Zupełnie jakby

poraził go prąd?

Jack nie wahał się ani chwili. Wypad w przód i sztych w klatkę piersiową. Miecz energetyczny wszedł gładko w nieosłonięte serce. Erir upadł na kolana. Zdążył jeszcze spojrzeć po raz ostatni na swojego pogromcę, zanim ten wyszarpnął broń i jednym, poprzecznym cięciem pozbawił go głowy.

– Rarak przemówił! – krzyknęła Ashtara. – Emanuelle Saineour jest niewinna!

Sheffield upadł na kamień obok zdekapitowanego ciała byłego kapitana gwardii królewskiej. Był zmęczony. W tamtym momencie jedyne, czego potrzebował, to chwila odpoczynku.

 

<>

 

Darmuk, kamerdyner króla Ungluka Mądrego patrzył na leżących na arenie wojowników i podziwiał efekt działania pluskwy elektrycznej. Wyeliminowanie za jednym zamachem Novaka i Erira nie było proste, ale udało się. Wszystko poszło perfekcyjnie.

Dźwięk SMS-a przykuł uwagę orka. Otworzył wiadomość, a na jego twarzy zagościł radosny uśmiech. Wynagradzała wszelkie trudności, cały wysiłek włożony w realizację planu. Słowa aprobaty od kogoś, kogo się kocha, były lepsze, niż jakikolwiek awans w szeregach Szkarłatnych Lilii.

 

Nadawca: Emanuelle Saineour

 

Treść: Dobra robota.

 

Koniec

Komentarze

Nie chcę się czepiać, ale coś mi tutaj zgrzyta

  1. Mężczyzna użył karty, nie czekając na paragon ukłonił i obrócił na pięcie. Przeszedł kilka kroków, dopiero wtedy sprawdził czy wszystko mu się pobrało (dla pewności) i dopiero wtedy spojrzał jeszcze raz na sprzedawcę? Zaczyna się jak romans ;) Zamiast obrócić (chyba, że zrobił obrót :P) użyłbym słowa odwrócił…ale w sumie co ja tam wiem xD
  2. Podobał mi się zwrot “dochrapać się” (pewnie teraz jak będę pisał sam go użyję xD) i “Święta trzoda”.
  3. Opowiadanie w sumie całkiem miłe, ale średnio mi się podoba przedstawienie przyszłości w stereotypowym “sterylnie, białym” klimacie. Właściwie nie wiem skąd to się wzięło, że w latach 90 przyszłość była brudna i mroczna, w latach powyżej 2000 przedstawiana jest jako czysta i sterylna. Minimialistyczna wręcz, że tak powiem.
  4. Spodobało mi się wstawienie orków w ten świat, może dlatego, iż początkowo taki miks troszkę skojarzył mi się z pierwszymi odcinkami Doktora Who. No i cieszy mnie fakt, że jednak orkowie mają inny światopogląd niż ludzie. Serio, gdy się dowiedziałem, iż są wegetarianami to przestałem im kibicować :D
  5. O fabule nic nie powiem, bo muszę dokończyć (jestem w połowie) i trochę przyznam szczerze przynudza mimo wszystko. Nie wiem czy przez brak akcji czy może dlatego, iż bohater niczym się nie wyróżnia. Ot przy pomocy świeżaka musi rozwiazać delikatną sprawę. Może taki był zamysł, ale mnie średnio wciagnał. Bardziej interesował mnie świat – architektura orków, ich przybycie, co stało się z ziemią 1 etc.

Ogólnie jednak opowiadanie na plus. Zaciekawiło mnie i na pewno wrócę, by je doczytać.

 

Miałam o wrażeniach napisać jeszcze podczas bety, ale nie zdążyłam to nadrobię “oficjalnie”. 

 

Czyta się całkiem przyjemnie, nie mam zbyt dużego rozeznainia w SF, więc pomysł orków wydaje mi się nawet oryginalny (a z drugiej strony, wiem, że gdzies były kosmiczne chomiki, w takim razie orki pewnie również).

Mnie, w przeciwieństwie do Idaho, historia wciągneła. Ba, miałam uczucie, że to jej największa zaleta. Jakoś tak chce się wiedzieć “co dalej?”. 

Niestety, w moim odczuciu, pod koniec zaczyna się robić naiwna. Te wszystkie walki, wielkie tajemnice, konspiracje po prostu do mnie nie przemawiają. Osobiście z bohaterów najbardziej polubiłam Jacka – może nie jest taki ostro zarysowany, jak pozostałe postaci, ale właśnie to w nim lubię. Wydaje mi się “prawdziwy” gdy reszta już ma takie grubą kreską malowane role.

Z plusów – jest to chyba jedna z lepiej przedstawionych koegzystencji w konkursie. Na pewno jedna z wyrazistszych.

Nie rozumiem również, czemu w wersji finalnej pogrubiłes niektóre zdania :P ale to już taka bardziej estetyczna, niewiele znacząca uwaga.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Błąd przy edycji, Tenszo. Na szczęście Iluzja zbiła mnie po łapach, więc wszystko już poprawione.

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

Może wysilę się na szerszy komentarz, gdy w końcu dorwę się do komputera. Tak czy siak od czasów artysty, malującego w goglach pożyczonych od predatora, przebyleś długą drogę. Mimo ze tekst odbierałem momentami jako naiwny, to i tak nie mogłem się oderwać. Calkiem dobrze opowiedziana historia.

Sorry, taki mamy klimat.

Brawo. Dobre opowiadanie. 

W Twoim, nosorożcowym, nieco naiwnym stylu, który jest zaletą, nie zarzutem.

Powoli, byle do przodu.  Chyba najlepiej z cyklu K.O. Lub przynajmniej – wyróżniająco. 

A Tensza? Niestety, nie zdążyła. Napisać, po prostu – dobre lub dodać uwagi, tak bywa. 

 

Może dlatego, że sama podlega ocenie :)

 

Pan Wysokiego Domu

Oj Panie, no takie teorie spiskowe? A fe :P

 

Tensza włożyła mnóstwo pracy w betowanie tekstu, dodatkowo zgodziła się na betowanie również opka Jafieli. Ja się zastanawiam czy miała chwilę, żeby w ogóle siku zrobić :) Brak komentarza “na czas” wcale mnie nie dziwi.

 

Iluzjo,  naucz mnie swojego kunsztu dyplomacji :) 

Pan Wysokiego Domu

Pogrubienie zostało jeszcze tutaj:

 

przez długi labirynt korytarzy wyłożonych krwistoczerwonymi dywanami. Ogromna ilość mijanych po drodze rzeźb, obrazów, ozdób i trofeów, przypominała Jackowi eksponaty w Muzeum Historii Naturalnej, które w wieku czterech lat odwiedził z ojcem, jeszcze przed upadkiem Ziemi I.

W końcu jedne z pozłacanych dębowych drzwi na piętrze okazały się tymi właściwymi.

 

Komentarza Pana, jak większośc jego tekstów, nie do końca nie rozumiem :( więc pomine niestety. A opko obiecuję przeczytac jeszcze raz (żeby upewnić się, czy aby wszystkie uwagi ładnie wprowadziłeś ]:->) i wtedy finalnie ocenić.

 

A Iluzji przesyłam buziaka za wstawiennictwo :P

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Usunięte.

Panie, Tensza była pierwszą osobą, która wyciągnęła do mnie pomocną dłoń i wielu praktycznych poprawek dokonała, ulepszając tą opowieść znacznie, dlatego słowa złego na nią powiedzieć nie pozwolę.

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

Oj tam, żadna to dyplomacja :) Drobna korekta błędnego założenia.

 

A teraz też biorę się za czytanie, ciekawa wprowadzonych zmian :)

No, duuuużo lepiej. Choć takie tyci tyci jeszcze znalazłam ;)

wywołując tym lekki uśmiech idącego z nim niemal ramię w ramię z nim Novaka.

Musiało ci sie powielić przy zmienianiu szyku.

Sięgnęła w głąb swojej szaty i wydobywała z mały, złoty przedmiot, przypominający kształtem kartę kredytową.

Albo "z niej" albo "z" do wywalenia.

czasach. Gdy z przeciwległego przejścia wyłonił się Erir, powitały go entuzjastyczne okrzyki przeważającej na trybunach, zielonoskórej publiczności. Ubrany w identyczny,

I jeszcze jedno pogrubienie.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Zapozatemacię, z przeproszeniem Pana Gnooma.

Tenszo, ja też nie do końca siebie rozumiem ;) może kiedyś znajdzie się jakiś dobry algorytm?

A przy okazji, wykład kryptologiczny czytałem z zapartym tchem – bardzo ciekawy – dawno tak się nie wciągnąłem w komentarze :)

 

Pan Wysokiego Domu

Przeczytałam. Rzeczywiście, wciągająca historia, ale ten Sąd Boży… ;)

Wciągnęło mnie, przeczytałam z przyjemnością, ale faktycznie na koniec pozamiatane raz-dwa. Sąd Boży ni z gruchy ni z pietruchy (wielce oświecona ekologia uznawała wyroki Raraka?).  Ale jeżeli tworzyłeś to szybko i rzutem na taśmę, to szczerze podziwiam. Tehenku słodziutkie (mam słabość do cielątek).

Nie wiem co na to jury oceniające pod kątem wymogów konkursowych, ale czasem pomimo trochę nużącej fabuły chciało się dotrwać do końca. I dotarłem. Brawo. Podobalo mi się. 

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Gnoomie, bardzo zacne opowiadanie. Nieźle wymyślone i takoż napisane. Najbardziej podoba mi się, że w przyszłości detektyw też pracuje „na piechotę” – oględziny trupów, pobieranie próbek, przesłuchania, narady – robota zupełnie jak w naszych czasach. ;-)

Umiejętnie pokazałeś współistnienie ludzi i orków – żadna ze stron nie jest zachwycona obecnością drugiej, ale podchodzą do sprawy z dużym zrozumieniem i w zasadzie udaje im się unikać większych konfliktów. ;-)

Natomiast niezbyt podoba mi się zakończenie. Odniosłam wrażenie, że napisałeś wszystko co zamierzyłeś i z braku lepszego pomysłu zafundowałeś nam finał w postaci, według mnie, nieco absurdalnego Sądu Bożego. Nie wiem jak inaczej można było dowieść winy Erira, ale obecne rozwiązanie nie zadowala mnie w pełni. :-(

 

„…największej rewolucji technologicznej od czasu wynalezienia internetu”. – …największej rewolucji technologicznej od czasu wynalezienia Internetu.

 

„…zakomunikował kobiecy głos przez peronowe głośniki. Jack przecisnął się przez tłum…”

Może w drugim zdaniu: Jack przecisnął się w tłumie

 

„…rudą paniusią po czterdziestce, która za wszelką cenę starała się ukryć oznaki nadchodzącej starości”. – Muszę zaprotestować i nie zgodzić się z poglądem o oznakach starości nadchodzącej po czterdziestce. I jestem przekonana, że zgodzisz się ze mną, Gnoomie, bo przecież Ty, mając dziewięćdziesiąt cztery lata, nie masz pojęcia, co to jest starość, jako że dla Ciebie pozostaje ona ciągle odległą i tajemniczą zagadką. ;-)

 

„Komora teleportacyjna jest pełna, oznajmiła pani z bezbarwnym, informacyjnym głosem”. – Dobrze że pani i głos, oznajmiali to samo. ;-)

oznajmiła pani bezbarwnym, informacyjnym głosem.

 

„Liczba podróżujących – 1053”. – Liczba podróżujących – tysiąc pięćdziesięciu trzech.

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

„Charakterystyczne buczenie maszyny zwiastowało początek kolejnego dnia pracy dla Jacka”. – Zwiastuje się komuś, nie dla kogoś.

Proponuję: Charakterystyczne buczenie maszyny oznaczało dla Jacka początek kolejnego dnia pracy.

 

„Przypominamy o zażyciu tabletek wzmacniających zaraz po zakończeniu podróży”. – Czy tabletki wzmacniały zaraz po zakończeniu podróży? A może należało je zażyć zaraz po podróży?

Proponuję: Przypominamy o zażyciu tabletek wzmacniających, zaraz po zakończeniu podróży. Lub: Przypominamy o zażyciu, zaraz po zakończeniu podróży, tabletek wzmacniających.

 

„Oślepiająca biel rozciągnęła się, aż po horyzont. – Aż po horyzont czego, skoro są w komorze teleportacyjnej? ;-)

 

„…najczęściej jedno– lub dwupiętrowe, pozbawione balkonu czy jakichkolwiek ozdób”. – O tak, jeden balkon dodałby uroku całej dzielnicy. ;-)

Wolałabym: …najczęściej jedno- lub dwupiętrowe, pozbawione balkonów i jakichkolwiek ozdób.

 

„Czasami Jack odnosił wrażenie, iż ekologiczny dyktat zakrawał o lekką paranoję”. – Czasami Jack odnosił wrażenie, iż ekologiczny dyktat zakrawał na lekką paranoję. Lub: Czasami Jack odnosił wrażenie, iż ekologiczny dyktat ocierał się o lekką paranoję.

 

„…pasażer wysiadł i skierował swe kroki do budynku instytutu”. – Czy pasażer mógł skierować cudze kroki? ;-)

 

„Oprócz wielkości kolos wyróżniał się również czerwonymi, neonowymi literatami IBTT umieszczonym nad drzwiami wejściowymi”. – Tak, to znakomity pomysł, by nad wejściem umieścić literatów, a już literaci neonowi i czerwoni, to wielki szyk i wyróżnik, który każdy musi zauważyć. ;-)

 

„najwyraźniej pani Doubtpuff udało się zaintsalować nowe odświeżacze powietrza”. – Literówka.

 

„To będzie ciężkie kilka dni”.To będzie kilka trudnych dni.

 

„Jego Wysokość, Miłościwie Nam Panujący Ungluk I Mądry, rodu Razaroc, król Orków, władca Ashtagrock, Morock, Woch'shoth…” – Obwieścił lokaj. Nie wiem, jakie zwyczaje panowały na dworze króla orków, ale z tego co m i wiadomo, anonsuje się przybyłych, tu Jacka i Jaroslava, nie

gospodarza.

 

„Portier już czekał za drzwiami, co wydało się Jackowi odrobinę niepokojące”. – Portier, to ktoś pilnujący wejścia do jakiegoś obiektu. Na wychodzących od króla mógł czekać lokaj, strażnik, kamerdyner lub inny służący.

 

„Kapłanka wstała i ukłoniła się w geście powitania, pośpiesznie odwzajemnionym przez mężczyzn”. – Ukłon nie jest gestem, więc kapłanka nie mogła ukłonić się w geście powitania.

Za SJP: Gest «ruch ręki towarzyszący mowie, podkreślający treść tego, o czym się mówi, lub zastępujący mowę»

 

„Sięgnęła w głąb swojej szatywydobywała z niej mały, złoty przedmiot, przypominający kształtem kartę kredytową”. – Czy istniała możliwość, że kapłanka sięgnęła do cudzej szaty? ;-) Gdzie znajdowała się głębia szaty? ;-) Jak długo kapłanka wydobywała ów przedmiot? ;-)

Proponuję: Sięgnęła między fałdy szaty i wydobyła mały, złoty przedmiot, przypominający kształtem kartę kredytową.

 

„Wyuczonym, niemal instynktownym ruchem wsadziła ją w prawie niezauważalną szczelinę pomiędzy dwoma kamiennymi”. – Czym były dwa kamienne ze szczeliną pomiędzy? ;-)

 

Okrągła, kamienna płyta podłogi ozdobiono licznymi płaskorzeźbami…” – Pewnie miało być: Okrągłą, kamienną płytę podłogi ozdobiono licznymi płaskorzeźbami

 

„Tuż przy wejściu ułożono ścieżkę z marmurowych płytek, prowadząca na sam środek sali…” – Literówka.

 

„Strażnik odchylił poły płachty, ukazując jej zawartość”. – Płachta nie ma pół.

Za SJP: poła «dolny fragment jednej z dwóch części ubioru rozpinającego się z przodu»

Proponuję: Strażnik odchylił brzegi płachty, ukazując jej zawartość.

 

„Sekcja zwłok Świętej Trzody, akt pierwszy, przeprowadzone w ramach śledztwa…” – Literówka.

 

„Gdy odwrócił się w stronę nadchodzących mężczyzn, napotkali zimne, nie znoszące sprzeciwu spojrzenie”. – …zimne, nieznoszące sprzeciwu spojrzenie.

 

„Gwałtowny ruch orka sprawił, że Jack niemal odruchowo sięgnął po trzymaną u paska broń”. – Może: Gwałtowny ruch orka sprawił, że Jack niemal bezwiednie sięgnął po trzymaną u paska broń.

 

„Razem z Novakiem wkroczyli do środka. Pomieszczenie nie miało w środku jakichkolwiek mebli”. – Wiemy, kto wkroczył. Powtórzenie.

Proponuję: Wkroczyli do środka. W pomieszczeniu nie było jakichkolwiek/ żadnych mebli.

 

„Nie sądźcie jednak, że jako jedyni posiadacie swoich ludzi w stolicy”. – Literówka.

 

„Moją zgubą okazała się poluzowana kostka brukowa. Biegnąc jedną z odnóg ulicy Brok'noch potknęłam się i skręciłam kostkę”. – Powtórzenie. Ponadto odniosłam wrażenie, że dziewczyna skręciła poluzowana kostkę brukową. ;-)

Proponuję w drugim zdaniu: Biegnąc jedną z odnóg ulicy Brok'noch, potknęłam się i skręciłam nogę.

 

„Chcesz więc powiedzieć, że nie masz nic wspólnego ze zbrodnią?– zapytał Jack…” – Brak spacji po znaku zapytania.

 

„W jej głosie ze słowa na słowo rosła pasja i przejęcie”. – Wolałabym: W jej głosie, z każdym słowem, rosły pasja i przejęcie.

 

„…Jackowi rzadko zdarzało się bywał zakłopotany, nawet w gabinecie przełożonego”.Jackowi rzadko zdarzało się, że bywał zakłopotany, nawet w gabinecie przełożonego.

 

„Wielki Bóg Słońca wystawiał ją na ciężką próbę, nie miała jednak zamiaru popadać w rozpacz. To właśnie w najtrudniejszych momentach wiara była wystawiona na największą próbę”. – Powtórzenia.

Proponuję w pierwszym zdaniu: Wielki Bóg Słońca poddawał trudnym sprawdzianom/ stawiał przed nią trudne wyzwania, nie miała jednak zamiaru popadać w rozpacz.

 

„Arcykapłanka nigdy nie śmiałaby złorzeczyć na los, który przeznaczył jej Rarak, choćby nie wiadomo jakie przeciwności spotkałaby na swojej drodze”. – …choćby nie wiadomo jakie przeciwności spotykała na swojej drodze.

 

„Szok i eksplozja bólu zamroczyły Ashtarę, otwierając napastnikowi drogę do ponowienia ataku z początku”. – Wolałabym: Szok i eksplozja bólu zamroczyły Ashtarę, pozwalając napastnikowi ponowić atak.

 

„Co? – Zatoczyła się i oparła o kant”. – O kant czego, oparła się kapłanka?

 

„Dość wysoki, w czarnym kombinezonie i z kominiarką na głowie”. – Nie chodzi się z kapeluszem ani z czapką (chyba że trzymamy je w ręce), tylko w kapeluszuw czapce, a kominiarka jest nakryciem głowy, rodzajem czapki.

Dość wysoki, w czarnym kombinezonie i w kominiarce.

 

„Próbowała stanąć na pełnych nogach. Nagły zawrót głowy skutecznie to uniemożliwił”. – Czego pełne mogą być nogi? ;-)

Proponuję: Próbowała pewniej/ mocno stanąć nogach, ale nagły zawrót głowy skutecznie to uniemożliwił.

 

„Zamaskowany człowiek ściągnął i otworzył swój plecak…” – Czy otwierałby cudzy plecak? ;-)

 

„Na czym zależy ci bardziej – żywych czy martwych?” – Rozumiem, że pyta o Tehenku, więc powinno być: Na których zależy ci bardziej – żywych czy martwych?

 

„Zapłacisz za to. Wielki Bóg Słońca każe wszystkich…”Zapłacisz za to. Wielki Bóg Słońca karze wszystkich

Chodzi, jak mniemam, o karanie, nie o nakazywanie.

 

„Wstał z krzesła i obrócił się, kierując się do wyjścia. Ruchome drzwi otworzyły się przed nim…” – Proponuję: Wstał z krzesła i ruszył w stronę wyjścia. Ruchome drzwi otworzyły się przed nim

 

„Ujrzał jedynie zwykły gabinet konferencyjny z dużym stołem pośrodku i siedzącą przy nim masę ludzi”.Ujrzał jedynie zwykły gabinet konferencyjny z dużym stołem pośrodku i masę siedzących przy nim ludzi.

Przy stole nie siedziała masa, jeno ludzie, których było dużo. ;-)

 

„…odpowiedział Novak, uważnie studiując prawy kajdan łańcucha”. – Kajdany/ kajdanki, tak jak nożyce/ nożyczki, występują wyłącznie w liczbie mnogiej.

Proponuję: …odpowiedział Novak, uważnie studiując prawą obręcz kajdan.

 

„Obie strony są w stanie zniszczyć siebie nawzajem przeciągu niespełna miesiąca”.Obie strony są w stanie zniszczyć siebie nawzajem, w przeciągu niespełna miesiąca.

 

Stanął na nogi i otworzył plik tekstowy na swoim aPodzie”. – Czy mógł stanąć nie na nogi i otworzyć plik na cudzym aPodzie? ;-)

Wystarczy: Wstał i otworzył plik tekstowy na aPodzie.

 

„…nad poprawnym przebiegiem procesu czuwało dwieście pięciu przedstawicieli obu ras”. – …nad poprawnym przebiegiem procesu czuwało dwustu pięciu przedstawicieli obu ras.

 

Wyjątkow spokojny Novak wyglądał na wręcz znużonego…” – Literówka.

 

„…pouczył go starszy jegomość, poprawiając oprawki okularów”. – Jak można poprawić oprawki, nie poprawiając okularów. Zakładam, że poprawiał to, co miał na nosie. ;-)

Proponuję: …pouczył go starszy jegomość, poprawiając okulary.

 

„Jego uczesane i gładko ułożone włosy, jak również czarny garnitur…” – Trochę masła maślanego. Włosy ułożone, to włosy uczesane.

Wystarczy: Jego gładko ułożone/ uczesane włosy, jak również czarny garnitur

 

„Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, wyciągając z niej nieduże zawiniątko”. – Czy to możliwe, by sięgał, wyciągając? Jednocześnie? ;-)

Proponuję: Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągnął z niej nieduże zawiniątko.

 

„…natomiast oczy nielicznych poinformowanych w większości rozszerzały się w przerażeniu, świadome tego co znaczą słowa profesora”. – Będę się upierać, że oczy nie były niczego świadome. ;-)

Proponuję: …natomiast oczy nielicznych, poinformowanych i świadomych tego, co znaczą słowa profesora, rozszerzały się w przerażeniu.

 

„W takim razie, że pańskie poświęcenie poszło na marne”.W takim razie pańskie poświęcenie poszło na marne.

 

„Czuł się niczym rzymski gladiator wchodzący do koloseum”. Czuł się niczym rzymski gladiator wchodzący do Koloseum.

 

„…silnikiem odrzutowym umieszczonym pod spodem. Średnica nie miała więcej, niż dwadzieścia metrów. Kiedy platforma dotarła do celu, Jack ujrzał, iż na górze umieszczona jest kamienna płyta z płaskorzeźbą słońca”. – Powtórzenie.

Proponuję w pierwszym zdaniu: …silnikiem odrzutowym, zainstalowanym/ zlokalizowanym/ usytuowanym/ ulokowanym pod spodem.

 

„…kiedy obaj przeciwnicy wkroczyli na ring”. – Czy ring jest dobrym określeniem dla miejsca zmagań, mającego kształt dysku?

Może: …kiedy obaj przeciwnicy wkroczyli na arenę.

 

„Walka toczyć się będzie o uznanie winy lub niewinności Freyra Erira, kapitana gwardii królewskiej króla Ungluka I. Wyżej wymieniony podejrzany jest o zabójstwo Świętej Trzody…” – Zwrot wyżej wymieniony, ma racje bytu raczej w pismach, a tutaj kapłanka przemawia, nie czyta.

Proponuję: Walka toczyć się będzie o uznanie winy lub niewinności Freyra Erira, kapitana gwardii królewskiej króla Ungluka I, podejrzanego o zabójstwo Świętej Trzody

 

„Bronią wybraną przez wojowników jest miecz energetyczny”.Bronią wybraną przez wojowników są miecze energetyczne.

Chyba nie maja zamiaru walczyć jednym mieczem. ;-)

 

„Publiczność, licznie zgromadzona na umiejscowionym powyżej ringu stadionie…” – Wolałabym: Publiczność, licznie zgromadzona na umiejscowionym powyżej areny stadionie

 

„Eksplozja bólu była zbyt silna, aby udało mu się utrzymać miecz. Upadł na misternie rzeźbioną płytę”. – Czy walczyli na rzeźbionej powierzchni? Przecież powinni się wciąż potykać o nierówności, a nawet przewracać. ;-)

 

„Jedynie król i kilku wysoko postawionych małpich kochasi z dworu…”Jedynie król i kilku wysoko postawionych małpich kochasiów z dworu

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

W końcu w domu. Z pożądnym internetem. Hura!

@ Ocho – Dziękuję. Sąd Boży był troszkę naciągany, przyznaję, ale chciałem zakończyć tak z pompą. Nie wiem na ile się to udało, to pozostaje do oceny czytelnikom.

@ Morgoth – Cieszę się niezmiernie.

@ rooms – Tworzyłem swoim tempem, czyli zdecydowanie nie szybko. Rzutem na taśmę za to poprawiałem i redagowałem, z różnymi efektami. Na podziw raczej nie zasłużyłem, ale przyznaję nieskromnie, że jestem całkiem zadowolony. Bardzo się cieszę, że historia się spodobała, nawet jeśli nie wszystkie rozwiązania fabularne wydały ci się w pełni przekonujące.

@ regulatorzy – Dziękuję za komentarz i nominację. Tekst wyregulowałem zgodnie z zaleceniami. ;)

W kwestii treści widzę, że masz podobne zdanie do rooms, dlatego też nie będę się powtarzał. Iluzja szturchnęła jednym z komentarzy mój ośrodek twórczy, więc niewykluczone, że nie jest to moje ostatnie opowiadanie w tym universum. Oby udało mi się nie powtarzać wcześniejszych błędów.

Co się zaś tyczy czterdziestolatek i oznak starości, to przyznam się szczerze, że pomimo sędziwego wieku nadal tak w ciele jak w duchu pozostaję młodzieniaszkiem, więc może faktycznie nie powinienem zbyt pochopnych sądów wydawać. Dla spokoju ducha załóż proszę, że była to przedwcześnie starzejąca sie rudowłosa paniusia. ;D

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

Gnoomie, bardzo się cieszę, że mogłam pomóc i życzę sukcesu w konkursie. ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Byłem, czytałem. Komentarz po wynikach. :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Najpierw pomarudzę. Ten aPod – ech… mało oryginalnie. Orki także nieodkrywcze, bo jestem z tych starszych chłopców, co to jeszcze grali w planszowego Space Hulka i swego czasu malowali figurki w Warhammera FB oraz 40k (takie sprowadzane z zagramanicy w torbie znajomego…) – a w dodatku stereotypowe (duże, silne, zielone, wojownicze). Sąd Boży na końcu, szczególnie zaś energetyczne miecze i – o rajuśku – podanie broni przez Erira w sytuacji proszącej się o elegancki coup de grace, zamiast ciśnienia z pompy, tłoczy sztampę, ale finał troszkę wynagradza. Treść opowiadania (wspomnienie Jacka o Ziemi I, kilka innych faktów tła) sugeruje, że obydwie społeczności zamieszkują Ziemię II od dwóch dekad – a infrastruktura i zakorzenienie w nowym świecie sugeruje, że wszystko jest już mocno „uleżałe” (nielogiczność?).

Zderzenie dwóch kultur jest, na tle religijnym przede wszystkim. Z zakorzenieniem po stronie ludzkiej już gorzej (całe społeczeństwo przeszło na wegetarianizm w ciągu dwóch dekad od katastrofy w ojczystym świecie? Niemożliwe, jak tam nie ma Partyzantki Wolnej Golonki lub Che Kiełbasiary to tu mi kaktus wyrośnie, o tu…). Koegzystencja, zachowanie status quo i dylemat są w stopniu, moim zdaniem, spełniającym warunki konkursu.

Opowiadanie poprowadzone sprawnie, chociaż momentami naiwnie rozegrane ze względu na zastosowane klisze. Czyta się dobrze, historia zaciekawia, krówki hołubione celem świetoyebliwego zarżnięcia na ofiarę – w dodatku niebieskie niczym alpejskie mleczko – niezłe. Jest bohater, z którym idziemy przez historię, jakkolwiek zdaje się być nieco drewniany, bez ludzkich przywar, słabości i poza wzorcową służbą – bez przeszłości. Generalnie jest dobrze, a mogło być dużo lepiej. Rażą niedopilnowane przecinki, gdzieniegdzie zdanie potrafi zgrzytnąć w czytaniu (za długie, za skomplikowane, styl lub szyk), ale w wersji na 06.08.2014 są to raczej drobne niedoskonałości niż banda krytycznych błędów, powodujących przerwanie lektury.

Troszkę uwierają zawieszone w powietrzu wątki – skąd u Novaka i Arcykapelanki, tfu, posłanki, tfu, siostrzyczki najwyższej zdolności ninjakomandoubersikretserwis? Za jakie przewiny dowódca gwardii miał beknąć, że aż sam król musiał go ułaskawiać? Sądzę, że to wszystko jeszcze można dopieścić i dopracować.

 

Oddać przecinki:

Oprócz wielkości kolos wyróżniał się również czerwonymi, neonowymi literami IBTT umieszczonym nad drzwiami wejściowymi.

Oprócz wielkości[,+] kolos wyróżniał się również czerwonymi, neonowymi literami IBTT[,+] umieszczonym nad drzwiami wejściowymi.

Sheffield jako ateista zawsze uważał, że religia(…)

Sheffield[,+] jako ateista[,+] zawsze uważał, że religia(…)

Sprawa, której podjął się tego czerwcowego popołudnia była tego najlepszym przykładem.

Sprawa, której podjął się tego czerwcowego popołudnia[,+] była tego najlepszym przykładem.

Jednopiętrowa, marmurowa budowla z bogatymi zdobieniami na fasadzie, otoczona okrągłym ogrodem pełnym kwiatów we wszystkich kolorach tęczy

Jednopiętrowa, marmurowa budowla[,+] z bogatymi zdobieniami na fasadzie, otoczona okrągłym ogrodem pełnym kwiatów we wszystkich kolorach tęczy

którego strzegły posągi dwóch, starożytnych orkowych wojowników.

którego strzegły posągi dwóch[,-] starożytnych[,+] orkowych wojowników.

Wnętrze zostało oświetlone fioletowymi lampami zasilanymi bliżej nieokreśloną substancją.

Wnętrze zostało oświetlone fioletowymi lampami[,+] zasilanymi bliżej nieokreśloną substancją.

Żona Jacka jako zamiłowana orkolożka prawdopodobnie dałaby uciąć sobie

Żona Jacka[,+] jako zamiłowana orkolożka[,+] prawdopodobnie dałaby uciąć sobie

 

Dalej odpuściłem notowanie braków/źle umieszczonych przecinków – jest tego za dużo.

 

 

Zgrzyta przy czytaniu:

Za każdym razem, kiedy się denerwował jego lewa brew unosiła się odrobinę. Miało to miejsce również w tym przypadku.

„Za każdym razem, kiedy się denerwował jego lewa brew unosiła się odrobinę. Tak jak teraz.” ?

nie zwracać uwagi na tik nerwowy przełożonego.

(…)na nerwowy tik przełożonego? (szyk)

Musimy zachować ją z dala od sępów z „Codziennej”

(…) utrzymać od niej z dala sępy z „Codziennej” (…) ?

 

To będzie ciężkie kilka dni.

(…)kilka ciężkich dni. ?

 

co i rusz podnosząc wzrok,

co rusz podnosząc wzrok, ?

 

Ogromna ilość mijanych po drodze rzeźb, obrazów, ozdób i trofeów, przypominała Jackowi eksponaty w Muzeum Historii Naturalnej, które w wieku czterech lat odwiedził z ojcem, jeszcze przed upadkiem Ziemi I

Podzielić na dwa zdania lub inaczej wtrącić zaznaczony fragment?

 

Okrągła, kamienna płyta podłogi ozdobiono licznymi płaskorzeźbami,

Okrągłą, kamienną płytę podłogi ozdobiono licznymi płaskorzeźbami,

 

a do tego potrzebuję znać całą prawdę

a w tym celu potrzebuję znać całą prawdę?

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Czytało mi się ten tekst wyjątkowo dobrze, bo też jest wciągający. ;) Czytałam z dużą przyjemnością aż do… Sądu Bożego. Rozumiem różnice, rozumiem koegzystencję, ale przenikanie się dwóch tak odmiennych systemów prawnych? No nie wiem, nie przekonuje mnie to, ale pal sześć… Gorzej, że odniosłam wrażenie, być może mylne, ale cóż poradzę, że to zakończenie było pójściem na łatwiznę. Takie wielkie bum na koniec, mocno efekciarskie. Mnie się nie spodobało, zostałam z głupią miną.

W moim prywatnym zestawieniu ten tekst miał czwarte miejsce, ale byłby pewnie nieco wyżej, gdyby finał okazał się inny.

Moje notatki:

 

– bohater klasyczny, detektyw, który dąży do poznania prawdy, a jednocześnie w jakiś sposób stara się respektować prawa rządzące światem

– fajny pomysł z tymi frakcjami, które próbują nawzajem wyeliminować rasy – wraz z problemem te zarazy. 

 

– ładnie przedstawiony koegzystencjalny problem w rozmowie z dzieciakiem

– widać, że jedni i drudzy wierzą w swoje poglądy (choć ten orczański świat jest trochę zbyt bajkowy, jakby rodem wyrwany z historii fantasy, wobec czego tekst trzeba czytać z lekkim przymrużeniem oka)

 

– ciekawe przedstawienie przyszłości ludzi (ale ten kontrast z kulturą orczańską jakby zbyt banalny; orkowie kojarzą się raczej z z brudem, brzydkimi fortecami z nadzianymi na pal jeńcami niż estetyczną architekturą i kwiatkami)

– fajny pomysł z tymi zwierzakami

 

– nie wiem, czy wymyślenie jakiejś rasy nie byłoby rozsądniejszym rozwiązaniem

– niektóre partie dialogowe, w szczególności drugoplanowców, brzmią nienaturalnie sztywno

– końcówka trochę nieprzekonująca ze względu na opaczne rozumienie doktryny „owoców zatrutego drzewa”; ona oznacza, że organy państwa, które muszą działać na podstawie i w granicach prawa, nie mogą korzystać dowodów, które zostały zebrane w sposób bezprawny, na poparcie oskarżenia – myślę, że lepiej by było, gdyby sąd ten dowód odrzucił z jakiegoś zabobonnego powodu, np. bo się bóg słońca obrazi za profanację albo wobec nieuznawania genetyki ; )

I po co to było?

https://www.youtube.com/watch?v=gWPG-W7KCMk

 

Wraca sobie człowiek z wakacji w Egipcie, przeżywszy 2 tygodnie bez Internetu, wchodzi na ulubione forum a tu bum – Biblioteka. Od razu się miło robi w sercu. I do tego czwarte miejsce w konkursie (prawda, fajnie by było być wyróżnionym, ale wyraźnie byli lepsi).

Dziękuję jurorom za cenne uwagi i konstruktywną krytykę. Fishu – poprawki dodane, przysięgam też zwracać znacznie większą uwagę na interpunkcję, którą, przyznam się, trochę zaniedbałem.

Jeszcze raz dziękuję wszystkim, którzy przeczytali, wypowiedzieli się i czy to zachętą, krytyką czy wytknięciem konkretnych błędów przyczynili się do ulepszenia mojego opowiadania. Jeszcze raz dziękuje moim beta-czyteleniczkom, bez których ten skromny diamencik mojej twórczości byłby zwykłym kawałkiem węgla.

Biorę się za pozostałe opowiadania konkursowe.

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

W końcu dotarłamsmiley

 

 W moim rankingu tekst zajął drugie miejsce. 

 

Mamy dwa intelignentne gatunki, które dzielą ze sobą planetę. Nie do końca uchwyciłam, czemu Orkowie nie mogą sobie polecieć gdzie indziej, ale rozumiem na pewno, dlaczego ludziom zależało na ich  obecności i utrzymaniu dobrych relacji, pomimo upodobań  Orków. Mamy przekonujący obraz napiętych relacji i kilku ciekawych bohaterów o skrajnie odmiennych poglądach. Założenia konkursu spełnione na 100%, do tego czytałam z zainteresowaniem.

 

Dwie rzeczy trochę bardziej zazgrzytały. Po pierwsze – wykorzystanie Orków. Jakoś połączenie tej rasy z zaawansowaną technologią nie do końca mnie  przekonało. Po drugie, jak to już zauważyli moi poprzednicy, zakończenie troszkę kuleje. 

Smutna kobieta z ogórkiem.

Virginio – serdecznie dziękuję. Takie komentarze to miód dla duszy.

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

Skoro małpy na koniach (Ewolucja Planety Małp), to dlaczego nie orkowie w kosmosie? :)

 

Wciągające opowiadanie. Chociaż nie najkrótsze – 74452! Brawo! – wcale nie odczułem jego długości. Byłem wręcz zakoczony – i chyba trochę zawiedziony – gdy po kolejnym przesunięciu scrolla ujrzałem napis KONIEC. No i właśnie… to zakończenie. Nie twierdzę, że jest złe, jednak… sprawnie nakreślony wątek detektywistyczny, ciekawie zapowiadająca się rozprawa… a tu nagle Sąd Boży! 

Osobiście wolałbym spędzić trochę więcej czasu w auli, przysłuchując się zeznaniom kolejnych świadków :)

W każdym razie – czas poświęcony opowiadaniu spędziłem mile. Dziękuję i pozdrawiam.

 

Na koniec:

 

– Panie Sheffield [+.] Stojący przy wejściu ochroniarz przywitał Jacka lekkim skinieniem głowy.

 

– John [+.] – Mężczyzna odwzajemnił gest i przekroczył próg. Wszedł do hallu i skręcił w prawo, kierując się do wind.

– Wy iść ze mną – Oznajmił [oznajmił – z małej] z ciężkim akcentem. – Król czeka.

– Cześć, Jack, [wywalić przecinek po Jack] – odezwał się ponownie Ungluk, kiedy kroki kamerdynera ucichły.

 

– Wasza Wysokość [+.] – Sheffield ukłonił się z gracją. Novak okazał się na tyle rozgarnięty, aby postąpić tak samo.

 

– To mój nowy partner, Wasza Wysokość [+.] – Chłopak, zachęcony dyskretnym gestem, ukłonił się ponownie.

 

– Podejrzana? – Nie otrzymali informacji o tym, iż ktoś został już zatrzymany [+.] – Czy to człowiek?

 

– Wszelkie dostępne nam dane na temat sprawy, jak również ewentualne informacje o zmianach dostaniecie w międzyczasie na swoje aPody. To wszystko – możecie odejść [+.] – Ungluk wykonał władczy ruch ręką, odwracając się z powrotem do leżącego na biurku laptopa dotykowego.

 

– O jednoznaczności dowodów zadecydujemy ja i pan Novak. W końcu między innymi za to nam płacą [+.] – Sheffieldowi nie spodobała się obcesowość wojskowego, jak również określenie [+,] którym się posłużył.

 

– Emanuelle Saineour [+.] – Powitanie Jacka było raczej stwierdzeniem, niż pytaniem. Zmęczone, przekrwione oczy nieznacznie rozjaśniły się na dźwięk wypowiedzianego nazwiska.

 

– Dbamy o PR [+.] – Sheffield uśmiechnął się przyjaźnie.

 

– Powiedz, że masz jakieś dobre wieści, Sheffield [+.] – Scott wyglądał na wyjątkowo zmęczonego i zdenerwowanego. Ten dzień musiał być dla niego bardzo ciężki.

 

– Niestety, szefie [+.] – Jack rzadko bywał zakłopotany, nawet w gabinecie przełożonego.

 

– Już otrzymałem wiadomość od Ungluka. Emanuelle Saineour – powiedział Armstrong. – Nie powiem, żebym bardzo za nią tęsknił, gdyby ktoś ją ukatrupił. Mimo wszystko… – pokręcił [Pokręcił z dużej] głową.

 

– Błagam, nie [+.] – Ashtara ponownie próbowała się podnieść i ponownie poniosła klęskę.

 

– Otrzymałem informację z góry. Rada Dyrektorów IBTT chce się z tobą spotkać w celu omówienia „istotnych kwestii dotyczących bieżącej sprawy” [+.] – Spojrzał na niego podejrzliwie. Wyglądało na to, że nie miał zielonego pojęcia o co może chodzić.

 

– Tak więc zrobię [+.] – Wstał z krzesła i ruszył w stronę wyjścia. Ruchome drzwi otworzyły się przed nim, niczym wrota do tajemniczej ścieżki, którą miał podążyć.

 

– Potrzebuję, abyś przeteleportował się do Nowego Manhattanu dzisiaj, północnym lotem i zaniósł ten pakunek doktorowi Plasilovi z Insytutu Badań Technologii Teleportacyjnej. Po wykonaniu zadania dostaniesz od niego drugie tyle [+.] – Wskazał na banknot. – Powiedz w recepcji, żeby odebrał paczkę osobiście, dodając, że przysyła cię jego siostrzeniec. Zapamiętałeś?

 

– Panie Sheffield [+.] – Profesor skinęła głową i wskazała jedyne wolne krzesło. – Zapraszamy.

 

– Wspaniale [+.] – Akashima uśmiechnęła się życzliwie.

 

– Lizus [+.] – Jack mimowolnie się uśmiechnął. Wstał i otworzył plik tekstowy na aPodzie. Dokonał ostatnich notatek. – Wygląda na to, że moja praca tutaj dobiegła końca, panie Novak. Widzimy się na procesie.

 

– Dziękujemy, panie Sheffield [+.] – Bas prowadzącego wyrwał go z zamyślenia.

 

Reakcje zebranych były mieszane. Znakomita większość wymieniała zdziwione spojrzenia i szeptała między sobą, natomiast oczy nielicznych, poinformowanych i świadomych tego co znaczą słowa profesora, rozszerzały się w przerażeniu, [wywalić przecinek]. Plasil, niewzruszony, kontynuował:

 

– Jesteś tchórzem, Sheffield [+.] – Kapitan wyglądał na odrobinę poirytowanego. – Przestań uciekać i stań do walki jak mężczyzna.

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Bogusławie, dzięki za przeczytanie i wytknięcię błędów, jak i opinię oraz krytyczne uwagi. Zawsze uważałem, że najtrudniej jest stworzyć dobre zakończenie i widziałem wielu autorów, którzy właśnie wykładali się w samym finale. Mam nadzieję doszlifować ten aspekt w przyszłości.

BTW, fajny cytat. Dodałem do personalnej kolekcji. Wielkie dzięki. ;)

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

ostatni akapit – REWELKA! zazwyczaj tego właśnie brakuje w krótszych formach, jakiś zapowiedzi albo niedomkniętego wątku;

poza tym już gdzieś tu wytknięty aPod – to już lepiej byłoby jak w originale: iPod, w końcu to alternatywna przyszłość, nie inny świat, tylko nasz ileś tam później (patrz Mroczny Zbawiciel → Zeiss, Mitsubishi itd.)

osobiście preferuję jąkąś zapowiedź większego zwrotu akcji bo na końcu zdrada szefa gwardzistów trochę jak królik z kapelusza;

było super – wielkie dzięki!

 

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Miś przeczytał. Chyba ma zbyt dużo lat. No comment.

Nowa Fantastyka