Można powiedzieć, że chłopcy przyjaźnili się od zawsze. Wykazywali się ponadprzeciętną inteligencją, dlatego pozostali Nowicjusze szybko przestali ich lubić. Niechęć rzadko jednak przybierała formy jawnej agresji, zwłaszcza odkąd chłopcy zademonstrowali, że potrafią skutecznie obronić się przed każdym atakiem.
Cieszyło ich własne towarzystwo. Często spędzali czas, prowadząc wielogodzinne dysputy, o tyle interesujące, co bezowocne, gdyż każdy z nich był przekonany o słuszności swoich racji. Gdy robiło się zbyt poważnie, zaczynali stroić do siebie miny i wygłupiać się jak dzieci. Uwielbiali też rywalizować. Nie o dziewczyny, czy oceny. Prawdziwym wyzwaniem było rzucanie czarów, w dodatku znacznie wykraczających poza program nauczania. Dlatego właśnie, spragnieni wiedzy, zaczęli ukradkiem odwiedzać pewne miejsce. Jedyne, do którego oficjalnie jeszcze nie mieli wstępu: bibliotekę dla Wtajemniczonych.
Wciśnięci głęboko w kąt między ostatnim, wypełnionym książkami, regałem a zimną ścianą, czekali w napięciu, aż Gruby Tom skończy obchód w tej części ogromnego gmachu. Stary strażnik szedł właśnie w ich kierunku i był już w połowie alejki, gdy John, chudy chłopiec z lokami w kolorze złota, zachichotał nerwowo. Zasłonił usta dłońmi, ale przytłumione dźwięki, przypominające nieco chrumkanie świni, wciąż zakłócały ciszę.
– Co jest? – syknął, zaniepokojony dziwnym zachowaniem kolegi, Luke.
– Pu… puściłem bąka – wydukał John, a kolega spojrzał na niego z dezaprobatą. Dlaczego teraz? Cichacze były najgorsze. Smród wzmagał się, szybko stając się trudnym do wytrzymania, ale obaj młodzieńcy zamarli na dźwięk zbliżających się kroków.
Gruby Tom rozejrzał się podejrzliwie, unosząc pochodnię w kierunku brudnego, wąskiego okienka, którym się tu dostali. Powoli podszedł do niego i zamknął, nie zauważając ukrytych za regałem chłopców. Luke niemal wybuchnął śmiechem widząc, jak po chwili starzec, kręcąc nosem, otwiera ponownie okno i szybkim krokiem oddala się w stronę schodów prowadzących na piętro. Gdy tylko niebezpieczeństwo minęło, spoważniał jednak i zwrócił się do przyjaciela.
– Znowu żarłeś jabłka? Stary, ile razy ci mówiłem, żebyś tego nie robił przed akcją. Wiesz, że nie wolno ci ich jeść. Zawsze potem masz gazy.
– Kiedy ja tak lubię… – John, zakłopotany, wbił wzrok w podłogę. Luke nie potrafił długo gniewać się na przyjaciela.
– Dobra, chodź wybierzemy jakąś książkę, bączku.
Konstrukcje, dekonstrukcje i rekonstrukcje. Luke wiedział, że stara księga była lekturą obowiązkową dopiero w Piątym Kręgu, dlatego przez chwilę zawahał się, czy nie odłożyć pozycji na miejsce. Byli zdolni, owszem, ale najpotężniejsze zaklęcia, których do tej pory się uczyli, były z poziomu Kręgu Trzeciego. No nic, spróbujemy, pomyślał i otworzył księgę na przypadkowej stronie, podczas gdy John stał na czatach. Zaklęcie nosiło nazwę „Coś z niczego” i od razu wydało mu się skomplikowane. Złożone z wielu etapów, z pewnością zabierało dużo czasu. Westchnął, niezadowolony.
– Stary, wybierz coś innego, to dla nas za trudne – zwrócił się do towarzysza.
– Pokaż mi to. – Z miną fachowca John podszedł do rozłożonej na bladoróżowym dywanie księgi i przyklęknął obok kolegi. Burza blond loków kontrastowała z ciemną czupryną Luke’a.
– Co za problem? Pominie się kilka końcowych etapów, doda coś od siebie i jakoś wyjdzie – oznajmił pewnym tonem chłopiec, ledwo zapoznawszy się z treścią czaru. Musiał zrehabilitować się po „bąkowej” wpadce. W przeciwieństwie do przyjaciela lubił zaklęcia konstrukcji, więc wierzył, że przy odrobinie szczęścia jakoś to będzie.
– Głupi jesteś – burknął krótko czarnowłosy. – To się nie uda.
John wstał i uśmiechnął się prowokująco.
– Zakładzik?
Drugiemu Nowicjuszowi nie trzeba było lepszej zachęty. Skoro przyjaciel tak bardzo chciał się zbłaźnić, no to jego wola. Luke postanowił dolać nieco oliwy do ognia.
– Ok, ale pod warunkiem, że ukończysz zaklęcie w siedem dni.
– W siedem? – John parsknął drwiąco. – Stary, ja to zrobię tak szybko, że siódmego dnia to już sobie będę odpoczywał!