- Opowiadanie: deMORWOJ - Strażnik skarbu

Strażnik skarbu

Witam! Proszę szanowne grono o wytknięcie niedociągnięć w poniższym tekście. Za każdą sugestię, z góry dziękuję. Jedna uwaga. Mam świadomość, że akcja nie dzieje się cały czas w bibliotece, ale jest ona jednym z głównych tematów przewodnich. Pozdrawiam!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Strażnik skarbu

Ojciec Manuel biegł truchtem przed siebie, przebierając szybko wielkimi stopami, wsuniętymi w stare, rozczłapane sandały. Kołysząc swym grubaśnym cielskiem lekko na boki, sapał głośno, jakby co najmniej raz obiegł dookoła klasztor wzdłuż muru, a nie stąpając po krętych schodach, tylko zszedł do podziemi. Co chwilę zwalniał, odwracał głowę do tyłu i nasłuchiwał, po czym nadal biegł kaczym kłusem. Lewą ręką przytrzymywał rąbek habitu, nie chcąc zaplątać w nim krótkich, świniowatych nóżek. W prawej dzierżył masywną świecę, której płomień targany na wszystkie strony, ledwo co oświetlał czarną przestrzeń katakumby. Niczym lawa, wychlapywana co jakiś czas z wnętrza wulkanu – gorący, roztopiony wosk kapał na dłoń mnicha, lecz on zajęty ucieczką, nie zwracał uwagi na parzące krople, trafiające go w nadgarstek. Blada poświata żywego ognia, z trudem rozpraszała mrok, ukazując kamienne bloki, ciasno dopasowane jedne do drugich kilkaset lat temu. Gdzieniegdzie zimne ściany, zroszone kropelkami brudnej, zatęchłej cieczy, były przyozdobione wielkimi pajęczynami, nabrzmiałymi od wchłoniętej wilgoci i sklejone grubo naprószonym szarym pyłem. Zwisały między owalnym sklepieniem a błotnistą posadzką, niczym fantazyjne story, zawieszone nie wiadomo przez kogo i po co, jak w jakimś upiornym zamczysku.

Gdy dobiegł do celu, stojąc skulony, oddychał ciężko. Końcem habitu, wytarł spoconą twarz, kark i wygolone kółko na czubku głowy. Potem odstawił świecę i oparł się obiema rękami o lodowatą ścianę. Gdy odpoczął chwilkę, a jego oddech stał się trochę wolniejszy, wyciągnął zza pazuchy wielkie tomisko i przyklęknął na jedno kolano. Mocno ściskając dzieło oburącz, spojrzał z nabożną czcią na wolumin, jakby to był Święty Graal, a nie stara księga. Po raz kolejny przeczytał łaciński tytuł, wydłubany na skórzanej okładce i zabarwiony na czerwono:

– „O elementarnej budowie oraz powstawaniu wszelkiego stworzenia i materii nieożywionej“.

Trwał tak bez ruchu, gdy dotarł do niego rwetes pościgu. Odłożył skrypt na kamienie, przygotowane kilka dni wcześniej. Sięgnął do niewielkiej niszy, znajdującej się po prawej stronie i wysuną z niej średniej wielkości kufer podróżny, ukradziony ze składziku ulokowanego za kuchnią. Był ciężki, gdyż w środku znajdowało się już kilka opasłych rękopisów. Otworzył wieko i schował manuskrypt do środka, zamykając natychmiast klapę. Wepchnął skrzynię z powrotem na miejsce i począł układać kamienie, zasklepiając otwór. Gdy skończył, zaczerpnął obiema dłońmi błoto z posadzki i wysmarował nim prowizoryczny murek, aby nie różnił się zbytnio od reszty ściany. Następnie podszedł do najbliższej pajęczyny solidnych rozmiarów i delikatnie odczepił ją od podłoża. Powoli przeniósł w kierunku schowka, uważając by nie uległa zniszczeniu. Zahaczył ją o nierówności tak, aby zakryła skrytkę. Tumult ścigających go zakonników, stawał się coraz głośniejszy. Sięgnął po świecę i oświetlając nią swój wysiłek sprawdził, czy dostatecznie ukrył doraźny skarbiec. Stwierdziwszy w duchu, że może być, pobiegł w przeciwnym kierunku niż ten, z którego dobiegał rumor. Chciał jak najdalej czmychnąć z miejsca, w którym ukrył swój skarb. Podejrzewał, że jedyne wyjście z katakumb, jest przez kogoś pilnowane, więc jego plan ucieczki został pokrzyżowany. Pozostało mu tylko znalezienie bezpiecznego schronienia, w którym będzie mógł ukryć się i modlić do Boga, aby nikt go nie znalazł. Biegnąc przed siebie i rozglądając się we wszystkie strony, zauważył uskok skalny, wyrastający z kamiennych bloków. Pomyślał, że i tak nie znajdzie nic lepszego. Bez zastanowienia schował się za nim i zdmuchnął płomień świecy. Drżąc ze strachu całym ciałem, wsłuchiwał się w coraz głośniejszy zgiełk pogoni.

Kilka godzin wcześniej.

Opat wezwał ojca Manuela przed swoje oblicze i wystraszonym głosem oznajmił:

– Dowiedziałem się z pewnego źródła, że jutro koło południa, odwiedzi nas

z niespodziewaną wizytą biskup Rodrigio. Nie wiem, czego tu szuka! To nie wróży niczego dobrego!

Ale otyły mnich, od razu domyślił się powodu odwiedzin – księgozbiór! Wiedział, że nie pozostało mu wiele czasu. Nie okazując przerażenia, jakie wywołała w nim ta informacja, łagodnym tonem powiedział:

– Niech ojciec się nie obawia! Nie robimy niczego zdrożnego. Nic nam nie grozi! Może jest tylko przejazdem i chce wypocząć. Zachowajmy spokój i przygotujmy się na wizytę! Uprzątnę bibliotekę, może będzie chciał ją zobaczyć?

– Dobry pomysł! Ja też wydam stosowne dyspozycje!

Rozeszli się każdy w swoją stronę. Mnich natychmiast udał się w kierunku książnicy i zniknął w swoim królestwie.

Gdy bractwo obiegła wiadomość, że biskup Rodrigio – Najwyższy Inkwizytor Kalencji przybędzie do Zgromadzenia Ojców Szymonitów, na każdego z mieszkańców klasztoru padł blady strach. Wszyscy zakonnicy łącznie z przeorem, a przede wszystkim on, wpadli w potworną panikę. Sława dostojnika kościelnego budziła powszechną trwogę. Plotki o jego działalności i przerażających metodach obrony czystości wiary, były powszechnie znane. Każdy zastanawiał się, po co bezwzględny tropiciel heretyków zapragnął odwiedzić małe opactwo, położone z dala od wielkiego świata. Mnisi prowadzili spokojne, bogobojne życie. Dni upływały im na modlitwie, uprawie krzewów winorośli, rosnących na polach okalających budynki zakonne i pracach w ogromnym, warzywnym ogrodzie. To nie mogło budzić niczyich zastrzeżeń. Ale brat Manuel wiedział co się święci. Miał już do czynienia, z tą bestią w ludzkiej skórze.

Gdy ponad rok temu ojciec Manuel, przekraczał mury klasztorne Zgromadzenia, nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczał, jakie bezcenne diamenty literatury, przyjdzie mu odnaleźć, w zapomnianym przez Boga i ludzi, tutejszym księgozbiorze. Ale nie od razu pozwolono mu wejść do pomieszczeń bibliotecznych. Najpierw pracował w oborze, doglądając trzodę wraz z innymi braćmi, przydzielonymi do tej posługi. Mimo sporej nadwagi, ze swoich obowiązków wywiązywał się sumiennie. Dopiero gdy udowodnił, że jest dokładny, pracowity i godny zaufania, został przydzielony do niewielkiej grupy zakonników, zajmujących się książnicą. Oczywiście, nie bez znaczenia okazała się jego biegła umiejętność kaligrafii i rysowania dekoracyjnych miniaturek. Znał także doskonale łacinę i hebrajski, w mowie jak również pisaną. Dodatkowo rozumiał język Franków i Sasów. Najpierw został pomocnikiem brata Dominika, wiekowego skryby, który w zaciszu skryptorium, zasypiając co chwilę na siedząco, przepisywał mozolnie litera po literze, powierzony mu tekst. Brat Manuel szybko awansował na iluminatora i dekorował miniaturkami nowe rękopisy. Po prawie roku wytężonej pracy, gdy zmarł brat Jakub, dotychczasowy zarządca biblioteki, osiągnął to, po co tu przybył, stanowisko librariusa. Wreszcie mógł oficjalnie i bez przeszkód, zajmować się całym „skarbcem słowa pisanego“. I tylko ostentacyjne niezadowolenie brata Klemensa, który bardzo liczył na to stanowisko, zakłócało jego radość.

Odziedziczony po poprzedniku gruby pęk kluczy, otworzył mu dostęp do każdego pomieszczenia, w których przechowywano wszystkie księgi. Od razu przystąpił do realizacji swojej misji. Pod pozorem sprawdzenia List Inwentarzowych, zaczął przeglądać księgozbiór. Rozpoczął od najgłębiej skrytego pomieszczenia. Przeczucie go nie zawiodło. Sądząc po grubej warstwie kurzu, brat Jakub nie wchodził tu przez kilka ostatnich lat. Sprawdzając po kolei każdy regał, brał do rąk wszystkie woluminy. Zanim zajrzał do środka, najpierw przez jedyne w izbie małe okienko, pozbywał się szarego prochu, wydmuchując go na zewnątrz. Potem przeglądając strony, sprawdzał co zawierał. W ciągu kilku dni odkrył kilkanaście manuskryptów, znajdujących się na Indeksie Ksiąg Zakazanych. A kilka innych, na pewno też by tam trafiło, gdyby ktokolwiek z duchownych wyższego szczebla, wiedział o ich istnieniu. Szatańskie dzieła odkładał na bok, a normalne wracały na swoje miejsce.

Gdy w jego dłonie trafił efekt pracy Plotara z Retryii, rzymskiego lekarza i filozofa, nie posiadał się z radości. Jako młody mnich, studiował na Uniwersytecie w Marburgii i tam cymelium trafiło do niego po raz pierwszy. Był to początek jego zmiany pojmowania świata. Dotychczas czytał tylko biblię i traktaty religijne. Nie miał możliwości zapoznania się z inną twórczością pisaną. To była jego inicjacja prawdziwej wiedzy. Już sam tytuł:

– „O elementarnej budowie oraz powstawaniu wszelkiego stworzenia i materii nieożywionej“ – zaprzeczał podstawowej doktrynie kościelnej, że to Bóg jest twórcą wszystkiego. W małej salce, na tyłach biblioteki akademickiej, z wypiekami na twarzach, kilkoro młodych mnichów, wspólnie czytając rozprawę Plotara, odkrywało inne spojrzenie, na otaczającą ich rzeczywistość. Dla młodego Manuela, samo uświadomienie sobie, że w ogóle można mieć odmienne pojmowanie świata, niż to w jakim został wychowany, było rewolucją duchową i światopoglądową. Filozof głosił tezę, że cały świat zbudowany jest z małych elementów, które krążą bezustannie po ziemi, łącząc się ze sobą lub dzieląc, tworząc coraz to nowe formy. Raz zostaje tchnięte w nie życie, a innym razem pozostają martwe.

W szkółce przyklasztornej, w której spędził prawie całe dzieciństwo, nauczano go, że tylko Kościół ustala wszystkie doktryny. Podświadomie nie mógł się z tym zgodzić. Dopiero studiując myśli przedstawicieli innych nurtów filozoficznych, uświadomił sobie, że po świecie krąży ich naprawdę bardzo wiele. A niektóre aspekty są bardziej logiczne i mądrzejsze od tych, które wyznawał do tej pory. To wtedy uznał, że żadna instytucja, nawet Kościół, nie może mieć monopolu na prawdę. Bo tylko porównywanie różnych idei, pozwala wybierać te najbardziej obiektywne i prawidłowe. A te najlepsze, prowadzą do rozwoju cywilizacji i samego człowieka. Skoro Stwórca ofiarował ludziom rozum, to oczekuje, że będą go wykorzystywać. Więc samodoskonalenie i zdobywanie wiedzy, jest miłe Bogu. Podobne konkluzje wysnuli inni członkowie, tej konspiracyjnej i nieformalnej grupy młodzieńców łaknących wiedzy. Po codziennych wykładach, spotykali się potajemnie i kontynuowali swoją edukację, tak bardzo różniącą się od oficjalnych kanonów. Cieszyło to ich sekretnego opiekuna, jednego z wykładowców – arcybiskupa Karrozo, który podsuwał im traktaty godne uwagi.

Trwało to prawie trzy lata, lecz wszystko co dobre musi się kiedyś skończyć. Szalejąca po Europie zaraza Świętej Inkwizycji, dotarła również na Uniwersytet w Marburgii. Dopiero co wyświęcony na biskupa Eduardo Rodrigio, w towarzystwie licznego orszaku zbrojnych, wkroczył dumnie na dziedziniec akademii. Już wtedy budził grozę. Ubrany w czarny habit i ogolony na łyso, swoim gadzim wzrokiem wywoływał ciarki na ciele. Plotka głosiła, że wrócił na akademię aby się zemścić. Podobno, kilka lat wcześniej, arcybiskup Karrozo upokorzył go bardzo przy innych studentach. Chodziło o dogmaty wiary. Teraz, jako wysoki dostojnik kościelny, to on dręczył innych. Podczas ich spotkania twarzą w twarz, wybuchła awantura. Gdy skończyli się kłócić, wykładowca zwołał swoich ulubionych studentów i przekazał im słowa, które utkwiły w umyśle młodego Manuela na zawsze:

– Niestety, tutaj wszystko stracone. Ten barbarzyńca chce spalić cały świat. Musicie wszyscy uciekać, wasze życie jest zagrożone. Udajcie się do klasztorów, w których są biblioteki. Spróbujcie podjąć w nich jakieś posady i uratujcie tyle światłych skryptów, ile się tylko wam uda. Trzeba je wykraść i przewieźć w bezpieczne miejsce, zanim dotrą tam szaleńcy z pochodniami. Pomoże wam mój drogi przyjaciel ksiądz Klemens, którego znajdziecie w kościele Świętego Ducha. Jest jeszcze nadzieja. Na północy w Moguncji, pewien złotnik Jan Gutenberg, potrafi drukować księgi. Jeśli dostarczycie mu te ocalone, powieli je po stokroć. I jeśli uda się wam, rozmieścić je w różnych miejscach, jest szansa, że ci bezmyślni wandale nie zniszczą wszystkiego co postępowe. Składam to przesłanie, w waszych młodych sercach. Uchrońcie dorobek ludzkości, przed mrocznym demonem ciemnoty.

Młodzi zakonnicy pośpiesznie opuścili Marburgię. Inkwizytor Rodrigio przeszukał skrupulatnie akademicki księgozbiór i bezpowrotnie puścił z dymem, myśli światłych filozofów. Protestującego arcybiskupa Karrozo, oskarżył o herezje i również spalił na stosie. Młodzieńcy chociaż przerażeni, podjęli się misji ratowania „światła wiedzy“. Z czasem dołączyło do nich wielu innych oświeconych ludzi. Wspólnie ratowali co się dało.

I tak mnich Manuel trafił do biblioteki w Zgromadzeniu Ojców Szymonitów, która była już jego czwartą z kolei. Wiedział, że dzieło Plotara, znajdujące się w jego starej uczelni zostało zniszczone, wraz z innymi wybitnymi traktatami. Dlatego tak ucieszyło go to znalezisko. Ponownie trzymając w rękach manuskrypt, przepisany gdzieś przez kogoś, jego życie zatoczyło pełny krąg. Misja której się podjął, miała wymierny sens. I właśnie wtedy, gdy wreszcie miał możliwość ocalić wolumin, jak i inne skarby wiedzy, zjawił się demon zniszczenia. Librarius postanowił, że zniesie nocą do lochu, resztę zakazanych skryptów, które odkrył do teraz. Na szczęście kilka dni temu, wyszukał w podziemiach skrytkę i umieścił w niej kufer. Co jakiś czas, gdy tylko miał możliwość, chował w nim rękopisy. A rano, gdy zatrze wszelkie ślady, wyjdzie niby na spacer i zniknie stąd na zawsze. Nie chciał spotkać się oko w oko z trybunem inkwizycji. Potem, gdy wszystko przycichnie, przyśle kogoś, kto zaopatrzony w mapkę ukrycia schowka, jakimś sposobem wyniesie księgi z katakumb. To wszystko co teraz mógł zrobić.

 

Wreszcie cisza! Rozwydrzone bachory zniknęły. Te nieokrzesane potworki, zawsze zakłócały spokój tego dostojnego miejsca. Brat Manuel lubił wiosnę. Spacerował między klombami, obserwując jak wszystko budzi się do życia. Ale był to również okres wzmożonych wycieczek szkolnych. Gdy muzeum opustoszało, przechadzał się po obiekcie, rozmyślając o różnych sprawach. Najbardziej lubił sale biblioteki, bo przecież wśród książek spędził całe dorosłe życie. Mijając regały wypełnione niezliczoną ilością opasłych tomów, zastanawiał się dokąd podąża cywilizacja. Przez ponad pięć wieków bytowania, w otoczeniu ciągle zmieniających się zabudowań byłego klasztoru, widział jej dotychczasowy rozwój. Bestialskie wojny, upadek moralny, kryzysy ekonomiczne… Ale były też pozytywne aspekty zmian: kreacja sztuki, przemiana społeczna, ekspansja nauki i techniki, wzrost gospodarczy… Właściwie, to w ciągu kilku ostatnich lat, dowiedział się więcej o świecie, niż przedtem. Uwięziony na zawsze w kompleksie byłego opactwa, za sprawą historyków, którzy prowadzili ciągle jakieś badania, gdy tylko szukali czegoś w internecie, stawał niewidzialny za nimi i czytał, czytał, czytał…  

Czasami schodził do podziemi. Nieruchomiał przed skrytką, w której kiedyś ukrył swój skarb, dla którego poświęcił życie i zastanawiał się, jaki to miało sens. Kufer wraz z zawartością, już dawno zgnił, nie odnaleziony przez nikogo. Pamiętał dokładnie ostatnie chwile swojego żywota, jakby minęły wczoraj. To ta zawistna kreatura – brat Klemens, gdy śledząc go nocą zobaczył, że librarius wynosi coś z książnicy, wszczął alarm. Tędy wywleczono go z katakumb i uwięziono, do czasu przyjazdu Inkwizytora. Nigdy nie zapuszczał się dalej korytarzem, który prowadził do miejsca jego tortur. Potwór w czarnym habicie, lubił osobiście zadawać cierpienie. Nie potrzebował wielkich machin bólu. Wystarczył mu mały sak, który zawsze miał ze sobą. Choć męczony potwornie przez tydzień, ojciec Manuel nic nie wyjawił. Nie dlatego, że był taki twardy. Po prostu, pomieszały mu się zmysły. Gdy płoną na stosie, podsycanym zakazanymi rękopisami, które łyse monstrum wrzucało do ognia, patrząc mnichowi w oczy, nie miał siły by krzyczeć. Próbował stłumić niewyobrażalną mękę, myślami o malutkich cząstkach, które wiatr unosił w niebo. Co powstanie z ognia, mądrych ksiąg i jego ciała?

Teraz już wiedział. Stojąc w bezruchu przed kamienną ścianą, niczym monumentalny posąg, był strażnikiem zgniłego skarbu…

Koniec

Komentarze

Oj…

Fajnie, że się starasz, widać, że masz jakąś wizję i chcesz ją przekazać w ładnych słowach.

Niestety musisz jeszcze dużo pracować nad konstrukcją zdań. Twój tekst zawiera liczne błędy.

Do wieczora postaram się napisać dłuższy komentarz z bardziej konkretną pomocą, ale to trochę potrwa (obowiązki domowe wzywają). Chyba, że mnie ktoś ubiegnie ;)

Serdecznie dziękuję! I cierpliwie czekam!

DeMORWOJU, czasy Świętej Inkwizycji to dla osób piszących niesamowicie interesujący okres, bo stanowi niesamowitą skarbnicę wiedzy o człowieku, jego możliwych wyborach, postawach, skrajnych emocjach. To jest prawdziwa szkoła ekstremalnej psychologii. :)

Dlatego też Twój tekst, mimo licznych usterek, przeczytałam z pewnym zainteresowaniem. Wizja wydaje mi się dość naiwna, ale jeżeli to Twoje początki w pisaniu, to myślę, że może być tylko lepiej. Bo zaczynasz od ciekawych tematów i – jak napisała wyżej Iluzja – mam wrażenie, że się starasz. 

 

To, co rzuciło mi się w oczy to nadmierna ilość cudzysłowów. Przejrzyj sobie tekst jeszcze raz i zastanów się, czy wszędzie są konieczne. Moim zdaniem ogromną większość z nich mógłbyś usunąć.

Dlaczego niektóre dialogi zapisujesz kursywą?

Franków i Sasów – dużą literą.

Masz sporo błędów interpunkcyjnych.

Aha, no i w tytule masz kropkę, której tam być nie powinno.

 

Mam wrażenie, że ten tekst – zwłaszcza w pierwszej części – to po prostu taki zapis wydarzeń. Zrobił to, potem to, potem tamto, a potem siamto. Taka relacja, nie do końca opowiadanie, które jest przecież czymś więcej niż prostym zapisem wykonanych czynności. Ale to wszystko jest do wyuczenia.

 

Pozdrawiam.

 

rozciągnięte sandały. – jak dla mnie rozciągnięty może być sweter

nadal kontynuował  – albo biegł nadal, albo kontynuował 

ciasno dopasowane jedne na drugich – jedne do drugich albo leżące jedne na drugich 

naprószonym szarym prochem. – powtórzenie 

Gdy dobiegł do celu, przystaną oddychając ciężko całym ciałem. – 1. wiadomo, że po dobiegnięciu do celu z reguły się zatrzymuje, 2. przystanął 3. człowiek oddychający całym ciałem? nie wiem, czy są nawet takie owady,

Końcem habitu, który trzymał w ręce, wytarł – z reguły człowiek musi trzymać coś w ręce, żeby wytrzeć się. Po co pisać takie oczywistości

wyciągnął spod pazuchy – raczej zza pazuchy

 przyklęknął na jedną nogę – raczej klęka się na kolano

To jest łapanka – niezbyt dokładna – z pierwszego akapitu. Dalej nie będę już wypisywać, tylko poczytam sobie.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Zanim zajrzał do środka, najpierw przez jedyne w izbie małe okienko, pozbywał się szarego prochu, wydmuchując go na zewnątrz. – poproszę o taki odkurzacz

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Pomysł był, mało tego – problemy, z którymi chciałeś się zmierzyć też ciekawe. Podobało mi się, że uśmierciłeś mnicha, a jego poświęcenie poszło na marne – to rzadkość. 

Podsumowując: miałeś wszystko potrzebne do dobrego opowiadania, ale zabrakło mi dobrego wykonania. Nie dość że pojawia się masa dziwolągów językowych, to najbardziej mi żal tych emocji, które Ci umknęły.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

ocha – dziękuję za wytknięcie błędów. Te szkolne już poprawiłem! Kursywę i cudzysłów też. Popracuję również nad interpunkcją.

bemik – widzę, że popełniam mnóstwo błędów, ale jak odgadła ocha, to moje początki. Dlatego dziękuję, za wszystkie wypunktowane potknięcia. Są dla mnie bardzo cenne.

Kołysząc swym grubaśnym cielskiem lekko na boki, sapał głośno, jakby co najmniej raz obiegł dookoła klasztor wzdłuż muru, a nie stąpając po krętych schodach, tylko zszedł do podziemi.

Ja by to zmieniła tak: Kołysząc swym grubaśnym cielskiem lekko na boki, sapał głośno, jakby co najmniej raz obiegł klasztor dookoła, a nie, stąpając po krętych schodach, tylko zszedł do podziemi.

 

Co chwilę zwalniał, odwracał głowę do tyłu i nasłuchiwał, po czym nadal biegł kaczym kłusem. – wystarczy odwracał głowę, nie musisz dodawać, że do tyłu. Kaczy kłus – podoba mi się :) Bardzo obrazowe :)

 

Lewą ręką przytrzymywał rąbek habitu, nie chcąc zaplątać w nim krótkich, świniowatych nóżek. – może tak: Lewą ręką przytrzymywał rąbek habitu, aby krótkie, świniowate nóżki, nie zaplątały się w obszerną tkaninę.

 

W prawej dzierżył masywną świecę, której płomień targany na wszystkie strony, ledwo co oświetlał czarną przestrzeń katakumby. Niczym lawa, wychlapywana co jakiś czas z wnętrza wulkanu – gorący, roztopiony wosk kapał na dłoń mnicha, lecz on zajęty ucieczką, nie zwracał uwagi na parzące krople, trafiające go w nadgarstek. – tutaj bym się zastanowiła – chyba bardziej prawdopodobne by było, żeby mnich miał albo lichtarz albo ewentualnie jakąś pochodnię. No ale ok, jeśli już trzyma świecę, to porównanie wosku do lawy jest troszkę na wyrost według mnie :)

 

Blada poświata żywego ognia, z trudem– światło świecy raczej jest ciepłe, zresztą zestawienie bladości z żywym ogniem jakoś tak nie pasuje. Przed “z trudem” bez przecinka.

 

Gdzieniegdzie zimne ściany, zroszone kropelkami brudnej, zatęchłej cieczy, były przyozdobione wielkimi pajęczynami, nabrzmiałymi od wchłoniętej wilgoci i sklejone grubo naprószonym szarym pyłem. Zwisały między owalnym sklepieniem a błotnistą posadzką, niczym fantazyjne story, zawieszone nie wiadomo przez kogo i po co, jak w jakimś upiornym zamczysku. – piękny opis, ale czy nie możnaby krócej? No i nabrzmiałe pajęczyny… czy pajęczyny mogą nabrać wody i nabrzmieć? Nie bardzo. Może jakoś tak:

Brudna, zatęchła ciecz spływała po ścianach, a wielkie pajęczyny, zwisające między owalnym sklepieniem a błotnistą posadzką, potęgowały upiorne wrażenie.

 

 

Resztę tekstu należałoby poprawić w podobnym stylu. Ogólnie szkoda, że nie wrzuciłeś tekstu do betowania. Twoje opisy są ciekawe, ale czasami za długie – nie staraj się tworzyć na siłę. No i wizja mnicha przenoszącego pajęczynę – chciałabym to zobaczyć :) Czasem mniej znaczy więcej. Nie poddawaj się jednak. Dużo czytaj i wrzucaj kolejne teksty na betalistę. Sama tak zrobiłam i uwierz mi – zdecydowanie było warto!

 

Powodzenia!

Iluzjo! Jestem wdzięczny za tak obszerny komentarz. Wszystkie uwagi są niezwykle cenne. Bardzo pomogły. Dziękuję!

No to teraz ja. Łapanka mocno wybiórcza, ot, to co mi wpadło w oko przede wszystkim podczas czytania:

 

Hm… w życiu nie spotkałam się, by gdziekolwiek występowała „katakumba” w liczbie pojedynczej.

 

„Wygolone kolko na czubku głowy” to tonsura.

 

A przecinki szaleją, szaleją…

 

Przeniósł pajęczynę? Chyba nie bardzo rozumiem, jak się łapie pajęczynę i zawiesza w wybranym miejscu O.o No, chyba że to element fantastyczny…

 

„Podejrzewał, że jedyne wyjście z katakumb” – jedyne to znaczy to, którym wszedł? I przez które weszli jego prześladowcy?

 

„Znał także doskonale łacinę i hebrajski, w mowie jak również pisaną” – pisaną hebrajski?

 

„…pozbywał się szarego prochu, wydmuchując go na zewnątrz. Potem przeglądając strony, sprawdzał co zawierał.” – Kto co zaw3ierał? Jak ostatnim podmiotem jest proch?

 

Biblioteka była jego czwartą z kolei? To i tak musiał zaczynać od pracy w oborze?

 

„Gdy płoną na stosie” – płonął

 

Zgodzę się z tym, co już zostało powiedziane – pomysł jest i chwała Ci za próbę zmierzenia się z niełatwym tematem (również pochwalam daremne poświecenie ; P), całość jednak przedstawiłeś nieco zbyt naiwnie i warsztatowo niedostatecznie. Ale wszystko jeszcze przed Tobą. Na szczęście warsztat to jest coś, czego – najczęściej – nabywa się w miarę pisania, więc życzę Ci powodzenia ; )

 

Pozdrawiam.

 

 

 

 

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Warunki konkursu spełnione.

Duch – obecny.

Język – ze dwa razy pominąłeś ł na końcu wyrazu, co zmieniło jego znaczenie. Poza tym, życie mnicha trzymające w rękach manuskrypt raczej śmiesznie brzmi – w zdaniach tego typu nie należy zmieniać podmiotu. Niekiedy brakowało przecinków.

Ciekawa tematyka, przesłanie bliskie mojemu sercu.

Babska logika rządzi!

joseheim – jestem bardzo wdzięczny za poświęcenie czasu i obszerny komentarz. Mając świadomość błędów, można ich unikać w kolejnych tekstach. A przynajmniej starać się.

Finkla – dziękuję za uwagi.

 

Nieźle ;) choć jak dj lubi historię a tu mi jej zabrakło.

Ale fajnie się czyta

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

dj Jajko – Dzięki za pochwałę! Podbudowująca!

Fajne opowiadanko. Najmocniejszą jego stroną jest udane zakończenie, tj. przeskok narracyjny z pewną dozą zaskoczenia po stronie czytelnika i udane wprowadzenie ducha. 

Skąd się wzięły te dziwne nazwy geograficzne?

Element historyczny mi trochę nie gra, m.in. mając na uwadze nazwy języków i zarys świata, przyjąłem, że rzecz się dzieje w naszej rzeczywistości – ale wtedy trzeba by się zapytać, co hiszpańska inkwizycja robiła w Cesarstwie ; )

I po co to było?

Pomysł bardzo dobry, czas – jak napisała już Ocha – postaw skrajnych, ludzi odkrywających swoje zezwierzęcenie lub humanizm zawsze sprzyja fabule. Najbardziej zazgrzytała ta wyliczanka o tym, co mnich robił, gdzie i kiedy – to można było chyba lepiej sfabularyzować no i niektóre zdania-łamańce. Zakończenie przednie, przypadło mi do gustu.

Czyli: ćwicz warsztat i życzę ci tony takich dobrych pomysłów!

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

syf. – Dzięki za komentarz! W powyższym tekście, z braku czasu, kronikę dziejów i rzeczywistość kartograficzną potraktowałem bardzo luźno. Nie skupiłem się na prawdzie historycznej i geografii. Mój błąd.

PsychoFish – Również dziękuję za podsumowanie. Pomysłów ci u mnie dostatek. Gorzej z warsztatem, ale w oparciu o uwagi szanownego grona, ciągle pracuję nad poprawą.

Czytałoby się całkiem miło, bo opowiadanie zostało oparte na niezłym pomyśle, co wyróżnia je spośród innych prac konkursowych, jednak wykonanie nadal pozostawia sporo do życzenia, a to nieco psuje dobre wrażenie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka