- Opowiadanie: -13- - Córka karczmarza (fragment trzeci)

Córka karczmarza (fragment trzeci)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Córka karczmarza (fragment trzeci)

Część piąta traktująca o braterstwie broni, winie oraz zasadach działania świata.

 

Droga do Badenfeld upłynęła na rozmyślaniu o sytuacji, w której się znalazłem. Spokoju nie dawały mi dwie kwestie: kim, a raczej czym jest dziewczyna oraz jakie są jej zamiary wobec mojej skromnej osoby. I mimo starań nie doszedłem do żadnych sensownych wniosków. Jedynie głowa rozbolała mnie od nadmiernego, jak się zdaje, wysiłku umysłowego. Kwestia Mariusa i jego zbirów nie była w tej chwili ważna. Oczywiście zakładałem, że to oni przyozdobili mną drzewo. Ostatecznie kupiec sądzi najpewniej, że zostałem powieszony… i niech tak zostanie. A gdy przyjdzie odpowiednia pora, odpłacę mu pięknym za nadobne. A sam się przekona, iż nie mam w zwyczaju tak pokpić sprawy jak jego, pożal się Boże, zabijaki.

Jedynym chyba atutem Badenfeld byli dobrzy kowale i płatnerze. W niespokojnych czasach zapewniali oni dostateczne wpływy do miejskiej kasy. Zbrojni kupowali miecze, zbroje i inne żelastwo służące do mordowania bliźnich w najbardziej efektywny, a przy okazji efektowny sposób. Niestety obecnie nie zapowiadało się na choćby skromną wyprawę wojenną, zaś nieprzyjaciele Imperium siedzieli cicho niczym mysz pod miotłą. Dlatego właśnie przygraniczne miasteczko powoli popadało w ruinę, a mieszkańcy z wolna emigrowali. Tonące w brei złożonej z błota i odchodów uliczki, brudne fasady zaniedbanych kamienic oraz górująca nad dachami, na wpół zawalona dzwonnica miejscowego kościoła, robiły kiepskie wrażenie i jedynie potwierdzały moje przemyślenia. Jeśli nie wybuchnie wojna, miasteczko upadnie. Ot, taki paradoks.

Zatrzymałem się w znanej mi z dawnych czasów gospodzie „Dziewka i Osioł”. Może to wina skrzywionego umysłu, ale ta nazwa zawsze wydała mi się wyjątkowo sprośna i obleśna. Gdzie szyldy w stylu „Pod Turem” czy „Dwa Topory”? Wygląda na to, że w obecnych czasach, by cokolwiek sprzedać, trzeba przyciągnąć klientów choćby samą myślą o chędożeniu. Dawno doszedłem do wniosku, że tak się na tym świecie porobiło, iż wszystko obraca się wokół kobiecego… lub męskiego (bo przecież trzeba zrozumieć różnorodność ludzkich gustów) tyłka. Ot, taka mała dupocentryczna teoria dotycząca konstrukcji świata.

– Witaj, kochany Alfredzie! – zakrzyknąłem już na progu.

Znałem się z karczmarzem jeszcze z czasów kampanii przeciw Ariom. Nie raz i nie dwa walczyłem z nim w pierwszym szeregu. Wspólnie przelewaliśmy krew w niejednej bitwie, odpieraliśmy szarże barbarzyńców dosiadających bestii o wielkich uszach i długich, białych niczym śnieg kłach. Weterani walk z Ariami zawsze mogli liczyć na siebie nawzajem. Takie niepisane prawo.

– Witajcie, moje kochane dwadzieścia koron! – odkrzyknął równie radośnie karczmarz.

– Jakie dwadzieścia koron? – zająknąłem się. Nagle zniknęła gdzieś cała werwa, z jaką wszedłem do gospody.

– Oj, Franz, starzejesz się i nerwy masz już zszargane. Żartowałem przecież. Nie jesteś mi winien dwudziestu koron, a jedynie dziesięć. I – dla dobra naszej przyjaźni – dobrze by było, gdybyś położył je teraz przede mną.

– My, weterani, powinniśmy sobie pomagać w potrzebie – jęknąłem, lecz widząc zniecierpliwioną minę Alfreda, wypłaciłem całą należną mu kwotę. Na dnie mieszka dostrzegłem ostatnie dwie korony i trochę miedziaków. – Alfredzie, skoro tak bezdusznie pozbawiłeś mnie gotówki…

– Należnej mi gotówki – wtrącił karczmarz chrząkając przy tym znacząco.

– Skoro pozbawiłeś mnie należnej tobie gotówki – poprawiłem się szybko – oddaj mi choć jedną małą przysługę. Znajdź dla mnie skromny pokoik, kromkę chleba i butelczynę wina.

– To będzie kosztowało cię koronę – uśmiechnął się rozbawiony. – Po starej znajomości – dodał.

– Och, Alfredzie, jesteś nieoceniony. A gdybyś znalazł jeszcze jakąś dziewkę, gdyż noc zapowiada się chłodna, a ja chciałbym rozgrzać stare kości. Nie mam wielkich wymagań: byle miała większość zębów, nie śmierdziała i kosztowała mniej niż koronę. Na frykasy pozwolę sobie innym razem. Od luksusowej kurtyzany, jaką mógłbym mieć za dziesięć koron, po stokroć wolę mieć świadomość, że spłaciłem dług wobec towarzysza broni. Moje serce szaleje ze szczerej radości. – Ostatnie słowa wycedziłem przez zaciśnięte zęby. Alfred skinął głową, a ja dostrzegłem wesołe iskierki w jego oczach.

Izba, w której miałem nocować, oferowała iście spartańskie warunki: brudne łóżko przykryte szaro-burym kocem, krzywy stół, drewniane krzesło i świecznik – nic więcej. Po chwili zasmarkany chłopak przyniósł mi miskę kaszy ze skwarkami, kawał wędzonej kiełbasy i wino. Cóż, lepszy rydz niż nic. Tyle że kasza, którą bardzo lubiłem i często jadłem, była zimna i zalatywała jakoś dziwnie, a wino tak kwaśne, że po pierwszym łyku gęba mi się wykrzywiła, zaś język potraktowany parszywym płynem zwinął się w rulonik. Postanowiłem, że takie delicje jak miejscowa wędzona kiełbasa mogą wywołać szok dla mojego podniebienia i żołądka. Odstawiłem jedzenie, a może raczej żarcie, na bok i zdjąłem z siebie kaftan, który przewiesiłem przez oparcie krzesła. Wtedy do izby weszła kobieta. Zamknęła za sobą drzwi i uśmiechnęła się tak uroczo, jak tylko tak stare próchno jest w stanie się uśmiechnąć. Już na pierwszy rzut oka jasne było, że mam do czynienia z weteranką najstarszego zawodu świata, która najpewniej obsługiwała jeszcze naszych praprzodków bazgrzących swe naścienne malowidła. Uczciwie jednak muszę przyznać, że karczmarz zrealizował moje zamówienie co do joty: baba nie śmierdziała, brakowało jej jedynie górnych jedynek, a do tego niemożliwe było, aby zażądała więcej, niż pół korony.

– Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, na co człowieka stać – mruknąłem półgębkiem, po czym położyłem się na łóżku. – Zabieraj się do roboty – dodałem głośno, rozpinając spodnie.

Weteranka doskonale wiedziała, co mam na myśli, a ja po chwili zacząłem zdawać sobie sprawę z zalet płynących z braków w jej uzębieniu.

– Oj, chyba maluszek nie bryknie. Widać zmęczonyś, panie – skomentowała po chwili dziwka.

– Jakbyś się przyłożyła, zamiast gadać brednie, to by bryknął! – krzyknąłem oburzony. – I to nie jest żaden maluszek! Byłem w wojsku i wiem, że mieści się gdzieś… w dolnej części średniego przedziału.

– Franciszku, nie denerwuj się, bo naprawdę zmarnujesz pieniądze, jeśli się nie skupisz. – Słowa te wyszeptała mi wprost do ucha córka karczmarza, która nie wiadomo skąd pojawiła się w izbie i kucała rozbawiona przy mojej głowie.

– Co tu robisz? Jak się tu znalazłaś?!

– Przecież karczmarz mówił, że zamawialiście – odparła niepewnie baba, przerywając na moment heroiczną walkę o mą rozkosz.

– Franciszku, ona mnie nie widzi. Nikt mnie nie widzi, tylko ty. Więc uważaj, co i przy kim mówisz, bo możesz wyjść na nieco pomylonego, a może nawet na kompletnego wariata. – Dziewczyna powstrzymywała się od śmiechu. – I dobrze ci radzę: skup się – dodała.

– Łatwo ci mówić. Jak mam się skupić, kiedy pluskwy gryzą w tyłek, dziwka wzbija tumany kurzu, szorując obwisłymi cycami po brudnej podłodze, a mnie nawiedza demon, który niedawno chciał zamienić moje członki w kupkę pyłu – syknąłem zjadliwie.

– Daj sobie spokój. Odpraw ją i ocal resztki godności – rzekła karczmarka, po czym usiadła na stole. – Z tej mąki chleba, a raczej rogala, nie będzie. A my musimy porozmawiać.

Kilka chwil później dziwka wyszła z izby, uszczuplając mój budżet o pół korony. Usiadłem na łóżku. Bardzo byłem ciekaw, o czym będę miał przyjemność rozmawiać z wysłanniczką piekieł. Przemknęła mi myśl, by poczęstować ją miejscowym winem. Nie, żebym był złośliwy. Po prostu zapach siarki bijący z butelczyny powinien przypomnieć jej o domu.

 

 

Część szósta czyli słów parę o chłopofilach i kapuście.

 

– Co tutaj robisz? Jak się dostałaś tak niepostrzeżenie do izby? Pilnujesz, czy dotrzymam słowa? Chcesz odebrać mi ostatnie przyjemności? I w ogóle jak mam cię nazywać? – spytałem poirytowany. Zraniona męska duma nadal bolała.

– Tyle pytań naraz – roześmiała się. – Ale dobrze: przybyłam poinstruować cię, co masz dalej robić. Wprawdzie ufam, że masz na tyle oleju w głowie, by poradzić sobie z powierzonym zadaniem – uśmiechnęła się złośliwie, a ja dostrzegłem cień szyderstwa w jej oczach – jednak mawiają, że kontrola jest wyższym stopniem zaufania. Po drugie – demony i inne byty bez trudu mogą pojawić się tam, gdzie zechcą. Choć uczciwie przyznam, że demonem nie jestem. A imię? Cóż ono znaczy? No, ale na potrzeby naszej znajomości możesz nazywać mnie – zastanowiła się dłuższą chwilę – na przykład Anna. Odpowiada ci ono?

– Dobrze, Anno. A zdradzisz mi, co mam do zrobienia w tej mieścinie? – spytałem.

– Zdradzę, a jakże – roześmiała się. – Herman von Doenitz przybędzie tu ze swoimi ludźmi najdalej za dwa dni. Musisz przygotować się na jego przybycie.

– Tu? Po co miałby przybywać do tej dziury, skoro jego włości leżą o dzień drogi?

– Może podoba mu się architektura, być może pomaga mu miejscowy mikroklimat – odparła ironicznie. – A może dlatego, że lubi spędzać czas pomiędzy udami siostrzenicy miejscowego klechy. Jak sądzisz?

– A co ów klecha na to? – Zdawałem sobie sprawę z, nazwijmy to, swobody obyczajowej panującej wśród naszej kochanej szlachty. Jednak taki układ nieco mnie zadziwił.

– Co klecha na to? Ano nic. Sam obraca dziewkę, kiedy tylko może, odkąd jej matka zmarła. Zaś złoto pana z Doenitz nie śmierdzi. Kto wie – może nawet zdarza im się zabawiać we trójkę, jak to czynią ludy na południu. No powiedz sam – pogardziłbyś datkami na remonty kościoła, drogie wina i luksusowe kurtyzany, które odwiedzają księdza co sobotę? To wszystko kosztuje, a mieszczanie do rozrzutnych nie należą.

– Może i racja. Wszak wszyscy wiemy, jak ciężki krzyż musi dźwigać osoba duchowna każdego dnia – zażartowałem. Jakoś mimowolnie pomyślałem o cycatej dziewce leżącej krzyżem w łóżku księdza. Takie brzemię chętnie przyjąłbym na swoje barki. Cóż, głodnemu chleb na myśli, prawda?

– No, Franciszku, ale my nie o tym mieliśmy rozmawiać. Twoim zadaniem będzie zaciągnięcie do łóżka dziewki służącej u klechy. Dowiesz się od niej, gdzie zatrzymają się żołdacy Hermana w czasie, gdy ich pan będzie zabawiał się z młódką.

– Anno, ale jak to? Wiesz tyle o Hermanie, księdzu i dziewczynie, a nie wiesz, gdzie zatrzymają się zbrojni? – rzekłem, gdyż bardzo mnie to zastanawiało. – Zbrakło ci demonicznych sił? Może potrzeba czarnej mszy albo ofiary z dziewicy? Tylko gdzie ja dziewicę znajdę. W tych czasach chyba łatwiej o jednorożca.

– O siostrzenicy księdza i panu z Doenitz wie całe miasteczko. Nie potrzeba żadnych mocy, by zdobyć te informacje. Wystarczy jedynie magiczna i tajemna zdolność zwana przez siły nieczyste rozumowaniem. Szkoda, że tak niewielu ludzi ma do tej mocy dostęp. Poza tym nie mam zamiaru odwalać za ciebie całej roboty, a potem jeszcze cię za lenistwo i głupotę wynagradzać. Zaś za mszę bardzo dziękuję. Za to jeśli by ci jakaś dziewica w ręce wpadła… – Anna oblizała zalotnie wargi i puściła oko.

– Zanim znikniesz, mam jeszcze jedno pytanie – rzuciłem pospiesznie. – Po jakiego diabła mam się spotkać z Francisco? Ten szubrawiec zabiłby własną matkę za pieniądze…

– I właśnie dlatego idealnie nadaje się do naszych celów – przerwała Anna. – Chyba nie sądzisz, że poradziłbyś sobie najpierw ze zbrojnymi, a potem zdołałbyś jeszcze zarżnąć Hermana i klechę na deser?

Musiałem przyznać jej rację. Sam byłem bez szans. Może zabiłbym dwóch czy trzech. Może pana z Doenitz zdołałbym sięgnąć bełtem z ukrycia. Anna jednak życzyła sobie, by Herman cierpiał w chwili śmierci. Co oznaczało, że potrzebuję pomocy.

– A po jakiego diabła masz się z nim spotkać? Ano po tego – roześmiała się. Nagle wokół niej buchnęły płomienie liżące swymi językami sufit. Ogień zniknął tak samo szybko, jak się pojawił. Karczmarki nie było.

Nazajutrz wybrałem się na rynek, gdzie służka księdza Joachima Wursta zwykła zaopatrywać się w świeże warzywa. Zdążyłem przed wyjściem pociągnąć Alfreda za język. Dzięki temu wiedziałem mniej więcej, kogo szukam. Alfred, który z racji profesji był jedną z lepiej poinformowanych w okolicy osób, zdradził mi też nieco ciekawostek na temat panny Holz. Otóż ksiądz Joachim najwyraźniej nie płacił swej służce zbyt dużo. A że dziewczyna była zgrabna i zaradna, w wolnych chwilach oferowała swe wdzięki za pieniądze.

Przechadzałem się leniwie pomiędzy straganami. Promienie porannego słoneczka przyjemnie rozgrzewały twarz. Zatrzymałem się przy kramie ze słodkościami. Gruba sprzedawczyni zachwalała sprzedawane smakołyki, a ja z każdą chwilą czułem, jak słabnie moja silna wola. W tym miejscu muszę szczerze wyznać, że od małego czułem słabość do słodyczy. Tak więc nie powinno dziwić, że sprzedawczynię pożegnałem, trzymając w ręku dwa spore pierniki. Usiadłem na niskim murku okalającym pomnik mężczyzny trzymającego miecz, który nie kojarzył mi się z żadną znaną osobistością. Za to jego mocarne ramię pokryte było pancerzem zaschniętych gołębich odchodów. Przynajmniej ktoś miał pożytek z monumentu.

Oblizywałem właśnie palce pokryte lepkim lukrem, gdy dostrzegłem pannę Holz wybierającą najdorodniejszą kapustę. Szybko wstałem, obciągnąłem na sobie kaftan, otarłem usta z okruszków piernika i podszedłem do straganu, przy którym stała służąca. Nie miałem przygotowanego planu działania. Postanowiłem zdać się na niewątpliwy urok oraz zdolności improwizacyjne. Obrzuciłem wzrokiem zielone główki leżące w koszach.

– No no! Zacna kapusta… naprawdę. Wiem, co mówię – rzekłem, chwytając pierwszą z brzegu główkę i przyglądając się jej w skupieniu. – Przez liście czuję, jaka słodka – dodałem.

Służka nie zwróciła na mnie uwagi, zaś handlarz przyglądał się podejrzliwie.

– Ludzie nawet nie wiedzą, jak pożyteczna jest kapusta. Cały majątek zawdzięczam tym zielonym skarbom. – Spojrzałem na sprzedawcę niczym znawca tematu. – Gdybym jednak sprzedawał takie cuda jak te tutaj, stać by mnie było nie na dwie kamienice w stolicy, lecz na pięć! – Odłożyłem główkę do kosza, obracając ją przy tym tak, by nie było widać kilku nadgniłych liści.

Rola człowieka, który dorobił się nieruchomości w stolicy, handlując warzywami, to chyba najgłupsze, co mogło mi przyjść do głowy. Nie wyglądałem na majętnego, a na uprawie nie znałem się kompletnie. A jeśli chodzi o to, jak prawdopodobne jest zbicie majątku na kapuście czy marchwi – lepiej przemilczeć tę kwestię. Teraz jednak było za późno. Skoro powiedziało się „A”, trzeba było powiedzieć i „B”.

– Dwie kamienice w stolicy? – Panna Holz przyjrzała mi się uważnie. – Nie wyglądacie mi, panie, na takiego bogacza.

– I o to właśnie chodzi, miła pani – odparłem z najbardziej szarmanckim uśmiechem, na jaki mnie było stać. – Gdybym przywdział aksamity i jedwabie, a wszystko to przyozdobił złotymi łańcuchami i pierścieniami, nie uzyskałbym dobrych cen. Moi partnerzy handlowi widzieliby, że targuję się nie dlatego, że ledwo wiążę koniec z końcem i byliby bardziej nieustępliwi. Przepych szkodzi negocjacjom. – Ująłem służkę pod ramię, a sprzedawcy rzuciłem pół korony w ramach sowitej zapłaty za poczynione przez nią zakupy. Zrobiłem to tak niedbale, jak tylko mogłem, lecz czułem jednocześnie skurcz w żołądku. Biedak wiedział, że jutro może zapomnieć o śniadaniu.

Dziewka dostrzegła złotą monetę, a ja poczułem, jak przestała się opierać. Spacerowaliśmy pomiędzy kramami kilka chwil. Przez ten czas zanudzałem ją wyssanymi z palca historiami z ekscytującego życia kapuścianego potentata. Inga Holz przysłuchiwała mi się z udawanym zainteresowaniem. Przy okazji (i jak mi Bóg miły, całkowicie przypadkiem) zatrzymaliśmy się przy znanym mi już straganie z piernikami.

Doszedłem do wniosku, że naiwna i chciwa kobieta uwierzyła we wszystko. Czas zatem na finał spektaklu.

– Przyznam, że kompletnie nie znam miasta. Gdy przyjechałem, polecono mi karczmę „Dziewka i Osioł” jako miejsce godne uwagi. Posłuchałem rady, a teraz pomieszkuję w pełnej pluskiew i pozbawionej rozrywek norze – wyżaliłem się.

– Przykro mi to słyszeć – odparła służka księdza Joachima.

– Trochę mi niezręcznie o to pytać… tym bardziej kobietę… no ale nie znam tu nikogo, miasta też nie bardzo. Słowem, nie ma do kogo gęby otworzyć o radę. – Zacząłem się jąkać. Niestety nie byłem na tyle dobrym aktorem, by przywołać na twarz rumieniec.

– Śmiało, proszę pytać – zachęciła mnie Inga.

– Otóż od wielu dni jestem w podróży i… cóż, jak to rzec…

– Może prostymi słowami? – podpowiedziała panna Holz. Czułem, że jeśli nie chcę jej zniecierpliwić, trzeba przejść do rzeczy.

– Po stokroć błagam o wybaczenie, ale może zna panna jakiś godny uwagi zamtuz w Badenfeld? Mam nieco grosza na drobne wydatki, a samotność bardzo mi dokucza. Nie chcę zaś iść do pierwszego burdelu, a potem szukać ratunku u medyka. – Opuściłem wzrok, udając zawstydzenie.

Inga Holz najpierw zamarła w bezruchu. Była kompletnie zaskoczona. Potem roześmiała się głośno.

– Może i znasz się, panie, na handlu kapustą, ale z kobietami postępować nie umiesz ani trochę – odparła, gdy opanowała śmiech. Następnie przybliżyła się. Poczułem jej dłoń nieco poniżej klamry pasa.

– Bądź wieczorem w swej karczmie i przyszykuj kilka monet, a się nie zawiedziesz. Żaden burdel nie będzie potrzebny – szepnęła prosto w me ucho, po czym szybko odsunęła się o krok.

– Żegnam! – krzyknęła, znikając pomiędzy straganami.

To wprost niewiarygodne! Dokąd ten świat zmierza, skoro za nieco grosza kobieta gotowa jest z entuzjazmem rozłożyć nogi przed obcym mężczyzną. Perspektywa zarobku sprawiła, że Inga Holz uwierzyła w każde słowo. W najśmielszych przypuszczeniach nie zakładałem, że sprawa ze służką księdza pójdzie tak łatwo. Zaczynam powoli rozumieć chłopofilów. Oni po prostu zrozumieli, że uczciwość, wierność oraz wszelkie inne cnoty tak ważne w związku można znaleźć jedynie u drugiego mężczyzny. Ech, kobiety – puch marny.

Odprowadziłem Ingę wzrokiem, po czym ruszyłem w przeciwnym kierunku, pogwizdując wesoło. W centralnej części rynku dostrzegłem mężczyznę zakutego w dyby. Dzieciaki biły go kijami po plecach, co jakiś czas któryś z przechodniów splunął obwiesiowi w twarz.

Stałem akurat obok handlarki sprzedającej jajka. Rzuciłem miedziaka, chwyciłem kurzy pocisk w dłoń i cisnąłem nim, celując w twarz skazańca. Ot, tak dla ogólnej uciechy. Jajko przemknęło jednak nie tylko ponad głową ofiary, ale i nieco ponad dybami. Rozbiło się na czole nieznanej mi damy w bogato zdobionej sukni.

Możecie sobie wyobrazić krzyk i zamęt, jaki w tym momencie nastąpił. Kobieta wrzeszczała, wzywała straż, szukała wzrokiem winowajcy. Nie namyślając się długo, wziąłem nogi za pas.

Koniec

Komentarze

No i kolejny kawałek. Wstaw resztę, a nie tak cykasz po odrobinie.

Ale, przyznaję, wyjaśniłeś trochę poruszanych wcześniej kwestii. Coś nie zażarło w jednym z linków w przedmowie.

Babska logika rządzi!

Znów zostałam uraczona dwoma scenkami, niezgorzej napisanymi, które sugerują, że niebawem… Ale na razie to wszystko.

No to z mojej strony, na razie to wszystko. ;-)

 

„Tonące w brei złożonej z błota i odchodów uliczki…” – Nie mam do końca pewności – czy z błota i odchodów składała się breja, czy może uliczki. ;-)

Proponuję: Uliczki, tonące w brei złożonej z błota i odchodów

 

„…nie wiadomo skąd pojawiła się w izbie i kucała rozbawiona przy mojej głowie”. – Czy córka karczmarza robiła przysiady? ;-)

Proponuję: …nie wiadomo skąd pojawiła się w izbie i, rozbawiona, kucnęła przy mojej głowie.

 

„No, ale na potrzeby naszej znajomości możesz nazywać mnie – zastanowiła się dłuższą chwilę – na przykład Anna. Odpowiada ci ono?” – Kim jest ono, mające odpowiadać Franciszkowi? ;-) Proponuję: No, ale na potrzeby naszej znajomości, możesz nazywać mnie/ mówić do mnie – zastanowiła się dłuższą chwilę – na przykład Anna. Odpowiada ci?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No powiedz sam – pogardziłbyś datkami na remonty kościoła, drogie wina i luksusowe kurtyzany, które odwiedzają księdza co sobotę?

Najpierw, szanowny Autorze, rozwodzisz się nad bryndzą. w która popada przygraniczne miasteczko z powodu braku wojen, teraz wciskasz mi luksusowe kurtyzany księdza. Ze stolicy przyjeżdżały chyba, bo na miejscu, o czym mowa na wstępie, być takich (już) nie mogło…

Demonica też dziwaczy. Nie chce się jej zdobyć tak łatwej do zdobycia informacji. Lenistwo czy niedostatek mocy? A może brak myślenia? Zaskoczenie to atut, a ona każe Franzowi ujawniać zainteresowanie…

Ja nie jestem drobiazgowa + bawi mnie ten tekst i czekam na kolejny fragment.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nowa Fantastyka