- Opowiadanie: klm89 - Tajemnica pewnego utworu

Tajemnica pewnego utworu











 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Tajemnica pewnego utworu

Ernest stanął przed ogromnymi, drewnianymi drzwiami, w których umieszczone były dwie prostokątne szybki. Zajrzał przez jedną z nich, lecz była już tak stara, że nachodzące na siebie rysy oraz brud uniemożliwiały dostrzeżenie czegokolwiek.

Gdy czyjaś dłoń nagle dotknęła jego ramienia, podskoczył niemalże aż pod szyld umieszczony nad wejściem. Odwrócił się na pięcie i dostrzegł błękitne oczy starszego mężczyzny, które wpatrywały się w niego z wielkim zainteresowaniem.

– Czyżbym cię przestraszył, chłopcze? – zapytał.

– Na Boga, jeszcze jak – odpowiedział z wyraźną ulgą Ernest, po czym poprawił marynarkę.

– Nic dziwnego, chłopcze – mężczyzna mówił powoli, jakby starał się dobrać każde słowo jak najlepiej. – To niebezpieczna okolica.

– Z całą pewnością, panie Brick. Pragnąłbym jednak zaznaczyć, że mam już prawie trzydzieści lat. Trochę nieswojo się czuję, gdy nazywa mnie pan chłopcem.

– Nic na to nie poradzę, Erneście. – Uśmiechnął się, jakby nazwanie go po imieniu miało być żartem. – Pamiętam ciebie jeszcze sprzed kilkunastu lat. Dla mnie zawsze będziesz tym małym chłopczykiem, który przychodził do mojego sklepu kupić kilka cukierków za resztki oszczędności.

– Skoro pamięta pan tak dawne czasy, to może mógłby mi opowiedzieć coś o tej bibliotece?

Staruszek zmrużył oczy, zerknął na szyld, a następnie powiedział:

– Wiem, że otworzono ją zanim się urodziłem. Podobno była największą i najbogatszą w unikalne dzieła literackie placówką w tamtych czasach. A później? No cóż – podrapał się po brodzie – podupadła, jak wszystkie jej podobne.

– Co się takiego wydarzyło?

– Powstawało wiele nowszych, mniejszych bibliotek. Ich półki zapełniły się tanią literaturą, na którą wzrastał popyt. Ludzie po prostu przestali czytać dzieła wybitne. – Na pogodnej dotąd twarzy pojawił się wyraz niezrozumiałej dla Ernesta tęsknoty. – Dlaczego tak się nią interesujesz?

– Szukam pewnej powieści. – Rozejrzał się dookoła, jak gdyby chciał się upewnić, czy nikt ich nie obserwuje. – Przeglądając starocie na strychu domu mego ojca, natrafiłem na wyrywek z bardzo starej gazety. Pochodziła bodajże sprzed stu lat. Artykuł dotyczył właśnie tej książki. Nazywała się „Miłość ponad grób”. Słyszał pan o niej?

– Niestety – odpowiedział po chwili namysłu i pokręcił głową. – Ta nazwa nic mi nie mówi.

– Szkoda. W artykule napisano, że historia dotyczyła pewnej kobiety, która później przekazała ją znajomemu, on komuś innemu i tak dalej, aż w końcu trafiła do pewnego pisarza. Podobno cieszyła się znakomitą renomą. – Przybliżył się do rozmówcy. – Dziennikarz utrzymywał, że była bardzo przerażająca. Smaczku całej historii dodaje fakt, że autor zginął w niewyjaśnionych okolicznościach w dniu premiery powieści.

– Brzmi interesująco. A cóż w niej było takiego przerażającego?

– Tego właśnie chcę się dowiedzieć, gdyż artykuł nie wspomina nic o fabule tegoż utworu. – Rozłożył bezradnie ręce.

– W takim razie proponuję zajrzeć do środka. – Na twarzy starca znów zagościł uśmiech. – Przepraszam, że cię przestraszyłem, chłopcze. Pójdę już, bo córka będzie się niepokoić. Do widzenia.

– Nic się nie stało. Do widzenia.

Mężczyzna odszedł. Ernest przez pewien czas spoglądał w stronę, w którą udał się starzec, po czym zerknął na szyld. Czarny napis „BIBLIOTEKA”, umieszczony na kilku połączonych deskach, robił wrażenie wypalonego rozgrzanym do czerwoności, metalowym prętem.

Oblizał wargi. Po raz drugi dziś poprawił marynarkę, wyciągnął rękę przed siebie i zacisnął dłoń na lodowato zimnej klamce. Nacisnął ją i lekko uchylił drzwi. Smród stęchlizny niemalże natychmiast dosięgnął jego nozdrzy. Mimowolnie zmarszczył nos, w tej chwili odniósł wrażenie, że popełnił błąd, lecz po kilku sekundach ruszył przed siebie.

Za ogromnymi drzwiami wejściowymi znajdował się wąski korytarz zatopiony w półmroku. Lekko oświetlane dwoma lampami, pokryte czerwonawą, zabrudzoną już tapetą ściany napełniały Ernesta niepokojem. Mimo to parł naprzód do kolejnych, tym razem niewielkich, wykonanych z matowego szkła drzwi.

Otworzył je, a odór przypominający smród gnijącego ciała przybrał na sile. Ernest odruchowo przyłożył fragment rękawa do nosa, aby chociaż częściowo uchronić się przed nieprzyjemnym zapachem i wszedł do słabo oświetlonej sali o sporych rozmiarach.

Rozejrzał się. Biblioteka w zasadzie nie różniła się od tych, które odwiedził do tej pory, ale z całą pewnością była z nich wszystkich najbardziej zaniedbana. Potężne, porysowane i poobdzierane, drewniane regały stały w kilkunastu rzędach. Wszystkie, co do jednego, w całości zapełnione były najgrubszymi księgami, jakie widział w życiu. Półki zdawały się uginać pod ich ciężarem. Kilkumilimetrowa warstwa kurzu osiadająca na wszystkim świadczyła o tym, że dawno nikt tu nie zaglądał.

Ernest przeszedł kilka metrów, wzniecając niewielkie tumany pyłu przy każdym kroku. Pokręcił się między regałami przez dłuższy czas, aż w końcu zatrzymał się przed jednym z nich. Jego ręka, jakby kierowana przez tajemniczą siłę, powędrowała do foliału oprawionego w brązową skórę. Starł kurz z grzbietu. Oczom ukazał mu się biały, pokraczny, robiący wrażenie wykonanego odręcznym, niezbyt starannym pismem napis „Necronomicon”. Mocno zacisnął palce na książce.

– Czy mogę w czymś pomóc? – odezwał się piskliwy głos dochodzący z prawej strony.

Mężczyzna wzdrygnął i szybko zwolnił uścisk dłoni. Palce same ześlizgnęły mu się ze skórzanej oprawy. Powoli odwrócił głowę.

– Czy mogę w czymś pomóc? – wysoki mężczyzna powtórzył pytanie.

Ernest znieruchomiał niczym posąg. Stał kompletnie zaskoczony obecnością innej osoby, wpatrując się szeroko otwartymi oczyma w jej trupio bladą twarz.

– Czy mogę w czymś pomóc? – zapytał po raz trzeci.

Powoli odzyskiwał panowanie nad ciałem i umysłem. Zdołał wziąć kilka głębokich wdechów, po czym zrobił krok w stronę tajemniczego jegomościa i ni to powiedział, ni wybełkotał:

– Szukam pewnej książki.

– Dobrze trafiłaś, mój panie – pomimo piskliwego, nieco kobiecego brzmienia, czuło się w głosie pewną dostojność. – Ta biblioteka należała niegdyś do jednej z najlepiej wyposażonych. Nie było ksiąg, których by nie posiadała w swej kolekcji.

– Tak. Słyszałem o tym.

– Ciesze się. – Skinął lekko głową. – Jaki więc tytuł cię interesuję, mój panie?

– „Miłość ponad grób” – powiedział pewnym, aczkolwiek cichym głosem. – To podobno straszna historia.

– Zaiste. Potrafi zmrozić krew w żyłach żywych istot.

Ernest przez chwilę zastanowił się, dlaczego bibliotekarz na końcu wypowiedzi dołożył te dwa, jakby mogło się wydawać zbędne słowa, lecz ta myśl zniknęła równie szybko, jak się pojawiła.

– Czy to oznacza, że znajduje się ona w tej bibliotece? Czy mógłbym ją wypożyczyć?

– Niestety nie. – Wyraz jego twarzy nie zmieniał się nawet na ułamek sekundy.

– Ale dlaczego?! – podniósł głos. – Mogę dobrze zapłacić – dodał już normalnie.

– Tu nie chodzi o pieniądze, mój panie. Biblioteka nie posiada tej książki. Wszystkie zostały zniszczone dawno temu.

– Naprawdę? Któż chciałby i potrafiłby zniszczyć tyle książek? – zapytał zrozpaczony. – Nie ostał się żaden egzemplarz? Bardzo by mi zależało.

– Niestety. – Pokręcił bezradnie głową. – Ale jeżeli aż tak panu zależy, to mógłbym ją opowiedzieć. Znam jej treść.

– Mówisz prawdę? – Nie dowierzał. – Przecież powiedziałeś, że zostały zniszczone bardzo dawno temu, a ty wyglądasz na najwyżej czterdzieści lat.

– Jestem starszy niż na to wyglądam, mój panie. – Odwrócił się plecami do rozmówcy. – Zapraszam. Z tyłu sali znajduje się stolik. – Ruszył wzdłuż regałów. – Jest pan już drugą osobą, która przybyła do mej biblioteki w poszukiwaniu „Miłości ponad grób”. – Ernest nic nie odpowiedział.

Usiedli przy niewielkim, okrągłym stoliku. Bibliotekarz zapalił na nim świeczkę. Ernest wpatrując się w mały, tańczący płomień poczuł się swobodnie. Rozsiadł się wygodnie i już prawie zapomniał o panującym smrodzie i brudzie, kiedy to rozległo się głuche uderzenie. Mężczyzna spojrzał zaskoczony na towarzysza.

– Spokojnie. Zapewne jakaś książka spadła z regału – oznajmił bibliotekarz. – Takie rzeczy się zdarzają raz na jakiś czas, mój panie.

– Rozumiem – odpowiedział. – Czy mógłbyś już zacząć opowiadać o czym była „Miłość ponad grób”? – zapytał wielce zniecierpliwiony.

 

Bibliotekarz rozpoczął snuć opowieść o młodej kobiecie, która podczas spaceru pomyliła ścieżki i zabłądziła w gęstym, mrocznym lesie. Szczęśliwy, albo i nie, los doprowadził ją do tajemniczej posiadłości należącej do sir Henryka Geesero. Jak się okazało w ogromnym domostwie zamieszkiwał tylko on oraz jego sługa – Martin Heck. Później opisywała Heck'a jako najwyższego człowieka, jakiego widziała w całym życiu.

 

W głowie Ernesta pojawiała się myśl, iż wielu ludzie musiało czuć się podobnie na widok bibliotekarza, gdyż z całą pewnością mierzył on dobre dwa metry.

 

Sir Geesero okazał się być bardzo miłym człowiekiem, ale równie nieszczęśliwym. Kilka lat wcześniej stracił ukochaną żonę w wypadku. Jego świat legł w gruzach. Rozdał prawie cały majątek, a za resztę wybudował posiadłość na odludziu, aby głęboko ukryć w niej swój smutek. Kobieta bardzo mu współczuła, nie mogła jednak pohamować radości, iż gospodarz pozwolił jej przenocować w jednym z pokoi gościnnych. Od tej chwili zaczęły się problemy, które zmusiły kobietę do pozostania w obcym domu przez kolejne trzy dni. Przez ten czas kilkakrotnie była świadkiem dziwnych zachowań zarówno gospodarza, jak i sługi. Zdarzało się, że nagle przerywali rozmowę, gdy wchodziła do pomieszczania. Czasami mogła przysiąc, że któryś z nich stanowczo jej unika, aby nie odpowiadać na liczne pytania. Podsłuchała nawet część rozmowy dotyczącej jakieś tajemniczej księgi i pełni księżyca, lecz niewiele zdołała z tego zrozumieć.

Narastało w niej coraz większe napięcie. Nieco uspokoiła się dopiero trzeciego dnia, gdy sir Geesero obiecał, że nazajutrz Martin znajdzie czas, aby odwieźć ją powozem do miasta. Tej nocy, gdy księżyc świecił na ciemnym niebie w pełnej okazałości, kładła się spać w błogim stanie, który jednak nie trwał długo. Ze snu wyrwało ją…

 

Głuche uderzenie rozległo się nagle niczym grom z jasnego nieba. Ernest odniósł wrażenie, jakby coś mocno rąbnęło w drzwi. Dźwięk dochodził z miejsca, z którego jakiś czas temu z regału rzekomo spadła książka. Mężczyzna zerknął najpierw w tamtym kierunku, a później na bibliotekarza. Ten jednak siedział niewzruszony. Ernest patrzył na niego przez dłuższą chwilę, aż w końcu zdołał zapytać:

– Czyżby znów książka?

– Z całą pewnością, mój panie. Czy mam kontynuować opowieść?

– Tak, poproszę – odpowiedział po dłuższym namyśle.

 

Do pokoju kobiety wdarł się sir Henryk wraz ze sługą. Pochwycili ją oraz związali, po czym zaciągnęli na strych. Pomieszczenie byłoby zupełnie puste, gdyby nie gruba księga oprawiona w brązową skórę, leżąca w jednym z kątów oraz kilkanaście świeczników. Na samym środku podłogi przerażona kobieta zauważyła wymalowany krwią – a przynajmniej tak się jej wydawało – dziwaczny symbol. To właśnie wewnątrz niego została ułożona.

Martin bez wyraźnego powodu wyjaśnił jej, że od chwili śmierci lady Geesero jego pan studiował czarną magię, w poszukiwaniu zaklęcia przywracającego życie. Przemierzył niemalże cały znany świat, przeczytał niemalże każdą zakazaną księgę, a wszystko to w imię miłości, która nie dała się pokonać śmierci. Wreszcie mu się udało. Potrzebował tylko naczynia oraz duszy na wymianę i właśnie wtedy, jakby na znak od sprzyjającego losu, pojawiała się ona.

 

Ernest nie mógł doczekać się zakończenia historii. W myślach cały czas poganiał bibliotekarza. On natomiast kontynuował w swoim tempie.

 

Henryk ujął foliał w ręce i otworzył na wyznaczonej stronie. Zaczął czytać na głos w nieznanym języku, w którym każde następne słowo zdawało się być bardziej plugawe od poprzedniego. Zarówno on, jak i sługa byli tak przejęci, że nie dostrzegli, iż kobiet zdołała nieco poluźnić więzy.

Czytanie trwało kilka minut. Gdy gospodarz skończył, gwałtownie zamknął księgę, a chwilę później poczuł, jak zimne ostrze rozcina mu gardło i ciepła krew spływa po skórze. Na wpół umarły spojrzał na oprawcę. Martin stał niewzruszony, a zakrwawione ostrze trzymał przy swej twarzy, na której zagościł złowrogi uśmiech. Kobieta twierdziła później, że miał on romans z żoną sir Henryka.

Gdy ciało pana upadło u stóp sługi wszystkie okna otwarły się na oścież. Do pomieszczania wdarł się straszliwy wiatr, który po chwili zaczął wirować dookoła sali. Poprzewracał świeczniki, a te z nieprawdopodobnym, wręcz nierealnym hukiem upadły na podłogę, która zajęła się ogniem. Niedługo potem płomienie przypominające demoniczne języki zaczęły szaleć i muskać wszystko, co mogłaby pochłonąć paszcza pożaru.

Sługa czuł, że coś jest nie tak. Dopiero wtedy zauważył, że kobieta uwolniła się z więzów i próbuje otworzyć drzwi. Wrzeszcząc wniebogłosy, ruszył przez sam środek pomieszczenia, aby ją powstrzymać. Gdy stanął na wymalowanym symbolu, znieruchomiał, a wirujący wiatr uderzył w niego z całą siłą. Przerażona kobieta, próbując trzęsącymi się rękoma otworzyć drzwi, nie mogła odwrócić wzroku od Heck'a, a przynajmniej od tego w co się zmieniał.

 

Podekscytowanie Ernesta osiągnęło chyba swoje maksimum. Zaciskał pięści z taką siłą, że palce zbielały mu niemalże całkowicie. Musiał się powstrzymywać, aby nie krzyknąć na bibliotekarza, żeby ten opowiadał szybciej.

 

Wiszące w powietrzu ciało sługi zaczęło dygotać. Z czoła wyrosły mu dwa, niewielkie rogi, jego oczy zmieniły barwę na bursztynową, a z ust wysunęły się kły. Paznokcie wydłużyły się, zaostrzyły i jakby wtopiły w palce tworząc z nimi jedność. Stwór ponoć śmiał się przeraźliwie.

Kobieta zdołała otworzyć drzwi. Szybko zbiegła schodami i wydostała się na zewnątrz posiadłości. Nie wiedziała co przywołał sir Henryk, ale z całą pewnością nie była to jego żona. Wiedziała natomiast, że nie ma ochoty poznać tego stwora jeszcze bliżej, dlatego czym prędzej wbiegła w las. Znaleziono ją nieprzytomną następnego dnia przy drodze prowadzącej do pobliskiego miasteczka.

 

Po zakończeniu opowieści Ernest siedział ze złożonymi na piersi rękoma. Skupiona mina, lekko skąpana w świetle świecy, wskazywała na to, iż czeka na dalszy ciąg historii. Powoli docierało do niego jednak, że bibliotekarz przekazał mu wszystko, co miał do powiedzenia. Chwilę później, zdumiony i trochę rozczarowany, zapytał:

– I to już wszystko? Nie wiadomo, co stało się z tym demonem? Ze sługą? Co z tą kobietą?

– Niestety, w powieści nie ma informacji na ten temat, mój panie.

– Ale czy historia jest prawdziwa? I kto mógł w ogóle chcieć zniszczyć te książki?

– Historia jest jak najbardziej prawdziwa – powiedział z pełnym przekonaniem. – Może mi pan wierzyć. Czy zechciałby się pan napić herbaty?

– Słucham? – zapytał jakby nieobecny. Brak odpowiedzi na nurtujące go pytania, jak i nagłe zapytanie zupełnie niezwiązane z tematem, wprawił go w lekkie odrętwienie.

– Czy napiłby się pan herbaty?

– Tak, chętnie – odpowiedział, nie wiedząc, co innego mógłby powiedzieć w takiej sytuacji.

Bibliotekarz wstał od stołu i ruszył w głąb zakurzonej sali. Po chwili rozpłynął się w półmroku, na co Ernest jednak nie zwrócił uwagi. Z otępienia wyrwało go dopiero kolejne głuche uderzenie dochodzące z jedynego miejsca w sali, gdzie nie sięgało mdłe światło lamp.

Powoli wstał z krzesła. Rozejrzał się dookoła, aby sprawdzić, czy bibliotekarz przypadkiem go nie obserwuje. Nikogo nie dostrzegł, więc ruszył w stronę ciemności.

Przyłożył dłoń do ściany i po omacku zaczął przesuwać ją w prawo. Podobnie jak w korytarzu, tu również stara tapeta pokryta była grubą warstwą brudu. Po pewnym czasie poczuł jak miękka tkanina zmienia się w drewno. Jego ręka najpierw natrafiła na futrynę, później na drzwi, a w ostatniej kolejności na klamkę. Nacisnął ją.

Odruchowo zmrużył oczy i przysłonił je ręką, gdy fala jasnego światła wylewająca się z małego pomieszczania objęła jego ciało. Nie minęło kilkanaście sekund, gdy przyzwyczaił się do jasności i wszedł do środka.

Na podłodze zauważył zwijającego się mężczyznę. Niewiele myśląc, czym prędzej doskoczył do niego.

– Co ci się stało? Jak się czujesz? – zadając pytanie, zauważył, że czerwień walczy z zielenią o panowanie nad barwą jego twarzy. Oczy miał wywrócone białkami do góry.

– U… cie… – zaczął stękać, a piana potoczyła mu się z ust.

– Co takiego? – Zdziwił się.

Marnie wyglądający mężczyzna znów próbował coś powiedzieć, kiedy to jego ciało uniosło się i z ogromnym impetem uderzyło w ścianę. Trzask pękającej czaszki spowodował, że serce Ernesta zaczęło walić jak oszalałe. Odwrócił się najszybciej, jak tylko potrafił, dzięki czemu nie widział, jak osuwające się po ścianie ciało zostawia za sobą krwawy ślad.

Bibliotekarz stojący na środku pomieszczenia wydał mu się teraz jeszcze wyższy niż przedtem. Początkowo myślał, że to przez rogi wystające z głowy oraz długi ogon, który miotał się na wszystkie strony. Później jednak dostrzegł, że postać ta unosi się dobre trzydzieści centymetrów nad ziemią.

– Co tu się dzieje? – Był nie tyle przestraszony, co zdezorientowany.

– Widać twój poprzednik – głos brzmiał demonicznie, ale z odrobiną kobiecej delikatności – dostał za mała dawkę trucizny w herbacie. – Na twarzy zagościł ponury uśmiech. – Szkoda. Nie lubię spożywać zakrwawionych posiłków.

– To… to ty! – zdołał wykrzyczeć i skierować drżący palec w stronę stwora. Tkwił w tej pozie przez dłuższą chwilę, po czym zdołał wykrztusić: – To ty… to ty jesteś Martinem Heck'em.

– Nie obrażaj mnie! – warknęła. – Jestem Lamia! To paskudne, ludzkie ciało to tylko naczynie. Ale kiedy pożre wystarczająco dużo mężczyzn i odzyskam siły, odtworzę swe prawdziwe piękno.

– A więc ta historia była prawdziwa! To wszystko było prawdą! – Poczuł, jak adrenalina dodaje mu sił. – To ty zniszczyłaś wszystkie egzemplarze „Miłości ponad grób”! – zawołał oskarżycielskim tonem, po czym zerwał się na równe nogi i zaczął biec w stronę drzwi.

– Nie mogłam pozwolić, aby ktoś dowiedział się o moim istnieniu – powiedziała, gdy Ernest ją mijał. Nie próbowała go powstrzymać, machnęła tylko ręką, a drzwi same się zatrzasnęły. – Teraz jestem już bliska osiągnięcia celu. – Kontynuowała, gdy mężczyzna z całych sił ciągnął za klamkę. – Co prawda nadal zdarzają się ciekawscy twojego pokroju, ale jak widzisz, radzę sobie z nimi całkiem dobrze. – Zaśmiała się, a jej śmiech zawibrował pod czaszką Ernesta.

– Nie uda ci się! – krzyknął nadal szarpiąc się z drzwiami.

– A kto mnie powstrzyma? Może ty?

Lamia ruszyła w stronę Ernesta. Przeraźliwy wrzask rozniósł się po całej bibliotece przerywając panującą w niej grobową ciszę. Nie było tam jednak nikogo, kto mógłby go usłyszeć.

 

Koniec

Komentarze

Przeczytam później, ale błagam – popraw: bród to płycizna, brud to nieczystość!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Niezły pomysł, choć historia chyba trochę za szybko się toczy. Takie odniosłem wrażenie. Należałoby w jakiś sposób skomplikować sprawę, bo opowiadanie jest przewidywalne i proste jak budowa czajnika.

Podczas lektury zauważyłem kilka powtórzeń i literówek.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Mam podobne zdanie jak Bohdan. Dodałabym jeszcze trochę niezręczności, jak np.: Ernest odruchowo przyłożył fragment rękawa do nosa

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dużo połkniętych literek, literówek i niezręczności językowych. Poza tym nie udało Ci się zbudować napięcia, tzn nie czytałam z wypiekami i ani trochę się nie przestraszyłam. Jakieś takie po łebkach. Szast prast i już. I mało subtelności. Rogi i ogon zjadły całą oryginalność. A pomysł zapowiadał się naprawdę ciekawie. 

Rozumiem starszego pana i samego demona, ale czemu Ernest też mówi jakby miał kij wsadzony poniżej pleców?

– Tego właśnie chcę się dowiedzieć, gdyż artykuł nie wspomina nic o fabule tegoż utworu. – Rozłożył bezradnie ręce.

“po czy“ – po czym

 

“Po raz drugi dziś poprawił marynarkę“ – dziwnie brzmi ten zwrot… to co, przez cały dzień poprawił marynarkę tylko dwa razy? Na ogół nie pisze się w ten sposób, poprawianie czegoś to odruch i na ogół ubranie poprawiamy na sobie bezwiednie i często…

 

Ernest znieruchomiał niczym posąg. Stał kompletnie zaskoczony obecnością innej osoby, wpatrując się szeroko otwartymi oczyma w jej trupio bladą twarz.

– Czy mogę w czymś pomóc? – zapytał po raz trzeci.

Powoli odzyskiwał panowanie nad ciałem i umysłem.

Pamiętaj o dookreślaniu podmiotów. Kto zapytał po raz trzeci? Bo ostatnim podmiotem był przecież Ernest. Ernest znieruchomiał, Ernest zapytał, a potem Ernest odzyskiwał. A jeśli wprowadzasz inną osobę, to trzeba ją dokładnie określić. Zapytał bibliotekarz.

 

– Niestety nie. – Wyraz jego twarzy nie zmieniał się nawet na ułamek sekundy.

– Ale dlaczego?! – podniósł głos. – Mogę dobrze zapłacić – dodał już normalnie.

I znowu to samo. Jeżeli wyraz twarzy dotyczy bibliotekarza, to kto podniósł głos?

 

W dalszej części tekstu powtarza się to samo. Pamiętaj na przyszłość o podmiotach.

 

“Ernest wpatrując się w mały, tańczący płonień poczuł się swobodnie. Rozsiadł się wygodnie i już prawie zapomniał o panującym smrodzi i brudzie“ – literówki. Płomień i brudzie.

 

“w obcym domu przez kolejny trzy dni“ – kolejne

 

“nazajutrz Martin znajdzie czas, aby odwieść ją powozem“ – odwieźć

 

“kładła się spać w błogim stanie“ – to brzmi, jakby była w ciąży XD szybki ten gospodarz…

 

“nie dostrzegli, iż więzy kobiety poluźniły się.“ Same?

 

“Na wpół umarły spojrzał na oprawcę. Martin stał niewzruszony, a zakrwawione ostrze trzymał przy twarzy.“ – “Na wpół umarły”? Co to właściwie znaczy? Ma rozcięte gardło, stoi zdziwiony i jest na wpół umarły? Poza tym gdzie sługa trzymał ten nóż, przy twarzy swojej czy pana?

 

“uwolniła się z okowów“ – to z więzów czy okowów? jak okowy, to metal, więc trudno go poluźnić…

 

“Podekscytowanie Ernesta osiągnęło chyba swoje maksimum.“ – zdecydowanie zbędny zaimek

 

“– Ale czy historia jest prawdziwa?“ – Jesteśmy we współczesnych realiach, człowiek szuka jakiejś starej książki, a potem całkiem poważnie pyta, czy opisany w niej demon jest prawdziwy…?

 

“Powoli wstał z krzesał“ – krzesła

 

Tapeta z tkaniny?

 

“– Nie obrażaj mnie! – warknęła. – Jestem Lamia!“ – Hmm… mamy faceta-bibliotekarza, który nagle staje się demonem-kobietą? I narrator bez słowa wyjaśnienia przechodzi od “warknał” do “warknęła”?

 

To, co wymieniłam wyżej, niedociągnięcia fabularne i przewidywalne, nijakie zakończenie niestety sprawiają, że tekst nie jest szczególnie udany. Brakuje tego czegoś, co sprawia, że czasem nawet słabsze fabuły czyta się dobrze. Pisz dalej jak najwięcej, żeby podszkolić warsztat, ale jednak tutaj najsłabszym ogniwem jest chyba historia. Przydałoby się coś mniej… oczywistego, coś zaskakującego.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dzięki za opinie i komentarze. W przyszłości pewnie będą przydatne.

Dwie sprawy budzą moje wątpliwości.

Dlaczego lamia zniszczyła wszystkie egzemplarze “Miłości ponad grób”? Rozumiałbym to, gdyby to była jedyna na świecie powieść, traktująca o lamii, ale tego zastrzeżenia w tekście nie znajduję.

Skoro lamia potrzebuje jeszcze kilku ofiar, kilku mężczyzn, to dlaczego tkwi w starej, praktycznie zapomnianej przez wszystkich bibliotece?

Szkoda, że w sumie bardzo przewidywalne, choć nie do końca. Motyw z tym człowiekiem uwięzionym w innym pokoju, był naprawdę dobry i zaskakujący. Gdy Lamia zaczęła opowiadać historię, myślałem, że za tymi drzwiami kryje się demon. A tu taka niespodzianka :)

Przyjemnie się czyta, bez większych zgrzytów. Sama opowieść niezbyt skomplikowana, bez trudu można odgadnąć prawdziwe oblicze bibliotekarza, jego realny związek z opowiadaną historią. Szczerze, to ta powieść „Miłość ponad grób” taka straszna nie była, trącała pospolitością. Zastanowiło mnie też nadmierne zainteresowanie Ernesta tą książką. Nie wiem, czy chęć jej odnalezienia była współmierna do ekscytacji, jaką odczuwał. Poza tym muszę przyznać, że udało Ci się oddać w pewnym stopniu klimat i specyfikę horroru, wprawdzie takiego szablonowego, ale to nie szkodzi. 

Literówki:

– Czyży znów książka?

Przerażona kobiet, próbując trzęsącymi się rękoma otworzyć drzwi

po czy zdołał wykrztusić:

Przejrzyj tekst i popraw je.

Opowiadanie w sam raz do poczytania w wolnej chwili.

Pozdrawiam.

 

Warunki konkursu spełnione.

Duch, a właściwie jego odpowiednik – obecny.

Język – zauważyłam kilka usterek; literówki, zwłaszcza w ogonkach polskich liter, niezręczne sformułowania („rozpoczął snuć opowieść”)…

Mam zastrzeżenia co do logiki: w bibliotece pełno nienaruszonego kurzu, a poprzednia ofiara jeszcze żyła. Nie widzę powodu niszczenia książek w celu ukrycia prawdy – bo to jeden horror na świecie? Skąd dziennikarz wiedział o książce, skoro wszystkie egzemplarze zniszczono? No dobrze, mogły zostać zlikwidowane już po opublikowaniu artykułu.

Końcówka mnie rozczarowała. Mimo niedoróbek językowych, historia wyglądała interesująco, a tu nagle jakiś potworek zżera bohatera.

Babska logika rządzi!

Początek zaintrygował, ale w miarę czytania napięcie, miast wzrastać, słabło, by na końcu całkowicie się ulotnić. Finał rozczarował.

Wykonanie pozostawia wiele do życzenia.

 

Ar­ty­kuł do­ty­czył wła­śnie tej książ­ki. Na­zy­wa­ła się „Mi­łość ponad grób”. –> Książki nie nazywają się, one maja tytuły.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka