- Opowiadanie: Mangel - Zdrajca

Zdrajca

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Zdrajca

Nie chodziło o to, że nie mógł oddychać, nie chodziło o to, że z oczu ciekły mu krwawe łzy. Umierał wewnątrz, czuł to.

 – Muszę! – niemal krzyczał w stronę Boga, czuł to.

Wiedział, że nie może się poddać. Nie teraz i nie temu, miał cel i to było najważniejsze.

 – Daj mi siłę, teraz, daj! – nie prosił, on żądał. 

Musiał otrzymać choć trochę sił, bez tego wszystko traciło sens. Brnął przed siebie na czworakach, wokół kostek miał łańcuch, nadgarstki krępowała lina, mimo to brnął dalej. Czując na plecach oddech śmierci, zaś na policzku tchnienie żywiołu ognia. Wszystko było takie piękne… pomarańczowe i niebieskie płomienie, czarny jak noc dym… piękno objawiało się w śmierci. Nie mógł jednak obserwować tego festiwalu barw wokół siebie, krew nadal zalewała mu oczy, łańcuch ranił skórę na nogach, nie obute stopy były starte niemal do kości. Umierał wewnątrz, samotnie sam w sobie.

 – Nie! Muszę… Muszę! Pomóż, do jasnej cholery, pomóż! – wołał nie wiedząc czy z jego gardła jeszcze wydobywa się głos. W nagłym porywie emocji podniósł się z klęczek. Musiał iść, musiał dotrzeć do celu.

Zaraz jednak siły opuściły go. Niczym rzeka powracająca do dawnego koryta, opadł na ręce i zaczął brnąć na czworakach, jak dziecko, które dopiero postanawia uczyć się chodzić. Determinacja pchała go do nieuniknionego, pchała go do końca.

 – Drzwi… wyjście… to tam… to musi być tam… – słowa które powtarzał zmieniły się, teraz już wiedział, że mu się uda. W niemal już martwe nogi wstąpiły nowe siły, związane ręce wyciągnął w błagalnym geście przed siebie.

 – Boże! Dopomóż!

Udało się. Doszedł. Drzwi były otwarte na oścież, mógł wyjść, jednak w tej samej chwili znów to usłyszał. Jej krzyk, krzyk tej której przysięgał chronić. Krew na nowo trysnęła z ran jakie pozostawiła amputacja powiek, łańcuch na nogach i lina na dłoniach zacisnęły się. Płacząc i przeklinając zawrócił… musiał. Ona gdzieś tam była, w tym morzu płomieni i dymu. Musiał ją odnaleźć.

 – Może jest niedaleko? – zapytał sam siebie ze złudną nadzieją straceńca – Ewa! Już do Ciebie idę… wybacz mi i nie uciekaj!

 

 – Ojcze, kiedy minie jego czas? – młody Rokita popatrzył spod rogatego czoła na ojca. Stary diabeł podrapał się po koziej bródce i kozim zadzie, znać było iż rozmyśla nad zadanym mu pytaniem.

– Widzisz synu, tak to jest ustalone – powiedział tonem nauczyciela - że gdy zawodzisz tych których kochasz, twoja kara nigdy się nie kończy. Gdy to ty jesteś odpowiedzialny za ich śmierć, wieczność, specjalnie dla Ciebie, wydłuża się jeszcze bardziej.

Koniec

Komentarze

Językowo całkiem przyzwoicie, co najwyżej do braku przecinków mogłabym się przyczepić. No i jeszcze w tym przypadku o “Bogu” pisałabym dużą literą.

Piekło było już opisywane diabelnie wiele razy, ale tu mamy ciekawą, skłaniającą do refleksji końcówkę.

Babska logika rządzi!

Trochę uciekło Ci to opowiadanie podczas pisania, bo zabrakło poprawienia błędów. Nie jest tego wiele, ale najbardziej przyczepiłbym się do powtórzeń, interpunkcji. A tak poza tym jest całkiem dobrze. Ciekawa końcówka.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Brnął przed siebie na czworakach, wokół kostek miał łańcuch, – to jest na samym początku,  a to bliżej środka:  opadł na ręce i zaczął brnąć na czworakach, jak dziecko,. Nigdzie nie powiedziałeś, że się podniósł, więc jak mógł opaść na czworaka. Drobiazg, ale jakoś rzucił mi się w oczy.

Ciekawe i dobrze napisane. Powiem szczerze, że końcówka mnie zaskoczyła – dwa diabły rozmawiające o “podopiecznym” całkiem wybiły mnie z rytmu. Ale po namyśle przyznaję, że nie było to złe.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Napisane całkiem przyzwoicie, ale mnie końcówka nie podeszła – wieczność się wydłuża? O ile? Godziny, dni, lata? Wieczność plus rok… to nadal wieczność. Poza tym, skoro w piekle wszyscy (przynajmniej zgodnie z powszechną opinią) pokutują wiecznie, to czemu młody pyta, kiedy kara się skończy. Jakoś to do mnie nie przemawia.

Otóż to – zakończenie.

Facet pełznie na czworakach, łańcuchy, pęta, czort wie, skąd i dokąd zmierza, kto go tak urządził, czytam zainteresowany zagadką, dowiaduję się, że to kara i za co wymierzana w nieskończoność, a na zamknięcie taki trywialny błąd z wydłużaniem wieczności… Od razu, przykro mi, przestaje się podobać.

Finkla, chodziło o niesprecyzowany byt, stąd mała litera. Choć faktycznie, może to razić… Nie jestem pewien, zostawiać to czy jednak poprawić zmieniając zamierzenia?

 

bemik, faktycznie, rzucam człowieka na kolana nawet nie dając mu wcześniej wstać. Poprawie to niebawem.

 

mkmorgoth, niestety, błędy ciągle mi się zdarzają. W sumie, stąd moja pisanina – pierwotnie to były ćwiczenia na poprawę pisowni. W końcu ileż można przepisywać cudze teksty?

Sprawdzę tekst jeszcze raz i postaram się wyłapać wszystko co zostało.

 

Unfall, AdamKB, cóż mogę powiedzieć? Końcówka jest wynikiem konwencji. Założyłem, że skoro istnieje piekło i diabły, to i czas jest już tylko czymś względnym, możliwym do kreowania przez byty wyższe. Bo czym innym można wartościować winy grzeszników zesłanych do piekła?

Domyślam się, że to pokrętne tłumaczenia i nie wiem czy zrozumiale tłumaczę, ale właśnie takie myśli legły u podstaw tego tekstu.

Wydaje mi się, że obecność Rokity wyjaśnia, co to za piekło i jaki byt. Ale to Twój tekst.

Babska logika rządzi!

Poprawiłem boga i to nieszczęsne wstawanie i opadanie na kolana. Czy teraz brzmi to lepiej czy jednak zrezygnować z wątku pełzania?

Powtórzenia, przynajmniej te, które moim zdaniem nie zabrzmiały na celowe podkreślenie:

Nie chodziło o to, że nie mógł oddychać, nie chodziło o to, że z oczu ciekły mu krwawe łzy. Umierał wewnątrz, czuł to.

 – Muszę! – niemal krzyczał w stronę Boga, czuł to.

Wiedział, że nie może się poddać. Nie teraz i nie temu, miał cel i to było najważniejsze.

 – Daj mi siłę, teraz, daj! – nie prosił, on żądał. 

Musiał otrzymać choć trochę sił, bez tego wszystko traciło sens. Brnął przed siebie na czworakach, wokół kostek miał łańcuch, nadgarstki krępowała lina, mimo to brnął dalej. Czując na plecach oddech śmierci, zaś na policzku tchnienie żywiołu ognia. Wszystko było takie piękne… pomarańczowe i niebieskie płomienie, czarny jak noc dym… piękno objawiało się w śmierci.

Kłują.

 

Tekst mnie nie przekonał. Zakończenie wydało mi się raczej banalne. No i “wydłużająca się wieczność” to duża nielogiczność. Coś, co nie ma końca, nie może się wydłużyć.

 

 

 

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Chyba wolałabym wiedzieć, co facet zrobił za życia, bo pełzanie w pętach zupełnie do mnie nie przemówiło.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie porwało mnie :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka