- Opowiadanie: Nidril - Król pustyni

Król pustyni

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Król pustyni

Lord Templeton wyszedł na taras drewnianej chatki i postawił na szklanym stoliku dzbanek z lemoniadą. Spod przymrużonych powiek przyjrzał się okolicy, bacznie wyglądając najdrobniejszego ruchu wśród niewyraźnych sylwetek skał i rzadkich, suchych krzaków, w cieniu których zwierzęta tak lubiły przesiadywać.

– I co? – spytał drwiąco, zwieszając dubeltówkę z ramienia i opierając ją o balustradę. – I gdzie te pańskie lwy, panie Białoszewski?

Przyrodnik drzemiący na jednym z bujanych foteli przeciągnął się, starając się aby słomiany kapelusz zakrywający jego oczy nie spadł na ziemię.

– Cierpliwości, lordzie – stęknął leniwie. – To jest Afryka, a nie Nowy Jork. Tutaj lwy nie wyskakują z trolejbusów przejeżdżających punktualnie co dziesięć minut. Natura, w przeciwieństwie do człowieka, jest bardzo powolna i nieprzewidywalna. Dlatego musi się pan pozbyć miejskich nawyków. A najlepiej niech pan zdejmie tego Rolexa z nadgarstka i wyrzuci go w diabły, bo tutaj czas jest tylko odzwierciedleniem pańskiej cierpliwości.

Thomas Templeton podrapał się po siwej skroni i usiadł na krześle, wydając przy tym długie, pełne zrezygnowania westchnięcie.

Kilka godzin później, gdy słońce zaczynało powoli zbliżać się do linii horyzontu, pan Białoszewski, ku zdumieniu lorda Templetona, poderwał się ze swojego bujanego fotela.

– Cóż to? – zapytał lord zaintrygowany. – Czyżby wreszcie jakaś zwierzyna?

– Nie – odparł przyrodnik. – Coś znacznie piękniejszego.

Powiedziawszy to wyciągnął przed siebie dłoń i palcem wskazał miejsce, w którym zachodziło Słońce.

– Odkąd tu jestem – ciągnął – nie opuściłem ani jednego zachodu. Jak żyję, nie widziałem czegoś równie pięknego. Odcienie czerwieni mieszające się z pomarańczem afrykańskiego piasku oraz złotem, jakby pędzącego przez niebo rydwanu Heliosa… Zapierają dech w piersiach.

Templeton poczuł się jednak odrobinę rozczarowany. Machnął niedbale ręką i powrócił na swoje miejsce, skąd obrzucił swojego przewodnika wzrokiem pełnym wyrzutu. Panu Białoszewskiemu niezadowolenie klienta nie uszło uwadze, dlatego odwrócił się i zniknął we wnętrzu drewnianego domku. Kilka minut później wyszedł z przeźroczystą butelką i dwoma kieliszkami w dłoni.

– Mamy taki zwyczaj w Polsce – zagaił rozlewając alkohol do szklanych naczynek – że, aby przejść z kimś na ,,ty", trzeba najpierw z tym kimś wypić tak zwany ,,bruderschaft". Z niemieckiego znaczy to ,,bratnia więź".

Lord, któremu widok alkoholu wyraźnie poprawił humor, przyjął z uśmiechem swój kieliszek.

– W ojczyźnie mówią na mnie Janek – powiedział zachrypniętym głosem Białoszewski, gdy wypił swoją porcję – ale tobie łatwiej będzie wymawiać John.

– Jestem Thomas, ale możesz mówić mi Tom – odpowiedział lord.

Przez następne kilka minut mężczyźni zajmowali się zacieśnianiem swojej znajomości oraz stopniowym, choć niekoniecznie powolnym opróżnianiem butelki.

– Rzadko zdarza mi się spotykać prawdziwych pasjonatów– zwierzył się nowemu przyjacielowi John. – Większość moich klientów to, bez obrazy, ludzie tacy jak ty, Tom. Tacy, którym się wydaje, że przyjadą, w dwie godziny ustrzelą tuzin lwów, czy antylop i wrócą do swojego ciepłego, hotelowego apartamentu. Z początku odprawiałem takich ludzi, albo też traktowałem ich z mniejszym szacunkiem, co poskutkowało znacznym pomniejszeniem się mojej klienteli , a i atmosfera całej sawanny na tym cierpiała. Dlatego postanowiłem sobie, że nie będę skreślał narwańców, ale zacznę ich nawracać.

– Jak… misjonarz! – wybełkotał Thomas Templeton.

– Tak właśnie! Jak misjonarz, drogi Thomasie. Bo widzisz – ciągnął John – piękno sawanny nie polega na wpakowaniu kulki między oczy zwierzęcia. Prawdziwe piękno leży w obcowaniu z tutejszą naturą, kompletnym brakiem czegoś takiego jak czas, czy obowiązki. Tutaj, przyjacielu, jest koniec świata!

– Zdaje mi się – wymamrotał półprzytomnie lord – że zaczynam pojmować.

W tym momencie Białoszewski zerwał się na równe nogi.

– Widzisz bym miał broń przy sobie?! – krzyknął, odrobinę przy tym opluwając swojego towarzysza.

– Nie.

– No właśnie! Bo przemoc jest zbędna! A wy, mieszczuchy, tego nie rozumiecie! Porzućcie swoje dubeltówki, karabiny i bloczkowe łuki z celownikami kolimatorowymi! Każdy głupiec potrafi pokonać bezbronną antylopę z karabinu snajperskiego!

Lord Templeton skrzywił się i pokręcił głową.

– Jak chcesz pokonać zwierzę, nie mając przy sobie broni? – zakpił. – Chcesz w nie rzucać kamieniami?!

Janek Białoszewski machnął ręką widząc, że jego towarzysz nie jest w stanie pojąć tego co chciał mu przekazać. Poza tym, poczuł, że jego wzrok staje się niebezpiecznie mglisty, a granica między pionem a poziomem jest coraz trudniejsza do wykalkulowania.

 

 

Obudziły go strzały. Trzy, w krótkich odstępach, niedaleko.

Białoszewski zerwał się z desek tarasu, na których musiał stracić przytomność i zaczął gorączkowo rozglądać się po czarnym horyzoncie. Jego oczy nie były jednak w stanie nic dostrzec w nocnych, afrykańskich ciemnościach.

Jego uszy wychwyciły zwierzęce powarkiwania, które pomogły mu ustalić przybliżone miejsce, z którego dochodziły odgłosy.

Zbyt wysokie jak na lwa pomyślał John i porwał jedną z bardziej ozdobnych niż funkcjonalnych pochodni przytwierdzonych do ścian domku. Pobiegł prosto w mrok pustyni, na ratunek swojemu klientowi.

Lord Templeton leżał nieruchomo pod jednym z bezlistnych drzew, twarzą do ziemi, w kałuży swojej krwi. Białoszewski uklęknął przy nim i odwrócił go ku sobie.

– Nie żyje – mruknął do siebie. – Cholera jasna.

Śmierć była codziennością na Afryce, ale nigdy jeszcze nie spotkała ona jego własnego klienta. Bez wątpienia oznaczało to dla niego koniec kariery, ponieważ nikt nie będzie chciał płacić tysięcy dolarów, aby oddać się w ręce nieporadnego głupca. Rząd prawdopodobnie odbierze mu także koncesję. Janek próbując przegnać te wszystkie przyziemne obawy, poczuł ukłucie wyrzutów sumienia – w końcu był odpowiedzialny za śmierć tego człowieka. Człowieka, który bez wątpienia osierocił dzieci i owdowił żonę.

Wszystkie rozterki zniknęły wraz z rykiem, który rozległ się nagle za jego plecami. Poczuł chłodne smagnięcie po plecach, jakby ktoś żartobliwie wrzucił mu za koszulę garść śniegu. Siła uderzenia zwaliła go na ziemię, ale szybko zdołał podnieść się do pozycji klęczącej. Nie było sensu stawać na równe nogi, gdyż afrykańskie koty uwielbiały rzucać się na szyje swoich ofiar.

Białoszewski rozejrzał się wokół siebie, ale po napastniku nie było śladu. Wiedział jednak, że drapieżnik krąży wokół niego, ponieważ słyszał głuche stąpanie, dochodzące z nie większej odległości niż trzy metry. Szybko porwał broń Templetona i złamał ją, aby sprawdzić ile naboi jest w lufie. Mechanizm wyrzucił jedną pustą łuskę na ziemię, zatem drugi nabój musiał być niewystrzelony.

– Teraz zapewne uważasz się za króla tej pustyni,co? – rzucił John drżącym z emocji głosem.

Warkot, tym razem wyraźniejszy.

– Jesteś lwem?

Podłużny, jakby przeczący ryk dochodzący z czarnych czeluści.

– Kuguarem?

Cisza. Myśliwy miał wrażenie, że już dawno powinien dostrzec zwierzynę. Odgłos uderzających o skały łap zdawał się dochodzić tuż zza kręgu światła roztaczanego przez pochodnię.

Białoszewski cofnął się i mocniej zacisnął dłonie na osłonie spustu. Pojął czym jest jego przeciwnik.

– To znaczy, że jesteś… – Z ciemności zaczął wyłaniać się nagle coraz wyraźniejszy kształt, który zdawał się być nocną ciemnością, która uformowała się w kształt bestii.

– Czarną panterą!

Myśliwy widząc, że wszystkie mięśnie zwierzyny spinają się do skoku, uniósł błyskawicznie broń i nacisnął spust. Rozległ się strzał, bestia padła na bok, a w powietrzu zaczął rozprzestrzeniać się odór krwi. Jeden strzał nie był jednak w stanie jej zabić. Mógł ją jedynie rozwścieczyć.

Białoszewski rozpaczliwie zabrał się za przeładowywanie dubeltówki, ganiąc się za to, że wcześniej nie załadował drugiego naboju, którym mógłby teraz dobić podnoszącą się z ziemi bestię. Zabrakło mu ułamka sekundy, by unieść broń. Zabrakło mu ułamka sekundy, by uratować swoje życie. Zwierzę skoczyło na niego, a pazury potężnych, kocich łap rozerwały mu brzuch i pierś. Zawył przeraźliwie czując jak ciepły płyn wylewa się ze szczelin w jego ciele. Kolana ugięły się pod nim i padł na zimny, pustynny piasek. Krzyknął jeszcze głośniej, gdy pantera zacisnęła szczęki na jego lewym udzie, dziurawiąc jego tętnicę i powodując potężny krwotok. John, ledwo widząc cokolwiek przez załzawione powieki, uniósł broń, którą wciąż ściskał kurczowo w swoich dłoniach. Nie musiał naciskać spustu. Jego palec zrobił to za niego, gdy zwierzę wgryzło się w jego udo. Huk zmieszał się z wrzaskiem śmiertelnie ranionego człowieka i umierającej zwierzyny.

Pantera padła na ziemię bez ruchu.

Jęcząc przez zaciśnięte zęby, Białoszewski doczołgał się do drzewa, pod którym zginął jego towarzysz. Oparł się z westchnieniem ulgi o suchy pień. Z jego nogi lał się potok krwi, ale on nie czuł już bólu.

– Nie ma sensu tego tamować – mruknął do siebie, wiedząc, że tylko adrenalina trzyma go jeszcze przy przytomności.

– Ach, jaki byłem głupi – stęknął. – Innych z dziką przyrodą zaznawać chciałem, a sam jej ani odrobinę nie pojąłem.

Znad horyzontu właśnie zaczęło wyłaniać się Słońce, zalewając pustynię swoim pomarańczo-złotym blaskiem. John Białoszewski spojrzał w stronę ukochanego widoku i szepnął:

– Ach, jaki ja byłem głupi… – po czym uśmiechnął się blado i westchnął po raz ostatni. Zmarł.

Koniec

Komentarze

zaczęło wyłaniać się Słońce

Dlaczego z dużej litery owo słońce wyłaniające się?

Pointa mnie rozczarowała, bo zapowiadało się coś ciekawego, a tu taka… jatka :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Mam zamiłowanie do dramatyzmu i uwielbiam wkładać przesłanie w usta konających bohaterów. To nieodłączny element mojego stylu :)

Miałem sen, ale już mnie odszedł...

No, poetyckie jak na polowanie. Tylko gdzie fantastyka?

Babska logika rządzi!

Początek nawet niezły, ale im dalej w sawannę tym gorzej. Rozmowy z kotem specyficzne, monolog na końcu… ech, brakowało mi tylko wizji czekającej w zaświatach rodziny.

No i co to za przyrodnik, który spodziewa się kuguara w Afryce?

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Aha, jeszcze jedno: pod koniec miało być 'zaznawać' czy 'poznawać' względnie 'zapoznawać'?

Babska logika rządzi!

Tak, mnie też zastanowił ten kuguar… ; P

 

“Z ciemności zaczął wyłaniać się nagle coraz wyraźniejszy kształt, który zdawał się być nocną ciemnością, która uformowała się w kształt bestii.“

 

Nadzaimkoza stosowana:

“Zabrakło mu ułamka sekundy, by unieść broń. Zabrakło mu ułamka sekundy, by uratować swoje życie. Zwierzę skoczyło na niego, a pazury potężnych, kocich łap rozerwały mu brzuch i pierś. Zawył przeraźliwie czując jak ciepły płyn wylewa się ze szczelin w jego ciele. Kolana ugięły się pod nim i padł na zimny, pustynny piasek. Krzyknął jeszcze głośniej, gdy pantera zacisnęła szczęki na jego lewym udzie, dziurawiąc jego tętnicę i powodując potężny krwotok. John, ledwo widząc cokolwiek przez załzawione powieki, uniósł broń, którą wciąż ściskał kurczowo w swoich dłoniach. Nie musiał naciskać spustu. Jego palec zrobił to za niego, gdy zwierzę wgryzło się w jego udo.“

 

Ogólnie opowiastka do poczytania, choć prosta, napisana nie tak najgorzej. Ale fantastyki zaiste brak ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Niestety, ale nie zauważyłem żadnej fantastyki :) Chyba, że to była zaczarowana Czarna Pantera?

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Świeżak jestem to i nie wiedziałem, że tak bardzo fantastyki wymagacie. Będę pamiętał na przyszłość ;D

Miałem sen, ale już mnie odszedł...

Przypomnij mi, jak nazywa się ten portal…? :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

www.beryljestnanie.pl

 

;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nie porwało, niestety.

Czy w Afryce żyje mało kotów, Nidrilu, że jeszcze kuguara importowałeś?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka