- Opowiadanie: Oatoris - (WAMPIREZA) Podejrzany o bycie wampirem

(WAMPIREZA) Podejrzany o bycie wampirem

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

(WAMPIREZA) Podejrzany o bycie wampirem

Dzień chylił się ku końcowi. Bawiące się na polu dzieci z żalem spoglądały na ciemniejące z każdą minutą niebo, a ich zapracowani rodzice wracali wreszcie do domów. Życie na ulicach zamierało szybko, choć niezupełnie. Nie brakowało ludzi, którzy jeszcze długo po zachodzie słońca przejawiali aktywność. Jedną z takich osób był Edmund.

Mieszkał on na peryferiach miasta w starym, zaniedbanym domku i cieszył się raczej złą opinią wśród sąsiadów. Zresztą w całej okolicy krążyły najróżniejsze plotki na jego temat. Ostatnio wielką popularność zyskała teoria mówiąca o tym, że jest wampirem. Trzeba przyznać, że argumentów na jej poparcie nie brakowało. Już samo to, że nigdy nie wychodził z domu przed zapadnięciem zmroku, dawało do myślenia. Wszytko to było jednak tylko niepotwierdzonymi domysłami, które samego zainteresowanego nie bardzo obchodziły. Przynajmniej do czasu, aż za płotem pojawiła się nowa sąsiadka. Już od kilku dni nie dawała mu spokoju, próbując udowodnić, że faktycznie jest najprawdziwszym wampirem. Trochę go to irytowało, ale wierzył, że wkrótce jej przejdzie.

Teraz tymczasem, jak każdego wieczoru, Edmund szykował się do wyjścia. Przygotowania przerwał jednak głuchy odgłos pukania. Nie przywykł do odwiedzin, więc ten dźwięk bardzo go zdziwił. Pewnie znowu jakiś zbłąkany akwizytor, pomyślał i poszedł go spławić. Niestety odrobinę się przeliczył.

– Witam, panie wampirze – rzuciła drobna kobieta zza progu.

– Jestem Edmund.

– Wiem, panie wampirze.

– I nie jestem wampirem – sprostował ją, wiedząc że i tak nic to nie da.

– Skoro tak, to niech mi pan to udowodni,

Ten nagły zwrot w jej postępowaniu lekko zaskoczył mężczyznę.

– To JA mam dowodzić, że nie jestem krwiopijcą? – zapytał zbulwersowany.

– Jeżeli pan mnie przekona, to zacznę sprostowywać wszystkie kłamliwe pogłoski na ten temat i dam panu spokój.

Ta propozycja wydała się Edmundowi warta rozważenia. Ludzie ostatnio zbyt dużo uwagi poświęcali jego osobie, a nie była to komfortowa sytuacja. Teraz miał wreszcie okazję, by urwać te domysły.

– Dobrze, niech pani wejdzie. Tylko załatwmy to szybko, bo już późno.

Wpuścił gościa do środka i wskazał miejsce przy stole. Od dawna nie siedział przy nim nikt więcej poza właścicielem.

– To może ja zacznę – powiedziała kobieta, przyglądając się specyficznemu wystrojowi wnętrza.

– Jak pani woli – zgodził się Edmund i usiadł naprzeciw niej.

– Mam na imię Zofia…

– Dobrze, do rzeczy – przerwał jej mężczyzna.

– Co się panu tak śpieszy? – zapytała. – Świeżej krwi na pewno nie zabraknie, jeśli wyjdzie pan pół godziny później.

– A słyszała pani o tym, by ktoś się skarżył, że wpiłem mu się w szyję?

– Ale kły pan ma. I nie są one naturalnej wielkości – zripostowała Zofia. – Temu pan nie zaprzeczy.

– Co na to poradzę, że tak mi urosły? To jeszcze nie dowód, że jestem wampirem!

– A te zasłonięte okna? – wskazała na grube, czarne kotary, które z pewnością nie przepuszczały nawet promyka słońca. – Te wszechobecne świeczniki? – pokazała ręką na najbliższy z dogorywającymi świecami. – To, że nie opuszcza pan domu, póki się nie ściemni?

Te pytania nie zrobiły żadnego wrażenia na Edmundzie. Ze spokojem, jakby tłumaczył coś oczywistego małemu dziecku, powiedział:

– Słyszała pani o takiej chorobie, która przy tylko chwilowym kontakcie słońca ze skórą powoduje bolesne oparzenia? Tak się akurat składa, że i mnie ona dotknęła. Nie wychodzę w dzień, ponieważ jest to dla mnie niebezpieczne. Tak trudno to zrozumieć? To nie tylko przywara wampirów.

– A te świece? – z uporem drążyła Zofia.

– Po prostu nie znoszę elektryczności.

– Pewnie przyzwyczajenie ze średniowiecza – zakpiła sąsiadka.

– A pani dalej swoje – obruszył się Edmund.

– Bo mamy XXI wiek! Jak można nie lubić elektryczności?

– Mam taką traumę z przeszłości.

– Traumę? A to ciekawe. Może pana jeszcze kopnął prąd? – lekceważąco powiedziała Zofia.

– Jakby pani zgadła! – oburzył się mężczyzna. Miał już dość tej dociekliwości. Gniewnie wstał z krzesła, omal go nie przewracając i podszedł do kobiety. – Co pani myśli? Że jest to nieprawdopodobne? Że mały chłopiec, który nie może wyjść na podwórko bawić się z innymi dziećmi przez swą chorobę nie będzie szukał innej rozrywki? Otóż szukał – i pokazał jej starą bliznę na przedramieniu. – Dalej pani mi nie wierzy? To znajdźmy następny dowód, że nie jestem wampirem.

Zaczął krążyć po pomieszczeniu.

– Zajrzyjmy na przykład do lodówki. Co spożywają krwiopijcy? Krew oczywiście! Pewnie półki aż się uginają pod jej ciężarem!

Otworzył drzwiczki. Wewnątrz było wszystko – wędliny, nabiał, warzywa – ale nie krew.

– Jeszcze mało? – zapytał głosem szaleńca. – Niech pani sprawdzi czy w ogóle żyję! Wampiry to przecież umarlaki.

Rozpiął koszulę i wsunął pod nią rękę kobiety. Zofia poczuła wolne, miarowe pulsowanie jego serca. Nawet jakby chciała, nie mogła temu zaprzeczyć. Kolejny silny argument przepadł. Skoro Edmund nie był martwy, to jak miałby być wampirem? Zrobiło się jej głupio. Wszystkie jej dotychczasowe domysły stały się teraz irracjonalne. Jak mogła im zawierzyć? Doprowadziła tylko biednego, doświadczonego przez życie człowieka do szewskiej pasji. Chciała wyjść, ale uznała to za niestosowne w tym momencie. Poczekała więc aż mężczyzna się uspokoi i dojdzie do siebie. Nie trwało to długo. Po kilkudziesięciu sekundach ponownie usiadł po drugiej stronie stołu i przeprosił za swój wybuch.

– Nic nie szkodzi. To zrozumiałe, że pan nie wytrzymał – powiedziała tak uprzejmie, jak tylko potrafiła. – Moje oskarżenia były zbyt obcesowe – dodała.

– Teraz już mi pani wierzy? – zapytał z nadzieją Edmund.

– W zasadzie tak – odpowiedziała. – Ale nurtuje mnie jeszcze jedna kwestia. Więc jeśli można…

– Niech pani pyta – rzekł wyraźnie niezadowolony.

– Świetnie. Jeszcze to małe wyjaśnienie i już mnie nie ma.

Oby, pomyślał Edmund, zmęczony tą całą rozmową.

– Rozglądałam się po pana mieszkaniu i nigdzie nie zauważyłam lustra…

– Aha, bo niby nie zobaczyłbym w nim swojego odbicia – zakpił.

– Tak jakoś samo się nasunęło – przyznała.

– Nie mam lustra, gdyż jakiś czas temu się ono rozbiło.

– I nie kupił pan nowego?

– Nie widzę potrzeby przeglądania się w nim każdego dnia – rzekł, licząc iż to wyczerpie temat.

– A może chce się pan przeglądnąć dzisiaj? Akurat mam lusterko w torebce – i zaczęła w niej grzebać. Dziwnym zbiegiem okoliczności nie mogła znaleźć tego czego szukała. Postanowiła więc wyciągać z niej i kłaść na stole każdy przedmiot, który wpadł jej w ręce. Jednym z pierwszych był niewielki krucyfiks. Postawiła go na blacie, zerknąwszy ukradkiem na Edmunda. Mężczyzna siedział niewzruszony. Zofia szperała więc dalej.

– Mam – powiedziała w końcu, a w dłoni zalśniło nieduże szkiełko, które… niespodziewanie rozprysło się na tysiące drobnych kawałeczków.

– A to pech – rzekł teatralnie Edmund, tłumiąc śmiech. – Może następnym razem – dorzucił, gdy sąsiadka zbierała ze stołu swoje rzeczy.

– Tak. To musiało być już nadwątlone – stwierdziła i ruszyła do drzwi. Zatrzymała się jeszcze na progu, by powiedzieć:

– Niech panu będzie. Przekonał mnie pan. Już nikomu nie powiem, że jest pan wampirem.

– Cieszę się.

– Dowidzenia – rzuciła przez ramię i poszła.

Edmund z kolei wrócił do kuchni. Zrezygnował z nocnego wypadu na miasto, ponieważ stracił na to ochotę.

– Ci sąsiedzi robią się coraz bardziej wścibscy – powiedział do siebie, załamując ręce.

Powoli zaczynał nawet rozważać opcję przeprowadzki w bardziej ustronne miejsce, ale to było dla niego ostatecznością. Tym bardziej, że ten dom posiadał pomieszczenie, które szczególnie przypadło mu do gustu. I właśnie teraz postanowił z niego skorzystać.

Poszedł więc do salonu i schylił się przed starym, zakurzonym dywanikiem. Zaczął go zwijać, a jego oczom poczęła ukazywać się klapa w podłodze. Gdy odrzucił zrolowany dywan, otworzył ją i zszedł po stromych schodach do piwnicy. Zapalił kilka świec, które nieco rozświetliły ciemne pomieszczenie, i sięgnął po butelkę z czerwonym płynem. Jedną z wielu, bo ich ilość szła tu z pewnością w tysiące.

– 1644 – przeczytał z etykiety i postawił butelkę na stoliku, który stał w kącie razem z wygodnym, skórzanym fotelem. Szybko znalazł korkociąg i otworzył szklane naczynie. Nalał sobie sporą porcję napoju do kieliszka i upił parę łyczków, delektując się słodkim smakiem.

– Mmm… Dobry rocznik – stwierdził i ponownie zanurzył usta w cieczy. – Choć upuszczona prosto z tętnicy musiała smakować jeszcze lepiej – dodał, wracając pamięcią do czasów średniowiecza, gdy mógł bezkarnie przebierać w ofiarach. To właśnie z tamtego okresu pochodziła większość krwi, piętrzącej się teraz na niezliczonych półkach w jego piwnicy. Pomyśleć, że wówczas większość wampirów wyśmiewała jego praktykę butelkowania co lepszej krwi. Dzisiaj oddaliby pewnie wiele, by móc zanurzyć kły w tak wyśmienitym napoju. A wszystko przez idącą do przodu technikę. Obecnie trudno nie tylko o dobrą ofiarę, lecz o jakąkolwiek. Zginie byle bezdomny, a już wszelkie możliwe służby węszą za sprawcą tego zaginięcia. Nie mówiąc nawet o takich wścibskich sąsiadach jak ta Zofia. I jak tu nie zostać zdemaskowanym? Dzisiaj się udało, ale co będzie jutro? Może już nie wystarczyć naiwna bajka jak ta o kopnięciu prądu – chociaż po prawdzie coś podobnego miało kiedyś miejsce – kupowanie co jakiś czas świeżego żarcia dla pozoru lub wszczepiony rozrusznik serca, imitujący jego bicie. Przyjdzie czas, że nikt tego nie kupi. A co wtedy? Już teraz brakuje miejsca dla prawdziwych wampirów.

Z tymi obawami Edmund odstawił pusty kieliszek i poszedł na spoczynek. Otworzył wieko trumny i położył się w niej. Zdobył ją niedawno i nie żałował zakupu. Była o niebo przytulniejsza od poprzedniej. Ułożył się wygodnie i westchnął:

– Ech. Nie łatwo być wampirem w XXI wieku. Nie łatwo…

Koniec

Komentarze

Opowiadanie zaklasyfikowane do WAMPIREZY. :)
Pozdrawiam. 

Opowiadanie w zasadzie napisane poprawnie. Parę literówek znalazłem. Co do samej historii to niestety jest dla mnie mało wiarygodna. Sasiadka, która zagląda do lodówki i bada tetno raczej nie występuje w świecie realnym. Przyjmując, dla potrzeb  opowiadanej historii, że wampir jest tworem rzeczywistym należałoby bardziej dogłębnie przemyśleć jego mimikrę. Skoro ma konserwową krew w piwnicy to dlaczego nie kupuje jej od szpitala? Gdzie pracuje, co robi? Tyle lat żyje, a nie zdobył żadnej władzy? Nie ma przyjaciół, czy też wrogów? Pozostaje jedynie dociekliwa sąsiadka, którą mógłbym po prostu wyprosić.

Niestety - dla autora, a czytelnika pośrednio również - finał dało się przewidzieć, zaskoczenia wielkiego nie było. Bo gdyby tekst kończył się na ucięciu spekulacji odnośnie osoby rzekomego wampira, opko byłoby nic nie warte, a sądzę, że Drogi Autorze nie mogłeś sobie pozwolić na tak krytyczne rozwiązanie, a więc musiałeś to pociągnąć do owego właśnie zakończenia. Ale czytało się nienajgorzej.

"Teraz tymczasem" - chyba albo pierwsze albo drugie:)
Piszesz, że kobita wyczuła wolne, miarowe bicie serca, a następnie opisujesz, że facet był zdenerwowany, że musi dojść do siebie - błąd logiczny.
Butelkowanie krwi? Nawet jeśli, to nie wyjaśniłeś jak? Przecież krew krzepnie.
Ogólnie opowiadanie napisane poprawnie.
Pozdro.

sprostowanie do bicia serca. Wolne i miarowe - ok bo był wampirem i miał te jakieś tam rozruszniki. Ale kobieta powinna być zdziwiona tym, że facet mimo, iż jest zdenerwowany, to jego serce pracuje normalnie.

"- Witam, panie wampirze - rzuciła drobna kobieta zza progu.
- Jestem Edmund.
- Wiem, panie wampirze.
- I nie jestem wampirem - sprostował ją, wiedząc że i tak nic to nie da.
- Skoro tak, to niech mi pan to udowodni"
Naprawdę świetny kawałek. :leżę: Tylko zamiast wampira podstawić wielbłąda i mamy kultową scenkę. :D
Błędy wymienili już koledzy. Ja powiem, że mimo tych błędów piszesz fajne lekkie dialogi. Lubię to. :)

Nuuuda. To nawet nie było zabawne. Poprawnie napisane? Tak, jak na kogoś ze szkoły podstawowej.

Jak ze szkoły podstawowej? Więc proszę pokaż mi tekst dzieciaka ze szkoły podstawowej i porównamy. Opowiadanie nie jest wcale nudne, bo odpadałem przy dużo krótrzych i o gorzej napisanych kawałkach. Jeżeli były gorsze, to były na poziomie przedszkola?

Nie lubimy Oatorisa, HaMo? A ja nie lubię zawistnych ludzi.

Zawiść? Cóż, możesz tak twierdzić, nie znasz mnie przecież. Czy to taka praktyka, że muszę się z Wami zgadzać?

Nie, ale odrobina obiektywizmu by nie zaszkodziła.
Pozdrawiam.

Cos dla zagubionych we wspolczesnosci, przewidywalne, ale dobrze sie czyta.

Obiektywnie stwierdzam - nie podoba mi się.

Dzięki wielkie za rzeczowe opinie.
Mam nadzieję, że kolejne opowiadania przypadną wam do gustu :)

Nowa Fantastyka