Książka

| KOPIUJ

Recenzja:

Staruch

Apokalipsa wg McCammona, czyli atomowy grzyb Dobrego i Złego

{
Niecałe czterysta jardów dalej z ziemi wystrzelił słup pyłu i setki kukurydzianych łodyg buchnęły płomieniem. W ślad za nim pojawił się smukły, ognisty grot.

Uwaga: recenzja może zawierać spoilery.

 

O czym jest “Łabędzi śpiew”? O nuklearnej apokalipsie. Wskutek lawiny wydarzeń, spowodowanej wybuchem miny jądrowej w Bejrucie, spełnił się najgorszy koszmar ludzkości. Rosjanie i Amerykanie wystrzelili w siebie nawzajem swoje rakiety. Cały świat wali się w gruzy, większość miast zostaje starta z powierzchni ziemi… Te wielkie wydarzenia poznajemy śledząc losy kilkorga bohaterów: wędrownego zapaśnika Josha, niespełna rozumu nowojorskiej bezdomnej zwanej Siostrą, dziewczynki Swan uciekającej wraz z matką od złego ojczyma, zakochanego w grach komputerowych Rolanda chroniącego się w bunkrze mającym zapewniać przetrwanie, dowodzącego tymże bunkrem emerytowanego pułkownika lotnictwa Jamesa Macklina.

Przez pierwszy tom książki przewija się także sporo postaci drugoplanowych, jak prezydent Stanów Zjednoczonych, właściciel stacji benzynowej gdzieś w Kansas, psychopatyczny morderca – uciekinier z zakładu psychiatrycznego w Kolorado, właściciel sklepu obuwniczego z Detroit w delegacji, dilerka narkotyków z Kalifornii czy samotnik z gór Pennsylwanii.

Ich losy splatają się w wielką panoramę śmierci, zniszczenia i rozpaczy.

 

O czym jest “Łabędzi śpiew”? O walce dobra ze złem. To przecież diabeł przyczynia się do powstawania wszelkiego zła na świecie. Tutaj też się pojawia. Początkowo jako przybierający postać zmarłych o inicjałach D.H. (czyli, jak mniemam, „Devil Himself”– „diabeł we własnej osobie”), by później wyjść z cienia i awansować na „Przyjaciela” złych ludzi. Ale on działa zza kulis – do pomocy ma byłego wojskowego opanowanego żądzą władzy czy marzącego o byciu rycerzem młodziana, dla którego „rycerstwo” sprowadza się do stosowania wymyślnych tortur. A jasna strona? A jakże – odpowiada. Obdarzając dziewczynę życiodajną siłą pobudzającą do rośnięcia rośliny, zsyłając magiczny artefakt, pierścień-koronę, służący jako źródło profetycznych wizji, drogowskaz, tłumacza, a nawet broń. Jest i kończąca książkę ostateczna bitwa Dobra ze Złem, mająca zdecydować o ewentualnym całkowitym zniszczeniu Ziemi.

 

O czym jest „Łabędzi śpiew”? O nadziei. O tym, że człowiek jest w stanie przetrwać wszystko. Że wystarczy naprawdę niewiele – dobre słowo, jabłko, urywek melodii – by nie poddać się rozpaczy i przerażeniu. Że zawsze znajdzie się ktoś, kto poprowadzi, pomoże, a nawet… uczyni cud. Wystarczy się tylko nie poddawać.

 

W takim razie – jaki jest „Łabędzi śpiew”? Narracyjnie – bardzo podobny do „Bastionu” Kinga. Obie powieści mają w tle wielką katastrofę i setki milionów ofiar, w obu mamy wątki nadprzyrodzone, w obu – grupę „prawych wojowników” przeciwstawiających się Diabłu we własnej osobie, jest osada stająca się „zalążkiem” prawdziwej Ameryki.

Aż musiałem sprawdzić daty wydań – to jednak McCammon (mocno) inspirował się Kingiem.

Kompozycyjnie – powieść podzielona jest przez polskiego wydawcę na dwa tomy. Akcja pierwszego skupia się na kilku miesiącach po atomowym holokauście i przedstawia w miarę realistyczny opis społeczeństwa po olbrzymim wstrząsie. Chaos, anarchia, desperackie próby przeżycia za wszelką cenę… Akcja drugiego tomu dzieje się siedem lat po wydarzeniach z tomu pierwszego, podczas nuklearnej zimy. Tu wydarzenia osnute są wokół „questu” jak z „Władcy Pierścieni” – ocalić pierścień i wskrzesić cywilizację z pomocą drużyny dobrych ludzi.

Co mi się nie podoba? Amerykański „hurraoptymizm” i naiwny idealizm. No bo przecież – wystarczy Diabłu spojrzeć w oczy, a zrejteruje. Wystarczy zabić dowódcę grabieżczej armii, a wszyscy jego żołnierze rozpierzchną się na cztery wiatry. Wystarczy wyhodować kukurydzę, a spontanicznie powstanie demokracja. Hmmmm… chyba jednak jestem większym pesymistą niż autor.

Co ponadto? Postacie są jednowymiarowe, poruszające się jak tramwaje po torach. Ani w lewo, ani w prawo, tylko prosto do celu, bez zawahań czy rozterek. Dobrzy to dobrzy, źli to źli – od początku do końca. Szczątkowe życie wewnętrzne okazują tylko pułkownik Macklin i Siostra, no, może jeszcze prezydent USA i prostytutka Sheila.

No i ta łopatologia. Przykład – schorzenie zwane „maską Hioba”. Wywołane promieniowaniem powstanie „kokonu” na twarzy skutkuje przemianą oblicza. I oczywiście – piękne, anielskie facjaty mają ci dobrzy, odrażające – ci źli.

 

Pomarudziłem, ale „Łabędzi śpiew” to naprawdę dobra książka – wciągająca, wzruszająca, czasem zmuszająca do myślenia. Napisana jest sprawnie, akcja toczy się wartko, bez przestojów, wątki gładko się przeplatają.

I uwaga  na koniec – nie dajcie się zwieść! Choć w „Łabędzim śpiewie” wybuchają bomby atomowe, trup ściele się gęsto, dużo jest brutalności i cierpienia, to przecież jest… bajka. Bajka o tym, że Dobro zawsze zwycięża Zło.

 

Ci, którzy tam byli i wszystko widzieli, opowiedzieli o tym swoim dzieciom i wnukom. Baśń snuła się przy świecach w ciepłych domach, lecz powtarzali ją nawet przechodnie na ulicy, gdzie paliły się latarnie i gwiazdy znów zachęcały do marzeń.

Komentarze

obserwuj

Bogata, wyczerpująca recenzja. Po książkę raczej nie sięgnę (prędzej po wspomniany Bastion Kinga) mimo że lubię postapokalipsę. 

Dobrze, że jest szczere ostrzeżenie przed spoilerami i to świadczy o dobrej postawie opiniującego. Niemniej nie przeczytam takiej recenzji, starczy mi opis książki na stronie wydawcy – rzecz sporo bezpieczniejsza.

I po tym opisie hm... No jakoś też nie jestem przekonany do lektury, choć postapo lubię. Główna wada: seria (a tu nawet tom drugi). A nie lubię rozgrzebywać kolejnych uniwersów, nie kończąc poprzednich.

Sirinie – to nie jest seria jak Metro. To zamknięta całość. Po prostu wydawca nie chciał wydać “cegły”, to podzielił ją na tomy. A dało się to łatwo zrobić, bo fabularnie i chronologicznie powieść łatwo się dzieli.  

Recenzja dotyczy całej książki – łącznie tomów I i II, a że nie wiedziałem jak to technicznie zrobić, to podpiąłem ją pod tom II.

Ostrzeżenie o spoilerach dodałem trochę na wyrost smiley. Amerykańska książka musi się dobrze kończyć, czy więc spoilerem jest wzmianka, że Dobro wygrywa? 

I myślę, że przeczytać warto. Choć jak dla mnie najlepsze postapo to i tak “Ostatni brzeg”.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Właśnie skoro zamknięta całość, jak Pan Lodowego Ogrodu, to jeszcze gorzej. Właśnie takich unikam jak ognia. Za dużo mam rozgrzebanych, jak ww PLO, Meekhańskie Pogranicze, jeszcze nie ukończony Wiedźmin, Archiwum Burzowego Świata, Hyperion i kilka innych... Za dużo tych pułapek :)

Za to na Ostatni brzeg zerknę.

Bardzo porządna recenzja, Staruchu.

 

Ja się spoilerów nie obawiałam, bo książkę mam zaliczoną. Zgadzam się z Twoimi zarzutami, ale też popieram Twoje dobre opinie o tej pozycji.

“Łabędzi śpiew” wchodzi gładko, dużo się dzieje, rzeczywistość faktycznie oddana jest w miarę wiarygodnie. Tu i ówdzie można się skrzywić (przyznam, że Roland i Macklin mnie wkurzali jak cholera, przez cały czas...), ale generalnie fanom postapo McCammon powinien  się spodobać.

 

Belhaju, po “Bastion” Kinga sięgaj bez zastanowienia. Naprawdę warto :)

 

Ja, jeśli chodzi o postapo, najbardziej sobie cenię póki co “Prochy” Ilsy J. Bick (z zastrzeżeniem, że “Ostatniego brzegu” nie znam). Niestety jest to trylogia, a wydawca nie zdecydował się tłumaczyć kontynuacji ;/ Po prostu w końcu kupię drugi i trzeci tom w oryginale, bo tyle czasu minęło, że chyba nie ma nadziei na polską wersję...

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

“Prochów” nie znam. Poszukam, ale jak wydają całość, bo w oryginale to chybabym się męczył.

Weźcie poprawkę, że “Ostatni brzeg” czytałem jakieś 30 lat temu, ale tak mnie wtedy walnęło w łeb że do dziś zostało smiley. Są za to dwie dobre ekranizacje – z 1959 roku (lepsza) i 2000 (ciutkę gorsza, ale też dobra).

A, no i zapomniałem o “Głowie Kasandry” Baranieckiego. Po lekturze ongiś długo biłem się z myślami.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Głowę Kasandry czytałem i też uważam je za jedno z lepszych polskich opowiadań ever :)

Uwaga: recenzja może zawierać spoilery.

Znowu?! No doprawdy... :P

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Już pisałem – od treści książki nie da się uciec, berylu. Przeczytaj wcześniejsze komentarze cheeky.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nie przyszedłem tutaj, by czytać komentarze, ale recenzję. A jeśli ta zawiera spoilery, to uważam ją za nieudaną – recenzja ma docierać do osób, które nie znają książki. W każdym razie na pewno nie chcę czytać czegoś, w czym znajdę spoilery.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Zastosuję się w przyszłości. Natomiast – czy jeśli w recenzji kryminału zawarta jest wiadomość, że morderca zostaje wykryty to spojler?  A to, że bajka kończy się dobrze to spojler? Dla niektórych tak – i dla takich czytelników dodałem ostrzeżenie. Jak widzę – na wyrost. 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nowa Fantastyka